Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

.........Niewiele mógł poradzić, że jego kundel był rasową szują, zresztą jemu osobiście całkiem to pasowało, przynajmniej szanse na kradzież spadały do zera. Poza tym w pakiecie z olbrzymią złośliwością Pożogar otrzymał również wysoką inteligencję, co pewne kwestie ułatwiało, a inne utrudniało. Jedno jednak było pewne – blade, ślepe oczy bestii pomimo braku żywego błysku ewidentnie wyrażały pogardę w stosunku do Yury’ego. Wyszczerzenie zębów i tak było dość łagodną reakcją na absurd, jakim było wydanie mu komendy, jednak spięte mięśnie sugerowały, że do szczęścia było popielatemu stworzeniu bardzo daleko.
- Nie drażnij mi psa, nie będę płacił odszkodowania, jak ci wyrwie ramię ze stawu – łypnął przelotem na swojego podopiecznego, w którego gardzieli zaczął narastać intensywny warkot. – Znajdź sobie jakiegoś pluszowego misia, jeśli ci się zbiera na czułości. Albo szczeniaka z rodowodem zwykłego psa. Nie ręczę za dobre maniery mojego pupila, bo sam nie daję mu w tej kwestii zbyt dobrego przykładu.
Mina kundla świadczyła o tym, że nie bardzo wiedział, za jakie grzechy znalazł się w tej sytuacji. W jego prostym myśleniu najlepiej byłoby rzucić się najemnikowi do gardła, ale nie dostał takiego rozkazu, czyli ten jego szajbnięty właściciel najwyraźniej chciał w inny sposób to wszystko rozwiązać – jaka szkoda. Chcąc, czy też nie chcąc, Pożogar musiał obejść się smakiem, ale z całą pewnością nie zamierzał akceptować jakiegokolwiek spoufalania się, jak na bestię miał zaskakująco dużo godności w sobie. Z nerwów ponownie złapał w zęby nogawkę spodni tropiciela.
„Ta, a ty jesteś za to... dziewczęcy”.
- Ach, coś w tym jest. Wolę jednak wyglądać kobieco i atrakcyjnie, niż staro, jakbym zaraz miał się rozlecieć na kawałeczki – mruknął z rozbawieniem, posyłając mężczyźnie złośliwy uśmiech. – Cóż, nadejść to nadeszły szmat czasu temu, teraz po prostu trwają, chociaż fakt, życie bywa czasem jeszcze cięższe dla mieszańców.
Nie potrafił grzecznie zamknąć pyska, to jakoś wychodziło poza granice jego zdolności. Poza tym jakoś nigdy nie krył specjalnie swojej złośliwej natury, w końcu nie bez powodu udało mu się w miarę dogadać z Pożogarem. Gryzienie się w język według niego mijało się z celem, a uprzejme rozmowy były, no cóż, po prostu nudne. Tak. Respektowanie granic innych również niekoniecznie było czymś, co mu dobrze wychodziło. Zresztą najczęściej nawet ich nie zauważał.
Niebieskie ślepia łypnęły mężczyznę, kąciki warg drgnęły w uśmiechu, gdy ten wykpił jego wypowiedź.
- Czuję się młody duchem i ciałem, a to wystarczy – wytknął język w typowo dziecinny sposób, po czym wyszczerzył się wrednie. – Hayate, ale częściej zwą mnie Chyży. Z nazwiska Kobayashi, ale tego nikomu nie chce się zapamiętywać.
Poklepał machinalnie kundla po łbie, odruchowo zaraz to zabierając rękę, gdy szczęki podopiecznego kłapnęły ostrzegawczo w powietrzu.
- Yury-chan, no wiesz ty co. Proponować alkohol nieletnim? – zakpił, chociaż próg pełnoletniości przekroczył już szmat czasu temu. – Przypominasz mi jakiegoś wujka, który dzieciakom oferuje łyk piwa, aby w jego mniemaniu stali się prawdziwymi mężczyznami. Może powinienem zwracać się do ciebie per Panie Wujku Menel? Aczkolwiek propozycję wspólnego wypicia flaszki chętnie przyjmę, kto wie, jak mi się potoczą losy.
Zaraz to jednak Niccę opuścił dobry nastrój na rzecz drobnego niepokoju. Badając tropy nie odczuwał lęku i nie przejmował się specjalnie zachowaniem Pożogara, była to dla niego bardziej kwestia informacyjna, więc do strachu było mu daleko, chociaż krew w żyłach ponownie zaczęła krążyć szybciej, mobilizując go do działania. Cóż, w razie czego strzeli kościami, przybierze formę centaura i się ewakuuje, aczkolwiek nie znał prędkości tych bestii. Pewnie jak się rozpędziły, to robiły wrażenie i mogły taranować słabe drzewa Desperacji.
Słuchał jednym uchem najemnika, analizując ich aktualną sytuację. W sumie zostawić tutaj tą parszywą mordę na pożarcie z pewnością ułatwiłoby kwestię zdobycia przewagi w ewentualnym taktycznym odwrocie, ale z drugiej strony… trochę szkoda byłoby mu staruszka. Nie na tyle, by miał się jakoś poświęcać, czy specjalnie rozczulać, jednak na tyle istotnie, by porzucić opcję związaną z postrzeleniem i zostawieniem jako przynęty. Ach te ciężkie decyzje.
- W takim razie możemy mieć drobny problem, a właściwie całkiem spory – mruknął, niezadowolony z tego, co zauważył ze wszystkich pozostawionych tropów, gdy już na dobre stanął w jednym miejscu (wcześniej drobił z miejsca na miejsce, chociaż nie oddalał się jakoś specjalnie, ale musiał wszystko posprawdzać). – Aach. Jestem tropicielem od… mhm, przez większość swego jakże intensywnego życia. Czytanie ze wszelkich pozostawionych śladów to moja specjalność. Mogę się nieco mylić w szacowaniu, ale stawiam na to, że łącznie była ich szóstka, cztery osobniki dorosłe, dwa wyraźnie młodsze. Odłączony kamrat był nieznacznie mniejszy, trochę inaczej rozkładał ciężar ciała, więc prawdopodobnie był zwiadowcą, a nie przewodnikiem stada. Krótko mówiąc zostają trzy w pełni rozwinięte bestie plus dwa młode. Są ciężkie, więc rozpędzenie się pewnie zajmie im nieco czasu, za to jak nabiorą tempa, to pewnie są w stanie zburzyć taki marny desperacki budynek. W tym przypadku wspinanie się na wysokości odpada, ewentualne drzewo po prostu rozwalę. Chcąc nie chcąc, wujaszku, proponuję odwrót. Teraz.
Zerknął krytycznie na najemnika, jakby poddawał wątpliwością jego zdolność do szybkiego biegu. Warkot Pożogara nasilił się, a bestie pojawiły się również w zasięgu słuchu tropiciela, chociaż akurat ten zmysł miał wybitnie wyczulony. Mimo wszystko stawiał na to, że niedługo ziemia zacznie się trząść od ciężaru pędzących bykopsołaków, czy co to tam za specyficzne stworzenia były.


                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie przypuszczał, że neutralny najemnik przypadnie mu do gustu. Zdążył polubić sposób jego wypowiedzi, a nawet styl bycia, ale nie mógł zapomnieć o dwóch sprawach - po pierwsze: stwarzał dla Drug-onów konkurencje, po drugie: jakąś godzinę temu chcieli się pozabijać, ale biomech miał wrażenie to już przeszłość. Teraz ich wymiana zdań przybrała inny wymiar. Uraczony kolejnym komentarzem, zaśmiał się, nie dbając o dyskrecje. Takowa była zbędna w obliczu smrodu, który obaj wokół siebie roztaczali. Nie miał wątpliwości, że to właśnie na tej podstawie zostaną wytropieni przez zbliżające się do nich łaknące świeżej krwi i mięsa bestie. Rozumiał stanowisko Chyżego - sam nie przyjmował reklamacji, niemniej nie byłby sobą, gdyby tego nie skomentował.
  — Szkoda, bo chciałem wystawić ci rachunek — powiedział, kiedy wreszcie doszedł do ładu ze swoim niezbyt wyrafinowanym poczuciem humoru, ale wizja, którą został uraczony, sprawiła, że mógł się uchronić się przed rozbawieniem.
  Lekko zgarbiony, wyprostował się i tym razem na dobre odsunął się od Pożogara, który zdecydowanie nie był w tak dobrym nastroju jak mężczyźni. Wypatrywał zagrożenia, które zapewne nie lada moment stanie im przed oczyma, ale dopóki tak się nie stało, zdezelowane spojrzenie Wiecznego znów skupiło się na sylwetce właściciela kundla.
  Uśmiech na jego wargach się pogłębił, kiedy ten ujawnił swoje imię, nazwisko i nawet ksywkę, chociaż wystarczyło jedno z nich
  — Jak tak dalej pójdzie, to powiesz mi ile masz lat i jaki nosisz numer buta, Hayate.
  Widocznie obaj nie nabyli umiejętności zachowania milczenia w stosownej chwili, a czasem wypadałoby ugryźć się w język i po prostu odejść bez zbędnych uszczypliwości zamkniętych w ironicznym tonie, ale... Yury nie miał nic do stracenia, mimo iż czas ich naglił. Powinien jak najszybciej się stąd ulotnić, albo przynajmniej opracować zarys pomysłu, jak pozbyć się tych, którzy zmierzali w ich stronę, by pomścić śmierć swojego towarzysza, ale…
  — Nieletniemu. — Parsknął. — Przestań stroić sobie ze mnie żarty, ślicznotko. Prędzej mi kaktus na ręce wyrośnie, niż uwierzę w twoją rzekomą niepełnoletność — odparł. Hah, gdyby zdawał sobie sprawę, że w niedalekiej przyszłości naprawdę to się wydarzy, nie użyłby podobnych słów, ale teraz, żyjąc w błogiej nieświadomości, nie musiał się tym przejmować. — Zwracaj się do mnie, jak chcesz, ale ostrzegam - nie będę w tej kwestii twoim dłużnikiem. Odpłacę się z nawiązką.
  Przerwał kontakt wzrokowy ze swoim rozmówcę i przebiegł nim po najbliższym otoczeniu, ale na horyzoncie nadal nie pojawiły się sylwetki ich przyszłych wrogów, chociaż miał wrażenie, że ziemia drży od ciężaru ich ciał, zwiastując ich rychłe pojawienie się. Byli blisko, bardzo blisko.
  — Problemy. — Uśmiechnął się krzywo. Pech chodził parami. Był tego nieomal pewny, bo, gdy tylko natknął się na tego długowłosego zgrywuska, takowe mnożyły się w oczach, a przecież jeszcze kilka godzin temu wiódł w miarę spokojne, nudne życie. Cóż za niespotykany zwrot akcji. — Nie, nie mamy żadnego problemu, mamy przejebane na całej linii — orzekł wreszcie, gdy tropiciel przersonął jego najśmielsze oczekiwania i określił ich liczebność. O ile jeden osobnik tego gatunku nie pełnił dla nich zbyt dużego wyzwania, o tyle tak liczna gromadka sprawiała, że w starciu z nimi najprawdopodobniej odegrają rolę ofiar, a nie kłusowników. A biomech nie miał zamiaru złożyć światu przysługi i stać się pokarmem dla fikuśnych, wyprodukowanych przez wirus X stworzeń. Spróbował obmyślić w głowie jakiś plan, ale żaden nie wydawał się dostatecznie dobry, by wywinąć się z tej opresji obronną ręką. Nie mógł doszukać się w tej sytuacji happy endu, ale przecież strateg był z niego żaden. Głównie polegał na swojej sile i doświadczeni, reszta była działem przypadku, fuksu, niżeli wynikiem skrzętnie obmyślonego planu. Szkopuł tkwił w tym, że tym razem na szali stawiał swoje życie. — Odwrót, co? — dopytał, jakby akurat w tym momencie jego błędniki miały problem z przetworzeniem dźwięku, chociaż usłyszał jego propozycje wyraźnie, bez żadnych poważnych zakłóceń. Na szczęście słuch, przeciwieństwie do wzroku, nie szwankował. Był o wiele lepszy, niż powinien być, biorąc pod uwagę jego starczy wiek. — Za dużo ode mnie wymagasz. Obawiam się, że to ponad moje siły. Mówiąc prościej, jestem za stary na tego typu przyjemności — przyznał z udawanym roztargnieniem, pocierając dłonią szorstki zarost, który zaszeleścił pod naporem mechanicznych palców.
  Nie miał co tego żadnych wątpliwości. Przez mechaniczne elementy, stracił na swojej zwinności i szybkości. Chodził trochę jak czołg. Niby nadal mógł wykrzesać z siebie coś na wzór truchtu, ale rzadko decydował się na ten drastyczny krok. Może czas wyposażyć się w jakiś motocykl lub sprzęt podobnego typu? Opcja godna rozpatrzenia, pod warunkiem, że przeżyje kolejne kilka minut, a to stało pod znakiem zapytania.
  Rozejrzał się dookoła w celu uchwycenia swoim ograniczanym polem widzenia czegoś, co pomogłoby mu podczas improwizacji, ale nic tego nie rzuciło mu się w oko. Znajdowali się na totalnym wygwizdowie. Najbliższy zalążek cywilizacji znajdował się w odległości pięciu kilometrów. W obliczu tego dystansu jego przyszłość nie malowało się w zbyt kolorowych barwach, jednak nadal się uśmiechał. Za bardzo wierzył, że diabli złego nie biorą, więc dobra mina do złej gry w tym przypadku była jak najbardziej wskazana. Nie pozostało mi w zasadzie nic więcej, oprócz...
  Jedna z dłoni powędrowało do kieszeni. Wyjął z niej kolejnego papierosa. Na nigdy nie było ani za późno, ani za wcześnie.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

……….Dla Chyżego tak diametralna zmiana nastawienia nie była niczym nietypowym – generalnie był osobnikiem mocno niestabilnym emocjonalnie, a więc nawet osobom, które były mu bliskie, potrafił odwalić jakiś niespodziewany numer; czy to pozytywny czy też nieprzyjemny. Cóż, odpukać, na szczęście nie był poziomem E i co najwyżej musiał sobie radzić z tym wiecznym uczuciem głodu, co nawiasem mówiąc również jakoś specjalnie nie wpływało dobrze na jego nastrój.
- Huuuh? A więc nie dość, że umiesz czytać, to jeszcze pisać. Jesteś w takim razie znacznie bardziej bystry, niż wyglądasz, staruszku – nie, Nicca zdecydowanie nie potrafił ugryźć się w język i raczej potrafił się tak przekomarzać w nieskończoność.
Tak, z całą pewnością był niepoprawny i bezczelny, ale może poniekąd to stanowiło część tego jego specyficznego uroku, który sprawiał, że albo się go nienawidziło, albo lubiło. Zachowywał się trochę jak szczeniak kąsający ząbkami właściciela w ramach zabawy, tyle że ten szczeniak z powodu dowolnego dostatecznie mocnego impulsu potrafił rzucić się w stronę gardła i zachlapać krwią pomieszczenie. Oprócz tego to był całkiem sympatyczny. Powiedzmy, że był.
Oczy przesunęły się po sylwetce mężczyzny, a następnie spoczęły na kundlu, który ewidentnie był w dalszym ciągu niepocieszony tym, jak to wszystko się rozwinęło. Cóż, nie zawsze można mieć wszystko, czego się chce, taka prawda. Czasami zastanawiał się, skąd w jego podopiecznym tak wielkie pokłady niechęci do wszystkiego i wszystkich, ale w gruncie rzeczy niespecjalnie mu to przeszkadzało, a przynajmniej tak długo, dopóki nie próbował zagryźć jego. Jak na razie ich relacja była nieco szorstka, jednak niewątpliwie powoli układało im się coraz lepiej, przynajmniej jeśli porównać to do samych początków.
Kolejna wypowiedź najemnika sprawiła, że Nicca parsknął cicho i posłał w jego stronę kpiące spojrzenie, wyginając jednocześnie wargi w bezczelnym uśmiechu.
- Chętnie podam ci mój numer buta, jeśli zapragniesz mi jakąś parę załatwić, moje pewnie niedługo się rozlecą – wydął lekko policzki, nadając swojej twarzy lekko naburmuszony wyraz. – Powinieneś dbać o młodych, wiesz? W końcu to przyszłość narodu i takie tam.
Teraz w jego głosie już dość wyraźnie zabrzmiała lekka doza ironii, jakby przypomniał sobie jakąś średnio przyjemną sytuację związaną z podobnymi słowami. Hayate zdawał się również nieco lekceważąco traktować zbliżające się zagrożenie, jednak akurat on faktycznie nie musiał się specjalnie przejmować nadchodzącymi bestiami, chociaż ta pewna doza arogancji mogła go dużo kosztować, jeśli choć odrobinę przeliczył się z wysokością niebezpieczeństwa.
- Uważasz, że jestem śliczny? Awww, jak miło, wujaszku, uważaj, bo się zarumienię – mruknął kpiąco, w niebieskich oczach znów pojawiły się iskierki rozbawienia. – No dobrze, tak szczerze, ile mi dajesz, Yury? Tylko nie postarzaj mnie nadmiernie, bo się obrażę i zostawię cię tutaj samego.
Ależ groźba. Chociaż jak nad tym pomyśleć to faktycznie dla najemnika byłoby lepiej, gdyby Chyży postanowił zostać, a nie zrejterować. Zresztą jak na razie tropiciel wciąż nie do końca był pewien, na jakie rozwiązanie ostatecznie się zdecyduje, poniekąd wciąż czekał na jakiś… impuls. Dni, w których bawił się w rycerza minęły szmat czasu temu, a za rumaka wolał nie uchodzić.
Nie, nie mamy żadnego problemu, mamy przejebane na całej linii”.
Nicca łypnął na mężczyznę, w dalszym ciągu zachowując się zadziwiająco spokojnie, chociaż Pożogar ewidentnie denerwował się coraz bardziej, zaczął szarpać go za nogawkę spodni, jakby chcąc, by właściciel w końcu podjął jakąś konkretną decyzję. Tymczasem ciemnowłosy czekał, aż jego towarzysz podzieli się z nim kolejną myślą, w międzyczasie podchodząc do niego bliżej, już ostatecznie skracając dzielącą ich odległość. Sam powiedział tyle, ile mógł, na temat tego, co ich czeka i zastanawiał się, w jaki sposób zareaguje na to starszawy najemnik. Mężczyzna potrafił go zaskoczyć.
Niemniej po następnej wypowiedzi Yury’ego Hayate pozwolił, by na chwilę zapadła cisza, przerywana tylko przez cichy warkot popielatego kundla.
I zupełnie nagle Nicca zachichotał. Nie tyle co zaśmiał się, a właśnie zachichotał – miękkim, niskim tonem, zupełnie jakby faktycznie słowa najemnika rozbawiły go dość konkretnie. Potrząsnął energicznie głowę, pozwalając, by na chwilę grzywka przysłoniła jego oczy, które przyćmiły się delikatnie z powodu buzujących w nim emocji. Prawa dłoń Chyżego szybkością przypominała teraz atakującego węża, w jednej chwili kończyna leżała swobodnie wzdłuż ciała, a w drugiej palce zaciskały się na szczęce najemnika. Po raz pierwszy od początku spotkania faktycznie poruszał się jak wymordowany, a nie człowiek, jednak uścisk był zadziwiająco delikatny, prawie że niedbały. Postukał paznokciem blisko ust towarzysza, jakby się jeszcze nad czymś zastanawiał.
- Ech. Prawdę mówiąc, jedyną osobą, która ma przejebane, jesteś ty, staruszku – szarpnął nieco swoją głowę w górę, włosy na powrót odsłoniły chłodne niebieskie ślepia, w których gdzieś głęboko czaił się głód; wargi tropiciela wygięły się w wilczym, nieprzyjemnym uśmiechu. – Nie rób nic głupiego, Yury. W sumie myślę, że mamy szansę całkiem nieźle się dogadać w przyszłości, ale na razie będziesz miał u mnie dług za uratowanie twoich starych kości.
Puścił go i gładko odsunął się dwa kroki w tył. Ziemia zaczęła drżeć, więc dobrze wyczuł czas, w którym pojawią się bestie. Zdąży. Bez większych problemów.
- Przytrzymaj mi rzeczy – rzucił już całkowicie swobodnie, zupełnie jakby przed chwilą nie zrobił nic nienaturalnego; teraz bez większych zmartwień podał najemnikowi łuk, kołczan, pochwę z kataną i plecak. – Nie polecam patrzenia, brzydko to wygląda.
Odwrócił się plecami do najemnika, najwyraźniej w ogóle nie przejmując się możliwością, że ten może coś zrobić, chociaż Pożogar ewidentnie łypał ślepymi oczami na nieznajomego, stanowiąc coś w rodzaju niemego ostrzeżenia.
Nicca zzuł buty, ściągnął spodnie, bieliznę, a następnie podwinął koszulą w górę, łapiąc jej skrawek zębami. Odetchnął głębiej przez nos i położył się bez pośpiechu na ziemi, co z boku mogło się wydawać co najmniej… specyficzne. Zacisnął zęby, a następnie słychać było, jak trzaskają kości, wpierw te ogonowe. Skóra rozdzieliła się, jednak krew nie trysnęła wartkim strumieniem, co najwyżej sączyła się delikatnie. Wirus X rozpoczął swoją błyskawiczną pracę, która z boku wyglądała co najmniej nierealnie. Szkielet kostny budował się błyskawicznie, niemalże od razu porastając tłuszczem, ścięgnami, mięśniami, skórą i sierścią, tworząc całą strukturę tułowia, czterech kończyn z kopytami oraz ogona. Proces był zadziwiająco krótki, jednak bolesny w cholerę, jednak osobiście Chyży najbardziej nienawidził końcowego etapu, gdy to czaszka ulegała drobnemu przekształceniu, by móc udźwignąć ciemnobrązowego koloru rogi, wpierw zataczające łuk do wewnątrz, ale ostrymi końcami wychodzącymi na zewnątrz. Łeb mu pękał, przez chwilę odruchowo drżał minimalnie, jednak czasy, gdy krzyczał, przeklinał, wpadał w szał, bądź też szok po przemianie już dawno minęły. Teraz jedynie odetchnął ciężej, w myślach bluzgając, że nie zdecydował się zdjąć koszulki, która teraz była przepocona z powodu wysiłku, jaki podjął jego organizm. Na leżąco zawsze lepiej znosił przemianę, teraz pozostało mu już tylko dźwignięcie się w górę.
Łup. Kopyta uderzyły gwałtownie o ziemię w trakcie podnoszenia cielska w górę. 180 centymetrów w samym kłębie (a do tego dochodziła jeszcze ludzka klatka piersiowa, szyja, głowa), 700 kilogramów żywej wagi. Mięśnie spięły się i rozluźniły, gdy tropiciel na powrót przyzwyczajał się do tej formy. Kara sierść była nieco matowa w świetle słonecznym, jednak węzły mięśni poruszały się płynnie, ścięgna były twarde niczym stal. Spokojnym stępem Chyży zawrócił w stronę Yury’ego, a Pożogar klasycznie już próbował podgryzać jego pęciny.
- Jesteś za stary na bieg, czy dobrze rozumiem, że na grzbiet muszę cie zarzucić jak worek kartofli? – uniósł lekko brew, łypiąc w stronę horyzontu, gdzie pojawiały się już sylwetki zmutowanych bestii.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jeśli Hayate chciał go urazić, to ten pomysł nie wypalił. Yury był odporny na tego typu zaczepki, które uważał za rodzaj rozrywki, a nie powód do obnażania swoich negatywnych emocji. Takowe rezerwował dla swoich wrogów i nigdy nie stosował ich w kierunku przyjaciół, a w tym momencie nim był jego rozmówca. Przestał rozpatrywać jego istnienie w innych kategoriach. Zbyt dobrze mu się z nim gawędziło, by teraz to zaprzepaść. Współpraca przy zlikwidowaniu ich wspólnego wroga też wyszła im nie najgorzej, nawet całkiem dobrze, a pewnie żaden z nich nie był specjalistą od współpracy zespołowej, chociaż niewątpliwie długowłosy miał większe doświadczenie w tej materii. Posiadanie walecznego czworonoga do czegoś zobowiązywało, a w coś wątpił, że udało się z tym sierściuchem dojść do jakiekolwiek kompromisu.
  — Bo widzisz, młodzieniaszku, zachowanie pozorów to podstawa, jeśli chcesz dożyć mojego sędziwego wieku — rzucił z rozbawieniem, niby to udzielać mu instrukcji pod tytułem jak przetrwać w przepełnionym przemocy świecie, ale tak naprawdę nie miał zamiaru udzielać mu żadnych lekcji pod tym kątem. Nadal uważał, że był dużo starszy niż wyglądał, o czym świadczyło chociażby jego doświadczenie w boju. Z pewnością nabycia takowego kosztowało go wiele wysiłku i jeszcze więcej czasu. Nie nabył go w dziesięć minut.  
  Nie skomentował w żaden sposób wstawki o młodzieży jako przyszłości narodu, nie rzekł też nic odnośnie butów. Póki co mężczyzna nie zasłużył sobie na takie wartościowe prezenty, dlatego biomech nie miał zamiaru załatwić mu nowej parę, ale kto wie co przyniosą kolejne lata ich współpracy, chociaż ona była możliwa tylko pod jednym warunkiem. Hayate musiał wpierw skorzystać z zaproszenia. Wszystko zatem leżało w jego gestii, ale Wieczny był dobrej myśli.
  — Wizualnie nie więcej niż dwadzieścia, góra dwadzieścia cztery lata. Fizycznie nie schodziłby poniżej stu, a wieku mentalnym nie będę szczepić języka, bo nieszczególnie zależy mi na jego utracie, za bardzo się z nim zżyłem  — oszacował. Nie był dobry w te klocki, ale wiedział jedno -  stojący przed nim facet nie miał już mleka pod nosem.
  Nie cofnął się nawet o krok, gdy Hayate naruszył jego przestrzeń osobistą. Zastanawiał się, co zmusiło do takiego ruchu. Wątpił, że miało to coś wspólnego z wygłoszonym werdyktu na temat jego wieku. Raczej wyglądał na kogoś zdystansowanego do życia, a nawet samego siebie. Kogoś, komu trudno było zaszkodzić samymi słowami.
  Czując na swoim podbródku obcy dotyk, jego dłoń mimowolnie powędrowała w kierunku pistoletu, jednakże nie wyjął go z kabury. Mimo wszystko nie wyczuł, by od Chyżego bił złe intencje, a przez wzgląd na swoje wieloletnie praktyki wzniecenia ich, potrafił takowe rozpoznać z odległości kilku metrów. Na pewno nie dostrzegł w jego szarych oczach tego, czego był świadkiem podczas ich sporu, gdy o mały włos się nie pozabijali, ale nie pozostał całkowicie bierny. Zacisnął mechaniczne palce na ręce mężczyzny, bo gdyby temu odechciało się pokojowego nastroju, przynajmniej uchroniłby swoje płuca przed brakiem dotlenienia. W drugiej trzymał papierosa, który chwilę wcześniej wyjął z ust. Patrzył mu w prosto w jedno oko z trudnym do określenia grymasem błąkającym się w kącikach suchych warg.
  — Coś tam umiesz, ale nie za bardzo znasz się na ludziach, prawda? Rozumiem cię, ja też zawsze miałem z tym problem, ale tylko pomyśl, Hayate. Nie po to zaprosiłem ci na Smoczą Górę, aby teraz cię zabić. Gdybyś odmówił, może bym o to zabiegał, ale nie odmówiłaś, a ja nie mam zamiaru tracisz szansy współpracy z kimś takim jak ty, bo jak zauważyłeś – dogadamy się. Na pewno się dogadamy. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. — Puścił do niego oczko. Być może nie powinien czuć rozluźnienia, ale napięcie też się nie wytworzyło. Nie obleciał go strach. Zresztą nie był z natury ani płochliwy, ani tchórzliwy. Zawsze wpakowywał się w kłopoty na własne życzenie i nigdy nie rozpaczał nad wylanym piwem. Nie miał tego w zwyczaju. Dopił go do samego końca, do ostatniej kropli. Może właśnie dlatego, zamiast spuści wzrok i okazać skuchę, obiecywać, zapewnić, wyszczerzył w jego stronę zęby, co upodobniło go nieco do osoby skażonej przez chorobę psychicznej, ale przecież… był chory psychicznie. — Nie sądziłem, że... brakuje ci bliskości, ślicznotko, ale musisz zapanować nad hormonami. Mamy nierozwiązaną sprawę do uregulowania — dodał, nie rezygnując z tego, co w zasadzie rozpoczął drugi mężczyzna. Z uprzejmych złośliwości, które stały się poniekąd paliwem napędowym ich relacji. — I uwierz albo nie - spłacam swoje długi. Zazwyczaj z nawiązką — dodał, czując jak uścisk z jego żuchwy zelżał. Włożył papierosa do ust i znów się zaciągnął, jakby w ramach odstresowania, chociaż wcale nie był zdenerwowany. Znal reguły, którym rządził się ten światem i nie miał zamiaru ich podważać, czy też zmieniać na własną korzyść. Jeśli Hayate umiał sprawić, że ich beznadziejna sytuacja, przeobrazi się w bardziej znośną, to nie miał zamiaru mu przeszkadzać, ani podtrzymywać go przed dobrym uczynkiem. Zżerała go ciekawość co takiego drugi najemnik ma w zanadrzu, skoro zastosował takie... środki ostrożności.
  Yury, zgodnie z poleceniem, pochwycił ekwipunek Chyżego, zdając sobie po chwili sprawę, że jego asem w rękawie najprawdopodobniej była bioknetyczna forma. Kilka razy w swoim życiu był świadkiem takowej, ale w zasadzie nigdy nie traktował tego jako miłego doświadczenia. W głównej mierze to wrogowie przemieniali się mniej humanoidalnej postacie, aby zmusić go do odwrotu lub najprościej w świecie wysłać go na tamten świat. Miał nawet na swoim ciele kilka okaleczeń po takich incydentach.
  — Nie polecam patrzenia, brzydko to wygląda.
  — Brzydziej niż ja? — Uniósł brew ku górze. Nawet nie głupiego nie strzeliło mu do głowy, gdy mężczyzna odwrócił się do niego plecami. Za bardzo zależało mu na tym, by wywinąć się do walki z niezadowolonymi stworzeniami, które z każdą upływającą sekundą minimalizowały dzielący ich dystans od killerów członka ich stada.
  Nie patrzył, przynajmniej nie cały czas. Pozbierał rozrzucone przez mężczyznę ubrania i wcisnął mu je do plecaka, gdyż wydawało mu się to najbardziej rozsądną opcją ze wszystkich. Kątem oka obserwował psa, który najwidoczniej nie odwdzięczał sympatii; Wieczny miałby mu za złe, gdyby to uczynił. Swoje wrogie nastawienie demonstrował w każdym ruchu. Był gotów rzucić się Yury’emu do gardła w razie, gdyby najemnik zastosowałby niepotrzebne kroki i nie potrzebował do tego rozkazów swojego zajętego sobą właściciela.
  Słysząc trzask kości, czterdziestolatek odwrócił się w nań stronę i po prostu patrzył na proces przemiany, jak na rzadki eksponat w muzeum. Ani na chwilę nie odwrócił wzroku. Jego oko było świadkiem wielu szkaradnych widoków, a ten nie stanowił żadnego wyjątku. Po tym, jak mężczyzna stanął przed nim w całej swojej zwierzęcej okazałości, zaciągnął się powietrzem, po czym wypuścił go z wyczuciem, przez co z lekko rozwartych warg wydobył gwizd — gest uznania, a przynajmniej taki był jego zamiar. Bowiem nie spodziewał się, że ten chłoptaś to hybryda, pół koń pół człowiekiem, centaur z krwi i kości, psiakrew! Był pod wielkim wrażeniem, mimo iż słowa, którym go uraczył, zaprzeczały temu stwierdzeniu.
  — Mówiłem, że jest śliczny? Kurde... Złapała mnie krótkotrwała amnezja, bo nie pamiętam, a jeśli tak powiedziałem - to zapomnij. Jesteś... dopasowany do realiów naszej ukochanej Desperacji. — Uśmiechając się szkaradnie, wyeksponował pakiet żółtych zębów, chociaż brakowało w nich jeden siódemki, która stracił na rzecz jakiegoś mało znaczącego mordobicia, a przynajmniej tak mu się wydawało, skoro nadal żył. I chyba pożyje jeszcze trochę.
  Przejechał dłonią po jego grzbiecie, czując pod opuszkami szorstkości powierzchni skóry. W swoim wcześniejszym życiu nigdy nie miał do czynienia z wierzchowcami. Wolał pojazdy mechaniczne. Konie w jego odczuciu były niepewnym środkiem komunikacji lądowej. Zbyt płochliwym, zbyt wyniosłym, ale podobno ponadprzeciętnie inteligentnym. Kiedyś był taki ktoś, kto go namawiał do próby w swoich sił w tego typu jeździectwie, ale skapitulował nieomal od razu. Nie chciał skończyć z wyłamanym karkiem, a obawiał, że taki właśnie byłby efekt tej przygody, a teraz... jeśli chciał uratować swoją skórę przed zbliżającym się do nich stadem, nie miał wyjścia, a raczej nie widział innego rozwiązania, jak wgramolenie się na korpus Wymordowanego i skorzystanie z jego usług transportowych.
  — Jasne, przydałby się drabina — rzucił prześmiewczo. — Ugnij trochę nogi w. kolanach, jeśli w ogóle nie posiadacz, to sobie poradzę — zapewnił, bo nie chciał go skopać podczas próby pokonania gabarytu. Gdy Chyży dostosował się do jego... prośby (Bo tym właśnie były twoje słowa, prawda, Yury?), wdrapał się bez trudu na jego grzbiet i w ostatniej chwili powstrzymał się przed powiedzeniem "wiśta wio", podejrzewając, ze taka forma zachęty może nie przypaść Hayate do gustu, a jedynie tylko go rozjuszyć. W każdym razie rozsiadł się najwygodniej, jak tylko się dało, chociaż kręgosłup centaura wcale nie zaliczał się do takiego siedziska, ale nie miał zamiaru narzekać; nie pozostało mu nic innego, jak tylko czekać aż ten ruszy z kopyta, przed siebie. Skoro marzyły mu się nowe doświadczenia, to właśnie takowe dostanie. Za chwilę. Kto nie ma w głowie, ten ma w nogach, mówili, ale w jego wypadku najwyraźniej nawet to nie wypaliło.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

………..W gruncie rzeczy Nicca niekoniecznie spodziewał się, że w ten sposób się wszystko rozwinie. Nie, żeby był typem, który mocno wybiega w przyszłość, ale na samym początku założył, iż po prostu jeden drugiego zarżnie w budynku podczas sporu na temat tego „do kogo należy ofiara”. Tak diametralna zmiana w żadnym stopniu mu nie przeszkadzała, nie był to też pierwszy raz, gdy zaczynał jakąś relację od negatywnego pierwszego wrażenia (to w gruncie rzeczy zdarzało mu się to zaskakująco często), gdzie to negatywne wrażenie było czymś więcej, niż po prostu błędną oceną zachowania, aczkolwiek nie zamierzał się do tego przyzwyczajać. Mimo wszystko z reguły, gdy rozpoczynał potyczkę, to tylko jedna strona wychodziła z niej żywa, a że póki co dalej chodził po świecie… wnioski można było bez problemu wyciągnąć. Co prawda każda dobra passa kiedyś się kończy, ale jednak jak na razie tropiciel trzymał się całkiem nieźle.
No nie wiem, Wujku – wymruczał po pewnej dozie umysłu, ścinając najemnika udawanym sceptycznym spojrzeniem. – Jeśli tak mam wyglądać na starość, to chyba jednak podaruję sobie grę w pozory.
Zgrywał się rzecz jasna. Nie wątpił w to, że Yury nie dał się nabrać na jego domniemany nieletni wiek, zresztą Nicca nawet niespecjalnie starał się takiego zgrywać. Owszem, czasami jego zachowanie ocierało się o szczeniackie, ale podchodzenie do wszystkiego na poważnie było po prostu nudne, a po przeżyciu lekką ręką tysiąca lat łatwo popaść w marazm. A na to nie miał specjalnej ochoty, chociaż biorąc pod uwagę jego mocną niestabilność, to i tak było to mało prawdopodobne.
Jednak i tak zaśmiał się cicho, słysząc wypowiedź mężczyzny w temacie jego wieku. Fakt faktem, akurat w prawidłowe określenie ilości przeżytych przez niego lat wątpił. Mało kto podejrzewał, że ma do czynienia z wymordowanym starej daty, jednym z „pierwszych” zarażonych. W gruncie rzeczy takie osoby były zdecydowaną mniejszością, poza tym, Chyży, nie oszukujmy się, nie sprawiał wrażenie aż tak starego. Teoretycznie tyle wiosen na karku powinno do czegoś zobowiązywać, ale akurat on miał to bardzo głęboko… gdzieś.
Całkiem nieźle, Yury-chan – skłamał bez najmniejszego zawahania, chociaż teoretycznie jedynie naginał prawdę, bo przecież faktycznie miał powyżej setki. – Och, ależ nie hamuj się. Myślę, że choć masz już swoje lata, to akurat twój język trzyma się całkiem nieźle i sam z siebie się nie rozsypie. Gryźć raczej też się w niego nie gryziesz. A nie uwierzę, że martwisz się o zranienie moich uczuć.
Machnął lekceważąco ręką, przenosząc wzrok na horyzont, niekoniecznie martwiąc się ewentualną obrazą.
Sam nie był pewny, co spowodowało nagłą zmianę jego własnego zachowania. Pewne wewnętrzne odruchy były u niego zbyt silne i jeden przypadkowo złapany odmienny bodziec wystarczył, by nagle pamięć mięśniowa reagowała bez udziału myśli, czy woli, ale tym razem to nie było to. Po prostu całkiem przypadkowy dobór słów najemnika sprawił, że tropiciel wpadł w ten specyficzny, niezbyt bezpieczny dla otoczenia nastrój. Może to przez to, że dawno z nikim nie współpracował, a może jego niestabilność pogłębiła się po stracie kolejnych bliskich mu osób, ale fakt faktem robiło się to… irytujące. Miewał zmienne nastroje, a przez nieustanne uczucie głodu niejednokrotnie musiał trzymać na wodzy rozdrażnienie. A własny mózg bynajmniej nie chciał mu w tym pomagać, jak widać na załączonym obrazku.
Zabić mnie? – mruknął, przeciągając leniwie samogłoski, przekręcił głowę nieco na bok i na moment wzmocnił uchwyt, chociaż w dalszym ciągu nie stanowiło to popisu siły. – Myślisz, że… ach, nieważne. To nie jest coś, o co się martwię, blaszany drwalu. I fakt, średnio znam się na ludziach. Znacznie lepiej na wymordowanych.
Teoretycznie założenie najemnika, że zna powód, dla którego Nicca tak diametralnie zmienił swoje nastawienie, powinno być słuszne. Może i byłoby w większości przypadków, u innych wymordowanych, ale w przypadku tego konkretnego tropiciela… niestety Hayate wymykał się nieco z pewnych ram. Stosowanie oczywistych schematów w jego przypadku średnio wypalało, sam nie rozumiał tego rozstrojenia psychicznego, jednak nie zamierzał się z tym nikim dzielić.
Raczej nie jesteś kimś, z kim uzupełniałbym deficyt bliskości – rzucił złośliwie, kpiący uśmiech powrócił na jego usta, znowu kabelki w mózgu stykały się prawidłowo. – Przykro mi, ale nie wyglądasz na kogoś, kto byłby w stanie dotrzymać mi kroku.
Miły jak zawsze. Pod tym względem zdecydowanie uzupełniali się z Yury’m.
Myślę, że nawet najpaskudniejsza biokinetyczna przemiana wygląda lepiej od ciebie – to już akurat powiedział wręcz mimochodem, bez większego zastanawiania się, ot, odruchowa, niezbyt oryginalna złośliwość. – Spokojnie, jestem pewien, że mnóstwo desperatów chętnie załatwi ci darmową operacją plastyczną. Nawet jak nie pomoże, to już specjalnie nie zaszkodzi.
Proces przemiany nigdy nie był czymś przyjemnym, niemniej po stuleciach zdążył się do niego przyzwyczaić. Po trzy-setnym razie ból staje się oczywistością, nie jest niczym specjalnym, nie jest w stanie odebrać samokontroli. Czasy, gdy nie potrafił kontrolować tej formy i sprawnie z niej korzystać minęły już dawno temu. Podejrzewał, że teraz geny roślinożerców były już w znaczniej mniejszości – znacznie ciężej było wyciągnąć z tego coś pożytecznego, no chyba że było się takim słoniem.
On jednak potrafił się dostosować do tego, czym przeklął, czy też obdarował go wirus X. Kopytami łamał kości, oraz wybijał zęby, ciężarem przygniatał, a także taranował, rogami ranił lub wyrzucał w powietrze. Na samym początku starcia udawało mu się przeżyć tylko i wyłącznie dzięki regeneracji, ale teraz naprawdę potrafił dorównać drapieżnym jednostkom. Tym bardziej, że wciąż miał dwie ręce do użytku.
Tsch, tsch – mruknął, znowu poprawiając sobie kitkę, udając teraz naburmuszonego. – W dalszym ciągu wyglądam pięć razy lepiej od ciebie. Nawet będąc centaurem, Wujku.
Spiął mięśnie grzbietu w reakcji na dotyk; zdążył się już od tego odzwyczaić. W gruncie niewielu osobom pozwalał na taką poufałość, a w kwestii korzystania z niego jako transportu… to zdarzało się rzadko. Owszem, były dwie osoby, którym nigdy nie odmówiłby „przejażdżki”, z czym z jedną wyruszał tak na misje, ale to już minęło. Skoro jednak powiedział a, to powinien powiedzieć też b. Poza tym, pewne przyzwyczajenia należy zmieniać. Co nie oznaczało, że miał zamiar dać się wtłoczyć do roli „kucyka”, a w życiu. Jak większość żywych miał jeszcze swoją godność, nawet jeśli czasami szastał nią na prawo i lewo.
Nie lubię ciebie na tyle, żeby przyklękać, co najwyżej mogę służyć ramieniem, blaszana księżniczko – rzucił z przekąsem, szastając ogonem po bokach, przypadkiem zahaczając o twarz najemnika.
Gdy poczuł ciężar na swoich grzbiecie prychnął coś cicho z niezadowoleniem i zrobił kilka drobiących kroków  miejscu, chcąc wyczuć, na jaką to katorgę się zanosi.
Schudnij, grubasku, strasznie ciężki jesteś– powiedział kpiąco, na razie spokojnie ruszając stępem, nie spiesząc się specjalnie. – Dłonie wara od rogów i włosów, jak chcesz strzelać, to najpierw mnie ostrzeż i z łaski swojej jak najdalej od uszu. Nie chcesz, by mi błędnik ześwirował.
W końcu pojawiły się bykołaki, które tropiciel obdarował pogardliwym spojrzeniem, gdy obrócił na chwilę głowę w ich stronę. Stworzenia zaryczały na ich widok wściekle, chociaż były wyraźnie zdezorientowane, ale nie przerwały swojego rozpędzania się.
Nicca gładko ruszył kłusem, wyciągając mocno nogi przed siebie, przez co niestety mogło nieco cierpieć wygoda Yury’ego. Im bardziej efektywny chód, tym mniej wygodny, chociaż akurat centaur nosił w miarę miękko. To już była też kwestia szerokości.  Popielaty kundel warknął cicho, jednak dopasował się do tempa.
Nagle, bez ostrzeżenia, gdy jeden z bykołaków niebezpiecznie się zbliżył, tropiciel przeszedł płynnie w galop. Pożogar rozciągnął swe smukłe ciało, biegnąc prędko tuż przy jego boku. Na krótki dystans był w stanie dotrzymać mu kroku, na dłuższy z reguły Nicca musiał kombinować i zabierać go na grzbiet, teraz jednak powinien być w stanie dać sobie radę.
Wyraźnie trzytaktowy chód był szybki, tak zwana faza lotu długa, chociaż w dalszym ciągu ciemnowłosy nie prezentował tego, co w pełni potrafił. Nie było takiej potrzeby. Oddychał sprawnie, płuca były teraz zmuszone do olbrzymiego wysiłku, jednak były po tym wszystkich latach zahartowane i gotowe do dostarczania odpowiedniej ilości tlenu.
Czuł, że się uśmiecha. Taki odruch. Czasem się z tych możliwości cieszył.

| Tak trochę marnie, wybacz[/color]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Najemnik oczywiście nie przestawał przybierać w słowa, dlatego też większość z nich Yury skwitował milczeniem i złośliwym uśmiech kreującym się w kącikach warg, gdyż nie sądził, że wymagały jakiegokolwiek komentarza. Takowy w niektórych sytuacjach były zbędne, a poza tym nie mieli na to czasu. Niemal czuł na sobie oddech osobliwych bawołów. Ich ryk był coraz bardziej słyszalny, zresztą pulsowanie gruntu też przybrało na sile, więc powinni się śpieszyć i uciekać, gdzie pieprz rośnie, zanim nie spotka ich wątpliwa przyjemność konfrontacji z tym jakże uroczym stadkiem, a niestety w starciu z nimi nie mieli najmniejszej szansy. Wieczny wyczerpał swój zasób pomysł na mniejszym przedstawicielu ich gatunku, a najwyraźniej jego towarzysz też nie szczególnie kwapił się, by stawić z nimi w szranki.
  — Jak już wcześniej ci mówiłem - za dużo ode mnie wymagasz. — Parsknął, kiedy w ruch poszedł komentarz na temat jego wagi. Domyślał się, że prędzej czy później takowa będzie mu wypomniana, bo w zasadzie wcale nie wyglądał na tyle, ile faktycznie ważył. Nie posiadał nadprogramowej tkanki tłuszczowej; to mechaniczne elementy czyniły z niego tłuścioszka, jak to określił ten młodzieniaszek, ale to nie zmieniało jednak faktu, że Yury poniekąd przywykł do takiego stanu rzeczy, mimo iż waga faktycznie ograniczyła go w kwestii zwinności i szybkości, ale lepsze to niż awans na kalekę.
  Na spękanych przez wilgoć ustach ukształtował się podły uśmiech, zanim pogłębił dyskusje na ten temat, ale po chwili to nastąpiło.
   — I przykro mi, ale nie mam zamiaru zrzucić nawet jednego kilograma. Tak mi dobrze — dodał, uśmiechając się złośliwie pod nosem, chociaż, jak Hayate mógł się domyśleć, wcale nie było mu przykro. — Poza tym masz szczęście, że moja wrażliwości mieści się w naparstku, rumaku, bo w innym wypadku faktycznie mógłby wbić ci nóż w plecy, nawet jeśli byłaby to ostatnie moje dokonanie za życia — ocenił, bo w dalszym ciągu obelgi tropiciela nie pozostawiały na nim żadnego wrażenia. Nie znajdował się na pozycji, by się na niego gniewać, czy też czuć urazę, zresztą nie było nic bardziej ujmującego niż sarkastyczne obelgi, które mógłby potraktować jak swego rodzaju komplement, nawet jeśli wydźwięk był raczej negatywny i nie miał nic wspólnego z takowym, ale właśnie to sprawiało, że wielokrotnie miewał przewagę w starciu z kimś z pozoru mocnym w gębie, gdyż najprościej świecie nie ulegał prowokacji. Większość takowych puszczał mimo uszu, bo faktycznie trudno było w pod tym kątem wyprowadzić z równowagi.  
  Słysząc te zakazy, miał przemożną chęć konfrontacji dłoni z jego włosami lub porażkami, i w zasadzie już sięgał palcami do jego kosmyków, ale zrezygnował z wykonania tej czynności. Nie czas na testowanie jego cierpliwości. Mimo wszystko drugi najemnik zasłużył na wdzięczności biomecha, więc Wieczny miał mu zamiar takową okazać właśnie w takiej formie. Tropiciel zresztą nie czekał na potwierdzenie tego, czy zrozumiał termin wara, bo mniej więcej w tym samym czasie zaczął się przemieszczać w bliżej nieokreślonym kierunku.
  — Pożogar da rady dotrzymać ci tempa? — zaciekawił się, bo pies też przeszedł do biegu, ale nie wyglądał na kogoś, kto mógłby dorównać końskiej szybkości. Sama jego postawa świadczyła o tym, że raczej nie był zbyt szczęśliwy takim przebiegiem zdarzeń, ale nie miał wyboru. Został do tego zmuszony i przez swojego właściciela, i przez cienie mutantów, które wyszły za konstrukcje magazynku, alarmując najemników o zbliżającym się zagrożeniu.
  Yury przez chwilę zastanawiał  się, jak uchronić się przed bolesnym upadkiem, gdy Wymordowany z truchtu przejdzie w pełnoprawny galop, ale w jego głowie nie wykreował się żaden w miarę dobry pomysł. Kiedy to w końcu nastąpiło, to po prostu objął go lekko w pasie; w sumie zrobił to już wcześniej, po przekroczeniu pewnej niebezpiecznej prędkości, podczas której jego ciało zaczęło chwiać się niebezpiecznie to na lewo, to na prawo, czemu towarzyszyła coraz większa trudność w utrzymaniu ciała w jednej, sztywnej pozycji. Nie mógł też zapominać o kontroli oddechu, co w przypadku takiego tempa było dość ważnym czynnikiem przetrwania. W pewnym momencie po prostu nabrał do ust powietrza i przymknął oczy, aby nie myśleć o zmieniającym się z prędkością dźwięku krajobrazu i swojej chorobie lokomocyjnej, bo niby nie pojawiły się zawroty głowy, ani odruchy wymiotne ,ale nie miał pewności czy jego oko, nie mogące nadążyć za przetwarzaniem obrazu, nie wyśle alarmu do część w mózgu odpowiadającą za ten podpunkt. Z metra na metr po jego ciele rozprowadzało się coraz większe napięcie. Powtarzał nigdy więcej, chociaż z drugiej strony miało to swoje plusy, bo oprócz chłoszczącego w skórę ostrego wiatru, czuł także przypływ adrenaliny i właśnie to sprawiło, że wreszcie otworzył oko, a na jego wargach pojawił się uśmiech. Chciał coś krzyknąć, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Ot, po prostu patrzył przed siebie, wsłuchując się w tentem kopyt i prace własnego organizmu. Pustkowie zaczęło przeobrażać się w bardziej zamieszkały teren. Zbliżali się do Apogeum. Musiał przyznać, że Hayate spisał się na medal. Tutaj zemsta bawołów ich nie dosięgnie. Za dużo ludzi lub podobnych im stworzeń kręciło się po tej najbardziej zaludnionej części Desperacji, by odważyły się tutaj pofatygować. Niedługo po tym uświadomił sobie, że prędkości powoli się zmniejszała. Mimo wszystko odetchnął. I cieszył się, że jego serce nie było w pełni ludzkie.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

……..Bycie złośliwą mendą było dla niego czymś naturalnym. Rzadko kiedy zostawiał jakiś sarkastyczny komentarz bez odzywki, dlatego rozmowa z nim czasami potrafiła być naprawdę męcząca. Niemniej taki był już jego wątpliwy urok, plótł co mu ślina na język przyniosła. Czasy, w których był w jakikolwiek sposób powściągliwy, minęły cholernie dawno temu.
Tsch, tsch, może to wcale nie ja wymagam za dużo od ciebie, tylko ty po prostu wymagasz od siebie za mało? – odrzucił odruchowo i pewnie może nawet zabrzmiałoby to poważnie, gdyby nie fakt, że w jego tonie dalej można było usłyszeć echo kpiny. –Podstawa pozytywnego myślenia, ty nie musisz tego robić, ty chcesz to zrobić. Nie czujesz się tym przekonany?
Drugiej części wypowiedzi nie mógł już chyba powiedzieć bardziej sarkastycznie. Biokineza najwyraźniej nic w zakresie jego psychiki nie zmieniała, zresztą miał dużo czasu, by przyzwyczaić się do bycia centaurem. Swego czasu nie uznawał tego za specjalną zaletę, ale w końcu nauczył się maksymalnie wykorzystywać tę formę. Rozłożenie mięśni było zupełnie inne, ścięgna kurczyły się inaczej, jednak wszystko harmonijnie ze sobą grało.
Och, jakże mnie teraz wystraszyłeś tym komentarzem – odrzekł, a ponieważ był mendą, to wprawił swój teraz koński tułów w drżenie. – Zobacz, jak się boję.
Specyficzne uczucie, kto siedział kiedyś w siodle i trafił na taki przypadek, ten wie. Wydawało się, jakby na krótką chwilę Nicca wprawił w szybkie i silne drgania wszystkie swoje mięśnie, przy okazji otrzepując w ten sposób swój grzbiet z kurzu. Bardzo dziwne wrażenie dla jeźdźca, w szczególności za pierwszym razem. Nie ulegało wątpliwością, że tropiciel lubił od czasu do czasu utrudnić komuś życie, traktował to niemalże hobbystycznie.
Co dziwniejsze, podczas ruchu w dalszym ciągu mógł mówić, chociaż niewątpliwie nie był aż tak gadatliwy – wolał oszczędzać powietrze na wypadek, gdyby musiał przeznaczyć na szybki bieg więcej energii, niż zakładał. Dostarczanie tlenu do ważącego około siedemset kilogramów ciało było wręcz katorżniczym wysiłkiem dla płuc, jednak nie należy zapominać, że również były wspomagane wirusem X oraz wieloletnim doświadczeniem. Na samym początku jego kondycja wypadała znacznie, ale to znacznie gorzej.
Tak, to wytrzymała bestia, poza tym bieg nie będzie specjalnie długi. Raczej. Jeśli zacznie się męczyć, przerzucę go przez grzbiet – mówił to w trakcie przechodzenia w galop. – Bywa uparty pod tym względem. Jak za wcześnie funduję mu przejażdżkę, to strasznie się rzuca.
Foula za foulą. Rozciągnął tułów, zadnie nogi wkraczały lekko pod kłodę, by móc wyrzucać go z większą siłą do przodu. Kopyta rozbryzgiwały piach i kurz, twardo wbijając się w desperacką ziemię, ogon rozwinął się na wietrze. Wszystkie mięśnie pracowały wspólnie, tułów delikatnie, prawie niezauważalnie bujał się w rytm kroków, by lepiej utrzymywać równowagę. Głębokie wdechy i wydechy, szybkie łapanie powietrza w jego przypadku było przepisem na katastrofę. Czuł znaczący ciężar na swoim grzbiecie, nieprzyzwyczajony do jazdy mężczyzna nieco się telepał, co zdecydowanie zmniejszało jego komfort, ale w gruncie rzeczy nie przeszkadzało to Chyżemu aż tak bardzo, chociaż był pewien, że tym razem jego kręgosłup wypnie się na niego po powrotnej biokinezie bardziej, niż zwykle.
Nie rozwinął pełnej prędkości, bo nie widział takiej potrzeby, poza tym nie chciał, by popielaty kundel zbyt szybko opadł z sił. Już teraz jego podopieczny musiał ostro pracować, by za nim nadążać, ale przynajmniej nie gryzł go po ścięgnach. Czasem miał dziwne wrażenie, że w takich chwilach jakaś część tego psiego złośliwca była szczęśliwa. Szybkość dawała swojego rodzaju wolność, mięśnie męczyły się, niemniej paradoksalnie w dziwnie przyjemny sposób.
Tropiciel odwrócił głowę, osobliwych bykołaków nie było widać na horyzoncie, poza tym podejrzewał, że generalnie były zaskoczone prędkością swoich ofiar. Stopniowo zaczął więc zwalniać, chociaż wciąż jeszcze utrzymywał się w galopie. Na ich drodze stanęła jedna pojedyncza kłoda, no żal było nie skorzystać z okazji do zabawy. Po jaką cholerę miałby ją omijać, skoro w jego przypadku wystarczyło po prostu nieco wyżej podnieść nogi? Osadził się nieco mocniej na zadzie, tylne kończyny mocniej weszły pod kłodę, chociaż wysokość przeszkody niespecjalnie wymagała większych przygotowań, ale przecież trochę popisać się musiał.
Niemniej jak było wspomniane, Nicca był mendą i czasem lubił utrudnić innym życie. Przed przeszkodą urwał foulę galopu (przerwał ją gdzieś w połowie fazy), zaburzając tym samym swój krok oraz wybijając się do skoku szybciej i gwałtowniej, niż powinien z perspektywy przygotowującego się do tego jeźdźca. Przy takiej wysokości jemu nie robiło to różnicy i pokonał kłodę bez żadnego problemu.
Pytanie było, jak najemnik poradził sobie z tą, z całą pewnością nieplanowaną, sytuacją?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Musiał przyznać, że niespodziewany towarzysz z minuty na minutę coraz bardziej przypadał mu do gustu. Wreszcie miał okazje do udanej konfrontacji z kimś na w miarę podobnym poziomie intelektualnym. Przy tym mężczyzna był bardziej bezczelny od niego, dzięki czemu idealnie trafiał w poczucie humoru biomecha i miał wrażenie, że tylko Cedna mogłaby by z nim konkurować. Naprawdę, jeżeli nie wstawi się pod Smoczą Górę, Yury go znajdzie i inaczej sobie porozmawiają.
  — Przede wszystkim czuję się dobrze we własnej skórze i nie mam powodu, by ulegać przekonaniom centaura, przyjacielu — rzekł, dając mu do zrozumienia, że nie nawróci się na jego toku myślenia. Był przede wszystkim za stary na zmiany, a przynajmniej taki wyrobił sobie światopogląd dla własnego komfortu psychicznego.
  Nachylił się trochę w miarę pracy nad równowagą, która była zachwiana. Nigdy wcześniej nie dosiadał konia, a turbulencje związane z tą przyjemnością dawały się we znaki jego czterem literom. Nie miał wątpliwości, że na powierzchni skóry pojawi kilka sińców.
  — Wiem, cały drżysz — mruknął, ledwo wypowiadając te słowa. W zasadzie przez krótką chwilę zabrakło mu w płucach tchu. Dawno nie mierzył się z taką prędkością. Przez długi okres czasu pokonywał długie dystanse za pomocą nóg. To, że nieraz wchodziły mu w tyłek, to sprawa drugorzędna. Może w końcu nadszedł czas w nową inwestycje w postaci pojazdu mechanicznego? Parsknął na myśl o czołgu ukrytym w podziemnym garażu najemniczego schronienia. Ta, ten z pewnością nadawał się do częstych wypadów. I gwarantował zabójcze tempo.
  Wbił spojrzenie w przestrzeń, starając się nie ruszać. W zasadzie w pewnym momencie miał ochotę złapać za rogi, albo włosy, ale mimo swojej tendencji do interpretowania słów innych osób po swojemu, wziął sobie do serca ostrzeżenie Hayate, więc uczepił się jego grzbietu. Skóre miał niesamowicie twardą.
  — Zwolnij trochę! Naprawdę chcesz, bym objął ci w pasie i przytulił do twoich pleców? Nie wiem, jak twoja gładka skóra zniosłaby szorstkość mojego zarostu — rzucił na jednym wydechu, ale przez zmożony galop zacisnął mocno szczękę, w obawie, że jednak coś może wlecieć mu do ust.
  Wolał nie kusić losu. Ten i tak w ostatnich miesiącach ukazał mu swoją łaskawość w pewnym wymiarze. I chyba w końcu to się na nim zemściło. Tuż przy lądowaniu, poczuł jak traci z kontakt z końskim grzbietem, nawet nie miał czasu, by nastawić się na konfrontacje z podłożem. Dokonało się to po upływie kolejnych kilku sekund. Cholera jasna, a tak nie dużo brakowało! Przed nimi majaczyły budynki Apogeum. Dobrze, że przynajmniej zgubili pościg.
  Nie odczuł zbyt dokuczliwego bólu podczas upadku. Dzięki nabytemu na przestrzeń lat doświadczenia udało mu się oszukać przeznaczenie w postaci złamanego karku. Wykorzystał w tym celu protezy kończyn, ponadto piasek działał jak natury amortyzator.
  Wielu na Smoczej Górze twierdziło, że ich wice przywódca był w czepku urodzony. Nidy nie demontował tego typu pogłosek. Kwitował je zaledwie krótkim: Patrz na mnie. Jak myślisz, ile mogę mieć lat? Po prostu wyczerpałem limit swojego pecha.
  Wstał.
  Chyży chyba wyczuł, że ciężar ciała biomecha zależał, bo zatrzymał się nieopodal. Nadal stał zadem do niego, ale wyobrażał sobie głęboki uśmiech na tej wcale nieszpetnej twarzy. I śmiech Wiecznego przeciął ciszę. Dawno w jego w życiu nie wydarzyło się tyle naraz.
  — Dzięki za podwózkę.
  Na jego twarzy utrzymało się wyraźne rozbawienie.
  Pewnie powinien być zły, że Chyży wykonał gwałtowniejszy skok, czyniąc to z pewnością z premedytacją, ale nie był. Z tego tytułu towarzyszyło mu  rozbawienie, widniejące na jego twarzy w formie uśmiechu. Miał dużo powodów do radości - przede wszystkim udało im się czmychnąć przed bandą rządnych zemsty bawołów!
  Wsunął rękę do kieszeni i wyjął z niej paczkę nałogu. Dawno tak dobrze się nie bawił, a mimo to potrzebował swojej prywatnej melisy.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

…..Tropiciel raczej stanowił dobre towarzystwo jedynie dla wyjątkowych koneserów. To tak jak z jego wyglądem, gdy wpada w szał z powodu głodu ściskającego żołądek… z jednej strony ma wtedy jakiś specyficzny urok, a z drugiej strony wygląda bardziej upiornie niż Samara z The Ring. Niektórzy taką sztukę uwielbiają, inni wolę zapobiegawczo cofnąć się kilka kroków. Ogólnie pewnie znacznie bardziej dałoby się go lubić, gdyby był trochę bardziej stabilny emocjonalnie. Zresztą, na pewnym etapie było z nim naprawdę dobrze, ale po ostatniej rzezi, w której zginęli jego przyjaciele, zdecydowanie znów ostro zaczęło mu odbijać. Przypominał tykającą bombę i co gorsze, nie zawsze mu to przeszkadzało.
Jednak jak widać, znalazła się i jednostka, której jego przywary nie dość, że nie przeszkadzały, to jeszcze w dodatku nawet pasowały. Rzecz jasna Nicca jak na razie nie wiedział, że Wujek Menel zaczął go darzyć czymś na wzór sympatii, jednak nawet on mógł wyczuć, że w gruncie rzeczy niezgorzej sobie radzili we własnym towarzystwie. On sam z reguły rzadko kiedy jakiekolwiek cechy charakteru uważał za męczące. No dobra. Nie znosił tylko jednego. Gdy ktoś próbował nim manipulować. Miał niemalże uczulenie na wszelkiego rodzaju umysłowe gierki, kombinacje, a moce, które oddziaływały na psychikę, traktował jak najgorsze zło. Nienawidził tego. Same wspominki o tego typu rzeczach sprawiały, że zgrzytał zębami i był gotowy do bójki.
Jeszcze się nawet porządnie nie rozpędziłem, a ty już chcesz, bym zwolnił? – prychnął cicho, paradoksalnie w ogóle nie gubiąc oddechu. – Cykasz się, staruszku?
Zapewne oczywistym było, że nawet przez myśl mu nie przyszło, by spełnić prośbę mężczyzny. Zawsze, ale to zawsze lubił działać komuś na przekór. Często nawet sobie, żeby było zabawniej, ale akurat to czasami wychodziło na korzyść innym. Czasami. W gruncie rzeczy, tropiciel teoretycznie był bardzo prosty do rozgryzienia, natomiast w praktyce czasem zdawał się być aż nadto skomplikowany. Był niepokorny. Niepokorny w tak wysokim stopniu, że odmawiał do wpasowywania się do jakiejkolwiek ramy. W jego przypadku nieustannie musiało istnieć jakieś „ale”.
Gdy tylko ciężar zniknął z jego grzbietu zarył przodami oraz tyłami o ziemię, zatrzymując się gwałtownie, niemalże w miejscu. Pożogar zaszczekał, fakt, że jego klatka piersiowa poruszała się szybko, a boki falowały, wcale nie sprawił, że wyglądał na mniej zajadłego. Wargi ciemnowłosego zadrżały, bo sytuacja faktycznie wydawała mu się zabawna. Owszem, brał pod uwagę, że tak to się mogło skończyć, ale nie był pewien, czy rzeczywiście Yury runie na ziemię jak worek kartofli.
„Dzięki za podwózkę.”
Parsknął śmiechem i grzebnął przednim kopytem o ziemię. Podszedł bliżej, by odebrać swoje rzeczy, w końcu nie zamierzał ich tak po prostu zostawić na pastwę najemnika.
Rumak odstawił rycerza do domu. Leć spotkać się z jakąś księżniczką. – W stosunku do siebie też potrafił mieć spory dystans, kwestia wieku i charakteru. – Oczekuję, że kiedyś mi się odwdzięczysz, wujaszku. Chciałem zauważyć, że przez ciebie nie ukończyłem zlecenia i prawdopodobnie będę musiał zabić zleceniodawcę, zanim od spróbuje ściąć mi w gniewie głowę. Same problemy z wami, menelami.
Niski warkot kundla wydawał się być popędzający. Nicca zachichotał. Nie wiedząc czemu, nagle był w naprawdę świetnym humorze. Cofnął się kilka kroków w tył, dalej pozostając przodem do mężczyzny, po czym po prostu obrócił się w miejscu i ruszył żwawym kłusem przed siebie.
Do następnego, Yury-chan. Wisisz mi przysługę i popijawę, postaraj się więc nie zginąć przez jakiś czas – krzyknął i nie odwracając głowy uniósł jedną dłoń i machnął nią w nieokreślonym, najprawdopodobniej żegnającym geście, po czym przeszedł w niespieszny galop.
Pożogar ponownie zaszczekał, kręcąc się pomiędzy czterema kończynami właściciela. Już po chwili po łowieckim duecie zostały co najwyżej ślady na ziemi. Mieli swoje do zrobienia. Poinformować zleceniodawcę o problemie, prawdopodobnie go zabić, a także znaleźć pewną rudą szuję. Szykował się pracowity czas.

Wątek zakończony
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach