Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

 Niewzruszenie odbierane przez Ivo nie było niewzruszeniem, o które starał się Moriyama — brakowało mu wewnętrznego spokoju, maska na spiętej twarzy trzymała się niestabilnie, jedynie na powierzchni, gdyby się trochę postarać, łatwo byłoby ją zedrzeć i uwolnić czający się pod spodem wrzątek emocji. Nigdy nie miał problemów z opanowaniem, czasy szkolne wspominał jako jedna z tych nielicznych osób, która potrafiła zachować zimną krew, więc dlaczego teraz odebrano mu tę zdolność? Najpierw po wypadku, znajdując pomoc u mentora, teraz po jego śmierci… ale już nie chciał niczyjego wsparcia. Zdawał sobie sprawę, że niektóre rzeczy wydarzają się w życiu tylko raz, tylko w jeden konkretny sposób. Nawet błędy popełniał te same, ale inaczej.
 — Sobie nie pozwalaj na zbyt wiele, Bergsson. — Zwrócenie się doń nazwiskiem podkreślało oschły stosunek okularnika. — Nikt nie oczekuje od Ciebie takiego zaangażowania. Skup się na swoich obowiązkach, nie trać czasu i energii na innych. — Pouczył go, wyznając podobną, choć nie do końca znajdującą swoje odbicie w rzeczywistości, zasadę. Rekrut miał rację; Warner zachowałby się podobnie, gdyby to Szwed padł ofiarą nieprzyjemnej sytuacji, sęk w tym, że Japończyk za nic w świecie nie przyznałby się do tego otwarcie.  
 Skrzywił się na słowo „przyjaciele”, ale pozostawił to bez komentarza. Wiedział, że nie wyperswaduje mu tej dziwnej wizji ich relacji.
 — Nie. — Odrzucił prośbę o papierosa, mocniej zaciskając palce na wyblakłym nieco opakowaniu małego uzależnienia Kido. — To jedyne… — zacisnął na moment wargi — …to nie moje. Przechowuję — wyjaśnił pokrętnie, po czym poluźnił uścisk i wrzucił przedmiot z powrotem do szuflady. — Co z Twoim dzisiejszym patrolem? — Skupił na nim niby spokojne, ale czujne spojrzenie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bergsson nie dostrzegał tego jak bardzo niestabilna była maska Warnera. Mimowolne skurcze twarzy czy grymasy, które dla okularnika były jak oznaka zdrady ze strony własnego ciała, dla posiniaczonego rekruta były niemal niezauważalne. Słyszał za to wyraźnie słowa Ryuu, który za wszelką cenę chciał go teraz od siebie odepchnąć. Nie rozumiał takiego zachowania. Nie wiedział co dolega koledze, to jednak nie przeszkadzało mu w próbach, by się tego dowiedzieć. Uważał, że gdy Moriyama opuści gardę i podzieli się swoimi kłopotami, wspólnie znajdą jakieś wyjście.
Takie przynajmniej było jego podejście na samym początku. Ale z każdym beznamiętnym zdaniem okularnika, wyraźniej dostrzegał mur, który starał się przebić za pomocą swojego tępego łba. W jego uparte serce powoli zaczęło się wkradać zniechęcenie. Dlatego prychnął, słysząc komentarz Ryuu.
- Nie trać czasu i energii na innych - przedrzeźnił go bezczelnie, czując pewną irytację. On tu się stara podać pomocną dłoń, a jak reaguje Warner? Każe mu spierdalać. - nie zbliżaj się do nikogo i nie ufaj nikomu. A potem strzel sobie w łeb, bo samotność doprowadzi Cię do szaleństwa. - skomentował i urwał, gdy nagle pewne fakty połączyły się w jego głowie w jeden wniosek i zamarł, przerażony możliwymi konsekwencjami. Wszystko się zgadzało - smutek Warnera, butelka, odosobnienie... Może nie dziś, nie jutro, ale wkrótce może usłyszeć huk samotnego wystrzału, a potem usłyszeć od sierżanta prowadzącego ćwiczenia, że na skutek nieszczęśliwego wypadku, jego kolega stracił życie. Ta myśl ostudziła jego irytację i wyprostowała niezadowolony grymas na jego twarzy.
Zmarszczył brwi. Ta niechęć do dzielenia się szlugami była nie na miejscu. Urywane słowa, które z siebie wyrzucił również nie pasowały. Tak jakby owa paczka papierosów była ważniejsza, niż się wydawało. Zaciskał na niej palce jak na ręce umierającego przyjaciela, nie jak na kartoniku z tytoniem. Mina Warnera nie zachęcała do drążenia tego tematu, więc cofnął rękę.
- Mój patrol był wczoraj, Ryuu. Zacząłeś chyba tracić poczucie czasu, siedząc samemu w tym pokoju... Daj spokój, Ryuu, chyba wiesz, że tak to nie działa, prawda? - zaczął z pokrzepiającym uśmiechem, w którym nie było nic z poprzedniej irytacji - Nie pozbędziesz się mnie prostym "Nie marnuj na mnie czasu." i nie zmienisz tematu więc równie dobrze możesz zrzucić pozę samotnego twardziela i powiedzieć co się stało. - pochylił się w jego stronę, opierając łokcie na kolanach i splatając palce pod brodą. - Wiem, że jesteś twardy, ale twarde rzeczy są kruche, a gdy pękną, już nic nie zdoła je poskładać z powrotem. Ugnij się trochę, ustąp, wesprzyj się na mnie. Nie można być silnym cały czas. - rzucił na koniec łagodnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Nie rozumiał uczuć, które nim targały. Jedna śmierć – nawet nie jego własna – mogła zmienić tak wiele. Stracił grunt pod nogami, wizję przed oczami i trzymaną kurczowo w dłoni linę; wsparcie oraz nadzieję na lepszą przyszłość. Coś dusiło go od środka, ale uparcie wierzył, że poradzi z tym sobie sam. Nie sądził, by ktokolwiek inny był w stanie go zrozumieć. On sam miał z tym spory problem. W jednej chwili złość rozpierała go od środka tak, że pragnął krzyczeć, wykrzyczeć światu, jak bardzo go nienawidzi, by niedługo potem opaść bez sił, z nienaturalną obojętnością wobec tego, co dzieje się wokół niego. Naiwność kazała mu trzymać się nadziei, że kolejny dzień przyniesie lepszą przyszłość, ale jak na razie rozczarowywała go na każdym kroku.
 — To ludzie doprowadzają mnie do szaleństwa, nie samotność — warknął, wykrzywiając twarz w grymasie złości. — Ofiarujesz im swój czas, emocje, zaufanie, czasami całe życie, a później przychodzi moment, w którym to wszystko znika wraz z drugą osobą. Zostajesz sam i to boli, bo zdajesz sobie sprawę, ile straciłeś. Nie chcę niczego od, kurwa, nikogo. Nie potrzebuję tego. To słabość. — Żałował całego swojego zaangażowania. Temu, że uległ jego osobie, że pozwolił sobie przy nim poczuć się znów swobodnie, jak przed wypadkiem. Bez ciągłego niepokoju.
 Powinien wtedy zginąć. Jakim prawem przeżył, gdy obok wykrwawiał się jego ojciec, gdy matka oddawała ostatni oddech? A może to kwestia spóźnienia? Tak, nie żyli już w momencie przekraczania progu domu. Ludzie wmawiali mu, że to druga szansa od losu, jednak Ryu uważał los za złośliwy. Patrzył w lustro i myślał o tym, jak oszukuje świat i siebie. Jaki był cel jego dalszej egzystencji?
Znaleźć tamtego wymordowanego?
 Kontynuować misję Kido?
 Rozwikłać tajemnicę powiązań jego rodziny z rebeliantami?

 — Mój przełożony nie żyje. — Nie „mentor”, nie „przyjaciel”, nie „drugi ojciec”. Przełożony. Wypowiedział to powściągliwe, przybierając znudzony wyraz twarzy. To nie pierwszy raz, gdy głośno się do tego przyznawał. W ustach smakowało to jak słodkie kłamstwo, przecież to był Kido. Kido Arata. Pragnął bardziej wierzyć w to, że nie ugiął się przed możliwą śmiercią.
 Pogładził od niechcenia blat opuszkami palców, przyglądając się, jak przesuwają się wzdłuż drobnej szczeliny.
Cholera, wciąż jestem słaby.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Warner wyrzucał z siebie słowo za słowem, z trudem wyszarpując je sobie z gardła, a w głowie Ivo szalał huragan myśli, wyrywając mu argumenty z rąk i pozostawiając go na dobrą sprawę z niczym. Spodziewał się czegoś poważnego, ale kiedy tama pękła i otrzymał swoje upragnione wyjaśnienie, nie wiedział co powinien powiedzieć, jak zareagować. Ryuu nigdy nie był zbyt wylewny, nie okazywał i nie chciał być adresatem emocji lub przyjaznych gestów, zatem każdy objaw współczucia ze strony starszego kolegi odebrałby jako litość, którą potraktowałby z pogardą, a być może agresją. Tak, okularnik był zbyt dumny na litość, zresztą Szwed nie zamierzał mu jej dawać.
Potrzebował jednak współczucia, to było jasne jak słońce. Grymas, wykrzywiający dotychczas niewzruszone oblicze jego biomechanicznego przyjaciela, mimowolne gesty mające odwrócić jego uwagę, palce którym blisko było do zaciśnięcia się w pięść... dla Ivo stawały się wyraźnie niczym krzyk ostatniej szansy. Musiał na niego odpowiedzieć, bo sam zaznał przed laty smaku straty. Najpierw matka, której nigdy nie miał, oddała życie przy porodzie. Później ojciec, gdy miał sześć lat. Jakby to nie wystarczało zachłannemu Bogu, jego przybrana rodzina, którym był Shinra Koteczek i Sonoda również ucierpieli, w wypadku, który kosztował Sonodę życie, a szalonego rudzielca dolne kończyny.
Strata przełożonego nie wydawała się aż tak bolesna, ale widząc reakcję Warnera, Ivo nie potrzebował być Sherlockiem Holmesem, żeby dojść do wniosku, iż nie był to po prostu jego zwierzchnik. Przyjaciel, mentor, kochanek, być może. Nie podejrzewał Ryuu o takie zapędy, ale dlaczego by nie posunąć się w przypuszczeniach wystarczająco daleko. I tak mu tego na głos nie powie.
Wstał powoli, nie przerywając kontaktu wzrokowego, lub jak kto woli, wciąż wwiercając wzrok w potylicę Ryuu. Niczym nurek w oleju, jego dłoń powoli przemierzała dystans, dzielący ją od ramienia Moriyamy. Zacisnął palce na jego barku, aż pobielały mu kłykcie i obrócił Warnera twarzą do siebie. Spróbował uśmiechnąć się pocieszająco, ale wyszedł mu tylko jakiś niemrawy grymas.
- Słuchaj, Ryuu... - zaczął nieskładnie. W głowie nadal miał pustkę. - Nie da się uniknąć w życiu upadków, bo takie jest życie. Te chwile, gdy tak kurewsko boli, to zapłata za czas, kiedy możesz przenosić góry. Los zawsze będzie tak samo bezosobowo sprawiedliwy, nigdy tego nie przeskoczymy. - cały czas przypatrywał się twarzy przyjaciela, szukając pierwszych oznak nadchodzącego gniewu, gotów natychmiast zareagować. Wziął głęboki oddech i kontynuował.
- To, że komuś zaufałeś, nie jest słabością, Ryuu. Słabość jest wtedy, gdy ze strachu przed ponownym bólem, zamykasz się przed innymi. Kiedy nie pozwalasz sobie na szczęście, bo uważasz, że na to nie zasługujesz lub że ono już nie wróci. Wróci, tylko musisz ponownie zaufać. Wiem, że w końcu to zrobisz, bo silny z ciebie człowiek, Warnerze.- zakończył koślawo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

— Jeśli się boisz, złap mnie za rękę.
 — Nie boję się — burknął, zerkając na mężczyznę z wyrzutem, i chociaż była to absurdalna propozycja, to w minimalnym stopniu również kusząca.
 — Oczywiście.
 Światło latarki prześlizgiwało się po zimnych ścianach opuszczonego budynku na Desperacji. Okularnik szedł powoli za wojskowym, starając się zachować zimną krew. Z marnym skutkiem, skoro nagły hałas zmusił go do wzdrygnięcia i spięcia mięśni.
 […]
 — To może być nasz pogrzeb.


 Doskonale pamiętał tamten dzień. To wtedy pierwszy raz skonfrontował się z wymordowanym na terenach piekielnej Desperacji.

Nie sprzyjało im szczęście, bowiem wymordowany okazał się tym z rodzaju zdziczałych.
 — Zostań. — Usłyszał, obserwując, jak mentor zbliża się do warczącego mutanta.
 Trzymał w dłoniach pistolet, który nienaturalnie ciążył mu jak kula u nogi.
 Doszło do bezpośredniej konfrontacji; ciszę przeciął przeraźliwy ryk i odgłosy szarpaniny.
 — Strzelaj, War — syknął spec, gdy wymordowany wbił pazury w jego skórę.
 W tamtej chwili hałas zdominował oddany strzał.
 Młodzik opuścił dłonie, pozwalając wyślizgnąć się z nich broni. Wysilił się na bolesnych uśmiech, przypominający bardziej grymas niż akt zadowolenia. Poczuł się słabiej, więc oparł się ramieniem o ścianę, osuwając się po niej powoli. Ramiona zadrżały, gdy zaśmiał się cicho pod nosem.
 — Spisałeś się na medal. — Wymordowany leżał dobity na ziemi.
 — Nie spisałem się. — Okularnik odchylił głowę do tyłu, ściągając uprzednio okulary. Na jego ustach grał subtelny uśmiech, kontrastujący ze smutnym spojrzeniem. — Nie dałem wtedy rady.


 Chociaż wspomnienie ciągnęło za sobą uczucie strachu i bezsilności, teraz pozwoliło mu się uspokoić. Oddech wydobywający się z wąskich ust zwolnił, a ciśnienie w żyłach opadło. Arata zawsze go wspierał. W tamtym momencie ich relacji nie znali się za dobrze, a i tak potrafił dać to, czego akurat potrzebował.
Czy ja za nim tęsknię? Tęsknię za przełożonym czy Kido Aratą?
 Zerknął mimowolnie na dłoń Ivo na swoim ramieniu.
 — Okropnie wyglądasz z tą śliwą. — Odparł, sprawiając wrażenie, jakby cała wypowiedź rekruta przeleciała mu między uszami. — I nie pierdol już — odsunął się i wyciągnął z jednej z szuflad świeżą koszulkę, którą narzucił na siebie zamiast tej nocnej — tylko chodź. — Skinął głową w stronę drzwi i skierował kroki ku korytarzowi. Nie oglądał się za siebie, po prostu chwycił za klamkę i wyszedł z pokoju, wpierw rozglądając się po korytarzu, a później udając się w tylko sobie znanym kierunku, licząc na to, że Szwed posłusznie za nim pójdzie bez zbędnych pytań.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W pierwszej chwili, wypowiedź Warnera wywołała w nim zdziwienie, następne słowa wywołały jednak uśmiech na jego twarzy. Fakt, że Ryuu postanowił w jakiś sposób zareagować, oznaczało że udało mu się wyrwać z ogarniającego go marazmu. Ivo poczytał to za swoją zasługę, nawet jeśli wcale tak nie było. Nie po to przez ostatnie pół godziny użerał się z jego dołkiem, żeby później ten okularnik się uspokoił bez udziału Szweda. To po prostu nie byłoby sprawiedliwe.
Zdjął dłoń z jego ramienia i pozwolił mu się przebrać. Skinął głową na propozycję i nie zastanawiając się długo, wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zostawił alkohol w pokoju, ale Ryuu nie wydawał się tym zbytnio przejmować. Nie był również chętny na odpowiadanie na pytania, co było widać po jego twarzy i zachowaniu, więc Bergsson postanowił ten jeden raz się nie odzywać. Poszedł za nim bez słowa, zastanawiając się tylko co zrobią, kiedy ktoś ich przyłapie na korytarzu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Alkohol pływał w jego krwi, czuł skutki uboczne w postaci nienaturalnej lekkości i kłębka myśli, ale udawało mu się prezentować w stabilnym stanie — szedł pewnie przed siebie, pamiętając dokładnie gdzie i jak skręcić, by dotrzeć do miejsca docelowego. Nie przejmował się wpadnięciem na jakiegoś przełożonego, pamiętał o dzisiejszym zebraniu, natomiast żaden inny rekrut nie powinien wpychać nosa w nie swoje sprawy.
 Po pięciu minutach znaleźli się w pustej sali treningowej.
 — Na jakim poziomie jest Twoja walka wręcz? — zapytał, od niechcenia zaciskając palce w pięści, by napiąć i rozluźnić mięśnie.
 Treningi z Kido pamiętał jako mordercze. Padanie na podłogę nie wchodziło w grę. Błaganie puszczane było mimo uszu. Spocona koszulka śniła mu się później po nocach, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało. Nie mówiąc już o siniakach.
 — Zaatakuj mnie — polecił nagle, stojąc metr przed nim i obserwując go z wyczekiwaniem na zmęczonej, młodej twarzy.
 Przyprowadził go tu ze względu na kilka czynników i nie mógł zaprzeczyć, że jedną z nich była potrzeba wyładowania się poprzez przemoc. Nie zamierzał się na nim wyżywać, chciał zażyć trochę ruchu, sprawić mięśniom lekki ból, poćwiczyć, a przede wszystkim coś udowodnić. Bergssonowi? Sobie?
 — I nie każ mi się powtarzać — zachęcił, rozstawiając lekko ręce w zapraszającym geście. Jeśli nie zaatakuje, zrobi to Ryuu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W miarę jak pokonywali kolejne metry drogi, zaczęła ona być dla młodego Szweda znajoma. Nie raz przecież i nie dwa zachodził w to miejsce, by szlifować swoje umiejętności pacyfikowania wrogów wchodzących w bliski zasięg. Zawsze chłonął tę wiedzę chętnie, z zamiarem dodania wojskowych techniki do własnych, wypraktykowanych przez lata mieszkania w sierocińcu, na ulicy, wszędzie. Poczuł jak jego serce nieco przyspiesza, jak to działo się zawsze przed treningiem. Lubił tę adrenalinę. Lubił wymagających partnerów, a znał Ryuu na tyle dobrze, by wiedzieć, że w obecnym stanie młody Warner nie będzie zbyt pobłażliwy.
Intuicja go nie zawiodła, w końcu stanęli w sali treningowej. Bergsson ledwie omiótł wzrokiem znajome kąty, jak dziecko wracające do domu po szkole, po czym skupił spojrzenie na poważnej twarzy przyjaciela.
Parsknął śmiechem - Żartujesz, prawda!? - odparł bezczelnie na zadane pytanie, jakby nie zwracając uwagi na parszywy humor Warnera - Zajmuje się tym całe moje życie, więc zgadnij. - dokończył, patrząc mu prosto w oczy. Był teraz jego potencjalnym partnerem, potencjalnym przeciwnikiem. Szukał słabości, którą mógłby wykorzystać w walce. Machinalnie zacisnął i rozluźnił pięści, a następnie stanął w pozycji gotowości: lewa noga wysunięta nieco do przodu, kolana ugięte, dłonie na wysokości twarzy, łokcie blisko ciała, pięści niezaciśnięte - mógł je zacisnąć do uderzenia i rozluźnić do zbicia ciosu w ułamku sekundy.
Przekrzywił głowę i z ironicznym uśmiechem na ustach rzucił krótkie - Tylko nie płacz mi później, że boli. - po czym natychmiast zaatakował, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę. Ruszył do przodu i wyprowadził błyskawiczny cios, którego celem był podbródek Warnera. W wielu przypadkach skuteczny pierwszy atak potrafił znokautować przeciwnika do reszty, teraz jednak Ivo chciał wybadać jak łatwo ulegnie mu drugi rekrut.
Lewą rękę nadal trzymał w pozycji obronnej, gotów przechwycić każdy atak z tamtej strony.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Myślę, że nie wyglądam, jakbym żartował, Bergsson — parsknął, ale na jego twarzy nadal utrzymywał się zdystansowany wyraz. To nie tak, że swoim pytaniem poddawał w wątpliwość umiejętności towarzysza — miał jakieś pojęcie o tym, co potrafi, może bardziej interesowała go forma odpowiedzi. Niektórzy tuszowali przewagę, inni chełpili się nią jak złotym medalem.
 Jeśli dobrze pamiętał, to był ich pierwszy tego rodzaju sparing. Nie znał słabości Ivo ani jego stylu walki, ale to ani trochę nie zniechęcało okularnika do konfrontacji.
— Tylko nie płacz mi później, że boli.
Proszę Cię, czy Ty kiedykolwiek miałeś do czynienia z Kido?
 Uśmiechnął się na tę myśl, a resztka tego uśmiechu została mu na ustach w chwili, w której Ivo postanowił wymierzyć cios.
 Zareagował równie szybko. Przedramieniem prawej ręki uderzył z boku w nadciągający cios, by wykorzystać jej siłę napędzenia i gładko odbić, tak że odsłonił prawą stronę ciała Ivo, blokując równocześnie możliwość obrony lewą ręką. Mechaniczne ramię w ułamku sekundy wysunęło się do przodu, obierając sobie za cel brzuch przeciwnika.
 Psychicznie był gotowy na przyjęcie na siebie ataku, dlatego napiął mięśnie, obserwując peryferyjnie działania drugiego wojskowego. Wbrew pozorom, nie łatwo złamać Ryuutarou, ale wcale nie wiązało się to z jego wytrzymałością — potrafił uprzeć się do tego stopnia, że czasami zaprzeczał swojej fizjologii.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pozornie zaskoczony skuteczną obroną oponenta, odruchowo jego ciało zastosowało natychmiast strategię obronną. Nie zdołałby się uchylić od błyskawicznego ciosu w brzuch, pęd ku temu nie sprzyjał, wciąż znosząc go na drugiego rekruta. Postanowił więc przyjąć cios, napinając mięśnie, by zminimalizować uszkodzenia dla narządów, samemu jednak wyprowadzając cios lewą ręką, by odebrać zapłatę za własne uszkodzenie.
Uznał bowiem, że Warner nie zdoła powrócić prawą ręką na wysokość twarzy, a właściwie nie tyle uznał, co zaatakował odruchowo, sytuacja trwała bowiem krócej niż świadoma myśl. Lewa ręka, przyczajona dotychczas przy obliczu Bergssona, wystrzeliła do przodu, w przebiegu swoim zaciskając się w pięść, w kierunku ust Moriyamy.
Gdy cios mechaniczną ręką sięgną celu, Ivo na własnej skórze odczuł różnicę w sile kończyn przyjaciela. Uderzenie w splot słoneczny odebrało mu na chwilę dech, lecz i tak był to efekt słabszy, niż gdyby nie napiął mięśni.
Niezależnie od efektu własnego ciosu, odskoczył do tyłu, przyjmując na powrót pozycję obronną. Powinien napierać, poddawać Ryuu presji, jednak na początku chciał wypróbować jego styl walki. Nie musieli się spieszyć, mieli dużo czasu. Dlatego też milcząc, obserwował uważnie następne kroki okularnika, gotów zareagować, szukając słabych punktów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach