Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down



Miejsce: Pofabryczne miasto na terenach Desperacji;
Czas: Dwa lata temu;



Noga na nowo drętwieje, więc prostuje ją z powietrzem zatrzymanym w płucach. Dłońmi zakleszcza się na kolanie, podczas gdy głęboki jęk chowa pod językiem. Ten powoduje nagłe sparaliżowania ciała, chwilowe zatrzymanie wszystkiego wokół. Nawet kurz, który podświetlany jest przez wieczorne, ciepłe słońce zdaje się nie poruszać. Jakby zamarzł w upale dnia, poprzez ten ból mięśni, który rozsadza nie tylko jego ciało, ale wszystko wokół; od łydki począwszy, na niemym pisku szczura skończywszy. Ten zatacza się przy jego stopie, zagubiony i niepewny. A mógłby przecież uciec, mógłby wziąć te swoje małe nóżki i małymi kroczkami pobiec do małej norki, gdy zapach chłopaka rozpuścił się w mocniejszym hauście wiatru. Ale on człapie za nim jak oswojony kundel, nieco obolały, ale wierny, jakby zwierzęciu poskąpiono rozumu i szybkości. „Zabiję go”, myśli, choć nie wykonuje gwałtowniejszego ruchu. Raczej poddaje się chwilowej zachciance, którą wykonuje w szybko pędzących fantazjach. Szczur więc żyje z głupim poddaństwem wpisanym w ciemne ślepia i nosek wędrujący po ciele chłopaka.
Złamanie, choć mające miejsce parę miesięcy temu, nadal powoduje u niego niekontrolowane skurcze. Takie jak te, nagłe, bolesne, wykrzywiającego jego usta w obdartym z głośności wrzasku. Poddałby się tym krzykom, gdyby nie pożerająca niepewność Desperacji, która zdaje się chłonąć wszelkie jego siły na codzienne aktywności. A są to czynności proste, dbające wyżycie jego jako jednostki na tych przykrytych ukropem ziemiach.
Wzdycha, jego głowa znajduje oparcie w nagrzanej fasadzie wysokiego, pofabrycznego budynku. Kręgosłup prostuje się, daje ukojenie kolejnym kręgom, które jeden po drugim rozluźniają się. Przed jego oczyma ponownie wizualizuje się twarz schorowanego, niemal dwumetrowego Wymordowanego o szerokich barkach i cienkich jak krzewy nóżkach. Był całkiem głupi. Jak szczeniak dał się podejść jego długim pazurom, które wpierw rozerwały skórę, później zachłanne chwyciły mięśni. Klnie pod nosem. Wstaje.
— Pora ruszać, amigo — szepce, czubkiem zdartego buta tykając małego, wijącego się pod nim ciałka; szczur tylko udaje, że rozumie, pazurkami ryje w swojej brudnej sierści, po czym upodobniając się do spłoszonej sarny, zaczyna uciekać.
Jego nagłym piskom oraz przerażeniu wpisanym w wyłupiaste oczy towarzyszy cichy, drżący śmiech, który roznosi się po czerwonych, obłupanych cegłach. Lavi nie śledzi jego kroków, nagle przywiera do ściany z podbródkiem wystrzelonym ku górze. Śmiech, choć nie, może to raczej chichot schowany w zardzewiałych rurach, na nowo spina mięśnie, prostuje kręgosłup, ból kolana przekształcając w ból całego otoczenia.
„Piwnica”, myśli, gdy wydaje mu się, że podeszwy stóp przyjmują te przeraźliwe drgania. Na jego twarz wpływa chytry półuśmiech, który rozwesela zadziorne oczy. Nie byłby sobą, gdyby tego nie sprawdził. Gdyby nie poddał się tej małej chęci zabawy, która już teraz przewodzi jego stopom. Wciąż przy ścianie, choć teraz przyklejony do niej już tylko jednym barkiem, posuwa się do rogu zniszczonej fabryki. Dłoń automatycznie przytula do długiego noża, którego w pochwie ciuła przy swoim prawym boku.
Wyrwa w budynku jest niewielka. Pozwalająca wślizgnąć się do piwnicy jedynie szczupłym, giętkim osobom. Nie widzi podłoża, ze swojej perspektywy piwnicę wydaje się pożerać gęsta, niemal fizyczna ciemność. W kontraście do oranżowego światła, które już teraz chowa się wraz ze słońcem, nabiera atmosfery miejsca niemal religijnego.
Chłopak kuca na rogu wyrwy, jego uśmiech rozpływa się w milczącym skupieniu. Do środka zagląda z jedną dłonią przytwierdzoną do czerwonawej cegły, drugą zakleszczającą się na znalezionym niedawno nożu. Czuje czyjąś obecność, ale to jedynie pod skórą. Zaciekawienie wsiąka w kości, w oczy próbujące wychwycić najmniejszy ruch. I w końcu, w końcu sięga ku niemu blada, gwałtownie wyrywająca się z ciemności dłoń.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Oblizał łapczywie spierzchnięte usta chwilę po tym, jak złapał jego zapach. Znał go. Pachniał słodko. Wykrzywił się w zadowolonym grymasie, który jednakże zamiast dodać mu jakiegoś uroku, to sprawił jedynie, że wyglądał jak jakaś karykatura samego siebie. Przyspieszył, wiedząc, że lada moment go ujrzy. Zaraz, momencik, teraz, za rogiem.
Wyłonił się jak cień, wbijając krwiste spojrzenie w sylwetkę znajomego i zaklaskał dwa razy, żeby zwrócić na siebie uwagę. Mógłby bezszelestnie zakraść się od tyłu, zaskoczyć go, ale nie chciał zeskrobywać jego flaków z dołu. Nie, nie. Cóż za szkoda, za marnotrawstwo dobrego mięsa. A przecież nie mógł marnować czegoś, co w przyszłości mogłoby zapełnić jego żołądek.
- Wróciłeś! - powiedział radośnie, a jego głos uniósł się echem w pomieszczeniu. Niemalże z teatralną gracją pokonał marne metry, które dzieliło go od znajomego, a następnie zarzucił swe ramiona na jego, przyciągając drobne ciało do siebie, otulając czułym gestem.
- Tęskniłem~ Ależ bardzo tęskniłem. Nie wierzysz? - wypuścił go wreszcie, choć nie na tyle, by całkowicie zerwać kontakt fizyczny. Przesunął spojrzeniem po jego twarzy, a następnie nachylił się bliżej, głaszcząc ciepłym oddechem jego chłodny policzek, po którym leniwie przesunął swoim językiem, przypominając sobie jego smak.
Nic się nie zmieniło. Nadal smakował jak kawał zepsutego mięsa.
Dopiero po tym przedstawieniu odsunął się od niego, zwracając mu w pełni swobodę, samemu siadając ciężko na brudnej ziemi wyrzucając nieco kurzu i drobinek gruzu lekko w górę.
- Hej, hej, co robiłeś przez ten czas? Jadłeś coś dobrego? Jadłeś? Wiesz, zjadłbym coś dobrego. Masz coś do jedzenia? - wzrok zsunął się na jego nogi, a potem na powrót powrócił do twarzy.
- Masz te smaczne szczury? Daj mi szczura. - dodał tonem, który nie lubił sprzeciwu, ale daleko mu było jeszcze do rozkazu. Zachichotał do siebie i przesunął długimi paznokciami po boku swojej szyi, pozostawiając po sobie cztery czerwone odciski.
- Co tu robisz? Co tu robisz mój mały kolego? Zgubiłeś się? A może chciałeś mnie odwiedzić? Zrobię ci imprezę powitalną. Imprezę, imprezę, imprezę, ha. - zanucił pod nosem ponownie się drapiąc w tym samym miejscu. A potem, jakby podmieniono osobę, jego głos zabrzmiał poważnie, zupełnie nie pasując do jego całokształtu.
- To niebezpieczne terytorium, Kyōki
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Głuchy pogłos towarzyszy zbliżającemu się ciału. Niewielkie kamienie wbijają się w skórę, drażnią, ale obca dłoń znika. A może, może jej wcale nie było, a psychika Wymordowanego bawi się z nim w nieprzyzwoitą grę. Skupiony na ciemności skrytej w budynku nie rozpoznaje znajomego zapachu. Napina mięśnie i już sięga ostrego noża, po czym gwałtownie odwraca się.  Ale na pozór obce ciało już na nim zawisa, bezwładnie, ale mocno, z chciwością zaciskając palce na zgiętym karku.
— To ty — stwierdza, sam nie wiedząc czy odczuwając ulgę, czy raczej zmęczenie.
Pozwala na dotyk, na nadmiar słów, na te cholerne ogniki, które grają drugiemu z nich w oczach. Przedkładają się na słowa, na chytry uśmiech i śmiertelnie niebezpieczne rozochocenie. Szlag. To Lavi zazwyczaj z nim przebywał, bawiąc się w kotka i myszkę, kto pierwszy umrze i kto pierwszy zabije. Po śladach, po kroplach krwi i panice rozpływającej się w pocie ofiary. Za tropem, za tropem. I dopiero teraz czuje to przyjemne podenerwowanie. Na jego twarz wślizguje się gładki uśmiech, odchyla szyję, pozwala mokremu językowi pełznąć po jednej z jego blizn.
Ciało towarzysza opada. Całą przelaną w słowach energię zsypuje w unoszący się piasek. Levi już z widocznym uśmiechem, na czerwono zabarwiającym jego źrenice, staje tuż przed dawnym znajomym. Jego dłoń zakrywa spierzchnięte usta a noga ugina się w kolanie.
— Hej, Raptor — zaczyna w końcu, zakradając się między szybko wypowiadane przez chłopca słowa i kucając tuż przed jego siedzącą sylwetką. — Pobawmy się.
Dłoń z ust ześlizguje się na brodę, twarz zbliża do tej drugiej, posiadającej znamiona niedalekiej przeszłości. Czuje podniecenie w szybkim dreszczu przebiegającym jego ciało. Wcześniej zaszczepiona chęć pogoni za usłyszanym pogłosem wzrasta. A teraz ma kompana, teraz albo z jego rąk zginie, albo podda się jego zachciankom.
Uśmiecha się więc chorobliwie zaciekawiony, mruży oczy i nachyla się nad nim jeszcze bardziej. I gdy już ma pieszczotliwie ponawiać propozycję, słodkie przywitania Raptora zaszlachtowane zostają dudniącym basem. Jest jeszcze bardziej niestabilny, niż dawniej, myśli. Choć jego oczy błyszczą z morderczą niepewnością, kontynuuje:
— Pobawimy się w drapieżników — szepce, unosząc jedną z dłoni w wyczekującym geście.
Nim padnie odpowiedź, nim z ust Wymordowanego wypłynie zgoda na dziecinne harce, Kyoki sięga noża, ostrzem przejeżdża po wnętrzu lewej dłoni. Krew z płytkiego rozcięcia z wolna rozprzestrzenia się po skórze, krople krwi wsiąkają w twarde podłoże. Głośny i głęboki wrzask rozsadza pobliski budynek. Później to już charkot przeraźliwego  głodu odbija się echem z wcześniej zauważonej dziury.
— Pobawimy się w drapieżników, które zarazem są przynętą.
Krwawiąca dłoń zaciska się na metalowej rękojeści. Lavi wykonuje zamach od strony swej klatki piersiowej ku twarzy towarzysza. Tę znaczy równie precyzyjnym rozcięciem na prawym policzku.
— Start.
Zrywa się do biegu, gdy zdeformowane, wielkie cielsko przy akompaniamencie rozkładających się mięśni, wypełza z podziemi pofabrycznego budynku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pobawmy się.
Nie potrzebował więcej słów, wyjaśnień.
Te dwa niepozorne słowa wystarczyły w zupełności, aby rozpalić w wymordowanym ogień podniecenia i ekscytacji. Nic jednak nie mówił, czekał. Czekał na rozwój sytuacji. Co jego towarzysz uczyni. Z zauroczeniem nastolatka wpatrywał się w czerwień zdobiącą jego dłoń. Miał ochotę przysunąć się, zasmakować jej. Dreszcz podniecenia wgryzał się w jego kark, ciało stawało się coraz mnie spokojne. Był pobudzony.
Chodźmy. Już. Teraz. Szybko.
Nie drgnął, gdy ostrze wbiło się w miękką skórę bladego policzka. Nawet nie mrugnął. Usta leniwie rozsunęły się, prezentując rząd ostrych zębisk, w szerokim uśmiechu. Język dotknął kącika, potem dalej, aż wreszcie zgarnął lekką, czerwoną kroplę. Dźwięki i nowe zapachy uderzyły w niego, organizm sam zaczął się poruszać. Ale nie zaczął biec w drugą stronę, przeciwną, co przecież instynkt nakazywał. W takiej sytuacji rozdzielić się, sprawdzić, za kim bestia podąży. Długim susem doskoczył do uciekającego znajomego, zwalając się całym ciężarem na jego plecy, przygniatając do zimnej i brudnej posadzki. Nachylił się nad jego karkiem, drażniąc go ciepłym oddechem, barwiąc paroma kroplami krwi.
- Shhh. - wyszeptał czule jak do dziecka, które właśnie układał do snu.
- Jeszcze nie. - dodał po chwili, a ziemia powoli zaczynała drżeć od zbliżającego się nowego "przyjaciela".
- Czujesz? Czujesz już go na swojej skórze? - wymruczał, nie zamierzając go wypuścić. Nie w chwili, kiedy stwór będzie w odległości minimum paru metrów. Co to za zabawa, kiedy nie ma realnego zagrożenia? Tak, jak teraz? Tak, teraz było idealnie. Dopiero teraz podniósł się, wypuszczając znajomego i odskoczył, przez moment przyglądając się mu. I wtedy rzucił się biegiem przed siebie, mijając go, klepiąc mocno pomiędzy barki.
-Złap mnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach