Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 8 z 15 Previous  1 ... 5 ... 7, 8, 9 ... 11 ... 15  Next

Go down

Pisanie 16.11.15 18:54  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 8 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
Zauważywszy agresywne stworzenie tuż pod sobą, zaniepokoiła się. Mało ją obchodził użerający się z całą resztą sfory Jinx, bo choć cieszyła się z jego przybycia i pomocy, to nadal gnoja nie lubiła. Przepraszam za nią. Jedynie o medyka się martwiła, jednak ten wydawał się mieć coś na kształt planu i ruda święcie wierzyła w jego możliwości.
A póki co musiała zająć się sobą, by wysiłek pozostałych nie poszedł na marne.
Pobieżnie zerknęła w dół i oceniła, jak duże mogą być szanse burego wilka na dosięgnięcie którejś z jej nóg; niestety, w pewnym stopniu mogło mu się to udać, stąd też wypadałoby dodatkowo zatroszczyć się o swoje bezpieczeństwo. Nie puszczając więc gałęzi, której się trzymała, spojrzała do góry w poszukiwaniu ewentualnie kolejnej drogi ucieczki. Może jakiś konar, na który mogłaby przejść, by znaleźć się jeszcze trochę wyżej? Z pewnością chętnie skorzystałaby z takiej okazji, gdyby się ona nadarzyła, ostrożnie przemieszczając się na lepszą pozycję. Gdyby jednak nie udało się odnaleźć takiej opcji, będzie zmuszona do ciągłego patrzenia na czające się w dole wilczysko i nieustanną czujność, w razie gdyby zwierzęciu udało się podskoczyć wystarczająco wysoko. Wtedy byłaby gotowa na czynienie uników, cały czas rzecz jasna znajdując jakieś oparcie w gałęziach drzewa.
Niestety, nic nigdy nie idzie zgodnie z planem. Kilka szyszek wylądowało na czubku głowy Vivian, jedna po drugiej stukając boleśnie w kość czaszki i spadając dalej swoją drogą. Skrzywiła się na to i odruchowo zacisnęła zęby, co choć było tylko reakcją na ból, okazało się być pomocne za niedługą chwilę. Za pająkami niestety nie przeszkadzała, a nawet jeżeli nie wywoływały u niej natychmiastowej paniki, to ich obecność na twarzy nie była niczym przyjemnym. Gwałtownie potrząsnęła głową, próbując pozbyć się intruzów, a jeżeli to by nie pomogło, jedną dłonią przejechała po twarzy, by wygonić wredne stworzenia z siebie. Wzdrygnęła się również na to niemiłe wydarzenie, które mogło do tego okazać się niebezpieczne. Starała się nie stracić równowagi, ale wszystko było możliwe, gdy na moment zmniejszyła czujność.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.11.15 22:46  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 8 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
Ourell ponownie postąpił wbrew sobie.
A raczej postąpiłby, gdyby Los, czy jak Ourell zwykł sobie mawiać; Bóg nie miał wobec niego odmiennych planów. Doskonały ojciec z Tego-tam-na-górze. Wiedział, jak jego syna bolała śmierć innych istot, z jaką niechęcią dzierżył w dłoni scyzoryk i z jakim obrzydzeniem czuł cieknącą po palcach posokę. Przecież jako najlepszy opiekun na świecie nie mógł pozwolić, by tak karygodny czyn został po raz kolejny przypisany tak pacyfistycznej istocie, jak jeden z wiernych aniołów.
Chwalmy pana, bo jest dobry.
Co z tego, że koszty Jego decyzji były wysoce nieopłacalne-…
Nawet się nie spostrzegł kiedy wysoki pisk wilka, zmusił go, by i ten zaczął razem z nim śpiewać. Choć usilnie zagryzał zęby, by nie dopuścić do zdradzenia swojej pozycji, ostry ból wydarł z jego gardła wyraźnie tłumione, zbolałe sapnięcie, które nijak miało się do spektakularnego krzyku nękanych przez oprawców dziewic, ale wystarczyło, by je po prostu usłyszeć.
Choć ból wydawał się znacznie bardziej dokuczliwy, niż mógłby się tego po sobie spodziewać (Co, Ourell? Nie to samo, co zarobienie od Psa w nos, hm? Prawdziwe pchlarze są uciążliwsze, nie?), sceneria plasująca się nie tyle co tuż przed nim, a i naokoło, jasno nie pozwalała mu skupić się wyłącznie na tym, że boli. Adrenalina stłumiła ostre kłucie, natychmiast nakazując Ourellowi jakikolwiek ruch ręką, a właściwie samą dłonią, by nie nadziewać się na kły jeszcze bardziej. Był wprawiony w bandażowaniu, zszywaniu i innych pracach manualnych, więc o ile niedyspozycyjność w postaci zębiastego pyska uwieszonego na przedramieniu nie stępiłaby jego zdolności, powinien być całkiem wyrobiony. Starał się tak ruszyć ręką, by mimo wszystko okaleczyć zwierzę jak najbardziej się dało. Rozcinając pysk, szyję, uszy, oczy… cokolwiek, co tylko był w stanie przeciąć tym mizernym scyzorykiem, który miał u siebie za broń. Lub nawet wbić przedmiot na stałe, by pchlarz zajął się użeraniem z obcym przedmiotem sterczącym od ciała.
Wystarczyłoby, żeby wilk wyłącznie go puścił. Ourell natychmiast odbiłby się do góry, rozganiając sierść na pysku agresora potężnie odmuchniętym przez skrzydła powietrze. Złapałby się rozpaczliwie za wciąż krwawiącą rękę, jednak to nie ona stanowiłaby jego obiekt zainteresowania. Od chwili wzbicia się w powietrze, znów powinien był stać się dla przeciwnika czymś trudnym do zlokalizowania.
Scyzoryk był idealnie dopasowany pod umiejętności bitewne Ourella. Oba przypadki były po prostu do dupy. Zakładając scenariusz, że udałoby mu się wbić go na dobre w ciało zwierzęcia, stałby się zupełnie nagi.
Odleciał od epicentrum bitwy, by znaleźć się przy płynącej tuż przy nich rzece. A właściwie w samym jej środku. Liczył się z czasem za bardzo, by zwracać uwagę na czerwień rozpływającą się po pozornie spokojnej tafli wody czy choćby fakt, że sięgając tak zaciekle do dna po kolorowe kamienie, mógł pokaleczyć sobie dłonie bardziej, niż zrobiły to przed momentem wilki. Jedną ręką rozwarł torbę, którą non stop miał przewieszoną przez ramię, drugą szaleńczo pakował do niej tyle kamieni ile był w stanie. Jedna garść, dwie, trzy… czasu za mało, by bawić się w cokolwiek więcej. Zamoczył sobie dosłownie wszystko, ale nie miał teraz głowy, by płakać nad tym, że nowe bandaże uległy kompletnej destrukcji. Co prawda chyba tylko w jego pedantycznych oczach.
Definitywnie zaczynasz nosić pistolety i granaty w kieszeni… Kamienie? Kolejna broń do dupy, Ourell!
Innej nie ma!
Choć nie odczuwał tego wyraźnie, doskonale wiedział, że po całej akcji albo będzie martwy, albo poczuje się, jak martwy. Zmęczenie nie da mu podnieść palca…
Mimo to namiętnie wykorzystywał fakt, że potrafił latać. Pióra, choć niewidoczne dla oczu non stop cięły się w powietrze, unosząc ciało anioła w miejsca, które sobie zażyczył, a życzył ich sobie bardzo wiele. O ile byłby w stanie, podleciałby jak najbliżej okupowanego przez wilki Jinxa i nareszcie postąpiłby jakiekolwiek kroki w sprawie pomocy. Był oburęczny, więc do rzutów wykorzystywał naturalnie tę lewą, by lepiej wycelować w pyski zwierząt. Szanse na zabicie wilków choćby i większymi kamieniami były oczywiście żadne, jednak konsternacja zwierząt spowodowana deszczem kamieni „znikąd” powinna ułatwić Jinxowi trafienie w nie swoją mocą, pyskiem, łapą…
Choć nie wzbijał się w górę jakoś spektakularnie wysoko, starał się uważać, by żaden kieł go nie dosięgnął. O ile wszystkie wilki przy Jinxie padłyby martwe, a Ourell miałby możliwość dalszego manewrowania w powietrzu, nieważne czy pod osłoną niewidzialności czy nie, anioł natychmiast podleciałby do wilka polującego na Akane. Najprawdopodobniej tak żałosna broń, jak kamienie by mu się już dawno skończyły… więc podjąłby próby zakradnięcia się do wilka i wykorzystując jego nieuwagę… spróbowałby zadusić go jednym z wilgotnych bandaży, które miał w torbie.
Byleby to wszystko zakończyć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.11.15 15:10  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 8 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
MISTRZ GRY.
Wilk szarpał Ourella za przedramię – dokładnie pośrodku między punktem Łokieć a punktem Nadgarstek – i mocno kręciło łbem, jakby za wszelką cenę, a wydawało się, że idzie mu świetnie w tym kierunku, chciał wyrwać kawał mięsa, pozbawiając agresora kończyny. I w chwili, w której wilki naskoczyły na Jinxa, jakby były jednym, wspólnie myślącym i działającym, bytem Ourell tak wykręcił nadgarstek, że trafił agresywne psisko w pysk. Ostrze scyzoryka przeszło na wylot, przebijając pod lekkim kątem ryj zwierzęcia – przeszyło jego podniebienie i dolną żuchwę, wprawiając bestię w totalny amok. Co prawda wilk odskoczył, kręcąc łbem, uderzając nim parokrotnie o drzewo i robiąc to całkowicie przypadkiem; z przerażenia, desperacji, czystej, zwierzęcej próby uwolnienia się od bólu, który przeszywał jego ciało, ilekroć zaciskał kły.

Jinx miał – kolokwialnie ujmując – kurwa przekichane. Głównie przez to, że wszystkie zwierzęta rzuciły się na niego i kilku z nich dopadło go, nim aktywowała się moc. Rudy wilk wgryzł się w jego bok, szary naskoczył na grzbiet, jeszcze inny chwycił go za ucho, bardzo dotkliwie je przegryzając. Wszystkie jednak – wszystkie 5 – zostało odrzucone. Trójka z nich na miejscu mogła pożegnać się z życiem i choć dwójka wciąż oddychała, to był to charczący, momentami gulgoczący dźwięk wyślizgujący się spomiędzy zaciśniętych na amen zębisk. Czarna wilczyca uskoczyła w porę, bardziej instynktownie, niż z zamysłem – to ona chwyciła go za ucho i to ona naderwała tkanki. Ostatnim ocalałym był złoty wilk z czarną łatą na boku pyska – moc Jinxa zraniła go w łapę, ale wycofał się, głośno warcząc lub cicho popiskując, a z racji wyczerpania, kości przestały go gonić, nim zdążyły wykonać większych szkód.

W tym momencie na pomoc przybył Ourell i jego kamienna gwardia. Masa kamieni zrzucona na grzbiety, karki, pyski i łapy wilków skutecznie zniechęciła je do dalszych ataków. Do czasu. Gdy kolejny kamień został pochwycony przez zręczne palce, Ourell poczuł, jak coś uwiesza się jego nogi i dosłownie ściąga go migiem na ziemię, jakby znikąd zawieszono na jego bucie ołowianą kulę. Akane miała czas na wymyślenie czegoś innego, niż przebywanie na drzewie – o ile chciała coś zrobić – bo jej agresor postanowił zainteresować się wiszącym w powietrzu, już w pełni widocznym aniołem. I doskoczył. Zresztą, nie tylko on się zainteresował medykiem – czarna wilczyca od razu skorzystała z faktu, że jej pobratymiec ułatwił jej zadanie i wypruła w kierunku anioła, skacząc mu na skrzydło. Z trzaskiem, niestety.

Na Jinxa natomiast szarżował – utykając – czarno-złoty basior, mając zamiar wgryźć się w jego porysowane i przeorane plecy, by powiększyć rany.

||AGRESORZY:
x złoty wilk – ranna przednia lewa łapa; pysk przeszyty scyzorykiem – miota się i skomle pod drzewem Akane
x czarny wilk – zajęty Ourellem
x szary wilk – zajęty Jinxem
x rudy wilk – zajęty Jinxem
x biało-czarny wilk – zajęty Jinxem

x czarno-złoty wilk – zajęty Jinxem
x bury wilk – zajęty Ourellem

OBRAŻENIA:
x OURELL: rana po kłach na prawym nadgarstku (dość mocno krwawi i szczypie, ale może w miarę sprawnie nią manewrować); osłabienie z racji używania mocy (jeszcze niezbyt odczuwalne); ranne prawe przedramię (mocno krwawi); złamane prawe skrzydło (niemożność ich materializacji do czasu wygojenia się rany);
x JINX: zadrapania po pazurach na lewym boku i pysku/policzku; rana na szyi (niegroźna); ślady po kłach i pazurach na grzbiecie, silnie krwawiąca rana na szyi (lewy jej bok); osłabienie z racji używania mocy (odczuwalne); drżenie mięśni; bardzo urywany oddech (uczucie ognia w gardle i płucach)l bardziej się słania na nogach/łapach, niż faktycznie idzie.
x AKANE: drętwienie dłoni.

UŻYCIE MOCY:
x OURELL:
- hydrokineza: 3/3 {odpoczynek: 1/4}
- niewidzialność: 3/3 {odpoczynek: 0/4}
x JINX:
- kontrola mgły: 3/3 {odpoczynek: 1/4}
- kontrola kości: 3/3 {odpoczynek: 0/4}

PS Akane, jeśli masz nadal zamiar siedzieć na drzewie i nie ingerować w całe wydarzenie, to możesz ominąć kolejkę. Tylko daj znać.
DEADLINE: do 21 listopada.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.15 23:35  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 8 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
Kiedy przesiadywał miesiącami pod ziemią, zszywając naderwane ubrania czy naklejając plastry na nosy poharatanych Psów, był święcie przekonany, że w taki sposób najlepiej oddaje się swojej robocie. Siedziba była epicentrum grupy, którą te kilkadziesiąt lat temu postanowił wziąć pod swoje skrzydła.
Nie pamiętał, kiedy naprawianie szkód stało się dla niego ważniejsze, niż zapobieganie im.
Rodzinę miał dużą, a jak wiele było w niej osób, tak też wiele sposobów na życie. Tych, którzy byli bardziej skorzy do podniesienia pięści, raczej nie zwykł poklepywać z dumą po ramieniu…
Mocne szarpnięcie ściągnęło go ostro w dół.
… ale teraz zaczął się mocno zastanawiać czy ograniczenie się do roli „lekarza” faktycznie miało tak szerokie zastosowanie w świecie, w którym żyli.
Po raz kolejny zawtórował wilkom nieudolnie dławionym jękiem. Spostrzegł, co się stało dopiero po kolejnym piorunie, który tym razem przedarł się boleśnie po upierzonej części jego ciała. Nie zastanawiając się długo, szybko spróbował poderwać się przynajmniej do siadu, z zaciśniętymi zębami wytrzymując rwące skrzydło czy wbijające się coraz mocniej kły. Żałował, że uprzednio miał tak duże opory; może teraz nie mieliby tak wielu kłopotów, gdyby się nie wahał. Natychmiast spróbował skopać uczepione go zwierzę, celując w sam pysk. Nos, oczy… cokolwiek. Prawe skrzydło nie nadawało się już do niczego, więc lewę rozpoczęło szamotaninę. Wzbiłby się w powietrze chyba tylko pod postacią ducha, by spojrzeć na swoje truchło u dołu, jednak lot nie był jego głównym celem. Chciał jakkolwiek odpędzić od siebie zwierzęta albo chociaż je zdekoncentrować mocno i żwawo wymachując jednym ze swoich anielskich atutów. Nie obyło się jednak bez zbolałych syków.
Jak ptak złapany w sieć.
Minusy wygrywały wojnę z plusami.
Kątem oka przypatrywał się walce Sheby, czując, jak wielki ciężar musiał na sobie nieść. Krew cieknąca po smolistym futrze momentami przykuwała jego uwagę bardziej, niż własna posoka spływająca między palcami. Pal licho, że właśnie poświecił białym piórem przed światem, skrzętnie niszcząc układane przez te wszystkie lata pozory. Jedynym plusem, który nieśmiało wysuwał się w walce z tymi wszystkimi minusami był fakt, że przynajmniej Akane była bezpieczna i wciąż miała szansę wyratować zidiociałego dzieciaka, dla którego upuszczają sobie krwi.
Boże, dopomóż… błagam.
Zacisnął mocno zęby, powieki ze wszystkich sił próbując zdjąć z ramienia torbę. Pochwyciwszy ją w ręce, zostałaby mu ona jedyną obronią, którą użyłby do grzmocenia zębatych pysków. Nie uważał się za kogoś, kto w ogóle ma płeć, choć przyjęło się, że był mężczyzną. Mimo tej męskości kobiecym elementem w jego bycie był chociażby fakt, że swoją torbę miał wypakowaną po brzegi, więc uderzenie nią nie powinno obejść się bez bólu.
Nie chciał leżeć w miejscu.
Nawet jeśli nie mógł stanąć na równe nogi, próbował doczołgać się do Sheby. Z racji tego, że miał nie tylko co dodatkowy balast, ale i zajętą jedną z rąk, najpewniej nie poszłoby mu to gładko jak po maśle… jednak gdyby jakimś cudem się doczłapał żywcem… pewnie porwałby się na własne zdrowie lub może i życie… i spróbował oddać Shebie trochę własnych sił, lecząc go z ran.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.11.15 2:00  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 8 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
Wydał z siebie dziwny, charczący odgłos, kiedy kościste kolce odpadły, stanowiąc teraz jedynie pustą i martwą tkankę, kolejną ozdobę tego już i tak zdewastowanego krajobrazu. Złote ślepia łypnęły na ostatniego z wilków, który przymierzał się do ataku. Sheba rozchylił nieco mocniej pysk, czując, jak każdy oddech wymaga od niego coraz większych pokładów energii i resztek sił, jak wszystko wewnątrz go piecze i rozlewa się bolesnym kwasem. Nie mógł jednak pozwolić sobie na chwilę przerwy czy też spokoju. Musiał atakować. Wszystkim tym, co mu pozostało. Zębami i pazurami.
Ignorując huczący ból zaatakował pierwszy. Był w takim stanie, że nie mógł sobie pozwolić, by jego przeciwnik ruszył pierwszy. Wtedy nie miałby zbyt wielkim szans na wyjście z tego w jednym kawałku. Przeskakując truchła swoich ofiar, starał się doskoczyć do basiora i wgryźć się zębami w… cokolwiek. Kark, bok, pysk – wszędzie tam, za co mógłby go chwycić a potem zacisnąć szczęki tak mocno, na ile pozwalały mu resztki sił. Gryzł i szarpał, wykorzystując przy tym również masę swojego ciała, żeby przygnieść do ziemi oponenta a potem dobrać się do jego trzewi. Atakował zażarcie, a w głowie krew szumiała. Zignorował Akane. Zignorował Ourella, który gdzieś tam się czołgał.
Shebie zostało jeszcze jedno, czym mógł się wspomóc.
Ostatkami spróbował się skupić, próbując wyczuć jakikolwiek metal wokół. Broń, biżuteria, cokolwiek, co było metalowe. Mogła być to nawet pierdoła, ale za pomocą ostatniego ataku chciał wykorzystać ją jak nabój – by przebiła głowę, a tym samym mózg ostatniego wilka. Wystarczyło go pokonać, a potem wrócić do Taihen i wyleczyć Hirokiego. Ta myśl napędzała go do napierania i atakowania. Trzeba to już zakończyć.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.11.15 21:59  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 8 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
MISTRZ GRY.
To trwało tylko kolejne ułamki sekund. Jedno ze skrzydeł huknęło burego basiora, który warknął, szarpnięciem zadzierając pysk wyżej, aż gęsta ślina spryskała ramię i szyję anioła. Tymczasem kły Jinxa wsunęły się w gardziel rudego wilka, wbijając się w szyję oponenta jak w roztopione masło. Ogrody ostatni raz przyjęły odgłosy watahy, nim większość z nich ucichła. Ostała dwójka – czarna wilczyca i jej bury towarzysz – warcząc i kłapiąc zębiskami wycofali się z podkulonymi ogonami.
Na miejscu pozostała tylko dwójka ciężko rannych mężczyzn oraz popiskujący w panice złoty wilk, nadal próbujący wyciągnąć scyzoryk.


|| WYDARZENIE ZAKOŃCZONE.

OBRAŻENIA:
x OURELL: rana po kłach na prawym nadgarstku (dość mocno krwawi i szczypie, ale może w miarę sprawnie nią manewrować); osłabienie z racji używania mocy (jeszcze niezbyt odczuwalne); ranne prawe przedramię (mocno krwawi); złamane prawe skrzydło (niemożność ich materializacji do czasu wygojenia się rany);
x JINX: zadrapania po pazurach na lewym boku i pysku/policzku; rana na szyi (niegroźna); ślady po kłach i pazurach na grzbiecie, silnie krwawiąca rana na szyi (lewy jej bok); osłabienie z racji używania mocy (odczuwalne); drżenie mięśni; bardzo urywany oddech (uczucie ognia w gardle i płucach); bardziej się słania na nogach/łapach, niż faktycznie idzie. → jeśli w ciągu 2 postów nie otrzyma pomocy, postać straci przytomność.
x AKANE: drętwienie dłoni.

Ourell, jeśli w następnym poście chcesz uleczyć Jinxa, twoja postać traci przytomność.

UŻYCIE MOCY:
x OURELL:
- hydrokineza: 3/3 {odpoczynek: 2/4}
- niewidzialność: 3/3 {odpoczynek: 1/4}
x JINX:
- kontrola mgły: 3/3 {odpoczynek: 2/4}
- kontrola kości: 3/3 {odpoczynek: 1/4}

                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.11.15 19:52  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 8 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
W tej chwili dość mocno nienawidziła samej siebie.
Jak można być tak bezużytecznym, żeby kolejną już minutę przesiedzieć na drzewie z dala od ognia walk i nawet nie być w stanie pomóc? Nawet w najmniejszym stopniu? Chyba byłoby lepiej, gdyby wykonała brawurowy skok z gałęzi i zajęła na chwilę uwagę napastników. Bo co mogłaby zrobić poza tym? Smutne nic. Pozostawało więc stanie na grubym konarze drzewa i bierne przypatrywanie się wydarzeniom poniżej, tej przykrej krwawej jatce. Nie ryzykowała z dwóch powodów; po pierwsze, nikomu by to nie pomogło, bo nie była w stanie poprawić sytuacji walczących, a tylko sama postradałaby życie; po drugie, blond medyk nie po to kazał jej się schować, by ona teraz zignorowała jego prośbę. W końcu ryzykował życiem za dziewczynę i odrzucenie tego poświęcenia byłoby skrajnym chamstwem. W naturze Vivian nie leżało krygowanie się, gdy ktoś postanowił być dla niej miły - przecież to indywidualny wybór każdego, a rola damy w opresji póki co tylko wychodziła jej na dobre.
Gdy tylko zobaczyła, że wilki odpuszczają, chciała znaleźć się z powrotem na ziemi. Powstrzymało ją jednak coś, co zauważyła ponad sobą, na jednolitym tle nieba. Złota smuga przecięła mętną desperacką atmosferę, powodując u wymordowanej nagły przypływ radości. Nie miała wątpliwości, co ujrzała i co owa istota zamierzała. W kilku susach ruda zeskoczyła po gałęziach na stały grunt i rozejrzała się po pozostałych na polanie mężczyznach.
- Na wariactwa Iona... - wymamrotała pod nosem, widząc opłakany stan obojga. Żeby jeszcze chociaż znała się cokolwiek na pierwszej pomocy - niestety, nawet takiej umiejętności nie posiadała w wystarczającym zakresie. Nim jednak zdążyła odezwać się cokolwiek więcej, tuż obok pojawiła się majestatyczna, migocząca ciepłymi barwami bestia.
- Finn! No czas najwyższy! - zawołała na wpół radością i na wpół z wyrzutem, choć dominowało z pewnością to pierwsze. Słowom odpowiedział gardłowy skrzek feniksa, na co ruda rozpromieniła się od ucha do ucha. - No, panowie, macie transport za całkiem darmo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.11.15 0:32  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 8 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
Dziś wieczór podziękuje Bogu.
O ile będzie w stanie.

Gdy tylko zorientował się, że wilki wyzionęły ducha, nie zwracając uwagi na obwicie krwawiące kończyny, podniósł się na nogi i czym prędzej pognał w stronę Jinxa. O ile posoka spływała z jego palców żwawym ciurkiem, tak mężczyzna był nią niemal całkowicie wymalowany. W oczy rzuciła mu się przede wszystkim szyja poszkodowanego, która prezentowała się gorzej, niż fatalnie.
Stanął przed nim koślawo, próbując pochylić się bez upadku i zbędnego utożsamiania się z kołdrą wymordowanego. Ciszę przerywał tylko ledwie uspokajany oddech anioła oraz natarczywe popiskiwanie rannego wilka, który słaniał się gdzieś pod drzewem. Gdzieś na dnie czuł natychmiastową potrzebę ukrócenia jego cierpienia, jednak powinności związana ze stróżowaniem jasno wychylała się ponad szereg.
Szkoda tylko, że patrząc trzeźwiej na świat, zrozumiał, że nie miał prawa używać swojego ostatniego asa w rękawie i jak za odjęciem ręki rozmyć wszystkie obrażenia czarnowłosego. Był potrzebny.
- Staraj się nie odzywać i nie ruszać. – odparł ochryple, wyciągając z torby nie najświeższy bandaż, który wyraźnie odczuł na sobie obecność kamieni, które Ourell te kilka minut wcześniej pieczołowicie wrzucał sobie jako nadprogramowy bagaż. W tej chwili miał gdzieś zasady BHP, a priorytetem stało się zatamowaniu krwotoku.
Pozwolił sobie pokierować ciałem Jinxa, delikatnie i ostrożnie próbując przyłożyć jego rękę do szyi, by następnie owinąć ów miejsce bandażem, oczywiście zakładając, że mężczyzna dał mu do tego prawo. Dzięki wetkniętej dłoni, materiał powinien skutecznie tako mać krwotok z szyi, jednocześnie nie grożąc Jinxowi uduszeniem. Na mniejsze rany nie miał czasu, ponieważ…
„Finn!”
Ogromny feniks wleciał na polanę, a zdębiały przez chwilę Ourell, bystrym okiem zaczął niby to kalkować sobie coś w głowie. Zwężone źrenice, przemęczenie i poczucie obowiązku nie pozwalały mu wyrazić radości, choć w istocie, mógłby przyznać, że ją poczuł.
- Chwała Bogu... – głos wciąż miał zaciekle podarty przez chrypę, choć na tyle donośny, by Akane była w stanie go usłyszeć. Nawet jeśli nie brzmiało to wyjątkowo radośnie, Zachariel nie zastanawiał się długo i szybko podniósł nagiego, drżącego Jinxa, zakładając sobie jego ramię przez bark. Spróbował donieść go do feniksa, samemu mocno krzywiąc się przez naruszane, złamane skrzydło.
Po zapakowaniu siebie i mężczyzny na pokład, wymienił jeszcze krótszą wymianę zdań z rudą, nie potrafiąc ścierpieć fakty, że na grzbiecie Finn’a zabrakło miejsca i dla niej. Niestety kierując się logiką musiał przyznać, że lepszego wyboru nie miał.
- Uważaj na siebie i idź szybko. Wilki mogą pałętać się wszędzie… nie wspomniawszy o tym, który wciąż jeszcze oddycha. – zerknął krótko na wymęczonego scyzorykiem w pysku basiora. – I dziękuję.
Po upewnieniu się, że spakował tego przeklętego ryjowca do torby, okrył Jinxa swoim zacerowanym w setek miejscach płaszczem.
Odlecieli.
{ z.t + Akane + Jinx }



- hydrokineza: 3/3 {odpoczynek: 3/4}
- niewidzialność: 3/3 {odpoczynek: 2/4}
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.08.16 1:57  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 8 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
Zima na Desperacji co roku skrupulatnie zbierała swe żniwa, usypiając kolejne tysiące wymordowanych i nie budząc ich nigdy więcej. Wielu obawiało się mrozów i śnieżyc, śniegu, w którym grzęźnie się po same biodra i lodu, na którym nietrudno się połamać. Wyczekiwali lata, jakby akurat ta pora wiązała się z jakimś śmiesznym wybawieniem, a przecież była najgorszą z możliwych. Ukrop, który doprowadzał zmysły do szaleństwa, suchota w gardle, piach między zębami, ustami i powiekami, sypkie burze piaskowe i skrzek dryfujących po niebie sępów.
Jedno było pewne.
Gdyby Growlithe nie pozostał w Edenie, już teraz jeden z zakrzywionych dziobów próbowałby wyszarpać kawał mięsa z jego rozgryzionego brzucha. Tymczasem łapy powłóczystymi ruchami przesuwały ociężałe cielsko naprzód. Wieki temu opuścił Zero, ani razu nie oglądając się za siebie. Szedł tropem, z nosem nisko przy ziemi, ale po jakimś czasie pamięć zaczęła mu szwankować. Do głowy wpadały irracjonalne hasła, tłamsząc i zamazując główny cel wyprawy.
Miał wrócić do domu, po śladach swoich towarzyszy.
Tymczasem wyszedł spomiędzy ściśniętych drzew i ujrzał wstęgę strumienia.
W gardle zacisnęło się od pragnienia, którego żadne wody nie były w stanie ugasić. Już od kilku dłuższych chwil ciężej mu się oddychało, ale taki stan rzeczy będzie musiał utrzymać się jeszcze... jakiś czas. Może do momentu, aż wreszcie stanie na nogi, zebrawszy tyle siły, by upolować sarnę.
Albo lisa.
W każdym razie coś, co miało w sobie więcej czerwieni, niż którakolwiek z róż rosnących w edeńskim ogrodzie.
Czarne ucho drgnęło, gdy jakieś zwierzę czmychnęło prosto w krzaki, szumiąc wszystkimi jego gałęziami. Wilk nie podniósł łba, choć kusiło, by zobaczyć, czy węch go jeszcze nie mylił i w krzewie faktycznie znajdzie trop rudej cholery lasu. Zamiast tego przesunął się o kilka kroków w stronę strumienia, nim przednie łapy nie ugięły się, załamując całą równowagę.
Rosła sylwetka walnęła o ziemię. Wpierw padły barki, potem bok, długi ogon i na końcu łeb. Już się nie podniósł; tylko co jakiś czas z krtani wyrwało się przeciągłe mruknięcie niezadowolenia, świadczące jednak o tym, że bestia wciąż dycha.

|| Regeneracja mocy:
- Wampiryzm: 3/8.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.08.16 17:35  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 8 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
Zamyślony, skrzydlaty człowieczek wędrował sobie od dobrych kilku godzin wzdłuż nieskończonego strumienia. W pewien sposób - wydawało się, iż jego podróż ma nigdy nie dobiec końca. Zupełnie jak bezsensowna tyrania pewnego fanatyka. Z braku lepszych zajęć, postanowił w końcu ruszyć swoje cztery litery z miejsca. Zawsze mógł przy tym zebrać jakieś suweniry dla siebie. Kto wie, a nuż znajdzie nietypowe zwierzątko, albo jakiś unikatowy element flory. Zresztą... Doglądanie różnego rodzaju krzewów, czy drzew wydawało się jednak ciekawsze, aniżeli pilnowanie tego, czy trawa rośnie w należytym tempie. Jeszcze musiałby ją skrócić o głowę, bo urosła o dwa milimetry za wysoka, czy nieco pod złym kątem, który nie pasował 'Och, Natchnionemu'. Na samą myśl o wszelkich zajściach, jakie miały miejsce ostatnimi czasy, aniołek prychnął pod nosem, kopiąc jakiś okoliczny kamyk w kierunku wody.
- ...niekompetentny idiota - bąknął jedynie pod nosem, jednak dalszą wiązankę potencjalnych oszczerstw dało się już usłyszeć jedynie w myślach chłopaka. Wszelkie epitety, czy określenia na miarę różnorodnego niedojebania umysłowego przetoczyły się przez jego umysł, a sam chłopak chwilę później ruszył nieco dalej, przekraczając pomost, który to mijał już chyba piąty raz dzisiaj. Nieco jakby chodził w kółko, ale to raczej nie możliwe. W końcu tylko trzy razy skręcił w lewo po tym ostatnim zakręcie w prawo. Prowadząc zaciekły bój z wszelkiego rodzaju niezrozumieniem natknął się w końcu na coś, co mogło wydawać się przyjemną odskocznią od całego tego zamieszania. Jakaś przyjemniejsza odskocznia od wszelkich sądów ostatecznych, czy oczyszczania wiernych, podczas gdy sami plamili własne ręce krwią ludzi. To miały do siebie chyba wszystkie tyranie, czy przejawy fanatycznego oddania. Jeśli się ich nie czuje, nigdy nie idzie zrozumieć, co dokładniej taka osoba myśli, a wytykanie komuś takiemu jego błędów nic nie da. Dlatego można jedynie cicho siedzieć i czekać, aż nadarzy się okazja, aby takiego delikwenta naprowadzić na właściwą drogę.
Niezbyt przyjazne odgłosy były tym, co wyrwało go z zamyślenia. Zdawało się, jakby w pobliżu było jakieś zwierzę, chociaż do końca nie mógł określić, co to takiego. Zwolnił nieco, ostrożnie rozglądając się po okolicy, aby następnie spróbować zlokalizować sprawcę tego niewielkiego, jednoosobowego zamieszania. W zaledwie kilku następnych sekund jego źrenice zdawały się poszerzyć, a sam dwukolorowy osobnik podszedł powoli do rannego zwierzęcia. Niejednokrotnie widział przypadki, w których to gdzieś pozostawały pozostałości śmiałków, którzy zapuścili się w te groźniejsze części ogrodu, jednak teraz... mógł na to jakoś wpłynąć? Jego kroki zdawały się przybrać na ostrożności, acz mimo wszystko - nie zamierzał się skradać. - Wszystko w porządku? - głupi frazes, który mimowolnie wymsknął się z jego strony, chociaż całe otoczenie mówiło, że sprawa ma się zupełnie inaczej. Liczył, że w ten sposób skupiłby jakąś uwagę wilczura, a zarazem sprawił, że ten nie rzuci mu się do gardła, gdy tylko podejdzie bliżej. Na myśl o tym, przełknął ślinę, przystając w miejscu. - Spokojnie, nic ci nie zrobię... chyba - jakże pełne przekonania stwierdzenie padło z ust Beletha wraz z towarzyszącym mu westchnieniem. Ten ostatecznie postanowił poluzować swój szalik, sprawdzając, czy jest wystarczająco solidny, aby posłużyć mu do tego, do czego zamierzał go wykorzystać. Do tego musiał pierw się upewnić, czy da radę w jakiś sposób zbliżyć się bardziej, czy jednak bestia chociaż ranna, w dalszym ciągu pozostawała zbyt... nieprzystępna jak na jego osobę.


                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.08.16 0:34  •  Strumień przecinający ogrody. - Page 8 Empty Re: Strumień przecinający ogrody.
Nawet w takim stanie nie obyło się bez bijącej królów na kolana szyderczej wyniosłości, prawie tak zabójczej, że co drugi żyjący organizm złapałby się za głowę czując, jak coś rozsadza ją od środka w mocnym, brutalnym huknięciu bomby. Nieznajomy musiał być na tyle odporny na niewerbalne ataki, by utrzymać się na nogach. Więcej nawet. Nie tylko wciąż stał, bardziej lub mniej wyprostowany, ale ruszył ku przycupniętemu w zaroślach wilczysku, które na sam dźwięk pierwszych kroków najeżyło sierść na karku i zmarszczyło pysk. Wroga postawa. Różowe dziąsła wychynęły zza warg wraz z białymi, długimi kłami. Towarzyszący temu warkot mówił sam za siebie – nie zbliżaj się.
Dźwignięcie cielska na nogi wydawało się wyczynem nie do odhaczenia, ale kiedy zmusił się do wstania, zrozumiał, że mięśnie nie odmówiły mu posłuszeństwa. Jeszcze. Wiedziony instynktem przyglądał się nieznajomemu, na sekundę nie spuszczając z niego przeszywającego spojrzenia.
"Spokojnie, nic ci nie zrobię..."
Dotychczas położone po sobie uszy drgnęły nagle, by zaraz przekierować się frontem do anioła w prawie ciekawskim odruchu. Wyłapał wyrwane spomiędzy ust westchnienie, od razu wpychając je do szufladki z negatywnymi reakcjami.
Choć instynktownie zachował postawę agresora, stan zdrowia nie pozwalał na pewne trzymanie pionu. Zgięte łapy trzęsły się pod naporem wyjątkowo ołowianego korpusu, a łeb, który zwykle unosił się nad ziemią, teraz dotykał jej czubkiem pyska. W całym tym szaleństwie błyszczały tylko oczy, tlące się od zżerającej umysł gorączki.
A gorączka była dokładnie tym, czym zawsze miała być – barierą. Nie pozwalała na jasne myślenie. Nic dziwnego, że dopiero po czasie Wilczur zaczął taksować nieznajomego spojrzeniem; oceniać szanse. Przyglądał się mu z dołu, sunąc bezczelnie po każdym skrawku ciała.
Drobne ramiona.
Ściągnięta w skupieniu twarz.
I te cholerne oczy, w których odbijał się cały plener, jakby były zwierciadłami.
Ktoś taki nie mógł być zły.
Cichy głos ugłaskał wilcze ucho.
Jace, pamiętasz?

Szatyn wybuchnął śmiechem, łapiąc się za brzuch.
- Co ty gadasz? - Ledwo wysapał, przykładając rękę do wyszczerzonych ust. - Lizz by tego nie zrobiła!
Spike warknął, uderzając otwartą dłonią o blat stołu. Wszystkie naczynia podskoczyły, trzęsąc się w szklanym akompaniamencie.
- Twierdzisz, że kłamię? - wycedził przez zaciśnięte zęby, zwiajając potężną, jak na jedenastolatka, dłoń w pięść. - Że blefuję?
Garet otarł palcem niewidzialną łzę z kącika oka i nadal z szerokim uśmiechem machnął lekceważąco nadgarstkiem.
- Że dramatyzujesz – poprawił kolegę, opierając się nonszalancko o ścianę. Spojrzał wtedy prosto w zaczerwienione od płaczu oczy wyższego o dwie głowy Spike'a i przywołał na twarz mniej bezczelne rozbawienie. Z trudem. - Lizz to mała dziewczynka, wiesz? Jak mogłaby zabić Rike'a? Nabijacie się ze mnie. To wszystko.
Spike zatrząsł się, z zimną furią wbijając wzrok w siedzącego na parapecie chłopaka o burzy jasnych włosów i  w brudnej od ziemi koszuli. Chwilę przyglądał się tylko jego kłom zaciśniętym na lśniącej powierzchni lizaka, aż w końcu zęby przegryzły z trzaskiem cukierka i albinos wreszcie zabrał głos:
- Garet – zwrócił się do szatyna, odwracając głowę i zerkając przez ramię na ciemniejące niebo. - Kojarzysz starą fabrykę?
Garet zmarszczył lekko brwi.
- Jasne.
- Byliśmy tam. Spike i ja. Spike wziął Rike'a. Zostawiliśmy go przed budynkiem, przywiązanego do płotu. Wiesz, co jest za fabryką?
- Górki – mruknął Gravers, unosząc lekko brew. - Co z tego? Stale tam chodzimy.
- Racja. Stale chodzimy na górki. - Głowa opadła i uniosła się w mechanicznym przytaknięciu. Na zewnątrz zmierzchało; słońce już niemal całe schowało się za horyzontem. Zdawało się, że to kwestia sekund, jak wszystko zgaśnie. - A ile razy byłeś w fabryce?
Garet prychnął rozjuszony, ściągając usta w rozdrażnionym geście.
- Żartujesz sobie? Nikt nie wchodzi do fabryki! W środku jest niebezpiecznie.
Gdy zapadła przedłużająca się cisza, Gravers w końcu odchrząknął, przyglądając się tylko, jak Jace wyciąga spomiędzy zębów pusty patyczek po lizaku.
- Była tam.
Powieki Gareta drgnęły, nim nie nałożył na twarz maski pewności siebie.
- Że niby Lizz była w fabryce? W tej ruderze? Żadna dziewczynka tam nie chodzi, wiesz. Boją się. Jak to dziewczyny.
Jace podniósł dłoń i spuścił na nią wzrok. Palce rozcapierzyły się jak szpony harpi, nim nie stulił ich w pięść.
- Na górze jest mnóstwo gruzu. Całe tony tego, co zostało z sufitu trzeciego piętra. Niektóre części były wielkości mojej ręki. Niektóre ręki Spike'a.
Spike uniósł pięść, zaciskając przy tym usta tak mocno, że wargi zniknęły. Widocznie chciał powstrzymać ich drżenie.
Jace odłożył patyczek na parapet i otworzył dłoń. Obie ręce uniósł i oddalił od siebie o dziesięć centymetrów.
- Były też takie. - Rozsunął je, zwiększając odległość do piętnastu. - Albo takie. Oczywiście, były bardzo ciężkie.
- Z pewnością – syknął Garet. - Do czego brniesz?
- Że ciężkie, ale nie niemożliwe do przesunięcia. To kwestia chwili, by przesunąć je na skraj podłogi. Potem sekunda, by pchnąć. Zaczęło się od mniejszych. Rzucała w psa kamieniami z nienawiści. Piszczał, więc biegliśmy, by sprawdzić, co się dzieje. Ale zareagowaliśmy za późno. Nie zdążyliśmy, tak wyszło. Słyszałeś kiedyś trzask miażdżonej czaszki?
Gravers drgnął.
- Oczywiście, że nie! - warknął, wbijając wzrok w przyjaciela, który znów odwrócił wzrok, na całkowicie czarne niebo.
- My tak.


Pamiętał.
Ciężka łapa przesunęła się w tył. Wraz z tym nieinwazyjnym gestem coś trzasło tuż przy nodze Bella, dźwiękiem przypominając odgłos łamanej gałęzi.
Płomyk ognia buchnął i zgasł.
Ogień płonął jednak nadal na samym dnie oczu wilczura, który przesunął długim jęzorem po boku pyska, unosząc wreszcie łeb na tyle, by móc spojrzeć z góry na delikwenta.
Jaką miał mieć gwarancję, że nie postawiono przed nim jednego wielkiego zlepka pozorów? Lizz grała tak samo. Nieczysto. Pod warstwą uroczej, niewinnej dziewczynki kryła się sadystyczna despotka. Mało takich łaziło po świecie? Czyhali w zakamarkach, by zaatakować w porze największej katastrofy.
Dla Growlithe'a obecna pora była największą katastrofą.
A przynajmniej jedną z tych soczystszych.
W dodatku ten cholerny szal. Czego się spodziewano? Że potulnie padnie na glebę, wyłoży się brzuchem do góry i zacznie skomleć, domagając pieszczot od ręki, która mogła trzymać nóż?
Zwierzę poruszyło się niespokojnie, obnażając zęby. Kłapnięcie pyska nie było – jeszcze – atakiem, ale samą formą ostrzeżenia, na które zdobył się niekoniecznie z racji chęci. To był jeden z nielicznych dni, w których uznał, że dziura w ciele przechodząca na wylot jest wystarczającym argumentem, by nie hulać na północ i południe. Trzymał się w jednej pozycji tak długo, jak było to możliwe. Ograniczał swoje ruchy do niezbędnego minimum, nie chcąc doprowadzić – podświadomie – do wylewu większej ilości krwi. Gleba pod jego łapami i tak spiła wystarczająco dużo szkarłatu, a każdy gwałtowny ruch na powrót otwierał zasklepiające się rany.
Pomimo postawy, którą rzucał nieznajomemu wyzwanie, organizm słabł.
Ciężko było trzymać się na uginających kończynach i bardzo szybko bokiem opadł na korę pobliskiego drzewa. Podparty o rozłożysty dąb nie pozwolił sobie jednak na sen, choć powieki, dotychczas wrogo przymrużone, opadły odrobinę niżej, nadając mu niemal znużonego wyrazu.


|| Regeneracja mocy:
- Wampiryzm: 4/8.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 8 z 15 Previous  1 ... 5 ... 7, 8, 9 ... 11 ... 15  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach