Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Pisanie 03.06.17 23:48  •  Patataj koniku. [Santino x Chyży] Empty Patataj koniku. [Santino x Chyży]
SANTINO x CHYŻY
Około pięciu miesięcy temu, Piaski Desperacji, Apogeum

Było ciepło. Na Desperacji od zawsze było ciepło, ale dzisiejszego dnia nie mógł powiedzieć, że było tak samo. Słońce grzało nieubłaganie, powodując, że wymordowany szybko tracił płyny, które starał się na bieżąco uzupełniać. Miał przy sobie ostatni słoiczek wypełniony do połowy lawendową herbatą. Och, była paskudna, ale przynajmniej spełniała swoje zadanie. Wędrował niestrudzenie przed siebie, podziwiając, jak zmieniło się otoczenie. Piaszczyste wydmy przesuwały się powoli pod wpływem wiatru, przez co cała okolica wyglądała inaczej za każdym razem, gdy się tu znajdował.
Maszerował dzielnie przed siebie, mając zamiar wrócić do swojej biblioteki i przykleić rozgrzane ciało do jednej z chłodniejszych ścian. O tak, już na samą myśl o tym uczuciu dostawał jakiejś dziwnej energii, która pchała go mocniej do przodu. Tylko dzięki temu miał ochotę na dalszą wędrówkę i nie chciał zatrzymywać się po drodze. Pragnął jak najszybciej znaleźć się w swoim wypełnionym kurzem i zapachem lawendy pomieszczeniu.
Dla wielu mogłoby się wydawać, że mieszkanie w starym bibliotecznym gmachu jest głupie, jednak to właśnie tam Santino odnalazł swój ciepły kącik. To tam też przyjmował swoich klientów i zrobił sobie z tego miejsce, gdzie zbiera różne informacje. Na korzyść budynku przemawiał również pokaźnych rozmiarów kolekcja książek, które wymordowany mógł czytać nocami. Niestety z biegiem czasu książki niszczały i niewiele dało się już z nimi zrobić, więc służyły jako podpałka do kominka.
Musiał przyznać, że wiele zawdzięczał losowi za to, że na jego drodze pojawił się ten budynek. Ogólnie zawdzięczał sile wyższej to, że jest obecnie w na tym etapie. Czuł się tak, jakby cały czas ktoś miał na niego oko i pilnował, by ten nie pakował się w poważniejsze kłopoty.
W pewnej jednak chwili w oddali dostrzegł niewyraźnie wyglądającą postać. Nie wiedział, z kim może mieć wkrótce do czynienia, więc pochwycił w dłoń słoik z herbatą, żeby w razie czego, móc się obronić. Nie miał zamiaru rezygnować z marszu, tylko dlatego, że ktoś miał stanąć mu na drodze. Być może okaże się, że wcale nie musiało dojść do konfrontacji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

......Szrrr. Szrrr. Szrrr. Ciemnoszary, miejscami popielaty kundel w typie wilka uniósł łeb znad ziemi i zastrzygł uszami, obracając się w stronę swojego właściciela, szczerząc dla zasady kły. Był ślepy, jak to psiska-ogniska miały w zwyczaju, ale wyczulonego węchu i słuchu mogli mu pozazdrościć najczujniejsi wymordowani. No, w dodatku był złośliwy jak stara chabeta, ale przez ostatni miesiąc Chyży zdążył się już do tego przyzwyczaić. Pożogara znalazł prawie tuż po... wspaniałym, godnym pozazdroszczenia rejsie. Dobijając w końcu do wybrzeży Japonii myślał, że będzie choć trochę prościej. Szorstki piach szybko zmienił się w podmokły teren i... cóż, nie spodziewał się, że prawie zdechnie zaraz po zanurzeniu się w bagna, jednak głód wyżerający mu wnętrzności skutecznie pchał go do działania (walki o przetrwanie), zabierając w zamian za to prawie całą samokontrolę. Pierwsze polowanie na bagnistym podłożu było nieco zamglone, ale pozwoliło mu na krótkie zregenerowanie sił i zastanowienie się, co dalej. Parę dni później trafił na ranną bestię i choć sam czuł się jak półżywy trup (o ironio losu), to zamiast skorzystania z okazji na łatwy posiłek zdecydował się na próbę oswojenia jej. Błąkali się razem przez ostatni miesiąc po tak zwanych nieznanych terenach, a Pożogar po trzeciej próbie wbicia mu zębów w gardło w końcu odpuścił i stał się naprawdę przydatnym towarzyszem. Polowanie z nim było znacznie prostsze, jednak większość ofiar nie nadawała się do spożycia. Tak samo było napotkanymi drapieżnikami - trzeba było nieźle się namęczyć, by zabić danego stwora, a pożytek z tego był niewielki (pomijając możliwość kontynuowania wędrówki). Dlatego po przedarciu się na teren Desperacji mężczyzna był w stanie... hmh, mało reprezentatywnym. Brud nie był niczym nowym dla żadnego wymordowanego, ale ilość cuchnącej cieczy, jaka się na nim znajdowała zdecydowanie odstraszała słabsze ogniwa. Nic dziwnego. Większość błotnych stworzeń albo miała trucizny albo wydzielała jakieś dziwne, cuchnące opary. W dodatku spojrzenie Irlandczyka zdecydowanie nie należało do najprzyjaźniejszych - głód wyzierał z jego oczu, będąc dostatecznie dużym ostrzeżeniem. Jego samokontrola miała się naprawdę źle. Co z kolei oznaczało, że ciężko mu będzie przeprowadzić cywilizowaną rozmowę.
- O ile na kogokolwiek trafię na tym cholernym pustkowiu - mruknął pod nosem, szurając nogami po ziemi, mrużąc oczy, by ochronić je przed palącym słońcem. - Dalej, Pożogar, dalej. Nie upadnę, więc nawet nie licz na próbę przerobienia mnie na karmę dla przerośniętych kundli.
Bestia warknęła cicho, ni to ostrzegawczo, ni to ponaglająco i ruszyła przed siebie, cały czas trzymając nos blisko ziemi. Chyży wziął głęboki wdech, ignorując drobinki piachu wypełniające nozdrza i poprawił niemrawo przewieszony przez bark łuk.
Znaleźć jedzenie. Zjeść. Znaleźć wodę. Napić się. Ogarnąć się.
Przecież nie jest to, do cholery jasnej, takie trudne (doprawdy?). Przeżył już szmat czasu, nie miał zamiaru położyć się na piasku i zdychać. Najwyżej znowu wróci do kanibalizmu, choć nigdy specjalnie za tym nie przepadał. Nie, żeby chodziło o jakieś szczególne opory moralne - po prostu jego organizm zawsze krzywo patrzył na mięso homo (ledwo) sapiens.
W pewnym momencie Pożogar zatrzymał się i wydał z siebie niski warkot, strosząc sierść. Nicca zamrugał i podszedł do bestii, chcąc ukucnąć koło niej. Pogładził napięte mięśnie kundla, po czym szepnął mu coś do ucha. Komendę "okrążaj" ćwiczyli od jakiegoś czasu i jest szansa, że w końcu wyjdzie to w przyzwoity sposób. Podczas gdy pies oddalił się od swojego właściciela by zatoczyć koło, sam tropiciel przymknął ślepia, by swoją koncentrację przenieść na dwa inny zmysły - słuch i węch. Szybko jednak otworzył oczy i ruszył żwawo do przodu, przełykając niemrawo ślinę. Zbyt bliski był teraz utraty kontroli, by pozwolić sobie na posługiwanie się wyczulonymi zmysłami. Nie wiedział, kto (lub co) pojawi się na jego drodze, ale w obecnym stanie wolał uniknąć konfliktu, który mógłby przerosnąć jego aktualne możliwości. Mimo wszystko krew odruchowo zaczęła szybciej krążyć mu w żyłach. Był głodny. A perspektywa polowania kusiła, pomimo osłabionej wydolności organizmu. Cóż, a przynajmniej kusiła mniej ludzką część jego osobowości, on sam był zdecydowanie bardziej racjonalny.
- Idziesz dalej, czy próbujesz wykorzystać okazję? - odkaszlnął i nieco ochrypłe słowa powiedział dopiero, gdy dostrzegł, że zbliżająca się sylwetka jest ludzka.
Dopiero po chwili zajarzył, że jego wypowiedź była w języku angielskim, więc szybko powtórzył po japońsku - chociaż ewidentnie kaleczył język - od dawna nie porozumiewał się w ten sposób. Jedna dłoń zawisła gdzieś w okolicy pasa, najwyraźniej kusiło go, by sięgnąć po broń. Miał jeszcze Pożogara, choć było duże prawdopodobieństwo, że o tym Santino nie wiedział. Teoretycznie miał przewagę. Z drugiej strony... rozdrażniony mężczyzna wypuścił z sykiem powietrze. Ślina napłynęła mu do ust. Może jednak faktycznie czas wrócić do kanibalizmu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Słońce grzało coraz mocniej i mocniej. Santino czuł jak pot przykleja mu do pleców jego podkoszulek, a narzutka zrobiona z jedwabnego kawałka starego kimona okleja ramiona i ręce. Nie podobało mu się to, nie lubił być brudny i nie lubił się tak czuć. Marzył o tym, by zanurzyć się w zimnej wodzie, która zabrałaby z jego nagrzanego ciała nieco ciepła. Och tak, czy to nie byłoby wspaniałe? Do wody nalałby nieco lawendowego olejku eterycznego, który orzeźwiłby jego umysł i pozwolił wyzbyć się z nozdrzy zapachu kurzu i potu. Wszelkie zabrudzenie odlepiłyby się z jego skóry, pozostawiając ją gładką i pachnącą, czyli w takim stanie w jakim powinna być. Jego dłoń instynktownie powędrowała w kierunku ramienia i zsunęła narzutę, która teraz nonszalancko zwisała po jednej stronie jego siała. Przewiązał ją sobie w pasie za pomocą cienkiego sznureczka, aby nie włóczyła się po piasku i kurzu.
Przystanął na chwilę, gdy wiatr nieco się wzmógł. Nie chciał, by piasek znalazł się pod jego i tak już obolałymi i wysuszonymi powiekami. Czuł, jakby jego gałki oczne były pokryte małymi kawałeczkami szkła, które kaleczyły go za każdym razem, gdy mrugał. Zamknął powieki, aby nawilżyć oczy, po czym ruszył przed siebie.
Postać, która pojawiła się przed nim na drodze była dziwna i nieco przerażająca. Santino nie lubił stawać twarzą w twarz z obcymi, gdy nie był na swoim terenie. W swojej bibliotece wiedział, co ma robi i gdzie, jeśli ktoś chciałby go zaatakować. Prawda była jednak taka, że bardzo rzadko miało to miejsce. Zazwyczaj do jego biblioteki przychodzili ludzie, którzy chcieli dać upust swojej seksualnej żądzy. Nie przeszkadzało mu to, a i często czerpał z tego przyjemność, bo w końcu czemu nie? Dla wielu ludzi seks był tematem taboo, ale nie dla Santino. Wymordowany wiedział, że była to część życia i każdy tego potrzebował, nawet takie potępieńce jak mieszkańcy Desperacji. I pomyśleć, że będąc młodym mieszkańcem M-5 nigdy nie pomyślał, że kiedyś będzie handlował swoim własnym ciałem jako trup, który cudem wrócił do życia. Dell'Orfellice nie postrzegał bowiem siebie jako abominację. Uważał, że to iż żyje i może dalej chodzić po ziemi jest błogosławieństwem i darem zesłanym prosto przez Stwórcę. Nie miał pojęcia tylko w jakim celu mogłoby to się stać.
Przyjrzał się nieznajomemu. Nie podobał mu się. Miał złe przeczucia. Nie potrafił wyczytać z jego oczu nic konkretnego, poza emocją, której on sam nie znał. Przełknął ślinę, odgarnął nieco zakurzone włosy, uśmiechnął się słabo i oparł dłoń o biodro. Wyglądał, jakby właśnie spotkał starego i dawno niewidzianego znajomego.
– [color=#0000cc]Nie widzę w tobie okazji, Słoońce[/crolor] – zwrócił się do obcego Nie wiedział czy właśnie nie igra z ogniem i czy mężczyzna, którego spotkał nie zrobi mu krzywdy. Zrobił niewielki i wolny krok w tył. Jego stopa zatopiła się w piasku, jednak ten nie stracił równowagi, cały czas wpatrywał się w nieznajomego.
A ty czego szukasz? Również okazji? – zapytał wolno i spokojnie. Zauważył, że mężczyzna posłużył się najpierw językiem angielskim, więc zapewne nie pochodził z tej części globu. Santino pamiętał, jak to było, gdy po raz pierwszy znalazł się na tym terenie i musiał uczyć się samodzielnie obcego języka. Na szczęście mu się to udało i opanował nie tylko mowę ale i pismo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

.......Słońce? Ciemnowłosy przekrzywił subtelnie głowę w lewą stronę, śledząc wzrokiem każdy ruch nieznajomego. Te spojrzenie zdawało się całkowicie dehumanizować stojącego przed nim mężczyznę, sprowadzało go do roli kawałka mięsa, które mogło stanowić zagrożenie... albo stać się potencjalnym posiłkiem. Z jednej strony Chyży miał ochotę na potyczkę, wbicie zębów w miękkie ciało, zdobycie nieco czystszych ubrań (chociaż to byłby dodatkowy profit, a nie główny cel)... niemal czuł metaliczny posmak krwi na języku i smak surowego, ciepłego mięsa. Już dawno przestał wybrzydzać, jeśli chodzi o jedzenie, dlatego wcale nie zdziwił się, gdy ślina próbowała nawilżyć zeschnięty język. Z drugiej strony w tym stanie mógł łatwo stracić świadomość, a to byłoby niewygodne, poza tym przydałby mu się jakiś informator. Do przemęczonego umysłu napływały nieco zamglone wspomnienia, przypominające mu, po co tutaj przybył.
- Okazji - kącik warg mężczyzny zadrgał gwałtownie, a po chwili spierzchnięte usta rozciągnęły się w nieprzyjemnym uśmiechu. - Tak. Można powiedzieć, że szukam okazji.
Język O'Reilly'ego wysunął się spomiędzy ust, by zlizać zbłąkaną kroplę potu. Zmęczenie wypełniało jego żyły, jednak głód palący jego trzewia skutecznie utrzymywał go przytomnego. Niebieskie ślepia mieszańca jeszcze raz obiegły sylwetkę nieznajomego, zupełnie jakby Chyży wahał się, co zrobić dalej. Był rozdrażniony, więc jak zwykle tracił kontrolę nad reagowaniem na bodźce dochodzące do niego z powodu wyczulonych zmysłów. Co za ironia losu. Konie były świetnymi uciekinierami. Nie miały rogów, kłów, pazurów do obrony, za to błyskawiczny czas reakcji (0,3 sekundy). Były w stanie z odległości kilku metrów wyczuć puls i poziom adrenaliny zbliżającego się stworzenia. Początkowo dostanie genów poddanego mutacji roślinożercy zakrawało na prawdziwy pech, ale cóż - z każdej słabości można uczynić siłę. Jednak teraz ciemnowłosy miał nadzieję, że jego niespodziewany towarzysz nie zacznie się nagle przeraźliwie bać. To... naprawdę utrudniłoby sytuację.
- Znasz tę okolicę? - wykrztusił z siebie następne pytanie, chociaż cofnięcie się Santino sprawiło, że odruchowo postąpił dwa kroki do przodu. - Potrzebuję informacji. Właściwie potrzebuję wielu rzeczy, ale...
Urwał, po czym podążył wzrokiem gdzieś w drugą stronę. Zbliżał się jego pupil, a to mogło utrudnić sytuację. Nicca poruszył szczęką, a następnie wypuścił lekko drżący oddech.
- Potrzebuję jedzenia. Jeśli nie chcesz zobaczyć, które z nas ma większą szansę na wygraną... - parsknął suchym śmiechem, przeplatając język angielski z japońskim. - Och. Pewnie źle będziesz reagował na groźby, ale to nie do końca tak.
Jeść. Jeść. Jeść. Niemal czuł puls Santino na języku.
Irytujące. Zawsze drażniła go niezdolność do zachowania stosownej dawki kontroli w wypadku głodu. Potrafił się napchać nawet sproszkowaną korą - jego organizm tolerował wiele źródeł energii, ale aktualnie niewiele zostało mu do wyboru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Miał w zwyczaju mówić Słońce do każdej napotkanej przez siebie istoty. To nie tak, że darzył ową osobę specjalnym uczuciem. Nie, to przezwisko nic dla niego nie znaczyło i dopóki ktoś nie protestował przed używaniem go, to Santino robił to dalej.
Nieznacznie się skrzywił. Nie spodobało mu się to, w jaki sposób mężczyzna na niego patrzył. Czuł się niezwykle nieswojo wiedząc, że nieznajomy tak bacznie mu się przygląda. Nie wiedział, jakie myśli krążyły mu po głowie i czy nagle go nie zaatakuje. Tajemniczy ktoś sprawiał wrażenie głodnego, a tacy są szczególnie niebezpieczni. Santino nie był wymordowanym, który szczególnie dobrze radził sobie w walce. Jego jedyną formą obrony była moc i ucieczka. Niestety nie miał na tyle energii, by pozwolić sobie na którąś z tych możliwości. Nie chciał okazywać strachu. Już nie raz bowiem znalazł się w sytuacji zagrażającej życiu i jakoś wychodził z nich cało. Teraz też nie miał zamiaru się poddawać. Również przebiegł wzrokiem po sylwetce nieznajomego.
Nie spodobała mu się również odpowiedź nieznajomego. Całą swoją prezencją, sprawiał wrażenie, że ściągnie kłopoty. Jakby słowo „problem” miał wypisane na twarzy. Wymordowany nie szukał zwady ani nieprzyjemności. Chciał po prostu wrócić do swojej biblioteki, oprzeć się o zimną, murowaną ścianę i umyć. A potem błogi sen.
Owszem znam. Żyję tutaj już ponad sto lat, a informacje to moja specjalność – odpowiedział. Oczywiście nie miał zamiaru zdradzać, że jest informatorem dla organizacji, jednakże z dumą pochwalił się, że nie żyje pod kamieniem i mniej więcej wie, co gdzie się dzieje, aczkolwiek nie miał pewności, że obcemu chodziło o ciekawostki związane z życiem na Desperacji, a bardziej o to, gdzie może znaleźć konkretne rzeczy.
Groźby na niego nie działały. Przynajmniej nie z takim skutkiem jak na samym początku jego desperackiego życia. Obecnie wszystko po nim spływało i nie robiło mu znaczenia, dopóki ktoś nie zaczął wymachiwać przed nim bronią, pokazując, że nie rzuca słów na wiatr.
Uśmiechnął się. W sumie nie była to reakcja odpowiednia do sytuacji.
Nie pierwszy raz ktoś mi grozi. Na Desperacji życie nie jest łatwe i groźby to prawie jak chleb powszedni, zwłaszcza w moim zawodzie. Niedaleko jest mój dom. Mam tam jedzenie, coś do picie i można schronić się przed słońcem, jeśli chcesz i obiecasz że po drodze nic mi nie zrobisz. Mogę też dać ci też to co mam, bo ja jakoś wytrzymam bez picia i jedzenia. Mam resztki suszonego mięsa i herbatę lawendową. Nie jest ona wybitnie smaczna, ale do smaku da się przyzwyczaić, a sam napój orzeźwia i oczyszcza – zaproponował. Lepszą opcją było oddanie jedzenia i napoju, niż strata własnego życia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

.......Tak. Zdecydowanie potrzebował informacji. Mnóstwa informacji. Niemniej pierwszeństwo i tak miało jedzenie. Wodą również nie miał zamiaru gardzić, skoro już została zaoferowana w pakiecie. Grunt, żeby dekoncentrujący i wzbudzający w nim rozdrażnienie głód w końcu został zaspokojony.
Zachciało mu się cholernej wycieczki do Japonii, to teraz miał za swoje. A jak na razie ziemia była równie parszywa, jak wszędzie. Co najwyżej drapieżniki były inne, ale istniały również pewne podobieństwa. Jakby nie było, cały świat został w pewien sposób spaczony po całej tej apokalipsie, chociaż wirus krążący wśród ludzkiej populacji również nieźle wszystkim dokopał. Teoretycznie kto nie chciałby żyć wiecznie, tudzież długowiecznie, niemniej w tak parszywej rzeczywistości nie sprawiało to większej przyjemności. Chyży pałętał się po ziemi już nieco ponad tysiąc lat i... coś w nim ciągle kazało mu żyć. Trzymało go w ryzach, kazało iść naprzód, chociaż często gubił swój cel z oczu. Pewnie gdyby nie zadania, jakiś się podjął, już dawno zdechłby na jakimś poboczu. Na razie jednak miał się, no cóż, może niekoniecznie dobrze, ale nie miał najmniejszego zamiaru schodzić z tego padołu łez. Nie. Miał jeszcze parę ważnych rzeczy do zrobienia.
- Opcja jest kusząca - mruknął, siłą odrywając wzrok z szyi mężczyzny i przenosząc go na jego twarz. - Więc chętnie z niej skorzystam. A za późniejsze informacje zapłacę. Na miarę własnych możliwości.
O ile w ogóle jakieś miał, ale hej. Przecież nie było aż tak źle. A przynajmniej parę razy bywało gorzej, więc ogólnie sytuacja nie przedstawiała się już w aż tak czarnych barwach jak parę chwil wcześnie.
- Prowadź - specjalnie wylewny najwyraźniej nie zamierzał być. - I nie wystrasz się Pożogara. Gryzie, ale dzisiaj ma znacznie lepszy humor ode mnie.
Jak na zawołanie ukazał się ponownie popielaty kundel. Szczerząc zęby i powarkując zbliżył się do właściciela, z wyraźnym niezadowoleniem przyjmując jego spokojną postawą. Był ślepy, jednak węch skutecznie naprowadzał go na sylwetkę nieznajomego. Cicha komenda "zostaw" skutecznie trzymała go z dala, ale wyraźnie był gotowy w każdej chwili rozpocząć zabawę w pościg. Według mężczyzny i tak zachowywał się naprawdę przyzwoicie.
- Jak się do ciebie zwracać? - niezobowiązująca pogawędka?
Raczej próba wyciszenia się.

| Pardon za marną jakość, poprawię się.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jego usta wykrzywiły się w grymasie, który miał przypominać uśmiech. Niestety w towarzystwie nieznajomego, Santino nawet nie był w stanie zmusić się do takiego czynu, gdyż najzwyczajniej w świecie czuł się nieswojo. Trudno mu się jednak dziwić. Wyczuł dziwne napięcie, które zapanowało między nimi. Włóczenie się samemu po Desperacji nie było bezpieczne, a mężczyzna, który stał wymordowanemu na drodze nie wyglądał na przyjemnego. Dell'Orfellice nie miał zamiaru w żaden sposób go prowokować i najchętniej chciałby, żeby się rozstali i każdy z nich poszedł w inną stronę.
Uśmiechnął się szczerze, gdy usłyszał o zapłacie. Och, tak. Gdyby oczy mogły zmieniać swój kształt i wygląd, to z pewnością zamieniłyby się w jakiś walutowy symbol. Nie dało się ukryć, że Santino żył dla zysku. Musiał się przecież jakoś utrzymać. Samemu było trudno. Oczywiście żadna waluta nie sprawdzała się zbyt dobrze na Desperacji, bo nie miała ona tutaj większej wartości. Liczyły się przydatne rzeczy i płatności najczęściej były prowadzone na zasadzie wymiany towarów lub usług. Właśnie z tego najczęściej korzystał czarnowłosy.
Santino poprawił swoje ubranie, które zaczęło nieprzyjemnie kleić się do jego spoconego i zakurzonego ciała. Swoim wzrokiem baczniej przyjrzał się mężczyźnie. Tak, mógłby zrobić z niego jakiś użytek. Sądząc po jego posturze można było wywnioskować, że wiele już przeżył. Doświadczenie kumulowało się w jego oczach i chociaż ciało zdawało się być młode, to te wyrażały, że mężczyzna ma wiele lat na karku. Oczywiście dla Santino wiek przestał być już jakąkolwiek miarą. Od czasu gdy on sam przestał się starzeć i przejawiać jakiekolwiek zmiany starcze w swoim ciele, to stwierdził, że jest to tylko liczba, która może decydować jedynie o tym, że ktoś po prostu miał szczęście, że nie dał się zjeść i zabić po drodze.
Radziłem już sobie z gorszymi przeciwnikami – powiedział na wzmiankę o Pożogarze. Oczywiście nie miało to znaczyć, że nie docenia bestii, której posłał podejrzliwe spojrzenie. Nie lubił psów, a popielaty kundel nie wyglądał na przyjaznego psiaczka, do którego można było wyciągnąć dłoń bez obaw, że ta zostanie odgryziona. Tutaj nie chciał nawet porywać się na takie czyny.
Możesz mi mówić Santino – przedstawił się i wyprzedził mężczyznę, omijając kundla szerszym łukiem. Skoro miał prowadzić, to właśnie to robił. Do biblioteki nie było daleko, a on wiedział, że wtedy będzie mógł zamknąć się w swoim pokoju i zabarykadować, przez co nieznajomy będzie z daleka od niego. Santino miał nadzieję, że ten da sobie spokój i sobie pójdzie. – A jak mam się zwracać do ciebie? – zapytał, rzucając przez ramię. Skoro nieznajomy znał już jego imię, to i Santino chciał wiedzieć z kim miał przyjemność. Zawsze też istniała szansa, że po wymianie personaliów, dziwny jegomość, nie będzie chciał zatopić zębów w ciele Dell'Orfellice.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Od dnia 1 października macie tydzień czasu na to, aby pojawił się post. Jeśli po tym czasie go nie będzie, wątek przeniosę z powrotem do archiwum.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

.......Głodówka zawsze źle na niego działała. Wpatrywał się w plecy mężczyzny z widocznym zmęczeniem w oczach. Próba zapanowania nad instynktem zawsze cholernie go męczyła, ale z zasady starał się unikać kanibalizmu. Słowo "starał" jest tutaj dość istotne, ponieważ jego starania nie zawsze kończyły się sukcesem, niekoniecznie ku jego ubolewaniu zresztą. Był bardzo skutecznym tropicielem, ale gdy wyłączało mu się racjonalne myślenie... coś za coś, krótko mówiąc. Niemniej w tym wypadku profity wynikające z pozostawienia Santino przy życiu przeważały nad zaletami zjedzenia go. Poza tym, przecież zawsze mogło pójść coś nie tak. W końcu każde polowanie było obarczone pewnym ryzykiem. Chyży nie spotkał jeszcze wymordowanego, który byłby całkowicie pozbawiony asów w rękawie.
- Hayate. Kobayashi Hayate albo Chyży. Jak wolisz - rzucił, przytomniejąc na chwilę.
Wypuścił wstrzymywane powietrze z ust, po czym rozejrzał się po okolicy. Piach wpychał mu się w oczy i w dalszym ciągu głód rozrywał go od środka, ale zdążył się nieco uspokoić. A przynajmniej na chwilę odzyskał złudną kontrolę nad samym sobą. Pożogar truchtał koło jego nogi, jednak najprawdopodobniej również powoli osiągał limit swoich możliwości. Bagna mocno ich poturbowały, jednak Nicca jak zawsze twardo trzymał się swojego życia.
- Tutaj żyjesz ponad sto lat, tak? - niemyślojedzeniu, niemyślojedzeniu. - Wcześniej byłeś gdzieś indziej?
Prawie równało się to pytaniu o wiek. Rzadko kto chwalił się takimi informacjami, ale w sumie Chyżemu było obojętne, czy ktoś żył czterdzieści, czy czterysta lat. Smakują podobnie. Zagrożenie i tak może być podobne. Zresztą wszystko było kwestią podejścia. Miło było czasem pogadać z kimś, kto pamiętał jeszcze czasy przed apokalipsą, ale z drugiej strony Nicca był sentymentalny tylko w niektórych sprawach, a nie wszystkich. W gruncie rzeczy był za stary na przejmowanie się przeszłością. Teraz może i było paskudnie, ale cóż. Przynajmniej żył. I był sprawny. A kiedyś dobicie do setki z zachowaniem trzeźwych zmysłów było wyzwaniem. O ironio.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia.
W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach