Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: M3 :: Centrum


Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Pisanie 02.01.18 12:36  •  Stancja pani Akiko - piętro drugie Empty Stancja pani Akiko - piętro drugie
Stancja pani Akiko mieści się przy jednej z ważniejszych ulic centralnej dzielnicy M-3, niedaleko części północnej. Na parterze nowoczesnego budynku znajduje się mały sklepik z gatunku szwarc-mydło-powidło prowadzony przez brata właścicielki, dach zaś został zagospodarowany na ogród. Na każdym z pięciu pięter znajdują się dwa symetryczne mieszkania.
Na drugiem piętrze pod numerem czwartym, po lewej stronie od windy, widać studencką rękę. Cyferka oznaczająca numer mieszkania co rusz zmienia image, raz przyozdobiona kolorowym breloczkiem, innym razem kokardą prezentową, latem często towarzyszy jej ususzony kwiat.
Po lewej stronie od drzwi znajduje się specjalny panel z czytnikiem, który pozwala właścicielom konkretnych przepustek otworzyć lub zamknąć zamek. Pierwszym pomieszczeniem wewnątrz jest niewielki, kwadratowy przedpokój. Po lewej znajdują się drzwi do pokoju dziewcząt i pomiędzy nimi łazienka, zaś po prawej - pokoje zajmowane obecnie przez chłopców i odpowiednio między nimi mniejsza toaleta. Naprzeciwko drzwi wejściowych, za otwartym przejściem w kształcie lekkiego łuku swoje miejsce ma niewielka, acz schludnie zagospodarowana kuchnia. W niej to właśnie znaleźć można przejście na balkon, całkowicie obudowany oknami, dzięki czemu nawet zimą panuje tam całkiem przyzwoita temperatura. Tam swoje cztery kąty ma Bajzel, czworonożny pupil i ulubieniec wszystkich prawie mieszkańców.


-> Schemat pokoju Ver


Ostatnio zmieniony przez Verity dnia 08.01.18 10:34, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Jedna rzecz szybko stała się jasna: gdyby ktoś chciał pannę Greenwood uśpić, najprościej było załadować ją do dowolnego środka komunikacji. Nie zdążyła minąć minuta od wystartowania w trasę, kiedy powieki przesłoniły widoczność, a głowa opadła bezwładnie w bok. Na niecałą godzinę świadomość dziewczyny zniknęła ze świata, przenosząc ją w ciemną krainę pozbawioną snów. Na szczęście, bo tych nigdy nie miewała dobrych. Zrywanie się w środku nocy z krzykiem należało u niej do normy, tym bardziej więc ceniła sobie kilka przespanych spokojnie godzin. Przynajmniej w przypadku drzemek podczas dnia koszmary zdarzały jej się jeszcze rzadziej; byłoby trochę niezręcznie dostać ataku histerii podczas jazdy autobusem, albo przysnąwszy przypadkiem na nudnawym wykładzie. Po skończeniu szkoły łatka dziwoląga zaczęła się nieco odklejać i miło byłoby pozbyć się jej na stałe, a brak podobnych ekscesów na pewno byłby przy tym bardzo pomocny.
Obudziła się równo w tym samym momencie, w którym pociąg zatrzymał się na docelowej stacji. Wystarczyło kilka minut na świeżym powietrzu i odżyła z powrotem, naturalnie przyjmując rolę przewodnika. Drogę znała już na pamięć i mogłaby ją przejść nawet na oślep, bo chodź obecnie rzadko wybierała się gdziekolwiek pociągiem, to właśnie obok stacji znajdowała się jej ulubiona tania księgarnia. Zdążyła już poznać wszystkich pracowników przynajmniej z widzenia i już chyba żadnego z nich nie dziwiły regularne wizyty zielonowłosej, która w wolnych chwilach między zajęciami nurkowała w półki i wyszukiwała sobie coraz to nowe tytuły. Ostatnim razem opuściła sklep z naręczem powieści przygodowych i ogromnym tomiszczem "Kuchni śląskiej". Nie zdążyła jeszcze co prawda wypróbować żadnego z niej przepisu, ale po szybkim przewertowaniu treści była zdecydowana na przyrządzenie co najmniej połowy opisanych dań.
- Ten sklepik na dole potrafi ratować życie. Tylko wieczorem czasem już towar schodzi i trzeba obskakiwać do supermarketu kawałek dalej. Ostatnio tak się właśnie wybrałam tuż przed zamknięciem. I normalnie nie uwierzyłbyś...
Minęli wejście do sklepu, zaś po krótkiej podróży na drugie piętro winda oznajmiła im, że znajdują się na odpowiednim poziomie.
- ... nie zdążyłam wyjść przed zamknięciem. I jakiegoś gościa też przypadkiem zapomnieli wypuścić, a potem się jeszcze okazało, że w magazynie był...
Przeciągnęła przepustką przed panelem, po czym rozległo się ciche piknięcie elektroniki i dźwięk odblokowanego zamka. Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi, wchodząc do przedpokoju. Nie zdążyła dokończyć opowieści, bo od strony balkonu jak strzała przemknął szarawy cień. Na pierwszy rzut oka wyglądał trochę jak burzowa chmurka na krótkich nóżkach, jednak gdzieś w tym kłębku dało się wyodrębnić głowę i merdający energicznie ogon.
- Bajzel!- przywitała psiaka, kucając zaraz przy nim i tarmosząc czule. Puchate futro wskazywać by mogło na coś w typie samojeda, jednak szary kolor i kilka szczegółów wykluczały czystość rasową pupila. Komu by jednak na tym zależało? Był jedną, wielką kulką szczęśliwości.
- No i właśnie, znaleźliśmy go w magazynie. Trzeba się było włamać, i to po omacku, bo biedaczek szalał ze strachu. Zgłosiłam znalezienie i wszystko, ale nie zgłosił się żaden właściciel, więc pozwolono mi go zabrać ze sobą. -
Wyprostowała się, by zdjąć kurtkę, zaś Bajzel ochoczo przystąpił do obwąchiwania nieznajomej sobie dotąd osoby. - Trochę się bałam, że reszcie będzie przeszkadzał, ale nawet nie było problemu. I wychodzimy z nim na spacery na zmianę, albo gdzieś dalej, albo choćby na dach, bo tam jest bardzo ładny ogród.
Zamilkła wreszcie, posyłając chłopakowi krótki uśmiech. Zazwyczaj mówiła niewiele i cicho - teraz wyłamała się tylko z pierwszego epitetu, ale i tak nie trwało to zbyt długo. Przykucnęła, żeby rozsznurować buty; kiedy przestała mówić, z mieszkaniu zapanowała względna cisza, jeśli nie liczyć odgłosów wydawanych przez rozentuzjazmowanego Bajzla.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Kiedy usnęła tylko ją asekurował – choć to nadal za dużo powiedziane. Jak na kogoś, kto całkowicie odłączył się od świata zewnętrznego, Verity mocno trzymała się pionu. Przy zakrętach znosiło ją nieco na bok, ale za każdym razem poprawiała się na siedzeniu, ku niezadowoleniu ciemnowłosego, który tylko przewracał oczami albo wzdychał, przeklinając wszystkie durne filmy obejrzane z Ylvą. Harakawa zawsze wybuchała śmiechem na widok śpiących ludzi, którzy wraz z zamknięciem oczu opadają na ramię osoby siedzącej obok, ale sama tak robiła w dłuższych trasach.
Rūka zadudnił palcami o udo, zerkając ukradkiem na spokojnie oddychającą Greenwood. Zielone włosy przysłoniły jej policzek, zsuwając się z ramienia. Jakkolwiek pociąg nie hamował albo nie zakręcał jej głowa ani razu nie sięgnęła barku zesztywniałego z rozdrażnienia towarzysza. W końcu rozległ się ten sam monotonny dźwięk – Cis. A. Cis. A. Drzwi otworzą się... – na który Verity niespodziewanie się obudziła.
No cóż, przemknęło mu przez myśl, gdy przepuszczał ją w drzwiach. Szybko się jednak przekonał o nowych możliwościach młodszej dziewczyny. Dzisiejszy dzień musiał być wyjątkowy, skoro to ona prowadziła rozmowę. Płynnie przechodziła z tematu do tematu, a on tylko przytakiwał albo uśmiechał się, co jakiś czas wtrącając trzy grosze – uwagę albo krótkie pytanie. Poza tym oddał jej pałeczkę, na poły zaskoczony, że tak dobrze jej idzie, na poły pełen ulgi, że coś takiego ma miejsce.
- … okazało, że w magazynie był... - Czytnik zapikał. - Bajzel!
Bajzel? – tylko tyle zdążył zarejestrować, nawet nie udało mu się otworzyć gęby, żeby wykrztusić to na głos. Szarawy obłok prześlizgnął się przez pomieszczenie jak torpeda, dopadając do Verity, pewnie nieświadom, jak mieszane uczucia wywołało to w stojącym krok za nią Rūce.
Z jednej strony fajnie, sprostował sam sobie, przyglądając się merdającemu ogonowi doczepionemu do tej żywej kulminacji energii. Kiedy jednak dostrzegł jak czarny nos próbuje sięgnąć do twarzy dziewczyny wargi mimowolnie się zacisnęły. Z drugiej niech już się odwali.
- … się bałam, że reszcie będzie przeszkadzał...
Verity ciągnęła monolog, w trakcie którego kundel postanowił zapoznać się z nieznajomym gościem. Kyōryū niemal błagalnie zerknął w stronę towarzyszki, ale ta – jak na ironię – odwrócona była tyłem. Zawieszała kurtkę na hak całe wieki; miał wrażenie, że miesiącami czeka aż materiał zaczepi się o wygięty kawałek metalu, zmuszony sprostać tej szczęśliwej bestii, która merdała i obwąchiwała nogawkę spodni z prawdziwym zaangażowaniem.
- No, już – wyrzucił z siebie w końcu, nadal stojąc w drzwiach jak ostatnia oferma. Co się robiło w takich przypadkach? - Cześć. Musimy się polubićmały gnojkubo będę tu często wpadał. – Kucnął, wyciągając zaciśniętą w pięść dłoń w stronę podrasowanego samojeda. Dał mu się zapoznać ze swoją wonią, posiłkując się na informacjach zdobytych w jakimś ckliwym anime, które zmuszony był obejrzeć po przegranej w zakładzie. Pamiętał jak za mgłą – był wtedy na wpół śpiący – odcinek, w którym główna bohaterka padła ofiarą wyzwisk ze strony jednego ze swoich znajomych. Instruował ją następne nużące pięć minut zdradzając tajniki jakichś psich zachowań; z całego wywodu Rūka zapamiętał tylko tyle, że nie można dawać psu ręki z wysuniętymi palcami – bo jeżeli źle trafi, to zostanie bez nich.
Pies Verity nie wydawał się mordercą, a jego szczęki tym bardziej nie sprawiały wrażenia imponujących, ale mimowolnie wolał wysunął przed jego pysk wierzch ręki ze stulonymi palcami niż ryzykować i zachlapać podłogę dziewczyny krwią.
Mamy się polubić, pamiętaj.
Podniósł się i wszedł wreszcie do pokoju, zamykając za sobą drzwi. W mieszkaniu temperatura była na tyle wysoka, by odczuł różnicę i od razu zabrał się za zdejmowanie kurtki. Jeszcze nim dobrze ją z siebie ściągnął zamrugał i zerknął na Verity z zacięciem.
- To znaczy, o ile twoja pani mnie tu jeszcze wpuści. – Zuchwały uśmiech rozświetlił jego twarz; mało pasował do tych „skruszonych” słów, jakie teraz wypowiedział.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Skupiona na zdejmowaniu butów, nie rejestrowała zbyt dokładnie, co też dzieje się przy drzwiach. Prawa sznurówka jak na złość postanowiła się się zaplątać, a że nie zauważywszy tego od razu pociągnęła za nią dość mocno, teraz musiała siłować się z dziwacznym supłem. Może byłoby łatwiej, gdyby nie miała paznokci ściętych na krótko, ale niestety - długie były zbyt niewygodne przy innych czynnościach. Wydawała się bardzo skupiona na zadaniu, jednak podniosła głowę na dźwięk mowy, palcami wciąż na ślepo majstrując przy węźle, który powoli zaczynał odpuszczać. Uśmiechnęła się, widząc że burzowa chmurka, jak czasem nazywała w myślach pupila, pozytywnie odbiera nowego znajomego. Sam chłopak nie wyglądał już na tak rozentuzjazmowanego jak zachwycony towarzystwem psiak, co od razu przypomniało Verity reakcję Nathana na wieść, że jego ulubiona współlokatorka przygarnęła sklepowe tornado do siebie. Trochę się temu dziwiła, ale z drugiej strony nie mogła nie zrozumieć, że nie każdy musiał od razu pokochać tę puchatą kulę tak samo, jak ona.
Supeł puścił wreszcie, pozwalając zielonowłosej pozbyć się ciężkiego obuwia. Wylądowało ono zaraz w szafce, której drzwiczki zamknęły się z cichym trzaskiem w dokładnie w tej samej chwili, w której zawarło się wejście do mieszkania. Melodyjne kliknięcie oznajmiło ponowne przesunięcie zamka.
- Weź się nawet nie wygłupiaj. - Uśmiechnęła się z rozbawieniem, wywracając oczami w nieco teatralny sposób. Jeszcze nie tak dawno, jak rok czy półtora temu sama co sobotę stawała się praktycznie pełnoprawnym mieszkańcem domu Rūki, przychodząc jako jedna z pierwszych i zazwyczaj wychodząc ostatnia, bo zawsze było jeszcze coś do wytłumaczenia, omówienia czy zorganizowania. I była prawie pewna, że zgubiła tam kilka swoich ołówków i co najmniej jedną gumkę do włosów, nie mówiąc już o kieszonkowym kalkulatorze, który najprawdopodobniej został omyłkowo w rękach Chizumiego.
Poprawiła mimochodem bluzę, która uwolniona spod przylegającej kurtki mogła teraz swobodnie ułożyć się wokół szczupłego ciała. Rękawy opadały jej prawie na całe dłonie, zaś napis na cienkim, szarym materiale głosił "Home is where you can look ugly." Bardzo adekwatnie.
- Po prostu czuj się jak u siebie. Mój dom jest twoim domem - zakończyła imitowaną sentencją, rozłożonymi lekko na boki rękami prezentując całe wspomniane dobrodziejstwo. W tej też chwili pod jedną z jej dłoni pojawił się szary łeb, domagając się nowej porcji pieszczot, na co dziewczyna bez zwlekania przystała.
- Możesz zacząć od rozgoszczenia się w pokoju. - Wskazała na odpowiednie drzwi po lewej stronie, przyozdobione powieszonym na tasiemce niedużym okręgu z wiklinowych włókien, z którego zwieszały się malowane kredkami papierowe serduszka. - Ja tylko skoczę przymknąć okno w kuchni. Daj mi pół minutki - oznajmiła, po czym zniknęła za otwartym przejściem, z Bajzlem truchtającym w dyrdy za nią.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Nie wygłupiam się – mówiła jego mina i Bóg mu świadkiem, jak ciężko było zdławić narastający w gardle śmiech. Odchrząknął machinalnie, byle nie parsknąć i nie zepsuć otoczki naprędce wykreowanej powagi. Odwiesił kurtkę na jeden z haków pozostając w krótkim rękawku. Rzadko wpadał w odwiedziny do kogokolwiek, ale jednocześnie nie wydawał się typem, który na wszystko potrzebuje zgody albo specjalnego zaproszenia.
Ale skoro i tak chciała, żeby się rozgościł...
- Dobra – przytaknął, przeciągając spojrzeniem po napisie na rękawie jej bluzy, próbując przy okazji uporać się z ciężkim obuwiem, które ostatecznie rzucił pod ścianę.
I znów mnie zostawiła, pomyślał dziesięć sekund później, gdy zielonowłosa uciekła do kuchni. Chwilę się jeszcze wahał, ale ostatecznie nie ruszył za nią. Nie był drugim Bajzlem.
Stał więc przez chwilę na środku pokoju, otoczony ciszą przerywaną szelestami i  krokami dochodzącymi zza ściany. Pocierał o siebie dłonie, obrzucając wnętrze spojrzeniem kogoś, kto próbuje się zainteresować czymkolwiek, byle mieć punkt zaczepienia. Nie mogła mieszkać tu długo, ale i tak wyglądało na to, że się rozgościła. Pomieszczenie wyglądało na bardziej dopieszczone niż jego akademicka dziura usytuowana tuż przy plenerze do porannych ćwiczeń wojskowych. Nie dość, że rozchwierutane okno otwierało się na oścież w samym środku nocy samo z siebie i zrywało do bojowej postawy współlokatora, to meble były tam chyba tylko z czystej litości. Rūka do teraz trzymał większość ubrań w torbie, bo komoda, która stała w półmroku pokoju, stanowiła słabą lokację dla wszystkiego, co nie miało zostać wpierdolone przez mole. Poza tym trzy osoby w środku powodowały klaustrofobię, a materace trzeszczały budząc pół akademika za każdym razem, gdy ktokolwiek postanowił przekręcić się na drugi bok.
Spartańskie warunki to za mało powiedziane, choć mimowolnie musiał przyznać, że polubił surowy wizerunek niewielkiego, sześciennego pokoiku z idealnie zaścielonymi łóżkami w jakim go zameldowano.
Przez to przebywając tutaj miał wrażenie, że dobrze robi. W całym szaleństwie ciągłych treningów i tak nie miał czasu na bawienie się w projektanta wnętrz. A skoro ona się tu jakoś urządziła...
- Jasna cholera – warknął pod nosem, kiedy usłyszał kroki za drzwiami. Wyrwany z zamyślenia upuścił przed chwilą pochwycony przedmiot i teraz schylił się po wciśniętą między biurko a łóżko książkę która wypadła mu z rąk.
W duchu mógł się tylko cieszyć, że nie złapał za wazon albo drogą jej sercu figurkę.

> Wybacz mi ten kiepski post o niczym. (ノಠ ∩ಠ)ノ彡( o°o)
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

W kilku równych, energicznych krokach znalazła się przy oknie, który zamknęła jednym ruchem ręki. Mieszkanie wietrzyło się wystarczająco długo, bo od samego rana, a teraz lepiej było zatrzymać nieco ciepła w środku. Rzuciła przelotne spojrzenie na podwórko, jakoś nienaturalnie opustoszałe. Zazwyczaj za dnia zawsze ktoś przebywał na skwerku za budynkiem: a to bawiące się dzieciaki, sąsiedzi wyprowadzający czworonożnych pupili, emeryci na ożywczych spacerach, grupki przyjaciół i zakochane pary, ludzie spieszący się do i wracający z pracy i pewien młody człowiek, który często przyjeżdżał z małym wózeczkiem i sprzedawał precle. Teraz na niewielkim prostokątnym obszarze nie było żywego ducha.
Oparła czoło o szybę, ignorując truchtającego wokół jej nóg Bajzla. Pół minuty - tyle sobie dawała. Pół minuty we względnej ciszy i samotności, żeby dać się uspokoić burzy panującej w myślach, żeby upchnąć kłębiące się jedno za drugim pytania do szufladek, schować do kieszeni narastające z każdą chwilą lęki. Musiała wziąć się w garść, powtórzyć po raz kolejny, że przecież ze wszystkim sobie jakoś poradzi, nawet jeśli wciąż prześladowało ją dziwne wrażenie, że lada chwila obudzi się równo z zatrzymaniem pociągu na stacji we wschodniej części miasta.
Powiodła dłońmi po parapecie i odruchowo poprawiła doniczkę, którą znów ktoś nieopatrznie przesunął na prawie samą krawędź. Gdyby nie jej nieustanna czujność, w mieszkaniu już dawno doszłoby do jakiegoś wypadku lub katastrofy biologicznej, głównie z powodu zachomikowanych tu i ówdzie produktach spożywczych, które już dawno przekroczyły swoją datę ważności. Mimo wszystko każdą nieprzychylną myśl, która rodziła jej się w głowie, zbijała inną - w końcu wiedziała na co się pisze, opuszczając dom i wybierając ulokowanie się wśród ludzi o wieku zbliżonym do swojego. Przyjmując wszystkie związane z tym zalety, musiała zaakceptować i wady.
Odbiła się nagle od okna, wciągając powietrze głęboko do płuc. Minęło może kilkanaście sekund, ale tyle musiało jej wystarczyć. Wydech. I wreszcie uśmiechnęła się, odrywając wzrok od pustego skweru i przenosząc go na puchatą kulę szczęścia.
- Czasem jestem strasznie głupia, nie? - rzuciła do psiaka przyciszonym tonem, jakby ten nie dość, że rozumiał jej słowa, to jeszcze odczytywał nastrój telepatycznie. I może rzeczywiście czasem mu się to udawało, bo w tej chwili trącił czarnym nosem wierzch dłoni zielonowłosej, co odebrała jako ochocze przytaknięcie. - No, ale na razie zmykaj. - Pogłaskała pupila ostatni raz przed posłaniem go na balkon. Do pokoju wróciła już sama, rozpromieniona niczym Maria Curie-Skłodowska po odkryciu radu. Sztukę zostawiania złych myśli za sobą miała opanowaną do perfekcji.
- Hm? - mruknęła zaskoczona, widząc jak chłopak mocuje się z czymś koło biurka, bo własnie podczas tej czynności zastałą go w momencie przekroczenia drzwi. W kilka kroków znalazła się za nim i zaraz usiadła na łóżku, zaglądając w szczelinę między meblami. - Coś zgubi- a. - Wzrok padł na zakleszczoną książkę, której przytrafiło się być podręcznikiem biologii molekularnej. Nie wiedzieć czemu ta kobyła wpasowywała si pomiędzy deski idealnie co do milimetra, teraz szyderczo bijąc po oczach umieszczonym na grzbiecie tytułem.
- Może chce się przede mną ukryć, bo nie lubi jak robię w niej notatki ołówkiem? - zażartowała. - Przekupiłabym ją do powrotu, ale chyba nie mam niczego, na co by się skusiła. Trzeba będzie użyć przemocy.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

— Może chce się przede mną ukryć...
Ciemnowłosy wstrzymał oddech, jakby dzięki temu ręka miała mu się wyszczuplić. Ledwo wciskał palce w przerwę między meblami, paznokciami zahaczał o grzbiet utkniętego podręcznika. Walka wydawała się nierówna.
Nie sądzę — mruknął.
Wyrzucił to z siebie „mimochodem”, jakby wcale jej nie słuchał, bo tak był zajęty rozwiązywaniem wielkiego konfliktu na linii książka – on sam. W rzeczywistości głos mu grzązł w gardle na samą myśl, że minęło pół minuty, a on nadal użerał się z takim drobiazgiem.
Więc teraz co?
Będzie potrafił ustrzelić łeb potworowi, ale polegnie przy smażeniu jajecznicy? 1:0 dla kurczaka w skorupce? Brew Kyōryū drgnęła lekko, kiedy dłoń utknęła w połowie drogi. Pod opuszkami czuł twardą oprawę tomiska, ale poza tym kapitulował. Im bardziej wciskał rękę, tym bardziej się klinował.
— Trzeba będzie użyć przemocy.
Westchnął tak głęboko, jakby rozjaśniła mu mrok życia. Jakby wraz z jej słowami wszystko stało się oczywiste, łatwe i przede wszystkim – mniej problematyczne. Dostał zielone światło, dlatego podniósł się z kucek i przesunął palcami po nadgarstku, zapominając, że długi rękaw zniknął wraz ze ściągnięciem kurtki.
Wstawaj. Teraz to sprawa między mną a nauką. Odsunę szafę i podniosę łóżko. — Wyłamał palce, strzyknęły kostki. Był niepoczytalny, jak najbardziej zdolny do tego, by zrealizować obrany plan. Nawet twarz miał poważną, więc najwidoczniej nie żartował, choć pomysł wydawał się absurdalny. — Wcześniej nie dałem się chemii i matmie, teraz też nie mam zamiaru. A swoją drogą...
Spojrzał na nią, pierwszy raz od kiedy wślizgnęła się do pomieszczenia. Kiedy przestał szurać w pokoju zapanowała cisza. Co tam w pokoju. Cały świat zamilkł, czas przystanął. Gdyby nie bicie serca dudniące w czaszce i prawie niemożliwe do wychwycenia wdechy i wydechy, scenę mógłby uznać za niemą. Tak wyglądało życie w „akademiku”?
Mówiłaś, że z kimś mieszkasz? – Odchrząknął, wskazując kciukiem za siebie, w stronę wyjścia na hol. — Może powinienem to uściślić na wstępie, ale sądziłem, że wiesz, że wyimaginowani przyjaciele się nie liczą.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Przyglądała się przez chwilę zmaganiom na linii Rūka - książka, mając jeszcze resztki nadziei na sukces, choć czysto fizycznie nie powinno być żadnych. Przez chwilę podejrzewała, że może gdyby sama spróbowała wcisnąć rękę w szczelinę między meblami - w końcu była szczuplejsza - to manewr miałby szansę się udać, jednak wszelkie okoliczności odradzały tego typu zagranie. Że niby miałaby teraz powiedzieć "Odsuń się, dziecino, daj ekspertowi się tym zająć"?  Generalnie nie, nie ma mowy i nie w tym życiu. W takie starcie nie należało się wtrącać, szczególnie że i tak nie było gwarancji, że dziewczyna byłaby w stanie sama wydobyć książkę. Oceniając na oko, szanse nie były wielkie, więc prawdopodobnie i tak co najwyżej otarłaby sobie skórę na przedramieniu. Znając jej zdolność do uszkadzania się w najmniej nawet niebezpiecznych momentach, gotowa jeszcze utknąć i stać się kolejną ofiarą swojej własnej dekoracji wnętrza.
- Wstawaj.
- Jasne. - Posłusznie zeskoczyła z materaca, stając za chłopakiem i oceniając sytuację jeszcze raz, tym razem z jego perspektywy. - Ratuj przyszłość mojej edukacji - dodała jeszcze, dla zachęty lekko poklepując ciemnowłosego po ramieniu. Oddawała sprawę w jego ręce - niech działa. Nawet gdyby zamierzał wywrócić cały pokój do góry nogami, jeśli miało to zwrócić Verity podręcznik do mikrobiologii, trudno. Najwyżej co przestawi, będzie musiał później poodstawiać na miejsce, bo na aktywność ze strony Greenwood nie było tutaj co liczyć. Jedyne meble, które mogła poruszyć, to pufa i fotel na kółkach.
- ... wyimaginowani przyjaciele się nie liczą.
- Nie jestem tak aspołeczna, wiesz. - Parsknęła przyduszonym śmiechem. W mieszkaniu rzeczywiście było cicho jak makiem zasiał, nawet Bajzel wyjątkowo nie dokazywał, zapewne zajęty swoimi psimi sprawami. Budynek zaś sam w sobie miał na tyle dobrą izolację, że między piętrami niewiele było słychać: tylko jeśli ktoś tłukł kotlety lub puszczał pranie o trzeciej w nocy.
- Generalnie jest nas czworo, tylko że akurat w ten weekend zostałam sama. Watanabe pracuje, Michiko pojechała do domu rodziców, nawet Nathan miał jakieś plany. Chociaż on mógłby nawet być w domu i byśmy tego nie zauważyli, gdyby się akurat wciągnął w grę. To zależy, czasami się tak skupia na wbijaniu rangi, że nie wychodzi z pokoju przez kilkanaście godzin cięgiem i w ogóle go nie słychać. - Pokręciła głową, uśmiechając się jakby z lekkim niedowierzaniem dla tego, co potrafił wyczyniać jej rudy współlokator. Aż dziwnie było pomyśleć, że nie ma go w pokoju naprzeciwko; przecież był zawsze, albo skoncentrowany na grze, albo dokazujący wszędzie i tryskający energią. Można było przypuszczać, że chłopak ma tylko dwa tryby, skrajnie cichy i głośno-ryczący. Teraz, kiedy na ten jeden czy dwa dni nie było go wcale, mieszkanie numer cztery jakby straciło połowę duszy.

//Nawet nie jest mi przykro... xD

Stancja pani Akiko - piętro drugie 20dtwvB
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

— Ratuj przyszłość mojej edukacji.
Nie musiała mu tego mówić dwa razy — podwijał już rękawy. Wyglądał jak fachowiec biorący się do pracy, na której nie tylko się zna, ale w której jest mistrzem. Ciężko stwierdzić, czy chłopak żartował, czy wziął to na poważnie — jeżeli to pierwsze, to jednocześnie musiał być dobrym aktorem. Skupienie na jego twarzy mogłoby wstać i zapisać się do konkursu na najbardziej szczerą mimikę; miałoby też spore szanse na podium.
Ale łóżko nie ważyło tony, nie było też bestią nie do pokonania. Nie napadnie na niego, jeżeli źle je przestawi albo w pierwszym odruchu nieodpowiednio złapie. W żadnym wypadku nie stanowiło wyzwania. Kiedy Rūka chwytał za brzeg i postępował krok do tyłu, aby przemieścić mebel, przez głowę jednocześnie przemknęła myśl, że to pikuś.
Bycie jedynym facetem w domu, pomijając dwudniową mysz Momoji, miało swoje plusy chociażby w takich sytuacjach jak ta. Zmęczona pracą matka często wołała syna, żeby dokręcił śruby w półce kuchennej albo zerknął na rurę przeciekającą pod zlewem. Kiedy książki Harumi wreszcie dokonały swego i spróchniała deska regału pękła, odruchowo zaciągnęła do roboty brata.
— Nie wiem co się stało, przecież ten regał nie jest taki stary — mówiła znad jego ramienia, kiedy zbierał wymiary taśmą mierniczą. Co prawda bywały momenty, w których odpalał się w nim wewnętrzny Janusz Interesu, bo ostatnie skonfigurowanie systemu w laptopie Ylvy polegało na wyłączeniu i włączeniu urządzenia, a niedawnemu remontowi korytarza przydałby się drugi remont, ale nie zmieniało to faktu, że poradzenie sobie z przemeblowaniem w pokoju Verity plasowało między „z palcem w dupie” a „z zamkniętymi oczami”.
Nogi łóżka cicho szurnęły o podłogę, gdy z rękoma wsuniętymi pod dolną belkę odsuwał cały mebel. Dźwięk wydawał się jedynym w promieniu przynajmniej kilkudziesięciu kilometrów, ale może faktycznie nie była tak aspołeczna. Może po prostu Rūka trafił na zły moment.
Rangę w czym? — mruknął, już z kolanem opartym o materac i z pochyloną sylwetką. Zaglądał w wytworzoną przerwę między ścianą a posłaniem. I bingo. Cel w połowie osiągnięty. Górna część książki wystawała odrobinę, mógł ją już złapać palcami i spróbować przesunąć.
Jasne, radził sobie ze złożeniem stołu mając do dyspozycji tylko ślinę i słowo honoru, całkiem przystępnie trafiał też do celu z grand powera K100, ale nadal nie chował ubrań do szafy zaraz po zdjęciu ich i zapominał o jajecznicy. Przymusowe jedzenie węgla najwidoczniej podniszczyło jego i tak mocno nadwyrężony skill do oczywistych zdolności — może dlatego walczył z książką nie sekundę, a piętnaście.
Rzucił ją lekko na blat biurka i dosunął łóżko, napierając na nie kolanem. Pluszaki, które obserwowały wszystko z rogu, poprzewracały się na materacu.
Może z wrażenia, że wreszcie mu się udało.
A może dlatego, że jego ciekawość nie znała granic.
Co to za zdjęcia? — Nawet nie zauważył, w którym momencie odsunął od siebie przygodę z nieszczęsnym podręcznikiem i na nowo zaczął rozglądać się po pokoju. To raczej normalne pomieszczenie, na pierwszy rzut nic go tu nie zeżre. Na widoku nie było praktycznie ani jednej rzeczy, o którą mógłby zahaczyć wzrokiem na dłużej — prócz poprzewracanych zabawek i zawieszonej na ścianie antyramy.
Skoro już się tu przypałętał i odegnał jedyną konkurencję, teraz pewnie merdającą ogonem na balkonie, powinien przyprzeć Verity do ściany i dowiedzieć się o niej czegoś jeszcze. W końcu ich kolejne spotkanie mogło mieć miejsce za pół roku.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Że sobie poradzi - tego była pewna. Zakładała, że nie miną ani dwie minuty, a podręcznik do biologii molekularnej wróci na właściwe sobie miejsce wśród pozostałych książek. W takich momentach naprawdę doceniało się męskie towarzystwo, szczególnie że Verity nawet w swoim gatunku była poniżej przeciętnej, jeśli chodzi o zdolności praktyczne. Kiedy przyszło jej umeblować pokój, nie poradziłaby sobie bez Adriana. Musiał zająć się składaniem wszystkich szafek i półek, w czasie gdy zielonowłosa podawała mu dokładne instrukcje z książeczki dołączonej do zestawu. Z tym radziła sobie świetnie, rozpoznając poszczególne elementy i układając je w prawidłowej konfiguracji. Dzięki temu praca szła szybciej, bo jak zdążyła się wielokrotnie przekonać, Spadziński nijak nie był w stanie rozszyfrować japońskiego pisma, poza kilkoma czy kilkunastoma podstawowymi znakami.
- W grach. Powiedziałabym ci w jakich, ale ma ich więcej, niż ja książek. I żadnej nie pamiętam z nazwy. Próbował mnie kiedyś przekonać do grania, ale mam zerową koordynację i ginę po maks pół minuty. Za to strategie idą mi nieźle. - Tylko że nie za często się za nie zabierała, bo potrafiły potężnie wciągać. A niestety, jeśli panna Greenwood chciała się utrzymać na studiach, wymagało to od niej poświęcenia sporej ilości czasu. Brak życia towarzyskiego okazał się sporym plusem, gdy trzeba było poświęcić cały Boży dzień na obkuwanie się z nazw kości - po japońsku, po łacinie i po angielsku. Uciekała się do wszystkiego - przepisywała notatki po kilkanaście razy, robiła fiszki, czasem chodziła po pokoju, tłumacząc co trudniejsze zagadnienia na głos. Jak dotąd metody sprawdzały się całkiem skutecznie, i zaczynała nawet wierzyć, że może uda jej się dotrwać do końca.
- Dziękuję - rzuciła wdzięcznie, kiedy niesforna książka wreszcie znalazła się na blacie biurka. Odruchowo ruszyła ku poprzewracanym pluszakom, by od razu ustawić je w poprzedniej konfiguracji. To się przecież nie godzi, żeby misiek Stefan leżał na poduszce buźką do dołu. Ledwie zdążyła się wyprostować, padło kolejne pytanie.
- To są... te najlepsze - stwierdziła po kilku milisekundach zastanowienia, podchodząc do antyramy. - Dostałam od Hope cały album ze wszystkimi zdjęciami, jakie udało jej się wygrzebać u siebie i wyżebrać od znajomych i przysłała mi je tutaj przez Willa. Wydrukowałam sobie część i dodałam nowe - wyjaśniła pokrótce. - Chodź, pokażę ci. - Złapała ciemnowłosego za dłoń i pociągnęła ku sobie, owijając sobie jego rękę wokół talii. Wolną, prawą dłonią wskazała na pierwsze zdjęcie, a potem na kolejne i kolejne.
- Tu ja i Hope, w szpitalu. Urodziłyśmy się dzień po dniu, ona przede mną. Nasze mamy leżały na jednej sali. Mieszkaliśmy też niedaleko siebie, więc od małego byłyśmy jak siostry. Tutaj już z rodzicami, to zdjęcie było na okładkach wszystkich szmatławych tabloidów i w artykułach poważnych dzienników. Jaśnie Panujący Przywódca M-1, jego małżonka, najpopularniejsza aktorka tego stulecia i mała Hope. Dalej Głównodowodzący sił zbrojnych, uważany za geniusza strategii, mama, córa dyplomatycznego rodu, no i ja. - wskazała kolejno wszystkie postaci. Dorośli uśmiechnięci od ucha do ucha, dziewczynki owinięte w kolorowe kocyki. Sielankowy obrazek. - Kilka zdjęć z podwórka, tu z urodzin Hope - o, patrz, to mały Will i jego najlepszy kolega - tu z rozpoczęcia szkoły... o, a jak poznasz mnie na tym zdjęciu to będziesz mistrzem. Na pierwszym balu przebierańców spełniłam swoje wielkie życiowe marzenie. Zresztą, trochę zostało ze mną do dziś. - Zaśmiała się cicho, wskazując na grupową fotkę dzieciaków w najróżniejszych kostiumach. Piraci, księżniczki, syrenki, lekarze, rycerze, wróżki, a na samym środku jedna, roześmiana blondyneczka w stroju... żaby.
- Tu akademia na zakończenie roku... o, a tu mój jedyny występ w formacji cheerleaderek. Musiałam zastąpić Hope, która zastąpiła Jess, kiedy złamała nogę. Na szczęście stałam z samego tyłu, to może nikt nie zauważył, jaką miałam przerażoną minę. - Zachichotała pod nosem, wskazując zaraz na kolejną fotografię. - O, tu dobrze wszystkich widać, z zakończenia szkoły. Mnie już wtedy nie było, ale Oliver dorysował mnie na wszystkich nowszych zdjęciach. On to ten rudy na lewo ode mnie, dalej Jess i King - zeszli się niedługo zanim wyjechałam, a wróżyłam im to od podstawówki! - tutaj Hope, Allison, Matt, nasz wychowawca pan Keller... no i cała reszta klasy. Za to następne jest moje prawdziwe zdjęcie z zakończenia szkoły. - Wskazała kolejne, już nie klasowe, ale dwuosobowe: uśmiechnięta Verity w towarzystwie naburmuszonego Kaukaza, który za wszelką cenę próbował odwrócić się od obiektywu. - Tata nie jest zbytnim entuzjastą zdjęć... ale złapałam go na kilka. Tylko za każdym razem ma taką dziwną minę, cóż. O, tutaj właśnie Nathan, mój współlokator i kawałek ramienia Michiko. I to ze studiów, moja grupa z ćwiczeń laboratoryjnych. - Ostatnia fotografia przedstawiała ośmioosobową grupkę chłopaków i dziewczyn, wszyscy w białych fartuchach i okularach ochronnych, od stóp do głów umazani na kolorowo, ale uśmiechnięci bez wyjątku prezentowali jakieś kolby i probówki.
Dalej w dół antyrama była już pusta - wolne miejsce czekało na kolejne zdjęcia, kolejne wspomnienia. I tak te obecne zajmowały dobre dwie trzecie, co kazało przypuszczać, że kiedyś będzie potrzebna nowa ramka. I tak ciężko było jej wybrać tylko kilka najważniejszych ujęć, tak żeby nie musieć otapetować nimi całej ściany.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Poczuł szarpnięcie w klatce piersiowej. Jako dzieciak dużo grał. Tak odganiał stres. Gdy matka w pokoju obok płakała nad chorobą Momoji świat, w którym wszystko można załatwić bronią z niekończącą się amunicją ratował go przed popadnięciem w podobny stan. Później pojawiła się też rywalizacja, choć ciężko nazwać to prawowitym pojedynkiem, skoro Ylva rzadko kiedy wygrywała. Doszło jednak do tego, że większość nocy przepadała na strzelankach i MMO — z czasem zaczął machinalnie odpalać konsolę zaraz po przekroczeniu progu pokoju.
A teraz hobby się kurzy. Z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że zrezygnował z tego podświadomie. Jak z wielu rzeczy, na których mu zależało. Z wielu opcji, dla których wydawało mu się, że będzie walczył. Patrząc na Verity wmawiał sobie, że rezygnuje z tego wszystkiego również dla ludzi.
Kiedyś możemy potrenować — wymamrotał z zerowym entuzjazmem, bo mimo trawiących żołądek chęci wiedział też, że to „kiedyś” mogło być bardzo oddalone. Nawet jeżeli będzie zjeżdżał do południowej części miasta, ciężko było przewidzieć w jakim stanie się tu przywlecze. Już teraz stał się nerwowy i roztrzęsiony. Zniknęło rozluźnienie i wybuchy niekontrolowanego chichotu na byle żart. Zmiany nie były groźne i nie rzucały się w oczy dla każdego — wciąż utrzymywał pewien obraz swojego dawnego ja. Jednocześnie łapał się na zagrywkach, których nigdy nie chciał stosować. Na podnoszeniu głosu. Na przeklinaniu. Na nagłych uderzeniach dłonią w blat. Na ukradkiem rzucanych spojrzeniach pełnych jadu. Na zazdrości. Na robieniu scen w zasadzie o nic.
Wszystkie reakcje obronne, którymi się odznaczał, będą musiały zostać na powrót wyplenione. Wiedział doskonale, że jako wojskowy nie będzie miał prawa tracić zimnej krwi. Na polu bitwy nie pomoże żadna „kurwa mać!”, ani zgrzytanie zębami. Nie będzie na to czasu. Jeżeli świat poza murami spokojnego Ś3 było takie, jak na hologramach, jak na wykładach, jak w opowieściach przełożonych...
Rūka wypuścił powietrze przez nos, gdy poczuł na ręce zimne palce. Ciemne spojrzenie natychmiast natrafiło na profil dziewczyny i w tym momencie wizja kolejnego treningu wyparowała. Jeszcze moment przyglądał się nachalnie jej obróconej twarzy. Mówiła tak pogodnie i bez namysłu. Swobodnie. Po prostu normalnie.
Kiedy wreszcie zwrócił uwagę na zdjęcia, obejmował ją już ściślej w talii. Uważał na tyle, na ile mógł przy takim natężeniu informacji. Dziesiątki twarzy wgapiało się w niego, wszystkie kompletnie od siebie różne. Profesorowie, małe dziewczynki, nastoletni chłopcy. Kyōryū studiował w milczeniu obrazy, które na ułamki sekund ożywały. Nabierały zapachów i smaków. Słychać było głosy. Potem znów zastygały nieruchomo. Traciły barwy.
Chłonął ciekawostki, które wcześniej wydawały się niedostępne. Nie brał pod uwagę, że kiedykolwiek przekroczy próg miejsca, które dla Verity okaże się osobiste, więc kiedy przyszło co do czego, tworzenie planu trwało oporniej. Dłużej. I bardziej męcząco.
Spuścił wzrok kiedy zamilkła. Dół antyramy był pusty. Zostawiła plansze na nowe wspomnienia, nowe uśmiechy, nowe twarze, którym przypisze imiona i zawody. Czyli odrzucając czas wolny i zainteresowania płacił niską cenę, jeżeli jego powściągliwość będzie oznaczać dla ludzi możliwość tworzenia czegoś takiego.
Z przymrużonymi oczami wsunął nos w zagłębienie jej szyi, wydychając gorące powietrze prosto na kark dziewczyny.
Nie przeszkadza ci to? — Pytanie zabrzmiało dopiero po chwili, wystarczająco długiej, by mogła uznać, że chłopak nie ma nic więcej do powiedzenia. W rzeczywistości Rūka zapoznawał się z jej ciałem, przesuwał kciukiem po materiale bluzy, jaką na siebie dziś włożyła, kodował w umyśle zapach i temperaturę, którą odczuł, gdy dotknął ustami odsłoniętego skrawka szyi. — Mimo wszystko trzymasz jego zdjęcia. — Wolną ręką odszukał jej dłoń. Przed momentem nakierowywała nią na zdjęcia, z zapałem entuzjasty wskazując każdy obrazek po kolei, teraz Kyōryū przeniósł ją na swoją twarz. Wsunął palce Verity na policzek. W całym tym szaleństwie zdał sobie sprawę, że mimo wcześniejszego rozbawienia, teraz był zły. Opowiadała o tych wszystkich nieistniejących osobach z taką radością i wiarą... Nosiła wspomnienia, setki faktów o nich. Z niektórymi spędzała większość czasu. Długie godziny w laboratorium. Pół dnia na wykładach. Drugie pół z padem w dłoni i instrukcjami Nathana tuż nad uchem.
Rūka przymknął powieki, przechylając głowę ku jej dłoni. Z dziesiątek zdjęć najbardziej drażniło go to jedno. Bo wbrew wszystkiemu mógł przypominać mężczyznę, którego uważano za bohatera narodowego. Mężczyznę, który mógł wszystko i postanowił wykorzystać władzę. Wbrew wszystkiemu zdał sobie też sprawę, że ledwo się powstrzymywał, od kiedy pozwoliła mu się do siebie zbliżyć. Od kiedy treningi stały się zbyt intensywne. Od kiedy zaczął szukać czegoś, co rozładowałoby stres, a co było tuż pod jego nosem, gdyby tylko postanowił wykorzystać siłę i okoliczności.
Pchnięcie jej na łóżko byłoby takie proste.
Rozchylając powieki wbił wzrok w ojca Greenwood, szczerzącego się od ucha do ucha z fotografii naprzeciwko.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: M3 :: Centrum

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach