Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Początek wydarzenia z kostek
Poziom: trudny
Uczestnicy: G & Rhett



W jednym G miał rację na pewno, samotna wyprawa na Desperację nie była pomysłem najmądrzejszym, ale może w tym jednym wypadku miał jednak szczęście. Trafiając na samotnego, do tego rannego wymordowanego wygrał los na loterii. W końcu to o niebo lepiej, niż natknąć się na całą grupę zdrowych, racja?
Ciężkie opary unosiły się nad brudną rzeką, która płynęła leniwie pod spróchniałym mostem. Gęste, oleiste plamy na jej powierzchni nie zachęcały do korzystania z dobrodziejstw wody, ta tutaj mogła być zwyczajnie trująca, a dla kogoś o tak rozległej ranie jak Rhett zwyczajnie niebezpieczna. Chwilowo tylko warunki, które mieli okazję zastać mężczyźnie były ich jedynymi przeciwnikami, silny wiatr i gęste chmury zbierające się nad głowami. Suche trawy uginały się pod naporem podmuchów, ale głos łowcy przedzierał się przez ten ogólny tumult i mógł dotrzeć do uszu wymordowanego. Na ten moment sytuacja miała rozegrać się tylko pomiędzy nimi, ale zdawało się, że natura daje im tyko chwilę na wymianę zdań. Gdzieś w tle, w okolicach wzgórz majaczących na północy obłoki zgęstniały i posiniały tak mocno, że fala zbliżającej się ulewy była widoczna gołym okiem. Błysk przeszył atramentowe niebo, a zaraz potem do ich uszu dotarł potężny huk. Zbliżała się burza i nie byle jaka.

---
Pogoda: wokół was wieje porywisty wiatr, od północy nadchodzi silna burza, ściana deszczu i pioruny. Temperatura w okolicach 12 °C
Rhett: rana szarpana ciągnąca się od barku po zgięcie łokcia, znaczny ubytek krwi, zawroty głowy, osłabienie.
G: brak obrażeń.
Dodatkowe: Rhett, w swoim poście wypisz proszę, co twoja postać ma ze sobą i na sobie. G już to zrobił, dlatego w jego przypadku nie ma takiej potrzeby.

Kolejka dowolna.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kawałek materiału, który być może kiedyś cieszył się nieskazitelną bielą, a obecnie nie zachwycał oczu poszarzałym odcieniem, wylądował między zębami, podczas gdy zdrowa ręka oderwała go od spodu koszulki. W takich momentach nie wzgardziłby jakąś trzecią ręką niewątpliwie przyspieszająca i poprawiającą jakość całego procesu. Z początku nawet nie do końca wiedział od której strony to ugryźć, żeby całość miała choć trochę szczęśliwsze zakończenie. Siedział wciąż w tym samym miejscu i obracał głowę z boku na bok, licząc, że spojrzenie na całość pod innym kątem mimo wszystko przyniesie jakiś rezultat. Oczywiście nie przyniosło i im dłużej zwlekał, tym większa część szarej koszulki zyskiwała kolor ciemnej czerwieni. Potrzebował jeszcze kilku sekund na zmarszczenie brwi, by wziąć się w końcu do roboty. Przyłożył jasny materiał tuż nad zgięcie w łokciu, powoli i w miarę starannie owijając ranę. Bolało jak cholera, jednak zaciskanie szczęk pozwoliło uniknąć wszelkich dźwięków poza cichym burczeniem od czasu do czasu, które z pewnością nie wpłynęłyby korzystnie na jego położenie. Obliczenia szybko go zawiodły, prawie tak jak ucznia na sprawdzianie z matematyki. Materiału wystarczyło do owinięcia jedynie połowy ramienia, a i supeł, który naciągał zębami, nie wyglądał najlepiej na świecie. Kolejna pozycja na liście "nauczyć się lepiej" dopisana. Stale rozwiewana przez mocny wiatr grzywka nijak nie poprawiała sytuacji, raz po raz zmuszając do podniesienia dłoni i zaczesania niesfornych kosmyków w tył.
Szelest.
Czarne ucho drgnęło, wyłapując dość cichy na tle wichury, niemniej wciąż dosłyszalny dźwięk. Wymordowany będąc zbyt skupionym na poprawianiu prowizorycznego bandaża i utrzymaniu resztek krwi wewnątrz siebie, a nie wszędzie dookoła całkowicie zignorował ten fakt, uznając za wybryki szalejącej matki natury.
Krok.
Mocniejsze uderzenie o glebę. Zbyt wyraźne, by sprawca był kilometry stąd i zbyt ciężkie w brzmieniu, by było to małe zwierzątko. Kolejny szelest i dwubarwne ślepia uniosły się ku górze, namierzając wcale nie tak daleko człowieka. Zadziałał czysto automatycznie, choć nie w sposób aż tak typowy dla rannego zwierzęcia. W krótką sekundę poprawił pozycję pozwalającą na szybkie zerwanie do ucieczki, gdyby zaszła taka potrzeba. A zaszła zapewne już dobrych kilka minut temu. Zdrową rękę wsparł na spróchniałych deskach przed sobą, spojrzenie ulokowując bardziej w uniesionym nożu, niż obcym, na którego twarz zerknął raptem trzy razy.
"Nie zamierzam robić Ci krzywdy."
Zabrzmiało to tak niewiarygodnie, że w pierwszej chwili miał ochotę roześmiać się w duchu i uderzyć palcami w czoło z serdecznymi słowami "no przecież". Zamiast tego twarz wykrzywił czysto sceptyczny wyraz, gdy sugestywny wzrok osiadł wpierw na lico nieznajomego, a następnie na trzymane ostrze. W tym samym momencie myśli zaczęły gorączkowo przebiegać przez głowę w celu odnalezienia najbardziej efektownego rozwiązania problemu. Już dzięki pierwszemu napięciu mięśni chciał jak najszybciej znaleźć się w pionie, lecz znaczny ubytek sił i krwi zakręciły mu we łbie do tego stopnia, że zachwiał się niebezpiecznie, jak laleczka na wietrze. Co za absurd. Dał sobie kilka obecnie niezwykle cennych sekund, by potrząsnąć głową i ponowić próbę. Tym razem podeszwy starych trampek powoli opadły na obżarte przez czas deski, a sam wymordowany wyprostował plecy, zgarniając w dłoń wcześniej odrzuconą ciemną bluzę. Wiatr naraz zawiał mocniej i wtedy pomyślał sobie, że stare, wytarte spodnie i koszulka, którą kilka minut wcześniej skrócił jak najgorszy krawiec świata, nie były najlepszym ubiorem na taką pogodę. Poza tym miał tylko garść owoców ukrytych w zasuniętej kieszeni bluzy. W innym przypadku zapewne cieszyłby się z niewielkiej racji żywieniowej, ale jedzenie raczej nie rzuci się na przeciwnika i nie rozszarpie mu gardła.
"Mogę Ci pomóc.."
- Czyżby? A niby w jaki sposób chcesz to zrobić? - mruknął niezadowolonym tonem, wciąż świdrując nuż nieufnym spojrzeniem. Już miał brać nogi za pas i po drodze zaryzykować wyrżnięcie zębami w ziemię, gdy to nie ucieczka, a głośny huk zmusił do wykręcenia tułowia za siebie i spojrzenia z niepokojem na majaczące w oddali wzgórza.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zawsze można tłumaczyć się tym, że był jeszcze młody i głupi. Wychowywał się w cieniu ojca, który i tak był przeciwny jego dołączeniu do organizacji, do której sam należał. Kaito chciał pokazać innym, a przede wszystkim sobie, że potrafił dać radę. Ile razy miał jeszcze się wysługiwać innymi? Nie zapuszczał się też nie wiadomo jak daleko, cały czas był pewien, że nic nie może mu się zdarzyć. Za tę pewność siebie przyjdzie mu jeszcze zapłacić, ale jaką cenę?
Były student zmrużył oczy i skierował je ku coraz ciemniejszemu niebu. Nie musiał posiadać nie wiadomo jakiej wiedzy aby domyśleć się, że zaraz lunie. Wzmagający się wiatr targał paroma szarymi kosmykami jego włosów, które drażniły jego oczy i zahaczały o okulary. Gorzej widział, ale wciąż starał się w miarę pewnie trzymać nóż. Czy Wymordowany się dziwił? Kaito wolał zachować resztki bezpieczeństwa, opętany zawsze mógł go niespodziewanie zaatakować a wtedy wydobycie noża mogłoby nie pójść tak gładko. W stresujących sytuacjach banalne rzeczy sprawiają problem, a co dopiero dla takiego niedoświadczonego łowcy. Ręce mu drżały, ale równie dobrze winny mógł być wiatr. Narastał na sile, powodując uczucie paniki we wnętrzu medyka. Nie przygotował się na taką pogodę, a pod mostem raczej schronienia nie znajdą. Nie wejdzie też do zatrutej wody, nie schowa się w krzakach.. miał więc stać? Jego wzrok również był nieufny, ale ciężko to było wyczytać z zakrytej twarzy. Kaito skupił wzrok na jego czarnych uszach. Chyba nigdy nie przestanie go to zadziwiać, ale.. co jeśli zaraz z pozoru niegroźny chłopak zamieni się w coś, co będzie chciało odgryźć mu głowę?
Naprawdę nie wiedział co miał zrobić, ale wtedy jego wzrok przykuła rana obcego. Kaito był już taką dobrą duszą, starającą się pomagać, nawet osobom którym z reguły nie powinien.
Zacisnął usta, patrząc na jego twarz.
- Jestem medykiem, mam przy sobie kilka bandaży.. - Zaczął, niepewnie opuszczając ostrze. Rzeczywiście musiał wyglądał mało przekonująco, gdy celował nim w rannego wymordowanego. Cały czas kłócił się sam ze sobą. Chciał pomóc, ale też nie chciał podchodzić. A co jeśli ten to wykorzysta? Taka głupia śmierć na pierwszej, samodzielnej wyprawie.. obcym nie można ufać, każdy to w kółko powtarzał.
Wstrząsnął nim huk, który zwiastował zbliżającą się burzę. Nerwowo pokiwał głową, podchodząc kilka kroków bliżej. Musiało być w okolicy jakieś miejsce w którym mógłby się schować, przeczekać tę okrutną pogodę. Nie potrafił jednak odejść bez udzielenia pomocy rannemu. Miał zbyt dobre serce i głupie jednocześnie. Znowu podszedł bliżej, podchodząc do mostka i skierował krytyczne spojrzenie na brudną rzekę. Oczywiście nie ośmielił się na niego wchodzić, wolał nie sprawdzać czy załamie się pod jego ciężarem.
- Jeżeli wiesz gdzie może być jakieś odpowiednie miejsce do schowania się przed nadchodzącą ulewą to świetnie. Mógłbym Cię wtedy za to opatrzyć.. - Zaczął do niego niepewnym głosem, obserwując dwukolorowe licówki. Kaito również cierpiał na heterochronię, ale przy okularach było to nieco gorzej widoczne. Wolał nie czekać na zewnątrz i tak wiele już ryzykował, chociażby podchodząc do wymordowanego. Przecież to było nierozsądne, lekkomyślne.  Ręka z nożem była opuszczona, ale nie zamierzał go chować. Mógł się przydać.
Rhett równie dobrze mógł uciec i zostawić go samemu sobie. Co go obchodził los jakiegoś człowieka? Sam siebie skazał na taki los, niech teraz płaci.
- Nie wygląda to dobrze, naprawdę mogę pomóc. - Kolejne nieco przytłumione słowa, wypowiedziane głośniej. Wiatr stawał się silniejszy, naprawdę nie mieli czasu.
Medyk spanikował, choć wydawał się tego nie okazywać. Podchodził do wymordowanego, oferował mu jeszcze pomoc w zamian za schronienie.. czy tylko mnie się wydaje, że coś tu jest nie tak?
Zerknął w stronę nieba, które zrobiło się ponure. Naprawdę mógł się lepiej przygotować.
Zawsze miał możliwość poinformowania łowców o tym problemie. Ale jak wtedy będą na niego patrzeć? A co dopiero zrobi Vettori? Kaito chyba naprawdę wolał tutaj umrzeć niźli zrobić to co wydawało się najrozsądniejsze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chociaż rozległa rana Rhetta mogła wydawać się największym problemem, pogoda chciała udowodnić, że to jednak ona wiedzie prym na skali problemów, które teraz dotyczyły już nie tylko jego, ale także łowcy. Zerwał się silniejszy, chłodny wiatr, oboje mogli odczuwać lekkie dreszcze, szczególnie na nieodsłoniętych częściach ciała. Poza tym, poruszanie się przy takiej pogodzie nie było najprzyjemniejsze, podmuchy niekiedy mogły zachwiać równowagę, a wpadnięcie do rzeki tylko zmniejszyłoby ich szansę w starciu z matką naturą.
Błyski i grzmoty przybliżały się z każdą chwilą, chmury pędziły po niebie niosąc w ich kierunku intensywne opady, już teraz mogli czuć pojedyncze, duże krople deszczu, które zwiastowały nadejście prawdziwej nawałnicy. Jej szum był w tym momencie słyszalny na tule wyraźnie, że zmoknięcia nie mogli już, chyba że jakimś cudem uda im się znaleźć schronienie. Takie rozwiązanie byłoby w tym momencie prawdopodobnie najrozsądniejsze, ale most nie kusił. Zrywy powietrza poruszały jego konstrukcją, a woda w korycie przybierała z każdą chwilą zwłoki dwójki mężczyzn. Na ich nieszczęście, okolica nie wyglądała na zamieszaną, przejście nad wodą musiało być pozostałością po jakimś szlaku handlowym. Teraz jednak wszystko co widzieli to rozległe, płaskie przestrzenie i zarośla, głównie krzaki i suche drzewa majaczące w pewnej odległości.

---
Pogoda & otoczenie: wokół was wieje porywisty wiatr, od północy nadchodzi silna burza, ściana deszczu jest już wyraźna, a pojedyncze krople spadają na nich i wszędzie dookoła. Silne podmuchy powietrza poruszają mostem, a w rzece przybiera brudnej wody. Znalezienie schronienia jest niemalże obowiązkowe, jednak dookoła was rozciągają się jedynie płaszczyzny i gęste krzaki.
Rhett: rana szarpana ciągnąca się od barku po zgięcie łokcia, znaczny ubytek krwi, zawroty głowy, osłabienie.
G: brak obrażeń.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ranne zwierze w obliczu niebezpieczeństwa atakuje i ucieka. Prosty schemat. Atakujesz, ratując dupsko albo dajesz się skopać w już i tak kiepskim momencie. A jednak on wciąż stał na tych cholernie niestabilnych dechach i czekał nie wiadomo na co, choć mógł dać w długą już kilka razy. Stojący kilka smutnych metrów dalej nieznajomy nie wyglądał, jakby miał puścić się biegiem za byle wymordowanym. Nie przy takiej pogodzie. Nie, gdy stale mrużąc ślepia przed wiatrem, nie szło dostrzec niczego poza kilkunastoma centymetrami gleby przed sobą. Świadomość potrzeby podjęcia szybkiej i najbardziej rozsądnej decyzji powoli przebijała się ponad wszystkie inne, obecnie nieco chaotyczne myśli, dodatkowo wybijając umysł ze spokojnego toru. Gdy pierwsza ciężka kropla zimnego deszczu uderzyła o policzek, uniósł doń wierzch ręki i potarł nerwowo, jakby pozbycie się tego jednego śladu miało zetrzeć z nieba wypchane ulewą chmury i oddalić burzę w niepamięć. Mocniejszy podmuch chwilowo zachwiał całą jego postacią, zmuszając do postawienia kroku w przód. Już rozwierał usta, by jakoś trafnie skomentować posiadanie bandaży, ale uciszający dosłownie wszystko huk grzmotu zwarł mu szczęki w wąską linię, nie pozwalając żadnemu słowu na przeciśnięcie się przez barierę zębów. Zamiast tego uniósł zdrową dłoń, zaciskając ją na wciąż obficie krwawiącym ramieniu. Poczuł pod skórą skrawek własnego, nieporadnie zawiązanego opatrunku i ciepłą, brudzącą czerwienią wilgoć.
„Jeżeli wiesz gdzie może być jakieś odpowiednie miejsce”
- Dobra, dobra - zaczął, potrząsając głową na boki, co najmniej jakby próbował odgonić natrętną muchę. W rzeczywistości napływające zewsząd myśli i cichy, acz dosadny śmiech łaskoczący nieprzyjemnie ucho nie pozwalały mu w żaden sposób skupić uwagi na niczym konkretnym. Jakby tego było mało, wizja przed oczami postanowiła co jakiś czas podskoczyć i zrobić fikołka w tył. Jeszcze chwila stania w miejscu i miał wrażenie, że zaraz sam machnie stare dobre salto i przyrżnie tyłem głowy w dechy. To by było typowe.
- Daj mi pomyśleć - dokończył, odrywając palce od szarpanej rany, na której do tej chwili je zaciskał. Myśleć? Przecież nie ma się nad czym zastanawiać. Rzeżące jak zardzewiały silnik zdanie wystrzeliło w głowie tak nagle i tak wyraźnie, że przez moment miał ochotę poszukać naokoło autora.
W końcu rozprostował materiał bluzy, wciskając ręce w jej rękawy i zasuwając zamek pod samą szyję. Nie chciał po drodze zgubić ani ubrania, ani skrytego wewnątrz pożywienia. Mogło jeszcze uratować mu dupę. Wam. Może uratować wam dupy. Znów spojrzał na medyka, racząc uważnym spojrzeniem i jego twarz i jego broń. Kolejny grzmot rozwiał wszystkie wątpliwości. Zaufał zniszczonemu mostowi po raz ostatni, postępując kilka kroków naprzód. Z ulgą dotknął ziemi przez obuwie, bo to była naprawdę wielka dawka szczęścia, że deski nie ugięły się pod niewielkim ciężarem wymordowanego i nie runęły wraz z nim do oleistej cieczy, która być może kiedyś uchodziła za wodę.
- Pobiegniemy w tym samym kierunku, do którego zmierza ulewa. Nawet jeśli po drodze nas dogoni, to odsuniemy ten moment w czasie - zaproponował. Nie był na tyle pewien swoich sił, by ryzykować wyjście burzy takiego rażenia. Zapewne mało kto by był.
Materiał bluzy, który przylepił się do zlanej krwią rany i który obecnie łapczywie spijał z niej czerwień, zapewnił białowłosemu nikłe poczucie zatrzymania krwotoku, co oczywiście pozostawało kompletną bzdurą. Cenne siły ulatywały wraz z każdą strużką i prawdopodobnie było kwestią czasu, aż nie wywinie orła.
Po co ci dodatkowy balast, gdy sam sobie nim jesteś?
Właśnie.
- Biegnij szybko. I nie oglądaj się za siebie. Jeśli padnę, to nie zwracaj uwagi - ostatni raz obdarzył dwukolorowe oczy nieznajomego spojrzeniem, by zaraz wlepić własne ślepia w jeszcze suchą drogę. Postawił pierwszy krok, za nim kolejny i następny. Plus był taki, że chyba wciąż mieli te kilkanaście sekund w zapasie. Zwierzęce uszy odchyliły się w czasie biegu w tył, wciąż wyłapując wyraźne dźwięki, które obaj chcieli zostawić daleko w tyle. Tymczasem dwubarwne ślepia skanowały każdy centymetr terenu, chcąc wyłapać cokolwiek. Nawet dziura w drzewie byłaby dobra na ten moment. Poczuł chłód deszczu na odsłoniętym karku, co nie spodobało mu się w nawet najmniejszym stopniu. Raz czy dwa był też zmuszony zwolnić, gdy obraz zbyt mocno przeturlał się przed oczami.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Denerwował się coraz bardziej, obserwując burzowe niebo. Nie zdąży wrócić do ścieków, a dodatkowo w okolicy nie widział niczego, co mogłoby posłużyć za schronienie. W dodatku przed sobą miał wymordowanego i bóg wie co miał w głowie. Niby wyglądał jak człowiek, kiedyś nim był.. ale wszystko w medyku krzyczało. Kazało mu się odwrócić i poszukać schronienia samemu. Obcym nie można ufać, niby czemu ktoś taki jak Rhett miałby mu pomagać? Zabicie go i wzięcie tego co ma wydawało się takie proste, by może dlatego trzymanie noża w ręce wydawało się dla medyka odpowiednie. Miał broń, obcy nie mógł wiedzieć iż nie za bardzo potrafił się nią posługiwać.
W myślach przeklinał siebie za to, że akurat wybrał się na tereny desperacji tego dnia. Nie był gotów na nadchodzącą burzę, nawet nie wiedział jak ma się zachować. Niebo stawało się ciemne w wyniku chmur, które zaraz miały spuścić na nich deszcz. Kolejny huk sprawił, że łowca niespokojnie zaczął rozglądać się po okolicy. I co teraz? Czy powinien zaufać nieznajomemu i go opatrzyć gdy ten znajdzie dla nich schronienie? Kaito przyglądał mu się badawczo, widząc każde zachwianie. Stracił zbyt dużo krwi, niebawem straci również przytomność.
I co wtedy ma zrobić ta mała ptaszyna?
Zmrużył oczy, słysząc odpowiedź. Medyk zgarbił się nieco jakby próbował się ochronić od nadchodzącej ulewy, ręce wylądowały na moment w kieszeni, a gdy je z powrotem wyciągnął, noża już tam nie było. W tym czasie Rhett zamiast skupić się na znalezieniu kryjówki, starał się ignorować śmiech, który słyszał tylko i wyłącznie on. Oby mu zaraz nie odwaliło, ale skąd medyk mógł o tym wiedzieć. Był trochę zbyt łatwowierny. Rozsądny człowiek nie powinien tak szybko chować broni, przecież wymordowany mógł to wykorzystać. Znajdował się jednak w takim stanie, że nie ryzykowałby dodatkową szarpaniną.
- Nie żeby nam się nie spieszyło.. - Skomentował, spoglądając w stronę ręki, która puściła krwawiące ramię. Mieli mało czasu i nie chodziło tutaj tylko o burzę. Zacisnął na moment ręce, czując nieprzyjemny podmuch powietrza w plecy. Zrobiło mu się zimno, ale tylko przez chwilę. Wciąż zżerały go nerwy, naprawdę nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Najrozsądniejsze i zarazem najgłupsze wydawało się zaufanie wymordowanemu, który wpadł na doskonały pomysł pobiegnięcia. Kaito aż odchylił głowę nieco do tyłu, jakby miał nadzieję, iż to był żart.
- Zamierzasz biec z tą ręką? To wykluczone! - Warknął, patrząc jak nasączony materiał krwią stawał się coraz bardziej czerwony. Medyk nie mógł mu na to pozwolić, Rhett może i był wytrzymały.. ale skoro już teraz z trudem utrzymywał równowagę, to tym bardziej bieg nie wydawał się dobrym pomysłem.
- Potrzebujemy schronienia.. - Ponowił. Łowca zrobiłby coś kompletnie innego, a mianowicie schowałby się pod jakimś krzakiem i ładnie poczekał. Ale co on się tam znał, przecież nie żył w tej dziczy. Dalsze słowa jeszcze bardziej nie spodobały się medykowi, który pokręcił głową. Jego spojrzenie wydawało się chłodne, ale i niepewne.
- Nie padniesz. - Syknął, spotykając się z nim wzrokiem. W jego oczach również można było dostrzec tę niepewność. Wpadli jak śliwki w kompot.
Nie mógł jednak go powstrzymać. Gdy Rhett zaczął biec, medyk z westchnięciem podążył za nim. Trzymał się około dwa metry od niego. W każdej chwili był gotów go złapać, gdyby jednak siły go opuściły. Nieważne, że to wymordowany. Kaito w obecnej chwili zamiast sobą to przejmował się właśnie nim. Zwolnił, gdy zobaczył jak jego kroki stają się coraz wolniejsze.
- Musimy się gdzieś zatrzymać, natychmiast. - Jego głos brzmiał niemal błagalnie. Okulary, na których pojawiły się krople deszczu były dodatkowym problemem. Jego widoczność nie była tak dobra, musiał więc polegać na obcym. Oczywiście też się rozglądał, jakby liczył, iż jakimś cudem uda im się coś odnaleźć. Ręce zacisnęły się na moment na materiale plecaka gdy spojrzał na nasączoną posoką, bluzę chłopaka.
Z każdą chwilą jego pewność siebie ulatywała. Co powinien zrobić?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Opadły stawały się intensywniejsze z każdą chwilą. Chociaż podjęta decyzja o biegu mogła odciągnąć nieco w czasie ich starcie z główną ścianą ulewy, nie mogła ich przed nią uchronić. Natura nie zważała na ich desperackie próby, goniła chmury w tempie szybkich podmuchów wiatru. Ciemne obłoki na niebie wirowały złowieszczo, a grzmoty wraz z piorunami zbliżały się nieubłaganie. Niebawem znajdą się w środku burzy i wiele być może będzie zależeć od ich szczęścia, ale także od ich umiejętności i wiedzy na temat starć z tego rodzaju sytuacjami.
Dopadł ich mocniejszy deszcz, w przeciągu kilku chwil kulawego biegu ubrania przemokły, a włosy przykleiły się do twarzy. Okulary Kaito zaparowały, bo temperatura nie opadała tak szybko, jak mogłoby się zdawać. Wiatr potęgował uczucie chłodu, ale ogólna temperatura powietrza pozostawała niemal bez zmian. Oboje byli zmęczeni, ale to Rhett odczuwał boleśnie każdy krok. Krwawiąca rana wysysała z niego siły, pojawiły się zawroty głowy.
Gdzieś w tle, poza zaroślami widzieli zarys szerokiej rozpadliny z łagodnym dojściem na samo jej dno.

---
Pogoda & otoczenie: wokół was wieje porywisty wiatr, od północy nadchodzi silna burza, dotarła do was ściana desczu. Silne podmuchy powietrza poruszają mostem, a w rzece przybiera brudnej wody. Pojedyncze uderzenia piorunów. Temperatura w okolicach 12 °C
Rhett: rana szarpana ciągnąca się od barku po zgięcie łokcia, znaczny ubytek krwi, zawroty głowy, osłabienie.
G: zmęczenie.

Dodatkowe: Proszę, by każde z was podało liczby z zakresu 1-100. G jedną, Rhett dwie. To będą wasze pechowe liczby. W następnej kolejne wykonam rzuty i im bliżej wynik będzie którejś z nich, tym groźniejszych można się spodziewać efektów. Wynik będzie także łagodzony albo zaostrzany w zależności od waszych decyzji fabularnych
.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zwalniał. Doskonale czuł, że co jakiś czas osłabione utratą kończyny zwalniają. Łapiąc się na tym, zaciskał zęby i wraz z pulsującą w tyle czaszką przyspieszał, chcąc nadgonić stracony czas. Jednocześnie dochodzące z tyłu odgłosy okrutnej natury wyrywały z rąk przeświadczenie, że jakimś cudem udało się zdobyć kilka malutkich, ale jakże cennych sekund i trzaskały nim o ziemię. Nie było na to ani chwili, ale pozwolił sobie na westchnienie podczas całej tej ucieczki. Prócz ubytku siły czuł również spływającą w dół ramienia lepką ciecz. Część sprzed spotkania nieznajomego zdążyła już zaschnąć, lecz i to nie miało trwać długo. Ulewa dopadła ich równie szybko co potwornie uciążliwy szu we łbie i oba te fakty okazały się tak samo złe. Nie biegli też długo, a i on sam był przyzwyczajony do przebywania w ten sposób większych dystansów. Stąd tłumione warknięcie, które jednak nigdy nie miało trafić do uszu medyka, nie będąc w stanie przebić się ponad głośny dźwięk uderzających o ziemię kropli. Oddech już teraz rzęził mu w płucach, przez co wymordowany nawet nie chciał myśleć co będzie, jeśli będą musieli kontynuować bieg na dłuższą metę.
A gdy w końcu lunęło, to mogli śmiało odrzucić resztki nadziei o dotarciu gdziekolwiek bez całkowitego przemknięcia. Ciągłe zaczesywanie grzywki w tył nie miało najmniejszego sensu, gdy jasne kosmyki w kontakcie z wodą stale wracały na swoje miejsce. Odsuwał włosy jedynie w ostateczności, nie chcąc zahaczyć stopą o żaden wystający korzeń czy większy kamień.
„Musimy się gdzieś zatrzymać, natychmiast”
Miał ogromną ochotę wywrócić oczami. Wiedział przecież. Wiedział, że czystym przypadkiem wciąż biegnie, że jak tak dalej pójdzie, to więcej krwi będzie wszędzie dookoła niż w nim samym i że wszystko poszłoby szybciej, gdyby... nie było balastu. Od razu potrząsnął głową, pozbywając się nagłego napadu zawrotów, jak i odbijających się echem słów. W końcu postanowił posłuchać medyka. A właściwie nie tyle on sam, co zmiękłe od wysiłku kolana, które nagle się pod nim ugięły, gdy zwolnił po raz kolejny. Wsparł się dłońmi o mokry grunt, zaciekle walcząc o każdy oddech. Co za porażka. Otarł oznaki zmęczenia wierzchem dłoni, powoli podnosząc już znacznie mocniej skaczący wzrok. Obraz przed oczami mógłby porównać pingpongowej. Odbijał się z taką lekkością, że to było aż zabawne. Ziemia, którą jeszcze przed chwilą miał pod nogami nagle znalazła się wysoko nad głową, tylko po to, by po chwili znów opaść na właściwe miejsce. Już miał pozwolić gorzkiemu parsknięciu na opuszczenie rozchylonych ust, gdy nagle ujrzał drobne, być może złudne światełko w tunelu. Uniósł zdrową rękę, wskazując na rozpadlinę.
- Przy takim deszczu wypełni się jak miska, po brzegi - rzucił między jednym a drugim wdechem. Myślał gorączkowo, w głowie studiując wszystkie możliwości. Problem leżał w tym, że żadna nie wyglądała dobrze. Skrzywił się zaraz, na ponowny impuls bólu dochodzący z ramienia, które chwycił palcami. - Nic nam to nie da, trzeba biec dalej - dodał kilka sekund później. Pierwsza próba ponownego stanięcia do pionu pozostawiła wiele do życzenia, zmuszając do ponownego wsparcia na dłoni, jeśli nie chciał zapoznać mordy z ziemią. Druga wyglądała nieco lepiej, choć i tym razem zachwiał się niebezpiecznie. Spojrzał w kierunku medyka, a myśl o ciążącym w jego kieszeni ostrzu znów zakołatała w czaszkę, przypominając tym samym, że to wszystko było cholernie głupie i naiwne. Mimo wszystko postawił pierwszy krok.

---
3 i 79 .-.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie był sportowcem, biegał jedynie w ostateczności. Nie był wytrzymały w długich dystansach, więc wiadomo że już po paru sekundach sapał głośno, wciągając łapczywie powietrze. Nie zamierzał jednak kwestionować słów wymordowanego, który znał się lepiej od niego. Mieli biec w przeciwną stronę od burzy, to to robili. Na ten moment medyk musiał zapomnieć o zagrożeniu z jego strony, przetrwanie nadciągającej burzy wydawało się znacznie bardziej skomplikowane, ale jednak nie był w tym wszystkim sam. Może więc czuł w pewnym sensie otuchę? Zerknął kątem oka na Rhetta, oceniając ile mu sił jeszcze zostało. Niewiele, zwłaszcza iż zwolnili. Wiatr poganiał burzowe chmury, ulewa zmoczyła ich ubrania. Kaito syknął, gdy jego okulary zaparowały. Musiał je zdjąć i schować do kieszeni, ale za to strasznie źle widział. Zdał się jednak na nieznajomego, na pewno mu też zależało na tym, aby jakoś załatać tę nieszczęsną ranę, więc Kaito mu się przyda.. lecz co będzie później?
Myślał, zastanawiał się jak on później trafi z powrotem. Potknął się raz czy dwa o wystający kamień, którego nie mógł zobaczyć. Wszystko mu się rozmazywało, przeklęte okulary parowały.. wolał już widzieć gorzej niż nic.
Zatrzymał się raptownie, gdy nogi wymordowanego odmówiłu mu posłuszeństwa. Wsparł się na rękach, a Kaito podbiegł do niego. Wahał się. Nie wiedział czy pomóc mu wstać czy nie.
Podążył wzrokiem za ręką, która wskazała jakiś punkt w oddali.
- Skoro tak mówisz. - Sapnął, oddychając głęboko. Zmęczył się, nie cierpiał biegać. Teraz jednak był do tego zmuszony, patrzył jak ten nieporadnie próbuje wstać. Skrzywił się na moment i wyciągnął do niego rękę.
- Pomóc? - Mruknął, gdy ten już wstał i zachwiał się niebezpiecznie, więc medyk po prostu chwycił go za barki. Może się przecież skończyć tak, że gdy po raz kolejny upadnie.. to już nie wstanie.
Spojrzał na niego uważnie, patrząc na ciecz. Deszcz wcale nie pomagał, naprawdę potrzebowali jakiejś kryjówki. Ciężki krok wymordowanego uświadmoił go, że już raczej nigdzie nie pobiegną.
- Może.. może powinniśmy zobaczyć tamtą rozpadlinę? Coś tam musi być.. jakaś jaskinia. Nie powinno nas zalać, chociaż spróbujemy. - Sapnął, patrząc na niego uważnie. I tak podążali w jej kierunku, więc będą mogli się przyjrzeć tej całej kryjówce. Ubranie przemokło, nieprzyjemny chłód drgnął medykiem, który zaczesał mokre włosy do tyłu, co by mu dalej do oczu nie leciały. Co on się znowu wkopał.. czemuż takiego pecha musiał mieć tego dnia, kiedy samotnie udał się na nieznane tereny. Jeżeli ojciec czy ktokolwiek inny się o tym dowie to go przecież zatłuką! O ile wcześniej nie zrobi tego pogoda..
Ponownie spojrzał na obcego, polegali tylko na sobie. On na wzorku wymordowanego, Rhett na tym iż go wyleczy. Ale Kaito nie był cudotwórcą. Owszem, postara się.. ale jaki będzie tego efekt? Przy takiej pogodzie, w dodatku nie mogli znaleźć schorzenia.. Medyk czarno to widział, ale nie odzywał się. Stał blisko i choć wiedział, że tamten może go zaatakować, rozluźnił się.
- Możesz się na mnie wesprzeć.. - Westchnął i choć nie wiedział jak poważne ma tamten zawroty głowy, domyślał się że jest z nim coraz gorzej. Na chwilę obecną nie mógł mu jednak niczego innego zaproponować. Wyciągnie okulary z kieszeni i założy je, wycierając szybki palcami. Przynajmniej przez chwilę będzie dobrze widział, rozpadlina nie znajdowała się tak daleko.

9.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Intensywna ulewa siekała po głowach, ramionach, plecach. Z każdym krokiem czuli jak ubrania robią się cięższe, namoknięte niemal w całości były jak dodatkowy balast do powolnego już i tak biegu. W końcu jednak sprowadzeni zostali do parteru, do ostateczności w której mogli szukać jedynie bardzo ryzykownych rozwiązań dla swojego problemu. W pewnym sensie byli szczęściarzami, w końcu Desperacja była raczej pustynią, deszcz tak mocny zdarzał się bardzo rzadko. Był prawie jak cud, ratunek dla wyschniętego na wiór otoczenia.
Niestety, dla nich burza jawiła się jako wyraźny pech. Grzmoty na moment ucichły, ale kiedy wydawało się, że będą w stanie dotrzeć bezpiecznie na brzeg rozpadliny uderzył pierwszy. Błyskawica rozcięła niebo w odległości mniejszej niż kilometr od ich obecnego punktu. Trzask uderzył w bębenki uszne, a blask oślepił na kilka długich sekund. Szczególnie Rhett ucierpiał, który na nieszczęście miał głowę skierowaną właśnie w tamten punkt. Przed oczami pojawił się wyraźny zarys pioruna który przesłaniał mu normalne widzenie.
G miał odrobinę więcej szczęścia, przede wszystkim pomagał wstać wymordowanemu, dlatego kiedy piorun uderzył, patrzył akurat ku ziemi. Otoczenie rozjaśniło się na moment, ale nie odczuł tego tak wyraźnie jak jego towarzysz. Wrażenie nadal było jednak niesamowite. Burza szalała nad ich głowami.
Kiedy zbliżyli się ku rozpadlinie oboje mogli dostrzec, że zniża się gładko przez kilkanaście metrów. Na dole zbierało się trochę wody, ale nie było to jeszcze na tyle groźne, by mogli zamoczyć coś więcej poza butami. Miedzy zwałami ziemi zbierała się jednak gęsta mgła, dlatego nie mogli zobaczyć co kryje się na samym dnie u dużo dalej bez zejścia.

---

Pogoda & otoczenie: wokół was wieje porywisty wiatr, od północy nadchodzi silna burza, dotarła do was ściana desczu. Silne podmuchy powietrza poruszają mostem, a w rzece przybiera brudnej wody. Pojedyncze uderzenia piorunów. Temperatura w okolicach 12 °C
Rhett: rana szarpana ciągnąca się od barku po zgięcie łokcia, znaczny ubytek krwi, zawroty głowy, osłabienie. Spojrzenie o połowę gorsze z powodu gwałtownego rozbłysku przed oczami (1 post).
G: zmęczenie.

Dodatkowe: Tym razem wybierzcie po jednej liczbie każdy. Nie możecie wyznaczyć tych samych. W końcu piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce :3 (Użyte: 3, 9, 79)
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dotyk tak nagle zaległy na barku szarpnął za naruszone tkanki ramienia, wypychając rozdrażniony syk spomiędzy zwartych szczęk. Ból rozbłysł w kończynie, identycznie jak pioruny w oddali. Oderwał dwubarwne spojrzenie od okolicy, taksując nim towarzysza niedoli, a kolorowe tęczówki rozbłysły w irytacji i bólu. Jeżeli tak miała wyglądać pomoc, wymordowany wolał czołgać się po błocie jak głodujący za chlebem. Sekundę trwało spostrzeżenie, że ta niewyjaśniona i nagła agresja nie należała do niego, a chcących wyjść na światło dzienne słów nie stworzył jego umysł.
Spokojnie, pozwól mi.
Łagodny głos zabrzmiał tak kusząco, że białowłosy całkiem poważnie myślał nad podjęciem decyzji. Zgodziłby się bezmyślnie i odpłynął, gdyby nie ziemia nagle drżąca w popłochu przed mocą burzy. Zęby zdążyły zgrzytnąć o siebie w rozdrażnieniu, gdy ostatnie urywki cudzej świadomości znikały, pozostawiając go w spokoju. Naraz przytknął palce do skroni, uciskając ją do bolesnego stopnia. Zacisnął powieki na kilka krótkich sekund, całkowicie odgradzając się od otoczenia. Sielanka nie mogła trwać w nieskończoność, niezależnie od tego, jak bardzo by sobie tego życzył. Spokoju też wcale nie zaznał. Mimo iż głos ucichł, to w tle wciąż słyszał miarowe buczenie starego sprzętu elektronicznego. Odjął rękę od pełnej chaosu głowy, wsłuchując się uważnie w propozycję medyka. Spojrzał znów w dół szczeliny, na tak łagodne zejście, że aż żal było nie skorzystać. Z drugiej strony zbierająca w dole woda zadziałała jak tabliczka z napisem "zły pies, nie wchodzić, dobiegam do furtki w dwie sekundy". Pokręcił łbem, nie będąc co do tego przekonanym.
Wszystkie wątpliwości odleciały wraz z ostrością obrazu. Jasny rozbłysk zwęził źrenice do momentu przekształcenia w cienkie, pionowe kreseczki. Wtedy też wymordowany szarpnął się gwałtownie w tył, przesłaniając ślepia wierzchem dłoni. Mało ludzkie warknięcie wyrwało spomiędzy rozchylonych, gdy nogi łapały znów nadszarpniętą stabilność. To się nie mogło dobrze skończyć. Przetarł zaraz powieki, mrugając kilkakrotnie, jakby to w jakikolwiek sposób miało wpłynąć na widoczność. Nie wpłynęło. Dalsze obiekty wciąż pozostawały rozmyte, ale zawsze mógł sobie powtarzać, że przynajmniej nie oślepł.
- Niech będzie, ale miej świadomość, że jeśli nie potrafisz pływać, to cię nie utrzymam - zastrzegł, potulnie wspierając się na towarzyszu. - Zresztą, w takim stanie siebie pewnie też nie - dopiero teraz pozwolił drobnemu rozbawieniu w postaci parsknięcia zawisnąć między nimi. Spojrzał na już całkowicie zabarwiony czerwienią rękaw, a ramię jak na zawołanie odpowiedziało kolejnym impulsem bólu, coby nie zapomniał, że cały czas było rozerwane.
Rozszarpane. On też mógłby być.
Póki trzymał się swojego własnego rozsądku, nie był żadnym zagrożeniem. Przemiana trwałaby zbyt długo, nawet jeśli wcale nie była taka wolna. Zapewne również dodatkowo naruszając kończynę. Medyk miał nóż. W każdej chwili mógł wbić go białowłosemu między żebra. Wszyscy o tym pamiętali.
Postawił w końcu pierwsze kroki, po części wspierając ciężar na mężczyźnie a po części ciągnąć go naprzód, byleby tylko przyspieszył kroku. - A jeszcze jedno - szybkie zerknięcie w lewo. Zejście w dół rozpadliny. Spojrzenie w prawo i rozbrajający uśmiech numer 3 na twarzy. - Musisz się przez jakiś czas uważnie rozglądać, prawie nic nie widzę.

---
27
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach