Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: M3 :: Centrum


Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Kiedyś, powtórzyła w myślach, powstrzymując wymownie ironiczny wyraz twarzy. Jak wiele można było opierać na tym jednym, małym słówku? W teorii miało być pozytywnym skojarzeniem - nadzieją na to, że istnieje pewna kontynuacja, ciągłość, że rozdział jeszcze się nie kończy. W praktyce było tylko przykrą niewiadomą. Kiedyś - ale kiedy to mogło być? Niby była optymistką, ale w tej sytuacji wolała odliczać nawet nie w tygodniach, a może w miesiącach. To już nie było liceum, gdzie każde popołudnie można było zagospodarować na spotkania ze znajomymi; teraz ostatnimi wolnymi miejscami w grafiku pozostawały pojedyncze weekendy, które trzeba było dzielić między rodzinę, znajomych, czas dla samego siebie. Nie zamierzała się łudzić, że będzie pierwsza w "kolejce", a skoro z natury nie lubiła sprawiać wrażenia, że się narzuca, wewnętrznie już szykowała się do kapitulacji. W takim przypadku tym cenniejsza była chwila obecna: zwykła, prosta rozmowa. Wskazując na kolejne zdjęcia coraz bardziej zdawała sobie sprawę z tego, jak gruba i solidna była bariera, którą dotąd odseparowywała się od świata. Nie tylko nie pozwalała się podchodzić fizycznie, ale też broniła ludziom dostępu do swoich myśli i wspomnień. Naprawdę mało było przypadków, żeby zdecydowała się opowiadać o swoich dawnych znajomych, życiu w M-1, a już tym bardziej o rodzinie. To ostatnie było zwyczajowo jej tematem tabu.
Najwyraźniej tego dnia przyszło jej złamać wszystkie barykady.
Uczucie ciepłego oddechu na karku wywołało nagły dreszcz wzdłuż całego ciała. Odruchowo przymknęła oczy, a kiedy je otworzyła, tuż przed sobą miała ową znamienną fotografię. Obrazek, który powracał do niej wciąż i wciąż, który stał oprawiony w ramkę w jej starym pokoju, na który często patrzyła wstając rano, zbierając się do szkoły, odrabiając lekcje, przed położeniem się spać. Potrafiła odtworzyć w pamięci każdy jego szczegół, ale tak naprawdę źródło tego osobliwego przywiązania nie było jej do końca wiadome. Tak po prostu było.
- Mam je od zawsze. Jakoś tak... nie umiem sobie wyobrazić, żeby go nie było. - Zacisnęła na moment wargi, próbując pozbierać myśli; sięgnąć wgłąb siebie i znaleźć odpowiedź na pytanie, którego nigdy sobie nie zadała. - Wiesz, i tak choćbym próbowała, nie będę w stanie o nim zapomnieć. Wystarczy, że patrzę w lustro. Z wyglądu prawie w ogóle nie przypominam mamy, wszystkie rysy twarzy mam po nim. Zresztą, do tej pory śni mi się po nocach. Budzę się z wrzaskiem i czekam do rana jak głupia, nie mogąc zasnąć z powrotem. Został tam, na drugim końcu świata i nigdy więcej go nie zobaczę, ale... to wciąż mój ojciec, moja rodzina. Kiedy mama umarła, dziadkowie wyjechali, oboje rodziców było jedynakami... Byliśmy tylko we dwójkę przez wiele lat. Nie dogadywaliśmy się dobrze, ale kochałam go.
Opuszki palców prześlizgnęły się po policzku Rūki, badając każdy milimetr skóry, chłonąc znajome ciepło. Kolejny wdech przyniósł ze sobą woń, którą pamiętała doskonale, a która zdawała się działać skuteczniej niż słodki wabik w pułapce na osy.
- Nadal go kocham. W końcu nie umarł, a przynajmniej tak było, kiedy wyjeżdżałam. I wolę go zapamiętać takiego: uśmiechniętego, dumnego. Wolę pamiętać, że kochał mamę i kochał mnie. Widziałam, jaki był dumny, kiedy przynosiłam mu brzydkie, dziecięce rysunki i nieforemne rzeźby z plasteliny. Chcę myśleć, że był dobrym człowiekiem, który w życiu zbłądził, a potem nie umiał tego naprawić. Nienawidzenie go w niczym mi nie pomoże.
Do tego wniosku doszła już jakiś czas temu i wraz z nim przyszedł żal, że nie wpadła na to wcześniej. Niestety, niektórych procesów nie dało się przyspieszyć. Im głębsza rana, tym więcej czasu potrzeba, ale musiała przestać ją maniakalnie rozdrapywać.
Oderwała wreszcie spojrzenie od uśmiechniętego promiennie mężczyzny ze zdjęcia i obróciła się ostrożnie, stając teraz twarzą w twarz ze starszym chłopakiem. Dłoń oderwana na chwilę od jego policzka znalazła zaraz swoją drogę z powrotem, powoli zwiedzając powierzchnię skóry, prześlizgując się po szyi, wreszcie leniwie sięgając obojczyków i mostka.
- To tylko przeszłość - dodała jeszcze, niemal szeptem, wyłapując wzrokiem ciemne spojrzenie. Nie masz się czym martwić. - Ona już nie ma znaczenia.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Nie.
Dobitność tego słowa sprawiła, że wzrok Rūki skamieniał, a twarz ściągnęła się w poważniejszym, bardziej zdeterminowanym wyrazie. Nie zdejmował wzroku z fotografii z uśmiechniętym mężczyzną. Z osobą napakowaną cechami, które równie dobrze mogły określać również jego — dzieciaka, który ledwie wiedział, w którą stronę chce kroczyć, a już stawał się tym, czego planował się wystrzegać.
Po prostu nie.
Nie było opcji, żeby użył wpływów. W tej jednej chwili uznał, że nie będzie wykorzystywał siły ani okoliczności, choć żołądek zaciskał się z rozczarowania, a gula w gardle przypominała wciąż nadmuchiwany balon. Wszystko po to, by udowodnić, że różni się od jej ojca.
Kiedy oderwała dłoń od jego policzka, ciemne spojrzenie natychmiast przestało przyglądać się fotografii. Odszukał jej twarz, zaciskając lekko usta, które chwilę później uformował w uśmiech — albo raczej szczękościsk przez który wargi wygięły się w tragicznie nieszczery grymas. To już przeszłość — mówiła. Nadal go kocham, pogodziłam się z tym. Jest w porządku. Jest okej.
Złapał ją gwałtownie za ramiona. Włożył w ten ruch siłę, której nie powinien używać wobec niej. Czuł jak ścięgna nadgarstków się napinają, jak kumuluje się tam energia. Miał ochotę nią potrząsnąć, ale się opamiętał. Wypuszczając powietrze w niezauważalnym westchnieniu poluzował także chwyt.
Przymknął powieki, uspokoił się. Osiem... dziewięć... Ponownie na nią spojrzał i tym razem nie bawił się w żadne maski. Nie powiedział tego, co krążyło mu po głowie — nie umiałby  ubrać myśli w słowa. Nie miał zresztą pewności, czy zrozumie. Dodatkowo istniał wariant, w którym wszystkiego się wyrzeknie — bo przecież to jej ojciec, bo przecież ma to dawno za sobą. Mówiłaby to z taką samą tonacją jak teraz, nieświadoma, że obraz sielanki, jaką się otoczyła, został zaburzony już wcześniej; przed spróchniałą chatą w górach Taisen.
Dał jej jednak złudne poczucie akceptacji. Niech będzie — tyle mówiło jego milczenie. Skoro uważasz, że jest dobrze, to jest dobrze. Odpowiednia mina do złej gry, bo wewnętrznie kipiał z irytacji. Suche usta zwilżył językiem, zsuwając ręce wzdłuż jej ramion.
Mogę tu przenocować — zapytał, choć wbrew próbie bardziej zabrzmiał, jakby stwierdził oczywisty fakt. W głosie nie dało się wyczuć żadnych złych intencji — zresztą Rūka wiecznie emanował niezachwianą aurą „dobrze ułożonego” kolegi, który prędzej połamie ręce sam sobie niż kogoś skrzywdzi.
Czy ta aura nie zaczęła pękać? Z przymrużonymi oczami, czekając na werdykt, doszedł do wniosku, że prawdopodobnie tak, zaczęła. Może w chwili, w której i jego zaczęto łamać.
I spać z Bajzlem — dodał po chwili, odrywając palce od jej ramion i unosząc je na wysokość swoich barków w iście obronnym geście. Wzrok przemknął na bok, głowa przechyliła się na prawo, podbródek nieco się uniósł. „Nie miałem nic złego na myśli”.
Obejrzy się coś, zajął myśli tym wariantem. Zje coś na kolację. Zagramy w karty. Standardowo łapy przy sobie. Jutro znów wyjeżdżam. To ostatni dzwonek.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Usiłowała myśleć pozytywnie. Cokolwiek by się nie działo, starała się z całych sił, żeby wymyślić choć jeden pozytywny scenariusz, by znaleźć jakiekolwiek plusy w sytuacji lub chociaż doprowadzić do przyjęcia wniosku, że wcale nie będzie tak tragicznie. Skoro nie chciała, by szklanka była do połowy pusta, musiała dopilnować, by na tyle, na ile się da, dolać wody do pełna. Najwyraźniej była jednak osamotniona w tym wymagającym dziele, jako że Kyōryū zdawał się niezbyt wierzyć w jej zapewnienia. Tak przynajmniej wnioskowała z jego miny, kiedy próbowała wytłumaczyć, że sytuacja naprawdę nie jest tak straszna, jak mogłoby się wydawać. I to nie było tak, że uciekała się do naginania prawdy w jakikolwiek sposób. Bądź co bądź od tamtych spraw naprawdę mijały już lata, straszne wspomnienia powoli zacierały się w pamięci i nawet jeśli podświadomość wciąż podsuwała traumatyczne obrazy w najmniej wygodnych ku temu momentach, na co dzień tragiczne przejścia nie wisiały nad Verity jak ciemna chmura, powodując nieustającą depresję. Wręcz przeciwnie, odkąd oderwała się od środowiska pełnego bombardującej ją z każdej strony przeszłości, z dnia na dzień uodparniała się na własne demony. Czy aż tak trudno było uwierzyć, że mogła mieć w sobie akurat na tyle siły?
Najwyraźniej tak, skoro jej deklaracja wywołała na tyle temperamentny odzew. W tym samym momencie, w którym dłonie chłopaka zacisnęły się na jej ramionach z wywołującą ból siłą, zesztywniała jak porażona prądem i odruchowo cofnęła głowę, spoglądając na niego z pełnym wyrzutu smutkiem. Powstrzymała jakąkolwiek bardziej radykalną reakcję tylko dlatego, że zdołał sam się opamiętać. Mimo wszystko jednak nie dało się nie zauważyć, że nie spodobała jej się ta nagła akcja. "Nie wierzysz mi?" było pierwszą myślą, która przyszła jej do głowy, myślą tak przykrą, że zdawała się wywoływać fizyczny dyskomfort. Wreszcie wypuściła powoli powietrze z płuc, zmuszając się do pomiarkowania emocjonalnej burzy. Przede wszystkim nie zamierzała dopuścić do kłótni. Bóg jeden wiedział, ile czasu jest im jeszcze dane, a rozstawanie się w niezgodzie byłoby najgorszą możliwą opcją i zapewne zniszczyłoby całą głębię relacji, którą jak by na to nie patrzeć wypracowali w ogromnym trudzie. Nie było wcale łatwo decydować się na zaufanie i odkrywać karty, a skoro już do tego doszło, nie należało zwiększać szans na porażkę.
- Mogę tu przenocować.
Skinęła głową, wydając z siebie ciche mruknięcie na zgodę. O co mu do licha chodziło? Miała niejasne wrażenie, że nijak nie nadąża za tokiem myśli ciemnowłosego, chociaż umysł pracował na najwyższych obrotach. Do samego pomysłu nie miała oczywiście żadnych zastrzeżeń, jedyne co ją zaskoczyło, to jego nagłe powstanie. I rozszerzenie, które wywołało u zielonowłosej szczerą konsternację.
- Serio? Już wolisz jego ode mnie? A to puchata menda - dorzuciła żartem, choć rozbawienie było na jej twarzy widoczne minimalnie, bardziej w słodko-gorzkiej edycji niż jako wyraz rzeczywistej radości. W ułamek sekundy później zęby znów zacisnęły się nieco, na siłę blokując słowa, które wciąż starała się rozważyć.
- Ale tak serio, - dodała po chwili, ostatecznie układając się jakoś z myślami i decydując na jeden, ostateczny strzał, - co jest? Coś nie tak? Z czymś się gryziesz, przecież widzę. I chcę wiedzieć, więc po prostu mi powiedz.
Na pewno nie byłaby aż tak stanowcza, gdyby nie miała stuprocentowej pewności, że sprawa i jej dotyczy. Nie miała w zwyczaju na siłę wyciągać z ludzi rzeczy osobistych, broń Boże. Tylko że tym razem nikt nie mógłby jej wmówić, że nie ma z tym nic wspólnego. Albo jej nie wierzył, albo miał z nią jakiś problem, cokolwiek to było - miało związek z osobą Greenwoodówny i z tego powodu rościła sobie prawo do żądania informacji. Wychodziła z założenia, że kiedy pojawia się kłopot, należy go rozwiązać w miarę możliwości od razu, a dialog jest ku temu najlepszą drogą.
Pozostawało tylko czekać na odpowiedź i liczyć, że jej prośba nie uderzy głucho o ścianę.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Dostrzegając rozczarowanie w jej oczach sam poczuł się rozczarowany. Odruchy, nad którymi nie panował od jakiegoś czasu, znów zapędzały go w kozi róg. „Stało się. Nie ma ucieczki”. Wypij piwo, którego sobie nawarzyłeś — złota zasada, którą miał zamiar zastosować. Utrzymywał więc stały kontakt ze spojrzeniem Greenwood. Nie zareagował też na uwagę dotyczącą Bajzla. Może wyczuwał jej zaniepokojenie, które i jemu się udzieliło.
Stał zaten nieruchomo, z rękoma na jej nadgarstkach. A potem, gdy zaczęła drążyć dziurę w całym, z jego gardła wyrwało się suche, krótkie parsknięcie.
Nie, Ver. Nic się nie stało. Po prostu ci zazdroszczę. — Podniósł prawą dłoń i złapał w palce jeden z jej kosmyków. Zieleń włosów. Nowy początek. Kropka na końcu zdania. Przewrócenie kartki. Wpatrując się w pochwycone pasmo zastanawiał się, czy to właśnie miała na myśli, gdy zdecydowała się na zmianę wizerunku. — Patrzysz na tego mężczyznę z takim... oddaniem. Lojalnością. Trzymałaś ten ból w sobie, a nadal stoisz na nogach. Powiedziałaś, że go kochasz... — Przerwał, szukając w zakamarkach umysłu odpowiednich słów. Wszystkie wydawały się złe. Nie takie, jak powinny. Nie był mówcą. Był żołnierzem. Nabrał powolnego wdechu. — Widzisz. To nas różni. Ja go nie znoszę. — Przeniósł spojrzenie z powrotem na jej twarz, doszukując się na niej dalszego niezrozumienia. Czy ich światy były naprawdę tak odległe, że nie potrafili zapoznać się z drugim dnem do czasu, aż to nie zostało dobitnie wytłumaczone? Miał tak wykładać karty na stół za każdym razem, gdy gra aktorska mu nie wyjdzie?
Palce ześlizgnęły się z włosów Verity.
Odebrał ci siłą wszystko, co mogłaś oddać dobrowolnie komuś innemu. Długo dziś z tego powodu płakałaś i chyba przez to chciałbym, żebyś nienawidziła go równie mocno, jak ja go nienawidzę. Bo powinien ponieść konsekwencje. Jednocześnie... — Zacisnął usta, ale wahał się tylko przez moment. — Jednocześnie uważam, że twoja postawa jest godna pochwały. Że to, na co się zdecydowałaś, jest lepsze od tego, co znajduje się we mnie. Doszłoby do rękoczynów, gdybym tylko go spotkał, choć nie znam jego motywów i nie wiem jakim człowiekiem jest naprawdę. Jedynie zdaję sobie sprawę, że przez wybory jakich dokonał, budzisz się w nocy z wrzaskiem i łamiesz się, gdy masz wyjawić komuś przeszłość, a za to zabiłbym go z zimną krwią. — Zaskakujące, ale nie wątpił, że tak by się stało, choć nie był mistrzem szermierki, nie znał się też na mordach. Myślał już w typowo wojskowy sposób, ale jego ciało nie posiadało żołnierskich odruchów — jeszcze.
Kyōryū odchrząknął cicho, pozbywając się zalegającej w gardle guli.
Cóż, chyba złapała mnie po prostu irracjonalna niechęć. Gniewasz się, że nie umiem pozytywniej podejść do tej sprawy?
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

- Och rany - westchnęła bezradnie, opuszczając wzrok na podłogę. Może jednak mam paranoję, przemknęło jej przez myśl i tylko pokręciła lekko głową, załamana własnym, kiepskim rozumowaniem. Niestety, kiedy się miało taki, a nie inny charakter, nawiązywanie i rozwijanie stosunków międzyludzkich było nieustanną wspinaczką alpejską. Czasem zdarzały się przyjemne ścieżki o przepięknych widokach na krajobraz, ale zazwyczaj trzeba się było trzymać rękami i nogami, żeby nie odpaść od ściany i nie zlecieć kilkuset metrów w dół. Raz na jakiś czas można się było napatoczyć na dzikiego niedźwiedzia, lawinę czy inne przeciwności, a to implikowało nieustanną czujność i potrzebę myślenia we wszystkich możliwych kierunkach. Nic dziwnego, że zdarzał się i nadmiar ostrożności, nawet jeśli koniec końców wychodziło trochę głupio.
Mimo wszystko, warto było jednak usłyszeć co nieco wyrażone wprost. Domyślanie się nigdy nie wychodziło jej zbyt dobrze; najlepiej docierały proste, konkretne komunikaty. Nie była tym typem, który rozkłada zdania na czynniki pierwsze i po kolorze zasłon w oknie potrafi się domyślić, że autor wiersza podczas procesu twórczego popadł w melancholijny nastrój. Wolała słuchać wprost i w drugą stronę - mówić bez kręcenia, bez owijania grubymi warstwami bawełny. Szczerze i w punkt, nie rozwlekając tego, czego rozwlekać nie trzeba. Była to rzecz trudna, ale o wiele lepsza i skuteczniejsza, niż najbardziej zawiłe rozwiązania.
- Gniewasz się?
- Nie - wypaliła od razu, nie panując nad tonem pełnym zawstydzenia, że w ogóle w ten czy inny sposób sprowokowała taką wątpliwość. - Na Boga, w życiu - dodała już z twarzą wciśniętą w ramię Rūki, którego jednocześnie objęła w sposób zaskakująco zdecydowany jak na to, czego się zazwyczaj można było po niej spodziewać.
- Musiałabym być naprawdę głupia, żeby się gniewać. Zrzuciłam na ciebie wszystko to, co mam najgorsze... i to ledwie chwilę temu. Nie mogę wymagać, żebyś od razu się z tym wszystkim pogodził.
Obróciła głowę, układając skroń na barku chłopaka, a grzywką łaskocząc go w szyję. W gruncie rzeczy miał pełne prawo odrzucać jej podejście do sprawy. Verity spędziła kilka lat na układaniu rozbitego życia z powrotem w całość i wciąż pamiętała, jak bardzo wzbraniała się przed pewnymi rzeczami, które dopiero po czasie zaakceptowała jako najlepsze rozwiązanie. Z początku też chciała ojca nienawidzić; wydawało się to najbardziej naturalne i w jakiś sposób kojące, by bez żadnych okoliczności łagodzących zrzucić cała winę na jednego człowieka, wyżyć się w złości. Tylko że to na dłuższą metę wcale nie pomagało, a tylko sprawiło, że czuła się z samą sobą coraz gorzej. To jednak nie była kwestia godzin, dni, czy tygodni rozmyślań - tutaj czas liczył się w miesiącach.
- Poza tym... gdyby ciebie ktoś skrzywdził, też byłabym wściekła. Tak samo albo nawet bardziej. - Raczej skłaniając się ku opcji numer dwa. Są różne elementy, które wyzwalają w ludziach ogromną wściekłość. Jedną z nich jest utrata ludzi, na których komuś zależy i tego przeżyła już naprawdę wiele - może zbyt wiele, żeby jeszcze sobie z tym radzić tak spokojnie, jak chciała. Drugą jest bezsilność, a nie ma się co długo zastanawiać, panna Greenwood nie była ani silna, ani wpływowa, ani też zdolna do satysfakcjonującego odwetu. Mogła sobie co najwyżej pokrzyczeć, a to nie był dobry pomysł; skoro już dostało się od Losu dobry wokal, to należy go szanować i nie zdzierać strun głosowych bez powodu.
- Pewnie z czasem też dojdziesz do tego, że nie ma się czym przejmować. Zresztą, wcale nie czuję się, jakby mi cokolwiek odebrano. Naprawdę.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Dziś był najwidoczniej szczególny dzień, bo Verity nie przestawała zaskakiwać. Zaczynając od zgody na przechadzkę, poprzez wyznania w lesie, na przełamywaniu fizycznych doznań kończąc. Nie oznaczało to jednak, że młody adept tak prędko dostosuje się do sytuacji. W pierwszym odruchu miał ochotę się odsunąć — nigdy nie słynął ze szczególnej wylewności. Jako dziecko odchylał głowę, gdy matka próbowała pogłaskać go po włosach i robił się cały nerwowy podczas tych licznych scen, w których ręce Ylvy zaczynały przekraczać bariery. Nie tyle nie otrzymywał wystarczającej dawki czułości od otoczenia, co po prostu od tego stronił.
 Zatrzymanie się w miejscu i pozwolenie, by kolejny raz skruszono mury było dla niego skrytym wyzwaniem. Odepchnięcie jej tylko dlatego, że limit dziennych — rocznych w zasadzie — czułości był na wyczerpaniu wydawał mu się nagle śmieszny, bo to on dotychczas wchodził na grząski grunt.
 Śmieszny i niedżentelmeński. Przede wszystkim niedżentelmeński, a przecież nie było w całej sytuacji nic ponad jego miarę. Daj spokój, powtarzał sobie rozdrażniony i chyba to wreszcie poskutkowało, pozwoliło mu dokonać wyboru. Wsunął zimne dłonie na jej talię, a potem ześlizgnął je niespiesznym ruchem dalej, minął kościste biodra i dotarł opuszkami na lędźwie, by opleść palce prawej ręki na nadgarstku lewej. Zamknął dziewczynę w lekkim uścisku, przetaczając się spojrzeniem po pomieszczeniu.
 „Na Boga, w życiu”.
 Czyżby?
 Głowa Rūki machinalnie przechyliła się na bok, by mógł wsunąć nos w barwione zielenią włosy Verity. Nie dało się oprzeć wrażeniu, że go testowała albo przynajmniej zdawała sobie sprawę z tego, że im mocniej naciskała na kruchy lód, tym większa niepewność go dosięgała. Lubiła taką cholerną bezbronność?
 Celowo czy nie — udostępniała mu poznanie świata, przed którym dotychczas się wzbraniał, traktował to uniwersum raczej jako chory obowiązek niż cel, do którego dążyłby z pragnienia. Rūka wzmocnił uścisk, przygarniając dziewczynę bliżej siebie, zmuszając ją poniekąd do tego, by przywarła ściślej całym ciałem do jego sylwetki.  
Dalej, poznaj to.
 Ciepło jej oddechu na odsłoniętym obojczyku. Włosy łaskoczące w szyję. Dłonie, które przywodziły na myśl zdanie: „nie chcę cię wypuścić”. Wszystkie te elementy były nowe. Ich obcość sprawiała, że przy każdym geście się wahał, bo nie do końca wiedział, jak powinien reagować na to, co mu dawała.
 „Odpłać się jej tym samym”.
 Kyōryū przegryzł wewnętrzną stronę wargi słysząc głos Oczywistości. Jak miał się odpłacić? Już teraz trzymało go wrażenie, że sięga po coś, co powinno być niedostępne. Schowane pod ciężkim wiekiem i zamknięte na klucz utopiony w morzu, choć Greenwood udowodniła, że nie boi się odsłonić najmroczniejszych zakamarków. Wręcz wkładała mu to w dłonie. Cienka warstwa bariery jaka była między nimi tkwiła tam głównie z jego winy. O tym też wiedział.
 Na chwilę obecną nie był jednak w stanie — albo nie chciał, po prostu nie chciał — pokazywać jej wszystkiego, co sobą reprezentował. Nie bez powodu jego relacje były tak słabe, pomijając wyjątek w postaci Harakawy. Słowa, które chętnie by wypowiedział, zatrzymywał dla siebie. Ich banalność prezentowała się dla niego głupio, dziecinnie.
 Docierało, że między nim a młodszą dziewczyną była duża przepaść. Sam był święcie przekonany o ciężarze bagażu doświadczeń jaki dźwigał od kiedy tylko zdecydował się wstąpić do szkoły wojskowej. Teraz nie był do końca przekonany, czy powinien czekać na owacje. Wszystko, z czym się borykał, było jego decyzją — poza tym w każdej chwili mógł zrezygnować. Verity stawiła czoła sytuacji narzuconej z góry. I wygrała.
 Rozwarł palce, wypuszczając ją z objęć. Nie zabrał jednak rąk z jej talii, trzymał je lekko na biodrach dziewczyny. Wziął głęboki, powolny wdech. Orzeźwiający łyk powietrza, po którym wplótł dłoń w jej włosy. Umysł mroczniał od jedynego pomysłu, jedynej chęci, która teraz nim targała.
 Ale nie zrobił tego. Nie dotknął ustami jej warg i nie posmakował słów, które mogłaby wypowiedzieć, a których nie wypowiedziała. Wyplątał palce z zielonych kosmyków i złapał ją za ramię; delikatnie, ale stanowczo. Wystarczyło, aby dać jej do zrozumienia, że pora przerwać spektakl.
Nie mam pewności czy wrócę, wiesz? Kwaśność tego stwierdzenia wykrzywiła mu twarz. Minimalnie. To brzmi tak idiotycznie, ale chcę wyjść poza mury jak najszybciej. Musiał poznać życie poza Miastem-3, zasmakować adrenaliny, zmierzyć się z realnym niebezpieczeństwem.
 Ocenić, czy warto umierać za idee, których jeszcze nie rozumiał, ale którym postanowił się oddać bez reszty.
 Spojrzał jej w oczy, a potem kącik ust mimowolnie zadrżał w przedsmaku uśmiechu. Wystarczyło pół sekundy, by rozświetliła się i twarz, i oczy.
 — Zrobiło się strasznie poważnie, nie? — w pytaniu zadrżała jakaś nuta zadziorności, która wyszczególniła się zwłaszcza po tym, jak chłopak zadarł nieco brodę i poszerzył uśmiech. Nie. Naprawdę miał dość wałkowania tematu, przy którym potrzebował czasu. Nie był w stanie — albo nie chciał, może faktycznie chodziło o niechęć? — poukładać sobie tego wszystkiego w głowie już teraz.
 Był sens rozdrabniać się przy czymś, czego i tak sobie nie wytłumaczy?
 — Proponuję relaksujący film.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

O tych, którzy nadstawiają karku, kładą na szali swoje zdrowie i życie, wykorzystują swoje umiejętności i determinację dla dobra innych mówi się, że są bohaterami. Zostawiając całe uznanie i chwałę w rękach tych, którym się bezspornie należy nie powinno się jednak zapominać o tych, którzy czasem z przymusu, a czasem z wyboru zostają w bezpiecznym obszarze. Z perspektywy osoby trzeciej, nie był to taki zły los: żyć spokojnie w murach Miasta, dzień za dniem, nie musząc każdego dnia wyrywać ze szponów losu. Jedynym problemem jest tu określenie "spokojnie". Bo czy można żyć spokojnie, kiedy bliska ci osoba znajduje się dziesiątki kilometrów dalej? Czy można bez stresu spędzać wolny czas, kiedy twój ojciec, twój mąż, twoja siostra czy przyjaciółka ryzykuje swoje życie, żeby twoje nie było zagrożone? Jak można wyprzeć z myśli fakt, że w każdej chwili ktoś, na kim ci zależy może wydawać swoje ostatnie tchnienie?
Verity kiedyś myślała, że jej nie dotyczy. W istocie tak było, bo po śmierci matki i całym zamieszaniu, jakie było z tym związane, ojca jeszcze rzadziej delegowano na wyprawy poza mur. Gdy już jednak takie się zdarzały, znosiła je całkiem obojętnie; traktowała nieobecność rodzica jako ułatwienie w życiu, bo nie musiała spędzać z nim czasu "na odwal", miała cały dom dla siebie, ciszę i spokój. Nie wypatrywała powrotu pana Greenwooda z utęsknieniem, a gdyby w ogóle do niego nie doszło, pewnie dość szybko odżałowałaby stratę. Co wcale nie znaczy, że była nieczuła, po prostu więzi między nimi nie były na tyle mocne i bliskie, by przejmowała się tym permanentnie. Nie życzyła ojcu śmierci - nie tylko liczyła na to, że ich relacje któregoś pięknego dnia się naprawią, ale też ze względów praktycznych: nie miała innego opiekuna.
Sytuacja zmieniła się, kiedy zasmakowała kompletnej samotności. Przekonała się jak to jest zostać bez rodziny, w obcym miejscu, stracić właściwie wszystko, co miała do tamtej pory. Po części na własne życzenie, choć w rzeczywistości nie była niczemu winna. Ucieczka była metodą leczenia - gdyby nie choroba, w ogóle nie musiałoby do niej dojść. Stąd też kiedy wreszcie zyskała nową rodzinę - coś, co myślała, że będzie nietrwałe, a stało się silniejsze niż jakakolwiek więź dotąd - trzymała się jej kurczowo. Dokładała wszelkich możliwych starań, żeby dla Adriana być dumą, a nie obciążeniem. Nigdy do końca nie zrozumiała motywów, dla których ją przygarnął, ale postawiła sobie za punkt honoru, by nigdy tego nie pożałował.
A potem musiała się pogodzić z tym, że wyjedzie. Opuści Miasto na rzecz zewnętrznej jednostki, o której nie wiedziała za wiele i z którą nie miała kontaktu. Wiedziała tylko, że Polak na pewno nie będzie tam siedział z założonymi rękami. Wyczuła to od razu, kiedy dowiedzieli się o przeniesieniu; nagle odżył, jakby co najmniej dziesięć lat mu ubyło. Nie znosił bezczynności i siedzenia w cieple, kiedy na zewnątrz czyhało zagrożenie. Nie miała sumienia choćby zająknąć się o tym, że ma na ten temat inne zdanie. W żadnej innej kwestii nigdy nie zawahała się przed wyrażeniem swojego zdania, nawet jeśli oznaczało to otwartą kłótnię z przybranym ojcem. Gdy jednak przyszło do tego, co było całym jego życiem, nie potrafiłaby zadać mu takiego ciosu. Czy gdyby poprosiła go żeby nie wyjeżdżał, zgodziłby się zostać - tego nie wiedziała. Była jednak całkowicie pewna, że skoro rusza w otwarty, niebezpieczny świat, nie może sobie zaprzątać głowy tym, jak radzi sobie jego adoptowana córka. Musiała więc trzymać fason; udowodnić, że może zostawić córkę samą w Mieście, a ona doskonale sobie poradzi. Że nie będzie rozpaczać, ale pójdzie do przodu i zostanie wartościowym człowiekiem. Że poświęcenie, którego podejmuje się jako żołnierz, nie zostanie zmarnowane.
Przetrwanie tego kosztowało ją bardzo wiele wysiłku i gdzieś w duchu liczyła na to, że przynajmniej na jakiś czas będzie miała spokój od podobnych rewolucji. Przewrotne koleje losu postanowiły jednak wystawić ją na próbę po raz kolejny. "Zgodziłaś się oddać ojca? Teraz oddaj też przyjaciela", szeptał złowieszczy głosik. Choć z całego serca chciała podnieść krzyk i zaprotestować, przełknęła gorzki posmak porażki. Nie sięgaj po to, do czego nie masz prawa, podpowiadało sumienie. Dlatego też posłusznie, bez sprzeciwu wypuściła starszego chłopaka z objęć. Uśmiechnęła się niepewnie; co jeśli już powiedziała zbyt wiele? Jeśli za bardzo dała mu do zrozumienia, że cały ten jego plan z wstąpieniem do wojska kompletnie jej nie leży?
Należało zastosować właściwą przeciwwagę. Rozwiać wątpliwości. Dowieść, że nie będzie przeszkodą w niczyich planach.
- Strasznie - potwierdziła, uśmiechając się nieco szerzej. Poważne rozmowy też nie były jej w tej chwili na rękę. Tak, otworzyła się, wylała nieco żalu. Zrobiła dokładnie to, czego od niej chciał - powierzyła część ciężaru, który nosiła w psychice. To jednak powinno wystarczyć. Mimo wszystko spędzenie całego weekendu na rozgrzebywaniu spraw trudnych i nieprzyjemnych było równoznaczne z marnotrawstwem. Zważywszy na to, jak niewiele mieli czasu, nie stać ich było na taką rozrzutność.
- Popieram pomysł. Ale ty coś wybierz, bo jeśli mi zostawisz decyzję, może zdążę do wakacji - ostrzegła, prychając pod nosem z rozbawieniem. Należała do tych osób, które potrafiły godzinami siedzieć z jedną płytą w jednej ręce, drugą w drugiej i zastanawiać się bez skutku, którą opcję wybrać. O wiele bezpieczniej było narzucić jej gotowy plan, z którym zgadzała się bądź nie - zwykle bowiem jeśli już coś jej nie pasowało, potrafiła powiedzieć o co chodzi i wyłuskać jakąś alternatywną propozycję. Łatwiej było jej zdecydować czego nie chce, niż czego chce.
- Albo chociaż wybierz zakres, gatunek, czy coś. I możesz mi podać tę poduszkę, co leży na pufie. Zorganizujemy sobie salon - zakomenderowała. Jako że w mieszkaniu brak było wspólnego pokoju poza kuchnią, która do podobnych aktywności nie była zbyt wygodna, trzeba było wymyślić kilka patentów na gospodarowanie pokojem. Wystarczyło rzucić kilka większych poduszek przy ścianie, by łóżko stało się kanapą. Laptop położony na fotelu obrotowym zastępował kino domowe (należało także zainstalować podstawkę pod sprzęt w postaci dużej książki, albumu "Świat zwierząt" z 2998 roku, żeby się nie przegrzewał), i tym sposobem powstawało całkiem przystępne miejsce do spędzenia czasu przy filmie. W dodatku cała akcja zajmowała może dwie minut, więc lada moment wszystko było gotowe.
- Jakiejś herbatki? Bo ja bym reflektowała. A w pierwszej szufladzie biurka są moje tajne zapasy żywności - poinformowała jeszcze, wciskając guziczek uruchamiający komputer.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Tak lepiej.
Nie dał tego po sobie poznać, ale odczuł wyraźną ulgę na sam uśmiech Verity — chwila relaksu powinna dobrze im zrobić. Szczególnie jemu. Poza tym z oczywistych powodów wolał ją taką; pogodniejszą, wyluzowaną, bez wypieków na twarzy i odwodnienia. Dobrze to kamuflował, ale w sytuacjach podbramkowych zaczynał się denerwować. Potrafił może rozstrzelać pokaźną liczbę humanoidalnych przeciwników w trakcie symulacji z Moroiem, ale odpadał na falstarcie, gdy Greenwood zakrywała ręką drgający podbródek. To udowadniało, że miał przed sobą drogę o wiele dłuższą, niż mógł zakładać.
Powoli wypuścił ją z objęć, ześlizgując dłonie z talii dziewczyny. Przytaknął wtedy na wszystkie jej słowa — od kwestii z wyborem filmu, po poduszkę, na herbacie kończąc.
Zajmę się tytułem — zaznaczył automatycznie, zaciskając na moment usta i przyglądając się jej twarzy, jakby w ostatniej chwili miała mu zaprzeczyć i zaoferować swoje filmowe upodobania. Zamiast tego zajęła się przeciąganiem krzesła obrotowego w odpowiednie miejsce, a on sam zauważył, że pociera o siebie dłonie, kompletnie nie wiedząc, co ma z nimi począć. Gdyby nie przypomniał sobie o powierzonym zadaniu, uczucie pustki towarzyszyłoby mu dłużej. Miał to niesprecyzowane wrażenie, jakby przed momentem trzymał w uchwycie jakiś przedmiot, który nagle mu zniknął. Przesunął językiem po dolnej wardze, odsuwając od siebie te myśli i podając Verity poduszkę.
I może być herbata — przytaknął jeszcze, znów szukając zajęcia dla rąk. Tym razem oparł palce o uchwyt szuflady i wysunął ją do połowy, zaglądając do środka. Cmoknął z autentycznym podziwem, sięgając po żółtą paczkę paluszków. Zaszeleściło, gdy ją podnosił. — Myślałem, że tylko ja chowam jedzenie po kątach. — I miał na końcu języka: „a jednak wy też to robicie”, ale w porę zacisnął zęby. Nie miał zamiaru dalej podrzucać argumentów co do stwierdzenia, że ma znikome pojęcia o kontaktach międzyludzkich, nie wspominając o relacjach z kobietami. Choć statystyki jasno pokazywały, że większość życia spędził w towarzystwie Ylvy, sióstr i matki, to ani na Harakawę, ani na rodzeństwo, ani tym bardziej na „głowę rodziny” nie spoglądał w sposób, który wykraczał poza bycie dobrym przyjacielem, bratem albo synem. Ludzie dzielili się więc na Rūkę i „ich” — czyli resztę świata.
Nic dziwnego, że bagaż doświadczenia tak obciążał mu mięśnie. Czarnowłosy oparł rękę na zdrętwiałym ramieniu i nacisnął mocno na bark, starając się wymusić rozluźnienie niedbałym masażem. Nie chodziło już tylko o to, by poczuł się lepiej. Po prostu nie chciał, by Verity opierała się o marmurowy posąg.
Starczyło, że Bajzel go wygryzł. Gdyby zrobiły to również poduszki chyba parsknąłby śmiechem.
Kiedy Verity ruszyła do kuchni, nawet nie zauważył, w którym momencie poszedł za nią. Oparł w międzyczasie palce na identyfikatorze i wyświetlił hologram pulpitu. Opuszką przesunął wzdłuż ekranu, logując się na stronę startową.
Prisoners? — zapytał, scrollując opis filmu nieco niżej. Przywarł ramieniem — nadal zesztywniałym i napiętym jakby szykował się na przyjęcie ataku w futbolu — o framugę drzwi, nie spuszczając spojrzenia z karty. — Możemy obejrzeć po angielsku. Widziałaś to?
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Dwa sprawne ruchy umieściły obie posiadane przez Greenwood poduszki pod ścianą, tworząc oparcie. Podniesione nieco siedzenie fotela ustawiało ekran laptopa na wysokości dogodnej do oglądania z łóżka. Po naciśnięciu guzika z wiadomym symbolem piksele rozświetliły się, a urządzenie zaszumiało cichutko. Wszystko działo się tak sprawnie, jakby kolejnych czynności nie wykonywała znana ze swojej niezdarności zielonowłosa dziewczyna, ale jakaś ukryta maszyneria. Nie byłoby to wrażenie aż tak dalekie od prawdy - zadziałało tutaj przyzwyczajenie. W końcu kiedy brakowało pokoju dziennego, trzeba sobie było radzić we własnym zakresie i czasem trochę pokombinować z ustawieniem tego czy owego. W zależności od potrzeb można było to czy tamto przełożyć, żeby na ograniczonej przestrzeni wygospodarować warunki odpowiednie do potrzeb.
- To dopisz do listy cztery kolejne osoby - zaśmiała się. - Co w kuchni to wspólne, a co zamknięte, to własne. Chociaż mam prawie całkowitą pewność, że Nathan i tak podwędza mi słodycze, jak tylko wychodzę z domu. - Bo jak inaczej wytłumaczyć znikające od czasu do czasu przekąski? Przecież na pewno nie zabierał ich Bajzel, a pozostała dwójka współlokatorów też była raczej poza podejrzeniami. Kapitan był jedynym, który byłby zdolny do naruszenia cudzej prywatności; miała zresztą próbkę jego bardziej ekstremalnych wyczynów, kiedy przychodziło jej sprzątać trupy po licznych kawałach rudzielca, które wciąż wycinał pozostałym mieszkańcom. Może więc dlatego tak łatwo przychodziło wybaczenie mu gastronomicznej zbrodni - w ramach równowagi Verity była wolna od niespodzianek z gatunku kostki rosołowej w prysznicu czy pączków nadziewanych majonezem.
Mając już przygotowane "kino", pozostawało jeszcze tylko zatroszczyć się o napoje. Wszedłszy do kuchni bez zwłoki sprawdziła ilość wody w czajniku i włączyła urządzenie.
- Nie widziałam, ale jak najbardziej może być - stwierdziła zgodnie, posyłając czarnowłosemu lekki uśmiech. Ważne, że decyzja została sprawnie podjęta, bo Ver byłaby zdolna męczyć się z podobnym dylematem godzinami. Film brała w ciemno, nie pytając nawet o gatunek; w końcu podobno trzeba próbować nowych rzeczy, czemu by więc nie rzucić się na głęboką wodę?
- Jaką herbatką mogę służyć? Jest zwykła czarna, czarna z pomarańczą, zielona z mango, melisa... - Obróciła się w kierunku szafki, którą jednym ruchem otworzyła i przestawiła kilka tekturowych pudełeczek. - ... czarna wiśniowa, wieloowocowa i ziółka do płukania gardła. Ale tych ostatnich raczej nie polecam. - Błysnęła zębami w żartobliwym uśmieszku, a otrzymawszy odpowiedź, wydobyła odpowiednie torebeczki i kubki. Papierowe woreczki z herbatą zostały zaraz sprawnie utopione we wrzątku.
- Łap. - Przesunęła jeden z kubków po blacie w kierunku chłopaka. - Nie pamiętam, czy słodzisz, ale w razie czego- - Tu wskazała na kolorową cukierniczkę, z której zresztą zaraz sama poczęstowała się pełną łyżeczką białej śmierci. Pozbywszy się wymoczonej torebki i łyżeczki, złapała kubek jedną dłonią za ucho, drugą obejmując brzeg, nim ruszyła z powrotem do pokoju. Była to misja wymagająca od Greenwood niebywałego skupienia; kiedy jest się ofermą, która na prostej drodze potyka się o własne nogi, warto było zainwestować nieco czasu i wysiłku, by później nie musieć wycierać gorącego napoju z podłogi. Odetchnęła dopiero wtedy, kiedy herbatkę ulokowała na swoim nocnym stoliku, a siebie samą - na łóżku, w siadzie skrzyżnym. Po wpisaniu hasła, odnalazła wybrany film, który miał zająć im czas na najbliższe dwie i pół godziny.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Poza tym przypominał sobie jeszcze dwa albo trzy tytuły, ale kiedy przytaknęła, wyłączył kartę wyuczonym od dziecka ruchem. I zrobił to z wyraźnym odprężeniem — nie miał głowy nawet do takich banałów jak wybieranie filmu. Po dniu pełnym wrażeń i górskich wspinaczkach jedyne czego naprawdę chciał to usiąść na materacu i wyłączyć... absolutnie cały system.
Może prócz świadomości, że dostał prawo do obejrzenia pełnometrażówki z Verity. W zacisznym miejscu, w nastroju, którego nie zepsuje nagły, histeryczny wrzask Momoji, ani pomruk trenera odliczającego kolejne pompki.
— Jaką herbatką mogę służyć? — To trywialne pytanie wydawało mu się rozbrajające, jakby specjalnie użyła zdrobnienia w poważnej rozmowie. Pokręcił głową na natłok propozycji.
Zwykła wystarczy.
Chwilę później trzymał już kubek za uchwyt i szedł w ślad za dziewczyną, ukradkiem przyglądając się korytarzowi, jakby podskórnie starał się wyłapać wtopione w tło elementy. Zboczenie zawodowe nakazywało mu szukać bomb tam, gdzie wcale ich nie było i doszukiwać się pluskiew w miejscach, których nikt nie chciałby podsłuchiwać. Nic dziwnego, że przekraczając próg pokoju również odetchnął. Zrobił to bardziej dyskretnie, dla siebie, ale poczuł przynajmniej jak opuszczają go przymusowe odruchy.
Mógł skupić się na zielonowłosej.
Ostrożnie operując kubkiem z herbatą usiadł na brzegu materaca. Wsparł się po boku ręką i spojrzał w ekran, przyglądając się otworzonej stronie internetowej. Kursor najechał na wcześniej zaproponowany tytuł akurat w momencie, w którym Rūka postanowił wsunąć się głębiej na łóżko. Nie był Ylvą, nie rozwalał się w pomieszczeniu z miną gościa, który czuje się jak u siebie. Dawniej przytrafiło mu się kilka wścibskich wpadek, ale teraz uznawał je za zbyt...
Z niedowierzaniem uznał, że za zbyt dziecinne. Naprawdę się starzał? Co zrobiłby rok temu? Po prostu siedział, tak jak teraz? Milczał, wpatrując się w migające napisy imion i nazwisk? Palce zacisnęły się mocniej na rozgrzanym naczyniu. Nie, zdecydowanie nie. Gdyby za czasów uczęszczania do Shiroi powiedziano mu, że znajdzie się w takiej sytuacji jak obecna... i nie ruszył się choćby o milimetr, to pewnie uśmiechnąłby się z politowaniem i pokręcił głową, zbywając tak niedorzeczny temat.
A jednak faktycznie czuł się sparaliżowany. Mięśnie były tylko zlepkiem dopasowanych jeden do drugiego kamieni, które napierały na siebie boleśnie, gdy zmieniał ich ustawienie.
Wypuścił powietrze przez nos z jakimś nagłym, dziwnym rozdrażnieniem. Opierał się o rzucone przez Verity poduchy i przyglądał nie filmowi tylko jej — dziewczynie siedzącej skrzyżnie, z rękoma trzymającymi kubek podobny do tego, który sam miał, przyglądającej się początkowi filmu.
Był przede wszystkim zmęczony dniem, ale bardziej zmęczony faktem, że siedział nieruchomo i nadal nic nie zrobił. Rusz dupę, chłopcze, zadrwił przegryzając wewnętrzną stronę wargi w naturalnym już dla siebie odruchu. A potem wreszcie przechylił się nieco naprzód i przesunął wolną ręką po pościeli. Dotarł do uda zielonowłosej. Palce wtargnęły dalej, aż nie wsunął ich na jej przedramię, lekko chwytając rękę tuż nad szczupłym nadgarstkiem.
Chodź — szepnął, by nie zagłuszyć „Prisoners”, choć żaden z aktorów nie wygłosił nawet pół kwestii. Nie był jednak tego świadom; zbyt mocno skupił się na profilu Verity. I na tym, czy rzeczywiście postanowi przyjść.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Przygotowanie filmu nie zajęło jej więcej, niż kilka minut. Schemat tej czynności miała tak wdrukowany w pamięć, że gdyby lunatykowała, prawdopodobnie właśnie to by robiła - odpalała przez sen stronę z kinowymi nowościami i starociami. Jeszcze kiedy mieszkała w domu dziecka, niemal każdego popołudnia miała wokół siebie gromadkę rozkosznych maluchów, które szczenięcymi oczkami i niezbyt właściwą, ale o dziwo całkiem skuteczną argumentacją próbowały nakłonić starszą siostrzyczkę do użyczenia komputera na bajkowy seans. I koniec końców często im ulegała, korzystając na przerwie w nauce i ciesząc się przemiłym towarzystwem dzieciarni. Jak by na to nie patrzeć, filmy dla młodszej widowni wcale nie były takie złe czy nudne, a najczęściej to właśnie one umożliwiały najskuteczniejszy reset mózgu. Ten zaś był bardzo potrzebny dziewczynie, która miała tendencję do przepracowywania się nad książkami, próbując nadgonić różnice w materiale. Poza tym, japoński używany w bajkach był bardzo prosty, co pomagało w przyswajaniu obcych słówek i konstrukcji. Trzeba przyznać, że dzięki tym małym nicponiom Verity nauczyła się więcej języka niż z podręczników.
Poprawiła nieco swoje ułożenie na łóżku, nim z powrotem wzięła do rąk swoją herbatę. Rozlanie jej w tym momencie byłoby tragiczna katastrofą, czy też katastrofalną tragedią, a oznaczałoby przymusowe pranie pościeli i pewnie materaca. I nocleg w cudzym pokoju, a choć tych miała pełen wybór, najlepiej jednak czuła się we własnym. Znając zaś swoją niezdarność, wolała trzymać kubek w obu rękach i nie ryzykować wylania przyjemnie ciepłego napoju.
Skosztowała pierwszego łyku herbaty, gdy jeszcze na ekranie migały czarno-białe loga producentów. Uwagę już miała skupioną na początku filmu, choć przecież właściwe sceny jeszcze się nie pojawiły. Miała jednak tendencję do gubienia wątków, a pomna tego, że wybrany naprędce tytuł to raczej nie wesoła animacja dla przedszkolaków, gdzie można przespać połowę i nadal nadążać za fabułą - wolała chociaż spróbować się skupić. Nim jednak jeszcze udało jej się zobaczyć pierwszy kadr, cała atencja została przeniesiona na inny punkt. Wystarczył sam dźwięk znajomego głosu, który nie wiedzieć czemu od zawsze działał w ten sam sposób, nawet tak przyciszony. Gdyby nie fakt, że ścieżka dźwiękowa Prisoners zaczynała się od absolutnej ciszy, jedno, krótkie słowo mogłoby w niej z łatwością utonąć. Teraz jednak skutecznie ściągnęło wzrok Greenwood z rozjaśniających się pikseli ekranu na siedzącego obok chłopaka. Drgnęła, jakby wraz z dotykiem na przedramieniu przeszył ją prąd, jednak nie powiedziała nic. Uśmiechnęła się tylko, jakby nieco zakłopotana, ale chyba zrozumiała komunikat; przysunęła się ostrożnie, przede wszystkim pozwalając się poprowadzić.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: M3 :: Centrum

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach