Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 14 Previous  1, 2, 3 ... 8 ... 14  Next

Go down

Pisanie 22.11.17 18:46  •  Taisei - góry niskie - Page 2 Empty Re: Taisei - góry niskie
Wejście w głąb dawnego pokoju nie kosztowało go wcale tak wiele, jak się spodziewał. Jednak stojąc przed skąpanym w kurzu  i cieniu ołtarzem czuł się dziwnie nie na miejscu. Panujący wokół mrok sprawy nie ułatwiał, bo już po chwili Rūkę dopadła wizja, którą dotychczas starał się trzymać na dystans, gdzieś poza obrębem świadomości. Nie mógł się jednak zmusić do dalszego odpychania myśli, że pokój atmosferą przypominał cmentarz. Zimno wdzierało się pod ubrania, wokół panował charakterystyczny, mokry zapach stęchlizny i zastoju, niezbyt zapraszający i świadczący jedynie o tym, że wszystko wokół dawno zostało zapomniane. Byli tu tak samo nieproszeni, jak na środku ziemi noszącej setki milczących trupów, choć Rū w kieszeni trzymał klucze i znał rozkład domu na pamięć.
- Niewiele pamiętam – mruknął z rezerwą. - Prawie nic. Tylko jakoś... ciężko mi w to uwierzyć. Inaczej go zapamiętałem.
Mówił powoli i dokładnie, ważąc słowa tak, jak dziewczyna chwilę temu ważyła każdy krok na schodach. Nakreślił obraz samotnie stojącej w lesie chaty i zieleni tak mocnej, jaka przysługuje tylko na rysunkach dzieci z przedszkola. Ciepło słońca, łagodny szum wiatru, syczenie letnich owadów – mały, spokojny azyl, z dala od miejskiego dymu i głośnych, niezrozumiałych rozmów. Dla kogoś, kto pierwsze kroki stawiał na leśnej ścieżce a nie w parku miejskim M3, Wschód wydawał się przerażająco cichy i nudny.
- Nic dziwnego, że uwielbiałem, gdy przyjeżdżał. Zawsze zabierał mnie do siebie.
Kawalerka w samym centrum Świata-3, wyposażona w nowoczesne meble z twardego drewna pomalowanego na czerń i ściany tak białe, że świeżo spadły śnieg wydawał się przy nich brudny. Tak to zapamiętał – miejsce pełne cacuszek i nieprzerwanej zabawy, bijące neony, ludzie, w których można przebierać.
- To było coś zupełnie innego niż wschodnia część. Tutaj wszyscy wszystkich znali na wylot i każdy każdemu zaglądał w okno. Ale on? On był wolny. Jego prywatność po prostu istniała.
Więc Rūka zazdrościł równie mocno realiów brata, co fascynował się nimi. Wbrew jednak temu, jak bardzo go idealizował, często się na niego wściekał.
- Chyba byłem okropnym dzieciakiem. Wiesz, potrafiłem się rozwrzeszczeć, gdy wyłączał mi telewizor, ale on miał zasady podobne do tych, które stosowała moja matka. Sądził, że nadmiar technologii psuje i ogłupia. Jak na moje bardziej niż ja pasował do wschodniej części, do tej starej chaty ocieplanej piecami na drewno i lasu bez tłumów, ale planował wstąpić do S.SPEC, więc trzymał się bliżej północnych rewirów. Coś za coś. – Zatrzymał się nagle, z ustami zaciśniętymi w wyrazie kogoś, kto zdał sobie sprawę, że powiedział za dużo. Spojrzał wtedy na Verity, ale latarka ledwo odsłaniała jej twarz z kaskad ciemności. - Chodzi o to, że był bardzo ostrożnym człowiekiem. Irytująco wręcz przepisowym. Nie spóźniał się na spotkania, bo to nietaktowne. Nie pozwalał mi wychodzić poza obręb wzroku, bo mogłoby mi się coś stać. Dwa razy sprawdzał czy ma klucze i portfel. Nie potrafił nawet przejść przez jezdnię, póki nie rozejrzał się wzdłuż ulicy. Bo przecież przypadki się zdarzają, a on nie chciał przypadkiem zostać przejechanym. I po tym wszystkim tak po prostu miał wypadek? Tak po prostu się zagapił i nie zobaczył czerwonego światła, wjechał w tira i rozkwasił sobie łeb?
Przerwał, bo rezygnacja była coraz mocniej wyczuwalna w jego tonie. A przecież nie rzecz w tym, żeby zmusić Verity do własnych poglądów. Nie po to ją tutaj przyprowadzał, chociaż teraz coraz mniej rozumiał, co go pchnęło do takiej decyzji. Oderwał od niej wzrok i przypatrzył się oświetlonej ramce. Biały kurz przylegał do powierzchni szkła i nie widać było tej nieuśmiechniętej, poważnej twarzy o mocnych rysach i oczach równie ciemnych jak jego.
- Nikt nie identyfikował ciała, bo fizycznie niezbyt się dało. – Wciągnął powietrze ze świstem. - To znaczy dało, ale uznano, że laboratoryjne sprawdzenie DNA nie będzie konieczne. Pojazd należał do brata, a na nadgarstku znajdowała się jego przepustka. Ponoć jechał na motorze nieregulaminowo – bo bez kasku. Takeshi nie zjawił się też w domu, choć miał mnie odebrać. Proste, nie?
Pytanie zawisło w zatęchłym powietrzu. Bardzo proste. Jego sztywny i wiecznie czujny braciszek wsiadł na swojego ryczącego ogiera, szarpnął za sprzęgło i wystrzelił w ciężarówkę, rozkwaszając sobie głowę na fresk? Rūka pokręcił głową, znów otwierając plecak. W środku coś zaszeleściło, ale chwilę po tym rozległ się inny, metaliczny dźwięk.
- Z drugiej strony byłem dzieciakiem. Gdybym teraz go spotkał, nie rozpoznałby mnie i ja też widziałbym go innymi oczami. – Zważył pęk w dłoni; był lekki. Klucze do motoru, mieszkania, piwnicy i jeszcze jedne, których nigdy nie udało mu się dopasować do żadnego zamka. Położył je na półce ołtarzyka, tuż przed zdjęciem w ramce. Cicho stuknął metal o drewno. - Więc może faktycznie pod skorupą ułożonego eleganta miał w sobie coś słabego i niezrównoważonego. W końcu który naukowiec wskakuje na elektroniczne bydle, skoro ma możliwość jazdy bezpieczniejszym samochodem albo, ja wiem, metrem?
Zanim zdążył się powstrzymać, spomiędzy ust wyrwało mu się żałosne parsknięcie rozbawienia.
- Chodźmy już. Oddałem, co jego.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.17 20:28  •  Taisei - góry niskie - Page 2 Empty Re: Taisei - góry niskie
Oddychanie było trudne; wiele by trzeba myśleć, żeby osądzić, czy to z powodu zimnego, zubożałego w tlen powietrza, przesiąkniętego stęchlizną i kurzem, czy raczej przez uciskający płuca ciężar atmosfery śmierci. Jakby nie wystarczało noszenie jej w sobie na co dzień, czasem głęboko ukrytej, czasem aż wylewającej się na wierzch, ale zawsze obecnej. Nie, świat zawsze miał swoje sposoby na działanie i one jak widać zawierały w pakiecie wszechogarniającą złośliwość losu.
Może to nie był przypadek? Nie myślała, że kiedykolwiek odwiedzi takie miejsce, przesiąknięte na wskroś tym, co zawsze identyfikowała jako swoje najgorsze lęki. Czyżby jakieś głupie przeznaczenie zamierzało postawić ją w ogniach próby i sprawdzić, jak sobie poradzi? Kazać jej zmierzyć się twarzą w twarz ze strachem, z bólem i przeszłością, doprowadzić do skraju szaleństwa i pozwolić zawrócić dopiero w ostatniej chwili? Może. Ale podstawową przeszkodą ku temu był fakt, że panna Greenwood nie wierzyła w przeznaczenie. Dlatego więc, choć atmosfera była przytłaczająca, nie była w stanie złamać zielonowłosej. Nie tak łatwo, nie tak prędko. Potrzeba było nieco więcej niż relikt zmarłego, by zmusić ją do uległości.
Skierowała światło latarki w okolice ramki tak grubo pokrytej kurzem, że ukryte za przezroczem zdjęcie było absolutnie niewidoczne. Jasny krąg nie obejmował zbyt wiele, nie pozwalając dostrzec ani szczegółów pokoju, ani żadnej z przebywających w nim osób. Zamarła w bezruchu, przypatrując się samotnie stojącemu obrazkowi, a raczej pokrywającej go szarawej warstwie. Słuchała opowieści, skoncentrowana na niej tak bardzo, że niewiele więcej w ogóle do niej docierało. Nie odważyłaby się przerwać w żadnym momencie; żaden nie wydawał się dobry i nie przychodziło jej na myśl ani jedno słowo, które wydawałoby się w tej sytuacji na miejscu. Pewnych rzeczy komentarz nie ubogaca, a jedynie w jakiś niewytłumaczalny sposób umniejsza wartość, obdzierając rzeczy ważne z ich wyjątkowych cech. Nie bez powodu mówi się, że milczenie jest złotem.
- Chodźmy już.
Skinęła głową, choć niewiele z tego dało się zobaczyć w ciemności. Opuściła rękę z latarką, oświetlając krąg podłogi wokół własnych nóg.
- Są takie rzeczy, których się nigdy nie dowiemy. Zagadki nie do rozwiązania, wyjaśnienia przyjmowane do wiadomości bez dowodów. Sprawy, które rozgrzebujemy w nieskończoność, próbując dojść z nimi do ładu, choć nic już nie może ich zmienić. Nie zostaje nic innego, jak dać sobie spokój - powiedziała cicho, po czym odwróciła się z powrotem w stronę schodów. Odczekała chwilę, aż Ruuka ją dogoni i kierując snop światła na drogę przed siebie, ostrożnie weszła na pierwszy stopień.
- Też tak miałam, kiedy mama umarła. Zastanawiałam się, dlaczego ktoś taki jak ona, moja bohaterka, mój autorytet, mogła zrobić coś tak... no, głupiego. Normalni ludzie nie wyskakują z dwunastego piętra. Kochająca matka nie zostawia sześcioletniego dziecka.
Zachwiała się w połowie drogi, jednak szybkie wystawienie ręki w bok pozwoliło wrócić do równowagi. Byłoby niedobrze stoczyć się na dół i złamać sobie kręgosłup.
- Ale tego już nigdy się nie dowiem. Po tym, co stało się później, mogę się tylko domyślać, co nią kierowało. Czasami jej nienawidziłam za to, że stchórzyła i wszystko przerzuciła na mnie. A czasem tak sobie myślę, czy na jej miejscu nie zrobiłabym tego samego. Może nie umiała przewidzieć konsekwencji. Każdemu zdarza się popełniać błędy. - Choć niestety, niektóre pomyłki pociągają za sobą ogromne konsekwencje, tak wielkie, że nikomu nie przyszłyby na myśl przed podjęciem ostatecznej decyzji.
Stanęła o krok od szczytu schodów i oświetliła rozciągające się przed nią pomieszczenie, próbując przypomnieć sobie, którędy przyszli w poprzednią stronę. Nie minęły dwie sekundy, nim odnalazła właściwy kierunek i ruszyła powoli dalej. Przestała mówić, ale ciszy zapobiegał przytłumiony odgłos kroków, równy i rytmiczny, przywodzący na myśl jakiś powolny taniec. W chwilę później dosięgnęła ręką klamki od drzwi frontowych i otwarła je na oścież, wpuszczając do wnętrza domu odrobinę świeżego powietrza.
Ciężar uciskający klatkę piersiową nagle zniknął. Lekki powiew wiatru przerzucił zielone pasma za plecy dziewczyny, a gwałtowna zmiana oświetlenia zmusiła ją do przymrużenia na chwilę oczu. Sprawny ruch palca zgasił latarkę. Podrzuciła ją w ręku, łapiąc za przedni kraniec i podała prawowitemu właścicielowi, dopiero w tym momencie obracając się do niego przodem.
- Przez większość czasu tak naprawdę mam ochotę opowiedzieć ci to wszystko. A z drugiej strony boję się, że potem będziesz żałował tej wiedzy. Nie zdziwiłabym się.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.11.17 0:30  •  Taisei - góry niskie - Page 2 Empty Re: Taisei - góry niskie
Cisza godziła go w uszy jak czubek ołówka, dlatego kiedy Verity nabrała wdechu, spojrzał na nią z pełnym zainteresowaniem. Nie ukrywał, że jej słowa, o czymkolwiek by teraz nie mówiła, w pokrętny sposób sprawiłyby mu ulgę. Całe życie milczał, nie było więc na co odpowiadać. Teraz, kiedy wreszcie się przełamał, a chrzęst towarzyszył zrzucanym łańcuchom, nie chciał, żeby pozostało to bez echa. Nie zniósłby litości ani pocieszenia – gdyby od początku o to mu chodziło, odciągnąłby na bok pierwszą lepszą osobę i wyrecytował całą historię na jednym wydechu. Nic dziwnego, że kącik ust mu drgnął. Tym razem powstrzymał się jednak przed uśmiechem. Może wyczuwał wibracje w powietrzu, które nakazywały mu raz jeszcze pokazać, jak świetnie radzi sobie z emocjami, gdy sytuacja wymaga od niego taktu.
Wsłuchany w głos Verity, ruszył zaraz po niej. Ani razu nie odwrócił się w stronę położonych kluczy, które wyglądały na rzecz niepasującą do całego obrazka, jak markowy, czysty i lśniący samochód sportowy na samym środku obleśnych, zaparowanych bagien. Wychodząc z pokoju chwycił za klamkę; rozległ się wtedy pisk prosto z głębi piekieł, a chwilę potem głuchy trzask. Nikt od wieków nie używał tych zawiasów i nawet nie przyszło mu do głowy, że gdy zechce zamknąć pokój, dom postanowi się obruszyć. Czy to nie było coś...
„... no, głupiego.”
Zwrócił twarz ku Verity; wychwytując cichy protest pierwszego stopnia, kiedy nacisnęła na schodek swoim ciężarem. Właśnie. Głupiego. Równie głupiego co nagły niepokój, który go ogarnął, chociaż to chyba złe słowo. Bardziej poczuł się nieswojo, jakby zapomniał portfela albo komórki i czegoś mu brakowało, ale do końca nie potrafił sprecyzować czym to jest. Wspinał się więc na górę, nadal wchłaniając ze skupieniem jej historię, coraz bardziej ogarniany tym dziwnym dyskomfortem. Może chodziło o to, że zdradzając mu swój sekret, zniszczyła dotychczasowe przeświadczenia, że etap ich znajomości ogranicza się do rozmów o szkole i rzadkich bąknięciach na tematy prywatne? Albo że sam to zniszczył mówiąc coś, o czym wiedziała tylko Harakawa?
Przesunął znów palcami po żuchwie, rozmasowując napięte mięśnie szczęki. Nie wiedział czy jej współczuł. Chyba nie. W pewien sposób rozumiał jej tragedię i prawdopodobnie to sprawiło, że nie potrafił wykrzesać z siebie czegoś, za co sam byłby zły. Przez większość czasu Rūka wyglądał jakby nic go nie obchodziło i niczym się nie przejmował, a kiedy pojawiało się coś głębokiego i uporczywego, zazwyczaj starał się to wykaszleć tuż przed śmiechem. Całe życie w kłamstwie, z nielicznymi wyjątkami, kiedy znajdował się z Ylvą sam na sam i mógł odetchnąć, rozwiązać sznur trzymający maskę na jego twarzy i zacząć ją odklejać, choć zawsze miał wtedy wrażenie, że przyssała się za mocno, że już sam nie wie, czy po prostu nie jest dobrze, tylko odwykł od nieświadomej wesołości.
Greenwood przystanęła nagle i on też się zatrzymał, kładąc stopy na przedostatnim stopniu. Próbował przyjrzeć się jej przez ciemność, ale światło, jakim operowała, tylko bardziej mu przeszkadzało. Jaką mogła mieć teraz minę? Obojętną, bo jej matka zginęła wieki temu, bo przez tak solidny kawał czasu również wyrobiła sobie maskę? Zaciskała usta? Szkliły jej się oczy? Była zła, zraniona, neutralna? Marszczyła nos albo też zaciskała zęby, jak on to robił?
Oddychał spokojnie, ze wzrokiem wbitym w mrok, który zapanował, gdy Verity ruszyła do wyjścia, a on cofnął rękę, nie dotknąwszy jej. Sam chciał opuścić to miejsce, nogi rwały się do biegu, ale pojawiła się myśl, która zatrzymała go i nie chciała puścić. To naprawdę tyle? Zostawisz to tak, jak ona to zostawiła? Bo o pewnych sprawach nigdy nikt się nie dowie? Bo są zdania zabrane do grobu albo myśli nigdy niewypowiedziane? Bo są łzy, które wyschły szybciej niż ktoś je ujrzał albo uśmiech zabity w jednej sekundzie?
Gwałtownie przymrużył oczy. Promienie wpadły do środka, kując i raniąc. Rūka uniósł wtedy ramię, by rzucić cień na twarz i móc spojrzeć w stronę dziewczyny. Stała w łunie jasnego światła, prawie pozbawiona barw, tak pochłonęła ją biel. Efekt zniknął w sekundę, jakby ktoś włączył i wyłączył reflektory znajdujące się gdzieś za jej plecami. Ale wystarczyło. Mężczyzna ruszył sztywnym krokiem i stanął przed nią, łapiąc mocno i latarkę i jej palce obejmujące urządzenie. Spojrzał wtedy prosto w ciemne oczy, jak ktoś, kto próbuje dojrzeć cokolwiek przez chropowatą powierzchnię szkła i zawahał się. Widocznie przystanął, nagle prostując ramiona, choć przed momentem wszystko wskazywało na to, że bardziej się nad nią pochyli, jakby naprawdę musiał dojrzeć coś, co znajduje się za bramą rezerwy; coś w ciemnym kącie jej myśli, może pod jakąś zatęchłą, ciężką kotarą albo zakurzonym kocem. Wciągnął przy tym powietrze, wydając szybki, syczący odgłos i ściągnął usta w wąską linię, nadal błądząc wzrokiem po jej twarzy, aż wreszcie nie opuścił go i nie spojrzał na swoją dłoń. Nie pochodził z długiej linii wojowników, a kiedy był mały, obiecał, że nigdy nie pójdzie na wojnę. Raz omal kogoś nie zatłukł gołymi rękoma i to wystarczyło, żeby nie kusić losu i nie sprawdzać, czy byłby do tego zdolny, gdyby tego dnia go nie powstrzymano.
Ale wstąpił do wojska i nabrał krzepy, wrócił do domu, do tego prawdziwego domu, w którym jakaś jego część nadal wybuchała piskliwym, dziecięcym śmiechem i próbowała zawiązać sobie ręcznik na szyi, aby móc odegrać rolę superbohatera, a jakby tego było mało – odrzucił wcześniejszą, rozweseloną, trochę głupkowatą minę, jaką przybierał, kiedy świat rzucał mu wyzwanie, a on nie chciał go podjąć powołując się na bycie zbyt słabym. Wszystko szło nie tak.
Wyjął latarkę z uchwytu zielonowłosej, wkładając przedmiot do kieszeni, choć nie mieścił się tam w całości.
Zdecydowanie nie tak.
- Przetestuj mnie. – Mówiąc te słowa, zwrócił twarz ku drzewom otaczającym półkolem chatę. Przyjście tutaj też było testem. Życie to jeden wielki sprawdzian. Bez poprawek. I bez procentów na koniec. - Jak już zrozumiesz. – A potem kiwnął głową w kierunku, skąd przyszli. Czas było się zbierać.

> daj znać czy machnąć zt x 2, czy jeszcze napiszesz tu posta!
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.11.17 20:54  •  Taisei - góry niskie - Page 2 Empty Re: Taisei - góry niskie
Idąc ku drzwiom wyjściowym nie odwróciła się ani razu nie dlatego, że trzeba było aż tak uważnie patrzeć pod nogi. Podłogę pokrywał tylko kurz, o który żeby się potknąć, musiałaby być już naprawdę sakramencką ofermą. Światło latarki też nie dawało zbyt wiele, a więc przemieszczać się należało bardziej ufając innym zmysłom niż wzrok. Podobnie gdy wydostali się wreszcie z ciemnego domu, gdzie z kolei słońce postanowiło jeszcze na kilka chwil pozbawić ich widoczności. Orzechowe tęczówki panny Greenwood niemal całkiem schowały się za powiekami i rzęsami, próbując uchronić wrażliwe wnętrze oka przed szkodliwym promieniowaniem. Zamrugała kilka razy, nim źrenice znów zwęziły się odpowiednio do panujących na zewnątrz warunków.
Jak zwykle ją zaskoczył. Nie zdążyła jeszcze do końca otworzyć oczu, kiedy jej dłoń zamknięta została w mocnym chwycie. Zastygła w bezruchu, unosząc spojrzenie wyżej, pozwalając mu zatrzymać się dopiero na tęczówkach tak ciemnych, że niemal zlewały się ze źrenicami. Spaczenie naukowe próbowało skłonić ją do przyjrzenia się wszystkim elementom anatomicznym, podziwiania z bliska i na żywo każdego mrugnięcia; ale w tym samym czasie o wiele bardziej ważniejsze było przeniknięcie tego, czego nie mogły zbadać żadne medyczne przyrządy.
Już od pierwszego momentu znajomości miała znaczne kłopoty ze zrozumieniem intencji, które kierowały jej starszym kolegą. Wystarczyło kilka pierwszych minut: dlaczego wyciągnął ją z tłumu gapiów, zamiast otrzepać mundurek i odejść po zdawkowych przeprosinach? Każdy inny tak by zrobił na jego miejscu - takiej reakcji się spodziewała - chyba nikt nie wpadłby na to, że po spektakularnym upadku pośrodku szkolnego korytarza można najpierw spędzić lekcję na dachu, potem wyrwać się na wagary do klubu karaoke, a potem jeszcze zmierzyć się z przedszkolem i wrażliwą sześciolatką. Już w ciągu tego jednego dnia zmusił ją do postawienia większej ilości pytań niż odpowiedzi, a z każdym kolejnym tygodniem przybywały w mniej lub bardziej zawrotnym tempie. Był jak figura owinięta kolorowym materiałem; mogła zobaczyć przybliżony kształt i po nim domyślać się, co czeka w środku, jednak o samym przedmiocie nie miała absolutnie żadnych danych. Wszystkie jej domysły mogły być daleko od prawdy, ponieważ dysponowała minimalną ilością informacji.
A chwilę temu kawałek misternego opakowania odsunął się, ukazując maleńki kawałek wnętrza. Tego, że widzi już właściwy, niezakryty niczym fragment, była pewna. Przeczucie rzadko ją zawodziło w takich sprawach. Mimo jednak tego, że został przed nią odsłonięty tyci fragment Najprawdziwszej Prawdy, czegoś do tej pory nieosiągalnego i dalekiego, wcale nie stała się ona bliższa czy bardziej dostępna. Zupełnie jakby miała do czynienia z ciemną przestrzenią tajemnic, która próbując się rozjaśnić, tylko się poszerzyła, dokładając do puli jeszcze więcej sekretów i niedomówień.
Nie minęło kilka sekund, kiedy w kilku kolejnych słowach poziom wskaźnika niebezpiecznie drgnął w górę i uderzył z trzaskiem o granicę skali, choć powietrze wokół wolne było od głośnych dźwięków; tylko szelest poruszanych wiatrem liści, świergot ptaków w koronach drzew, ciche szurnięcie latarki o materiał kieszeni. A jednak coś uparcie wdzierało się przez uszy i usiłowało rozsadzić jej czaszkę, obijając się o nią od środka, nie mogąc wyhamować ani znaleźć ujścia, jakby każdym odbiciem nabierając coraz większej prędkości. Przez kilka niemych sekund patrzyła na chłopaka tak, jakby własnie odezwał się po chińsku; zaraz też zamrugała gwałtownie i potrząsnęła głową, przekrzywiając ją na bok jak szczeniak.
- Moment, bo nie nadążam za tobą. - Zmrużyła lekko oczy, usiłując wyłapać w wyrazie twarzy Ruuki cokolwiek, co mogłoby ją naprowadzić na rozwiązanie. Zrozumiała coś źle w obcej mowie? Czy może po prostu była tak głupia?
- Niby co mam zrozumieć?
Skinął na nią, ale nogi nie drgnęły nawet o milimetr. Nie zamierzała ruszać się z ganku dopóty, dopóki nie zrozumie, choćby jej miał wykładać literka po literce, jak krowie na rowie. Nigdzie jej się nie spieszyło.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.12.17 2:55  •  Taisei - góry niskie - Page 2 Empty Re: Taisei - góry niskie
- Moment, bo nie nadążam za tobą.
Spojrzał na nią przez ramię. Zdążył zrobić dwa kroki i przenieść ciężar ciała na lewą nogę, by wykonać trzeci, ale jej głos był skuteczniejszy niż mur naszpikowany kolcami, więc zatrzymał się w sekundę.
- Hm? – Przeciągnął spojrzeniem po jej twarzy, obracając się wtedy bokiem. Niebo nad ich głowami było nieprzyzwoicie czyste i spokojne – nie pasowało do tego, co znajdowało się w mroku domostwa. - Za szybko idę?
Uśmiechnął się przy tym przyjaźnie, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że nie o to jej chodzi. Z jakichś przyczyn wolał jednak zaserwować głupią opcję, bo może, wybita z tropu, jednak postanowi po nią sięgnąć. Patrzył więc na nią uważnie, dostrzegając wszystkie, a przynajmniej większość zmian, jakie zachodziły u Verity – i chociażby na tej podstawie domyślił się, że nawet się nie zawaha. Puści mimo uszu jego słowa i będzie próbowała dopiąć swego. Musiał się chyba do tego zacząć przyzwyczajać.
Obrócił się więc przodem do niej i oparł o balustradę otaczającą ganek. Stara deska chrupnęła żałośnie przyjmując na siebie ciężar chłopaka, ale ten zdawał się tym nie przejmować, nagle przybierając bardziej skupioną minę. Uniósł lekko brew i wsunął palce na szczękę, jednorazowo przecierając nimi szczękę, jakby ten błahy ruch mógł mu kupić więcej czasu.
- Cóż. – Skrzyżował ręce na piersi. - Wiem, że popełniłem kilka błędów. Nawet dzisiaj. – Zadudnił opuszkami o ramię. - Traktowałem cię jak porcelanę. Na zaś. A przecież nie jesteś małą dziewczynką. Nie potkniesz się na prostej drodze, a nawet jeśli, to nie pobiegniesz do mnie z obdartym kolanem, zanosząc się płaczem na całe miasto. Dostrzegam twoją zmianę, naprawdę. Jestem pewien, że rok temu nie weszłabyś nawet do lasu, co tu mówić o tej starej ruderze. – Przerwał na moment, nadal obserwując ją w skupieniu. Już się nie uśmiechał, ale utrzymywanie milczenia sprawiło mu jakąś wewnętrzną satysfakcję odbijającą się wyraźnie w ciemnych oczach, na które padał cień rzucany przez opadające na czoło kosmyki. - Ale – podjął już ciszej – traktujesz mnie tak samo niesłusznie.
Mówiąc to, jakiś mięsień drgnął mu jednak na twarzy, co wywołało natychmiastowe uczucie przegranej. Akurat teraz, gdy chciał pozostać obojętny, nie potrafił powstrzymać niektórych reakcji. Z drugiej strony nie sądził, by za pięć lat albo nawet za dziesięć umiał to zmienić. Bywały tematy, które będą go drażnić tak samo mocno mimo galopującego czasu. Nie zetrze ich przyzwyczajenie, pomyślał mimowolnie, rozplątując przedramiona i odsuwając się od barierki. Odepchnął się od niej jakoś tak leniwie, podchodząc do Verity. Dzieliła ich odległość nie większa niż pół metra, dlatego nic dziwnego, że znalazł się tuż obok w sekundę mimo nieprędko stawianych kroków. Uniósł wtedy rękę i lekko położył palce na jej policzku. Ten ostrożny ruch wprawił go w dobry nastrój, może nawet zapomniał o niedawnej porażce. Uśmiechnął się, wsuwając kciuk pod brodę dziewczyny. Patrzył jej prosto w oczy, gdy napierał palcem na tyle, aby zadarła nieco głowę i znalazła się twarzą bliżej jego twarzy.
- Sądzisz, że jestem słaby, Verity? – Ocieplił oddechem jej usta, przymrużając przy tym powieki. - Odwróciłbym się od ciebie, gdybyś opowiedziała mi to, co przez większość czasu planujesz zrobić? Nie udźwignę tego brzemienia? Jestem zbyt tępy i nic nie pojmę? – Zacisnął na moment wargi, jakby tamował śmiech. Oczy mu przy tym błyszczały, jak gwiazdy odbijające się w nocnym jeziorze. Wolną rękę wsunął na jej szyję, odgarniając włosy ze szczupłego ramienia dziewczyny. Niespiesznie. Przecież mieli czas. - Jeżeli tak jest, to mnie przetestuj. – Powtórzenie tego zdania poszerzyło grymas rozbawienia na jego twarzy; teraz już nawet nie krył swoich zamiarów, choć nadal trzymał się na stosowną, a przynajmniej minimalnie stosowną odległość. Kciukiem przesunął tuż pod linią jej ust. Powoli. Całą wieczność przyglądając się jak pod naciskiem rozchylają się wargi. A potem nagle się odsunął. Wyprostował plecy. Cofnął rękę. - Teraz rozumiesz? Jeżeli chcesz mi coś powiedzieć, coś ciężkiego i, hm, z czym inni mogliby sobie nie poradzić to po prostu to zrób. Gdybanie na temat tego, czy będę żałował, czy jednak dam radę... – Odchrząknął. - Nic ci nie da. A jeżeli boisz się reakcji, ale naprawdę chcesz to z siebie wyrzucić, to obstaw najgorszą wersję i jazda, mów. Jeżeli się ziści – trudno, byłaś na to przygotowana. To już nie będzie rozczarowanie, tylko stan rzeczy. W końcu i tak wiedziałaś, co się wydarzy. Ale jeżeli okaże się, że jednak od początku nie miałaś racji – znów ten zuchwały uśmiech – to chyba smak takiej porażki nie będzie najgorszy?
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.12.17 7:54  •  Taisei - góry niskie - Page 2 Empty Re: Taisei - góry niskie
Nie miała zbyt wiele przewidywań do tego, co się stanie, kiedy postanowi drążyć. Osoba Ruuki pozostawała dla niej wciąż bardzo głęboką tajemnicą, lecz choć nie mogła sobie pozwolić na dowolność w interpretacji jego słów - i potrzebowała z tym pomocy - o tyle nikt nie musiał podpowiadać jej, że po części sama sobie strzeliła w kolano. To było bardziej niż pewne, że uzna jej ostrożność za brak wiary w niego choć przecież było tak bardzo na odwrót. Mentalnie miała ochotę samej sobie za to przywalić i gdyby nie była z natury osobą tak skrytą i pohamowaną, pewnie na miejscu sprzedałaby sobie solidnego plaskacza.
- Za szybko idę?
Spojrzała na niego jak matka na dziecko, które mimo buzi upapranej czekoladą zawzięcie wypiera się wchłonięcia całego pudełka ciastek. Nie zgrywaj głupiego. Verity mogła być po części naiwna i zbyt ufna, czasem szybko się poddawała, fakt; ale nie było mowy o ustępowaniu w momencie, kiedy sprawiała była tak ważna. Dla niej samej była to jedna z kwestii najwyższej wagi, pochłaniająca przeszło połowę jej życia przez ostatnie kilka lat. Kształtująca ją przeszłość i czekająca ją przyszłość w ogromnej mierze sprowadzały się do teraźniejszego nemezis, z którym musiała się mierzyć co dzień i co noc. Udawać, że pewne rzeczy jej nie obchodząc. Ukrywać zaciśnięte do bólu szczęki, gdy ktoś nieświadomie rzucał takim, a nie innym komentarzem. Łgać w żywe oczy, gdy kierowani troską współlokatorzy próbowali dopytywać o nocne wrzaski.
Gdyby to wszystko wiedział, wcale by się nie dziwił, że tak się z tym hamuje. Była w tym względzie tak niemożliwie silna, jak i obrzydliwie słaba. Mogła znieść wszystko, przyjmując to prosto na twarz, ale obarczenie kogokolwiek innego tak kompleksową mieszanką bólu, strachu i odrażających treści wydawało się takim okrucieństwem, że na samą myśl rozdzierało jej się serce.
Takiego poświęcenia nie miała prawa wymagać od nikogo. Nikogo.
Nie śmiała mu przerwać. Sposób, w który łączył głoski w słowa i słowa w zdania, a może bardziej nawet treść, która się za nimi niosła była niemożliwa do naderwania. Wtrącenie się byłoby gwałtem na przekazie, który musiała usłyszeć do końca, a gdyby się wtrąciła, całość stałaby się już inna. Czekała więc cierpliwie na każdy padający w chłodnym powietrzu wyraz, wyłączając zmysły na odbiór nieba i płynącej po nim pojedynczej, małej chmurki, na wszystkie dobiegające z niedaleka odgłosy lasu, temperatura powietrza przestała mieć znaczenie. Rozgrywała się między nimi scena, którą w pewnym sensie już znała; ciemność zamkniętego pokoju, widok twarzy tak bliski, że zasłaniał resztę świata, ciemne oczy błyszczące tuż naprzeciw i ciepło oddechu muskającego po twarzy - wszystko to już przeżyła, niczym trailer filmu, z którego teraz serwowano jej całą scenę. Nie mogła wyrzucić z pamięci tego, jak ogarnięta lękiem i przemożną potrzebą odnalezienia przycisku pauza na nieistniejącym pilocie musiała zmusić samą siebie, by zadziałać we własnej obronie. Ale wtedy to jednak było odrobinę co innego.
Cholernie bardzo co innego.
Drgnęła nieznacznie w reakcji na dotyk, choć jak sama przyznała w myślach, nie był to tak znajomy jej strach ani obrzydzenie. Kiedy zdążyło się to zmienić? Próżno szukać daty czy godziny, ani nawet momentu wyzwalającego. Wszystko się zmieniło.
- Sądzisz, że jestem słaby?
Sam niczego nie rozumiesz, miała ochotę wygarnąć mu z miejsca, ale zatrzymała słowa u samego progu. To już nie była kwestia tego, czy byłoby to dość niemiłe wyrażenie; nie było już ważne, jak bardzo dosadnie coś powie, ale to, że naruszając ciszę ze swojej strony mogłaby nie doczekać się zakończenia tej dziwnej przemowy, w której z napięciem wyczekiwała wskazówek. Konkretów.
Choć gdzieś z tyłu głowy błąkała jej się myśl, że może jednak rozumie i od dawna rozumiała, choć nie umiała tego sama przed sobą przyznać. Że może rozumiała i właśnie to był powód, dla którego wywołała obecną rozmowę. Może chciała go zmusić do tego, by wreszcie zaczął mówić wprost zamiast kazać jej się domyślać - czyż to nie sterotypowo kobieca przywara?
Przemieliła uśmiech między zaciśniętymi lekko szczękami. Jeszcze za wcześnie, by wywiesić zwycięską flagę. Dlaczego nie wpadła na to od początku? Przecież on by jej nigdy nie zawiódł. To ona wciąż mogła paść ofiarą własnej słabości, stchórzyć z pola walki.
- Uważam cię za mądrego. - Zaplotła przedramiona z przodu ciała, jakby miała mu rzucić wyzwanie. Minę miała jednak o dziwo spokojną, zbyt spokojną jak na to, co przeżywała wewnętrznie, choć i tak zdradzał ją wylewający się na twarz rumieniec i drżenie w głosie. - Na pewno o wiele bardziej niż wystarczająco mądrego na to, żeby zrozumieć. I za o wiele bardziej odważnego niż trzeba, żeby sobie poradzić z tym, co mam do powiedzenia. To ja tu jestem tchórzem. Boję się domysłów. Potrzebuję pytać i uzyskiwać konkretne odpowiedzi co do słowa. Wybacz.
Uśmiechnęła się nerwowo, choć nie opuściła wzroku. Już nie.
- Nigdy nikomu o tym nie mówiłam. Nigdy osobiście. Wręczenie pliku z danymi było o wiele prostsze - przyznała. - Tylko przez to nigdy nie pozbyłam się tego głupiego strachu, że mój problem to mój problem i że pozwalając komuś przyjąć jego część, choćby maleńką, ostatecznie tego kogoś egoistycznie wykorzystam.
Przestąpiła kilka kroków niemal w miejscu, stając przy krawędzi pierwszego stopnia prowadzącego w dół, po czym znów wróciła spojrzeniem do czarnowłosego chłopaka.
- No i chyba tak bardzo nie wiem, od czego zacząć, że próbuję to odwlec w nieskończoność. Ale skoro chyba już się odważyłam... - Nerwowo przetarła dłońmi policzki, w końcu wyczuwając bijące od nich ciepło. Cholerka - ... nie pozwól mi się wycofać przed końcem.
Teraz albo nigdy. Wszystko albo nic. A skoro już odrzucone zostały opcje nigdy i nic nie pozostawało już inne wyjście, jak tylko doprowadzić sprawę do końca. W tej chwili. Natychmiast.
Ruszyła w dół schodów, znów przezornie przeskakując złamany schodek. Znalazłszy się na niższym stopniu, nabrała pełne płuca rześkiego powietrza.
- Jak już zdążyłam powiedzieć, moja mama nie żyje. Przez wiele lat byłam przekonana, że to moja wina. To ja, nie rozumiejąc nic, jak to dziecko, przypadkiem sprzedałam ojcu jej potajemny romans. Wściekł się.
Nie mogę być do końca pewna, ale jak teraz na to patrzę, to ona go chyba nieszczególnie kochała. A on miał na jej punkcie kompletną obsesję. Dlatego tak się wściekł. Wrzeszczeli na siebie przez kilka godzin, a potem ojciec wyszedł. Mama zamknęła się w swoim pokoju. Myślałam, że najgorsze minęło i poszłam spać, ale właśnie wtedy mama odebrała sobie życie.
Ojciec mógł w M-1 wszystko. Główny dowódca armii. Bohater narodowy. Ludzie zazdrościli mi bycia jego córką, a mnie z dnia na dzień brało coraz większe obrzydzenie. Zatuszował prawdę o śmierci mamy. W prasie podano, że przedawkowała jakieś leki i przez to jej się pomieszało w głowie. Bzdura. Trochę maniaczyła na punkcie naturalności, w domu mieliśmy mało lekarstw, a ona naprawdę rzadko cokolwiek brała. Nie naćpała się, po prostu uciekła.
Jak do ojca dotarło, co się nawyprawiało, zaczął pić. Tak bardzo nie chciał dopuścić do siebie tego, że mógłby mieć jakąś winę w śmierci mamy, że wszystko rzucił na mnie.

Pokręciła głową, jakby z niedowierzaniem.
- Sześcioletnie dziecko. Ale powtarzał mi cały czas, że to wszystko przeze mnie, a ja mu głupia wierzyłam. I bałam się go. Od dnia, kiedy...
Głos jej się załamał. Choć do tej pory mówiła płynnie, coś nagle zaciągnęło ręczny hamulec. Podniosła jednak dłoń, jakby prosząc o czas i chcąc zasygnalizować, że jakoś sobie z tym poradzi. Zaraz też zwinęła ją mocno w pięść i przetarła nerwowo czoło, odwracając głowę od swojego rozmówcy. Gorąco biło jej spod czaszki, ale nie mogła teraz sobie pozwolić na przerwę.
Najprościej jak się da. Wyrzuć raz, a dobrze.
- Przychodził pijany do mojego pokoju, czy spałam, czy nie. Nie przeszkadzało mu, że błagam żeby przestał, nie mogłam się wyrwać, bo był zbyt silny. Aż zbyt wyraźnie dał mi do zrozumienia, że jeśli będę stawiać opór, skręci mi kark. I tyle.
Łzy spłynęły jej po policzkach. Głos drżał, ale hamulec został usunięty. Cofnęła się, schodząc na kolejny schodek poniżej, jak gdyby był on w stanie zaabsorbować jej niemoc, a każdy stawiany krok oddalał od przeszłości.
- Przestał, kiedy zauważyli w pracy, że ma problem. To była jego druga obsesja zaraz po mamie. Gdyby mieli go wyrzucić, chyba by umarł z żalu. Dlatego poszedł na odwyk. Przestał pić. Zostawił mnie w spokoju. Próbował mnie z powrotem kupić, pozwalając mi na wszystko, czego chciałam, ale nie był w stanie cofnąć tego, co zrobił. Wyparłam się imienia, które tak uwielbiał, wychodziłam z domu na całe dnie, unikałam go jak mogłam. W końcu się poddał i po prostu funkcjonowaliśmy przez dziesięć lat obok siebie, przełykając złość i żal. Przyzwyczailiśmy się.
I byłoby dobrze, ale przecież nie może być za dobrze, nie?
- Uśmiechnęła się ironicznie przez łzy. - Kiedy zagroziła mu utrata stanowiska, znów się złamał. Schlał się tak bardzo, że kiedy wrócił, o mało mnie nie zabił. Bo widzisz, mając szesnaście lat byłam trochę bardziej odważna, a przynajmniej tak mi się wydawało. Myślałam, że jak powiem nie, to cokolwiek zdziałam. - Pokręciła głową. - Mało brakło, żeby mnie udusił. Straciłam przytomność i pewnie dzięki temu jeszcze żyję. Zrobił, co miał zrobić i zniknął. Ja się ocknęłam wiele godzin później.
I dopiero wtedy, rozumiesz, dopiero wtedy do mnie dotarło, że nie mogę sobie pozwolić tego robić. Dopiero wtedy zaczęłam szukać pomocy. I udało się, zamknęli go. Takie proste! Takie proste, a czekałam z tym tyle lat!

Mimowolnie złapała kilka pukli włosów w garść, jakby chciała je sobie wyszarpać z głowy razem z myślami. Po kilku sekundach poluzowała uchwyt.
- Chociaż, o przewrotny losie, to wcale nie był koniec. Zamknięta w ośrodku pomocy dla różnych osób z problemami, czułam się bezpiecznie. A potem któreś z kolei badania poza moim fatalnym stanem psychicznym i fizycznym wykazały jeszcze jedną maleńką, drobniutką ciekawostkę. Dodatkowe bicie serca zaraz pod moim.
Urwała. Teraz już nie była w stanie pohamować trzęsienia się całego ciała.
- I o dziwo dla mnie to była radosna wiadomość. Miałam nowy powód do życia. Nigdy w życiu nie starałam się tak, jak wtedy, żeby dobrze się odżywiać, wyleźć z depresji, żeby się jakoś życiowo ogarnąć. Dopiero wtedy zaczęłam robić postępy, przybierać na wadze, więcej rozmawiałam z ludźmi, bo chciałam się z każdym podzielić radością. Tam, gdzie byłam leczona, nie było wolno do przyjmować odwiedzin z zewnątrz, więc zamiast przyjaciołom, ćwierkałam wszystkim pacjentom i pracownikom. I wszyscy się cieszyli razem ze mną.
Kolejny krok w dół. Trzask gałązki łamanej podeszwą buta, jak pękający kręgosłup małego dziecka.
- Kilka miesięcy później bicie małego serduszka ucichło.
Ściszyła głos, jakby miała jeszcze szansę usłyszeć życie, które zgasło tak dawno temu.
- Lekarzom nie zostało nic innego, jak wywołać poród. Malutka umarła i żaden mój wysiłek nie mógł przywrócić jej życia. Mogłam co najwyżej dać jej imię do wyrycia na maleńkim nagrobku.
Po tym zdecydowałam, że nie mogę tam już zostać. Byłam tak rozbita na kawałeczki, że nawet przyjaciele nie mogliby mi pomóc się pozbierać. Rodziny nie miałam już żadnej. Wyjazd i nowy start brzmiał jak najlepsza opcja i jak widać nią był.

Zaśmiała się nieco histerycznie, przecierając policzki rękawem. Bezskutecznie; za chwilę znów były całkiem mokre.
Pociągnęła nosem.
- Ze wszystkim się w końcu pogodziłam poza jednym. Nie poszłam na pogrzeb. Nigdy nie odwiedziłam jej grobu i nigdy tego nie zrobię. Nawet nie wiem, gdzie leży. Byłam matką tylko kilka miesięcy, a tak strasznie, strasznie zjebałam.
Ukryła twarz w dłoniach, choć nie zatrzymała się, ryzykując spektakularną wywrotkę. Ale to nie miało teraz najmniejszego znaczenia. W sekundę znalazła się u podnóża schodów, na szczęście pozostając w pozycji stabilnie stojącej.
Już po wszystkim.
Wyjęła z kieszeni kurtki chusteczkę i wydmuchala nos. Kolejną przetarła twarz, ścierając błyszczące na powierzchni skóry łzy. W milczeniu pozbywała się pozostałości swojego załamania. Westchnęła ciężko, powoli opanowując wstrząsające nią zalążki szlochu i jakby po zastanowieniu przybrała na twarz bardzo słaby uśmiech.
- No to pozostaje jeszcze tylko jedna rzecz, którą powinieneś wiedzieć. - Wyciągnęła ku chłopakowi dłoń jak przy przywitaniu.
- Daisy Greenwood.


Ostatnio zmieniony przez Verity dnia 05.12.17 13:15, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.12.17 3:57  •  Taisei - góry niskie - Page 2 Empty Re: Taisei - góry niskie
Liczył sekundy od 0 do 10, a potem od 10 do 0. Verity nie wyglądała na zachwyconą, ale niespecjalnie go to uraziło – wiedział przecież, że tak będzie. Szedł w myśl dopiero co wypowiedzianej zasady i być może dlatego tak wiele sytuacji go zadowalało, a na całą resztę był przygotowany. Uśmiechnął się tylko jednym kącikiem, ale nie trwało to dłużej niż dwie sekundy, bo zaraz twarz znów mu się wygładziła, a on sam zaczynał powoli się zastanawiać, czy nie powinien przerwać milczenia.
Verity nic nie powie, był tego pewien. Dał jej do zrozumienia, że jest stabilną ścianą, o którą, w razie czego, będzie mogła się oprzeć, ale nawet jeśli, to nie był w stanie jej do niczego zmusić. Nauczony cierpliwości musiał prezentować się teraz jak pies, który posłusznie przytaknie, czegokolwiek nie powie lub nie zrobi właściciel, choć widać było, że przeciągające się milczenie zaczyna mu sprawiać trudności. W takich chwilach zazwyczaj zaciskał zęby; z punktu widzenia osoby trzeciej ruch praktycznie niezauważalny, ale gdyby przyjrzeć się bardziej jego szczęce, bez problemu dostrzegłoby się kilka zbyt mocno napiętych mięśni. Hamował słowa, które same ciskały mu się na język, gdy tylko usłyszał jej głos. Jednak powiedziała, zauważył otępiale, błądząc wzrokiem po jej rękach, które skrzyżowała na piersi, jakby miała mu zaraz zrobić wywiad na temat tego idiotycznego pytania.
„Czy ja wyglądam na kogoś, kto cię obraża, Rū? Próbujesz mnie podjudzić?”
A jednak usłyszał drżenie w jej głosie. Wypuścił wtedy powietrze przez nos i lekko rozchylił usta, ale zaraz z powrotem je zamknął, unosząc przy tym jedną z brwi, chociaż wcale go nie zaskoczyła.
„To ja tu jestem tchórzem”.
Wiedział o tym. Jasne, że wiedział. Usłyszenie tego było jego celem. Cały ten występ, całe to marne aktorzenie miało ją zmusić – chociaż Rūka wolał określenie „zachęcić” - by wyrzuciła z siebie tę jedną opinię i wreszcie zasmakowała tego, co się z tym wiąże. Że mimo stałych ucieczek, jakie mu prezentowała, nigdy się nie odwrócił. Patrzył prosto na nią, jak teraz, w skupieniu słuchając każdej wypowiadanej i wyszeptywanej głoski, nierealnie odcięty od świata zewnętrznego, jakby stanowiła najważniejszy punkt – w zasadzie jedyny punkt, któremu można poświęcić uwagę.
- … nie pozwól mi się wycofać przed końcem.
Kiwnął tylko głową, nie robiąc ani jednego kroku, choć Verity zdążyła zejść po schodach i oddalić się na tyle, by przerwa między nimi wydawała się zbyt duża. Naprawdę potrzebowała takiej odległości, żeby zacząć mówić? Przegryzł wewnętrzną stronę dolnej wargi, zmuszając nogi do pozostania w miejscu – niech będzie. Naruszył już jej przestrzeń. Położył już jej rękę na klawiszach i teraz mógł jedynie czekać, aż wreszcie wdusi przycisk i aktywuje bombę.
Niewielu potrafiłoby przyjąć tę historię bez mrugnięcia okiem, chociaż Rūka był najbliższy takiemu „ideałowi”, bo wpatrywał się w nią w skupieniu, nie przerywał i nie wykazywał nadmiernej bezczelności. Przyglądał się jej uważnie, ale nie nachalnie. Nie jak ktoś, kto koniecznie chce poznać zakończenie, kto już się skręca w środku od ciekawości. Wcielił się raczej w rolę nauczyciela, który odłożył okulary po męczącej godzinie wykładów i ledwo przetarł twarz ręką, a już zjawiła się przed jego biurkiem uczennica, cicho dukająca prośbę o pomoc w zrozumieniu materiału. Zamiast więc narzekać i dopytywać, oddał jej głos, wyczekując konkretów.
Wiele kosztował go ten spokój.
Czuł jak mięśnie próbują się napiąć, zmuszając go do bezsensownej agresji. Nie miałby na czym się wyżyć, a nawet jeśli za cel objąłby barierkę albo stare drzwi – jakie to miało teraz znaczenie? Nabierał więc odpowiednio wyważonych i niespiesznych wdechów, przetrzymywał powietrze, pozwalając tlenowi dotrzeć do płuc i komórek, a potem wypuszczał je przez nos, błądząc wzrokiem po dziewczynie, dostrzegając różnice, jakie zachodziły w jej twarzy. To jak policzki i nos zaczynały czerwienieć, jak oczy wilgotniały od łez. Co inni zrobiliby na jego miejscu? Podbiegli do niej, przeskakując wszystkie schodki naraz i otarli palcami buzię? Zaczęli się zarzekać, że to wszystko jest już przeszłością? Widział wyraźnie mężczyznę bez twarzy i pokój oświetlony jedynie smugą światła z holu wciskającą się przez uchylone drzwi, przez które przed momentem się prześlizgnął jak złodziej. Widział jak kładzie kolano na brzegu jej łóżka i chwyta za kołdrę. Niemal czuł cierpki, zastały zapach alkoholu padający na jej szyję i dekolt.
Wsłuchany w jej roztrzęsiony głos podniósł rękę; pod palcami wyczuł napięty kark, który zaczął uciskać, chcąc rozluźnić mięśnie, ale im więcej tajemnic przed nim odsłaniała, tym mniej to miało sensu. W końcu wydał z siebie coś na wzór odchrząknięcia, kiedy zrozumiał, o czym mówiła. Zatrzymał wtedy wzrok na wysokości jej oczu i zmarszczył lekko brwi, targany jakimiś wątpliwościami, jakby to, co mówiła, nie mogło mieć racji bytu.
Ale to oczywiście była prawda. Musiała być.
Opuścił rękę z karku akurat, gdy zatrzymała się u dołu schodów. Twarz nadal miała zaczerwienioną, a oczy błyszczące od zastygłych łez, ale się uśmiechała. Był to najokropniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widział. A jednocześnie wywołał w nim ścisk żalu, bo nie był w stanie zapobiec tej reakcji. Nie była teraz szczęśliwa – tego był pewien. Bez względu na to, jak wiele ulgi przyniosło jej wykrztuszenie z siebie zastałych brudów, nie zmieniło to faktu, że wciąż zaśmiecały jej myśli.
Uniosła rękę, na której spoczęło ciemne spojrzenie chłopaka.
- Daisy Greenwood.
Dał sobie czas. Znów liczył. Tym razem od 0 do 5 i z powrotem. Nie pomogło to tak jak miało, ale żołądek przestał się skręcać, a nogi powróciły do łask – przynajmniej tyle. Zszedł po stopniach, ujmując od razu drobniejszą dłoń w silnym uchwycie.
- Kyōryū Rūka, twój osobisty ochroniarz – odparł od razu i nie wyglądało na to, by kierował się emocjami mimo tego, co właśnie mu powiedziała. Zabrzmiał idiotycznie i formalnie, ale pozostał przy tym w pełni poważny i nie pozwolił sobie na odwrócenie wzroku, nawet gdyby się skrzywiła, zaskoczyła albo roześmiała. Nie potrafił się po prostu zmusić do uśmiechu, choć sama zaprezentowała mu przynajmniej wymuszony – nie był najwidoczniej na tyle dobrym odtwórcą roli, by radzić sobie z przypadkowymi gestami. Jedyne na czym się koncentrował w tym momencie to skóra Verity – parzyła go. Dlatego wzmocnił uścisk żeby jej nie puścić i nabrał powietrza – podobnie jak ona kilka minut temu, gdy przygotowywała się do monologu. - Nie zmienię biegu wydarzeń, wiesz o tym, nie uratuję twojej matki, ani nie powstrzymam ojca. Nie zwrócę ci też dziecka, ani nie znajdę osoby, która będzie w stanie to zrobić, bo nikt nie ma takiej mocy sprawczej. – Przerwał na chwilę, analizując słowa, które przemykały mu zbyt prędko przez umysł; wyłapywał je garściami, ale wciąż nie brzmiały dobrze. Coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że czegokolwiek nie powie, zabrnie w złym kierunku. Znów niespiesznie nabrał wdechu. - Ale sądzę, że jesteś na najlepszej drodze, żeby dać sobie radę i bez czyjegokolwiek wsparcia. Masz w sobie jakiś... – zawahał się na sekundę – talent. Choć talent to za mało, żeby przeć naprzód bez poczucia zagrożenia. Z predyspozycjami rodzi się co drugi człowiek, ale to prawie jak ze sportem. Możesz być silna, wysoka, energiczna albo szybka, co absolutnie nie znaczy, że jesteś sportowcem. Będziesz nim po latach praktyk, po treningach i szlifowaniu technik. Zajdziesz daleko dopiero wtedy, gdy zaczniesz wzmacniać i kształtować to, co miałaś na starcie. Twoja wrodzona inteligencja jest tylko i wyłącznie amunicją. Żeby spełniła swoją rolę i żebyś mogła ją w pełni wykorzystać, musisz przerobić umysł na broń. Jeżeli nie chcesz nowych ran, musisz trzymać tę broń pewnie i strzelać szybciej, niż wrogowie. – Podniósł wolną rękę, znów kładąc ją na jej policzku. Ostrożnie, jakby wraz z gorącem rumieńców, jakie trzymały się jej skóry, miała możliwość poparzenia go, choć wszystko w jego postawie mówiło, że nie obawiał się teraz o siebie.  - Ale. Zdaję sobie też sprawę i ty też musisz to zrozumieć, że nie możesz być wiecznie silna i niezależna, i potężna, i samowystarczalna, bo nikt nie zniósłby treningu za treningiem bez chwili na oddech. Zrzucasz balast z ramion nie po to, żeby go zostawić, tylko żeby na moment odsapnąć. Trochę się zregenerować. Z psychiką jest tak samo. Nigdy w ciebie nie wątpiłem, dlatego twoja krzywda nie robi na mnie takiego wrażenia. Nie robi na mnie wrażenia na tyle, żebym się słaniał albo wściekał, albo żebym nie potrafił uciszyć tego, co wrzeszczało sumienie, chociaż poczucie winy, jakie odczułem było absurdalne, bo to nie ja cię skrzywdziłem, nie mam więc czego żałować i... – Nagle parsknął, jakby naprawdę coś go rozśmieszyło, choć kącik ust nawet nie drgnął. Zamknął na moment oczy, a kiedy ponownie je otworzył, już na nią nie patrzył. Wzrok miał opuszczony. - Chyba gadam bez sensu. Po prostu możesz na mnie liczyć. Nie wyleczę cię, ale mogę, czasami, w miarę możliwości, na ile mi pozwolisz, osłonić twoje rany przed solą i piachem, żeby nie pogorszyć ich stanu. Ale to, jak szybko się zagoją, będzie zależało już od ciebie, Daisy Greenwood.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.12.17 15:28  •  Taisei - góry niskie - Page 2 Empty Re: Taisei - góry niskie
Przedstawiwszy się, zamilkła, niemalże słysząc jak gdzieś wali się w ruinę gruba ściana, mur stawiany z taką zaciekłością kruszy się cegła po cegle, w powietrze unosi się duszący cementowy pył. Złamała ostatnią wielką tajemnicę, poddała jedyną broniącą się jeszcze basztę - swoje imię, które ukrywała nawet przed samą sobą, wypierając je z pamięci, jakby wycięcie najbardziej zajętego chorobą fragmentu miało przywrócić zdrowie. Teraz ujawnienie się było zwieńczeniem dzieła, choć wbrew początkowemu odczuciu nie była to spektakularna destrukcja. Tak jak owe dwa lata temu, kiedy wybrała nowy początek, tak i teraz czyniła podobnie przełomowy krok. Wystarczyło pokonanie kilku schodków w dół, czynność pozornie bezsensowną, ale w gruncie rzeczy pozwalającą podświadomie nadać swoim słowom celowość. Z każdym pokonanym stopniem była nieco dalej od ciemności, zamknięcia, od strachu i śmierci.
I ostatecznie dokonała tego, co przez długi czas uważała za niemożliwe. Zarzekała się, że nigdy nie otworzy ust, że nie wróci do przeszłości i nie pozwoli, żeby ktokolwiek wiedział. Teraz widziała, gdzie leżał jej błąd, a w której części miała rację. To stało się bardziej niż jasne wraz z wyrzuceniem ostatniego słowa, które w pewnym sensie przypominało uskoczenie z okna przed pożarem.
Teraz pytanie było tylko takie, czy na dole czeka na nią materac, czy twarde płyty chodnika.
Odpowiedź własnie miała nadejść.
Mniejsza dłoń zniknęła w tej nieco większej, zaś z twarzy zielonowłosej zniknęło napięcie. Pozytywny wyraz nie był już wymuszony, choć gdyby mrugnąć okiem łatwo by przeoczyć tę drobną zmianę. Życie powracające do przygaszonych jeszcze chwilę temu orzechowych oczu, ściśnięte dotąd wargi, teraz lekko uchylone wypuszczały ogrzane w płucach powietrze.
Nie wiedziała, jakiej odpowiedzi się spodziewać. Gdyby jej ktoś naopowiadał podobnych rewelacji o swoim życiu, tym bardziej nie wiedziałaby, jak powinna zareagować. Może dlatego oprócz samych słów, które często nie były w stanie oddać wszystkiego, chłonęła także wzrokiem wszystkie najdrobniejsze zmiany zachodzące na twarzy Ruuki. Widziała powagę i determinację; widziała, jak waży słowa, waha się i ponownie poddaje próbie granice. W gruncie rzeczy te kilka obserwacji dawało jej więcej niż jakiekolwiek słowo. W końcu nie było to nic bardzo nowego. Wiedziała, że nikt nie cofnie czasu i nikt też nie będzie walczył w jej zastępstwie. Sama przecież upierała się przy stanowisku, że powrót do normalności musi własnoręcznie wyszarpać z rąk demonów przeszłości, zakasać rękawy i oczyścić się z tego brudu, choćby słaniała się już z braku sił. To było jej życie, a więc jej obowiązek utrzymania go w ryzach.
- Wcale nie gadasz bez sensu - szepnęła, choć w domyśle nie planowała mówić tak cicho. Głos jednak postanowił ukryć się, a może po prostu ograniczyć audiencję do bardzo zawężonego grona. Może i nikogo nie było w pobliżu, ale ten niewielki odłamek tajemniczości powodował, że krąg rozgrywanej sceny był jednoznaczny. Cokolwiek się działo, występowało tylko w maleńkim okręgu zamkniętym między jedną a drugą twarzą, między wysoką i silna sylwetką a kruchym, niestabilnym organizmem.
Wolną dłonią powoli przewędrowała do góry, o milimetry mijając materiał kurtki skrywający ramię chłopaka. Po kilku dłużących się w nieskończoność sekundach trafiła na jego twarz, opuszkami palców uciekając już między ciemne włosy, kciukiem opierając się na kości policzkowej tuż pod okiem. Czekała, aż podniesie wzrok z powrotem; przekaz był zbyt ważny, by mówić go w pustą przestrzeń. Nachyliła głowę nieco bliżej, próbując wyłapać ciemne spojrzenie - w końcu była nieco niższa, więc tylko patrząc w górę mógłby od niej uciec.
- Nauczyłam się być silna na tyle, żeby zawalczyć ze swoimi słabościami. Musiałam dojść do tego sama, bo pokusa zrzucenia ciężaru na kogoś innego i pozostanie na etapie użalania się nad sobą była silna. Ale teraz już jej nie ma. I wiem, że sama sobie nie poradzę. - Dała sobie sekundę na przetworzenie myśli w głowie. - Potrzebuję cię. Nie żebyś mnie wyręczał albo pilnował, ale... żebyś był. Tak jak byłeś do tej pory i jak zawsze mogłam na ciebie liczyć.
Wciągnęła powietrze z cichym świstem. Gdzieś za domem gromadka ptaków poderwała się do lotu, podnosząc raban.
- I żebyś mi pozwolił być też dla ciebie. Na tyle, na ile ktoś taki jak ja może ci być w życiu przydatny.
Cień niepokoju przemknął przez wciąż zaczerwienioną twarz.
- Bez żadnych testów. Tak albo nie.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.12.17 22:28  •  Taisei - góry niskie - Page 2 Empty Re: Taisei - góry niskie
Taisei - góry niskie - Page 2 BcBUAYU

Wspinała się z dziecinną wręcz łatwością po łagodnie unoszącej się, wspinającej w górę ścieżce - czymże była dla niej ta nadzwyczaj przyjazna, w miarę zadbana dróżka w porównaniu do tego, jakie tereny pokonała i przemierzyła na nieprzychylnej podróżnym, obsianej licznymi, śmiertelnymi niebezpieczeństwami Desperacji - prowadząc przy boku rower o lekko zarysowanej, czarnej ramie. Mimo szram i rys zdobiących jego ciemny lakier, sprzęt ten był w zadziwiająco dobrym stanie - koła obracały się bez jakichkolwiek problemów czy pisków, kierownica nie skrzypiała nawet odrobinkę, nawet hamulce pracowały jak należy. Dla persony przywiązującej się szybko do rzeczy materialnych i ceniącej sobie posiadanie nadmiernego, bogatego bagażu wyrzucenie owego przedmiotu wiązałoby się z żalem gorzkim oraz gryzącym, palącym podniebienie niezadowoleniem, jednakże Karyuu dawno już nauczyła polegać się na minimalnych, dostępnych jej środkach; na szczątkach i kawałkach, i złomach zepsutych oraz pokiereszowanych; na marnych zamiennikach dla porządniejszych i lepiej działających urządzeń. Kiedy czegoś nie potrzebowała, niemalże natychmiast i bez zbędnego wahania się tego pozbywała - w szopie wcześniej napotkanej więcej było przecież gratów, które przykuć mogły jej wzrok i świerzbić w paluszki, a ona zabrała ze sobą wyłącznie te, które stanowiły dla niej jakąś znaczącą, mogącą pomóc przetrwać jej w Mieście 3 wartość. A i tak część z nich porozrzucała już po wcześniejszych terenach, chcąc powikłać pozostawione przez siebie tam ślady i zamaskować, zatrzeć te świeższe, nowsze i dopiero co kreowane. Naciągnęła kaptur mocniej na głowę, zerkając szkarłatnymi, skrytymi w jego cieniu ślepiami na krawędź jednego z tych niewysokich, licznych tu oraz porośniętych drzewami stoków - zrzucenie w tymże punkcie taszczonego roweru mogło okazać się przydatne i tworzące dodatkowy, mający zmylić potencjalny pościg trop.

Tylko że... nikt jej nie ściga.

Przymknęła oczy, delektując się chłodnym, zwiastującym powolne nadciąganie wieczoru wiaterkiem, lecz przy tym ani trochę się nie rozluźniając. Nie pamiętała już, tak naprawdę, kiedy ostatni raz zrelaksowała się w jakimś miejscu; kiedy dane jej było odpocząć od tego ciągłego stresu i męczących wędrówek, i wgryzającej się w jej nieskładnie posklejany umysł paranoi; kiedy po prostu i najzwyczajniej w świecie usiadła na kawałku zielonej, miękkiej trawy i przestała trwać w tej ostrej niby brzytwa, wiecznej zdawać by się mogło czujności. Wypuściła wolno, niespiesznie powietrze z płuc, nie rejestrując żadnego podejrzanego dźwięku - deptanych liści, łamanych pod naporem stóp gałązek, skradania się pośród krzewów, przemykania między wysokimi pniami - i nie czując tak, jak gdyby była przez kogoś - o przyjaznych lub wrogich zamiarach - obserwowana. Włoski na karku potulnie i miękko leżały, mięśnie łopatek nie spinały się boleśnie, nic nie kłuło ją w tył karku i pot nie perlił się na bladych skroniach - była naprawdę sama. Przygryzając dolną wargę i rozglądając się dookoła jeszcze ten jeden raz, blondwłosa niewiasta z niewielkim zawahaniem oparła rower o najbliższe, pokryte chropowatą, acz zdrową korą drzewo i przycupnęła na jednym z masywniejszych, w miarę płaskich kamieni występujących czasami po bokach prowadzącej przez to niewysokie pasmo górskie ścieżki. Cóż to za dziwne uczucie było - siedzieć tutaj, na terenach Miasta 3, oddychać tym świeżym i rześkim powietrzem, spoglądać na krajobrazy malujące się wokół niej pięknymi barwami. Melancholia i nutka czegoś nieokreślonego, bolesnego wdarły się do jej szkarłatnych, ukrytych w mroku kaptura oczu, podczas gdy Karyuu pierwszy raz od dawien dawna postanowiła przez chwilę marną i kruchą odpocząć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.12.17 23:28  •  Taisei - góry niskie - Page 2 Empty Re: Taisei - góry niskie
Kolejny dzień zbliżał się ku końcowi, a Mune smutno przemykał przez góry w poszukiwaniu spokoju i zacisznego miejsca. Dzisiaj akurat miał jeden z gorszych dni. Nie był w stanie wysiedzieć w swoim pokoju przykryty kocem. Podobnie było z wyjściem na miasto. Ciągłe wrażenie bycia obserwowanym. W ostatecznym rozrachunku postanowił wybrać się gdzieś na spacer. Kiedy wychodził ze Ścieków było jeszcze jasno. Spędził na wałęsaniu się i rozmyślaniu cały dzień. Nawet nie zauważył, że zaczęło się ściemniać. W końcu znalazł się na "szczycie" jednej z górek. Nad nim rozpościerało się czyste, sztuczne niebo. Kaptur zaciągnięty na głowę rzucał cień na jego przybitą twarz. Spojrzał w górę wpatrując się w błękit przechodzący w granat. Ciężkie westchnienie wydobyło się z jego piersi, a po jego policzkach spłynęło kilka łez. Postał tak chwilę w bezruchu po czym ruszył dalej przed siebie powolnym krokiem. Poruszał się wzdłuż ścieżki. Pomimo bycia na odludziu jego oczy ciągle z uwagą badały teren w celu zlokalizowania niechcianych osób. Łzy nadal pojedynczo i powoli spływały po jego policzkach spadając na ziemię. Szczęśliwe wspomnienia ze wspólnych wypadów do lasu z rodzicami postanowiły o sobie przypomnieć sprawiając, że już depresyjny dla niego dzień stał się jeszcze cięższy do zniesienia.
Ponownie stojąc na szczycie górki dojrzał kawałek od siebie wałęsającą się kobiecą postać. Siadała akurat przy jednym z przydrożnych kamieni, zapewne aby chwilę odpocząć. Masamune stał w bez ruchu z rękoma schowanymi w kieszeniach bluzy. Spod kaptura spoglądały na nieznajomą błękitne dzięki soczewkom oczy, które błyszczały się lekko do łez. Na jego policzkach zostały dwie strużki po łzach, które delikatnie się mieniły. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego krtani. Nie miał pojęcia czy blond włosa niewiasta okaże się wrogiem, a jeśli to czy będzie miał na tyle siły by zebrać się do obrony czy ucieczki. Aktualnie jego chęci do czegokolwiek były na dość niskim poziomie. Gdyby mógł to położyłby się pod jednym z drzew i poszedł spać. Jednak miał jeszcze dla kogo żyć, więc pomysł dania się zabić czy po prostu poddania się nie wchodził w grę. Zrobił kilka kroków w stronę nieznajomej po czym się zatrzymał. Cisza między tą dwójką była jedynie zakłócana przez cicho nucący wiatr. "A może coś się jej stało?" część starego "ja" odezwała się w jego głowie. Najwidoczniej nawet po traumatycznych zdarzeniach jakie go spotkały część jego osobowości nie została zabita wraz z jego rodzicami.
-Prze-prze...-odkasłał delikatnie-przepraszam. Wrzy-wszystko w porządku?-zapytał podchodząc jeszcze o krok bliżej.
Mówił wystarczająco głośno, aby nieznajoma była w stanie go usłyszeć. W jego delikatnie drżącym głosie czuć było lekką rozpacz, ale także cień ciepła. Chłopak był rozbity jak na razie między swoje oba oblicza. Stare, które pokazuję się raz na jakiś czas oraz aktualne wypełnione smutkiem i goryczą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.12.17 23:06  •  Taisei - góry niskie - Page 2 Empty Re: Taisei - góry niskie
Taisei - góry niskie - Page 2 BcBUAYU

Przyglądanie się zapadającemu niespiesznie, mozolnie wręcz w sen otoczeniu; stopniowo pochłanianym przez lepkie, palczaste cienie drzewom; delikatnej, ślicznej grze pomarańczowych i czerwonych świateł przemykających po leśnej ściółce oraz szeleszczących leciutko, dźwięcznie liściach nie było czymś, co często czyniła. Nie dość, że na Desperacji - gdzie nędza króluje i zgnilizna, i potworności wszelkiej maści - brakowało tak pięknych, spokojnych terenów oraz obszarów, to jeszcze ona sama dawno już straciła zainteresowanie tym prostym, bezsensownym i nic nie wnoszącym do egzystencji podziwianiem barwnych, kojących umysł horyzontów i kolorowych, działających na nerwy jak miód na bolące gardło widoczków. Teraz, jednakże, kiedy tak siedziała sobie na głazie tym w miarę wygodnym - z pewnością bardziej, niźli podłoże upstrzone ostrymi gałązkami i wciskającymi się w każde dostępne miejsce roślinami - i spoglądała przed siebie swymi szkarłatnymi ślepiami, Karyuu nie mogła pozbyć się wrażenia, iż w chwili tej czuje się o niebo lepiej, niż przez ostatnie, chaotyczne i jakże bolesne lata. Nie rozluźniła się może i nie zrezygnowała z tej stałej, zatruwającej nerwy czujności, lecz jakieś takie uśmierzające piekące, duchowe rany - jeszcze nie zabliźnione, a marnie pozszywane i ledwo się trzymające - orzeźwienie przemknęło obok niej wraz z tym chłodnawym, wieczornym wiaterkiem. Było to dla niej tak nieprawdopodobne, zapomniane, obce i wstrząsające uczucie - tak bliskie słodkiej wolności i wyzwolenia, których całym swym pokiereszowanym, nierówno bijącym serduszkiem pragnęła - że Łowczyni aż objęła instynktownie, odruchowo swą smukłą sylwetkę ramionami w żałośnie, smutno wyglądającym 'samoprzytuleniu'.

Czar prysł, jednakże, kiedy poczuła i usłyszała - będąc obróconą akurat tym sprawnym, słyszącym uchem w tamtą stronę - pojawienie się w zakątku tym nowej, nieznajomej jej persony. Spięła się natychmiast niby drapieżnik zagoniony w ciasny, naszpikowany kolcami róg, łapiąc bez zastanowienia i namysłu za wiszącą przy pasie, niedawno nabytą maczetę. W pozycji, w jakiej się znajdowała było to niezwykle łatwe do wykonania - wystarczyło zacisnąć smukłe, blade palce na będącej tuż obok nich rękojeści - i przy okazji dziecinne proste do ukrycia, zamaskowania, jako że chwyciła za broń podczas tego całego przytulania samej siebie. Nie wydobywając jeszcze ostrza na światło dzienne i nie zmieniając pozycji, Karyuu wzięła ostrożny, płytki oddech i zerknęła na niezapowiedzianego gościa. Na pierwszy rzut oka zdawał się być najzwyklejszym, tutejszym cywilem, jednakże paranoja blondwłosej nie pozwalała jej w pełni zaakceptować tegoż powierzchownego, wynikającego z krótkiej oraz niepełnej obserwacji i interakcji faktu. Mrugnęła, z iskierką zawahania puszczając rękojeść maczety i prostując się na swoim naturalnym, kamiennym taborecie - nie chciała wystraszyć potencjalnego, niewinnego mieszkańca Miasta 3, jak również starała się przekonać samą siebie, że przecież w razie rozrośnięcia się tej sytuacji do czegoś groźniejszego i krwawszego, to przecież wszystkie swoje bronie ma pod ręką, przy sobie i gotowe do użycia.
- To ja powinnam chyba Ciebie o to zapytać - odparła po ciągnącym się, wlekącym momencie ciszy, wskazując na jego lśniące od przelanych łez policzki i ignorując dźwięk swojego zachrypniętego, mało używanego głosu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 14 Previous  1, 2, 3 ... 8 ... 14  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach