Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Przepiękne tereny Desperacji, na oko maksymalnie pięć lat temu
Faith i Mayari

Desperacja była takim miejscem, gdzie nawet najbardziej wymagający wrażeń ludzie nie mogli się nudzić. Od czasu, kiedy Faith postawiła swoją anielską stopę na tejże ziemi, nie mogła w żaden sposób narzekać, że szczytem chaosu i agresywności była spadająca z wysokich półek książka, którą jakiś anioł przypadkowo potrącił w trakcie układania. Desperacja wymagała od ciebie sprytu i przebiegłości, aby przeżyć następny dzień, nawet jeżeli przyszłość malowała się w samych czarnych barwach.
Od tylu lat panowała wojna, a aniołowie wciąż nie byli w stanie jej powstrzymać.
Robili wiele, ale było ich zwyczajnie za mało - a i sami padali ofiarami żądnych krwi morderców, często za sam fakt, że po prostu szli nie tam, gdzie trzeba. Dlatego kiedy tylko mogła, Beatrice sama ofiarowała siebie, aby na porządnie zbadać tereny poza Edenem - by żaden niewinny anioł nie ryzykował swoim życiem.
Trudno jednak powiedzieć, żeby ona była w jakimkolwiek stopniu lepsza. Mimo mijającego czasu, anielica nie potrafiła odmawiać pomocy potrzebującym. Nieważne, ile czasu mijało. Ile razy ją zdradzano. Poza niewielkim dystansem, jaki zaczęła utrzymywać, jej jedynym mechanizmem ochronnym był tylko i wyłącznie jej charakter - specyficzny, wymagający cierpliwości lub znajomości starych języków. A tak to dalej była w jakimś stopniu na łaskę i niełaskę Desperatów, jeżeli miała pecha trafić na tych bardziej brutalnych.
Wciąż jednak była w stanie utrzymać się z daleka od tych szaleńców z Kościoła Nowej Wiary, za co dziękowała Bogu ilekroć tylko słyszała o historiach związanych z nimi od innych aniołów. Nie mogła pojąć, jakim cudem nawet oddane Mu anioły padały ofiarą tych szaleńców, a nawet potrafiły... Przejść na ich stronę. Słyszała o co najmniej dwóch przypadkach, co tylko potęgowało jej niechęć.
Musieli być groźni, a jej zadaniem, jakie sobie wyznaczyła, było chronić niewinne anioły. Z pomocą Drug-on może byłaby w stanie czegoś się dowiedzieć, prędzej czy później przynajmniej.
Dzisiaj jednak dzień mijał jej w miarę spokojnie jak na Desperację, a Faith korzystała z tego pełną parą, chadzając po terenach z prototypem Ziemniaka w dłoni, nucąc coś pod nosem.

Ubiór i ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Desperacja, choć sama w sobie będąc dość morderczym miejscem, niezaprzeczalnie była przy tym dość... monotonna. Jałowa pustynia, ciągnąca się aż po horyzont, w niektórych miejscach upstrzona zniszczonymi ruinami budynków, które lata swojej świetności przeżywały tysiące lat wcześniej, wysuszonymi korytami rzek i spalonymi resztami flory wszelakiej. Ale takie warunki stanowiły jednocześnie doskonałe miejsce do polowań. Wystarczyło tylko chwilę zaczekać aż słabszy wymordowany zjawi się w zasięgu szponów, aby wydusić z niego resztki nędznego życia, zatopić kły w tętnicy i spić słodką krew, z dala od ciekawskich spojrzeń wiernych i kapłanów.
Ale tym razem plan nie przebiegł dokładnie po myśli Mayari, a wymordowany wcale nie był tak słaby na jakiego wyglądał.
Mimo wszystko jego ciało leżało już nieruchomo, gdy zmęczona kobieta osunęła się po pniu martwego drzewa, dociskając dłoń do szyi. Spomiędzy palców kobiety spływała strużka krwi, choć sama rana pozostawiona przez czyjeś pazury nie sprawiała wrażenia szczególnie niebezpiecznej. Była bardziej... uciążliwa. Ot efekt dość męczącej, a przez to uniemożliwiającej aktualnie przemianę w kruka walki. Mayari czekała długa podróż do domu.
Na piechotę.
Wspaniale.
Jedynym pocieszeniem był fakt, że oprawca skończył gorzej od niej, stając się jej ostatnim posiłkiem. Niekoniecznie smacznym, ale przynajmniej treściwym.
Rozejrzała się, szukając wzrokiem jakichkolwiek punktów odniesienia co do swojej pozycji – cóż, instynkt podpowiadał jej, że Góry Shi będą „gdzieś tam”, ot praktycznie rzut beretem od „tego tam” i niedaleko przy „no tym czymś majaczącym na horyzoncie”. Czyli dość daleko jak na samotną wędrówkę.

- Komu w drogę temu czas.- Mruknęła do siebie, podnosząc się z ziemi i oceniając krytycznie ilość krwi na palcach.
Będzie żyć. Prawdopodobnie. Przynajmniej tak długo jak zwabione słodkim zapachem bestie, nie postanowią urządzić sobie wieczerzy z jej obowiązkowym udziałem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dzień zapowiadał się spokojnie i nie wymagał jak na razie od anielicy niczego specjalnego - ot, nie dać się zabić i rozejrzeć się po okolicy z nadzieją, że nie wpadnie w tarapaty. Nawet Smoki nie wymagały od niej żadnej pracy na rzecz grupy, a i nikt nie biegał do niej ze zleceniami. Mogła wykorzystać okazję aby upewnić się, że nikt na jej warcie ani nie umiera, ani nie jest zmuszany do nie wiadomo czego.
Nie musiała jednak zbyt długo szukać, gdyż jej rutynę coś przerwało.
Był to widok dosyć młodo wyglądającej kobiety, która prawdopodobnie wcześniej dzielnie walczyła o swoje własne życie i wygrała, aczkolwiek nie wyglądała najlepiej. Faith musiała wytężyć swój wzrok, aby ujrzeć nieco krwi. I jeżeli dobrze spojrzała, wcześniej przykładała dłonie do szyi.
To mogła być groźna rana.
W dodatku byłby problem, gdyby dzikie zwierzęta wyczuły tę woń... Kobieta nie miałaby szans przeciwko monstrom Desperacji, łaknących jej krwi - sama myśl postawiła anielicę na baczność.
- O pani! - bo nie Panie, Ty na mnie nie spojrzałeś - Proszę chwilę zaczekać!
Beatrice chciała zwrócić na siebie jej uwagę, kiedy się do niej zbliżała - gdyby nic nie powiedziała, mogłaby pomyśleć, że to niebieskowłosa się na nią czaiła, czego nie chciała. Po drodze wyciągnęła ze swojej torby jasny kawałek materiału, którym machnęła w powietrzu, kiedy zbliżała się powoli do kobiety. Powitała ją uśmiechem, który szybko zniknął z jej twarzy i został zastąpiony zmartwieniem, kiedy jej wzrok przeniósł się na ranę. Nie wyglądała ona na śmiertelną - gdyby taka była, kobieta nie byłaby w stanie nawet normalnie siedzieć - niemniej jednak wciąż martwiła anielicę. Nie miała przy sobie żadnej wody, więc jedyne, co mogła zrobić, to pomóc jej w zatamowaniu rany, aby potem pomóc jej dojść do Apogeum lub poprosić swoich braci, aby jej pomogli.
- Nie chcę ci zrobić krzywdy. To powinno wystarczyć do zatamowania rany na ten czas... Mogę ci pomóc dojść do bezpiecznego miejsca. - anielica kiwnęła głową, wyciągając dłoń, w której trzymała chusteczkę. Mówią, że w większości przypadków zabiorą całą rękę, niemniej jednak nie mogła przejść obojętnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Wiatr kołysze w locie ćmy, wilki śpią mocno, że aż strach... I tylko ty nie śpisz Duszko ma. Boisz się nocnic, złych wietrzyc i zjaw...- Zaczęła nucić niemalże bezgłośnie starą melodię, ruszając spokojnie w drogę powrotną. Plan był prosty. Jeśli przed zmrokiem nie zjawi się w Górach, odszuka najbliższe schronienie i przeczeka noc.

Wędrówka wydawała się być nader spokojną, przynajmniej do czasu, gdy w zasięgu wzroku nie pojawiła się inna żywa istota. Wymordowany? Człowiek? Nieważne.
Mayari zacisnęła dłoń na skrytym w kieszeni płaszcza nożu ofiarnym. Mogli przejść obok siebie obojętnie. Kolejny rozlew krwi był niepotrzebny... Ale najwyraźniej tylko ona pragnęła uniknąć konfrontacji.
Drgnęła nerwowo, kiedy to niebieskowłose dziewczę nakazało jej zaczekać, a co gorsza zaczęło się przy tym do niej zbliżać. W porę powstrzymała łowcze instynkty, wciąż jednak nie puszczając rękojeści noża.

Przystanęła, mocno skonsternowana, próbując z jej wyglądu i zachowania wywnioskować zamiary i odpowiedzi na parę nurtujących pytań. Kim była. Czego chciała. Ile sobie za to liczyła.
W dłoniach trzymała jasną rzecz, aczkolwiek Mayari musiała zmrużyć oczy, aby dostrzec czym to było. Chusteczka...?
Po co?
Och.
Następne słowa dziewczyny zupełnie rozjaśniły całą sytuację. A więc stała przed nią samozwańcza opiekunka chorych i rannych, w której instynkt samozwańczy zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach.
Wszystko to śmierdziało podstępem na odległość. „Dotrzeć do bezpiecznego miejsca” ? Naprawdę była na tyle naiwna, żeby uwierzyć, że ktokolwiek, kto przeżył więcej niż kilka miesięcy na Desperacji da się na to złapać?

Odruchowo zgarnęła włosy, ukrywając po nimi oszpeconą część twarzy, gdy przywołała na twarz słaby uśmiech.
- To bardzo... uczynne z twojej strony.- Powiedziała cicho przyjmując chusteczkę i przykładając ją do rany. Odetchnęła z ulgą, spoglądając na dziewczynę.- Dziękuję. Ja... Jestem na dobrej drodze, tak przynajmniej mi się wydaje. Przybywam z innej części Desperacji.
Wskazała wolną dłonią na południe, czyli dokładnie w miejsce, w którym pozostawiła truchło. To ono miało za zadanie zwabić do siebie wymordowanych i bestie, pozwalając jej dalej podróżować w spokoju. A dziewczę najwyraźniej zmierzało właśnie w tamtą stronę.
- To dość niebezpieczne rejony... Może powinnyśmy jednak przejść się kawałek razem? - Wydanie dobrej dziewczyny na pastwę nieprzychylnego losu byłoby okrutne, prawda? A przecież mogła ją zabrać ze sobą. Ao pragnął każdej zbłąkanej duszy, która służyłaby mu wiernie i oddanie.- Ludzie wołają na mnie Maya.
Dodała po chwili, narzucając na głowę kaptur, chroniący ją nie tyle przed słońcem, co bardziej przed wzrokiem towarzyszki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z ust Beatrice wyrwał się delikatny chichot. Oczywiście, że spodziewała się podejrzliwości. Równie dobrze mogła chcieć ją omamić i sprzedać w burdelu albo okraść, kiedy ta by obniżyła gardę. Równie dobrze mogła zwyczajnie czaić się w jej okolicach i rzucać jej co jakiś czas chusteczki albo zwyczajnie pilnować, nie ujawniając swojej twarzy, niemniej jednak dzisiaj zdecydowała się ukazać i pomagać na żywo. Nie jako duch paradujący radośnie w tle, a najprawdziwszy anioł.
Choć z tym nie planowała się ujawniać za szybko. Dziewczyna nie musiała o tym wiedzieć.
Niemniej jednak, nieznajoma pani zdecydowała się przyjąć podarowaną przez anielicę chusteczkę, co ją ucieszyło. Ręka, która ją trzymała, spoczęła w normalnej pozycji, podczas gdy Faith jeszcze przez chwilę badała wzrokiem dziewczynę. Nie zarejestrowała ona żadnych dodatkowych ran czy ogólnie czegokolwiek, co miałoby ją zaalarmować, więc przeniosła wzrok jakby nieco dalej, aby nie dawać jej uczucia, że jest wręcz przeszywana wzrokiem. Wciąż miała ją jednak na oku.
- W pełni rozumiem Twój niepokój i podejrzliwość, moja pani. - odpowiedziała spokojnie, dalej pakując się w ten nieszczęsny japoński - Nie będę ci dawać więcej powodów do niepokoju. Gdzie zmierzacie?
Jej wzrok skierował się w stronę, którą wskazała Desperatka. Widok truchła zasmucił ją nieco, aczkolwiek nie dała sobie tego poznać - to tak, jakby zwyczajnie przyjęła to do siebie jak gdyby nigdy nic. Śmierć i makabryczne widoki nie były dla niej niczym nowym, i choć sprawiały, że bolało ją serce, to i tak nie wpływały na jej zachowanie. Widziała wystarczająco dużo tragedii przez tyle lat, aby przywyknąć.
- Ach, oczywiście. - anielica kiwnęła głową i zrobiła krok do tyłu - Pozwoli moja pani Mayo, że będę iść obok, abyś nie musiała się niepokoić. Postaram zaprowadzić cię jakiś większy kawałek i wspomóc w razie nieprzyjemnych spotkań z agresywnymi istotami. I na mnie mówią Faith. Nie uważa pani tego za uroczą ironię?
Było to bardziej retoryczne pytanie. Poczekała spokojnie, aż Maya zrobi pierwszy krok, po czym ruszyła, zgodnie z obietnicą idąc obok, pozwalając im na ewentualną obserwację drugiej osoby. Chciała jej dać jakieś minimalne poczucie, że w jakimś stopniu wciąż ma coś pod kontrolą, że Faith nie narzuca jej w pełni swojej woli.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Trzeba przyznać, że Mayari nie była przyzwyczajona do jakichkolwiek oznak radości. Nie tylko ich nie okazywała, ale i w samym Kościele mało kiedy dało się słyszeć śmiech. Ludzie snuli się w makowym upojeniu i wymodleniu, nieobecni, odcięci od swoich ludzkich emocji na tyle na ile było to możliwe. Dlatego ten chichot ją zaskoczył. Naprawdę zaskoczył.
Co ciekawe, nie było to ni ironiczne, ni nawet złowrogie.
Ot, zwykła oznaka ludzkiej uciechy. Na Desperacji ktokolwiek okazywał jeszcze radość, nie sprawiając przy tym wrażenia naćpanego ani szalonego? Niezwykłe.

- „Faith”? Wiara...- Mruknęła cicho, smakując to słowo. W świecie bez Boga istota, która zechciała jej bezinteresownie pomóc nazywała siebie Wiarą. Przywołała delikatny, praktycznie niewidoczny uśmiech, spoglądając na swoją towarzyszkę kątem oka.- Mam wrażenie, że nosisz to imię nie bez powodu... Choć samo słowo wydaje się być dość zapomniane. Ludzie już nie wierzą w nic, choć zdarza mi się spotykać na drodze i fanatyków. Świat popada w skrajności.
Potrząsnęła głową.
Pierwsza zasada przetrwania na Desperacji – nie przyznawaj się do przynależenia do jakiegokolwiek ugrupowania.
Druga – kłam, nawet jeśli cię rozpoznają.
Jej dłoń pozostała na rękojeści noża, jednak sam uścisk zelżał, kiedy wraz z dziewczyną ruszyły w drogę „ku cywilizacji'.
Trzecia zasada – nikt nie jest dobry z natury. Ufni już dawno wyginęli, pożarci przez wilki  i sępy, a kruki rozdziobały ich naiwne serca. Zło przesiąkło do ludzkich żył i umysłów, zatruwając dusze, zaślepiając i sprawiając, że każdy z czasem zaczynał się dusić i dławić własną nienawiścią.
Ludzkość gniła od środka i żaden Bóg nie był w stanie już tego naprawić.
Otrząsnęła się z przemyśleć, dopiero kiedy dotarło do niej, że padło pytanie o drogę.
- Zmierzam do... - domu? Od kiedy zaczęła tak określać tym mianem Góry Shi?-... przed siebie. Samotne życie włóczęgi ma swoje zalety, moja droga Faith. Ciągłe bycie w drodze, w poszukiwaniu swojego własnego miejsca w tym okrutnym świecie, jest jedną z nich. A cóż ciebie sprowadza na te nieprzyjazne ziemie? Nie wolisz trzymać się bliżej Apogeum lub Gór?
Nie rozpoznawała jej twarzy, więc z pewnością nie należała do Kościoła, choć... ludzie przychodzili i odchodzili tak często, a i sama Mayari nigdy nie trudziła się, aby zapamiętać twarze wiernych. Z drugiej strony nigdzie nie dostrzegała słynnej żółtej chusty... Kim zatem była jej nieznajoma towarzyszka?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Cholernie ironiczne, zważając na warunki w których żyjemy, nie sądzisz? - westchnęła cicho, kręcąc palcem pasemko włosów - Jedyne, w co teraz można wierzyć, to szczęście w najgorszej chwili. Albo dobicie. I czy ja wiem, czy jest powód... Złośliwość ludzka co najwyżej.
Sama zdążyła zapomnieć, dlaczego tak naprawdę je przyjęła... Albo zwyczajnie nie chciała pamiętać. Przy ponad trzech tysiącleciach niektóre wspomnienia zdają się rozpływać, a ona nie miała na to zbyt dużego wpływu - ale przez to również czas leciał zupełnie inaczej, niż dla niektórych istot, które zamieszkiwały te tereny. Ironią było to, że mimo tak pokaźnego wieku, anielica wciąż zapominała, jak sprytni i niebezpieczni potrafili być niektórzy ludzie. Zwyczajnie wypadało to z jej uroczej głowy, kiedy przemierzała tereny Desperacji i pomagała biednym, zagubionym dzieciom przeżyć dzień. Czasem chciała zwyczajnie wierzyć, że zepsucie wciąż nie sięgnęło całej populacji i niektórzy w jakimś stopniu jeszcze potrafili się zachować ludzko. Ale jak żyć, panie władzo, na terenach, gdzie panuje wieczna wojna?
Być wykorzystanym to jedno, ale sprzedanym i mordowanym dla własnej radości - drugie. A tacy ludzie również byli na ziemiach Desperacji. Z ukochanymi sekciarzami na ziemi.
Jakimś cudem wciąż wchodzili aniołom w paradę.
Sama wpadła w pewien wir zamyślenia, stąd potrzebowała chwili, aby w pełni przypomnieć sobie słowa Mayi. Anielica przyłożyła dłoń do ust w geście zamyślenia.
- Racja, moja pani. Życie włóczęgi jest ciekawe, aczkolwiek również dosyć niebezpieczne. - rzuciła, a na jej twarzy pojawił się ponownie delikatny uśmiech, choć tym razem, o dziwo, anielica wyglądała bardzo tajemniczo, aniżeli niewinnie - Żyję w podobnych warunkach, aczkolwiek mówi się, że w Górach można znaleźć sprzymierzeńców... Albo przynajmniej dach nad głową.
Ale nie musiała wiedzieć, o kim dokładnie myślała - czy mówiła o pracy u najemników, a może o jakże wspaniałych wyznawcach Kościoła Nowej Wiary? Byłoby nudno, gdyby podstawiała jej wszystko pod nos, nawet jeżeli trochę kręciła. Była zbyt krótko w siedzibie Drug-on, aby uznać to miejsce za swój dom... Ale czuła, że Eden również był jej już odległy, nawet mimo czasu, jaki tam spędziła.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Dach nad głową... Ale za jaką cenę.- Westchnęła, przenosząc wzrok gdzieś ponad horyzont.- W końcu każdy ją ma, prawda? Nikt nie zagwarantuje ci dziś poczucia bezpieczeństwa i domu za nic, z dobrej woli. No, chyba, że ktoś ma Wiarę wprost wpisaną w swój byt.
O dziwo, nie ironizowała. Imię jej towarzyszki, naprawdę zdawało się nie tyle co bawić, ale intrygować kapłankę. Z drugiej strony... Nie zamierzała kontynuować tematu, przynajmniej do czasu, aż zdoła bardziej wybadać podejście dziewczyny. Zresztą... czy kłamała? Ani trochę. Była włóczęgą przez całe swoje doczesne życie, snując się bez celu po Desperacji, a kiedy już osiadła w Kościele, równie smętnie snuła się po jego korytarzach.

- Tu niebezpieczne jest nawet oddychanie. Nie ufam ludziom, którzy potrafią przetrwać jedynie w grupie. Są słabi i oddani swojemu przewodnikowi jak ślepe dzieci.- W jej głosie, dotychczas spokojnym, ba, można by nawet powiedzieć, że wypranym ze wszelkich emocji, które powinny towarzyszyć osobie dopiero co zaatakowanej przez innego wymordowanego, pojawiła się nagle twarda nuta niechęci.- Wędrówka pozwala uchować przynajmniej zdrowie psychiczne, jeśli temu fizycznemu nic nie może już pomóc. I... Mam jeszcze jedną prośbę... - Zawiesiła głos na chwilę.- Nie tytułuj mnie panią, Faith. Przed wiekami ścinano państwu głowy. Jeszcze pomyślę, że zamierzasz uczynić mi to samo.
Prawdopodobnie była to jedyna w swoim rodzaju próba zażartowania z ich obecnej sytuacji i faktu, że zakrwawiony, obdarty włóczęga był ostatnią osobą, którą powinno się tak tytułować... Ale cóż, pewnie nie wyszło. Wyszła z wprawy. Zresztą w rozmawianiu z żyjącymi istotami, które potrafiły odpowiadać czymś więcej niż „dobrze”, „zrobię to”, „proszę oszczędź mnie”, „wedle twego życzenia czcigodna”, też nie była zbyt dobra.
Pielęgnowała samotność, a ta odwdzięczała jej się zapewniając spokój ducha i czystość umysłu. Przynajmniej tak długo jak Mayari pozostawała posłuszna doktrynie Kościoła.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uśmiechnęła się nieco krzywo, słysząc wypowiedź Mayi. Nie miała pewności, czy ta wiara wciśnięta w odpowiedź miała być ironiczna, czy przypadkowa i nic nie znacząca, nawet jeżeli to, co powiedziała, miało sens samo w sobie. Ciężko ogólnie było coś więcej powiedzieć na temat jej nowej towarzyszki, stąd anielica również musiała co chwila dopisywać coraz to nowsze linijki do swojej roli, żeby pasowała idealnie. Nie miała zbytnio pomysłów, jak dokładnie przeprowadzić to, co chciała, ale plany miała zaskakująco proste - zwyczajnie zaprowadzić w bezpieczne miejsce i nieco pocieszyć. Codzienny skrypt, opanowany do perfekcji, co w tym trudnego? Wiele. Jej partnerzy na scenie odznaczali się różnym podejściem, stąd to ona musiała improwizować.
Maya, jak można się było spodziewać, kryła tylko tyle, ile się dało.
Jakakolwiek nutka emocji pojawiła się dopiero, gdy ta wypowiedziała się na temat grup.
- Każdy próbuje przetrwać na swój sposób, a grupa na pewno ma większe szanse, aniżeli pojedyncza jednostka, nie posiadająca nawet pewnego schronu. - zauważyła, przyglądając się Mayi przez chwilę - Niemniej to prawda, jeżeli samotny wędrowiec potrafi się obronić i przeżyć, odznacza się siłą... I niekoniecznie mam na myśli tą fizyczną, oczywiście. Aczkolwiek nie utracisz honoru, jeżeli pozwolisz czasem podejść komuś do ciebie, choćby na chwilę.
Właśnie to robiła, nieprawdaż? Wciąż jakoś wytrzymywała z anielicą i szła razem z nią w bliżej nieznane okolice, co nawet cieszyło Beatrice. Spotkanie nieufnych mieszkańców nie było niczym nowym.
- Rozumiem. Uszanuję twą prośbę, Mayo. - Faith kiwnęła głową, po czym na dosłowną chwilę spojrzała dalej, próbując mniej-więcej wyłapać jakieś charakterystyczne elementy przyrody, które pozwoliłyby jej na jakąś ogólną identyfikację miejsca, w którym się znajdują. Droga, jaką kroczyły, była na razie nieokreślona na dalszą metę i nie wiedziała, gdzie dokładnie powinna była odprowadzić swoją towarzyszkę. Po dłuższej chwili ponownie spojrzała na nią, czekając cierpliwie, aż określi ich podróż nieco dokładniej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przystanęły na chwilę. Snucie się po Desperacji było nużące, ale konieczne w ich przypadku. Choć w tym przypadku kobietę zatrzymało coś zupełnie innego. Jej słowa...
- Honoru...? Doprawdy nie znam nikogo kogo mogłabym podejrzewać o tę niezwykłą cechę.- Na jej twarzy pojawił się ewidentny grymas. Wymordowani byli zazwyczaj jedynie opakowaną w kupę mięsa zwierzęcą furią, anioły – zakłamane i odrealnione kreatury, żyjące sobie w swojej złotej klatce zwanej Edenem. Ludzie? Tchórze kryjący się za murami M-3. A Kościół... Na samą myśl o hipokryzji i nieudolności jej „podopiecznych” i kapłanów, robiło jej się wręcz słabo. Na tym świecie nie istniała ani jedna osoba godna miana „honorowej”. A już na pewno nie była nią sama Mayari.
- Każdy z nas w końcu ulegnie słabości – połączy się ze stadem, zaufa niewłaściwej osobie lub po prostu przegra i zdechnie, pożarty przez Desperatów. Nie ma znaczenia czy będziemy żyć wieki, rok czy dzień. Koniec końców wszyscy jesteśmy równi przed obliczem Pana. I wszyscy w końcu umrzemy.- To była dla niej oczywistość, codziennie zasypiała z nadzieją, że oto przeżyła ostatni dzień w swoim długim, nużącym życiu. Niestety koniec nie następował, a ona przywykła do instynktowej potrzeby przetrwania, dusząc w sobie żal i niepotrzebne emocje.

Dostrzegając lekkie zdezorientowanie w oczach Faith, wyciągnęła z kieszeni płaszcza kompas i zegarek z potłuczoną szybką.
Musiały odbić nieco bardziej na zachód jeśli Mayari chciała wrócić w Góry Shi ze swoim nowym barankiem ofiarnym, ale...
Zerknęła szybko na zegarek. Były na pustyni i zbliżała się jedna z tych radosnych godzin, kiedy mogły oczekiwać potężnej burzy piaskowej. Jak zwykle o tej porze roku. Nie byłaby w stanie walczyć z bezlitosną naturą, nawet w swojej zwierzęcej postaci, co dopiero ludzkiej...
Uniosła dłoń wskazując nią przeciwny do planowanego kierunek.
- Apogeum będzie... tędy.- Powiedziała z zadziwiającą pewnością.- Aczkolwiek musimy się pośpieszyć, jeśli chcemy zdążyć przed burzą i niechybną śmiercią. Na tej drodze z pewnością odnajdziemy jakieś schronienie.
Może i nie będzie to z pewnością pięcio-, ani nawet jednogwiazdkowy hotel, ale w tych okolicach często zdarzały się porzucone lepianki i zbudowane naprędce szopy. Jeśli szczęście im dopisze, zdołają się zaszyć w jednej z nich i przeczekać.
- Po prostu chodźmy i módlmy się, by nas to nie dopadło zbyt prędko.- Powiedziała, ruszając się z miejsca na tyle spokojnie, aby jej towarzyszka mogła bez problemu dołączyć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach