Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Kilka miesięcy temu; desperacja

....... Tropiciel wyciągnął się na starym, twardym, noszącym ślady wielokrotnego użytku materacu i z cichym westchnieniem przymknął ślepia, po raz kolejny próbując się zrelaksować. W zgięciu jego nóg leżał Pożogar; kundel wydawał się być pogrążony w lekkim półśnie, zadowolony, w odróżnieniu od swojego właściciela, któremu głośna atmosfera w dolnej części budynku wyraźnie grała na nerwach i uniemożliwiła zaprzyjaźnienie się z objęciami Morfeusza. Po wykonaniu ostatniego zlecenia stać go było na wynajęcie sobie pokoju w tej specyficznej pseudo-oberży na kilka dni, chciał w końcu skorzystać z okazji do położenia się na czymś innym, niż znoszona kurtka. Standard pomieszczenia może i nie był wysoki - kurz, ciasnota, wybijające sprężyny w materacu, żadnych mebli, nawet durnego krzesła, ale za to ku jego zaskoczeniu nie było nawet śladów robactwa. Zawsze to wygodniej niż na drzewie, bądź w jaskini, a i znajomości można było nabyć, jeśli odpowiednio się postarało. Mimo wszystko nie zmieniało to faktu, że dzisiejszego wieczoru Chyży nie miał ochoty na żadną zabawę, tylko na sen, cholerny sen, a nadwrażliwy słuch skutecznie uniemożliwiał mu na skorzystanie z tak doskonałym warunków do zasypiania.
Z kolejnym westchnieniem zdecydował się przejść do pozycji siedzącej, bo był już pewien, że jak na razie może sobie pomarzyć o wypoczynku. Przejechał dłonią po łbie swojego podopiecznego, żeby go uspokoić, a następnie wymamrotał po irlandzku cichą komendę "zostań". Rzadko kiedy rozdzielał się z Pożogarem, ale nie było sensu targać go na dół, zresztą jego kundel nie znosił... w sumie wszystkich wokół, z czego jedynym wyjątkiem powoli stawał się Nicca. Zdobywanie zaufania bestii z pewnością było procesem żmudnym, a jednocześnie opłacalnym, poza tym tropiciel sam zaczął się powoli do niej przywiązywać. Dlatego też zostawiał go bez większych zmartwień, że ten spróbuje uciec lub podpalić wszystko wokół. W niektórych sytuacjach Pożogar zdawał się mieć więcej samokontroli od niego, co w sumie było dość martwiącą wiadomością, ale przecież nie był to czas na takie rozważania. Chcąc, czy też nie chcąc (a raczej to drugie), mężczyzna niechętnie wstał, a następnie przeczesał palcami długie pasma włosów. Przypiął ponownie pochwę z kataną do pasa, łuk wraz z kołczanem i strzałami pozostawił w rogu pokoju, podobnie jak torbę z listami. Do spięcia grzywki wykorzystał misternie wykonaną spinkę, którą dostał za jedno zleceń - długą, z dodatkową zawieszką w kształcie smoka, zdobioną błyszczącymi kamykami. Trochę kusił los, ale może przy odrobinie szczęścia nikomu nie zachce się z nim o nią zadzierać. Do kieszeni wsadził część oszczędności - tutaj akurat przyjmowaną taką formę płatności. Planował spać w samych spodniach, stąd też teraz musiał jeszcze założyć koszulę, w końcu półnagi do baru nie zejdzie. W miarę ogarnięty wyszedł z pokoju, zaraz po tym zamykając starannie za sobą drzwi.
Gdy znalazł się już na dole pierwsze, co w niego uderzyło - to zaduch i charakterystyczna woń taniego alkoholu i papierosów. Zdecydowanie bardziej przeszkadzał mu jednak gwałtowny hałas, śmiech pijanych ludzi, głośne rozmowy. Wszystko to drażniło jego nieszczęsne uszy, jednak musiał przecież w końcu wziąć się w garść i zacząć przyzwyczajać do tego rodzaju atmosfery, w końcu z własnymi słabościami należy walczyć, nieprawdaż? Niezależnie od tego, jak bardzo to wszystko go irytowało... chociaż z tego ponurego zamyślenia właśnie wyrwało go dostrzeżenie jakiejś znajomej postury. Niebieskie ślepia Chyżego zbystrzały, gdy zaczął się przepychać w stronę osoby, która niewątpliwie wyróżniała się swym wyglądem na tle innych person znajdujących się w barowej części budynku.
- Łapy precz - syknął w stronę nieznajomego faceta, który próbował pociągnąć go za włosy, a następnie kontynuował próbę przedarcia się przez ludzką tłuszczę. - No proszę, Alcide. Podróż po włościach?Zaszczycasz nas, zwykłych śmiertelników, swoją obecnością?
Lekka nuta kpiny wkradła się w głos Chyżego, gdy w końcu udało mu się znaleźć w pobliżu łowcy nagród. Tak. Jednak wzrok go nie mylił i udało mu się trafić na kolegę po fachu... nieistotne, że wszedł mu kiedyś w interesy. Takie już było życie na Desperacji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wędrówka przez pustynię w trakcie dnia nawet po tylu latach nie zaliczało się do przyjemności, gdy słońce zdawało się czujnie obserwować każdy podjęty przez niego krok. Upał dawał mu się we znaki, dlatego też granatowy płaszcz, który zwykle zdobił jego ramiona teraz trzymany był w ręku wymordowanego. Biała koszula odbijała światło słoneczne z równą gracją co rozjaśnione w naturalny sposób włosy, noszenie ciemnych kolorów w taką gorączkę lub ryzyko odsłoniętej skóry dla Alcide przy jego problematycznym typie skóry skończyłaby się tragedią. Członek CATS celowo  nie zmienił ich kolorystyki za pomocą artefaktu w postaci czegoś na wzór srebrnych obrączek na palcach lewej ręki — wskazującego i najmniejszego. Jedyną zmianą była kopia złotych tęczówek pewnego sfochanego przez większość swojej marnej egzystencji osobnika, który dostarczał mu tego typu zachowaniem masę rozrywki. W odróżnieniu od zdziczałych, pozbawionych rozumu, spacerowiczów, ci nie mieli w sobie za złamanego jena uroku i sprawiali, że na twarzy jasnowłosego malował się grymas niezadowolenia.
Wyłonienie się w końcu z rosnącego stopniowo kształtu budynku, który był niewątpliwie celem jego podróży i właściwym miejscem na finalizację pewnego opłacalnego według Alcide interesu. Kiedy tylko przekroczył próg poniszczałej  z zewnątrz gospody, jak mógłby określić ją w sposób iście roboczy, wprost do jej środka, gdzie natychmiastowo uderzył go zaduch oraz mieszanina alkoholu i papierosów. Przebiegł krytycznym wzrokiem po obecnych, lecz ku swemu rozczarowaniu nie dostrzegł, by ten margines był w posiadaniu czegokolwiek, co byłoby w stanie przykuć jego uwagę. Skierował się do obdrapanego baru, gdzie zajął miejsce na jednym spośród czterech wolnych miejsc, gdzie piąte tuż przy jego końcu miało za gościa jakiegoś biedaka śpiącego w swoich własnych, najpewniej, wymiocinach.
Locklear wdał się w cichą, poufną pogawędkę z cherlawym barmanem, by zamówić  przy okazji jeden z lepszych alkoholi jakie posiadał na stanie, wciągając na ramiona swój wyjątkowo zadbany, granatowy płaszcz. Następnie wydobył z jego kieszeni coś na czym zależało mężczyźnie, który chętnie, jakoby z ulgą wymalowanej na ziemistej cerze, przyjął zawiniątko, przesuwając ku Alcide sakiewkę z pieniędzmi, które w tej dziurze stanowiły formę zapłaty, a samego wymordowanego cieszył ich unikatowy wygląd. Chwilę później pojawił się kieliszek z zamówionym trunkiem, ale młodemu Locklearowi nie było dane go zasmakować, gdyż w momencie, gdy jego dłoń zatrzymała się na wyszczerbionym naczyniu, dobiegł go głos znanej mu kreatury, która wbrew pozorom barwę miała ładną, a i buźkę niczego sobie. To jednak nie zmazywało tego błędu życiowego jakiego się ten pajac dopuścił, a za który powinien zapłacić raz, a dobrze. Kąciki ust Alcide uniosły się w intrygującym uśmiechu, a on spojrzał znacząco na barmana, by zerknąć przez ramię z nagle nagromadzoną pogardą. Zmierzył krytycznym spojrzeniem posiadacza długich włosów niemal od stóp do głów, a pośród, których dostrzegł idealną wręcz nagrodę.
Poczułeś się mile połechtany na mój widok i chciałeś uzyskać moje zainteresowanie? Ależ niepotrzebnie zaprzątałeś sobie tę swoją małą główkę. Nie marnuję czasu na tak obrzydliwe kreatury twojego pokroju — rzucił ozięble z wyższością w głosie Alcide, przekręcając się bokiem, by móc oprzeć się plecami o ścianę, z której dawno temu odpadła farba i oparł się wygodnie ramieniem o blat, uważając jak ją ustawia, by przypadkiem nie uszkodzić jednej z najcenniejszej odzieży jakiej był posiadaczem. — Doprawdy, Chyż, nie ma tobie nic, na co warto byłoby zatrzymać oko. Jesteś taki nijaki… — dodał ze znudzeniem w głosie, traktując go niemal teatralnym machnięciem ręki, jakby przy okazji odganiał natrętnego owada.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

........W opinii Chyżego siedzący obok niego łowca nagród zdecydowanie nie pasował do miejsca, w którym aktualnie się znajdowali. Może i faktycznie ten bar nie był aż tak złych lotów, jeśli chodziło o warunki panujące na Desperacji, jednakże Alcide wyglądał, jakby urwał się z zupełnie innej bajki. Zarówno pod względem wyglądu, jak i zachowania; cóż, wiadomo, jednostki narcystyczne nie były wcale aż taką rzadkością, ale pod tym względem mężczyzna naprawdę bił wszelkie rekordy. No proszę, a Nicca zawsze sądził, że to jemu można przypisać łatkę aroganckiego, a mimo to jego osiągnięcia w tym zakresie zdecydowanie bladły w porównaniu do jasnowłosego. Dobrze wiedzieć.
"Nie marnuję czasu na tak obrzydliwe kreatury twojego pokroju"
- Mhm, mhm, słodź mi tak dalej, Alicjo - mruknął, kładąc łokieć na stole i opierając podbródek o dłoń, wbijając kpiące spojrzenie w twarz swojego nieoczekiwanego rozmówcy. - A tak poważnie i w trosce o twoje zdrowie, nie uderzyłeś się za mocno o ziemię po wypadnięciu z króliczej nory?
Nie zamierzał odchodzić z podkulonym ogonem, nawet mu to przez myśl nie przeszło, ponieważ wątpił, by w towarzystwie tego nietypowego łowcy nagród czekała go nuda. A skoro już zmusił się do zejścia na dół, to chciał zażyć choć odrobinę rozrywki. Dla tego był w stanie zdzierżyć ciężką w obyciu osobowość Locklear'a.
"Doprawdy, Chyż, nie ma tobie nic, na co warto byłoby zatrzymać oko. Jesteś taki nijaki…"
- Ktoś tutaj wstał dzisiaj lewą nogą z łóżka - rzucił, unosząc lekko lewą brew. - Interesy źle idą?
A było się ugryźć w język, niemniej drobne przytyki zawsze cisnęły mu się na usta przy tego typu osobach. Nie był w stanie określić, czy Alcide faktycznie darzy go antypatią ze względu na ich pierwsze spotkanie, czy też po prostu jest trudny w obyciu. Mimo to żaden z tych powodów nie przemawiał do niego na tyle mocno, by zostawić łowcę nagród w spokoju.
- Zawsze możesz się przesiąść i znaleźć bardziej interesującą osobę - powiedział, podejrzewając, że konieczność ruszenia się, a więc poniekąd zrejterowania będzie dla mężczyzny nie do przełknięcia. - Na upartego pewnie znaleźliby się nawet chętni, by nosić ciebie na rękach, chociaż podejrzewam, że nie za darmo.
Alcide wzbudzał zainteresowanie. Różnego rodzaju. Niektórzy pewnie już teraz chcieli go okraść, inni wykorzystać jako osobę do stawiania alkoholu, a jeszcze inni... no cóż, łatwo było się domyślić. Chyży jak na razie nie zaliczał się do żadnej z tych grup, po prostu był ciekawy, jak potoczy się wieczór, jeśli zostanie w tak ekscentrycznym towarzystwie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Na szczęście bądź nieszczęście, w zależności od tego jak na to spojrzeć — opinia Chyżego nie miała dla Alcide na chwilę obecną żadnego, choćby najmniejszego znaczenia. Młody Locklear zdążył zakwalifikować go do przedziału ludzi niezasługujących na jego uwagę przez ten dramatyczny, życiowy błąd, którego to siedzący obok, a gwoli ścisłości naprzeciwko, dopuścił się. Jasnowłosy uniósł nieznacznie brwi ku górze, jakby w ramach wyrażenia udawanego, acz subtelnego w swej naturze zaskoczenia, że ten jednak miał wystarczający tupet, aby się do niego dosiąść i zacząć bezceremonialnie mielić własnym ozorem. Gdy z ust Chyżego padło słowo Alicja przekrzywił głowę w bok, patrząc na niego z równą pogardą co wcześniej, lecz uniesiony w półuśmieszku kącik ust oznaczał, że wygrał odpowiednią nutę na jego nerwach, gdyż wymordowany nie zdobył się na pełną obojętność.
Wręcz przeciwnie, podejrzewam, że ty za to i owszem, skoro masz czelność marnować mój czas — odparł niewzruszonym tonem Alcide, choć mogłoby to zabrzmieć niemal jak fachowa opinia lekarska. Chyży musiałby się o wiele bardziej postarać i nagimnastykować, by wyprowadzić z równowagi tak urodzonego manipulanta, jak syn doktora Jekylla. Nieoczekiwanie na kolejny potok słów z ust długowłosego jasnowłosy roześmiał się perliście, wyjątkowo miłym dla ucha śmiechem. Chwilę potem z lekki półuśmiech Ala przerodził się we właściwą wersję uśmiechu nie do końca niewinnego, gdyż oznaczała się w nim pewna przebiegła emocja. — Spójrzcie, mili państwo, czyżbyś miał się cudownego rumaka bez księcia i zamierzasz uratować moje interesy lub poprawić mi humor? Jak na taką hołotę jesteś całkiem zabawny, Chyż. — odpowiedział z wyraźną wyższością głosie, w którym nie dało się doszukać pozostałości po wcześniejszym rozbawieniu. Jeszcze jedno nieodpowiednie słowo, a spalę twoje zwłoki do tego stopnia, że nikt z tej budy cię nie rozpozna, pomyślał młody Locklear, choć ani myślał dzielić się własnymi planami z przyszłym, stygnącym nieboszczykiem. Powoli nawet przestawał odczuwać nawet ulotne wyrzuty sumienia, zważywszy na ładną barwę głosu rozmówcy i jego miłą dla oka buźkę. Gdyby ją zamknął prezentowałoby się to o wiele lepiej i Alcide wziąłby pod uwagę prawo łaski. Chyży swoim zachowaniem i próbą nawiązania z nim owocnej konwersacji, mimo wyraźnego zainteresowania jego osobą, przypominał mu ćmę lgnącą do światła, która nie zdawała sobie jeszcze sprawy, że to ledwie przedsionek piekła.
Zawsze możesz się przesiąść i znaleźć bardziej interesującą osobę, posłał mu pełne politowania spojrzenie, by następnie wypić zawartość podanego mu wcześniej alkoholu z wyszczerbionego kieliszka. Wniósł poniekąd toast za pokonanie najgłupszego przeciwnika z jakim kiedykolwiek przyszło mu się mierzyć, pod warunkiem, że wszystko pójdzie po jego myśli, a tu jednak istniało pewne pole wliczanego odgórnie i niezależnego w tym momencie od wymordowanego pole ludzkiego błędu. Mimo wszystko wydawało się to całkiem zabawne. Czyżby naprawdę sądził, że tym sprowokuje? Uśmiech Alcide stał się dużo wyraźniejszy, gdy ponownie wbił w niego chłodny wzrok.
Złotko — zaczął równie chłodno z dotkliwą wręcz wyższością, unosząc przy tym nieznacznie wyżej podbródek. — Gdybym tylko zechciał, to sam nosiłbyś mnie na rękach, a jeszcze byś za to dopłacił. Na twoje nieszczęście to ja o tym decyduję. Jak chyba zdążyłeś się domyślić nie znajdujesz się w kręgu moich zainteresowań, nie masz mi nic do zaoferowania. — Alcide wzruszył przy tym ramionami. Locklear w przeciwieństwie do tegoż osobnika wiedział jak przy dobrych wiatrach skończy się ten wieczór, a błyszcząca szpilka we włosach tego pajaca miała stanowić swoiste ukoronowanie sprytu posiadacza genów pandy czerwonej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

..........W gruncie rzeczy nie ulegało żadnym wątpliwością, że ta dwójka była całkowicie, nawet wręcz skrajnie różna. Chyży doskonale zdawał sobie z tego sprawę i być może to sprawiało, że tak bardzo miał ochotę drażnić jasnowłosego, który naprawdę zdawał się urwać z zupełnie innej bajki. Najwyraźniej przydomek „Alicja” przylgnie do mężczyzny na stałe, niezależnie od tego, czy tego chciał, czy nie. Pewne granice Nicca nawet nie tyle przekraczał, co raczej przeskakiwał, nawet jeśli ryzykował upadkiem w przepaść. Długie życie sprawiało, że pragnął wyzwań. Również intelektualnych, a ponieważ stawiał na to, że Alcide miał kilka punktów IQ więcej od niego (nie, żeby O’Reilly był tępy, ale nie oszukujmy się, w pewnym momencie rozwój zachwianej przez nieprzyjemną śmierć psychiki został odstawiony na boczne tory), to tym bardziej wieczór prezentował się interesująco. Cóż, jeszcze nie był świadomy tego, jak bardzo.
„Wręcz przeciwnie, podejrzewam, że ty za to i owszem, skoro masz czelność marnować mój czas”
- Marnować – powtórzył, wyginając wargi w cierpkim uśmieszku, po czym zaśmiał się cicho. – No tak. Przecież przyszedłeś tutaj w celu rozwijania w ponadprzeciętny sposób swojej arystokratycznej osoby poprzez prowadzenie intelektualnych dyskusji. Ewentualnie w interesach, ale w tym wypadku raczej zdążyłbyś mnie oblać alkoholem i wypchnąć stąd, zamiast tylko mnie nakręcać do kontynuowania przebywania w twoim towarzystwie.
Miał jeszcze czas, by pognębić trochę jasnowłosego towarzysza. Wszelkie obelgi najwyraźniej spływały po Chyżym jak po kaczce, chociaż musiał przyznać, że Alcide był oryginalny jak nikt inny. Na przestrzeni tysiąclecia jeszcze nie spotkał osoby, która zachowywałaby się równie, hm, wytwornie i arogancko jednocześnie – jak rasowy arystokrata. W czasach apokalipsy było to naprawdę cudaczne zjawisko. Co prawda bawiło go to niezmiernie, ale przy okazji czyniło „jego” Alicję nader interesującą personą.
- Raczej powiedziałbym, że jak na razie to ty w cudowny sposób poprawiasz mi humor, Alicjo – rzucił, posyłając mu jawnie rozbawione spojrzenie. -  Jaka szkoda, że zapewne niecelowo.
Domyślał się, że zdążył już nieźle podpaść mężczyźnie, ale jakoś wcale nie sprawiało to, że czuł się w jakikolwiek zagrożony. Co zapewne było błędem, ale w gruncie rzeczy odrobina własnej arogancji sprawiała, iż nie postrzegał jasnowłosego jako osobę, która mogła mu w jakiś sposób zaszkodzić… a przecież teoretycznie każda persona, którą napotykał, ukrócić jego żywot, no ale cóż, jego instynkt samozachowawczy czasem troszeczkę kulał. Zmierzał prosto do piekła i to jeszcze z przeświadczeniem, że będzie świetnie się bawił.
- Doprawdy? – mruknął nisko, słysząc jego kolejne słowa. – Jakże moja serce cierpi z powodu braku twojego zainteresowania. Chociaż wątpię, bym miał ochotę płacić za noszenie ciebie na rękach, to nieekonomiczne, a na twojej przyjemności aż tak mi nie zależy.
Machnął ręką w stronę mężczyzny robiącego za barmana, zamawiając jakiś średniej jakości alkohol (w przeliczeniu na desperackie warunki), jednak zanim go odebrał ktoś klepnął go cholernie mocno w ramię, przez co skrzywił się znacznie i odwrócił głowę, szukając winowajcy.
- Hayate, mordo ty moja! -  kudłaty rudy mężczyzna stuknął się z nim czołem w ramach powitania i dopiero po chwili tropiciel skojarzył, z kim a do czynienia, jednak ledwo wymówił jego imię, to mężczyzna szturchnął go w bok i odsunął się. –  Mam zlecenie i nie bardzo mam czas gadać, ale jak jeszcze będziesz tu rano, to chętnie złożę ci propozycję następnego zadania. Idealne dla ciebie, a na razie spadam, bestia sama się nie zabije.
Zanim Nicca zdążył otworzyć usta rudy już był w połowie drogi do wyjścia, przez co tropiciel pocierając czoło ponownie odwrócił się w stronę jasnowłosego, mając przez chwilę zmieszaną minę. Znajomy nieznajomy był kiedyś jego towarzyszem w jednym polowaniu, rozstali się zadowoleni z roboty, ale jakoś niespecjalnie spodziewał się kolejnego spotkania (i że w ogóle zostanie rozpoznany i to jeszcze w takim tłumie). Cóż, życie potrafi zaskakiwać, a teraz wzdychając cicho Chyży chwycił w dłoń postawioną szklankę z alkoholem, by z urokliwym uśmiechem ponownie skupić się na Alicji.
- Wątpię, byś miał ochotę na jakikolwiek toast, chociaż za udane interesy brzmi dobrze - chyba właśnie powinien zacząć kopać sobie grób.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek na razie do zarchiwizowania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach