Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

 I see a green door and I want it painted black. [Jahleel & Mayari] 0idxJpm
Czas: 4 dni po przemianie (w sumie proces nadal trwa) /  238 lat temu
Miejsce: Niewielka jaskinia położona gdzieś na Desperacji (okolice oceanu spokojnego). Kilkanaście mil od niej jedno z nielicznych siedlisk ludzkich, chroniących się przed wirusem. Sama grota dość przytulna jak na grobowiec. Na środku nawet jest kamienna płyta. Tylko puchowych dywaników brakuje.
Bohaterowie: Jahleel / Mayari

Nie była w stanie nawet krzyczeć przez zdarte gardło, wiedząc, że czekają ją kolejne godziny, czy dni cierpienia, nim udręczone ciało na nowo zapadnie w krótki sen.
Zsunęła się, na wpół oślepła z bólu, ze swojego kamiennego katafalku, upadając na ziemię. Nie była w stanie zdobyć się na nic więcej ponad zduszonym jękiem.
Targały nią emocje, których nie była w stanie pojąć. Zwierzęcy szał, przejmujący lęk, naprzemienne napady gorąca i zimna. Wszystko naraz, przemieszane na dodatek z poczuciem odrętwienia, które obejmowało całą stronę jej ciała. Mayari podniosła się na drżących dłoniach, kaszląc przez dłuższą chwilę krwią.
Nie potrafiła w tym momencie nawet określić czy wciąż żyje, czy może trafiła na samą czeluść piekła. Otoczenie wokół niej wydawało się potwierdzać drugą, w tym momencie wydawałoby się o wiele bardziej prawdopodobną, opcję. Miała wrażenie, że wypluje sobie zaraz płuca, a po nich samodzielnie wyszarpie paznokciami całą resztę organów, tak podobno niezbędnych jej do przeżycia.
Uniosła wzrok znad własnej, pachnącej obrzydliwie cudownie krwi, gdy do jej uszu dotarło skrzeczenie. Wrona? Kruk? Ciężko było jej odróżnić. Aczkolwiek machnęła na oślep ręką w stronę dźwięku. Nie mogła tak po prostu dać się pożreć przez jakieś podrzędne ptaszyska. W odpowiedzi usłyszała trzepot skrzydeł i błogą ciszę.
Ból promieniujący w jej ciele częściowo przytępił wściekłość, pozostawiając w niej jedynie rozpaczliwe pragnienie przetrwania tego wszystkiego.
Zlizała krew z popękanych warg. Zmuszenie ciała do jakiegokolwiek działania było ponad jej siły, dlatego ostatecznie zrezygnowała z planu podniesienia się. Wystarczyło jedynie, że oparła się z trudem o kamień na którym ją złożono. Gdyby była w stanie myśleć racjonalniej zapewne z ironią zwróciłaby uwagę, ze od jej śmierci mogło minąć zaledwie kilka dni, a ona sama pretendowała aktualnie do roli kolejnego Chrystusa. Tylko, że on po zmartwychwstaniu nie czołgał się w agonii po ziemi własnego grobowca.
A może?
Dziewczyna zwiesiła głowę, wpatrując się w swoje poobijane, zsiniałe nogi. Wszystko rozmywało się jej przed oczami, zamieniając w jedną, niewyraźną plamę. Nie zwracała już uwagi na nic, czując jak pozlepiane brudem, kurzem i krwią włosy przyklejają się do jej twarzy i karku, podrażniając głębokie blizny na skórze. W tym całym szaleństwie była jedna, jedyna szczęśliwa rzecz. Od czasu, gdy się przebudziła po raz pierwszy kilka dni wcześniej, nie widziała jeszcze swojego oblicza.
Urocza dziewczyna, jaką jeszcze była parę tygodni wcześniej zamieniła się w szkaradę. Teraz można było nią co najwyżej straszyć niegrzeczne dzieci przed snem.
Zacisnęła palce na kawałku materiału, którym była okryta, czując jak powoli gorączka ustępuje, zastąpiona przez drętwienie kości.  Jej prowizoryczne odzienie cuchnęło - zresztą jak wszystko dookoła, mdłym zapachem zgnilizny, maków i benzyny.
Pozwoliła głowie opaść bardziej na bok, kiedy jej kruczy kompan postanowił wrócić, wpatrując się ze stoickim spokojem w martwych ptasich oczach, na swój na wpółżywy posiłek.
- J...Jeszcze trochę... I się doczekasz.- Wyrzęziła słabo, wyciągając do ptaka pokrytą bliznami dłoń, na której ten o dziwo po chwili przycupnął.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pogoda była całkiem sprzyjająca jak na tę porę roku. Ciepłe promienie Słońca muskały skórę, przynosząc ze sobą przyjemne ciepło; morska bryza rozwiewała włosy i przeczesywała pióra. Anioł pozwolił sobie na chwilę osobistej satysfakcji, kiedy zniżył lot, wylatując znad desperackiej pustyni oraz ostrych, skalistych klifów prosto nad ocean. Delikatnie skorygował lot, zanim zaczął szybować nad ciemną, skrzącą się powierzchnią zatoki. Kropelki słonej, morskiej wody rozbijały się na jego policzkach i barkach, spływając po jasnej skórze oraz mocząc koszulę. Mógłby odsuwać je swoją mocą, przyznać jednak trzeba, iż czerpał radość  rozbryzgów chłodnego płynu, orzeźwiającego go w czasie lotu. Tak samo jak z szarpiącego mu ubranie wiatru. Miło było od czasu do czasu rozprostować skrzydła w sposób inny niż w czasie ucieczki przed niebezpieczeństwem.
Plama cienia rozlała się po wodzie pod aniołem. Rosnąc szybko, zwróciła natychmiast uwagę mężczyzny. Nie czekając na rozwój sytuacji, złożył jedno skrzydło, skręcając gwałtownie i odbijając w stronę klifu. Niewiele przed tym, jak morski potwór - wyglądem przypominający prehistoryczne plezjozaury - wybił spod powierzchni oceanu, zaciskając szczęki na miejscu, w którym niedawno znajdował się anioł.
Oczywiście. Los nigdy nie jest na tyle łaskawy, aby pozwolić na beztroski odpoczynek. Czego innego Jahleel oczekiwał? Że nagle potwory przestaną być głodne, a mordercy postanowią odłożyć mordowanie na przyszły czwartek? Nawet nie tracił energii na wzdychanie. Poprawił tylko pasek torby, przechodzący między skrzydłami, zanim zauważył ciemną plamę ziejącą w przestrzeni sąsiadujących klifów. Jaskinia? Jeśli się nie myli, odpocznie tam chwilę i wróci do przerwanej podróży. Jest spora szansa, iż jej ulokowanie - od strony morza - sprawia, że raczej jest mało zamieszkała. Nie ma wielu rybich czy morskich wymordowanych, a przynajmniej on sam spotyka podobne twory wirusa zgoła rzadko.
Słońce świeciło mu teraz w plecy, wpadając ostrą strugą do wnętrza jaskini, kiedy podlatywał do jej ujścia. Cień, obrysowujący kształt mężczyzny, zaczernił skały, nim anioł opadł miękko na płaski teren początku jaskini.
Kruk, siedzący na ręce umierającej, poderwał się gwałtownie do lotu, zrzucając po sobie dwa czarne pióra. Kracząc przeleciał ponad głową  Jahleela, wzbudzając jego podejrzliwość. Anielskie skrzydła rozwiały się, kilka piórek zakręciło się w powietrzu, nim rozpadły się, znikając całkiem. Mężczyzna zebrał mocą wodę z koszuli i odesłał do oceanu, zanim wkroczył głębiej.
Oblepił go smród krwi, zgnilizny i śmierci. Zamieszał lekko powietrzem, zastępując je świeżym i czystym. Nie ignorował jednak tego, cóż te wonie oznaczają. Pokrwawione łoże oraz typowo grobowcowe otoczenie świadczyło o tym, iż znalazł się w prowizorycznej krypcie. Czyżby kruk był ledwie ścierwojadem? Tutaj chyba nikt nie mieszka? Widok kobiety go zaskoczył. Prawie jej nie zauważył, siedzącej z boku podestu, tak samo brudnej jak cała reszta otoczenia. Schowana była w głębokim półmroku i pochylona, opatulona szarymi szmatami.
Zawahał się, nie chcąc podchodzić do niej tak z miejsca. To może być pułapka. Albo po prostu trup.
- Słyszysz mnie? Rozumiesz, co mówię? - Nie chcesz rozszarpać mi tchawicy? - Jestem tu, aby pomóc - ale muszę być pewnym, że nie przypłacę tego własnym życiem. Nie raz i nie dwa przekonał się, jak wiele na Desperacji malutkich, bezbronnych dziewczynek okazywało się przebiegłymi trucicielkami. Ta okrutna ziemia wymaga od wielu poświęcenia. Jeśli sam nie zabijesz, zostaniesz zabity.
- Nie bój się. Nie skrzywdzę cię. Dasz mi się obejrzeć? - Spytał, postępując dwa kroki w jej stronę, czując, jak przez ciało przepływa mu moc. Chciał mieć ją na podorędziu do szybkiej kontry w razie ataku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach