Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: M3 :: Centrum


Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

  — To poważna sprawa, Nathanie.
  — Mhmhm, przecież jestem poważny w pytkę!
  — ...nie powinieneś tak ryzykować przez najbliższy rok. Później, gdy rokowania będą dobre, możesz pozwolić sobie na trochę więcej...
  — Hej, z całym szacunkiem, ale skoro i tak nie czeka mnie spokojna starość, to nie chcę marnować czasu, okej?

***

  — Stary pryk... — wymamrotał pół przytomnie, wegetując w swoim łóżku.
  Mętne spojrzenie zawiesiło się na elektronicznym zegarze. 16:43, a jakby noc. Rolety spuszczone, laptop wyłączony, w pokoju panował pół mrok. I tak sobie dogorywał skitrany pod kołdrą. Rude kosmyki przykleiły się do spoconej twarzy, serce szaleńczo obijało się o żebra, a oddech płytko uciekał spomiędzy jego spierzchniętych warg. Próbował sięgnąć po szklankę wody ze stolika, ale poddał się, gdy uznał, że nie da rady. Absolutnie nie chciało mu się ruszać, miał wrażenie, że jeśli stanie na nogi, to zaraz kolana się pod nim ugną, a on straci przytomność.
  I że to niby wina mojej ukochanej deskorolki? Dobre sobie.
  Musi to wytrzymać. Pomęczyć się przez kolejne kilka godzin... i w końcu będzie dobrze. Nie pamiętał jednak, kiedy ostatni raz czuł się tak źle.
  Zaniósł się lekkim kaszlem, kuląc się jeszcze bardziej. Spod kołdry wystawała jedynie czupryna.
                                         
Kapitan Huddle
Haker
Kapitan Huddle
Haker
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Scroll, scroll, klik, scroll i jeszcze parę klików.
 Organizacja notatek z ostatniego tygodnia nauki szła powoli, ale systematycznie do przodu. Zawsze starała się jak najmniej odkładać na później, ale nawet najświętszy z świętych nie dałby rady utrzymać lepszego tempa. Nowych wiadomości przybywało zwyczajnie zbyt szybko, a grafik zajęć był zbyt nieregularny, by takimi sprawami zajmować się codziennie. Zdarzały się za to takie środy, czwartki czy wtorki, gdy można było względnie spokojnie przyślęczeć nad najbardziej mozolnym elementem nauki.
 I wszystko byłoby fajnie, gdyby jedno z podstawowych narzędzi pracy — komputerowa myszka — nie postanowiła zdechnąć w przeciągu niespełna minuty.
 Jako osoba z reguły przygotowana zawsze i na wszystko, w pierwszej kolejności sięgnęła do szuflady mieszczącej najróżniejsze szpargały. Wkłady do ołówków, neonowa opaska z mysimi uszami czy dawno nieużywane słuchawki, wszystko było na swoim miejscu, ale o dziwo pudełko na baterie świeciło pustkami. Dopiero na ten widok ożyło mgliste wspomnienie zeszłego tygodnia, gdy wyjmując ostatnią sztukę zanotowała w pamięci, by uzupełnić zapas. Pamięć tymczasem zawiodła, toteż należało sięgnąć po inne środki. Co prawda nigdy nie mogła być pewna, czy jej współlokator ma w swoim pokoju cokolwiek przydatnego (wszechobecny bałagan się nie liczy), ale zawsze warto spróbować.
 Kiedy jednak podeszła do uchylonych drzwi i zastukała cicho we framugę, chcąc uprzedzić o swojej wizycie, kwestia baterii bardzo szybko odeszła w niepamięć. Jej miejsce na liście spraw priorytetowych zajęło podejrzane rzężenie dobiegające spod kołdry, a którego żadnym sposobem nie dało się zignorować.
 — Nate? — zaczęła łagodnie, chcąc wybadać, czy właściciel złożonej żałośnie na poduszce czerwonej czupryny w ogóle jest przytomny. — Co ci?
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

  — [...] to było okropne! Nie widzieliśmy się kilka długich miesięcy!
  — Ha, i widzisz, jak zarosłaś od tego czasu? — Sięgnął dłonią do nagiej łydki dziewczyny. No, nie takiej nagiej, bo porastały ją delikatne, ciemne włoski.
  — Ej! — Oburzyła się teatralnie, od razu przyciągając nogę do siebie. — To był mój osobisty protest. Wolność dla Kapitanów. Wolność dla rudzielców! — Wyciągnęła w jego stronę shake’a, by móc się stuknąć.
  — Nawiedzały mnie przez ten czas okropnie przejebane sny... — Nathan skrzywił się na to wspomnienie i potrząsnął głową.
  — Nie rób mi tego więcej, okej? — Dziewczyna wlepiła w niego poważne spojrzenie. — Żadnych więcej wypadków... zwierząt, chemikaliów, zakapturzonych sebiksów... co prawda to już daleko za „do trzech razy sztuka”, ale nie chcę sprawdzać Twojego limitu szczęścia.
  — Widocznie dostałem je nielimitowane w pakiecie z beztroską.

***
  
  Co rusz wpadał w mikro sny. Wpatrywał się w zegar, skupiając uwagę na migających cyfrach, by po chwili zorientować się, że minęło kolejne pół godziny. Przez moment odczuwał napływ energii, a zaraz tracił jej więcej, niż otrzymywał. Marzył o końcu dnia. Mecze w DBD same się nie zagrają. Filmik z pranku nie wrzuci się na kanał. Sekrety organizacji rządowych nie wyjdą na jaw.
  — Brak mi piątej klepki — mruknął jakże mądrze, co ważne, zgodnie z prawdą. — Idź sobie. — Wyjątkowo nie miał ochoty zygać do współlokatorki, mimo że w głowie już pojawiło się kilka pomysłów do zrealizowania. Mógłby udać, że umiera.
  Oh wait. Przecież tak właśnie się czuł.
  Burknął coś pod nosem z niezadowoleniem i poprawił się nieznacznie na materacu, tym samym dając znać, że zamierza kontynuować swój pół przytomny żywot pod cieplutką kołdrą. Na dobrą sprawę chyba jednak powinien się odkryć, brakowało mu powietrza, a jego ubranie lepiło się do spoconego ciała.  
  No śpij mózgu, śpiiiij.
                                         
Kapitan Huddle
Haker
Kapitan Huddle
Haker
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — Brak mi piątej klepki.
 — To akurat wiadomo nie od dziś — skomentowała nieznacznie tylko głośniej, niechętna do dalszego rozwijania tego konkretnego tematu. Od samego początku była zdania, że rudy ma nie po kolei w głowie i zdążyła się już z tym w większości pogodzić. Zresztą, czemu miałaby go za to oceniać, skoro sama nie była wzorem normalności?
 W tym swoim oderwaniu od modelu przeciętnego człowieka mieli jednak pewne wzory i schematy codziennego życia, a obecna sytuacja dość zadziwiająco od nich odbiegała. Bo jak to tak, już kilkanaście sekund rozmowy, a tu żadnych docinków, żartów, entuzjastycznych krzyków i cytowania co najmniej trzech najpopularniejszych ostatnio memów w jednym zdaniu? Coś musiało być nie tak.
 — Idź sobie.
 Jak amen w pacierzu, coś było nie w porządku.
 — Weź się nie wygłupiaj. — Westchnęła niemrawo, zdecydowanie niechętna na kolejne rundy słownych przepychanek. Widziała przecież wyraźnie, że stan obecny odbiega od normy i nie zamierzała zostawiać tego bez choćby najmniejszego rozeznania. Jeżeli zaś czegoś jej w życiu nie brakowało, to uporu i determinacji, przykucnęła więc bliżej zawiniętego w kołdrę kokonu tam, gdzie powinna znajdować się głowa, by po raz kolejny swoim najłagodniejszym tonem powtórzyć:
 — Co się dzieje? Źle się czujesz?
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

  Wydał z siebie niezadowolone mruknięcie. Naprawdę musiał się przyznawać do gorszego samopoczucia? To tylko chwilowe. Wcale nie był słaby.
  — Trochę się nadwyrężyłem na deskorolce, to wszystko. — Uciął, po czym w myślach uznał, że to trochę kiepskie wytłumaczenie dla niewtajemniczonej osoby. Fakt, pewnie się przemęczył, ale normalnie nie przybiłoby go to do łóżka na kilka godzin, odbierając wszelką energię do funkcjonowania. Nie mówiąc już o dusznościach czy zawrotach głowy.
  — Poza tym wiesz... znowu Cię widzę — uchylił odrobinę kołdrę, by móc zerknąć na nią jednym okiem — o nie, chyba mi gorzej. — Wytknął z rozbawieniem język i zaraz znowu schował się pod pierzyną.
  Głupi.
  Czy to oznaka tchórzostwa? Czy cała ta beztroska i poczucie humoru było jedynie jego schronieniem? Podobał mu się obecny stan rzeczy, a jednak odnosił wrażenie, że traci coś ważnego.
  Może wcale nie był tak odważny, jak myślał.
  Zanim zdążył coś dodać do wypowiedzi, ponownie zaniósł się kaszlem.
                                         
Kapitan Huddle
Haker
Kapitan Huddle
Haker
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Ze zrezygnowanym westchnięciem klapnęła na podłogę, po chwili decydując się usiąść po turecku. Negocjacje mogły chwilę zająć, a nie miała ochoty tracić władzy w nogach z powodu pojedynku na upór. Coś jej się nie zgadzało w tym ogólnikowym wytłumaczeniu, a choć nie była w stanie wyciągnąć z rękawa żadnych twardych dowodów, podpowiedziom intuicji zazwyczaj mogła wierzyć.
 — Mhm, mhm... — mruknęła więc, nie siląc się na udawanie, że w cokolwiek uwierzyła. Nie pierwszy raz miała do czynienia z przypadkiem umierającego mężczyzny, a w pewnych kwestiach Adrian potrafił być jeszcze gorszy od rudego współlokatora. Ten drugi przynajmniej nie mógł uciec się do ustalenia, kto jest do licha czyim rodzicem, który to argument z reguły wywoływał u Greenwood bardzo zaciekłe wywracanie oczami. Aż cud, że jeszcze nic sobie w nich nie zwichnęła.
 — Jak zwykle czarujący — stwierdziła cierpko, ale nie bez pewnego rozbawienia. Ostatecznie położyła skrzyżowane ręce na krawędzi łóżka, a podbródek oparła na tej konstrukcji, właściwie już pełni zadomawiając się na placu boju.
 — Po prostu mi powiedz, co ci jest. Może będę mogła jakoś pomóc. — Jak nie prośbą, to może podstępem? W normalnych warunkach Kapitan z pewnością nie pogardziłby możliwością skorzystania z uczynnej natury Ver, a w tym momencie podawała ją na talerzu — wystarczyło tylko sięgnąć. Zresztą jeśli rzeczywiście coś mu dolegało, to gotowa była rzucić się na ratunek bez żadnych dodatkowych wymagań; rzecz tylko w tym, że póki nie wiedziała co się dzieje, tak czy owak niewiele mogła zrobić.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

  O nie, tyłek Ver właśnie dotknął podłogi. To oznacza, że szybko się stąd nie wyniesie. I to wcale nie przytyk do jej wagi. Wszyscy wiedzieli, że była najłatwiejszym poziomem w challenge'u "porwij kogoś". Aż dziw bierze, że- a w sumie to nie, przecież mieszkają w utopii. Chociaż gdy tak porównywał M-1 do M-3...
  — Tylko nie mów nic o czarach, proszę — burknął, marszcząc brwi na wspomnienie szurniętej babuszki, od której to wszystko się zaczęło. Nie wierzył w magię, przynajmniej nie głęboko w serduszku, fajnie było bawić się tym narzędziem, ale wszelkie klątwy, czary, rytuały pozbawione były dlań realizmu.
  Więc dlaczego miał takiego pecha?
  — Przyznaj, chcesz po prostu na mnie poeksperymentować. Od zawsze wiedziałem, że studenci medycyny to skryci sadyści...!
  Odsunął kołdrę z twarzy w potrzebie zaczerpnięcia powietrza. A gdy już złapał oddech, jego uwagę przykuła odznaczająca się na pierzynie plama. Czerwona plama.
  — Huh, a może jednak przyda mi się medyk... — Uniósł palce do nosa, słusznie odnajdując tam źródło krwi. To jeszcze mu się nie zdarzało.
                                         
Kapitan Huddle
Haker
Kapitan Huddle
Haker
 
 
 


Powrót do góry Go down

 — A proszę cię bardzo — wymamrotała tylko, wzruszywszy ramionami. Awersja do tematu magii nie była co prawda tym, czego by się spodziewała po swoim jakże oryginalnym przyjacielu, ale w końcu z nikim nic nigdy nie wiadomo. Może mu jakaś wróżka na festynie przepowiedziała, że w wieku lat trzydziestu zostanie nudnym urzędasem i się chłopak przejął? Znaczy, to by była zdecydowanie kiepska wieszczka i nawet Ver pewnie była bliżej prawdy ze swoimi przewidywaniami, iż Kapitan zaraz po ukończeniu pierwszego ćwierćwiecza będzie miał zwyrodnienie kręgosłupa, wzrok jak kret i jedną, jedyną życiową przyjaciółkę. Nikt inny nie byłby aż tak zdesperowany.
 — Ależ przyznaję bez bicia! Aż mnie ręce świerzbią, żeby ci zaaplikować higienę i zdrowy tryb życia, tylko ty tak paskudnie stawiasz opór.
 Do kwestii sadyzmu nie zdążyła się odnieść, bo wzrok obojga padł na zabrudzoną pościel i temat umarł śmiercią naturalną. Greenwood tymczasem pospiesznie wstała z podłogi i wybrała się na krótką wycieczkę pokoju, tam bowiem w kieszeniach każdego płaszcza czy kurtki miała schowane "na zaś" chusteczki. Wysupławszy na szybko jedną paczkę, a z niej dwie sztuki, wróciła do krwawiącego delikwenta.
 — Żaden tam ze mnie medyk — rzuciła półgłosem, właściwie w oderwaniu od jakiejkolwiek rzeczywistości. Myśli jej zajęły się w całości skutecznym ustawieniem rudzielca do odpowiedniej pozycji, przetarcia mu mordki z krwi i wręczenia jednej z chusteczek, by brudnymi rękami nie narobił więcej bałaganu.
 — Jeśli możesz mnie oświecić, co ci się dzieje, to teraz byłby dobry moment.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

  — Jeśli możesz mnie oświecić, co ci się dzieje, to teraz byłby dobry moment.
  Zmęczenie zalęgło się w każdym zakamarku jego ciała. Także w umyśle, dlatego przez moment uważał pomysł ze spowiedzią za świetny. Nie miał z kim o tym porozmawiać, odkąd stracił jedyną powierniczkę tajemnic. Ale otwarcie się okazało się takie trudne... nie potrafił uformować właściwych myśli. Od czego miałby zacząć? Co powiedzieć, by zrozumiała? I nie uznała go za skończonego idiotę. Którym był, ale takie stwierdzenie padało zazwyczaj w żartach a nie w poważnej rozmowie.
  Poważne rozmowy, pff, dobre sobie. Zdecydowanie gorzej się czuł, skoro rozważał coś takiego.
  Niechętnie pozwolił się ustawić w odpowiedniej pozycji, ale na próby starcia krwi spod jego nosa nadąsał się i odchylił głowę, by zaraz samemu capnąć za chusteczkę i zająć się tym osobiście. Zbyt dużo niańczenia, zbyt dużo! A przecież zawsze radził sobie sam. Dlatego tak wcześnie opuścił rodzinne gniazdo. Wolność i niezależność była mu pisana.
  — Welp, mam pewne przypuszczenia... tak jak mówiłem, trochę się przeciążyłem. Właściwie... — kontynuował z oporem — nie powinienem. Ale jest dobrze! To zawsze mija. Chociaż tego krwawienia z nosa się nie spodziewałem... — W pierwszej chwili chciał odchylić głowę do tyłu, ale mieszkanie razem ze studentką medycyny nauczyło go paru rzeczy. Na przykład tego, że powinien pochylić głowę do przodu.
  — Coś Ci pokażę, ale to jedyna rozmowa, w której mogę o tym wspomnieć, okej? — Chwycił delikatnie za nadgarstek Verity, a drugą ręką podciągnął nieco koszulkę, by móc przycisnąć jej dłoń do swojej klatki piersiowej. Nie było w tym geście seksualnego podtekstu, chodziło jedynie o wyczuwalne na skórze bruzdy. Tam, gdzie powinno znajdować się serce. — Miałem kiedyś wypadek...
                                         
Kapitan Huddle
Haker
Kapitan Huddle
Haker
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Wiedziała, że na prawdę trzeba będzie trochę poczekać. Sama przecież wiedziała doskonale, jak trudne potrafi być wywleczenie tak skrzętnie ukrywanych spraw na światło dzienne, szczególnie po długim czasie. To nigdy nie było takie hop-siup, a brak cierpliwości czy taktu mógł tylko pogorszyć sytuację. Nie zamierzała naciskać, tak jak i nigdy nie chciała, by na nią naciskano; dlatego po przeszmuglowanej do rozmowy sugestii z miejsca zamilkła, dając Kapitanowi czas na rozważenie pomysłu. U niego szczególnie nie miała zbyt wiele autorytetu i za bardzo lubił robić jej na przekór, by zaryzykowała jakiś odważniejszy krok. Lepiej było na samym starcie pogodzić się z faktem, że jeśli uchyli rąbka tajemnicy to tylko z własnej, nieprzymuszonej woli. Pozostawało czekać.
 Nie mogła jednak nie sapnąć z oburzenia, kiedy jej próba pomocy została tak jawnie zlekceważona. Zaraz skarciła się za to w myślach, ostatecznie odpuszczając tę falę opiekuńczości; ostatecznie, nie we wszystkim można odnosić sukcesy... przynajmniej nie wszystkie na raz.
 — Pewnie — przytaknęła bez zawahania. Zdobycie informacji warte było obietnicy milczenia, zresztą, co innego miałaby zrobić? Poza tym w moment później jej własna, osobista ręka została wzięta za zakładnika i wrażona pod kapitańskie odzienie. W normalnych warunkach takiej zagrywce towarzyszyłoby pewnie poirytowane fuknięcie, może lekki dźg pięścią w mostek, ale tym razem zmysł przyszłego medyka zadziałał szybciej. Dłoń błyskawicznie odnalazła nierówności na skórze, ostrożnie zbierając informacje o tej nieznanej dotąd osobliwości. Równocześnie zmusiła się do powstrzymania ironicznego i co, teraz nie masz serca? Żadna nowość, zamiast tego unosząc tylko nieznacznie brwi w oczekiwaniu na jakiś dalszy ciąg.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

  — Właściwie... kilka wypadków... — Zmarszczył skonfundowany brwi. — Nie powinny mieć w tej chwili znaczenia, ale chyba każdy był jakoś ze sobą powiązany... — Przerwał na moment, by pozbierać myśli, równocześnie puścił rękę Verity, choć nie odsunął się od jej dotyku. Zawiesił wzrok na jednym z kolorowych plakatów wiszących przy biurku. — To zabrzmi głupiej niż cokolwiek, co w życiu powiedziałem, ale chyba tylko dlatego, że tym razem jest to poważne. Nie wiem, ile w tym prawdy, teraz mam wrażenie, że wcale nie znam dobrze swoich rodziców, ale podobno dopuścili się paru... nieciekawych rzeczy. I oczywiście to ich syn miał odkupić winy. — Parsknął z pewnym niedowierzaniem i zakaszlnął dwa razy, zakrywając usta przedramieniem. — Jakaś szurnięta staruszka stwierdziła, że idealnym sposobem na to będzie skazanie mnie na trudności w życiu. Potraktowałem to oczywiście jako słaby żart, ale... czasami myślę, że naprawdę rzuciła na mnie jakąś klątwę. Zwłaszcza kiedy... straciłem część siebie. — Zamilkł, pozwalając ciszy zalęgnąć się między nimi. Gula w gardle utrudniała kontynuowanie tematu. — Niewydolność serca sprawiła, że potrzebowałem przeszczepu.
                                         
Kapitan Huddle
Haker
Kapitan Huddle
Haker
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: M3 :: Centrum

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach