Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Chłodny deszcz otrzeźwił omotanego w niejasne omamy Rhetta. Jednocześnie szybko pojawiły się efekty uboczne takiego brutalnego traktowania własnego wyczerpanego ciała - dreszcze. Daleko nie należało szukać źródła ich pochodzenia, temperatura powietrza wraz z zimnymi kroplami zrobiły swoje i wymordowany drżał po prostu z zimna. Przemoczony do szpiku kości odczuwał każdą część ciała bolesnymi skurczami mięśni, ale nie był to czynniki aż tak wyraziste, by nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Niewątpliwie jednak przyjdzie mu liczyć się z każdym wykonanym krokiem. Czuł każdą z kończyn aż zanadto wyraźnie.

Pozostawiona dla G bluza spełniała swoje zadanie w bardzo niewielkim stopniu. Była mokra, więc cały materiał przesiąkł chłodem. Rhett okrył z grubsza drżące ciało łowcy, lecz nic więcej nie był w stanie zrobić. Musiał ratować siebie a to, co być może ustalił, wymagało wydostania się ze śmiertelnej pułapki zalewanej wodą deszczową rozpadliny. Jeżeli nie chciał sprawdzić swoich umiejętności pływackich, to musiał działać szybko.
Gdy tylko wynurzył się spod półki skalnej na nowo zalały go strugi deszczu. Mgła nieco się rozproszyła, lecz nadal żadna z możliwych do wybrania dróg nie odsłaniała pełni swojego niebezpiecznego potencjału. Było jednak jasne, że wymordowany miał do wyboru iść do góry, trasą jaką wraz z łowcą zeszli do rozpadliny, albo ruszyć wraz z wodą niżej, w miejsce, którego nie miał okazji jeszcze zbadać.
Liczba motyli zmniejszyła się, ale nie dało się powiedzieć o dużej poprawie. Nie atakowały już tak zaciekle, ale Rhett nadal odczuwał ich obecność i związany z tym nieprzyjemny odruch wymiotny.

---

Pogoda & otoczenie: wokół was wieje porywisty wiatr, nad głowami szaleje burza. Średniej gęstości opady. Pojedyncze uderzenia piorunów. Temperatura w okolicach 9 °C. Rozpadlina jest wąska, mieszczą się tu dwie osoby idące obok siebie, ale nie więcej. Otacza was gęsta mgła, podłoże jest śliskie i podmokłe. Momentami ściany nad wami stykają się ku górze tworząc wąskie daszki.
Rhett: rana szarpana ciągnąca się od barku po zgięcie łokcia, znaczny ubytek krwi, zawroty głowy, osłabienie. Majaki (niebieskie motyle - łagodniejsze niż wcześniej), skurcze żołądka i smak żółci w ustach. Mrowienie od ramienia do łokcia. Rana opatrzona - nie krwawi więcej. Dreszcze z powodu zimna.
G: Omdlenie. Zdrętwienie prawej stopy spowodowane zimnem, średni ból palców i śródstopia. (wychłodzenie za 1 kolejkę w przypadku braku odzewu).

Dodatkowe: Poproszę każdego o jeden numerek na końcu posta.
(Użyte: 1, 3, 9, 21, 27, 29, 36, 48, 51, 79, 86, 90, 92).

Termin: 10.07
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kłęby pary opuszczające lekko rozchylone usta były dla niego fizycznym potwierdzeniem, że należało słuchać wewnętrznego głosu rozsądku nieco częściej. Konsekwencje byłyby prawdopodobnie znacznie lżejsze, gdyby nie podejście "pfff, co może się stać" które wetknęło zimno między łączenia kości i wszyło nitki lodu w mięśnie. Cienkie pasma wywołały dreszcze, te zaś ograniczyły znacznie ruch.
Każdy stawiany krok czy wsparcie ręki na chłodnej skale sprawiały, że miał ochotę przystanąć i zwinąć się w wyjątkowo ciasną kulkę. Tak przynajmniej zaoszczędziłby trochę ciepła. Idąc kierunkiem uformowanej przez ulewę rzeki, wręcz je marnował.
Bez nakrycia w postaci kaptura, deszcz dopadł go momentalnie. Zbłąkane kosmyki przylepiły się do twarzy. Próbował z nimi walczyć, zaczesując włosy w tył, ale grube krople deszczu idealnie spełniały funkcję przeciwnika, utrudniając mu to zadanie.
Machnął ręką, odganiając kolejnego niebieskiego owada. Był pewien, że po tym dniu już nigdy nie spojrzy na motyle w ten sam sposób. Irytowały go każdym atakiem, każdym machnięciem skrzydeł — drwiły z niego jawnie, pokazując swą trwałość w świecie.
W wyobraźni — podszepnęło coś kpiąco, nieomal zanosząc się śmiechem. Chcąc to zagłuszyć, wymordowany skupił się na dźwiękach otoczenia. Głównie dudnieniu deszczu i donośnych okrzykach burzy. Grzmoty wdarły się do głowy wraz z myślą, że idąc ku zbierającej się wodzie, nie zajdzie daleko.
Zatrzymał się gwałtownie i tylko nagłym odchyleniem ciała uniknął zderzenia lica z szarżującym motylem. Warkot zamarł na języku, nie będąc w stanie przebić zapory ściśniętych ze sobą szczęk. Rozeźlił się jeszcze bardziej, musząc pocierać ramiona dłońmi.
W tle świergolił pomysł. Znał dobrze to brzmienie, bez problemu powtórzyłby każdą tonację wypowiedzianego wcześniej słowa.
Zawrócił nagle, przyspieszając dotychczasowego kroku. Uznał, że więcej ruchu wyprodukuje więcej ciepła i powstrzyma natarcie dreszczy — ciężko było przeć naprzód, gdy nacierały na cały organizm, ale dawał z siebie wszystko. Postanowił wyjść drogą, którą wraz z medykiem tu przyszedł. Nie znając dalszego terenu miał prawo podejrzewać, że skończyłby pod wodą. Ryzyko zostawił na szczęśliwsze dni.

---
40
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przejmowanie się warunkami pogodowymi byłoby stratą czasu. Im dłużej się o nich myślało tym wyraźniej czuło się każdą niedogodność chłodu i deszczu. Dotychczas być może perspektywa schronienia się w półce skalnej nie pozwoliła dwójce mężczyzn uświadomić sobie w co dokładnie się wpakowali. Przy osłabionym Rhettcie był to wybór naturalny, ale teraz to G zdawał się odczuwać skutki wyziębienia najmocniej.
Łowca znajdował się na granicy omdlenia, czuł dreszcze na całym ciele, ale nadal nie próbował na to zareagować.

Rhett tymczasem skierował się w stronę drogi, którą tutaj przybyli. Wchodzenie pod górkę było zdecydowanie cięższe, szczególnie teraz, gdy woda lała się na jego stopy z silnym prądem. Pierwszy kawałek bezpośrednio pod skalnym daszkiem był nachylony łagodnie. Z każdym krokiem przebijał się przez mlecznobiałą znowu mgłę do stromego odcinka prowadzącego do płaszczyzny na której spotkali się wraz z G.
Droga była błotnista, wszędzie ciekła woda. Koło dwóch metrów dalej po ścianie leciał niewielki, powstały na tym deszczu wodospadzik. Niektóre kamienie widoczne na przejściu chwiały się w rozmokłej ziemi, a inne trwały zgrabnie w swoim miejscu. Były zbyt duże, by już teraz woda podmyła ich osadzone głęboko krawędzie. Nie było innej możliwości niż spróbować wspiąć się po wąskim, stromym przejściu ku górze.

---

Pogoda & otoczenie: wokół was wieje porywisty wiatr, nad głowami szaleje burza. Średniej gęstości opady. Pojedyncze uderzenia piorunów. Temperatura w okolicach 9 °C. Rozpadlina jest wąska, mieszczą się tu dwie osoby idące obok siebie, ale nie więcej. Otacza was gęsta mgła, podłoże jest śliskie i podmokłe. Momentami ściany nad wami stykają się ku górze tworząc wąskie daszki.
Rhett: rana szarpana ciągnąca się od barku po zgięcie łokcia, znaczny ubytek krwi, zawroty głowy, osłabienie. Majaki (niebieskie motyle - łagodniejsze niż wcześniej), skurcze żołądka i smak żółci w ustach. Mrowienie od ramienia do łokcia. Rana opatrzona - nie krwawi więcej. Dreszcze z powodu zimna.
G: Omdlenie. Zdrętwienie prawej stopy spowodowane zimnem, średni ból palców i śródstopia. Wychłodzenie. (Odmrożenia I stopnia w przypadku braku odzewu.)

Dodatkowe: Poproszę G o jeden numere, Rhetta o trzy.
(Użyte: 1, 3, 9, 21, 27, 29, 36, 40, 48, 51, 79, 86, 90, 92).

Termin: 16.07
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czuł się jak pod dziurawą rynną. Woda chlapała na wszystkie strony, spadając z nieba wściekłym tempem, zmywając na twarz zaczesane wcześniej kosmyki. Przełykał każde cisnące się przez gardło westchnienie i każdy niezadowolony pomruk. Dla niego marudzenie było jak czerwona płachta, a w tym przypadku rolę rozjuszonego byka obrała pogoda. Wolał nie szturchać jej kijem, nie machać niczym przed oczami ani nie drażnić, już i tak robiła, co na myśl przyszło.
Idąc drogą powrotną, prócz chlupania deszczu słyszał również mokre dźwięki stawianych kroków. Podeszwy butów co rusz zatapiały się w błotnistym podłożu, utrudniając ciężki marsz. Mógłby przysiąc, że w akompaniamencie tych plaśnięć, trzepot motylich skrzydeł stawał się jeszcze bardziej nieznośny. Warknięciem skomentował kolejną szarżę niebieskiego owada.
Spojrzał nieco sceptycznie na miniaturowy wodospad. Śledził wzrokiem każdy strumień, aż nie złączyły się w drobną rzeczkę biegnącą u jego stóp. Tuż przed ruszeniem ku wyzwaniu zapełnił żołądek jeszcze odrobiną wody, potarł ramiona chcąc dostarczyć organizmowi choć trochę ciepła i zerknął oceniająco na opatrunek.
Chciał działać rozsądnie. Wiedział, że ze swoim losem byłby w stanie paść twarzą w błoto już przy pierwszej próbie. Tym razem postanowił przechytrzyć ten los. Zaśmiać mu się w twarz i wystawić środkowy palec (przy okazji modląc się, by tym nie wywołać huraganu) na odchodne.
Sprawdzał każdy obrany za cel kamień. Przed wsparciem nań dłoni czy podeszwy szarpał za krawędź, chcąc się upewnić, że w trakcie wspinaczki głaz nie pośle go na pysk. Zajmowało to więcej czasu, niż gdyby szedł na chama, ale tak zyskał przynajmniej cień szansy na powodzenie. Tak przynajmniej myślał.

---
60, 15, 32
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

G nadal trwał w bezruchu. Pozostawiona mu przez Rhetta bluza nie wystarczała, by ciepło ciała nie uciekało. W bezruchu odczuwał na sobie pełznące macki lodowatego powietrza. Palce stóp i dłoni nie chciały się zginać, płatki uszu i nos szczypały wściekle i nabrały fioletowej barwy. Jeżeli chciał mieć jeszcze szansę na przeżycie musiał reagować jak najszybciej.

W tym samym czasie Rhett walczył z napierającą na niego od góry wodą, śliską powierzchnią pod stopami i kamienistymi stopniami. Nieporównywalnie łatwiej schodziło się do szczeliny niż z niej wychodziło. Od czasu do czasu czuł, jak kamień od którego się odbił osuwa się w dół, w stronę mgły. Wymordowany miał o tyle szczęścia, że droga do góry była wyraźna. Być może w czasie susz schodziły tędy różne zwierzęta, zapewne w poszukiwaniu wody, której teraz opętany miał aż w nadmiarze. Nie mógł za bardzo używać ręki, która już wcześniej została uszkodzona. Każde podparcie się na niej sprawiało siarczysty ból i mogło na nowo wywołać obfity krwotok.
Przez dłuższą chwilę wydawało się, że wszystko pójdzie gładko, jednak w ostatnim momencie, gdy Rhett wspinał się do kolejnego zagłębienia poślizgnął się na rozmokłej ziemi i wylądował na brzuchu. Zjechał niecałe pół metra w dół i zatrzymał się. Mokry i ubłocony mógł kontynuować wspinaczkę.

---

Pogoda & otoczenie: wokół was wieje porywisty wiatr, nad głowami szaleje burza. Średniej gęstości opady. Pojedyncze uderzenia piorunów. Temperatura w okolicach 9 °C. Rozpadlina jest wąska, mieszczą się tu dwie osoby idące obok siebie, ale nie więcej. Otacza was gęsta mgła, podłoże jest śliskie i podmokłe. Momentami ściany nad wami stykają się ku górze tworząc wąskie daszki.
Rhett: rana szarpana ciągnąca się od barku po zgięcie łokcia, znaczny ubytek krwi, zawroty głowy, osłabienie. Majaki (niebieskie motyle - łagodniejsze niż wcześniej), skurcze żołądka i smak żółci w ustach. Mrowienie od ramienia do łokcia. Rana opatrzona - nie krwawi więcej. Dreszcze z powodu zimna.
G: Omdlenie. Zdrętwienie prawej stopy spowodowane zimnem, średni ból palców i śródstopia. Wychłodzenie. Odmrożenia I stopnia na stopach, dłoniach, uszach i nosie. (Odmrożenia II i powiększający się obszar odmrożeń I stopnia w przypadku braku odzewu.)

Dodatkowe: Poproszę G o jeden numere, Rhetta o trzy.
(Użyte: 1, 3, 9, 15, 21, 27, 29, 32, 36, 40, 48, 51, 60, 79, 86, 90, 92)

Termin: 26.07
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Sunąc w dół wraz z wodą i błotem, pomyślał, że to koniec. Że poleci tą brudną zjeżdżalnią na sam koniec, przy okazji łamiąc ręce lub nogi w kilku miejscach, co skutecznie uniemożliwiłoby dalszą ucieczkę. Zaciskając powieki, prawie słyszał pękające kości i czuł ból wywołany rwaniem tkanek. Złamanie było otwarte, był tego pewien jak niczego innego.
Ale nie. Otwierając oczy zobaczył dokładnie ten sam plener co wcześniej — grube krople wody spadające z jeszcze grubszych kłębów okalających niebo, strugę deszczu i błota, w której brodził, lawirujące nad głową owady, których kolor odcinał się od szarego otoczenia w abstrakcyjny sposób. Żadnych śladów krwi poza tymi, które już wcześniej miał na sobie.
Podjął się tej mało zabawnej gry na już ustalonych zasadach. Znów sprawdzał każdy pojedynczy kamień z dokładnością chirurga babrającego w czyichś bebechach. Jeden błąd, nawet najmniejszy, a będzie fatalny w skutkach.
Pół metra w górę i miał wrażenie, że znów runie. Opatrzona rana nagle postanowiła o sobie przypomnieć, krzyknąć głośne "hej, wciąż tu jestem!" i przywieść do rozsądku, że być może nie najlepszym pomysłem było jej nadwyrężanie. Zatrzymał się na krótką sekundę (nie chciał przecież kusić losu, a ten przecież bywał kapryśny), odetchnął i ruszył dalej. Tym razem wspierał na rannej kończynie znacznie mniej ciężaru, gdyby była taka możliwość, całkiem porzuciłby pomysł używania jej.
Warknął rozjuszony, gdy robactwo przypuściło kolejny atak. Jasne skrzydła śmignęły tuż przed nosem, doprowadzając do złączenia szczęk w mocnym uścisku. Nie tracił czasu na bezcelowe machanie ręką — już wcześniej zauważył, że wszystkie próby odgonienia upierdliwego stada kończyły się fiaskiem.
Znów przysnął na ułamek sekundy i otarł usta wierzchem drżącej dłoni.
No dalej, nie zawiedź mnie — mówił do organizmu, gdy dreszcze pożerały go od środka. Zagryzł wargę i ruszył do dalszego boju. Za ambicję obrał pożegnanie tej dziury środkowym palcem i nie mógłby spojrzeć sobie w twarz, gdyby nie zrobił tego na odchodnym.

---
6, 12, 76
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obok Rhetta przetoczyła się niewielka błotna lawina. Po raz kolejny widział wszystko od boku, kamienie i zwały mokrej ziemi ześlizgujące się z wodą tryskającą w niewielkim, powstałym przez deszcz wodospadzie. Droga, jaką obrał wymordowany nie była jednak pierwszym, lepszym wejściem do doliny. Udeptana ziemia rozmokła, ale wszystko co miało już się przez laty sturlać ku dołowi zrobiło to już dawno. Być może nie był jednym, który w czasie takiej ulewy korzystał z wąskiej ścieżki ku górze. Zmiany pogody na Desperacji były niespodziewane.
Maszerował na kolanach, momentami niemal czołgał po grząskim podłożu, ważne jednak było to, iż poruszał się ku górze. Od czasu do czasu trafiał się suchszy kawałek gruntu na którym mógł zaczerpnąć powietrza, innym razem trzeba było nadwyrężyć nieco mięśnie, by przedostać się przez niebezpieczny kawałek.
W końcu jednak, chociaż wyglądało to jak sen, gdy sięgnął ku kolejnej skale przed sobą natrafił tylko na powietrze. Gęsta mgła pokrywała całą okolicę, ale nie dało się nie zauważyć, że na przestrzeni kilku metrów przed sobą Rhett miał wypłaszczenie. Wydostał się z rozpadliny.

G w tym samym momencie nadal pozostawał bez ruchu. Co raz większe połacie ciała poddawały się zimny, a do tego dochodził zwiększający się poziom wody i błota. Półka skalna była powoli zalewana. Było już pewna, że gdyby łowca chciał obrać tą samą drogę do Rhett, nie miałby żadnych szans. O ile zbierze w sobie jakiekolwiek siły, pozostanie mu tylko zejście w dół.

---

Pogoda & otoczenie: wokół was wieje porywisty wiatr, nad głowami szaleje burza. Średniej gęstości opady. Pojedyncze uderzenia piorunów. Temperatura w okolicach 9 °C. Rozpadlina jest wąska, mieszczą się tu dwie osoby idące obok siebie, ale nie więcej. Otacza was gęsta mgła, podłoże jest śliskie i podmokłe. Momentami ściany nad wami stykają się ku górze tworząc wąskie daszki.
Rhett: rana szarpana ciągnąca się od barku po zgięcie łokcia, znaczny ubytek krwi, zawroty głowy, osłabienie. Majaki (niebieskie motyle - znikome), skurcze żołądka i smak żółci w ustach. Mrowienie od ramienia do łokcia. Rana opatrzona - nie krwawi więcej. Dreszcze z powodu zimna.
G: Omdlenie. Zdrętwienie prawej stopy spowodowane zimnem, średni ból palców i śródstopia. Wychłodzenie. Odmrożenia III stopnia na stopach, dłoniach, uszach i nosie. Rozległe odmrożenia II stopnia.

Podsumowanie:
Rhett: Rana szarpana wymaga ponownego opatrzenia, obecnie nie krwawi, ale w przypadku braku leczenia na pierwszej fabule po tym wydarzeniu wda się zakażenie. W przypadku uleczenia przez 5 postów postać nie może używać tej ręki. Otarcia na całym ciele. Ubrania mokre, zniszczone, przesiąknięte błotem. Dreszcze. 2 fabuły przeziębienia. Możesz opuścić temat.
G: W przypadku powrotu do gry masz zgłosić się do mnie na PW, będziemy kontynuować akcję. W przypadku braku odzewu postać umiera z wyziębienia.


Koniec wydarzenia.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Za każdym razem, gdy musiał mocniej napiąć mięśnie, ranna ręka odzywała się zdwojonym, a może i strojonym bólem. Pulsowała i szarpała, śląc impulsy wzdłuż całej kończyny. Niejednokrotnie zaciskał zęby, zatrzymując artykulację jeszcze w miejscu jej powstania. Niezadowolenie zaistniałą sytuacją dodało mu sił. Przekonał się o tym, gdy mimo drżących ze zmęczenia mięśni wciąż podnosił rękę, chwytając w palce szorstką krawędź kamienia.
Wspinaczka trwała wiecznie. Takie przynajmniej odniósł wrażenie, gdy któryś raz z rzędu zjechał kilka centymetrów w dół. W takich chwilach zaczynał podejrzewać wszechświat o dość niepożądane poczucie humoru. Dzieciak wchodził pod górę, a los rzucał mu wszelkiej maści kłody pod nogi.
W pierwszej chwili świst powietrza między gotowymi do chwytu palcami wlał niepokój do umysłu wymordowanego. Umarł? To już? Tak szybko?
Plask dłoni o mokre podłoże uświadomił mu, że to jednak nie koniec. Powoli, wręcz w obawie przed figlami halucynacji uniósł wzrok, spoglądając na świat ponad błotem i brudną wodą. O mało nie wystrzelił z szybkością godną pocisku, zauważając koniec mozolnej drogi.
Drżąc z wyziębienia, stanął wyprostowany. Były też dumny, gdyby zimno nie przenikało przez skórę aż do kości i nie oplatało ciasnym węzłem stawów, ograniczając znacznie ruchy. Po chwili obserwacji gęstej mgły nabrał powietrza w płuca i odetchnął tak głęboko, jak tylko się dało. Później obrócił się ku rozpadlinie i ziścił wcześniejszy plan, żegnając ją środkowym palcem. Odmaszerował pełen werwy, dokładnie wiedząc gdzie się kierować.

z/t
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down


Na łowy...ienie?
Łowca Demonów, Eliminator Maszkar, Wiedźmin - to kilka z tytułów, którymi Frankenstein nie mógł się poszczycić, jednak jeżeli pozwoliłby mu na to program, to właśnie tak siebie nazywając wczułby się w rolę podczas osobistego zadania, którego się podjął.
Windykator, mający trochę wolnego przed potrzebą ściągnięcia długu od kolejnego cwaniaka, który posługę u Drug-on traktował jak gratis z kuponu trafionego w paczce Lays, nie tak dawno temu kręcił się bez celu po Desperacji. Odwiedził między innymi okolice Czarnej melancholii i Baru przyszłość. Liczył, że przebywając niedaleko większych skupisk nieludzi, przykuje do siebie czyjąś uwagę i sposób na spożytkowanie wolnego czasu sam się znajdzie. Taktyka ta nie podziałała, jednak wyłącznie z winy samego Desmonda. Do jego receptorów słuchowych trafiła bowiem dość intrygująca plotka, która uruchomiła program zainteresowanie.exe. Wstępny pomysł, by samemu zainicjować interakcję z jakimś nieznajomym, natychmiast zmienił się na znalezienie potwierdzenia wspomnianej pogłoski. Wszakże Frankenstein może spróbować pogadać i poszerzyć swoje koło znajomości w każdej wolnej chwili, ale pobawić się w detektywa i/lub poszukiwacza dziwactw? Nie mógł przegapić tej szansy. Tym bardziej, że biorąc pod uwagę standardy panujące na Desperacji, wspomniane dziwactwo może okazać się ciekawym rozmówcą. Byle tylko nie było tak zdziczałe, że na widok androida ograniczać będzie swoje priorytety wyłącznie do przerobienia go na coś podobnego do zgniecionej puszki po Pepsi.
Frankenstein jako swój cel, oraz potencjalne miejsce przebywania poszukiwanej kreatury, obrał okolice Oceanu Spokojnego. Z plotek wydedukował, że to właśnie tam będzie miał największe szanse na konfrontację. Nie odrzucał jednak opcji, że stworzenie równie dobrze może przebywać w innych miejscach ze zbiornikiem wodnym, bo to było punktem wspólnym większości opowieści. Nic więc dziwnego, że Desmond tak wybrał drogę do swego celu, by w trakcie mijać miejscówki spełniające wyżej postawiony warunek. Zważając też na niewiadome nastawienie poszukiwanej istoty, Windykator postanowił zabrać ze sobą swoją czarną, wierną walizkę, w której trzymał swoje "narzędzia pracy".
Frankenstein szedł dość energicznym krokiem wzdłuż rzeki, kierując się w stronę oceanu. Od czasu do czasu zatrzymywał się, gdy jego receptory zarejestrowały niepokojące zagłębienie się kończyny dolnej w podłoże, spowodowane jego nadmierną wilgotnością. Takie postoje były jednak i krótkie, i rzadkie. Nie wydawał się zachowywać jakichś szczególnych środków ostrożności. Powód był prosty - wiedział, że poszukiwana istota była takich gabarytów, że w tych okolicach powinien zauważyć ją z dość znacznej odległości, co da mu ewentualny czas na odpowiednie przygotowania. Interakcję miał jednak zamiar rozpocząć po przyjacielsku - gdy tylko ujrzy przerośniętego wymordowanego pasującego do opisu z plotek, wesoło pomacha do niego ręką w geście przywitania. To powinno wystarczyć, by określić agresywność nieznajomego. I ewentualnie jego przebiegłość.

Unbench the Kench btw
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

"Bestie" lub inne istoty zwierzęce zazwyczaj używają tych samych tras i szlaków, pilnując swojego "terenu". Jeśli Amep miałby być taką bestią, to zapewne łowca na niego "polujący" mógłby z łatwością określić jego trasy.
Lecz tak nie było. Amep zazwyczaj używał najkrótszej trasy, wiedząc o tym że większość istot mieszkających na Desperacji uznaje go za zagrożenie rodem z serii o Xenomorph'ach, tylko jeszcze większe i jeszcze dziwniejsze. Po co to coś wyszło na ląd? Dokąd idzie? Czy mnie zje?
Zazwyczaj jednak odpowiedzi idą tak - bo ma dość wody, przed siebie, nie. A jak było w tym wypadku? Amep faktycznie szedł w pobliżu tej "rzeki", tudzież ledwie ruszającego się bajorka. Nie miał jednak nawet powodu by się do niego zbliżyć, prędzej by zapadł się w błocie niż faktycznie miał z niego jakiś pożytek. Kierował się z powrotem nad ocean, po swojej standardowej "wizycie" w Apogeum. Niestety, znowu poszła dość kiepsko, nikt nie chciał sie wymieniać, a większość osób nie chciała się do niego nawet zbliżyć. Standard.
Stąd też, z kotwicą solidnego okrętu opartą o bark i trzymaną prawą dłonią, oraz pustą siecią suniętą po piachu, trzymaną za lewą dłoń powoli szedł z powrotem w stronę oceanu. Jeszcze miał kawałek drogi, ale raczej nie będzie żadnych komplikacji.
Nie spieszył się, nie oglądał za siebie. Miał jeszcze sporo do przejścia, a postoje by spojrzeć za plecy nie są dla niego. Nie jest paranoikiem. Jeśli ktoś by chciał zwrócić jego uwagę, to zapewne musiałby sam go zaczepić. Amep już nie próbuje samemu zagadywać do innych - zazwyczaj kończy się to ucieczką takowych, lub drętwą wymianą zdań z kimś kto jest zdegustowany, przestraszony lub zwyczajnie niechętny do rozmowy. Najwidoczniej zmieszanie ze zwierzętami sprawiło, że ludzie są bardziej nieufni, podstawowi. Zmieszanie się z rybą było lepszym pomysłem! Ryby są dobre na mózg!
Podobno, choć ciężko mu to potwierdzić. Miewa luki w pamięci, czasami jest stawiany przed sytuacjami na jakie nie potrafi znaleźć odpowiedzi gdy inni mogą, ot, standard.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Ribbit? Bulbul?
Frankenstein nie zawsze miał na tyle szczęścia, by w rekordowym czasie odnaleźć tych, których szukał. To takie trochę fatum pracy, którą się trudził, gdzie większość jego celów - uprzednio poinformowanych bądź nie - zdawały bawić się z nim chowanego. Na szczęście android nie miał jakoś specjalnie rozpisanego skryptu odpowiadającego za zdenerwowanie przez marnowanie czasu, tak też ten niekorzystny stan rzeczy mocno go nie ruszał. A co się odwlecze, to nie uciecze, więc nie było powodów do nerwów.
Ale tym razem bohater niemalże odczuł satysfakcję, gdy w oddali udało mu się zlokalizować sporych rozmiarów - tak poziomych jak i pionowych - istotę. Ta zdawała się również kierować w stronę oceanu i raczej Desmond z góry mógł odrzucić opcję, że nie była tym, czego szukał. Teraz dzielił go całkiem spory dystans od pleców nieznanego, lecz lecąc na skrzydłach motywacji, android przyśpieszył kroku. Po drodze zwiększył też dystans dzielący go od samej rzeki. Walizkę zaczął nieść oburącz, za swoimi plecami. Może szczęście mu tak dopisało, bo nie było związane ze ściąganiem długów?
Jako, że nieznajomej istocie o dość pokaźnych gabarytach niespecjalnie się śpieszyło, Frankenstein nie miał większych problemów ze zbliżeniem się doń. Choć zdawał się być beztroski, to bacznie obserwował ryboluda. Trzymane przez niego sieć i kotwica, w takich przerośniętych łapach, nabierały kilku dodatkowych sposobów użycia, w tym jako narzędzia do siania demokracji. Choć android, ze względu na swój budulec, mógł uznać kojarzony ze statkami kawał stali taszczoną przez ryboluda za bratnią duszę, to nie chciał być z nią w bliższych relacjach. Tym bardziej, gdy to agresywny Wymordowany zapragnie ich ze sobą poznać. Ekwipunek nieznajomego, choć pozornie wydający się na mało bezpieczny, mógł też służyć jako znak, że stworzenie wykazywało się dość konkretną dozą inteligencji.
Plan Frankensteina zakładał takie zbliżenie się do nieznanego, by zacząć kroczyć obok niego, po jego lewicy. Jeżeli stwór okaże się mało towarzyski, jeżeli nie po prostu głodny (bo skąd miałby wiedzieć, że ma do czynienia z konserwą, a nie mięsem i kośćmi), to bohater przejdzie w tryb "nie daj się zjeść/uszkodzić". A potem będzie myślał najpierw o ucieczce, a dopiero potem o ewentualnej obronie. Jeżeli jednak wszystko pójdzie gładko i Desmond bez problemu będzie mógł towarzyszyć ryboludowi w jego wędrowce, to wtedy spróbuje nawiązać kontakt.
- Czyżby ktoś się tutaj wybierał na połów? - bohater postara się w ten niezbyt kreatywnhy i o dość wątpliwej skuteczności sposób nawiązać rozmowę, cały czas patrząc przed siebie - Czy może wracał po nadmiernym byciu ignorowanym przez tutejsze ryby?

Fun fact: pogrubienie mojego dialogu nie jest poprawnie wyświettlane na Firefox'ie. Shiet?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach