Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Miasto-3: 2997 rok

Barokowe wykończenia sali balowej zdają się przygniatać małe, ludzkie postacie. Te niesamowite pomieszczenia, podzielone dla gości zhierarchizowanych pod względem stopnia, znajomości oraz zawodu pełnionego w firmie Now or Never, mieszczą się w podmiejskim pałacu z bocznymi skrzydłami w kształcie litery U. Za zaokrągloną fasadą, która przez wieczorny zachód mieni się różnymi odcieniami złota, wybudowano szereg pomniejszych pokoi sypialnianych. Każdy z zaproszonych wie, że dzisiejszy bal będzie charakteryzować się wymuszoną kokieterią nadwornych pań, lichą dostojnością przedstawicieli S.SPEC-u oraz pobożnym zachowaniem osób przypisywanych niższej klasie społecznej. Mimo to coroczne święto ma za zadanie pokazywać, iż NON jest firmą dla przedstawicieli narodu; zbiorowości, która bez względu na indywidualną sytuację ekonomiczną, uchodzi za symbol obywateli wszystkich Światów.
Pod stopami mężczyzny rzęzą małe kamyki, które przed wydarzeniem rozsypano przed pałacem. Pachną brudem Desperacji, tamtejszymi mieszkańcami i zapomnianym losem, który został wygnany poza teren Miasta-3. Chociaż w podeszwy zaproszonych gości wlewa się zagraniczna nostalgia, to w tym momencie żadne indywiduum nie odczuwa jej w nadmiarze. Na poszarzałych twarzach wyrysowane są grzeczne uśmiechy przeplatane zabawnymi historiami. Dłonie mężczyzn sięgają talii kruchych kobiet a śmiałość niektórych z nich tworzy atmosferę taniej, choć zawoalowanej w bogactwo rozrywki.
Marika, do niedawna mieszkanka Miasta-6, czeka tuż na szczycie zwężanych schodów, przy zaokrąglonym wejściu. Towarzyszący jej dyskomfort ujawnia się w dłoniach przylegających do czarnych, eleganckich spodni z wysokim stanem. Wygląda niewinnie z tatuażami poukrywanymi pod koszulą. W krótkich, niemal siwych włosach i dziwną maszynerią wokół ucha przypomina amatorską wojowniczkę.
Dzień dobry — zagaduje ją krzywym powitaniem w języku polskim.
Dobry wieczór — poprawia mężczyznę i bierze go przy tym pod ramię; po chwili dodaje już po japońsku: — Witajmy w świecie sztucznych uśmiechów i zbutwiałej polityki.
Z jej gardła wydobywa się długie, zabawne chrząknięcie, które odbite echem od pobliskiej kolumny, zwraca uwagę trzyosobowej grupy okupującej prawą stronę drzwi. Palą. Ich palce śmigają w powietrzu jak małe samoloty, twarze są ostre, pewne, zapewne wcześniej zamieszczane na plakatach agitacyjnych S.SPEC-u.
Podbródek Delighta mimowolnie drga w ich kierunku. Zmienia się także ułożenie rąk jego partnerki. Tym razem to dłoń dziewczyny przewiesza się przez jego ramię. Zdesperowane palce Mariki wbijają się w schowaną pod marynarką skórę konstruktora a on uśmiecha się do niej z zamiarem przekazania cichej satysfakcji. Małe zwycięstwa. Ruszają.
Już dostojniejszym krokiem kierują się  w stronę wejścia. Mimo zbliżającego się wybawienia w postaci nieznajomego tłumu, Delight zatrzymuje się w gładki, płynny sposób. Krzyżuje swoje spojrzenie z innym, obcym. Przynależącym do kobiety, której wcześniej nie zauważył. Czwartej postaci z grupy, drobniejszej, mającej w sobie ten rodzaj znużenia będący pociągającym dla innych. Puszcza szybkie, niebezpieczne oczko w jej kierunku oraz unosi kącik ust w ramach niewielkiego rozbawienia. Chciałby przekazać jej urok skrywanej za kośćmi rebelii, które i on i Marika podzielają.
— Całkiem przystojna — słyszy poważniejszy szept partnerki. —Jak to jest, że tak młode i piękne kobiety pchają się w łapska starych pryków ze S.SPEC-u?
— Przypominam, że to ty dostaniesz uboższą kartę dań — Delight kończy wywód ucięciem tematu, po czym prostuje się i kieruje spojrzenie w stronę zatłoczonej sali. — Chodźmy, meine dame.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mdłe, pozbawione jakiejkolwiek płciowości twarze otaczają ją ze wszystkich stron, podobne do wzorów malowanych ręcznie na materiałach hinduskich sari - choć interesujące, to powtarzalne do bólu. I ona jest taka, raptem część większej zbiorowości, wtapia się w tłum, nieważne jak bardzo chciałaby błyszczeć. Na nic starania i skrząca się jak odpalana zapałka suknia, bezwiednie ciągnąca się po drobnych kamieniach, na nic bogactwo ozdób, włosy spadające po plecach w mlecznej kaskadzie. Sama jest tylko dodatkiem.
Dodatkiem nad wyraz niezainteresowanym towarzystwem, w którym zmuszona była się obracać. Jej zadanie było śmiesznie proste, lecz jednocześnie bardzo ujmujące godności - miała dopełniać męża, sprawiać, by to on prezentował się lepiej, bo to przecież on był clou programu i właśnie za to tak bardzo go nienawidziła. Bo bez niego stawała się nudnym, szarym fragmentem politycznej układanki.
- Kochanie, uśmiechnij się - brzmiał tak, jakby nie widział problemu. Był ślepy na jej wewnętrzne rozterki, niezależnie od tego, jak bardzo te zmuszały twarz blondynki do wykrzywienia się w dość nieprzyjemnej minie.
- Kochanie, proszę Cię - ja też zawsze Cię o coś proszę, ale nigdy nie słuchasz. Nie odpowiadała mu, pokazując swoje rozdrażnienie poprzez nerwowe stukanie butem o rozpadający się pod jego naciskiem żwir. Nie musieli rozmawiać, żeby się kłócić, wystarczały krzywe spojrzenia i wymowna cisza. Pytanie więc, skąd ślub?
Dłoń starszego mężczyzny znalazła drogę do biodra kobiety, po chwili kontrolnie się na nim zaciskając. Och, no tak. Znajomi. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, na jej twarzy wykwitł uśmiech, słodki, uprzejmy, tak sztuczny. Nie próbowała nawet zapamiętać imion przedstawionej sobie pary, pozwalając, by utonęli w morzu zgrzytających myśli. Rozbudził ją dopiero proponowany papieros, lecz na niezbyt długo - gdy omiótł ją pierwszy obłok szarego dymu, jej myśli rozpłynęły się wraz z nim. Błądziła spojrzeniem po marmurowych twarzach, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia, czegoś, co wyrwałoby ją z mentalnego letargu w sposób bardziej porywający, aniżeli strzepywanie popiołu z na wpół spalonego papierosa.
- Kto to jest? - sama musiała stać się swoim wybawcą, bo choć popchnął ją do tego dość dziwny widok, równie dobrze mogła go zignorować. Nieznacznie opierając się na ramieniu męża, sugestywnie podążyła spojrzeniem za mężczyzną, który w tak prosty sposób przejął jej zainteresowanie. Najwyraźniej, niewiele jej było potrzeba.
- Syn tej kobiety, o której Ci niedawno mówiłem. Tak przynajmniej mi się wydaje - nie potrzebowała więcej informacji, skinęła więc jedynie głową i objęła ręką jego ramię, sugerując mu tym samym, że wolałaby znajdować się już wewnątrz rozświetlonego budynku, jakby zapominając o krzywej wymianie spojrzeń, którą jeszcze chwilę temu prowadziła z ukochanym. Najprawdopodobniej właśnie dzięki temu jeszcze się nie zagryźli.
Cienkie obcasy jasnych butów stukały charakterystycznie z każdym krokiem smukłych nóg, gdy podtrzymywana przez silną rękę męża wspinała się z niewymowną gracją po niewielkich schodach prowadzących do środka. Drobna twarz kobiety nadal wyglądała na równie niezainteresowaną, co wcześniej, jednakże teraz poczęło zdradzać ją zaaferowane nieznajomym spojrzenie zielonych tęczówek, mimowolnie wypatrujące go między szarą masą czarnych garniturów i kolorowych sukien.
W momencie, którym została oswobodzona z objęć długiego, białego futra, rozejrzała się po sali ostatni raz, kończąc drogę gdzieś przy ukochanym. - Przynieś mi coś do picia, poczekam tu z boku - poinstruowała go, ruchem głowy wskazując na niewielki stolik koktajlowy, strategicznie ustawiony pod oknem. Tam też się udała, oparłszy się o blat na łokciu plecy wygięła w dumny łuk, eksponujący swoją filigranową figurę na tyle, by po chwili wyczuć na sobie multum pożądających spojrzeń mężów i zazdrosne myśli ich żon.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pomieszczeń jest więcej, niż zdaje się gościom. Poprzeplatane zaokrąglonymi u góry przejściami zdają się przenikać, splatać i tworzyć nielogiczny jeszcze ciągi sal oraz salek. W jednym z nich dama o zaokrąglonych ramionach oraz piegach wysypanych jedynie na nosie śpiewa ciche, melancholijne piosenki. Urozmaica życie politykom oraz wyżej postawionym pracownikom firmy. Na ten moment większość z nich zachowuje podstawowe zasady kultury oraz savoir-vivre’u. Nietknięte przystawki, elegancko rozłożone na szwedzkim stole, czekają na oficjalne rozpoczęcie balu.
Barwami zabawnego blichtru zachwyca się i Marika. Tak niepasująca do całości pochodzeniem, związanym z nim imieniem czy brakiem względnej kurtuazji. Zajmując miejsce przy jednym z ośmioosobowych stołów, śmieje się w głos oraz opowiada anegdoty współpracownikom. Jej chorobliwie biała karnacja splata się z jasnymi włosami. Przy partnerze wygląda na chorą, pozbawioną jakichkolwiek kolorów życia.
Nie ważne, na ile słów pozwoliłaby mu towarzyszka, przy niej zawsze stwarza wrażenie wycofanego. Jedynie biała blizna oraz bezpośrednie, niemal obcesowe spojrzenie nadaje mu specyficznego uroku. Jest to rodzaj kokieterii chłopców z podwórka. Tych skorych do tworzenia gangów i hordą atakujących starsze panie. Ma jedynie dwadzieścia sześć lat, szczeniacką śmiałość oraz tyle temperamentu, ile nie miał w przeszłości i nie będzie mieć w ciągu kolejnych ośmiu lat. Z nogą założoną na nogę, żartem schowanym w kąciku ust wysłuchuje dłuższej wypowiedzi Tayaki. Mężczyzna zajmujący w jego podgrupie najniższe stanowisko wykłada znajomym sensowność dzisiejszego wydarzenia.
Delight wyłącza się. Odchyla na krześle, w dłoni dzierży kieliszek czerwonego wina. Naturalnie, zaczęli pić wcześniej. Z poruszającego się w naczyniu alkoholu, przenosi wzrok na zgromadzonych. Omiata ich wzrokiem, bada dalsze postacie, po czym unosi podbródek w niemym zaciekawieniu.
— Zaraz wracam — informuje, po czym wstaje z miejsca z charakterystyczną dla siebie powolnością.
Nie wie, czy towarzysze zwrócili na niego uwagę. Skupiony na jednym celu, z chciwością naginania odgórnych manier, podchodzi do najbliższego baru. Obsługujący go rudawy mężczyzna odziany jest w nowy, skrojony pod jego figurę frak. „Co za absurd” — myśli, choć z jego ust wylewa się krótka prośba o podwójne martini z wódką. Powiedziałby, że kilkunastoletni chłopiec serwuje zamówienie z należytą precyzją. Prezentuje swoje zdolności w teatralny, ale przy tym profesjonalny sposób.
— Oliwki? — pyta spoglądając na Delighta spod rudawej grzywki.
— Oliwki — rzuca wsuwając dłonie w kieszenie garniturowych spodni.
Nie znajduje się od niej zbyt daleko. Strategicznie ominięcie niechcianych spojrzeń, niewielkie ukłony w kierunku wyżej postawionych, aż w końcu jego sylwetka wsuwa się tuż obok tej obcej, tuż przy jej prawym ramieniu. Staje podobnie do wcześniej ujrzanej kobiety; tworzą prostą linię z twarzami skierowanymi ku tłumowi przed nimi.
— Biały garnitur, czarna koszula, kraciaste półbuty — zaczyna zerkając na nią po raz pierwszy, po czym wzrokiem wskazuje na opisanego mężczyznę; zatrzymuje na nim spojrzenie. — Friderick. Z pewnością podejdzie z grubiańskim żartem, jak tylko Pani wymuszony uśmiech i znudzone oczy nie będą miały towarzystwa.
Spogląda na nią z półprofilu. Stara się czerstwe słowa podbudować pogodnym uśmiechem, który na krótki moment wdrapuje się na jego usta. Zapomniałby, gdyby nie pogłos tuczącego się szkła z sąsiedniej grupy, że jego intencje zawierały również element klubowej figlarności. Wśród amoku, który rozgrywa się na ich oczach — trwogi wypisanej na twarzy mysiej kobiety i jej męża oraz gwałtownych prób podnoszenia rozbitego kieliszka, gładkim gestem kieruje ku niej jeden z drinków.
— Oferuję płynną cierpliwość. Takich Fridericków jest więcej — zaczyna upijając łyk własnego drinka. — W zasadzie mogę być właśnie jednym z nich.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Blichtr, który z gracją nie zdradził jeszcze swojego fałszywego podłoża, był niczym woda, z jedynie której blond włosa kobieta, na wzór ryby, potrafiła czerpać tlen. Otaczała się nim, chroniła w jego połaciach i była jego nieodłączną częścią, jednym z wielu wypolerowanych kawałków szkła, które za zadanie miały imitować najdroższe diamenty w koronie śmietanki towarzyskiej M3. Za młodu, choć wyrachowana i sprytna, obiecała sobie, że nigdy, niezależnie od własnej sytuacji, nie stanie się częścią tak fałszywego, pozbawionego smaku towarzystwa, czując do niego odrazę i wyraźną awersję. Potem pojawił się brak pieniędzy.
Chwilowa samotność sprawiła, że do głowy znów dopuściła natłok męczących myśli, na czele których to osadzona była pogarda względem własnej osoby, coraz to bardziej przebijająca poczucie własnej wartości, oblewając smukłą postać kobiety świadomością tego, że całe jej życie będzie tak wyglądać. Będzie jednym wielkim kłamstwem, którego nawet bogactwo nie jest w stanie wynagrodzić.
Taka forma zarobku należała do kategorii najbardziej nużących, wręcz katorżniczych, nawet dla tych, którzy święcie przekonani byli o własnej odporności i koniunkturalizmie, w końcu odczujących skutki uboczne własnego kombinatorstwa. W tym stadium wątpliwości znalazła się Isla, pozwalając sobie na chwilowe zamyślenie, z którego jednak wyrywa ją smukła, wyraźnie wyższa postać mężczyzny, materializująca się tuż obok niej. Wyraźnie nie chciał jej pozwolić na zapomnienie o własnej osobie, do czego już prawie doszło, gdy wpadła w przepaść marazmu towarzyskiego.
Z powolnością właściwą dla osoby rzekomo niezainteresowanej, przeniosła ledwo co rozbudzone spojrzenie na mężczyznę bliżej, zaraz przesuwając nim po sali, aż napotkała opisywaną przez niego postać. Na okrytych ciemną szminką ustach wykwitł delikatnie rozbawiony uśmiech, któremu nie brak było pogardy, nieodbierającej jej  nawet krzty uroku. Można by się pokusić o stwierdzenie, że i ten niezbyt urodziwy wyraz, wpasowywał się w jej rysy jakoby z nim przyszła na świat - Śmiałabym się i tym przejąć, gdybym jednemu nie oddała ręki - odparła, lewą dłoń wyciągając po zaproponowany alkohol na smukłej nóżce, obejmując szklankę tak, by wyraźnie było widać widniejącą na palcu serdecznym obrączkę - Z tego też względu inni poczęli dawać mi spokój... - przekręciła nieznacznie głowę, mogąc tym samym wygodnie spojrzeć na twarz prawdopodobnego wybawcy, który, jeśli faktycznie nie okaże się wcześniej wspomnianym Friderickiem, będzie idealnym zastępstwem dla męża, który to zaginął gdzieś w tłumie, najpewniej osaczony sobie tylko znanymi ludźmi - ...więc śmiem zakładać, że pan nim jednak nie jest. Stąd też pytanie, z kim mam przyjemność? -

przepraszam za taki meh pościk, ale i tak długo nie odpisywałam i nie chciałam więcej trzymać z czekaniem (*-ω-)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zapach pierwszych zażenowań, relacyjnych konfrontacji i niezobowiązujących podrywów dobiega ich nozdrzy. Delikatny, nieco słodkawy, skotłowany pomiędzy rumianymi twarzami kobiet oraz wstrzemięźliwymi spojrzeniami mężczyzn. Ten skrajny podział jest ułudny. Między tymi oczywistościami kryją się sylwetki dam wyniosłych, wcale nie rumianych, ale na ten moment niknących pod aprobatą mniejszych, zazwyczaj pulchniejszych dziewcząt. Natomiast chuderlawi mężczyźni kryją się po kątach, nakrapiają własną nieśmiałość pierwszymi kroplami drinków. A jeszcze nie wzniesiono pierwszego toastu.
Ale już, już lawirują w tłumie zwinni kelnerzy, wysokie kelnerki. Na złotawych tacach obijają się o siebie kieliszki, czasami ginąc w wyciąganych ku nim dłoniach. Chlust, ktoś nie poczekał na wypijmy za, brzdęk, czyjaś niezgrabność strąciła nóżkę kieliszka. Ależ nic nie szkodzi, proszę bardzo, już sprzątamy, ależ proszę się nie schylać! Grubsze paluszki chwytają szkła, przymilają się duże, zielonkawe oczy. Kobieta z plakietką sugerującą jej imię, Gloria, podaje nieszczęśnikowi kolejny kieliszek. Tamten nie wie, że tym razem jego dłoń chwyciła naczynie wykonane z grubszego szkła. Gloria jest miła, ale przezorna.
Nieco dalej słowa Delighta wbijają się w rozgorączkowane ruchy Glorii.
— Dawanie spokoju to rzecz względna — komentuje mężczyzna niedbale, między jednym łykiem martini a drugim; pije zbyt szybko, strofuje więc gwałtowne ruchy rąk. — Mój ojciec mawiał, że nic tak w życiu nie da człowiekowi spokoju jak miękka trumna. Ironią jest, że jego ciało zostało spalone.
Uśmiecha się, w jego oczach iskrzy niepoprawne rozbawienie. Aż zadziwiające, że parę lat wystarczy, by zmienił swoje nastawienie do ludzi. W chwili obecnej jest żwawy, chętny nowym twarzom, ale nadal uważny. Z jego ust nie znika nikły uśmiech. To minimalne uniesienie kącików ust, które wydłuża oczy, unosi policzki, spaja się z pewną wymuszoną, choć markotną nonszalancją. Niestety ta nie przypomina tej naturalnej, przypisanej wyżej postawionym. Ma raczej niesforny charakter, podobny do tego, który kryje się pod nastoletnimi sińcami podwórkowych dzieciaków.
— Moje nazwisko nie przyniesie Pani korzyści, ale gdyby szukać pod Delight, zapewne coś by się znalazło — odpowiada unosząc podbródek, zmieniając nogę, na której opiera ciężar ciała. — Chociaż zapewne Pani Frederick… — to powiedziawszy wskazuje szybkim ruchem dłoni wcześniej omówioną obrączkę. — Pani Frederick mógłby z łatwością sięgnąć po moje imię. Zobaczy Pani, może za chwilę, może za parę godzin, czy w ogóle warto.
Jego kolejne zdanie ginie w szmerach, które wzbierają na sile. Choć pojedyncze grupy zdają się mówić ciszej, to miraż szeptów wzmaga ogólne wyczekiwanie. Delight ze słowem prawie wypowiedzianym, odwraca twarz ku wysokiemu mężczyźnie z bokobrodami i niemal siwą karnacją. Pojawia się na jednej z wystających lóż, góruje nad zebranymi w asyście podobnych twarzy – wyniosłych, dumnych, choć uśmiechających się na pozór serdecznie. Zaczyna:
— Łączą nas ze sobą tysiące najróżniejszych więzów: ciężka praca, wytrwałość, próba odbudowywania świata i morałów, za którymi każdy z nas podąża. A niekiedy tylko uściśnięte ze sobą dłonie zdają się dawać znak wspólnoty, celu dużo bardziej istotnego, niż nasze indywidualne pragnienia! Ludzie pracy, kobiety i mężczyźni, obchodzimy dziś wielkie święto! Święto to (…).
Słowa Ministra Przedsiębiorczości i Technologii a zarazem Dyrektora firmy Now or Never odbijają się o wyciszane rozmowy. Ten styl to nie przypadek, z władzą mu do twarzy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach