Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Go down

 — Proszę państwa! Kapitan Huddle wysuwa się na prowadzenie, bezlitośnie zostawiając w tyle Zieloną Kobietę! — komentował niczym podczas prawdziwych zawodów, nie biegnąc, lecz w śmieszny sposób podskakując z nogi na nogę, unosząc przy tym wysoko kolana i trzymając zgięte ręce w łokciach blisko ciała. — Czy ma jeszcze szansę odbić się na swoim rywalu? Czy to definitywny koniec jej kariery!? — Dramatyzował dalej w drodze do pokoju, rzucając jej przelotne spojrzenia znad ramienia. — Iiii myyyyk! — Otworzył drzwi lekki kopniakiem (dobrze, że były już otwarte) i przekoziołkował przez próg, kończąc na kolanach z pięściami uniesionymi w górę. — Zwycięstwo! Kapitan jak zwykle w wyśmienitej formie! — Pomachał dłońmi w powietrzu w wyrazie radości i skoczył z powrotem na nogi.
 Huddle’a zawsze rozpierała energia. Nie pił kawy (co by się stało, gdyby jednak zażył kofeiny, o zgrozo), co najwyżej energetyki, gdy koniecznie musiał zarwać kilka nocy z rzędu, jednak naturalnie nie potrafił usiedzieć spokojnie na tyłku. Nawet największa zmora mężczyzn — przeziębienie — nie przykuwała go na stałe do łóżka. Fakt, wyglądał, jakby umierał, ale przynajmniej się ruszał i wykazywał większe oznaki życia niż przeciętna osoba na jego miejscu.
 — Veruś, pewnie nie wiesz, ale dzisiaj jest wyjątkowy dzień! — Chwila namysłu. — I nie chodzi mi o Sylwestra! — Sprostował i doskoczył do szafy, otwierając jej drzwi tak, by dziewczyna nie mogła zajrzeć do środka oraz by częściowo się zasłonić. — Pozwolę Ci strzelać. Ale od razu mówię: nie, nie i nie. — Ściągnął koszulę, narzucił na siebie coś innego, spodnie również przebrał, poszperał trochę głębiej między ubraniami… — Gdyż-ponieważ… oficjalnie ogłaszam Dzień Kowboja! — Zamknął drzwi, ukazując swój cosplay wspomnianego pasterza. Co więcej – miał przypiętego do pasa pluszowego konika!, a w dłoniach trzymał lasso. — Pora podbić Dziki Zachód, baby. — Zakręcił liną w powietrzu i wyrzucił ją w stronę współlokatorki, z tym że zamiast elegancko ją opleść i uwięzić, pacnęła o jej klatkę piersiową i zsunęła się na podłogę. — Shit, muszę poćwiczyć. — Zmarszczył brwi, patrząc na nieposłuszne narzędzie. — A-ny-way! — Poprawił energicznie kapelusz za rondo i popatał swojego rumaka po boku. — Pozwalam Ci wybrać pierwszą piosenkę do odstrzelenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Gratuluję! — zawołała, zatrzymując się na progu i z pewnym politowaniem obserwując wyczyny Kapitana. — Właśnie wygrałeś to wspaniałe, niewidzialne trofeum! Położę ci je na półce obok pozostałych zdobyczy. — Udała, że trzyma w ręku puchar, a potem że odkłada go na najbliższą szafkę. Ktoś naprawdę powinien przyznać Huddlestonowi jakąś nagrodę za prezentowany poziom energii, bo Verity była pewna, że ma on jej zasoby nadludzkie. Może nawet był nieświadomie w czymś rekordzistą? Wcale by jej to nie zdziwiło, szczególnie gdyby ową dziedziną było najdłuższe niewychodzenie z jednego pokoju lub ślęczenie przed laptopem bez najmniejszej przerwy.
 — Ejejeje — wtrąciła, opierając się swobodnie o framugę. Nawet nie próbowała zgadywać, o czym rudzielec w tamtym momencie mówił, taki wysiłek byłby bezsensowny. — Jak już się rozbierasz, mógłbyś chociaż się pokazać. Kto wie, może rzuciłabym groszem? — Co prawda gdyby spróbował tak zrobić naprawdę, to zależnie od nastroju albo udusiłaby się ze śmiechu, albo udusiłaby się ze śmiechu i rzuciła weń najbliższym niezbyt ciężkim przedmiotem, ale hej, tego nie musiał wiedzieć! Właściwie gdyby trafić na wyjątkowo dobry humor, może nawet rzuciłaby jakimś drobniakiem; szkoda tylko, że obecnie królowały już operacje bezgotówkowe i nijak nie szło zgromadzić choćby garstki monet. Może ciastka lub chipsy nadałyby się jako zamiennik?
 — Dzień Kowboja! — powtórzyła rozentuzjazmowana, machając rękami w powietrzu lepiej niż kibic na stadionie po zwycięskim golu w czasie doliczonym. Zaimprowizowane lasso tymczasem odbiło się od niej, na co zareagowała głośnym parsknięciem. — No ćwicz, ćwicz, może za jakieś dwadzieścia lat mnie złapiesz — zaśmiała się. — Jak ładnie poprosisz, to może nawet ci pomogę. — Nie musiała się martwić spełnianiem tej obietnicy, bo i tak wątpiła, by Kapitanowi chciało się odklejać od gier dla czynności tak nieużytecznej jak rzucanie lassem. Chyba, że się zaweźmie, to wtedy już zupełnie inna sprawa i z pewnością chciałaby zarezerwować sobie miejsce w pierwszym rzędzie, by to zobaczyć.
 — Na kowbojskie klimaty zarządzam Cotton Eye Joe — stwierdziła po krótkim udawaniu, że namyśla się nad wyborem. W końcu w spontanicznym, sylwestrowym karaoke nie chodziło o pokaz talentu, tylko o dobrą zabawę. A co mogło się sprawdzić lepiej niż niezbyt ambitne, energiczne kawałki, przy których największy muzyczny purysta czuje potrzebę potupania nóżką.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

 — Neveeeeer! — Wychylił czerwony łeb zza drzwi szafy w trakcie przebierania, by móc na moment wlepić spojrzenie w dziewczynę. — Nie zasłużyłaś na poznanie cielesnej mapy blizn Kapitana. A jak się możesz domyślać, każda skaza niesie za sobą intrygującą historię jej powstania! Hm. — Zastanowił się przez kilka sekund, po czym wysunął się ciut bardziej, tak by odsłonić brzydką szarpaną bliznę na boku. Była niemała, a przede wszystkim wyraźnie odznaczała się kolorem i wypukłościami na skórze. — Na przykład tę jedną mam po ugryzieniu psa z wścieklizną. — Poruszył wymownie brwiami („widzisz, psy to czyste zło!”), wykonując z nich „falę” i zniknął z powrotem za meblem, dopóki nie narzucił na siebie wszystkich niezbędnych elementów kowbojskiego cosplayu.
 — Czy ja słyszę powątpiewanie w Twoim głosie? — Oburzył się teatralnie, zwijając lasso i zawieszając je na pasku spodni, po drugiej stronie pluszowego rumaka. — Hej, wyobrażałaś sobie kiedyś, jak będziemy wyglądać za czterdzieści lat? Mógłbym wtedy prankować Cię przez chowanie Twojej sztucznej szczęki albo… albo podpiłowałbym Twoją laskę i patrzył, jak upadasz i sobie ten głupi ryj rozwalasz. — Ucieszył się, bynajmniej nie na krzywdę przyjaciółki, ale na samą wizję ich tak długiej i zażyłej przyjaźni. Ze swoją zniewalającą osobowością Kapitan nie miał problemu, by zaskarbiać sobie zainteresowanie innych ludzi, ale gdyby miał porównać wszystkie swoje relacje, istniały takie, które nadawały się tylko do jednej rzeczy i takie, których pole manewru obejmowało spory obszar życia. Verity zdecydowanie dobrze pełniła funkcję najlepszej przyjaciółki.
 — Cotton eye Joe raz! — Odpalił lapka, wklepał na szybko długie i skomplikowane hasło, które na pierwszy rzut oka nic nie oznaczało, po czym włączył odpowiedni program karaoke. Wyszukał piosenkę, a zaraz z głośników wydobył się podkład muzyczny, zaś na ekranie wyświetliły się zbliżające się słowa. Zanim Nathan zaczął śpiewać, wyciągnął z szuflady mikrofon — i gdyby mu się przyjrzeć, można by dojść do wniosku, że to wcale nie zabawkowy, ale prawdziwy mikrofon, zdobiony i z wygrawerowaną nazwą zespołu, która prawdopodobnie nic nie mówiła dziewczynie. Claws of Wolves.
 — If it hadn't been for Cotton Eye Joe, I'd been married long time ago. — Wyraźny głos byłej gwiazdy rocka dominował nad melodią rozbrzmiewającą wesoło po pokoju. — Where did you come from where did you go, where did you come from Cotton Eye Joe! — Po pierwszej zwrotce podrzucił mikrofon dziewczynie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Oj no weeeeź! — jęknęła przeciągle, na pokaz wystosowując jakże wielce zawiedzioną minę. Nawet jeśli nie miała prawdziwych intencji oglądania Kapitana w negliżu, jego natychmiastowa odmowa bolała w serduszko. Przecież skoro zachowywał przed nią tak wielką tajemnicę, to albo jej nie ufał, albo też czegoś się bał. Żadna zaś z tych rzeczy nijak nie pasowała do chaotycznej, nieraz wręcz zbyt otwartej osobowości rudzielca.
 Pozostawało mieć nadzieję, że tylko się zgrywa.
 — Łoooooooo... — Częściowo zamarkowany zachwyt również znalazł się w dzisiejszym repertuarze aktorskim panny Greenwood, która może tak naprawdę nie miała tu niczego do podziwiania, ale i tak była szczerze zaintrygowana. Zawsze to jakaś nowość, bo chociaż zapytana twierdziłaby, że o swoim ulubionym współlokatorze wie absolutnie wszystko, nadal miała ogromne braki w wiedzy na jego temat. I chociaż odpłacała się równie głęboką tajemniczością, to jednak małymi kroczkami czynili pewne postępy. Tak powolutku.
 — Bingo! W dodatku powątpiewanie podparte faktem i obserwacją, powątpiewanie uzasadnione i nie do obejścia. — Wystawiła ku koledze koniuszek języka, uśmiechając się po tym zaczepnie. A niech nie myśli, że ma w życiu łatwo, bo przecież nie ma. Nawet u dobrodusznej Ver musiał sobie zapracować na uznanie, czy chodziło o łapanie na lasso, czy inne, równie absurdalne dziedziny. Nawet z zabijaniem pająków mu jeszcze tak do końca nie ufała, za dużo sobie przy tym robił żartów.
 — Nie bierzesz pod uwagę kilku bardzo ważnych czynników — napomniała, przybierając Poważną Wykładową Minę nr 2. — Po pierwsze, — wystawiła z zamkniętej pięści jeden palec, — nie masz pewności, czy przez najbliższe czterdzieści lat nie wykończysz mnie na amen. A martwej mnie nie sprankujesz. Po drugie, — do samotnego paluszka dołączył kolejny, — już za jakąś dekadę czy dwie będziesz miał zwyrodnienie kręgosłupa i prawie całkowicie oślepniesz od wiszenia nad laptopem, więc jeśli chcesz, żeby ktoś cię woził na zabiegi i podawał chipsy do łóżka, to lepiej to sobie jeszcze przemyśl. — Niezdrowe przekąski zawsze były solidnym argumentem przeciwko dowolnemu głupiemu pomysłowy Kapitana, działały jako cenna karta przetargowa. A Verity już i tak miała swego rodzaju taryfę ulgową od wszystkich tych durnowatych żarcików, więc spełnienia tych jakże obrazowych gróźb obawiać się nie musiała.
 Poza tym, mieli lepsze rozrywki – ot choćby wspólne darcie gardeł przy nawet najbardziej wątpliwych czy irytująco wpadających w ucho kawałkach. Dzisiaj dodatkowo mieli ten luksus, że pozostałej dwójki współmieszkańców piętra nie było w domu. Nie groził im więc nagły wjazd do pokoju i przerwanie zabawy, bo ktoś chce się uczyć, pracować, spać, czy cokolwiek tam robić, w czym przeszkadza hałas. A przecież ich popisy nie były żadnym hałasem, halo, wyłącznie sztuką najwyższej jakości!
 Z głośników popłynęła skoczna melodia, tak przyjemnie rytmiczna, że nawet na ogół nieruchawa Greenwood musiała zdobyć się na tak zwaną choreografię dla nieśmiałych. Trochę kiwania, trochę potupywania nóżką, ale bawiła się i tak świetnie. Po kilku pierwszych linijkach przejęła mikrofon, po kolejnych oddała go znowu, tak by żadne nie okupowało go zbyt długo. Dorwała się do głosu z powrotem idealnie na partię śpiewaną w oryginale przez jakąś dziewoję, przez co mogła pobawić się udawane opływanie zachwytem nad postacią tajemniczego Joe.
 — He came to town like a midwinter storm, he rode through the fields, so handsome and strong! — Korzystając ze sprzyjającego momentu, podwędziła Kapitanowi kapelusz i wraziła na własną głowę. Skoro już świętowali zapowiedziany od dawna Dzień Kowboja, powinna też mieć w nim swój udział! — His eyes was his tools and smile was his gun, but all he had come for was having some fun~
 Zakończyła swoją część zgrabnym piruetem i na kolejna oddała już mikrofon Nathanowi. Nawet tanecznie zaczynała się już rozkręcać, co było najlepszym dowodem na to, że w domowych warunkach dopiero z człowieka wychodzi najbardziej niespodziewana część natury. A że rudy był już praktycznie jak rodzina, można mu było pozwolić na oglądanie takich dziwów. Nawet gdyby chciał komuś powiedzieć, nikt by mu i tak nie uwierzył.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach