Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down

Kek
Yury i Chashka | Poziom Średni | Cel: Zmiana srebrnych obrączek w artefakty (Chashka - kontrola wody Yury - kontrola piasku)
"Gdzie się podziały te szkla­ne do­my... szcze­re uśmie­chy i we­sołe twarze?"

Rozgardiasz i hałas, i chaos, i harmider rozbrzmiewały nierównym, fałszującym tandemem dookoła niego, zalewając ich setkami i tysiącami fal o przeplatających się, jaskrawych i bladych, i ostrych, i poszarpanych barwach. Oni, samotni i jednocześnie nie, stali pośrodku tegoż uporczywego, niemożliwego do przejrzenia przez niego lub wyłapania pojedynczych elementów w czeluściach tegoż kolorowego rozgardiaszu sztormu, nie będąc zdolnymi do wykroczenia poza jego ruchliwe, płynne oraz wijące się nieprzerwanie granice chociażby koniuszkiem palca czy nosa. Zablokowani i zmuszeni do tkwienia w jednym punkcie niby smutne, wbite w grunt pomniki  spoglądać mogli tylko dookoła siebie na te wszystkie fikuśne, mieszające i niekiedy nawet zlewające się ze sobą odcienie oraz pigmenty, jak również słuchać niezidentyfikowanej, składającej się z niepasujących do siebie nut i tonów wrzawy, która to towarzyszyła tej niezwykłej, przyprawiającej o mdłości burzy barw. Całość kręciła się, wiła i skakała wokół niego coraz szybciej i szybciej, prędko nabierając tak dużego tempa, że kolory poczęły stawać się jednością - szarą, zbitą i jednolitą nieprzyjemnie masą. I kiedy niczego nie dało się już rozróżnić, wyciągnąć z tej wirującej ściany szarzyzny, świat nagle zamilkł, znieruchomiał kompletnie oraz całkowicie, wchodząc w tak głęboki stan zastygnięcia, iż wydawał się zamknięty w wiekowym, pięknym i przeźroczystym bursztynie. A potem... potem pękł, rozpadł się na miliony kawalątków i szczątków, i drobinek podartych oraz postrzępionych, pośród których rozległ się ochrypły, niski śmiech sparowany z migającymi w ciemnościach, mrokach głębokich ślepiami o jadowicie zielonych, lśniących tęczówkach.

Piękny oraz przyjemny dzień był, przyozdobiony szafirowym, czystym niebem oraz dryfującym po nim, radosnym słoneczkiem, które to zrzucało na ziemię cieplutkie, milutkie promienie. Wiaterek towarzyszący tej dobie także był niesamowicie sympatyczny, lawirując pomiędzy tłumami ludzi leciutkimi, leniwymi podmuchami i ratując ich przed potencjalnym przegrzaniem - nie było może aktualnie jakichś straszliwych i duszących upałów, jednakże bez tych delikatnych powiewów wszechobecny gorąc byłby o wiele bardziej odczuwalny i dotkliwszy. Podsumowując - obecne warunki atmosferyczne graniczyły z tymi rajskimi, idyllicznymi, oferując przechadzającym się tu osobom doprawdy idealny, cudowny dzień przeznaczony na rozluźniający, napełniający świeżą energią relaks. Główni bohaterowie tejże opowieści - jeden czarnowłosy, zbliżający się do czterdziestki mężczyzna oraz drugi o szafirowych tęczówkach i jasnych kudłach - spacerowali wraz z innymi obecnymi tu personami, będąc otoczonymi kolorowymi namiotami oraz masami ofert rozrywki - dom luster znajdował się gdzieś tam na prawo, z przodu piętrzył się i wyciągał ku niebu ogromny diabelski młyn, po lewej stronie sprzedawcy przeróżnych smakołyków nawoływali do zwiedzających i namawiali na kupno ich produktów, tak samo jak właściciele gierek z pluszowymi nagrodami czy sterczący przy wejściach na karuzele pracownicy zapraszali do wzięcia w nich udziału - za odpowiednią opłatą, oczywiście. Wszystko to było iście imponujące zważywszy na fakt, że wesołe miasteczko to było z tego typu wędrownych, ruchomych, a nie statycznych i egzystujących ciągle w jednym miejscu - przenoszenie tego wszystkiego musiało być naprawdę ciężkie oraz czasochłonne, nie wspominając o tym, że kosztowne.

Chashka oraz Yury, bo tak zwali się nasi zacni protagoniści, przeciskali się przez gęsty, hałaśliwy tłum rozweselonych, głośnych ludzi, zmierzając w tylko sobie znanym kierunku oraz celu. Dlaczegóż przemierzali te nakrapiane chaosem obszary? Po cóż przybyli w te wrzaskliwe, wypełnione turystami strony? Jedynie oni to wiedzieli, lecz pozostawał ciągle fakt tego, że nasi Drug-oni imponujący tutaj są; że osoby ich przemieszczają się przez to wędrowne Wesołe Miasteczko; że są obecni tu i teraz. I gdy tak maszerowali przed siebie, pośród zgiełku tego i harmidru, to dojrzeć mogli dwie bardzo ciekawe, interesujące rzeczy - jedną z nich była kobieta przyodziana w ciężkie, barwne szaty, która to patrzyła wprost na nich swymi mętnymi, szmaragdowymi oczyma i z poważną miną na pomarszczonej, naznaczonej paroma bliznami twarzy; drugą z kolei był budynek inny niż reszta, nie był kolorowy czy sprawiający pozytywne wrażenie, tylko pomalowany ciemnymi barwami, brązowymi i szarymi, jak również mniejszych rozmiarów, dorodnej szopy, i lekko podniszczony. Widać było, iż wspomniana budowla jest omijana oraz ignorowana przez większość ludzi, a ci, którzy zwracali na nią uwagę szybko zbywali ją jako niezbyt interesującą i niegodną dalszych oględzin - zwłaszcza, że nie posiadała ona nikogo przy wejściu, kto promowałby ją i jej zawartość.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: ciepło (około 20 stopni Celsjusza), lekki i przyjemny wiaterek, słońce jest w położeniu mniej więcej dwunastej godziny.
  • Macie tu dwie rzeczy do wyboru: pannę o mętnych, szmaragdowych oczach, która patrzy na Ws bądź podniszczony, pomalowany na ciemne kolory budyneczek wielkości sporej szopy.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 21:45, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Iluzja.
Kurewsko dobrze skonstruowana iluzja. Komuś wybitnie się nudziło, a teraz musiał się dobrze bawić.
Yury zaciągnął się głęboko, wypuszczając dym i nosem, i ustami w akompaniamencie tysiąca różnych głosów brzęczących mu w uszach jak wyjątkowo upierdliwa mucha. Na czole pojawiła się kolejna do kolekcji zmarszczka, kiedy to zmarszczył go w widocznym geście irytacji, dodatkowo podkreślonym przez warkot, który wydobył się z mocno zaciśniętej szczęki. Wyrzucił niedopałek i przygniótł go twardą podeszwą wojskowego buciora, tym samym kończąc jego niewdzięczną egzystencję na tym świecie. Palce zacisnęły się na czarnej oprawce przyciemnianych okularów. Nasunął je na oczy - w tym wypadku jedno, bo drugie zdechło dawno przez decyzje swojego właściciela - aby ugasić intensywność otaczających go barw.
Karnawał kolorów częściowo go oślepiał. Jaskra na tym etapie swojego rozwoju nie była dla niego szczególnie łaskawa. Wolał widzieć cokolwiek, niż błądzić jak dziecko we mgle.
Zerknął przez ramię. Rosjanin dreptał tuż za nim, z tą swoją naburmuszoną,demonstrującą potężny i jednoznaczny wkurw całemu światu. Nadal był spetryfikowany otaczającą go rzeczywistością i jeszcze nie do końca wszystko do niego docierało, ale Yury nie przejmował się jego wewnętrzną tragedią. No chyba, że w końcu się uzewnętrzni i biomech będzie musiał znów interweniować, by tym razem raz a dobrze zamknąć ten niewyparzony pysk. Przyjemność po jego stronie.
Jesteśmy w dupie — ocenił w końcu, zatrzymując się gwałtownie, by w stopniu zadowalającym rozeznać się w terenie. W efekcie jego niezapowiedziany manewr sprawił, że Morozov przeżył bolesne spotkanie trzeciego stopnia z jego plecami, wpadając na nie.  — Aż tak na mnie lecisz? Trochę przyzwoitości, Tsarze. — Parsknął, ale w drodze wyjątku nie zagłębił się bardziej w temat. Miał teraz inne priorytety. Był w końcu poważnym człowiekiem, na poważnym stanowisku.
Heh.
Jego zdezelowane oko prześlizgnęło się po najbliższej okolicy. Objął spojrzeniem najpierw ruderę, która bynajmniej nie była atrakcją dla spragnionych wrażeń turystów i w zasadzie jako jedyna z niewielu otaczających go rzeczy wzbudziła w nim ciekawość - być może dlatego, że wyglądała po prostu prawdziwie na tle tych wszystkich krzykliwych pierdół -  i już miał zamiar zwiedzić jej jakże bogate wnętrze, ale w ostateczności poczuł na karku obcy, natarczywy wzrok i mimowolnie namierzył jego właściciela, a raczej właścicielkę. Nie grzeszyła urodą, ale z braku laku lepszy kit.
Obnażył zęby w niebezpiecznym uśmiechu i bez konsultacji z lekarzem, który notabene przebywał w towarzystwie Wiecznego na jego warunkach i nie miał prawa głosu, podszedł do tajemniczej kobiety.
Nie jest ci za gorąco? — rzucił, zerkając wymownie na imponująca warstwę jej ubrań. Sam zdjął kurtkę i przerzucił ją sobie przez ramię, gdy tylko te pierdolone słońce przypomniało o swoim istnieniu.
Wyciągnął z kieszeni pomiętą, zniszczoną przez odciski czasu fotografię.
Znasz tę przybłędę? Była widziany w tej okolicy.
Podsunął ją tej kobiecie pod sam czubek nosa. Miejscami starty obraz ze zdjęcia nie był szczególnie czytelny, ale nadal było można dostrzec paskudną mordę poszukiwanego przez najemnika człowieka, który zalazł za skórę jego pracodawcy. Yury nie wnikał w jaki sposób. Interesowała go tylko zawartość jego kieszeni. Po upewnieniu się, że był w stanie uiścić opłatę za jego usługi, zaczął zabawę w chowanego, która doprowadziła go do tego dziwacznego miejsca.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Rodowitemu Rosjaninowi nic tak nie grało na nerwach jak (Yury) ten niedorzecznie rozweselony, hałaśliwy tłum, co już samo w sobie stanowiło swoistą wisienkę na torcie dla towarzyszącego mu poirytowania. Przebywanie w towarzystwie własnego mu wiekowo rówieśnika każdorazowo przyprawiało go o serię negatywnych emocji, odbijających się wachlarzem jej barw na mimice jasnowłosego, czego dowodem było stałe, narastające rozdrażnienie. To co widział dokoła siebie nie mogło być prawdziwe, zwłaszcza na Bezkresie, nawet jeśli nie pozostał obojętny na wszechobecne wrażenie relaksu, unoszące się lekko w powietrzu, na odpowiadał jego organizm i przytępione zmysły, lecz nie wyraz twarzy czy trzeźwy umysł. Takie miejsca nie istniały na środku pustyni, a skoro myśl ta sama w sobie miała niezwykle racjonalne podłoże, śmiał twierdzić, że to iluzja bądź w najgorszym razie — omamy wzrokowo-słuchowe.
Szedł za wkurwiającym go biomechem z własnych, egoistycznych pobudek, och ileż Ilya Antonowicz Morozov miał mu za złe, a niewątpliwie zaliczał się do ludzi aż nader pamiętliwych, co odziedziczył wraz z rosyjskim rodowodem. Zmrużył oczy, gdy otaczające go barwy nabrały na intensywności, jakby ktoś wzmacniał ich tony, sprawiając, że na niej zyskiwały. Na swój sposób zdawało się to otępiać nieco zmysły wściekłego Rosjanina. Spoglądając dodatkowo gdzieś na lewo, kompletnie nie zauważył, że właściciel drugiej srebrnej obrączki i posiadacz blaszanego dupska zatrzymał się tak nagle. Chashka prychnął i dla równowagi zaklął pod nosem, wyraźnie niezadowolony.
O ile pierwszej części wypowiedzi biomecha dziwnym trafem kompletnie nie zarejestrował, o tyle druga zagrała mu na nerwach w taki sposób jak nikt inny na całym postapokaliptycznym globie mógłby się poszczycić. Aż tak na mnie lecisz? Trochę przyzwoitości, Tsarze. — słysząc te słowa zmrużył intensywnie niebieskie oczy, spoglądając na tego przygłupa wrogo. Żeby on leciał na niego, cóż za niedoczekanie. Nie powinien zatem dziwić fakt, że jego odpowiedź streszczała się przynajmniej do jednego słowa, które Yury był w stanie zrozumieć w języku polskim:
Spierdalaj, gnoju — warknął w jakże miłej, kojącej ten otaczający ich dokoła harmider, tonacji Car, wyraźnie urażony tą bezczelnością. Na dźwięk pozornie tak nieszkodliwego komentarza ze strony posiadacza blaszanego tyłka zadziałał na blondyna niczym czerwona płachta na byka, a w tym stanie daleko wysunięty kręgosłup moralny Ilyi Antonowicza Morozova, mógł zostać z jego własnej decyzji zignorowany wedle jego osobistej zachcianki. Granice u Rosjanina, w zależności od tego jak mocno był wzburzony, mogły zostać stosownie do okoliczności rozmyte bądź wyzbyte z jakichkolwiek właściwych zahamowań dostrzegalnych w moralitetach.
Wbrew wszelkim pozorom rozpadająca się rudera przykuła uwagę Morozova, zdając się jedynym elementem pasującym do krajobrazu postapokaliptycznej Desperacji. Jeśli, jak podejrzewał, doznawał właśnie omamów wzrokowo-słuchowych, to właśnie ten rozpadający się budynek wydawał się na tle tego wszystkiego najbardziej rzeczywisty, namacalny. Jasnowłosy tak jak wpadł na niezdecydowanego w swoich działaniach biomecha, tak stał w miejscu nadal, dziwne jednostki przechodziły obok, a on trzymał zapobiegawczo ręce przy tułowiu, kto wie jakie drobnoustroje ich oblazły; powstrzymał się przed wzdrygnięciem na znak odrazy wobec tej niskiej sterylności. Wszystko w obliczu tej dziwnie nieprzyjemnej intensywności barw czy uciążliwego harmideru zdawało się zbyt przekolorowane, zbyt krzykliwe, a tym samym zbyt otępiające zmysły. Zmarszczył brwi, lecz niedługo potem dobiegł go znajomy, nieudolny ton głosu imitujący flirt z prawdziwego zdarzenia. Ilya przekręcił głowę w bok, wlepiając nieufne spojrzenie w swoim towarzyszu, oczy jednak zmrużył, aby lepiej widzieć zarys jego paskudnego profilu. Następnie jego wzrok spoczął na grubo odzianej jak na standardy pustynne kobiecie, a Ilya odczuł znajome kłujące uczucie, zacisnął zatem mocno szczęki. Reakcja ze strony Ilyi Antonowicza Morozova była niemalże błyskawiczna, kiedy znalazł się tuż obok Wiecznego, rozsuwając na bok niezbyt delikatnie każdego kto wszedł mu w drogę. Trudno było ocenić, kiedy dobył broni, którą z łaski i dobroci serca przekazał mu sam biomech, lecz znalazła się ona tuż na wysokości twarzy kobiety i stykała się z fotografią, którą ten trzymał. Pociągnął za spust, oczekując widoku rozbryzganego mózgu, lecz nic się nie stało ku jego rozgoryczeniu. Rosjanin spodziewał się, że Yury nie da mu broni, ot tak, a co dopiero wypełnionej po brzegi nabojami, ale to wcale nie rekompensowało zabawy tego zjeba jego kosztem.
Niczego nie widziała — warknął Rosjanin w odpowiedzi, nie czekając na słowa nijakiej kobiety. — Ma mętne oczy, a to oznaka rozwijającej się infekcji, lepiej trzymaj się od niej z daleka, niewyedukowany zjebie. — ocenił fachowo, bez emocji, bez współczucia, wwiercając spojrzenie w biomecha. Ilya Antonowicz Morozov nie był zadowolony z faktu, że Yury kazał mu grać w rosyjską ruletkę. Ewidentnie chciał ją zabić, a los pokrzyżował mu plany. — Ma więcej szczęścia niż rozumu, że nie rozwaliłem jej łba, nadal tu stercząc więc rusz swoje dupsko, nie będę sterczał i patrzył jak się kurwisz we własnej głowie, marnując czas na bzdury podczas wykonywania zlecenia. — oświadczył jednym z jego ulubionych tonów, zimnym niczym syberyjskie mrozy, mając tym samym pewność, że to nie żadne przywidzenie. Broń trzymana przez Rosjanina jeszcze przez chwilę stykała się z fotografią, lecz niebawem opuścił rękę, palec zaś rozsądnie odsuwając od metalowego języka uruchamiającego mechanizm. Chwilę później opuścił lewą rękę w dół, w której dzierżył pistolet. Rozmawianie z tą zgrają hałaśliwym kretynów, Morozov traktował jako głupotę samą w sobie, dlatego jego oczywistym celem była rozpadająca się szopa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Yury i Chashka | Poziom Średni | Cel: Zmiana srebrnych obrączek w artefakty (Chashka - kontrola wody Yury - kontrola piasku)
"Gdzie się podziały te szklane domy... szczere uśmiechy i wesołe twarze?"

Przedziwną byli parą, przemieszczając się niezatrzymanie i niestrudzenie przez tłum gęsty i wypełniony rozweselonymi, roześmianymi twarzami setek przebywających tu, bawiących się w najlepsze i korzystających ze słodkich, nierzadko podnoszących ciśnienie – w pozytywny sposób, ten wymalowujący wesołość na usteczkach różnorakich - atrakcji ludzi. Starzy i w średnim wieku, i młodzi rodzice, i dzieci skaczące, biegające oraz co chwilę o coś – watę cukrową, karuzelę, zabawkę czy – proszące – a raczej wymuszające na matulkach i tatulkach wszystkie te słodkości i radości, i pożeracze pieniędzy – przewijali się pośród hordy tej całej kolorowej i przytłaczająco wręcz, nieznośnie hałaśliwej. Wrzaski i krzyki, i chichoty, i śmiechy wypełniały tutejsze ciepłe, przyozdobione lekkim oraz przyjemnym wiaterkiem powietrze, napawając tym ciężkim, niezaprzeczalnym wrażeniem, iż każda cząstka, każdy element i każdy szczegół tego zakątka żyje – głośny i barwy, i prawie że tętniący energią oraz werwą. Nasza dwójka była wewnątrz tegoż gwarnego, bujnego tłumu i jednocześnie od niego odizolowana – przepływał on obok nich niby ogromna, posiadająca swój początek w górskim, wysokim źródle rzeka, zalewając ich milionem dźwięków i rozpraszając swoją niesamowitą, mało kiedy na Desperacji spotykaną intensywnością, ruchliwością i dynamicznością. Może odnosiło się takie wrażenie ze względu na niezbyt przyjazne nastawienie obojga bohaterów; na ich krzywe, niezadowolone miny i wręcz odpychającą, groźną aurę; na język przez nich stosowany i charaktery okazywane? A może to przez ten niepokojący, zatruwający spokój ducha i dziwny fakt, że nawet kiedy Nosiciel wpadł na Biomecha i obrzucił go wulgarnymi, wywarczanymi praktycznie słowami, to nikt nie zwrócił na nich większej – najmniejszej nawet, ha – uwagi; nikt nie spojrzał w ich kierunku z degustacją, potępieniem bądź karcącą nutą; nikt nawet nie zerknął na nich przez sekundę marną i prędko przemijającą?

Któż to wie.

Wpierw Yury skoncentrował się na podniszczonym, lekko zdewastowanym budynku o małych, szopowych rozmiarach, lecz prędko wzrok jego powędrował – po tym, jak w kark ukłuła go natrętna, ostra igiełka świadcząca o tym, iż ktoś go bacznie obserwuje - do kobiety przyodzianej w ciężkie, kolorowe szaty, która go wpatrywała się w niego szmaragdowymi, mętnymi oczyma – nachalnie, nieprzerwanie, śledząc każdy jego i jego partnera ruch. Zrezygnowawszy na tę chwilę ze zwiedzenia drobnej, niewielkiej chatki, postanowił on – bez porozumienia czy konsultacji z towarzyszem - podejść do niewiasty tej znajdującej się przy szkarłatnym, mistycznie wyglądającym namiocie i przywitać się z nią niezbyt grzecznym, bezpośrednim pytaniem. Nie odpowiedziała na nie, patrząc na niego niezmąconym, spokojnym spojrzeniem – żaden mięsień na jej twarzy nie drgnął, powieki nie zamrugały chociażby raz, nawet włosy, kręcone, ciemne i gęste, zdawały się trwać w pomnikowym bezruchu – i z kamiennym, niezachwianym wyrazem twarzy. Jedyny moment, kiedy oczy jej oderwały się od Biomecha był wtedy, gdy to ten podetknął jej pod nos zdjęcie wyznaczonego im przez najemnika celu i zapytał, czy ta widziała znajdującą się na nim osobę. Kobieta nie zdążyła na to zareagować, ponieważ moment ledwo po ujrzeniu fotografii przedarł się do nich – roztrącając na boki napotykanych, walających się pod nogami ludzi i za nim mając sobie ich protesty. Jeśli takowe by były, gdyż żadne nie były wykrzykiwane lub wywrzaskiwane w jego stronę, hm - paranoiczny, niezbyt lubiący przebywać w tymże miejscu Nosiciel.

Cyk.

Wyciągnął spluwę, wycelował i pociągnął za spust – wszystko pięknie i cacy, lecz nic się nie stało, jako że pistolet dzierżony aktualnie przez Chashkę nie był naładowany; nie miał w sobie naboi – albo nie posiadał ich w każdej komorze, przeistaczając obecną, morderczą czynność mężczyzny w istną rosyjską ruletką - co czyniło go tak pożytecznym i wartościowym, jak parasol podczas hucznego, niszczycielskiego tornada. Niebieskooki zganił ostro swego kompana i odpowiedział za niewiastę, polecając przy tym trzymanie się od niej z daleka z powodu potencjalnej, zjadającej jej organizm infekcji – ona, tymczasem, dalej spoglądała na trzymane przez Biomecha zdjęcie, jakby nie zdając sobie sprawy z zaistniałej dla niej, niebezpiecznej i niemalże kończącej się jej śmiercią sytuacji. Dopiero po chwili – kiedy Nosiciel opuścił lewą rękę, czyli tę, w której to trzymał broń – mrugnęła – w końcu, rzekłby niejeden z ulgą i modlitwą, może nawet i egzorcyzmami, na ustach – i wzrok zwróciła z powrotem na Yury’ego, chwytając przy tym za rąbek czerwonego, rubinowego szala zasłaniającego drzwi do jedwabnego namiotu, przy którym to czynnie, niezłomnie sterczała.
- To, czego poszukujesz bądź pragniesz, znajdziesz w środku – przemówiła lekko ochrypłym, acz dalej zaskakująco dźwięcznym głosem, zaś dwójka nasza ujrzeć mogła przez ‘uchylone’ wejście pomieszczenie zasnute szmaragdową  mgłą, przyozdobione barwnymi, bajecznie puszystymi poduszkami i pustym, przykrytym idealnie białym obrusem stołem.

(Dodatkowe) Informacje:
[list][*]Warunki: ciepło (około 20 stopni Celsjusza), lekki i przyjemny wiaterek, słońce jest w położeniu mniej więcej dwunastej godziny[./list]


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 21:45, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rosyjska ruletka. Idealna gra dla kogoś, kto do złudzenia, na każdym kroku podkreślał swoją przynależność narodową do tego wyssanego przez apokalipsę kraju. W magazynku znajdowały się tylko cztery naboje. Pozostały komory zionęły pustką. Hydra więc mogła w tej materii liczyć tylko na swoje szczęście (lub jego całkowity brak) podczas sytuacji zagrażającej jej życiu.
Biomech przewrócił oczami w geście nieskrywanej już przed światem irytacji. Rosjanin działał na niego na dłuższą miętę jak czerwona płachta na rozjuszonego byka. Złapał w palce jego podbródek i uniósł go brutalnie ku górze, zaciskając na nich mocno palce, boleśnie, przecinając zaniedbanymi paznokciami opalaną skórę.
Grasz mi na nerwach — wycharczał przez zaciśnięte zęby, dysząc mu nieprzyjemnym, duszącym oddechem w usta – śmierdział papierosami. — I przeszkadzasz w robocie. Stul psyk, albo ja go własnoręcznie uciszę — dorzucił i wypuścił Tsara z uścisku. Morozov był kulą u jego nogi i od razu pożałował, że go ze sobą zabrał, choć w praktyce to lekarz sam za nim polazł. Przyssał się jak glonojad do ściany akwarium i nie chciał sobie odpuścić ani na sekundę. Aż tak bardzo zatęsknił? Może się bał, że właściciel drugiej obrączki znów zniknie bez jego życia bez słowa?
Sentymentalny idiota. Kido Arata już dawno został unicestwiony, bo był w gruncie rzeczy taki sam jak przyzwyczajony do luksusów Morozov – emocjonalnie przywiązany i zaangażowany w coś, co już nie istniało.
Wieczny prychnął, znów całą uwagę poświęcając kobiecie, która zademonstrowała mu wnętrze swojego skromnego dobytku. Wyjrzał przez jej ramię, ale nie dostrzegł tam mężczyzny ze zdjęcia. Albo zaryzykuję, albo... właśnie co? W jego głowie wykierowało się pewne podejrzenie, co do stającej przed nim rozmówczyni, która w żaden sposób nie zareagowała na zagrażający jej życiu pistolet, a w zasadzie całkowicie jego pojawienia się zbagatelizowała.
Wyciągnął w jej stronę dłoń, by ją dotknąć. By przekonać samego siebie, że jest prawdziwa, że nie jest wytworem iluzji albo zbiorową halucynacją, choć wcale by się nie zdziwił gdyby jego ręka przeleciała przez z nią, tym samym czyniąc strukturę jej ciała niematerialną - jak u ducha, czy też zjawy.
Zaczekaj tu — wydał polecenie lekarzowi i sam, nękany trochę złym przeczuciem, trochę pobudzoną do życia adrenaliną i trochę też ludzką ciekawością, przekroczył próg namiotu.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Wzbudzał w nim niekiedy pogardę, zmrużył gniewnie oczy, kiedy biomechaniczna ameba naruszyła jego przestrzeń osobistą. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Ilya Antonowicz Morozov wpatrywał się w niego z widocznym niezadowoleniem i odrazą, gdy ten zaczął warczeć jak pies ogrodnika. Rosjanin był lekarzem, potrafił rozpoznać i trafnie zdiagnozować, gdy kogoś trawiła rokująca infekcja, dowodem mogły być nawet niezdrowo wyglądające oczy; nie zawsze musiały wskazywać na to inne objawy czy zmiany skórne. Przez radykalne zachowanie ciemnowłosego Japończyka na chwilę zapomniał o dziwnie spokojnej reakcji świeżo zdiagnozowanej kobiety, gdyż ten ponownie wprawił w ruch machinę jego wściekłości w ruch. Skrzywił się nieco, czując pieczenie przy pomniejszych zadrapaniach, które zostaną mu na pamiątkę po tym zjebie. Drażnił go swoim kretyńskim, lekkomyślnym zachowaniem, coraz bardziej przekonywał się, że określenie go amebą nie było błędem. Rodziło to jednak znaczne podejrzenia, że mózg również sobie zmechanizował, wymieniając go na puszkę po konserwie. Nie powiedział tego na głos; tego typu kwestie zwykle zachowywał dla siebie. Wyjątek od reguły stanowiło wyprowadzenie go z równowagi, co Wiecznemu wychodziło jak nikomu innemu.
Spierdalaj, tania shlyukho — syknął po polsku, akcentując właściwie o wiele mocniejsze w brzmieniu przekleństwo, aniżeli w jego rodzimym języku. Postawę miał dumną, wyprostowaną niczym struny instrumentu – jeszcze tego brakowało, aby mówił mu co ma robić. Ten zjeb zajmował się zawodowo rujnowaniem jego życia, zmuszania go do adaptacji do terenu Desperacji ze względu na własne widzimisię.
Kiedy po zachowaniu równowagi Ilya utkwił wzrok w ręce, która sięgnęła w stronę zainfekowanej kobiety – jedyna myśl, która pojawiła się w jego umyśle skupiała się wokół słowa „sterylność”. Powstrzymał się przed kąśliwym, cynicznym komentarzem, zacisnąwszy szczęki, lecz jego spojrzenie utkwione w tej pacjentce na środku kolorowego harmideru i cyrku, jak najchętniej, by to określił, skrywało w sobie śmiertelną groźbę – jeden niewłaściwy ruch i zabije ją. Nie sięgnie wówczas po broń, a po sztylet, który jak zawsze widniał w kieszeni spodni.
Zaczekać? Miał zostać w epicentrum swoich omamów wzrokowo-słuchowych? Prychnął. Co za opóźniony w rozwoju debil. To skłaniało Rosjanina do poważniejszego rozważenia: czy posiadacz ciała Kido Araty — Yury, nie zaliczał się przypadkiem do tej grupy dzieci, które w dzieciństwie zostały podrzucone przez rodzica trzy razy, a złapane ledwie dwa. Co było jednak do przewidzenia — nie pozostał na miejscu; nie był własnością tego barana, a już tym bardziej nie przejawiał objawów syndromu sztokholmskiego, więc skierował się jego śladem, wiedząc, że konfrontowanie jego złości, irytacji i chęci mordu nie okazywały się dobrą, a tym bardziej jednorodną mieszaniną, która się wzajemnie neutralizowała i trzymała go w ryzach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Yury i Chashka | Poziom Średni | Cel: Zmiana srebrnych obrączek w artefakty (Chashka - kontrola wody Yury - kontrola piasku)
"Gdzie się podziały te szklane domy... szczere uśmiechy i wesołe twarze?"

Współpraca - bardzo ważna oraz istotna rzecz podczas przeprowadzania wszelkiej maści, grupowych operacji i brania udziału w różnorakich, mniej lub bardziej złożonych czy skomplikowanych misjach. Jest to coś, czym szczycą się najznamienitsze, najlepsze i cechujące się wysokim współczynnikiem powodzenia jednostki oraz oddziały, które przebijają się przez stojące przed nimi, zalegające na drogach do sukcesu przeszkody w zawodowy, niemalże bezproblemowy sposób. Powiada się, że aby kooperacja dwóch - bądź też większej ilości, wszakże wielkość drużyny nie jest stała i z kamienia wyciosana - osób była cudowna, taneczna i iście profesjonalna; aby osiągnąć zadziwiający oraz zapierający dech w piersiach poziom współpracy, to persony takie działające razem i wspólnie powinny darzyć się zaufaniem, minimalnym chociażby uczuciem sympatii oraz iskierką szacunku, inaczej ciężko będzie im osiągnąć coś powyżej dostatecznych, wystarczających do zrealizowania przyznanego im zadania, acz nie zachwycających wyników. W przypadku naszej zacnej parki, jednakże, dostrzec można było otwartą animozję, niechęć do zespołowej pracy i wręcz nieskrywaną, jawnie oraz publicznie ukazywaną agresję jednego do drugiego - nie były to dobre warunki do powstania świetnej, zgranej i idealnie ze sobą współpracującej ekipy, lecz z drugiej strony świat pełen jest dziwów oraz cudów. A nuż podczas wydarzeń wymagających zgrania i działania razem zdołają odsunąć wszelkie te negatywne emocje oraz niesmaki na bok, przedzierając się przez rzucane im pod nogi, ciężkie i oplecione cierniami kłody.

Kiedy dwójka ta uwolniła się ze sceny dotyczącej wyłącznie ich - i która zignorowana została przez kolorowy, głośny tłum ludzi przelewający się tymczasowymi, wykreowanymi tu na potrzeby parku rozrywki dróżkami, ale obserwowana była przez niezmąconą w swej stoickości, wydającą się być istną oazą spokoju kobietę - Yury'ego naszły wątpliwości odnośnie prawdziwości rozmówczyni, której to praktycznie podetknął pod nos zdjęcie jego - ich - aktualnego, obecnego celu. Ażeby rozwiać je i zasmakować słodkiej, chwiejnej w tym barwnym miejscu rzeczywistości, wyciągnął on rękę ku niewieście o mętnych oczach w łaknieniu dotknięcia jej. Chashka przyglądał się tejże czynności swego towarzysza krzywym wzrokiem i z gotowością do sięgnięcia po ukryty w kieszeni spodni sztylet, lecz nie wypowiedział żadnego, najwątlejszego nawet słowa krytykującego zachowanie i poczynania Wiecznego. I wreszcie - po sekundach niemo tykających - palce Biomecha musnęły zasłonięte ciężkim, zadziwiająco miękkim materiałem ramię kobiety o pomarszczonej, naznaczonej paroma bliznami twarzy, dając mu tym samym dowód na to, że istniała ona i egzystowała tak samo, jak oni. A może i zmysł dotyku ugryziony był przez tę wesołą, gwarną iluzję? Może i na niego wpływała ta radosna, zapełniona bawiącymi się ludźmi i atrakcyjnymi zabawami ułuda? Fakt ten ciężki był do sprawdzenia, przetestowania i ustalenia, tym bardziej teraz, kiedy zdecydowali się - oboje, mimo iż Yury planował sam wejść do namiotu nieznajomej - przekroczyć próg włości tajemniczej niewiasty.

Świat zawirował dookoła nich niby bajeczne, nagłe tornado, w oku którego przyszło im stanąć i - stulecia - trwać. Wnętrze - pomieszczenie przyozdobione lekką, szmaragdową mgłą, puszyście jawiące się poduszkami i pojedynczym, przykrytym białym obrusem stolikiem - pozostało niezmienne, stałe i tylko ściany dziko oraz szalenie się kręciły, aż w końcu - po czasie krótkim, przelotnym i liczonym w ułamkach - zatrzymały się. Nie wyglądały, jednakże, tak samo, jak wcześniej. Kosmos ich otaczał; czerń niezgłębiona i piękna, i wszechobecna, upstrzona miliardami migoczących, lśniących gwiazd oraz naznaczona jednym, ogromnym księżycem o srebrzystej, pełnej twarzy, który to wisiał tuż pod nimi - zupełnie tak, jak gdyby podłoga była na nim oparta i jednocześnie położony kilometry odległe od niej. Sama kobieta przyodziana w szaty ciężkie i wielowarstwowe nie przeistoczyła się w coś innego, obserwując ich tylko swymi zielonymi, niewidomymi - czy aby na pewno? - ślepiami i siadając bez wahania czy wątpliwości na ustawionym za stolikiem, znikąd się pojawiającym krzesełku o najprostszej, drewnianej prezencji.
- Siadajcie, proszę - przemówiła tym nieco ochrypłym, dźwięcznym głosem, wskazując na dwa kolejne, usytuowane naprzeciwko niej siedziska, których jeszcze przed chwilą tam nie było. - Piekło czy niebo? - zapytała wtem, przechylając delikatnie głowę i nie zwracając większej uwagi na czarne, gęste loki zsuwające się przez ruch ten z ramienia jej.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: ciepło (około 20 stopni Celsjusza), zero wiatru.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 21:45, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Materialność kobiety wzbudziła w Yury'm sieć nowych wątpliwości. Przesunął dłoń wzdłuż jej ramienia, po czym władował ją do kieszeni. Nie miał zamiaru tu utknąć, gdybając. Myślenie nigdy nie było jego mocną stroną, zresztą - tu wzruszył mentalnie ramionami - co ma być, to będzie.
Zanim jednak przekroczył próg namiotu, z jego ust wydobył się zagłuszony przez skaleczone struny głosowe warkot. Morozov nie dostosował się do jego rozkazu. ZNÓW. Niby żadna nowość, ale, o ile przedtem wąska granica cierpliwości biomecha została naruszona w możliwie jak najbardziej irytujący sposób i zdeptana przez brudne buciory rosyjskiego nacjonalisty, to teraz po prostu pękła. Zresztą pulsująca żyłka na skroni Wiecznego też była niespodziewanie blisko tego wyczynu.
Wnętrze pomieszczenia nie wywarło na nim żadnego wrażenia. Był odporny na tego typu piękno, o czym świadczyły chociażby surowe ściany jego kwatery w głównej siedzibie najemników. Nie trudno jednak było się zorientować, że zdecydowanie odbiegła od normy w każdej aspekcie i - podobnie jak sielanka panująca na zewnątrz - ni chuj nie pasowała do szarych realiów post-apokaliptycznego świata, choć ta ciemność zdecydowanie lepiej współpracowała z upośledzonym wzrokiem najemnika. Wbił wzrok w sklepienie, by przyjrzeć się konstelacji gwiazd, ale żadnego gwiazdozbioru nie poznał. Nie był pierdolonym astronomem, by cokolwiek odczytać z tych migoczących na ich głowami punkcików, ale przynajmniej mógł zdjąć okulary i pozbyć się mani mrugania. Założył je, zaczepił ucho o koszulkę, by ostatecznie zająć jedno ze wskazanych przez kobietę krzeseł.
"Piekło czy niebo?"
Ziemia łączyła elementy i jednego, i drugiego, mimo iż Yury dawno podważył istnienie tych dwóch miejsc. Nie miał zamiaru w takich okolicznościach rozważać tych moralnych bzdur i dylematów. Jego ateizm miał się dobrze.
No, Morozov, skoro już tu za mną przylazłeś, wybieraj— rzucił w kierunku Tsara z niebezpiecznym zarysem uśmiechu czającym się w kącikach szorstkich ust, tym samym pociągając tego kretyna do odpowiedzialności. Pełnił teraz rolę dziwki do towarzystwa, więc mógł się w niej wykazać i zabawić towarzystwo. — Tylko tego nie spierdol — dorzucił, choć zdawał sobie boleśnie sprawę, że było to czcze pierdolenie. Po pierwsze ten idiota był synonimem mitologicznej Puszki Pandory w każdym celu i po drugiej,  tego typu gierki go nie urządzały. Najchętniej to sięgnąłby po spluwę, przycisnąłby ją do skroni tej paniusi i kazał wybierać między życiem, a śmiercią, ale w ostateczności skapitulował. Rozsiadł się wygodnie w lekkim rozkazu, rzucając Rosjaninowi wyczekujące spojrzenie.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Yury'ego nie powinno, to nawet zaskoczyć — nigdy nie dyktował mu żadnych warunków, a to czy dzierżył jakąś funkcję w organizacji, do której rzekomo Ilya Antonowicz Morozov przynależał, czego dowodem był zdobyty kieł (nadal temu nie dowierzał i nie do końca traktował jako rzeczywistość, lub poniekąd fakt dokonany), nie robiło na nim wrażenia i nie należało oczekiwać od niego niczego na wzór szcunku, a już tym bardziej posłuszeństwa. Od kogo jak od kogo, lecz te dwa pojęcia nie figurowały w słowniku Rosjanina; obalał autorytety i idealistyczne cele, nie miały dla niego prawa bytu. Przewaga fizyczna biomecha dla nacjonalistycznego lekarza znaczyła tyle co rzucone słowa na wiatr, nie miały wartości; siniaki czy inne obrażenia nie okazywały się w jego przypadku żadną lekcją czy też karą. Rosjanin trudny do utrzymania w ryzach bywał już w trakcie wydawanych rozkazów w swojej wojskowej karierze, pozwalając sobie notorycznie na samowolne wyskoki. Nie wierzył w morale, w bajki o pokoju, czy dobrych intencjach; jedyne znaczenie miały jego zdolności i możliwości, nigdy zaś zbiorowe cele. Wyrwanie go z jego wygodnego życia w M-3 i zaciągnięcie go siłą zakutego w kajdanki przez pustynię, potraktował jako zdradę najwyższej kategorii, a ponad wszystko był dumnym i pamiętliwym, mściwym skurwysynem. Odczucia Żura gówno go obchodziły — nie był jego własnością, mógł zatem warczeć jak pies ogrodnika, ile wlezie, ku nieokazanemu w żaden sposób zadowoleniu Cara, poza uniesionymi kącikami ust na ułamek sekundy.
Wnętrze namiotu coraz bardziej przekonywało go do tego, że choć wnętrze było mniej krzykliwe niż to co działo się na zewnątrz, a harmider pozostawał poza nim, to nadal daleko było tej miejscówce do jego gustu i upodobań. Ilya Antonowicz Morozov okazywał się beznamiętnym minimalistą niemal w każdym calu, nie tylko w kwestii swej garderoby, ale i upodobań tyczących się wnętrz. Nadmiar zbyt wielu barw i przepych na ogół go drażnił. Nieufność wymalowała się na twarzy Rosjanina od razu, gdy zlustrował pobieżnie wzrokiem wystrój. Poddał w wątpliwość sterylność tego miejsca, a ręce wsunął do kieszeni spodni. Nie zamierzał się tutaj rozsiadać i rozgaszczać — wszystko dawało mu jasno do zrozumienia, że czas kończyć te głupkowate gierki i wyjść stamtąd.
Wolałbym, żebyś zamknął ryj i nic do mnie nie mówił, kaleczysz mój słuch — odparł oschłym tonem Rosjanin, przechodząc na japońszczyznę z typowym dla niego, umyślnym zresztą, rosyjskim akcentowaniem i patrząc na Wiecznego z góry, podczas raczenia go tą charakterystyczną formą uprzejmości. Nikt, doprawdy nikt nie powiedziałby, że są swoimi rówieśnikami, a tak naprawdę dzielił ich jedynie rok różnicy; nie potwierdzał tego wygląd zewnętrzny byłego wojskowego lekarza. Nie ulegało większym wątpliwościom, że Ilya Antonowicz Morozov nie był jednostką wierzącą; uznawał to za banialuki dla tych, którzy potrzebują psychicznego oparcia i czegoś co nada sens ich egzystencji. Nie zamierzał się rozsiadać, a rzucone w eter pytaniem sprawiło, że się skrzywił, jakby zasmakował właśnie kwaśnego soku z cytryny. Wciąż trzymając ręce w kieszeniach spodni, gdzie znajdował się jego sztylet z wygrawerowanym imieniem, oparł się o drugie krzesło. Nie zamierzał siadać obok zmechanizowanej jednostki, która zawodowo zajmowała się rujnowaniem jego życia. Zimny wzrok intensywnie niebieskich tęczówek skupiły swoją uwagę na brunetce, gwieździe tego przedstawienia, którego to podłoże Rosjanin nie do końca rozumiał. — To miejsce wygląda jak wymuskane, utworzone na siłę niebo, ale jego pstrokatość i głośność do mnie nie przemawia, wolę zatem realistyczniejsze piekło. I nie rozpatrujmy tego w ramach którejkolwiek z religii, punkty odniesienia mogłyby być dwojakie i nieoczywiste. — dodał beznamiętnie, również po japońsku; w dalszym ciągu poziom wściekłości pozostał u niego na bardzo wysokim poziomie, jak i pogarda do kobiety, która wskazała im drogę do tegoż namiotu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Yury i Chashka | Poziom Średni | Cel: Zmiana srebrnych obrączek w artefakty (Chashka - kontrola wody Yury - kontrola piasku)
"Gdzie się podziały te szklane domy... szczere uśmiechy i wesołe twarze?"

Mimo faktu, iż łączącym ich persony elementem - cząsteczką dla nich wspólną, niteczką stałą i silną, i ciągnącą się pomiędzy noszonymi przez nich obrączkami - była wzajemna, otwarcie ukazywana - ani odrobinę nie ukrywana, nie maskowana i nie przysłaniana fałszywymi, sztucznymi emocjami - niechęć jednego do drugiego, to koniec końców uczestniczyli w zaistniałej sytuacji razem; zamknięci byli w pomieszczeniu tym przyozdobionym kosmosem w trójkę, nie dwójkę czy pojedynczo. Bo może nie zwrócili na to jeszcze jakiejś szczególnej uwagi, lecz wejście do namiotu należącego do przyodzianej w barwne, wielowarstwowe szaty kobiety zniknęło, rozpłynęło się w momencie, w którym to ściany poczęły kręcić się i otwierać na cudowny, przepastny i usłany migoczącymi gwiazdami obraz wszechświata. Z pokoju wcześniejszego pozostała wyłącznie usłana miękkimi, kolorowymi poduszkami podłoga i nawet ta szmaragdowa, leniwie sunąca w powietrzu mgiełka przerzedzała się z każdą mijającą, tykającą bezgłośnie sekundą. Na tę chwilę żadne z pary naszych zacnych bohaterów nie było zainteresowane wydostaniem się z tego odizolowanego od świata zewnętrznego - hałaśliwego, gwarnego, zatłoczonego i podszytego złudną, mistrzowsko wykreowaną iluzją - zakątka, skupiając się na wystroju, a także niewieście, która to usytuowała się zgrabnie, bez najmniejszych problemów za stolikiem i nie tylko zachęciła ich do zajęcia pozostałych dwóch krzeseł, ale i zadała im krótkie, pozornie proste pytanie. Pozornie, ponieważ niejedna osoba - czy to wierząca, czy ateizmem się w egzystencji swej kierująca - miałaby spore problemy z szybkim, bezproblemowym odpowiedzeniem kobiecie, preferując głęboko zastanowić się nad tą kwestią, przetrawić ją odpowiednio i dopiero po minutach się ciągnących wykrztusić to jedno, wytypowane ostrożnie słowo. Wiara, bądź jej brak, jest tu jednym z czynników ciążących, utrudniających i sprawiających, że dokonanie wyboru w tym zagadnieniu nie jest łatwe, jednakże istnieją jeszcze inne, dodatkowe faktory - prywatne preferencje rozsiane po umyśle, uczucia buzujące w sercu i duszy, podejrzliwość wobec pytającej i próby odgadnięcia jej zamiarów, logika wgryzającą się we wszelkie komponowane argumenty i wiele, wiele innych rzeczy.

Piekło czy niebo?

Rozsiadłszy się na zaoferowanym mu miejscu i nie zamierzając podjąć odpowiedzialności samemu, Yury zrzucił brzemię to na personę, która zignorowała jego wcześniejszy rozkaz i postanowiła wpakować się w obecne ich położenie na własną rękę. Któż by pomyślał, że Lekarz wybierze tę niebezpieczniejszą, bardzo niepewną w konsekwencjach opcję wbicia się do tej materiałowej budowli za swym kompanem, niźli poczekać na niego na zewnątrz i nie podejmować przy tym jakiegokolwiek, żadnego i najmniejszego ryzyka - albo zależało mu skrycie na Biomechu, albo też nie zamierzał spuszczać go najzwyczajniej w świecie z oka. Któż go wie. W każdym razie! Przejmując pałeczkę i odmawiając usiądnięcia na ostatnim, spartańsko prostym krześle, Chashka - ze wściekłością i pogardą wijącymi się pod skórą - wdał się bez większego zawahania w krótki, zwieńczony wybraną odpowiedzią wywód. Ledwo skończył, ledwo wyrzekł ostatni wyraz, a właścicielka tegoż nierealistycznego, fantastycznego miejsca uśmiechnęła się delikatnie, leciutko - prawie że niezauważalnie dla tych, którzy nie zwracają uwagi na szczegóły otaczającego ich, jednocześnie szarego i pięknego świata - i pstryknęła - donośnie, ostro, głośno - palcami lewej dłoni. Biały obrus skurczył się tak, jak gdyby okrągła, drewniana powierzchnia zwykłego stolika wciągnęła go niczym żarłoczny dzieciak spaghetti, lecz nie znikł na dobre, nie został pochłonięty do końca, a ostatecznie przeistoczył się w cienką, zdobioną szachownicę wykonaną z białego i czarnego marmuru. Po stronie naszej dwójki znajdowały się pionki ciemne, o demonicznym wyglądzie, zaś po przeciwnej figury były jasne, zdobione złotem i przypominające paladynów bądź bojowe anioły - zależnie od wyobraźni i preferencji. Dodatkowo po lewej stronie tegoż świeżego, nowego cudeńka pojawiła się cienka, ładna książeczka opisująca po japońsku podstawy i zasady szachów - kobieta nie chciała, najwidoczniej, aby przeciwnicy jej w partii tej wymigiwali się lub tłumaczyli z kiepskich zagrań brakiem wiedzy na temat tejże gry.
- Jedni powiadają, że szachy są jak życie. Inni, że dają one szansę poznać człowieka. Ja sądzę... - przesunęła pionka stojącego przed lewym gońcem o jedną kratkę do przodu - ...że są pięknym odwzorowaniem marzeń. - Wyprostowała się, spoglądając na Yury'ego i Chashkę swymi mętnymi, zielonymi oczyma z zadziwiającą powagą oraz iskierką wyzwania.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: ciepło (około 20 stopni Celsjusza), zero wiatru.
  • Pionki.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 21:46, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pierwsza oznaka irytacji w charakterze zmarszczki wtargnęła na pokryte bruzdami czoło biomecha, demonstrując tym samym jego nastrój i zdradzając, że jego kondycja psychiczna powolnym, ale pewnym krokiem zyskuje wartość ujemną.
Był płatnym mordercą, a nie amatorem gier planszowych, toteż miał zerowe pojęcie o takowej, która ukształtowała się na stole w postaci szachownicy. Nie zaszczycił jednak chociażby pojedynczym spojrzeniem książki z instrukcją obsługi. Od dawna przestał respektować reguły i się nimi kierować. Jedynym wyznacznikiem wyznawanych przez niego zasad był też zarówno sposób w jaki spostrzegał otaczającą go rzeczywistości, a robił to przez pryzmat wykrzywionego kręgosłupa moralnego i skonstruowanych przez samego siebie moralnych reguł.
No kurwa, brawo — pogratulował Morozovi wyboru, choć szczerze wątpił, że inna opcja nie byłaby związana z rozegraniem tejże absurdalnej partii. Przedstawione im pole wyboru było związane zapewne z pionkami, które miały wizerunek zarówno piekła, jak i nieba.
Złapał jedną z figur w palce, by zrobić pobieżne oględziny. Jej upiorny wizerunek nie pozostawił na nim żadnego wrażenia, ale za to w jego w myślach wyprodukował się całkiem kusząca perspektywa wydłubania kanciastym końcem wieży gałki ocznej przedstawicielki płci pięknej, jeśli nie poruszy interesującego go tematu. Po chwili jednak odłożył pionek na swoje miejsce i przewróciła oczami.
A ja, że chuj mnie to obchodzi — rzucił pod nosem, bardziej do siebie niż kobiety, która swoim enigmatycznym tonem głosu sukcesywnie doprowadzała żyłki na jego skroniach do niebezpiecznego pulsowania.
Wykonał swój ruch, przesuwając zwykłego obywatela szachownicy, stojącego przed prawym gońcem o kratkę do przodu, po czym wbił swoje poszarzałe ślepia w oczy swojej przeciwniczki, podtrzymując na chwilę kontakt wzrokowy i wykrzywiając usta w pogardliwym uśmiechu.

                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach