Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 7 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7

Go down

Raczej nie planował nie iść do domu tylko dlatego że personifikacja śmierci postanowiła ich nastraszyć. Tym bardziej wolał się zaciupać w znajomych 4... No, ciężko w sumie nazwać wrak okrętu czterema ścianami, ale to zawsze dom. Przysposobiony i raczej nie zabrany nikomu, ale zawsze dom.
- Nie wyglądasz na osobę pod wyraźnymi efektami wysiłku, chyba że ta maska to zakrywa. - Oczywiście, najłatwiej było zobaczyć że ktoś jest zmęczony przez wygląd twarzy, ale też są inne opcje. Głos, postura. Jego towarzysz nie miał żadnego z nich. Ba, jego głos brzmiał nienaturalnie spokojnie jak na sytuacje sprzed chwili. Póki co jednak rybolud nie miał powodu do podejrzeń o cokolwiek, prawda?
- To nie była dyskusja per se, bardziej pokaz siły. Groźna postawa, donośny ryk. W dużej mierze zastraszenie rywala w celu poddania się. Jak jednak powiedziałem, to ostatecznie był remis. - Jakby nie było, zarówno on jak i Mantykora mogą wyglądać groźnie jeśli chcą, i niegroźnie też - jeśli chcą. Może i głowa lwa, wężowy ogon, skrzydła i spory rozmiar jest ciężej "złagodnieć" niż rybolud teraz to robi, ale to pewnie jest wykonalne. Theodore jednak nie miał okazji tego jeszcze zobaczyć.
Wysłuchał potencjalnych powodów skąd pojawiło się widmo z zainteresowaniem. Motyw by byli pod wpływem czyjejś umiejętności jest możliwy, ale ta okolica nie należy do dobrego miejsca na kryjówkę - sporo otwartej przestrzeni, a rzeka nie ma zbyt głębokiego koryta ani nie wije się specjalnie mocno.
- Początkowo myślałem że to może być omam z powodu braku wody, ale wątpliwe byśmy obaj doznali tego samego przywidzenia. Nie widzę też opcji na ukrywającego się osobnika z taką mocą - musiałby zakopać się w piachu lub mule koryta rzecznego, byśmy go nie dostrzegli. - Westchnął, rozkładając bezradnie ręce na boki. - Być może. Powiedz mi jednak, Desmondzie, jak daleko chcesz mi towarzyszyć? Trasa jeszcze trochę potrwa, do brzegu oceanu jeszcze daleko. Powrót może być dla Ciebie kłopotliwy samemu, tak samo jak pozostanie tam na dłużej. - Mimo wszystko, troska o dobro jego towarzysza zmusiła go do tego pytania. W końcu wątpił by mężczyzna miał w planie zostać nad brzegiem długo, nie jest rybą która może zanurzyć się w oceanie i wyłowić co zechce. Sama lokacja również jest niebezpieczna - groźne bestie czychają co rusz. Wolał więc mieć pewność, że jego towarzysz ma pewność co do sytuacji w jakiej może się znaleźć.

Nie pytam.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Storm after the calm 3
Frankenstein sięgnął prawą dłonią do swojej maski, palcami delikatnie pocierając ją przy okolicy ust.
- Czyżby Ci przeszkadzała? - zapytał z wyraźną nutką zainteresowania - Bez niej czuję się dość niekomfortowo. Choć jestem świadomy różnorakich niewygód dla moich rozmówców, które mogą przez nią wynikać. Ale czy na Desperacji wygląd ma aż takie znaczenie?
Opuścił rękę i ponownie pochwycił ją trzymaną za plecami walizkę.
- I miałem bardziej na myśli wysiłek psychiczny. Zamiast ubierać się w byle co, dokonuję jakiejś selekcji stroju. To jakby wymaga ode mnie nieco więcej pracy, niż chwycić za pierwsze lepsze łachmany, prawda?
Jakoś nie mógł uwierzyć, że za bardzo wyolbrzymił temat garderoby, żeby jego rozmówca uznał to za fizycznie męczące i że bohater powinien to jakoś sobą wykazywać. Może użył nieodpowiedniej intonacji, by pozwolić Amepowi lepiej zinterpretować słowa Androida?
- Jestem świadomy, Teodorze. Niemniej jednak jestem i tak pod wrażeniem. W końcu rozmowa to też, jakby tak na to spojrzeć, pokazanie drugiej osobie swoich opinii i odpowiedzi na jej słowa. Chyba więc niedużym błędem będzie nazywanie Twojej wymiany ryków z mantykorą prymitywną rozmową, czyż nie?
Desmond zaśmiał się krótko. Wydedukował, że z powodzeniem udało mu się zyskać nowego znajomego. Być może była w tym zasługa niespodziewanego ataku. Niby "kto się czubi, ten się lubi", ale stawianie czoła wspólnemu wrogowi podobnie zacieśniało więzi międzyludzkie. Choć "międzyludzkie" to dość nieodpowiednie określenie w przypadku Androida Frankensteina oraz Wymordowanego Amepa.
To może chodziło o zacieśnianie "międzynieludzkich" więzi?
- Jak długo nie zacznę tonąć. Jestem też trochę ciekaw, czy nie dojdzie do ponownego ataku. Myślę, że w dwójkę możemy sobie poradzić nie tylko z tamtą zjawą. A jeżeli mowa o moim samotnym powrocie, to zapewniam, że jestem twardszy niż wyglądam i niejedna poczwara połamała sobie na mnie zębiska czy pazury.
Czy chodziło o to, że monstra podczas ataku i prób pożarcia Desmonda rzeczywiście doznawały uszkodzeń przez jego mechaniczną budowę, czy działo się to przez próby samoobrony przed takimi wypadkami samego Androida? Interpretację pozostawił Amepowi.

Tym razem problemem nie był brak pomysłu, a brak czasu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Nie bardziej niż tobie fakt że musisz mocno zadzierać głowę. - W dużej mierze to nie było nic złego, tylko utrudnienie odczytywania mimiki twarzy. W sumie, zupełny brak możliwości takowego, ale nie tylko mimiką człowiek się porozumiewa, prawda? Choć w sumie pomiędzy nimi dwoma człowieka by nie znaleziono nawet gdyby ich połączono, ale to szczegół.
- Wybacz jeśli zabrzmiałem natarczywie. Ciężko po tobie poznać jakiekolwiek efekty sytuacji sprzed chwili, ot, i tyle. - Wyjaśnił się, mając nadzieje że jakoś to załagodzi sytuacje. Nie miał nic przeciwko faktowi że jego towarzysz woli się ubierać szykowniej, ba, gdyby Amep sam mógł, z pewnością ubrałby się w coś lepszego niż ledwie zdolna utrzymywania sie na nim koszula i podarte spodnie. Niestety jednak, nie mógł. Był zmuszony do ubrania się po jak najmniejszej linii oporu, bo inaczej się nie dało. A może i miał więcej ze zwierzęcia niż z człowieka, ale wciąż posiadał godność i odrobinę wstydu, by nie majdać na boki swoimi "rzeczami".
- W jakimś stopniu. Niestety, nie dałem jej namówić na herbatę i ciasteczka. - Zażartował, uśmiechając się. Wizja mantykory siedzącej z nim przy małym stoliczku i popijającej herbaty z filiżanki o rozmiarze połowy jej pazura była naprawdę bawiąca, biorąc pod uwagę jak oboje zupełnie zaburzają skalę widzenia standardowych działań. Zarówno Amep jak Mantykora są, w porównaniu do standardowego człowieka, dość gigantycznymi kreaturami. Stąd dodatkowo zeskalowanie wizji było dodatkowo zabawne.
- Nie sądzę by zjawa miała się pojawić drugi raz, chyba że zrobi to pod wodą. Jesteśmy stosunkowo daleko od Desperacji, niedługo zacznie płynąć czystsza woda i powoli pojawi się łatwiejszy dostęp do oceanu. O ile na piechotę to jeszcze dość daleko, i sporo biesów może się pojawić po drodze, tak jeśli wskoczę do wody to sprawnie skrócę czas, który powoli mi się kończy w byciu poza wodą. Nie próbuje cię teraz odgonić, Desmondzie, ale jeśli z miejsca w jakim jesteśmy znasz dobrą trasę z powrotem, powinieneś rozważać wzięcie jej. - Przystaną, obracając się przodem do swojego towarzysza podróży. Wciąż ryba czuła, jakby w jakiś sposób próbowała odgonić go, ale nie była to prawda. Chętnie by jeszcze połaził i pogawędził, ale musi stosunkowo niedługo wrócić do wody, a jak sam jego towarzysz powiedział, dla niego woda nie jest najlepszym przyjacielem. Stąd też, wolał postawić kawę na ławę.

Ja też miałem swoje problemy. Myślę że warto by było powoli kończyć, nie sądzisz?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Farewell
Można więc było uznać, że każdy z rozmówców musiał radzić sobie z pewnego typu niedogodnościami podczas konwersacji jeden z drugim. Ale akurat konwersacja z Amepem tak przypadła do gustu Frankensteinowi, że nawet nie był do końca świadomy, że musiał podczas kontaktu wkładać odrobinę większy wysiłek, niż podczas porozumiewania się z osobą o podobnym do siebie wzroście. Miał też nadzieję, że Wymordowany miał podobne podejście w stosunku do maski bohatera. Ale przecież o to konkretnie nie zapyta.
- Śmiem uwierzyć, że jakbyś naprawdę chciał, to byś tego dokonał. Nieważne jak absurdalnie wygląda wyobrażenie sobie tego - odpowiedział na żart z nutką wesołości w głosie.
Desmond nie do końca mógł zgodzić się z opinią swego kompana, jakoby tajemnicza istota nie mogła zaatakować ponownie. Bo to właśnie wtedy, kiedy wątpi się w nieprzyjemną powtórkę z rozrywki, do tej jak na złość dochodzi. Bohater był jednak w gotowości i przynajmniej przy kolejnym pojawieniu się rzekomego Jeźdźca Apokalipsy, natychmiast wejdzie w tryb bojowy. Ponowny atak tej zjawy mógłby również oznaczać, że tym razem jej akcje będą miały bardziej namacalny charakter i nasza dwójka nie skończy tylko z niewielkim uszczerbkiem na psychice. I procesorze. Z drugiej strony, może niegłupim pomysłem było dmuchać na zimne?
- Cóż, może jednak masz i rację, Teodorze - odparł bohater. - Chyba jednak skorzystam z Twojej rady i rzeczywiście zacznę już wracać, by spróbować sobie oszczędzić jakichś dodatkowych nieprzyjemności. Najwyżej jak natknę się ponownie na tego jeźdźca, odpłacę mu za naszą dwójkę, jeżeli nie będzie przyjaźnie nastawiony.
Nie wątpił, żeby Amep miał dość towarzystwa Desmonda. Najchętniej jeszcze by chwilę potowarzyszył Wymordowanemu w jego powrocie do domu. Za niegrzeczne jednak uznał dobre pobudki, którymi kierował się Teodor, proponując Androidowi pójście w swoją stronę.
Frankenstein zatrzymał się i ukłonił nieznacznie, przykładając sobie przy tym prawą dłoń do piersi.
- Niezmiernie miło mi było, Teodorze. Mam nadzieję, że jeszcze dane nam będzie się zobaczyć w przyszłości. Najlepiej w warunkach, gdzie nie będziemy musieli martwić się, że coś paranormalnego będzie śmiało nam dokuczać - stwierdził, gdy się już wyprostował.
Odwrócił się i zaczął iść w swoją stronę. Mimo wszystko uznał swoje "polowanie" na tajemniczą istotę, o której słyszał różne plotki, za bardzo udane. Tylko dalej ta tajemnicza postać jeźdzca powodowała w Frankensteinie niepokojące spięcia w obwodach.

[z/t]

Jak sobie życzysz o/
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie kontynuował już tematu o herbatce z mantykorą. Wizja była ciekawa, ale wolałby uniknąć kolejnych spotkań z tym gatunkiem stworzeń. Jedna z niewielu bestii jaka nie boi się niestandardowego wyglądu i zapachu Amepa, co stanowi dla rybołaka spore zagrożenie. Stąd też, stara się omijać miejsca gdzie zauważył mantykory szerokim łukiem, nawet jeśli nadłoży przez to drogi. Ostrożności nigdy nie za wiele, prawda?
Cóż, ryba nie chciała zmuszać jej towarzysza do odejścia, i wiedziała o tym że być może zabrzmiała niegrzecznie "shoo-ując" go stąd, ale miał dobre intencje. W ten sposób zarówno Desmond uniknie potencjalnych komplikacji związanych z dalszą trasą, a Amep będzie mógł wejść do bardziej komfortowego habitatu.
- Miejmy nadzieję że nie będzie potrzeby byś natykał się na cokolwiek niebezpiecznego. Wolałbym byś nie ucierpiał z mojego powodu. - Cmoknął kątem ust, niezbyt zadowolony z wizji tego że jego towarzysz mógł zostać uszkodzony z jego winy. Oby więc... W cokolwiek wierzy mu sprzyjało i nie natrafił na zagrożenie.
Ryba odwzajemniła gest, bez jednak chwytania się za klatkę piersiową. Ot, delikatny skłon głowy. Ciężko mu się jednak schylić, cóż zrobić?
- I wzajemnie, Desmondzie. Również mam taką nadzieję. - Ryba przez chwilę jeszcze odprowadziła mężczyznę wzrokiem, po czym zeszła do koryta rzeki i ruszyła przez błoto. Już niedługo powinna dotrzeć do... Bardziej wodnistej części tego miejsca. Tak.

[z/t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak zwykle błąkała się po okolicy, nie mając pojęcia dokąd zmierza i co jest na drodze przed nią. Właściwie, to z drogi zboczyła. Szła teraz wśród trawy, sięgającej jej prawie do pasa, dłońmi muskając pożółkłe źdźbła. Westchnęła rozmarzona, wyobrażając sobie, jak miło by było położyć się na ziemi i całkiem zniknąć w tym trawiastym morzu. Mogłaby się po prostu wić i wić, i nikt by jej nie dostrzegł. Znalazłaby sobie jakieś ciepłe miejsce i tam wygrzała długie ciało... Zaraz, długie ciało? Wić?
Wtem uzmysłowiła sobie, że to wcale nie były jej myśli, ani jej pragnienia. To ten potwór, to obskurne monstrum bez rąk i nóg! Mieszka w moim kręgosłupie, szepce do mnie, chce mi znowu ukraść moje ciało! Uczucie melancholii szybko zostało zastąpione gniewem. Krzyknęła niczym zwierzę we frustracji, po czym złapała się za poszarpane włosy i poczęła je ciągnąć.
Nieopodal kiedyś rosło drzewo. Zmarło, uschnięte i nawet nie zdążyło osiągnąć dużych rozmiarów. A teraz nieszczęsne, zostało zaatakowane w furii przez równie niewyrośniętą kobietkę, która biła je pięściami i nogami, warcząc przy tym pojedyncze słowa.
- To! Ja! Mam! Kontrolę! Głupi! Wąż!
Uderzała tak, aż nabiła sobie siniaki, a knykcie zaczęły krwawić. Przestała w końcu, gdy wreszcie zużyła całą swoją energię. Z jakiegoś powodu czuła, jakby poniosła porażkę i poddana, ukucnęła pod nieszczęsnym drzewkiem, wśród od teraz znienawidzonej trawy. Potrzebowała jakiegoś celu, czegokolwiek, czym mogłaby zająć swoje myśli i skupić na czymś temperament. Napady złości nachodziły ją często i nagle, zazwyczaj na krótko, ale nienawidziła siebie za te huśtawki nastrojów i nie miała pojęcia co w ogóle ze sobą zrobić w tym paskudnym miejscu, jakim była Desperacja.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pomimo dość wysokich temperatur cechujących dojrzałe lato, momentami wieczorny, chłodny wietrzyk wywoływał u Marceliny dreszcze. Miała na sobie luźną, cienką bluzę i długie spodnie; zapewne łapało ją właśnie wczesno-jesienne przeziębienie, które planowała pokonać ziołowymi herbatami roboty własnej.
Kolejny podmuch rozwiał jej włosy. Były coraz dłuższe, a Marcelina nie miała na razie ochoty chwytać za nożyczki. Dolne pasma z tyłu głowy zaczęły dotykać jej karku, a układana na bok grzywka, która zazwyczaj sięgała maksymalnie do linii ucha teraz drapała okolice dolnej wargi. Właściwie nie pamiętała uczucia posiadania włosów chociażby półdługich - przez wiele lat nosiła dredy, potem ścięła je i regularnie obcinała irytujące pasma nożyczkami. Ta fryzura była po prostu wygodna, dodawała dziewczynie charakteru oraz w interesujący sposób kreowała jej wizerunek silnej, trzymającej wszystko w garści kobiety. Odkąd jednak w jej życiu zawitał Hex, Marcelina zaczęła bardziej przyglądać się sobie w lustrze i - choć sama przed sobą nie miała ochoty tego przyznać - trochę więcej czasu poświęca swojej zewnętrznej prezentacji. Z ziół nie robiła już tylko herbat czy leków - mieszała je i tworzyła z nich upiększające cerę maseczki do twarzy, co oczywiście robiła w ukryciu. Gdyby choć jedna osoba z załogi kasyna przyłapała ją na takim rytuale, z pewnością nie odpuściłaby właściciele kasyna i nakręcała spiralę żarcików oraz docinków w jej stronę...
Jej myśli przerwały głuche dźwięki, wydawane w akompaniamencie z głośnymi krzykami. Przystanęła na chwilę, rozglądając się i podchodząc do okolicznych zarośli. Źródło dziwnych odgłosów znajdowało się niedaleko; sięgnęła ręką do łodyg wysokich zarośli i delikatnie rozsunęła zasłonę.
Jakaś kobieta uderzała pięścią w martwe drzewo. Spoko, pomyślała Marcelina. Każdemu jego porno, wzruszyła ramionami i odeszła od traw w przeciwnym kierunku, powracając myślami do kasyna oraz Hex'a.
Nie minęło dużo czasu, jak na drodze wymordowanej stanął sporych rozmiarów, agresywny i raczej źle nastawiony stwór. Wyskoczył nagle z gęstych zarośli, strosząc coś na kształt piór u nasady szyi i łba. Zrobił to tak nagle, że Marcelina nie zdołała nawet odpowiednio szybko zareagować - bestia zamachnęła się i uderzyła dziewczynę ogromnym, masywnym ogonem. Wymordowana pokonała całkiem imponujący dystans, po czym wylądowała w miękkim morzu trawy późnego, dojrzałego lata. Była ona tak wysoka, że dziewczyna - będąc wciąż schyloną - stanęła się dla bestii niewidoczna. Marcelina ruszyła szybkim krokiem w przeciwną do stwora stronę - całkiem nieopodal znajdowała się Batsheba, która już teraz mogła usłyszeć ryki wściekłej kreatury, która nie miała zamiaru odpuścić Marcelinie wkroczenia na jej terytorium...
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niepokojące odgłosy pochodzące nieopodal, były niczym zbawienie dla starganej psyche Batsheby. Nasłuchiwała przez chwilę, próbując ustalić skąd dochodzą dziwne dźwięki i co właściwie powinna zrobić. W którą stronę uciekać? A może się bić? Nie, to głupota rzucać się na coś, co nawet nie wiedziała jak wygląda i czym jest.
Jej rozważania zostały przerwane, gdy usłyszała czyjeś kroki, lekkie i nie pasujące do bardziej oddalony ryków.
- Co to jest? - warknęła, odsuwając zgęszcza trawy i ujrzawszy drobną kobietę.
Batsheba była zła. Nawet nie wiedziała dlaczego, ale wszystko ją drażniło. Zbliżające się niewiadome co, jakaś obca dziewucha, również nie wiadomo skąd i ta przeklęta trawa. Obrastała wszędzie i zaczynała ją doprowadzać do szału, równie mocno, co wcześniej ją zauroczyła. Wiedziała już, że nie będzie uciekać, cokolwiek by się miało stać i jakkolwiek głupie by to miało być. Czuła walkę, chciała jej i potrzebowała. Wiedziała, że nic nie wyklaruje jej myśli tak, jak dobra bójka. Wnet zapomni o wszystkim innym i jedyne, co będzie się liczyć, to przypływ adrenaliny. Który już, swoją drogą, czuła.
I nie musiała długo czekać na spełnienie swojego życzenia. Stwór zaraz pojawił się w ich polu widzenia, stając prosto ponad trawą i rozglądając się gorączkowo. Szukał swojej przynęty.
Batsheba wyciągnęła jeden ze swoich noży, po czym zagwizdała głośno, mając w głębokim poważaniu życie obu dziewczyn. Potwór oczywiście natychmiast zareagował i skoczył w ich kierunku. Bat, jako iż nie oczekiwała niczego innego, odskoczyła na bok i zarechotała gardłowo, sama również czując się dziko.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Biegła najszybciej jak się dało, jej stargane włosy co chwila opadały na oczy, a ciało tworzyło nową ścieżkę w zadeptywanej trawie; serce przyspieszyło a oddech nabrał szybkiego tempa. Bestia biegła tuż za nią, próbując schwytać intruza mającego czelność wkroczyć na terytorium.
Marcelina z impetem wypadła zza kotary gęstych traw, upadając na ziemię i szybko chowając się za średniej wysokości krzewem. Rzuciła okiem na sytuację zza wątpliwie bezpiecznej kryjówki; dostrzegła jakąś dziewczynę, chyba tę samą, co wcześniej maltretowała drzewo. Uciekaj, głupia, pomyślała Marcelina po czym ze zdziwieniem zorientowała się, że nieznajoma czeka na konfrontacje z bestią. Co jest? Właścicielka kasyna postanowiła zaczekać na rozwój sytuacji. Ta kobieta mogła skończyć jako mielonka dla wygłodniałych młodych bestii, która najwyraźniej w wymordowanej widziała nie tylko intruza i niebezpieczeństwo, ale także posiłek. Marcelina parsknęła w myślach, wyobrażając sobie rodzinkę potworków zajadających jej chude truchło składające się z kości i zgniłego od czarnej duszy mięsa.
Bestia po jakimś czasie dostrzegła kobietę, która wystawiła się na jej widok. Nastroszyła łuski i warknęła, bacznie ją obserwując. Zapewne zdziwił ją fakt, że Batsheba nie uciekała, a wręcz stawiała jej wyzwanie.
Sytuacja robiła się napięta, dlatego Marcelina wykorzystała fakt, iż cała uwaga bestii skupiona była na nieznajomej i skierowała się w przeciwnym kierunku. Najpierw czołgała się, potem bezszelestnie skradała by na końcu puścić się sprintem jak najdalej od bestii.

Z/t
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Batsheba nawet nie zwróciła uwagi, że nieznajoma kobieta zaczęła się wycofywać. Nie traktowała jej, jako zagrożenia, bo nie ryczała i nie stroszyła się, jak jakiś kogut w chcicy, w przeciwieństwie to wymordowanej bestii obok. A w zewie krwi trudno było skupić uwagę na kimś, kto na ów zew nie odpowiadał tym samym, tym bardziej, kiedy opierzały kogucik sam się wprosił do zabawy.
Dziewczyna stanęła w pozycji gotowej do walki, wciąż szczerząc się z napływu adrenaliny. Już dawno nie czuła takiej ekscytacji. Chciała rzucić jakąś obelgą, ale jedyne co z siebie wykrzesała to dzikie syknięcie. Uniesiona emocjami, natura wymordowanej ponownie przejmowała wodze i wyglądało na to, że tym razem wygrywała. I to w najgorszy sposób - kilka lat wcześniej po prostu by się przemieniła w węża i pozostała nim bezmyślnie przez kolejne miesiące, jeśli i nie lata. A teraz górę brało szaleństwo. Nienawidziła utraty kontroli, ale to właśnie ta nienawiść sprawiała, że teraz wpadała w szał. Wciąż nie wąż, ale i nie człowiek.
Wymordowany i Batsheba przez chwilę stali w bezruchu, obserwując się nawzajem. Każde z nich czekało na ruch drugiego, chociaż oboje aż rwało, by skoczyć sobie do gardeł.
Trudno powiedzieć, które z nich drgnęło pierwsze. Tym co rozpoczęło bójkę mógł być nawet tylko trochę większy powiew wiatru, albo szum trawy. Byle najmniejszy pretekst wystarczył, by rozpocząć walkę. Batsheba była mniejsza i słabsza, ale za to szybsza i uzbrojona w noże, którymi cięła i dźgała, jakby były wężowymi kłami. Przeciwnik wykorzystywał swoją siłę i ogon, rzucając dziewczyną, kiedy tylko zdołał ją pochwycić. Ich bitwa trwała dość długo. Bat nieraz przerywała walkę i uciekała, kuląc się pośród wysokiej trawy i tym samym zmuszając wymordowanego do pościgu za nią. Specjalnie chciała go wymęczyć. Był pocięty w wielu miejscach i tylko czekała, aż wreszcie utrata krwi i wycieńczenie maksymalnie spowolnią bestię.
Ostatecznie jego ruchy zaczęły przypominać muchę w smole. Batsheba też była na granicy wyczerpania, ale szał wcale jej nie opuszczał, pchając dalej do akcji. Nie miała pojęcia kiedy zgubiła jeden ze swoich noży i dlaczego pusta ręka była dziwnie bezużyteczna. Złamana, ale takie informacje jeszcze do niej nie dochodziły. Czuła ból, ale nie wiązały się z tym żadne logiczne wnioski. Liczyło się tylko jedno - żądza krwi. A tej było mnóstwo. Kąpała się w niej. Tak samo, jak i we wnętrznościach. Siedziała na martwym korpusie i zdrową ręką rozrywała dziko mięso, po czym kawałki wkładała do ust. Dyszała głośno, wciąż w amoku, ale bez żadnego celu do atakowania. Jedyne co jej zostało to trup, nad którym mogła wciąż bezmyślnie się znęcać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 7 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach