Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Pisanie 22.04.18 20:09  •  What have you done [Liam & Kyōki] Empty What have you done [Liam & Kyōki]
Miejsce: Kryjówka DOGS, Desperacja i stare lasy. Czas: Niecały tydzień temu.

Ostatnimi czasy zachowanie Liama dla innych psów przesiadujących częściej w kryjówce mogło wydawać się podejrzane. Przynajmniej dla niektórych, którzy interesowali bardziej istnieniem krokodyla, niż poza faktem, że po prostu był jednym z nich. Często wychodził daleko poza teren i wracał po kilku dniach. Tym bardziej wścibskim tłumaczył, że po prostu bardzo wziął sobie do serca pilnowanie interesów psów i patrolowanie okolic kryjówki. A w skrajnych przypadkach zmieniał temat i wracał do własnego pokoiku, żeby nabrać sił. Nikt nie zwracał uwagi na to, że na ciele ma jakieś zadrapania czy sińce.
Po ostatnim wyjściu jednak, kiedy wracał, już troszkę kulał. Do medyka żadnego nie zajrzał, a całą winę na własny stan zwalał na zmęczenie i potknięcie się niefortunnie o kamień i upadek na kolano. Liam był już tak zmęczony, że nie zwracał uwagi na to, że kompletnie zapomniał o tym by pozbyć się obcych zapachów z siebie. Marzył jedynie o tym, by położyć się spać i zregenerować utracone siły. Bolało. Wszystko krzyczało, jakby nagle każda z komórek dostała własny zestaw ośrodka mowy i chciała wyrazić swoje niezadowolenie z niedbałości charta. Ale on nie miał na to czasu. Musiał ożywić się zanim znów wyjdzie w umówione miejsce spotkania. Miał nadzieję, że tym razem jednak przybliży się do upragnionego celu i już więcej nie będzie musiał cierpieć katuszy. A cel miał szczytny - pozbyć się raz na zawsze napadów szału. Jeśli już dopnie swego, to już nigdy więcej nie wpadnie w furię, już nigdy więcej nie utraci wspomnień, już nigdy więcej nie będzie musiał się martwić o to, że utraci własne człowieczeństwo wpadając w objęcia gniewu. Te piękne myśli za każdym razem go podtrzymywały na duchu i wiedział, że nawet jeśli trochę podupadnie u psów, to mu się to opłaci. Przecież nie tylko on na tym skorzysta, chociaż nie robiłby tego gdyby jego własna sytuacja go do tego zmuszała.
Liam padł na szmaty, które sobie naściągał do swojej nory, a które robiły za jego prowizoryczne łoże. Poza skrzynią zresztą nic innego w swoim pomieszczeniu nie miał. I tak z niego korzystał zbyt rzadko, żeby się przejmować skromnością wystroju.
- Następnym razem będzie lepiej.
Pocieszył się, jeszcze trochę stękając z bólu zanim znalazł wygodną pozycję i zasnął.

Następnej nocy, od razu kiedy tylko nastał zmierzch, Liam wstał z własnego legowiska, w dalszym ciągu stękając z bólu. Chociaż już mu to nie doskwierało tak jak wczoraj, to dalej odczuwał skutki dnia poprzedniego. Musiał zdążyć i być na miejscu o czasie. Na samą myśl o tym, że mógłby przez własne lenistwo zaprzepaścić szansę na osiągnięcie celu, aż mu krew w żyłach mroziło. Szybko zebrał najpotrzebniejsze rzeczy, czyli prawie nic i wyruszył z norki. Przyzwyczajony już do egipskich ciemności szybko wyruszył na powierzchnię. Długo mu to nie zajęło, bo oczywistym, nikt go po drodze nie zaczepił. I całe szczęście. Liam odetchnął z ulgą, kiedy bez przeszkód wychodził z ostatniego włazu, dzielącego jego od świeżego powietrza. Rozejrzał się po okolicy. Świetnie, nikogo nie ma. Wciągnął nosem powietrze w pełne płuca, a potem ze świstem je z nich wypuścił. Chłód wieczoru, czy też nocy, dobrze robił na samopoczucie charta. Powoli wybudzał się ze snu i nawet obite, lekko spuchnięte kolano już mu tak nie przeszkadzało. Jednak, kiedy spróbował znów ruszyć, to aż zajęczał pod nosem, łapiąc na szybko powietrze.
Cholera, cholera, cholera.
Zaklął pod nosem, ale podniósł się. Miał wrażenie, że to wszystko było ponad jego siły, ale nie mógł się poddać. Nie teraz. Był już przecież tak blisko. Liam jeszcze raz, podejrzliwie obejrzał się na właz, czy czasem nikt z niego nie wychodził, a kiedy był już pewien, że nikt go nie śledzi, to ruszył przed siebie. Kierował się na południe, w stronę małego lasku, który trochę był zruszony suszą i wpływem wirusa na otoczenie. Ale do miejsca był spory kawałek. Tylko i wyłącznie dzięki determinacji był w stanie iść taki szmat drogi, nie zatrzymując się, jedynie postękując od czasu do czasu. Bolało. Ale zaboli jeszcze bardziej jeśli teraz zrezygnuje.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

W ostatnich tygodniach Psy ujadają z mniejszą częstotliwością. Pospiesznie chodzą długimi korytarzami a krótkie pogadanki dotyczą spraw błahych i co najmniej idiotycznych. Postukiwania, pomruki i szmery irytują, jakby to właśnie cisza ostrzyła ich głuche dźwięki. Brakuje mu względnego spokoju, który dawniej odnajdywał nawet wśród krzyków i fantazyjnych wyzwisk. To te niewielkie zgrzyty sprawiają, że w głowie dudni oraz skrzy się; Levi wariuje i przeplata jego myśli masochistycznymi fantazjami. Proponuje dalekie podróże, drży podniecony na najmniejsze wzmianki o wspólnych polowaniach, prowadzi długie monologi o różnicach między dobrem a złem. „Jest jednak dość prostą istotą”, myśli Lavi, choć wie, że słowa te bez problemu zostaną przefiltrowane przez alter ego. Pomimo tego drugi z nich nie gniewa się, jedynie pogwizduje wraz z rytmem kroków obijających się o ściany. Jest dzień pierwszy jego obserwacji.
Jak zmęczony dzieciak leży na poobgryzanym fotelu. Nogi bezwiednie zwisają za podłokietnikiem, głowę kładzie na tym drugim, równoległym do pierwszego. Nozdrza wychwytują zapachy stęchlizny, potu oraz pojedynczych kundli. Przez salon przewijają się głównie spłoszone Terrierki oraz urocze Kotki, które wywołują w nim delikatne torsje. Ich twarzom nie poświęca większej uwagi. Są to sylwetki bez wyrazu, nieposiadające imion i charakterów. Choć powieki Laviego pozostają przymknięte ten dobrze wie, że do pomieszczenia zbliża Alfa. Nie wchodzi jednak do środka, jego zapach oddala się wraz z gwałtownymi krokami drugiego z Psów. Kyōki uśmiecha się nieprzytomnie. Nie podejrzewał, że hierarchia w jego przypadku będzie dobrym rozwiązaniem. Na ten moment posłusznie ją znosi. „Jak długo, Lavi?”, słyszy cierpki głos na tyłach swojej głowy, ale nie odpowiada.
Najprawdopodobniej przysypia. Ciepło i przyjemne odprężenie rozlewa się po jego kościach, rozluźnia mięśnie oraz wygłusza okoliczne dźwięki. Byłby gotów na wyczekiwany sen i ten już, już nadchodzi, gdy kropla obcego zapachu wdziera się w jego nozdrza, rozdrapuje węchowe nerwy, powoduje natychmiastowy wzrost adrenaliny. Nie będąc fanem popłochu i szerzącej się anarchii, gwałtownie otwiera jedynie oczy. Jego ciało natomiast delikatnie zsuwa się z fotela, ociera nieprzyjemnie o uszkodzone drewno. Kierowany cienką nitką zaciekawienia podąża za nieprzyjemną, obcą wonią. Jest podekscytowany, a widoczny entuzjazm drga jego dłońmi, które wsuwa w głębokie kieszenie spodni. Brwi marszczą się, gdy na korytarzu mija jednego z Chartów. Wolne, choć przelotne spojrzenie lustruje jego twarz; chłopak ma zacięcie wyrysowane w oczach i zmęczenie w ciele. Cuchnie obcością, zdradą a przez jego niewielkie zadrapania jątrzy się nielojalność i głupota. Nie pomyślał, idiota, i stanie się celem. Jak nie innych, to właśnie jego.
— A to kurwa — szepce cicho Levi i na ten krótki moment, w którym zyskuje władze nad ciałem, uśmiecha się bezczelnie. — Ladies and gentlemen, show time.
Nie śpi. Szczury rzężą pod jego stopami, na daleko od kryjówki. Brudne, piskliwe, najprawdopodobniej głodne. Spogląda na ścianę, na której zardzewiałe gwoździe trzymają zestaw kiścieni. Podchodzi do nich, wącha dwie mniejsze sztuki. Zapach śmierci już się ulotnił, pozostała jedynie metaliczna woń materiału. Bierze w dłoń mniejszą z broni; jej uchwyt jest wykonany z ciemnego drewna, natomiast trzy, niewielkie bijaki ozdobił ostrymi wypustkami. Pisk, niewielkie pazury drapią drewnianą podłogę.
— Czyli wyszedł, dobrze. — Spoglądając na niewielkiego, czarnego szczura, który właśnie wsunął się pod jego drzwiami, uśmiecha się łagodnie; jego ruchy są spokojne, gładzą metal broni, gdy twarz przechyla się na prawą stronę z apatią wpisaną w spokojne spojrzenie.
Piasek chrobocze pod jego butami, usta skryte za czarnym materiałem, na białe włosy wsuwa kaptur. Kiścień przytwierdzona do jego paska brzęczy nieznacznie, co ponownie staje się źródłem ugładzenia broni. Mężczyzna oblizuje wargi, przygryza je nieznacznie. Musi upewnić się, że Leviego odpowiednio usunął na czas tego polowania. Właz zostaje zamknięty, a przy stopie Kyōkiego pojawia się kolejny gryzoń, mniejszy, zdecydowanie młodszy od poprzedniego. Kręci się wkoło jego stopy, popiskuje.
— Oh, Liam, jesteś niemądrym chłopcem — komentuje Lavi pod nosem, gdy pot obolałego chłopaka ponownie dochodzi do jego nosa.
Zapach Charta jest intensywniejszy, gdy ten przyspiesza kroku, bardziej się męczy, a jego skórze towarzyszy przyjemny aromat pokrzywdzonego ciała. Musi być ranny. Rusza za nim w odpowiednim tempie, kluczy pomiędzy drzewami i nasłuchuje. Szczur towarzyszy jego krokom, prowadzi. Jest zdecydowanie szybszy i sprawniejszy, kilkakrotnie go wyprzedza, po czym wraca ze jasnymi ślepiami wlepionymi w ciemną sylwetkę Laviego. Skąd ta determinacja? Czuje, jak szybkie i równe tempo jego ofiary podbijane jest przez niezwykłą zaciętość.
Drzewa zaczynają gęstnieć, gdy zapach Liama staje się bardziej intensywny. W końcu widzi niewielki, człekokształtny cień zarysowujący się na horyzoncie. Przygryza palec wskazujący, zastanawia się. W końcu obiera okrężną drogę. Nie może podążać tuż za nim, posyła za jego ciałem parszywego gryzonia. Sam zamierza obrać równoległą do chłopaka ścieżkę. Kierowany węchem, stymulując swój własny zapach na woń pobliskiej kolonii szczurów, znika w leśnej ciemności.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Musiał przystanąć. Oddech skracał mu się w każdą minutą tego morderczego chodu. Czuł to dokładnie, pod skórą, gigantyczne mrowisko, niecierpliwe wyjścia na zewnątrz. Gryzące jak diabli, bolące, piekące. Liam musiał złapać oddech. Kolano miało się bardzo źle, kulał, nie szedł szybko tak jakby chciał. To przecież był tylko mały wypadek przy pracy. Ale nic nikomu nie mógł powiedzieć, bo jeszcze źle zrozumieją jego intencje. Czuł się z tym źle. Robił coś niewłaściwego, narażał na szwank własną rodzinę. Pot ściekał mu ze skroni, trafiał między oczy, szczypał niemiłosiernie związany z pyłem pustyni.
Oparł się o pierwsze lepsze drzewo jakie natrafił w lesie. Musiał się śpieszyć. Nie mógł ani pomylić drogi, ani przybyć nie w porę. Inaczej znowu... nie chciał o tym myśleć. Misja. Tak, misja jaką sobie wyznaczył była znacznie ważniejsza niż ból, niż strach przed zdradzeniem, niż to, że mógł w każdej chwili wpaść w szał. O dziwo jednak, nie czuł zagrożenia z tytułu wirusa, co było jak kamień z serca.
Rozejrzał się. Nie widział nikogo, to dobrze, ale z czasem odnosił wrażenie, że coś mu depcze po piętach. Kaszlnął asekuracyjnie, raz, drugi i dopiero ruszył do ponownej drogi. Powoli, bo pierwszy krok niósł ze sobą ból, który wżynał mu się w mózg, jakby ktoś go piłował zardzewiałą pilarką. Im bardziej w las, tym więcej drzew, a Liam robił się coraz bardziej niespokojny. A co, jeśli teraz mu się nie uda? Co jeśli będą chcieli czegoś znowu? Co jak znów pobiją go za zwłokę i brak niesubordynacji? Przecież jak coś pójdzie nie tak, to nie będzie pobłażania i machania mu artefaktem przed nosem. A on musiał go zdobyć i to w najmniej bolesny sposób. Gdyby musiał wyruszać sam, w nieznane i szukać podobnego na własną rękę... nie, tak nie mogło być. To by się skończyło naprawdę bardzo źle.
Skrzywił się. Był już prawie na miejscu. Podążaj za śladami na drzewach. Cieszył się, że zrobił je sobie za pierwszym razem, w drodze powrotnej. Inaczej miałby potem problem, bo drogi by tak łatwo nie zapamiętał. I chociaż miał cudowną pamięć to musiał polegać na symbolach. Malutkich, nic nie znaczących, wręcz elementach krajobrazu. Zresztą, to były tylko stare, powykręcane w koszmarny sposób drzewa. Gdyby nie jego motywacje, to pewnie bałby się samotnie przechadzać po tym lesie. Tym bardziej ranny. Ranny był lepszym łupem dla okolicznych drapieżników.
Na całe szczęście jednak nikt nie postanowił mu przeszkodzić. Znów się zatrzymał, żeby się rozejrzeć. Było cicho i ciemno. Odetchnął z ulgą. No kamień z serca, prawie. Liam ponownie skierował swoje kroki ku celowi. Był już blisko. Tak blisko, że widział kamień, przy którym było umówione spotkanie. Te ostatnie parę kroków spędził na biegu, czego skutki odczuł dopiero, kiedy się zatrzymał. Jęk przeciął ciszę, a chart padł na jedno kolano, tym razem to zdrowe.
Musiał czekać. Najwyraźniej przyszedł o czasie, ale jak za każdym razem - druga strona nie ujawniała się zbyt wcześnie. Tak jakby miało to pomóc Liamowi, żeby chociaż oddech złapał i zebrał w kupę rozbiegane myśli. Przestraszone spojrzenie biegało od drzewa do drzewa. Nic, martwa pustka. Zupełnie jakby patrzył we własne serce, pozbawione duszy przez reanimację wirusa.
Dasz radę. Nie możesz się teraz poddawać. Nie możesz dać się złamać.
Na początku usłyszał chrzęst łamanej nieroztropnie gałęzi. Skierował tam wzrok, trochę niedbale, bo wciąż był w pozycji klęczącej. Bolało jak diabli i pulsowało, jakby wsadził sobie w te cholerne kolano drugie serce. Zaraz potem drugi trzask. I trzeci. Zza kamienia wyłoniła się, opatulona czarnym materiałem, postać.
- A więc jesteś kundlu. To dobrze. Chyba nie chcesz stracić swojej szansy, co?
Liam błagalnym wzrokiem spoglądał na swojego rozmówcę.
- Jestem, tak jak chciałeś. Kiedy... to dostanę.
Uległy ton wydobywał się z jego ust. Był niżej. Zwabiony obietnicą przerwania tej skazy zwaną szałem. Ukrócenie tych nieprzyjemnych dolegliwości. Liam cierpiał w imię wyższego dobra. Własnego i psów. Gdyby tylko byli oni w stanie zrozumieć...
Nagle krzyknął i to tak, jakby miał zmarłych zbudzić. Tajemniczy osobnik w premedytacją zarzucił kopniakiem prosto w spuchnięte, obolałe kolano, sprawiając, że Liam w bólu przewrócił się na bok, łapiąc się w akcie desperacji, za rzeczone kolano. Wymordowany krzyczał, ale na obcym nie robiło to absolutnie żadnego wrażenia. Zupełnie, jakby był bezdusznym posągiem.
Potem Liam dostał jeszcze jednego kopniaka prosto w żebra. Krzyk znów wypełnił przestrzeń między drzewami.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

To prawda, ranny był lepszym łupem dla okolicznych drapieżników. Przyciąga nie tylko skuloną sylwetką, ale i aurą pokrzywdzenia oraz mizerności ciała. Stanowi łatwy cel, którego śladem podążyłaby niejedna wataha. Nie wie jednak, że jego łowca przybrał postać zaintrygowanego współbratymca. Ironia, prawda?
Usta Laviego są zaczerwienione od ciągłego nagryzania spierzchniętych warg, palce dłoni rozpościera, by te nie pociły się niekontrolowanie. Oczy wydają się skupione, wpatrzone w punkt za niewielkim skupiskiem drzew. Jego ciało porusza się dość wolno, ale unika niepotrzebnych hałasów. Ruchy ma płynne, przemyślane, wcześniej dostosowane do badanego terenu. Bywał tutaj. Niezbyt często, ale to w tym lesie dokonywali pertraktacji, podczas których jego działania ograniczały się do wyzywających spojrzeń i kłów wbijanych w obce szyje. A były to ciała różnej maści. Stare, posiadające głębokie zmarszczki oraz fałdy tłuszczu kładące się na policzkach i biodrach, kościste, jakby utkane z cienkiej skóry i lekkich, mizernie połączonych ze sobą kości czy potężne, zbudowane na bazie ściągniętych mięśni. Samo wspomnienie wszystkich tych postaci, których twarze wyryły się w pamięci niczym nieznośne laurki okolicznościowe, wywołuje w nim dyskomfort. Wolałby zapomnieć. Mógłby je Levi wziąć, te wspomnienia twarzy bladych, wystraszonych, jęczących pod naciskiem palców na ich ramionach, i właśnie je wymazać.
Idzie. Pochylony, ze wzrokiem wbitym w najbliższy konar. Na chuście obwiązanej wokół ust osadza się mokry oddech. Naciąga materiał, by mieć lepszy dostęp do orzeźwiającego powietrza. Jego klatka piersiowa unosi się szybko, ale rytmicznie. Zatrzymuje się ze wzrokiem wbitym w ziemię. Chyba go zauważył, więc chowa jasne oczy, chowa dłonie skryte w bandażach, niemal spaja się z otaczającą ich ciemnością. Szerokie konary wręcz zapraszają do wtopienia się w nie wątłymi ciałami, więc wnętrzem dłoni sięga ich chropowatej powierzchni, niemal nieświadomie błądzi po niej opuszkami palców. Wygina kręgosłup, opiera tył głowy o białawą korę. Zauważa, że drzewo jest chore. Cuchnie robalami wyżerającymi jego wnętrzności; insekty jak stado niezawodnych morderców szurają w małych korytarzykach. „Powolutku małe drapieżniki, powolutku”, myśli, po czym uśmiecha się delikatnie. Do siebie, do tych robali i do umierającego drzewa, na pocieszenie.
Nad nim szum liści i delikatny wiatr, w nim spokój i chęć zabawy, dookoła ciche pomruki lasu. I kroki. Choć nie, najpierw odgłos cichego upadku. Mdły ból przelewający się w ziemię, niekontrolowany jęk.
— Mówiłem, że niemądry — szepce z uśmiechem, gdy skowyt udaje mu się przypisać do głosu Charta.
Nadal nie widzi jego sylwetki, więc ostrożnie przesuwa się ku drodze, którą Liam wcześniej obrał. Zatrzymuje się, gdy niski, zachrypnięty głos dołącza do lamentów Psa. Jego twarz z widocznie rozbawionej przybiera zrównoważony a przy tym badawczy wyraz. Spina mięśnie, kiedy kucając za wypłowiałym krzakiem zrzuca z siebie wszelkie emocje i pozostawia chłodną analizę. Nie słyszał rozmowy tych dwojga, jedynie głuche uderzenia o skatowane ciało przyciągają jego uwagę. Sytuacja wydaje mu się nielogiczna, całkiem idiotyczna i odszedłby, gdyby nie ciekawość twarzy kryjącej się pod obcym zapachem. Zaciąga się nieprzyjemną wonią, jakby złożoną ze zjełczałego masła i zepsutego mleka. Przymyka oczy. Delikatną, przyjemną ciszę lasu przerywają płaskie krzyki chłopaka. Wzdycha. Chciałby odpuścić, zostawić go wraz z butem wciśniętym w żebra. Sam chciał. Jednak potem myśli o rewolucji w ich budzie, w tej dziurze wypełnionej kundlami i dochodzi do wniosku, że cała ta rewolucja, poszukiwanie jednostki, skomlenie o detale, wyjaśnienia, że to za dużo. Wstaje, opiera się ramieniem o drzewo i śle tego gryzonia pod nogawki obcego mężczyzny. Szczur niespostrzeżenie wpełza w jego nogawkę, gdy ten w jednym momencie zaprzestaje gwałtowniejszych ruchów. Na krótką chwilę. Zaraz potem zaczyna wić się w miejscu, dłońmi sięgać wybrzuszeń rysujących się pod ubraniem. Truchleje, gdy pierwsze ugryzienie ma miejsce na jego pachwinie. Lavi kręci niepocieszony głową, gdy ofiara zaczyna wbijać pięści we własne ciało, szukać źródła własnego bólu i wpadać w panikę. A później, później to już tylko oblizanie kciuka, szarpnięcie za drewnianą rękojeść oraz wolne kroki. Uderza w plecy, zadziory wbijają się w jego skórę, mężczyzna upada cielskiem na ziemię.
— Szlag, zajebałem go? — Lavi wzdycha nie wyrywając kiścieni z ciała mężczyzny; w tym samym momencie z nogawki istoty wysuwa się zwinny i całkiem szczęśliwy szczur. — Oh, ulżyło mi, żyjesz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z trudem łapał powietrze. Prawie cały zapas tlenu tracił na krzyki, jęki, chrzęsty i skomlenie, wypełniające przestrzeń pomiędzy drzewami, przestrzeń w, zdawałoby się, pustym lesie. Jedynie gałęzie drzew, okoliczne robactwo, sucha ziemia i gwiazdy były świadkiem tragicznej sceny rozgrywającej się pomiędzy Liamem, a jego katem. Nie prosił o pomoc. Raz, wiedział, że nie nadeszłaby znikąd, bo w końcu zadbał o to by nikt za nim nie szedł, a dwa - to by tylko pogorszyło jego sytuację. Kiedy ostatnim razem zająknął się, żeby jego oprawca przestał, to dostał siarczysty cios z pięści prosto w twarz. Potem musiał się w kryjówce zarzekać, że to tylko takie tam niewinne potknięcie. Że jemu nic tak naprawdę nie było, chociaż wewnętrznie cierpiał katusze. Raz po raz dawał się prać po pysku, wysyłać na niebezpieczne tereny i znów kiereszować, niszczyć samego siebie, własne ciało, tylko i wyłącznie za obietnicę dostania artefaktu, który był mu bardzo, bardzo potrzebny. Przedmiot o mocy tak dużej, że dzięki niej mógł poskromić demona we własnym ciele, wirusa, pasożyta, który za każdym razem kiedy wpadał w szał, odbierał mu część wspomnień. A tych nie miał zbyt wiele, bo ile wrażeń można uzbierać w jakieś... dwa lata? W porównaniu ze swoim poprzednim życiem, którego też nie pamiętał, to w zasadzie było nic. Bał się jak diabli tego, że w końcu może przestać mieć jakiekolwiek wspomnienia, że zapadnie się w tą czarną dziurę, pozbawionym człowieczeństwa, gdzieś na dnie własnego szału, biedny i nagi. Świadomość tego, że może się stać jednym z milionów zdziczałych wzbierała w nim strach i nienawiść do własnego ja. Czy było coś w tym złego, że trochę się sprzedał w zamian za ocalenie samego siebie?
Skręcał się z bólu. Wił się, niczym robak pod butami nieznajomego w czarnym odzieniu. Jeśli będzie wystarczająco posłuszny, to dostanie nagrodę. Jesteś grzecznym kundlem Liam. Chciałby w końcu to usłyszeć i mieć to za sobą, ale o dziwo, żadne słowa nie padały już z ust nieznajomego. Znudziłem mu się? Spytał sam samego siebie, ale ból między żebrami i kolana odbierał mu zdolność logicznego myślenia i artykułowania zdań. Poza jękami, z gardła charta nie wydobywało się nic innego. Gorszego życia nie mógł sobie wybrać, prawda. Ale coś było nie tak. Ani nie było żadnych słów w jego stronę, ani też nie dostał kolejnej porcji kopniaków. Nic, cisza jak makiem zasiał i tylko Liam od czasu do czasu ją przerywał swoimi stęknięciami. W końcu nie wytrzymał i zwymiotował. Samą krwią, bo w żołądku świeciło pustkami. Nie jadł nic od bardzo dawna. W zasadzie nie miał czasu polować, bo uganiał się za tym facetem. A w kryjówce cały czas jaki mu pozostawał spędzał na spaniu i regenerowaniu własnych sił, których i tak niewiele pozostawało.
Zebrał się w sobie i chociaż bolało tak, że obraz był rozmazany, to jednak skupił się na tyle, by widzieć, że mężczyzna... odwala jakiś taniec? Zdziwiony wybałuszył oczy. Nie wiedział o co chodzi. Oparł się dłońmi o podłoże, jakimś cudem odrywając je od swojego kolana i brzucha. Strzaskana skóra dotknęła twardego podłoża. Miał tak spękane ręce, że też bolały. Ale w porównaniu z resztą ciała, to było nic. Wtedy też mężczyzna przestał się ruszać i padł na ziemię. Ale... ale jak to? co się własnie działo?
Zamglone spojrzenie padło na stojącego za nim faceta z... jakąś bronią w ręku, której w tym stanie Liam nie mógł jednoznacznie określić. Zaraz zaraz... czy to czasem nie był ktoś swój? Ale jak to? Dlaczego, przecież się pilnował by prawda nie wyszła na jaw. Teraz, zamiast cierpiącego spojrzenia, w jego oczach było widać strach. I to nie tam byle jaki, że nie wiem, strach przed upuszczeniem wazonu na ziemię. To był ten rodzaj strachu, który zmuszał niewinne istoty do podłych rzeczy. Strach o własne życie. O własną przyszłość. Wydarzenia minionych nocy tak bardzo wryły się Liamowi w mózg, że jedyną reakcją na tą sytuację był strach. Tym bardziej, że mężczyzna się nie podnosił. Widział unoszącą się klatkę piersiową i to na swój sposób go uspokajało, odrobinę, o ile można w tym przypadku mówić o uspokajaniu samego siebie. Ale co teraz? Już lepiej by zginął na miejscu. Wtedy może nie napytał by sobie tyle biedy.
- Nie, błagam, nie, proszę, tylko nie to, błagam, błagam, błagam...
Liam jęczał, a język plątał mu się, jakby miał ogromną gulę w gardle, ale to co mówił było w miarę zrozumiałe. Mimo całego bólu, dźwignął się i przeczołgał do lezącego osobnika. Strach. Strach był ważniejszy niż to, że pewnie miał strzaskane kolano, połamane żebra. To było nic. Dobrze wiedział, że jeśli teraz wszystko się spierdoli, to będzie miał znacznie gorzej.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szczur pałęta się zadowolony, tej rozpaczliwej nocy, kiedy przyszło mu nagryzać cudzą pachwinę; to ciało śmierdzące brudem i chciwością. Mężczyzna oddycha z trudem, nieprzytomny, z ustami wykrzywionymi w zadowolonym grymasie. Nawet utraciwszy kontakt ze światem jego ciało pręży się heroicznie, dłoń dzierży wcześniej uchwycony kamień. Na butach kropli krwi, na kapturze niewielkie liście, twarz schowana pod szerokim szalem. I te jęki towarzyszące jego wymiętej sylwetce. Z niewielkim pogłosem odbijające się od kamienia, drzew i robaczków je pożerających. Lavi wzdycha ciężko, już mu w tej korelacji niewygodnie, już coś przeszkadza i rzęzi w aktualnym wyobrażeniu. A chciał się pobawić, uderzyć tam i tutaj, wydrapać tajemnicę i schować pod język. Potem ssać ją długo, wykorzystywać i ciągnąć tę rozrywkę jeszcze kilka miesięcy. Ale zostało rozczarowanie, które podbija cichym westchnieniem.
Kuca, wcześniej wyszarpując wszczepiony w ofiarę kiścień. Głęboki, ledwie słyszalny jęk rozrywa tę ciszę przy ziemi, akompaniuje popiskiwaniom drugiego z leżących. Lavi powstrzymuje krótkie przekleństwa, które zapętlają się na koniuszku jego języka. Zabiera się do miłego zdania, szuka go, analizuje, ale tak w końcu początkowe słowa przekształcają się w ponowne westchnięcie. Jak ten starzec, co to wiele w życiu przeszedł, za młodu wkręcił się w niejedną, dziwną sytuację i przeżył. Ale on starcem nie jest, wizualnie przynajmniej, a jedynie nie może znieść widoku wijącego się Psa. Jednak ten nadal prosi, błaga niemal, z zamkniętymi powiekami, ciałem skulonym. Kolana wwiercają się w jego klatkę piersiową, policzki przyjmują różanych odcieni. Ma ochotę ukrócić tę mordęgę, tę scenę wyciągniętą z filmu klasy be.
Kucnął więc tuż koło ciała Liama, z dłońmi opartymi na udach, spojrzeniem analizującym truchlejącą sylwetkę. I nachodzi go wtedy miraż uczuć, całkiem ambiwalentnych i kłócących się o pierwszeństwo. Na początku jest to zażenowanie, które chciałby spożytkować w nagłym uderzeniu, głośniejszym krzyku, powiedzieć, ogarnij się, wstawaj i zrób coś sobą. Potem jednak błagania wchodzą w mięśnie, spajają się z nimi i już działa instynktownie, głupio niemal. Oczy jego, Kundla, który dał się tak stłamsić, pokonać idiotycznie bez słowa sprzeciwu, nadal schowane są za mocno zaciśniętymi powiekami. A on przecież jest już przy nim, osuwa się na kolana, już klęczy i silnym ruchem, chwytając ramię skulonego chłopca, obraca go na plecy. Słowa, teraz już nie wie, czy ofiary, tczy współbratymca, giną gdzieś pod jego ciałem, nie potrafi ich wyłapać, nie chce nawet. Jedynie gwałtownym ruchem przerzuca prawą nogę nad jego biodrami, schyla się ku jego twarzy i z chęcią zabawy ukrytą w ruchach dłoni, zawzięcie przykłada palce do jego ust. Ciszę, jedynie chwilową, wynikającą z zaskoczenia, celebruje. Wisi nad nim z pochyloną głową, z kolanami po dwóch stronach jego bioder i dłonią tamującą błagalne nawoływania. Oddycha podirytowany, bo te szmery spowodowane jego gwałtownym oddechem, denerwują. Decyduje się więc przybliżyć swoją twarz do tej jego, przyłożyć palec wskazujący prawej dłoni do własnych ust i jeszcze bardziej stłamsić jego angażujący lament. Choć nic nie mówi, nawet szept nie zastyga na wargach Laviego, to gest ten ma za zadanie już na dobre, chciałby powiedzieć, że uspokoić, ale bardziej złagodzić, panikę Charta.
— Poor little Lavi was a quiet lad. With only one friend he was often sad. Now poor Lavi  is a lonely lad. He cut out that friend's eyes when he got mad — powtarza za Levim, który intonuje rymy w jego głowie.
Krótka pauza kończy jego nośny poemat, prawa dłoń już wcześniej opuściwszy usta znajduje oparcie na ramieniu Liama, kiedy lewa wciąż trzymana jest na jego ustach.
— Więc proszę, zamknij się i spróbujmy zrobić coś z tym typem — stwierdza już całkiem rzetelnie, odrywa się od jego sylwetki, wstaje, całkiem obojętny, ale nadal o niespożytkowanej nadziei na mocny cios w obce ciało. — Kim on jest?
Pytanie zawisa w powietrzu, gdy czubek buda wbija się w biodro wciąż nieprzytomnego oprawcy. Lavi stoi do Liama tyłem, przechyla głowę na prawą stronę, zastanawia się. Nad sytuacją, nad napastnikiem? A może go tak, dobić?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Coś ty najlepszego zrobił. Liam.
Skrobanie w głowie przeszkadzało. Jego natura kłóciła się z myślami, z przekonaniem o swojej beznadziejnej sytuacji. Jego duma cierpiała, a pycha krzyczała, żeby coś z tym zrobił. Nie było łatwo tłumić własną naturę, ale wiedział, ze to jest konieczne do osiągnięcia celu. Że czasem trzeba pogrzebać samego sobie by mieć spokój. Dotychczas dobrze sobie radził, ale teraz? Złamany wpół, obdarty do kości nie miał na czym się wspierać. Głosy i rozsądku i emocji dochodziły do głosu, a Liam biedny jedynie czuł rosnące napięcie. Gorąc. Rozgrzany do czerwoności pręt zbliżający się do policzka. Jeszcze nie wypalało skóry, ale piekło, bolało jak diabli. Taki burdel miał w głowie. Dosłownie cyrk na kółkach.
Ale skrobanie nie ustępowało. Jak na złość, chciał użyć tej siły, która mu się została do zamknięcia chociaż paru śluz, ale żadna nie chciała się ugiąć pod naporem jego zwiotczałych pragnień. Żeby cię cholera jasna, pieprzony boże.
Nie jęczał zbyt długo. Bądź co bądź, będąc w bezruchu nie czuł tak bardzo swojego ciała, bo głowa za bardzo się odzywała. Słowotok, jaki mu się cisnął na usta zagłuszał w pewnym stopniu odbiór rzeczywistości. Do czasu, aż został uciszony. Na tej jednej osobie, tym skromnym geście zamknięcia szanownej mordy, skupił cała swoją uwagę. I jak się okazało, miało to zbawienne skutki dla jego, kulejącej gdzieś w granicach myśli, świadomości. Mimo wszystko, ciało dalej dawało o sobie znać, a ruszone uprzednio, znów zaczęło śpiewać pieść swojego ludu. Pulsowanie w żebrach przypominało w tym momencie uderzenia młotem kowalskim. Chociaż w jego oczach dalej przebiegał strach niczym zając uciekający przed drapieżnikiem, to w miarę wypowiadanych słów zaczęły one nabierać bardziej wyrazistego kształtu. Coraz więcej zrozumienia. Jeśli dalej tak pójdzie, to może za parę godzin znów będzie myśleć.
- Coś... coś ty najlepszego zrobił.
Przewrócił się na bok, żeby wykaszleć zalegającą wydzielinę z płuc, zmieszaną razem z resztką krwi. Jak nic, albo było przebite płuco, albo coś jest zruszone i teraz mu się to odbija. Nie to, żeby pęknięte żebra były czymś mniej uciążliwym. Jego leżący kompan jak nie ruszał się dalej, tak nic nie wskazywało na to, by to się miało zaraz zmienić. Ale fakt, faktem, żył. Chyba, że jakiś jeszcze jeden szczur tego idioty gramoli się pod spodem, żartując sobie z ich obojga. W świetle minionych wydarzeń brał pod uwagę każdą ewentualność. A raczej jego upierdliwe myśli go do tego zmuszały.
Zmrużył oczy. Ćmiło go mimo wszystko, nawet jeśli zachowywał pozory względnie zdrowego i przytomnego człowieka, to dalej jakby miał ćwieka w głowie. Takiego ogromnego.
- Ty... pieprzony (kaszl) idioto. Wszystko... wszystko dałem by... by zdobyć ten artefakt, a ty...
Liam rezerwą sił dźwignął się jeszcze na łokciu i tak, opierając się teraz obojgiem ramion o podłoże, mógł się w spokoju wykaszleć ze wszystkim z czym to się wiązało. Zbierał myśli. Zamarł w prawie całkowitym bezruchu, miał tak płytki oddech, że ledwie było widać jak klatka piersiowa się rozszerzała i zwężała. Skupił wzrok na tym co właśnie wycharczał pod sobą. Znów zmarszczył brwi, nos. Zamykał oczy i znów je otwierał, bardzo, bardzo szeroko.
Stęknął.
- Ty to wszystko zepsułeś.
Jęknął znów, łapiąc się jedną dłonią za głowę. Zaciskał palce. Teraz co. Wszyscy zginą. Za to wszystko co powiedział, co zrobił, pierwszy na stryczek pójdzie pewnie on.. chyba, że ucieknie. Zaszyje się gdzieś, zapadnie pod ziemię i tam dokona żywota. Ukrywając się przed psami do końca życia. To było pewne, że by go wytropili, ale tak, to kupiłby sobie trochę czasu. Może nawet wpadłby na lepszy pomysł jak się ukatrupić by nie bolało.
Nie dam się zabić, nie im!
Panika przed wzięciem odpowiedzialności i starciem z tajemniczą grupą, której przedstawiciel dostał po plecach i leżał obok, wzięła jednak górę nad, prawie, wszystkimi wartościami jakimi kierował się Liam. Zwalczając siłą tytana swoje własne słabości ciała, chart zaczął się przemieszczać. Czołgać, w zupełnie innym kierunku, nie w stronę kryjówki, nie w stronę Kyokiego, czy nieznanego pana. Czołgał się w stronę lasu, i to tak szybko, że niemal wydawało się, że nie jest jedną nogą w grobie. A może właśnie z tego powodu?
Nie dam się, nie dam się zabić. Nie w ten sposób. Mamrotał pod nosem, stawiając kolejny krok, kolejne pociągnięcie łapskiem. Ziemia bolała, ciało bolało, ale mózg był na tyle sprawny, by zmuszać go do działania.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wszystko wokół pulsuje. Smród strachu ropzełza się po korze drzew, wdrapuje na ich korony, niekontrolowanie rozapla na wszystkie strony. Kwestią czasu jest, by co sprawniejsze nosy wychwyciły zapach krwi, która niewielkimi stróżkami osiada na twardej ziemi. Mimo wszystko las pozostaje spokojny. Choć jedno z ciał leży nieprzytomne, zapewne stargane bólem i szokiem, drugie nieprzemyślanie umyka, on wychwytuje jedynie cichy szum liści. Odczuwa powolny wzrost drzew, ciężką pracę korników, które wspólnymi siłami drążą pobliską roślinność. Kawałek po kawałku, we względnej harmonii, bez przelewu krwi, bez niepotrzebnych pisków, krzyków, błagań. Piękna śmierć, opatulona w poddańczy letarg.
I on chciałby zabijać w otaczającej go martwocie, pięknej ciszy, w której ciała są jedynie ciałami, bez duszy i słów wykrzykiwanych w panice: „nie, proszę nie”, „proszę, zrobię wszystko”. Po ich twarzach płyną słone strużki łez, mieszają się z potem, brudem, krwią oraz nieprzezwyciężonym strachem. Ten teraz leży bezczynnie, pięknie, z twarzą skierowaną do ziemi, bez tożsamości i walki. I już prawie go dobija, gdy piękną ciszę przerywa to szuranie, te niezadowolone mlaski, ciało naruszające ziemię, rzężące pod powolnymi ruchami dłoni. Parska niezadowolony.
Ciężki metal opada na ziemię, gdy jego postać jednym susem dopada drugiego z kundli. Czubek buta wbija się w brzuch uciekiniera, dłoń sięga jego ramienia, zaciska się niekontrolowanie, ciągnie ku górze. W końcu tamten upada na plecy, ich spojrzenia krzyżują się. Lavi patrzy na niego chłodno, choć wyzywająco. Widoczne podirytowanie rozrysowuje się w zmarszczkach na czole, napiętych mięśniach dłoni, z czego jedna z nich zaciska się na obcym nadgarstku.
— Chyba o czymś zapomniałeś — mówi spokojnie, choć jego palce wbijają się w ciało Liama; paznokcie znaczą ślady na skórze, a druga z dłoni chwyta jego koszulki i wykręca ją wraz z zaciśniętą pięścią. — Zapomniałeś, że bardzo łatwo zamiast twoim sojusznikiem mogę stać się równie bezczelnym oprawcą. Zepsuję wtedy jeszcze więcej, na ten przykład twoje kości.
Ciągnie go. Zamaszyście, ku górze, do siadu. Nogi chłopaka nadal są wyprostowane, choć jedynie na krótką chwilę. Zdezelowane ciało poddaje się jego ruchom, jak pacynka, którą zdaje się, że kiedyś posiadał. Posiadał? Wspomnienie gwałtownie napina ciało Laviego, by to jednym, furiackim ekscesie rzuciło Liama na kolana. Czuje, jak jego ciało trzeszczy z bólu, jak kości proszę o chwilę wytchnienia. Odpowiedziałby im, aby się uspokoiły, że chwila, jeszcze moment, ich właściciel jest zwyczajnym idiotą. Musi się trochę pokajać.
Kuca tuż za nim, dłońmi lawirując po nieswoim ciele, by w końcu zdecydować się na zasiniony kark. Palce chwytają go, oplatają z należytą uwagą. Z kciukiem wbitym w skórę kieruje twarz chłopaka ku leżącej sylwetce. Jego własna zbliża się do ucha Liama pozostawiając na nim ciepły oddech:
— Raz jeszcze, chłopcze, kim on jest?
Zadziwiająca ambiwalencja rysuje się w postaci Kyokiego. Jego sylwetka niemal drży z podskórnego rozdrażnienia, ale głos pozostaje spokojny. Cichy. Niczym te drzewa, to ciemne otoczenie wlewające się do krwi. Ospałość świata z wolna przerywana jest jego płytszym oddechem.
— Kim on do kurwy jest, Liam? — powtarza już szybciej. — Kim, abyś pozwolił mu się zeszmacić?
Wydaje mu się, że nie dosłyszał wcześniejszych pokaszliwań psa. Teraz próbuje odczytać jego wcześniejsze słowa, wrócić do nich podartą pamięcią. W końcu jedno ze słów uderza ze zdwojoną siłą a kolejne zdanie poprzedzone zostaje zaciśniętą ze złości szczęką:
— Jaki artefakt?
Parska, cichy chichot rusza jego ramiona i niemal miażdży kark towarzysza:
— Jaki artefakt?! — wrzeszczy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kim on on jest, Liam? Kim on jest dla ciebie?
A Liam się śmiał. Panikował. Bardzo chciał uciec od tego wszystkiego, a wypadkową jego stresu był własnie śmiech. Robił dobrą minę do złej gry. Oprawcą? Liam się śmiał. Jak bardzo chcesz sprawić, że to wszystko co zrobiłem byłoby przyjemniejsze od tego co możesz zrobić mi ty? Nie mógł jednak powstrzymać stęknięć, jęków, nie mógł od tak przestać krzywić twarzy bo bolało jak pierun. Ale to co robił mu doberman tak nie bolało. Mniejsze zło. Głowa się chyliła na boki nie mogąc się utrzymać na wątłym karku. Większość ciężaru i tak spoczywała na barkach.
Zamarł w bezruchu, dając się targać jak szmaciana lalka. Rezerwował siły na ewentualną ucieczkę. O ile w ogóle będzie mieć okazję. W końcu nawet jego twarz zamarła pod naporem pytań, naporem uścisku. Liam włącz się w końcu. Uruchom resztki własnej godności. No powiedz mu. Bądź grzecznym pieskiem. Przecież ktoś i tak już ci wybił wszystkie kły, stępił Cię do postaci niewiele wartej od kurzu pod stopami.
Wtedy też, kiedy już miał się odezwać, znów było słychać śmiech. Przebijał się przez ciszę z siłą car bomby, a huk po uderzeniu w uszy Liama aż go skurczył. Znów zaczął się ruszać. Chciał uciec. Wiedział już do kogo należy ten śmiech, chociaż Kyoki na razie mógł jedynie wsłuchiwać się w tę przerażająca melodię.
Postać, ten biedny nieznajomy, który dostał po dupie, śmiał się. Niski warkot, przypominający traktor, a nie człowieka, śmiał się. Widać było to po unoszonej w spazmach klatce piersiowej. Zbudził się. A potem wstał, spokojnie, najpierw opierając się dłońmi, potem na kolano i do góry. I jak na złość, nic prócz śmiechu nie było słuchać, dziwnych postękiwań, tak jakby się przez moment nagłym haustem powietrza zachłysnął. W miarę jak powstawał, Liam szarpał się coraz mocniej, tyle, że to wyglądało, jakby spazmów dostał.
- Zapewne... chodziło mu o mój naszyjnik.
Zaczął, otrzepując ubranie. A potem się zgrabnie wyprostował, jakby oberwanie i chwilowa utrata przytomności były niczym zeszłoroczny śnieg. Nic się nie stało. Liam zmarszczył brwi. Pulsowało mu w głowie, aż mało brakowało by zwymiotował przed siebie. Dopiero teraz Kyoki mógł wyczuć, jedną, dziwną rzecz. Liam miał pogryziony kark, ale trochę niżej, prawie na samych barkach. Kilka, nic nie znaczących dziurek, ale patrząc z tej perspektywy, układały się w sensowną całość.
- Bardzo szkoda, że przeszkodziłeś. Tylko obietnica, że zdejmę z niego piętno wirusa pozwalała mi nim kierować. Mogłem posilać się do woli.
Przetarł gębę rękawem swojego "płaszcza". A przy okazji też trochę ten rękaw otrzepał, bo zauważył na nim parę pyłków.
- A przy okazji zrobił dla mnie to i owo... Liam, skarbie, może będziesz tak miły i pozbędziesz się swojego towarzystwa? Obiecuję, że potem dam ci tego trochę.
Chart złapał się za głowę. W głowie pulsowało mu coraz bardziej, aż mało brakowało, by zaczął sobie rwać włosy w głowy. To nie brzmiało zbyt dobrze.
                                         
Liam ♥
Chart     Poziom E
Liam ♥
Chart     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach