Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Był bardzo wdzięczny w momencie, w którym medyk odwrócił się plecami i dał mu tę odrobinę poczucia bezpieczeństwa. Nie, żeby miał prawo czuć się bezpiecznie w towarzystwie obcego człowieka, podczas szalejącej burzy z możliwością utonięcia w deszczówce i jeszcze z fruwającym dookoła głowy stadem dzikich jak bluszcz motyli. Z tego wszystkiego musiał westchnąć, bo nabrał wrażenia, że jeszcze chwila i z całego tego napięcia płuca eksplodowałyby w drobne kawałki. Dotyk nieznajomego, nawet jeśli całkowicie nieinwazyjny, okazał się cięższy do zniesienia, niż wymordowany początkowo założył. Bił się z myślami — z jednej strony zakładając, że to tylko lekarz, nie brakowało mu troski o innych, nie miał niczego złego na myśli, chciał tylko pomóc. Z drugiej wciąż przebijała myśl, że jeszcze nie tak dawno szedł w kierunku opętanego z wyciągniętym nożem i cholera wie jakimi zamiarami. W całej tej niekomfortowej sytuacji udało mu się odnaleźć całkiem spory plus. Palce łowcy ślizgające po bladej skórze oraz impulsy bólu posyłane wzdłuż ramienia skutecznie — choć tylko na kilka krótkich chwil — odciągnęły uwagę od latających owadów. Zamiast tego skupił się w pełni na zaciskaniu wolnej ręki na zmiętym materiale koszulki. Nie wyglądał najlepiej na świecie. Po takiej utracie krwi zwykle blada cera zbielała jeszcze bardziej, a już wcześniej z lekka widoczne cienie pod oczami zyskały na mocy. Był zwyczajnie zmęczony. Wpierw ucieczką przed bestią, która pozbawiła go połowy sił, a później jeszcze walką z żywiołem, która na dodatek wcale nie dobiegła jeszcze końca. Dodatkowo umysł coraz bardziej płatał oczom i zmysłom figle, bo medyk zdawał się wcale nie zauważać niebieskiego robactwa i jego upierdliwej natury.
Gdy tylko proces opatrywania rany został zakończony, od razu naciągnął ubranie na prawowite miejsce. Już zaczynał otwierać usta w celu wypowiedzenia słów podziękowania. Zwarł je w wąską linię, nim jakiekolwiek zdanie zdołało dotrzeć do nowego kolegi. O ile trzepot niebieskich skrzydeł i latanie tuż przed twarzą było jeszcze do zniesienia, tak kompletnie nie przypuszczał, że nadejdzie moment, w którym to paskudztwo zacznie pchać mu się do gardła. Wbił się plecami w mokrą ścianę, jakby było możliwe scalenie z nią w jedno. Zacisnął też mocno powieki, unosząc dłoń do warg. Poza przesłonięciem ich nie mógł zrobić nic więcej. Wcześniej zmęczony, teraz jeszcze przestraszony tworami, których nikt inny nie widział. W pewnym momencie złapał za nadgarstek Kaito, zbliżając się do niego na kilka centymetrów.
- Zabierz je - zdołał jeszcze wydukać. Do mózgu szybko dotarła informacja o nieprzyjemnym uczuciu w rannej ręce. Spojrzał zaraz w jej kierunku, spodziewając się widoku całego stada niewielkich mrówek, lecz nie zobaczył niczego poza świeżo nałożonym bandażem. Szczęki zwarły się mocniej, gdy kolejny motyl przefrunął przed twarzą, na chwilę pozostawiając za sobą jasną smugę koloru.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zdawał sobie sprawę, że niektórzy byli bardziej skryci. Sam miałby z tym problemy, ale on jako lekarz rzadko kiedy był chory czy ranny, a poza tym potrafił sam się wyleczyć. Nikogo nie musiał prosić o pomoc więc nie było problemu. Starał się chociaż minimalnie zapewnić komfort wymordowanemu, nawet w takich warunkach. Nie zamierzał już go przekonywać, sam to po części zrobił. Najważniejsze, że mu pozwolił.
Podczas wykonywania całego zabiegu starał się być naprawdę ostrożny. Na szczęście obyło się bez przeszkód, toteż na sam koniec odetchnął z ulgą. To jedyne co mógł zrobić i choć bólu nie uśmierzy, to przynajmniej udało mu się zatamować krwawienie i jako tako zabezpieczyć ranę. Na jego twarzy pojawił się lekki grymas, kiedy to znów poczuł ból w palcach. Że też przez to cholerstwo musiał stracić buta.
Obejrzał się za siebie, lecz ujrzenie czegokolwiek w tej mgle było wręcz niemożliwe. Deszcz na pewno nie będzie trwał długo, a potem będą mogli się rozejść. Problem w tym, że Kaito już nie wiedział gdzie się znajduje. Chciał o coś zapytać, kiedy to wymordowany zaczął się dziwnie zachowywać. Zaczął przyciskać się do ściany, a jedną rękę przyciągnął do ust.
- Będziesz wymiotował? - Zapytał, obserwując go uważnie. Ku swojemu zaskoczeniu został pochwycony za nadgarstek. Obcy podszedł bliżej, a w jego głosie dało się słyszeć błaganie. Medyk przechylił głowę, kompletnie nie rozumiając o co mu chodzi.
- Co mam zabrać? Przecież nic tu nie ma.. - Przerwał, widząc jak tamten coraz bardziej wariuje. Wolną ręką delikatnie poklepał go po bladej twarzy, miał majaki? Być może spowodowane zbyt dużą ilością utraconej krwi.
- Usiądź, zamknij oczy. - Krótkie polecenia, jeżeli tego nie zrobi to go po prostu zmusi. Może siedzenie na wilgotnej skale nie należało do przyjemnych, ale trzeba było tak zrobić. Zaraz po tym i Kaito do niego dołączył, siadając tuż obok. Oparł na moment głowę o wilgotną skałę i spojrzał na wymordowanego.
- Głęboko oddychaj. - Dodał po chwili, mając nadzieję że Rhett mu zaraz nie odpłynie. Rzecz jasna nie miał pojęcia co tamten widział, ale ewidentnie mu to przeszkadzało. Pogoda na szczęście nie uległa pogorszeniu, więc mieli czas dla siebie. Znowu się skrzywił i sięgnął rękoma do zimnej stopy, masując ją lekko. Zaraz będzie musiał coś wymyślić, a może powinien udać się na poszukiwanie buta wówczas kiedy nieznajomy tutaj na niego poczeka? Spojrzał na niego, mając nadzieję że było mu chociaż odrobinę lepiej. Czuł jednak w kościach, że wcale tak nie było. Powinni biec szybciej? Powinien działać szybciej? Szarowłosy zaczął mieć wyrzuty sumienia, że nie zabrał się do całej sprawy tak jak powinien. Jako medyk musiał zachować zimną krew, aczkolwiek w obecnej sytuacji nie potrafił tego zrobić. Myśli o utopieniu się chyba zbyt bardzo zaczęły go męczyć. Niby pogoda zmierzała w dobrym kierunku, ale ile to wszystko potrwa? Dzisiejszego dnia nie miał szczęścia i dobrze o tym wiedział.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czy będzie wymiotował? Cholera, jeśli tylko miałoby to jakoś pomóc przegonić to upierdliwe stadko, to był gotów wepchnąć sobie rękę w gardło po sam łokieć. Miał wielką nadzieję, że majaki rzeczywiście zostały wywołane utratą krwi czy zmęczeniem, może wszystkim naraz. Bo jeśli przyszłoby mu zmagać się z dodatkowym zaburzeniem, to nie był pewien, czy nie ugiąłby karku przed tym, co siedziało mu w głowie od samego początku. Już teraz czuł narastającą wewnątrz irytację, może nawet agresję. Jednocześnie potrafił zachować względny spokój, bo świadomość, że ta furia nie należała do niego, działała jak zimny okład na rozgrzane gorączką czoło. Odetchnął głębiej, będąc w stanie jako tako unormować poziom nerwów. Odsunął wtedy rękę od ust, zaczesując nią zmierzwioną grzywkę. Z drugiej strony opadające na oczy kosmyki w jakiś sposób odcinały go od widoku owadów, więc przez chwilę nawet rozważał, czy nie przyklepać fryzury na twarzy. Usłuchał też zalecenia medyka i usadził się grzecznie na skale. Ciągnący od niej chłód w połączeniu z mokrymi ubraniami nie był najlepszą w życiu mieszanką. Dodatkowo wyziębiony organizm w końcu zaprotestował, wywołując na ciele drobne drgawki.
- Motyle. Całe stado, naprawdę ich nie widzisz? - nie spojrzał na towarzysza, zamiast tego unosząc dłonie, by wpierw przeciągnąć nimi po twarzy, a następnie potrzeć oczy. Przez krótką chwilę tliła się w nim nadzieja, że dzięki temu owady znikną. Ale nie. Wciąż latały dookoła, tak samo upierdliwie. Dziwił się tylko, że od tego wszystkiego jeszcze nie poodpadały im skrzydełka.
„Głęboko oddychaj”
Zdusił narastający śmiech w zarodku, nie pozwalając mu dosięgnąć nawet gardła. Coś podpowiadało, że najłatwiej byłoby po prostu się stąd wyrwać. Zostawiając medyka daleko w tyle albo po prostu się go pozbywając, bo był taką samą przeszkodą na drodze jak panująca burza. I wiedział, że poniekąd to coś miało rację, bo na czterech kończynach biegło się znacznie szybciej, niż na dwóch. Z drugiej strony głos się jednak mylił, bo Renard ani przez chwilę nie rozważał pozostawienia towarzysza samego sobie. A już na pewno nie po tym, jak ten udzielił mu odpowiedniej pomocy i jeszcze próbował uspokoić, gdy umysł płatał figle. Przemknął zdrową ręką wzdłuż drugiej kończyny, chcąc kilkoma krótkimi ruchami pobudzić nieco zastałe krążenie.
- Może to nieodpowiednia chwila, ale... nie przedstawiłem się. Ty też nie - parsknął w końcu, takim szczerym, rozbawionym śmiechem.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z powodu mojej nieobecności trwającej planowo do czerwca, a może nawet i do jego połowy macie zezwolenie na dalsze pisanie. Ingerencja jest chwilowo wstrzymana. Po powrocie dam znać, przeczytam wasze posty i będziemy kontynuować. Dotychczasowe warunki pogodowe będą się utrzymywać, jednak na ten moment nie grozi wam pogorszenie się, ani ulewy, ani obrażeń.~
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie wiedział co mogło mu dolegać. Prawdopodobnie utracił tak dużo krwi, że jego umysł ostatkiem sił starał się kontrolować sytujacę. Motyle miały trzymać go tutaj aby nie zemdlał? Kto wie. W zasadzie zrobiłby wszystko aby stan opętanego się polepszył, jednakże miał związane ręce. Niepewne spojrzenie czasami odrywało się od bladego oblicza chłopaka, przeczesując okolicę. Mgła, wilgoć i narastające zimno. Nic poza tym.
Aż sam drgnął. Jak bardzo źle wyglądała ich sytuacja? Kaito nie potrafił być na chwilę obecną egoistą. Jego natura zakazywała mu pozostawiania nowego towarzysza, którym trzeba będzie się zająć. A co jak okrutna burza odejdzie i pojawi się słońce? Gdzieś będzie musiał odstawić chłopaka, nieważne że przez to narażał siebie.
- Motyle.. - Powtórzył, patrząc na niego z niedowierzaniem. A więc było źle, nawet bardzo. Ukucnął i usiadł tuż obok chłopaka, spuszczając głowę ku dołowi.
Nie wiedział co mogłoby poradzić na majaki, nie miał przy sobie sprzętu a nawet jeśli to warunki nie sprzyjały. Byli na straconej pozycji. Łowca już dawno zapomniał, że młody mógłby być niebezpieczny. Nadmierna ufność zawsze była jego słabą stroną, ale do tej pory nic złego mu się nie przydarzyło.
Jak będzie tym razem?
Również parsknął śmiechem, gdy tamten wspomniał o imionach. W całej tej szamotaninie z pogodą kompletnie zapomniał o manierach! Ale przecież to nic złego, w końcu kto robi tak, że podchodzi do rannego, opętanego będąc na jamiś zadupiu i macha do niego ręką mówiąc mu swoje imię.
Aż uśmiechnął się ironiczne, również się śmiejąc. Przynajmniej przez chwilę obydwaj mogli poczuć rozluźnienie.
- Kaito. - Wymamrotał, posyłając mu znaczące spojrzenie. Teraz jego kolej o ile Rhett będzie w ogóle chciał się podzielić taką informacją. Spojrzał w kierunku bandaża znajdującego się na ręku. Mógł to zrobić lepiej.
Sapnął cicho, strzelając zimnymi palcami.
- Co robiłeś na takim odludziu? - Zapytał, przechylając się lekko w lewą stronę. W sumie dostał odpowiedź, uciekał od jakiegoś stwora. Ale.. gdzie jego towarzysze, ktokolwiek? Wiedza G. była tak ograniczona, że nawet wydawało się to śmieszne.
Czasami głupiał w takich sytuacjach.
On sam oczywiście się nie przyzna, że chciał udowodnić ojcu i innym łowcom jaki to nie jest samodzielny i szlachetny. Kretyn sam na siebie podpisał wyrok śmierci i to jeszcze z durnowatym uśmiechem. Dopiero o cenie swojej wyprawy przekonał się w momencie spotkania rannego i rozpętania się oszalałej burzy.
Dziś nie zostanie bohaterem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obraz coraz bardziej skakał mu przed oczami. Prawie jak w starym, zepsutym telewizorze, którego antenę trzeba było wystawić poza okno i odpowiednio ustawić, by na ekranie cokolwiek się pojawiło. Przez chwilę był nawet gotów wydłubać oczy i pomachać nimi nad głową w nadziei, że tym sposobem wyeliminuje niebieską chmarę z wizji. Niestety. Oddech świeżym powietrzem wypełnionym deszczową wilgocią musiał wystarczyć.
Uszy legły naprzód w wojskowym ukłonie, niemal stapiając się w jedno z mokrymi kosmykami. Naciągając kaptur na głowę myślał tylko o odgrodzeniu robactwa od twarzy. Trzepot ich delikatnych skrzydeł, mimo iż nie powinien w ogóle do niego docierać, z każdą sekundą przyprawiał o coraz większy ból głowy.
Uszkodzona ręka coraz bardziej drętwiała — gdyby co jakiś czas nie wykonywał profilaktycznych ruchów, prawdopodobnie już kilka minut wstecz byłaby jak proteza pełna cementu. Uczucie mrówczych kroków obejmowało coraz większą powierzchnię kończyny. Zwarł mięśnie szczęki w bolesnym uścisku, gotów przegryźć język w pół, gdyby tylko odrobina ciepłej krwi była w stanie odprawić wszelki dolegliwości hen daleko za horyzont.
Rozbrzmiewający ponad deszczem głos oderwał go od gorączkowego planowania.
Renard — skinął jedynie głową, umieszczając imię medyka w odpowiednich aktach pamięci. Uważał go za wartego zapamiętania. Przywitałby się odpowiednio, wyciągając doń rękę, gdyby nie problem, że jedną ledwo ruszał, a drugą przytrzymywał materiał bluzy na ramionach.
Przed tym, jak coś postanowiło mnie zabić? — uniósł w końcu wzrok, spoglądając na Kaito rozbieganym wzrokiem. Przez dłuższą chwilę szukał odpowiedzi, która usatysfakcjonowałaby ich obu. Po kilku sekundach po prostu wzruszył ramionami. — Sam nie wiem. Zwiedzałem. Rozumiesz, gdyby coś zechciało nagle zapolować, to dobrze wiedzieć w którą stronę biec.
Zwłaszcza bez wsparcia — podszepnął rozsądek, ale tę myśl pozostawił dla siebie.
Co ty na nim robiłeś? — wątpliwość wplątana w ton wypowiedzi sugerowała, że byle odpowiedź nie wystarczy. Drgnął ku tyłowi, gdy kolejny motyl postanowił naruszyć barierę przestrzeni osobistej.

---
Kajam się za tego posta... (╥﹏╥)
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Opatrunek na ranie Rhetta trzymał się pomimo wszelkich obaw medyka. Nawet tak prowizoryczna osłona chroniła nadszarpaną powierzchnię ręki przed paskudną wilgocią i zacinającym deszczem. Krwotok wyraźnie osłabł i chociaż materiał szybko przesiąkł karminową cieczą, pod spodem zaczynały tworzyć się skrzepy. Minimum pierwszej pomocy zostało wykonane, chociaż niewątpliwie problem tego zranienia nie zakończy się jedynie na owinięciu go. Tak rozległe i głębokie obrażenie prędzej czy później da o sobie znać.
Dla Rhetta byłoby lepiej, gdyby stało się w czasie jak najbardziej oddalonym od tego momentu. Gdyby przyszło im przemieszczać się dalej, napotkaliby niemały problem. Droga nie była niemożliwa do pokonania, ale emanowała wrażeniem, że każdy krok w płynącym wartko strumieniu byłby potwornie trudny i wyczerpujący. Jeżeli pogoda się nie poprawi, będą musieli w końcu to zrobić.
Tymczasem motyle nie chciały odpuścić. Wnętrze gardła wymordowanego wypełniło się cierpkim posmakiem, a żołądek zacisnęły skurcze.

---

Pogoda & otoczenie: wokół was wieje porywisty wiatr, nad głowami szaleje burza. Średniej gęstości opady. Pojedyncze uderzenia piorunów. Temperatura w okolicach 10 °C. Rozpadlina jest wąska, mieszczą się tu dwie osoby idące obok siebie, ale nie więcej. Otacza was gęsta mgła, podłoże jest śliskie i podmokłe. Momentami ściany nad wami stykają się ku górze tworząc wąskie daszki.
Rhett: rana szarpana ciągnąca się od barku po zgięcie łokcia, znaczny ubytek krwi, zawroty głowy, osłabienie. Majaki (niebieskie motyle - ciąg dalszy), skurcze żołądka i smak żółci w ustach. Mrowienie od ramienia do łokcia. Rana opatrzona - nie krwawi więcej.
G: zmęczenie. Zdrętwienie prawej stopy spowodowane zimnem, średni ból palców i śródstopia.

Dodatkowe: Poproszę każdego o jeden numerek na końcu posta.
(Użyte: 1, 3, 9, 21, 27, 29, 48, 51, 79, 86, 90).
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Termin na odpis: 23.07
Kolejność obojętna. Za długo tkwimy w miejscu z tą akcją.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Od dłuższej chwili wiercił się w miejscu. Nie dlatego, że było niewygodnie (w końcu na Desperacji ciężko o miękki, karmazynowy fotel władców). Problem stanowiła nieprzyjazna chmara atakująca z każdej strony. Motyle wyprzedzały ruch mięśni, jakby doskonale wiedziały, w którą stronę zamierzał się obrócić.
Czaszkę przepełniał już nie tylko rozwścieczony warkot, ale i trzask zepsutego telewizora. Gdy tylko przechylał głowę o niewinny milimetr, dźwięk strzelał w uszach ze zdwojoną mocą, domykając szczęki w zwartym uścisku. Podejrzewał, że gdyby w tym momencie spróbował wstać, nie minęłaby sekunda, a runąłby pyskiem w błoto. Wizja okazała się na tyle niechciana, by przywarł plecami do ściany.
Bez żartów — wydukał sam do siebie, omijając medyka wzrokiem. Na sekundę przed pełnymi rezygnacji słowami żołądek oplótł się mocnym węzłem skurczy, zmuszając sylwetkę do zgięcia wpół. Kolejna fala warkotu odbiła się w uszach echem.
Zacisnął usta i z cichym "uhh" zmusił nogi do uniesienia ciężaru reszty ciała. Chwiał się krótką, ale bardzo niebezpieczną sekundę, w ostatniej chwili kładąc zdrową rękę na ścianie i zapobiegając upadkowi.
Renard - 1. Grawitacja - 0.
Musiało trochę minąć, by lawirujący przed oczami obraz ustał, pozwalając wymordowanemu na postawienie w miarę bezpiecznego kroku naprzód. Nic mi nie będzie, wiem, co robię — mówiła postawa, przecząc całkowicie rzeczywistości. Podnosząc się z kamienia, myślał tylko o uspokojeniu żołądka. Na pomocnika wybrał gęstą zasłonę deszczu spadającego z nieba.
Warkot mimowolnie przeciskał się przez gardło za każdym razem, gdy motyle pozwalały sobie na więcej, atakując każdy odsłonięty centymetr skóry. Wyzwaniem było opanować się i uformować dłonie w naczynie, które deszcz mógł wypełnić. Nie wiedział, czy to pomoże, czy uspokoi żołądek, czy otrzeźwi umysł. Byłby jednak zły, poddając się bez podjęcia próby.

---
36

Zanieczyszczona rzeka oraz jej okolice - Page 4 20dtwvB
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Orzeźwiający chłód pozwalał utrzymać jeszcze resztki poprzedniego posiłku w żołądku, ale wszechobecna wilgoć w powietrzu działała zupełnie w przeciwna stronę. Na ciele osiadała delikatna mgiełka, bo chociaż oboje chowali się pod półką skalną, wszędzie dookoła lał deszcz i delikatna mgiełka docierała nawet tam. Skóra lepiła się do ubrań, śmierdziało stęchlizną. Motyle nie pomagały.
Nie pomagały, ale dusząca chęć wymiotów również się nie wzmagała. Było tak, jakby Rhett utknął w martwej pętli złego samopoczucia. Stan doprawdy godny współczucia, ale nie najgorszy z możliwych. Nadal mógł ustać na własnych nogach, mógł zrobić kilka kroków i wychylić głowę na gęstą ulewę, która w przeciągu kilku sekund przemoczyła doszczętnie górną połowę odzieży i przygładziła włosy. Równie prędko napełniło się prowizoryczne naczynie wykonane z dłoni wymordowanego. Woda była lekko żółtawa, ale na pewno nie tak toksyczna jak ta znajdująca się w rzekach i jeziorach na Desperacji. Na pewno jednak nie była szczególnie groźna dla osoby, która zarażenie wirusem miała już za sobą.

Zajęty własną osobą Rhett od dłuższej chwili nie miał kontaktu z mężczyzną, który mu towarzyszył. To z resztą miało się szybko wyjaśnić. Gdyby tylko spojrzał za siebie mógłby dostrzec, że G z jakiegoś powodu, być może przez spadającą temperaturę jego ciała siedział w stanie półprzytomności, drżał i oddychał cicho. Nie był w stanie się odezwać.

---

Pogoda & otoczenie: wokół was wieje porywisty wiatr, nad głowami szaleje burza. Średniej gęstości opady. Pojedyncze uderzenia piorunów. Temperatura w okolicach 9 °C. Rozpadlina jest wąska, mieszczą się tu dwie osoby idące obok siebie, ale nie więcej. Otacza was gęsta mgła, podłoże jest śliskie i podmokłe. Momentami ściany nad wami stykają się ku górze tworząc wąskie daszki.
Rhett: rana szarpana ciągnąca się od barku po zgięcie łokcia, znaczny ubytek krwi, zawroty głowy, osłabienie. Majaki (niebieskie motyle - ciąg dalszy), skurcze żołądka i smak żółci w ustach. Mrowienie od ramienia do łokcia. Rana opatrzona - nie krwawi więcej.
G: Omdlenie (za 1 kolejkę w przypadku braku odzewu). Zdrętwienie prawej stopy spowodowane zimnem, średni ból palców i śródstopia.

Dodatkowe: Poproszę każdego o jeden numerek na końcu posta.
(Użyte: 1, 3, 9, 21, 27, 29, 36, 48, 51, 79, 86, 90).

Rhett: Ponieważ wynik z kostek nie dotyczył twojej osoby, możesz (ale nie musisz) podjąć próbę wydostania się i ucieczki z zalewanych terenów. Będzie to jednak wymagało pozostawienia G na pastwę losu. W przypadku chęci pozostania będziesz nadal wykonywał poziom trudny wydarzenia, ale samotnie, jeżeli G nie powróci.

Termin:
31.07


Ostatnio zmieniony przez Yū ✿ dnia 29.07.18 12:03, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie zwracał uwagi na zimne krople deszczu, które przemykały pod kołnierzykiem koszulki i spływały wzdłuż kręgosłupa. Towarzyszące im dreszcze sprawiały, że zbierająca się w prowizorycznym naczyniu woda drżała wraz z całym ciałem wymordowanego. Czasami niebezpiecznie chlupotała, ale przy obecnej ulewie drobne ubytki zostawały szybko wypełniane. Przytknął dłonie do ust i wypił, cały proces powtarzając jeszcze jeden raz.
Liczył, że w tym czasie motyle odpuszczą. Choć na krótką sekundę, by mógł w spokoju opanować skurcze. Nie zrobiły tego. Więcej nawet — atakowały znacznie agresywniej niż chwilę temu. Już wcześniej przestał się ich obawiać. Teraz wzmagały tylko zrodzone we wnętrzu rozdrażnienie, każdym kolejnym nalotem na twarz dorzucając powód do warkotliwych pomruków.
Potrząsnął głową, chcąc nie tylko rozgonić zbierającą się, coraz większą chmarę owadów, ale i pozbyć się ciężkich kropel z kosmyków. Mógłby przysiąc, że widział, jak deszcz uderza w te niebieskie skurwysyny. Odrzucone na kilka centymetrów na nowo przystępowały do szarży, śmiejąc się pogodzie prosto w twarz. Zaczynał rozumieć wściekłość matki natury, nawet się jej nie dziwił.
Spojrzał przez ramię ku medykowi. Pozostawał dziwnie cichy od dłużej chwili, co tylko zapalało czerwoną lampkę. Uważaj — wrzeszczała na cały regulator, pozostając podejrzliwą nawet po całej zaserwowanej przez Kaito pomocy. Mrużąc kolorowe ślepia, lustrował skuloną sylwetkę, jakby oczekiwał nagłego zrywu, podczas którego dłoń sięgnęłaby po wcześniej zaprezentowany nóż. Nie zrobił tego, nawet się nie poruszył i wciąż milczał.
Gorączkowe myśli zbiegły się w jedno miejsce, utrudniając opętanemu podjęcie decyzji. Wahał się wyraźnie, a mięśnie szły za jego przykładem, drgając pod skórę to w jedną to w drugą stronę.
Westchnął. Ręka samoistnie drgnęła ku twarzy, przesuwając się po niej w zmęczeniu. Chwycił wysłużoną bluzę i zarzucił na ramiona medyka, dokładając wszelkich starań, by materiał przypadkiem nie zsunął się na ziemie.
Nie waż się umierać — mruknął pod nosem, przy okazji odganiając kolejnego motyla, gdy ten przefrunął mu tuż przed nosem. Ruszył dalej wzdłuż rozpadliny.

--
92
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach