Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6

Go down

Pisanie 07.06.18 2:25  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 6 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Przeszłość deptała mu po piętach. Pałętała się jak smród po gaciach. Rozchodziła się po całym ciele. Czasem w charakterze irytacji, czasem bezsilności, do której nigdy w życiu, by się nie przyznał przed samym sobą, a co dopiero przed kimś, ale najczęściej przyjmowała postać złości. Wyładowywał ją na wszystkim. Na ludziach. Rzeczach. Na wszystkim, co wpadło mu w ręce, a teraz w ręce wpadł mu Takahiro. Ten sam Takahiro, który kopał pod nim dołki i słona za to za płacić. Gnił w pierdlu, a potem umarł, umarł i zmartwychwstał jako Wymordowany. Powrócił. Wyglądał jak demon. I był demonem. Był jednym z demonów przeszłości Kido Araty, a Yury miał wrażenie, że wyświadczył mu przysługę, że żyje mu się lepiej na Desperacji, niż pod sztuczną kopułą z niebrzydką małżonką i gromadką dzieci. Bezprawie każdemu rzucało się do głowy. Zwalniało z zobowiązań.  
Jesteście jak psy, psy spuszczone z łańcuchu. To nie jest powód do radości – odezwał się jego prywatny głos sumienia ze swoimi mądrościami życiowymi. Biomech odpowiedział mu obojętnością. Mógł mówić jak do ściany.
  — Rzygaj. Wyrzygaj cały żołądek — zachęcił. Miał nadzieje, że ten skurwiel podejmie tę inicjatywę. Wtedy się zamknie. Przestanie gadać co mu ślina na język przyniesie i wreszcie stuli mordę. Jak za dawnych, ładnych czasów, kiedy nabrał pary w usta po tym, jak jeden z wojskowych przytoczył mu jego prawa, a właściwie jedno z nich. Prawo do milczenia.
  — Milcz, milcz, skurwielu, bo wszystko co powiesz będzie wykorzystane przeciwko tobie. — Zaśmiał się. Śmiech odbił się od ścian chaty, zawisnął na chwilę w powietrzu i zabrzęczał w ich uszach, a Karasawa naprawdę zamilkł. Musiał się otrząsnąć, a Yury podziwiał krew lecącą mu z nosa i sam nos. Krzywy jak diabli. I nie spodziewanie poczuł ukłucie w sercu. Nie, nie w sercu. Jego serce było sztuczne, mechaniczne. Coś w nim drgnęło. Jakby wyrzuty sumienia. Dopiero po chwili zdał sobie sprawy, że nie był ich właścicielem. Nie on, to Kido Arata. Przypomniał sobie dzień, kiedy pierwszy raz podniósł rękę na Takahiro. Dzień, kiedy coś w nim pękło. Dzień,  w którym został pobudzony do życia zalążek szaleństwa. Możesz się przed tym bronić, uciekać, ale w końcu zabraknie Ci siły. Wywiesisz białą flagę. Poddasz się, skazany na porażkę - słowa starego chuja wstrząsnęły nim jak apokalipsa światem. Zadrżał.

  — Chusteczki. Mam chusteczki — powiedział roztrzęsionym głosem, przeszukując kieszenie. Palce mu drżały, a tych kieszeni miał całkiem sporo. W spodniach, kurtce i nawet w bluzie.
  Są!  - krzyknął tryumfalnie w myślach, wyczerpując je spod dziurawej podszewki. Rozejrzał się za kuzynem. W niebieskich oczach tętnił panika, ale głównie przerażenie.
  — Przepraszam, naprawdę przepraszam. Nie wiem w co we mnie wstąpiło — wyszeptał cicho, podbiegając do do niego. Nogi miał jak z waty, niemal ich nie czuł. Ujął jego ciepłą, zakrwawioną dłoń chłodniejsze w palce i pociągnął nań w kierunku ławki. — Zaraz to naprawimy.
  Uśmiechnął się, ale jakoś tak nieporadnie, niewyraźnie. Naprawdę nie wiedział, co w niego wstąpiło. Miał wrażenie, że w tamtej  chwili - kiedy ręką skonfrontowała się ze skórę Takahiro - ktoś przejął kontrolę nad jego ciałem. Zaczął okładać go pięściami, a potem pojawiła się smuga krwi i nie mógł już przestać. Uderzał jak najęty. Dopiero jego imię, wypowiedziane przez usta kuzyna, sprowadziły go z powrotem. Przestał, a gdy został odepchnięty, zdał sobie sprawę z tego, co zrobił.
  Jak mogłeś, jak, kurwa, mogłeś — karcił się w myślach. Nawet nie poczuł, kiedy w oczach pojawiły się łzy. Zorientował się, że są po tym, jak pociekły po policzku. Otarł je skaleczonymi knykciami, rozmywając na twarzy smugi krwi. Krwi swojej i Takahiro.
  — Schowaj dumę do kieszeni — poprosił i zaczął wycierać z jego twarzy juchę. Kątem oka dostrzegł twarz ojca. Była pełna pogardy. Po co mu pomagasz? – niemal słyszał jak to mówi, a potem obrócił się na pięcie i odszedł, a Arata nie przestawał. Nadal się uśmiechał.  


  Pokręcił głową, by odgonić od siebie wspomnienia Kido.
  — Mówiłem ci i będę to powtarzać: wypierdalaj. Cokolwiek chcesz mi tym przekazać, nie nakłonisz mnie do zmiany decyzji — wymamrotał pod nosem. Lis mógł pomyśleć, że zwariował. Gadał do siebie, jak świr, ale nic mu to tego. Obaj byli zdrowo pojebani. W ich żyłach płynęła ta sama krew. Krew szaleńców. Krew przekazywana z pokolenia na pokolenie.
  Wbił spojrzenie w paskudny ryj Takahiro. Tak się na nim skupił, że nie dostrzegł zbliżającego się zagrożenia.
  Ból otępił biomecha. Otępienie trwało chwilę, dziesięć, może dwanaście sekund. Kilka sekund, które zostały od razu wykorzystane. Z ust padł przyciszony warkot. Popełnił błąd. Karygodny błąd. Obdartus wykorzystał go bezbłędne. Jakby tylko na to czekał. Przechylił szalę zwycięstwa na swoją korzyść, zmuszając Wiecznego do uchylania przed nim karku.
  Kopnął buldoga. Bezlitosny cios sprawili, że pies wpuścił z uścisku fragment nogi – nawet udało mu się porwać kawałek skóry! - i z piskiem uleciał parę centymetrów, uderzając swoim gabarytem o stół.  
  — W końcu ci coś w życiu wyszło —  pochwalił go z wyczuwalnym w tonie głosu uznaniem podszytym cienką nicią szyderstwem.  
  Czekał. Cierpliwie. Nie rzucał się, nie wierzgał. Nie krzyczał,  nie warczał. Zaoszczędził Takahiro kolejnych wyzwisk, przekleństw, mimo iż na ustach ukształtowała się kurwa.
  Gdzie ta, kurwa, Yury, gdzie? - Spróbował odnaleźć zdezelowanym okiem Pride'a, ale nie odnalazł. Prawidłowo. Pride nie był kurwą. Był lojalny. - Zabij psy, gadzie. Zabij i to udowodnij.  - Widział tylko wysłużone deski uginające się pod ciężarem ich ciał i drzwi. Jak na złość były zamknięte, a przecież mógł skorzystać z artefaktu zaklętego przez cygankę w obrączce. Na zewnątrz było pełno piachu. Piachu, który idealnie leżałby w ustach dyszącego mu w kark kuzyna Kido. Czuł nań cuchnący odór.
  Kiedy ostatnio myłeś zęby, Hiro? - Chciał zapytać, ale tego nie zrobił. Nie prowokował. Wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu. - Nie odpowiadaj, pokurwiu, nie musisz odpowiadać. Niedługo nie będziesz musiał ich myć. Niedługo ich tam nie będzie. -  Odpowiedział w granicach własnego umysłu, czując chorą satysfakcje. Satysfakcje, która przeszła po jego ciele w charakterze dreszczu. Rozlała się, jak trucizna - w jego umyśle, ciele, a potem rozległ się jadowity głos Tahakiro. Wyczuł w nim złość, ale też satysfakcje. Taką sama satysfakcje, która nim zawładnęła.
  Zamarł bezruchu. Wyglądał teraz jak bezbronne zwierzę, na którego ciele zakleszczyły się w wnyki. Wyglądał, ale nim nie był. Był cierpliwy. Cierpliwy jak nigdy. Po prostu czekał z przyciśniętym policzkiem do blatu stołu. Skóra poczerwieniła. Pojawił się na niej paskudny odcisk, a on nadal się nie ruszał. Nie był żółtodziobem. Nie ogarnęła go panika. Nie trząsł portkami. Nie zlał się w majtki. Koncentracja. Pieprzona koncentracja. Nie raz uratowała mu skórę.
  Uśmiech na ustach się rozszerzył, bo, kiedy Karasawa sięgnął po przedmiot na meblu, rozluźnił nieco uścisk, by za niego złapać.
  — Myślałem, że zmężniałeś, ale nadal jesteś pizdą.
  Złapał w mechaniczną dłoń butelkę. Przedmiot zatrzymał się parę centymetrów nad jego głową, mierzwiąc włosy. Poczuł chłód na karku. Zacisnął mocniej palce na butelce. Chyba butelce, ale to nie miało żadnego znaczenia. Znaczenie miało to, że musiał wykrzesać z siebie trochę więcej siły, bo Takahiro nie odpuszczał. Szarpał mocno i prawie udało mu się osiągnąć zamierzony cel. Udało mu się wtrąć spod silnego uścisku tę pieprzoną butelkę. Prawie. Na powierzchni naczynia pojawiło się jedna, potem druga i dziesięć następnych rys, a potem rozległ się brzdęk. Przeszył powietrze na wskroś. Jak grot strzały. Butelka pękła pod naporem mechanicznych paliczków. Odłamki szkła posypały się częściowo na podłogę, częściowo na mebel, a niektóre z nich wylądowały nawet we włosach biomecha. Biomecha, którego zamiary zostały zwieńczone. Zwieńczone, bo chciał ją zmiażdżyć tylko częściowo, chciał, aby w palcach została mu przynajmniej jedna czwarta flaszki. Chciał z całym zaangażowaniem poharatać nią gębę mężczyzny.
  Skurwiel ma więcej szczęścia niż rozumu.
  Znów złożył rękę w pieść i wycelował nią prosto w szczękę Takahiro. Nie trafił. Musnął trochę skóry. Obrócił się i znów dał mu w ten paskudny ryj. Wyczuł pod knykciami krzywiznę szczęki. Uśmiechnął się. Psu ukręci łeb potem.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.06.18 15:07  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 6 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
„One hot angel. So one cool devil
Your mind on the fantasy. Livin' on the ecstasy
Give it all, give it. Give it what you got
Come on give it all a lot. Pick it up, move it
Take it to the spot...
Your mind on the fantasy. Living on the ecstasy ”

 Wiatr wdzierał się przez małe szpary między deskami do środka domu, grając znaną melodię. Pierwsze nuty pobrzmiewały cicho, łaskocząc policzek Niklasa, który mimowolnie odwrócił głowę w stronę muskającej jego skórę, niewidzialnej dłoni.
 Ojciec zawsze mu powtarzał, aby nie oglądać się za siebie. Lubił mawiać: „Biegnij, Niklas, biegnij. Nie patrz się co się dzieje z innymi. Patrz przed siebie.”
 I patrzał. Za każdym razem.
 Być może, zbyt dosłownie odebrał niewinną lekcję od ojca, jednak ta myśl zakorzeniła się w nim głęboko i na stałe. Nie opuściła go na nawet w dzień końca świata, trwając aż do momentu, w którym znajdywał się teraz.
 Wrócił wzrokiem na toczący między sobą bój — dwójkę kuzynów, którzy wydali mu się odrażający. Wyglądali żałośnie, a żałość ta przejawiała się w każdym uderzeniu i mimice twarzy. Dwie umęczone dusze, pragnące przegnać natarczywe demony, jednak chyba żaden z nich nie wiedział, że demonów nie da się przegonić. Odstraszyć na chwilę, owszem, ale nie wygnać. Zapominało się na chwilę o niewidocznych na skórze piętnach, o ciężkim krzyżu na barkach — ale ten zawsze przygniatał z powrotem do ziemi.
 Przymknął powieki.
 Zrzucił z ramion własne brzemię, uwalniając się całkowicie z odrętwienia.
 Był wolny.
 Uśmiechnął się, kiedy wzrokiem natrafił na błyszczące, złote ślepia Shay'a. Nieodgadniony, nieobliczalny i całkiem nowy grymas imitujący uśmiech, zawitał na bladej twarzy Niklasa. Pomimo wolności, nie poruszył się ani na milimetr. Obserwował, jak buldog wgryza się w łydkę biomecha, a radość w sercu jeszcze bardziej rosła. Rozrywała go od środka euforia i złość.
 Lorenzo wyglądał na zaniepokojonego stanem swojego właściciela. Wydawał się niezdrowo pobudzony oraz niebezpiecznie mroczny.
Patrz, Lorenzo.
Wyszeptał niemo w stronę kompana. Kompan nie wyglądał na zachwyconego. Podpowiadał, aby się opanował. A najlepiej uciekał. Zostawił aptekę i spalił za sobą spróchniały most, którego ślepe łatanie stało się bezsensowne.
Patrz, jak to się robi, Lorenzo.
Powtórzył.
 Głos niknął w zgiełku ich przepychanki.
Come on give it what you got. You know she's just like it.
Nucił pod nosem, odwracając się w stronę blatu roboczego. Nie spieszył się, czas jakby zatrzymał się dla niego w miejscu. Nie tkwił w bezdennej próżni mocy Shay'a, a pomimo to znajdywał się poza ich zasięgiem.
 Włączył gramofon, z którego wydobyła się mniej agresywna i energiczna melodia, co w głowie blondyna. Zalał zimną wodą mieszankę ziół, a następnie wypił zawartość, gryząc liście. Przejechał językiem po przednich zębach zbierając resztki roślin — jakaś pokrzywa pokuła go w podniebienie.
 Naszykował swój specjalny zestaw przyrządów, dwie strzykawki oraz fiolki.
 Palcami zahaczył o kolce kaktusa, muskając go czule.
 Pozostawił go w świętym spokoju i zajął się polerowaniem swoich narzędzi. Ustawił wszystkie w perfekcyjnej linii, wyjmując z szafki niewielką buteleczkę z cieczą. Obejrzał ją uważnie z każdej strony, pamiętając, jak dostał ją w ramach podziękowania od jednej z łowczyń. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie zmuszony użyć hojnego podarunku — ba, trofeum.
 Czas sam zweryfikował datę spożycia, a on poddał się biegowi wydarzeń. Założył maseczkę chirurgiczną na usta, a następnie odwrócił się w stronę rozgardiaszu.
Tamci nawet nie zwrócili na niego uwagi, co z ich strony było bardzo nierozsądne. Niedocenianie lekarza, przymykanie oka poprzez jego przerysowane zachowanie, skutkowało nagłym stłuczeniem butelki, z której wolno ulatywał gaz. Niewidzialna woń roznosiła się po całym pomieszczeniu, a oni mogli poczuć słodki zapach, a wraz z nim przychodziło otępienie. Ciało stawało się coraz bardziej cięższe, a ruchy mniej energiczne. Gaz ten mógł przypominać działanie chlorometanu, lecz sam lekarz do końca nie wiedział czym jest ów cudowny wynalazek podarowany przez kobietę. Najważniejszy test odbywał się w tym momencie.
 Kurtyna podniosła się do góry.
Największy aktor wszedł na scenę. Ułożył ręce, jak do tańca towarzyskiego i tanecznym krokiem zmierzył w kąt pokoju. Sięgnął po kij. Wykonał lekki obrót, cicho nucąc pod nosem, a następnie z impetem uderzył końcem kija w głowę Takahiro.
Słodkich snów, Shay.
Powiedział niewyraźnie zza maski, uśmiechając się fałszywie wzrokiem. Przeniósł spojrzenie w bok na Yury'ego. Z nim również miał rachunki do wyrównania.
Dla ciebie też przygotowałem niespodziankę, kochanie. Odpręż się. Najpierw Shay.
Odparł spokojnie, zmierzając do blatu roboczego. Wiedział, że żadna ręka nie zdoła go sięgnąć. Opary zbyt szybko dostały się do płuc powodując senność. Sen zmoże ich na parę godzin. W czasie tych paru godzin, będzie mieć całe ręce roboty.
 Z impetem otwarł okiennice i rozwalił szybę. Świeże powietrze wdarło się do pomieszczenia przeganiając resztki nasennej mieszanki.
Wiesz, Yury, naprawdę mi przykro, że nasza miłość nie przetrwa. Masz bardzo ciężki charakter.
Wyjaśnił rozbawiony i niesamowicie w dobrym humorze.
 Dzień dobry,
Wrócił stary Pride.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.06.18 17:32  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 6 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Odrętwienie. Wyrwanie się z tego stanu to jak wyjście z palącej się groty prosto na paszczę czyhającego potwora. Nie uzyskujesz po nim swobody działań. Trafiasz na rzeczywistość surową jak tępy nóż, który zamierza nakłuwać cię w nieskoczność. Objawiają ci się wybory których bezwiednie dokonałeś. Widzisz przeszłość, o której pragnąłeś zapomnieć; obrócenie się w drogę zemsty i zawiści, aniżeli ratować bliską relację. Wpatrując się w ciemny oczodół Kido, Shay myślał o zimnych prawach przyczyny i skutku. Pojawiały się też obawy, że zacznie od początku, śledząc swoje, dawne ślady przeszłości, aż do miejsca zbrodni — aż do teraz.
  Chwila, w której ciała dwóch kuzynów przekroczyły wzajemną prywatną barierę była momentem, w którym złote, zmęczone i przekrwione oczy Takahiro zdawały się uzyskać ostrość obrazu. Środowisko, które go otaczało w końcu nie było zatopione w wodzie. Każdy dźwięk kurewskiego barytonu łechtał mu ego, a zapach zmechanizowanego ciała tylko utwierdzał, że koniec z pewnością musiał być bliski. Powiadają, że istnieją osoby obdarzone szóstym zmysłem, Karasawa był w tej chwili pewien, że stał się jednym z tych cudów.
  Naczynie pękło pod naporem palców Yury’ego, a zakrwawiona warga lisa tylko podkreśliła bezczelność wiszącej nad nim zniszczonej osobowości. Zarost pełny był plam krwi i gdyby nie on, Arata z pewnością chłonął by więcej satysfakcji z obitej gęby Takahiro.
  Szyjka roztrzaskanego naczynia została mu w dłoniach. Ciepło oblało ramiona lisa i przebiegło linią wzdłuż kręgosłupa. Wydawało mu się, że w tej chwili koniec faktycznie może być bliski, ale w jego osądzie tylko jeden właściwy. Zacisnął obite wargi i zamachnął się, drugą ręką broniąc się przed uderzeniem. Jednak szybko pojawiło się kolejne. Tym razem pięść Kido uderzyła w jego kość policzkową i wymordowany miał wrażenie, że tym silnym ciosem przestawił mu szczękę. Nie odsunął się jednak. Pisk uderzonego wcześniej psa i ujadanie drugiego nie ustawały, brzmiały jak soundtrack, marnej produkcji grozy. Karasawa pozwolił się zbliżyć do Kido na tyle blisko, że zdezelowana butelka wylądowała tuż przy jego gardle. Nadszarpnięte odłamki szkła przywarły do znanej gnyki.
   — Koniec tego pierdolenia.
  Nie powiedział nic więcej. Przez obitą gębę, widać było zaciśnięte zęby – walczył z myślami. To co zamierzał było pewne, jak pocisk rozrywający ciało, organy i kości ofiary. Oczy pociemniały stały się matowe i bardziej obłąkane niż wcześniej.
  Mógł to zrobić. Nawet teraz.
   J e d e n   s i l n y   r u c h.
  Jucha poleje się z gardła i upiększy koszulkę. Byłoby jej wystarczająco wiele, aby nie przestać się patrzeć. Czy to dałoby mu nowy start? To właśnie widział, kiedy zerkał wstecz. Te chwile, oślepiające jak śnieg, zabijają go, zmieniają. Umiera i żyje ponownie, odtworzony. Taki jaki pragnął żyć od zawsze.
  Kiedy ręka Karasawy zadrżała, a słabe, zmarnowane ciało zachwiało się, zdał sobie sprawę, że długi przerażający ból rozciąga się w tylnie części jego głowy. Matka Takahiro miała rację — ‘nie miał wyboru’. Posiadał tylko prostą linię. Złudzenia przychodzą później, kiedy zadawał sobie pytanie ‘Czemu ja?’ i ‘Co jeśli’? Teraz kiedy w upływającej chwili puszczał naczynie, mając wrażenie, że niewidzialna siła ciągnie go w dół, był w stanie dojrzeć rozgałęzienia jak w koronie wysokich drzew. Gdyby postąpił inaczej, to może nie on, a ktoś innych patrzyłby właśnie wstecz i zadawał zupełnie podobny zestaw pytań?&emps; Jak mógł dać się tak podejść.
  Na moment obraz rozmazał mu się przez twarzą, a biała kurtyna spowiła zmęczone spojrzenie. Poczuł, że upada, ale nie był w stanie oszacować gdzie. Czuł zimno przylegające do obitego policzka, które niezdrowo zsiniało do koloru dojrzałej śliwki. Próbował uchylić powieki, ale te wydawały się być przyklejone go jego gałek ocznych. Dopiero po chwili udało mu się dojrzeć nogi brudnego, drewnianego stołu. Zauważył też nogi Kido oraz szybko zbliżające się stopy Niklasa. W uszach piszczało mu jakby ktoś postanowił włączyć alarm, nie był w stanie usłyszeć słów, jakie mogły padać kilkadziesiąt centymetrów nad nim.
  Pride.
  Chyba właśnie dlatego był dla niego tak cenny. Dlatego, że przeżył, kiedy wszyscy inni umierali mu na rękach. Teraz sam próbował podnieść się z podłogi, ale nie czuł rezultatów swojej pracy. Serce niezdrowo biło mu w uszach, a ciało — brudne i wynędzniałe przez chorobę, nie zamierzało właścicielowi pomóc. Uzmysłowił sobie, że odpływa, a może już to uczynił? Nie widział nic poza białą mgłą. Czy zamierzał w niej zostać? Czy też spróbuje wyczołgać się spod ruin własnej produkcji i ugasi ogień, który sam rozprzestrzenił? Spróbuje naprawić błędy?
  Mały pstryczek odciął go od rzeczywistości nim zdołał podjąć decyzję.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.07.18 23:39  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 6 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Mgła. Mgła pokryła niemal każdą wolną przestrzeń w aptece, a nawet zasłoniła znajdujące się przed nim cielsko Takahiro. Zrobił instynktownie parę kroków w tył, by uchronić się przed ewentualnym atakiem, który mógł nadejść niespodziewanie w trakcie jego miał nadzieję, że tymczasowej niedyspozycji i przetarł zaczerwienione oko, obwiniając za tę nieoczekiwaną dysfunkcje zaćmę. Przeklętą zaćmę, tą samą, przez które wyciął sobie nie nadające się do użytku oko. Przekazaną w genach zmorę. Wyczekiwany cios jednak nie nadchodził, a ciało biomecha na przestrzeni ulatujących sekund drętwiało, jakby ktoś powiedział stop jego mięśniom i układowi nerwowemu, a one bez żadnego ale dostosowały się do ówże zalecenia, mając w poważaniu wolę swojego właściciela, próbującego rozruszać je desperacko. W ramach jednej z takich praktyk zamachnął się na oślep pieśnią, przecinając nią powietrze, ale nie natrafił knykciami na mężczyznę. Przez jego oczami zamajaczyła natomiast piekielnie widoczna sylwetka Pride'a. Uśmiechał się. Ten chuj się uśmiechał, jakby właśnie wygrał na loterii milion jenów. Nie dość, że się uśmiechał, to jeszcze wziął zamach i skonfrontował kij z potylicą Karasawy. Posoka w żyłach Yury'ego zawrzała, jak woda w czajniku.
Gdzie go zabierasz, skurwielu? Jeszcze z nim nie skończyłem. Słyszysz, chuju?, wycharczał w myślach, ale tejże słowa nie przeszły  przez jego gardło. Suchość w nim się pogłębiła. Przełknął ślinę, by go nawilżyć, ale zamiast tego wydał z siebie cichy, stłumiony przez zaciśnięte zęby warkot, aż w końcu splunął w ramach upustu emocji, ale wyczekiwana ulga nie nadarzała. Złożył palce ponownie w pięść i uderzył nią o blat stołu. Poczuł jak drzazgi wbijają się do skóry, a z wcześniej zakrwawionych knykci zaczyna lać się krew.
  — Skurwiel.
  Szpetny, podszyty chrypą szept wydostał się spomiędzy popękanych warg biomecha. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. W akompaniamencie ugiął nogi w kolanach i pozbawiony wszelkich sił osunął się na podłogę, molestując morderczym spojrzeniem skrawek spodni Pride'a, które źle leżały na jego tyłku. Były o dwa numery za duże. Metalowe palce zacisnęły się na połach znalezionej po omacku na podłodze kurtki. Wzmocnił uścisk, a po chwili usłyszał jak materiał pęka pod tym naporem. Przycisnął potylice do ściany. Jej chłód połaskotał go delikatnie w kark, działał kojące, ale za nic nie sprawił, że ulatujące się z niego siły powróciły.
  Ręce Wiecznego przeszukiwały niecierpliwie i niezdarnie kieszenie. Jedna, druga, trzecia, a potem cztery kolejne. Odliczał je w myślach, ale nie potrafił się skupić. Miał mętlik w głowie, a wraz z nim chęć mordu. Przełknął ją ze ślinę, ale nadal czuł pod językiem gorzki posmak.
  — Skurwiel. Skurwiel. Skurwiel — powtarzał jak mantrę. Pride, przeklęty Pride'a. Żałował, że go nie zabił, gdy miał ku temu okazję, a miał takowych tyle, że nie był w stanie ich zliczyć na palcach jednej ręki. Pierdolony ćpun. Pieprzona D Z I W K A.
  W szaroniebieskim oku zatliła się najprawdziwsza furia, kiedy wreszcie napotkał zimną strukturę metalu. Obnażywszy zęby w ponurym uśmiechu, resztkami sił wyszarpał z schowanej w kieszeni kabury pistolet. Wyraźnie czuł ciężar gnata w swojej dłoni, ale nie opuścił go. Gdyby go opuścił, najprawdopodobniej już by go nie podniósł, a na to nie mógł sobie pozwolić. Wycelował lufę w przestrzeń przed sobą. Nie wiele widział, ale nie musiał widzieć, by nacisnąć z spust; przy odrobinie szczęścia pośle i jednego, i drugiego na tamten świat. Rozległ się odgłos wystrzału. Przeciął ciszę panującą w izbie i zabrzęczał mu w uszach. Kula chybiła (Szczęście? Dobre sobie. Kogo chcesz oszukać, Yury? Twoje życie to niekończące się pasmo porażek.), a raczej przebiła jedną z szyb, o czym świadczył trzask. Odłamki szkła wylądowały na podłodze w towarzystwie pisku dwóch kundli Takahiro. A potem padł kolejny strzał i dwa następne. Cała seria z magazynku odbiła się od lichych ścian domku, a potem pistolet wypadł mu z rąk, ale on już nie zarejestrował tego momentu. Wtedy nie czuł i nie słyszał już nic. Było jedynie głuche uderzenia sztucznego serca w piersi i przyśpieszony oddech wypadający ze świstem z ust. Brakowało tylko papierosa. Tak, papierosa. Żałował, że nie mógł zacisnąć zębów na filtrze — Daj mi papierosa, ćpunie — i zaciągnąć się ostatni raz przed utratą przyjemności, ale nie musiał sobie tym zaprzątać dłużej głowy.  Zemdlał, nadal czując unoszące się w powietrzu niezidentyfikowane opary, a w głowie kołatała się tylko jedna myśl: Nie pożyjesz już długo, skurwielu.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.07.18 21:33  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 6 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
 Triumfował.
 Euforia triumfu rozpierała od głowy aż po same czubki palców. Nie mógł uwierzyć, że ci dwaj głupcy pochłonięci sobą nawzajem, nie dostrzegli prawdziwego zagrożenia.
 Gołym okiem widać było zrodzoną za ludzkich czasów niechęć, jednak tak jak mawiał jego dobry znajomy ze studiów – który swoją drogą, kończył kierunek psychologiczny – powtarzał zawsze, że więzi rodzinne są silniejsze aniżeli jakikolwiek łańcuch. Niklas nigdy nie wierzył w podobne freudowskie pieprzenie, które dla niego samego stanowiło zwykłą ckliwą opowiastkę dla bandy ofiar życiowych. Cóż, Bjorn miał rację zważając na nagłe zainterweniowanie biomecha, kiedy drewniany kij skonfrontował się z potylicą jego kuzyna.
Chryste, jak ja gardzę pobudkami rodzinnymi.
 Kącik ust Pride drgnął w rozbawionym geście, odwracając głowę ku dawnemu kochankowi.
Przestań mi słodzić, Yury.
Odparł niewyraźnie przez maskę, którą miał na ustach.
 Zostawił Shay'a samemu sobie na ziemi i już chciał ruszyć ku Yury'emu, kiedy ta upośledzona umysłowo ameba, wyciągnęła niemrawo broń i na oślep zaczęła strzelać. Pierwszy pocisk przeleciał tuż koło jego ucha. Drasnął kawałek skóry, kalecząc je. Pride syknął pod nosem, jednak nikt w akompaniamencie pocisków nie mógł tego dosłyszeć. Cofnął się w tył, chowając za stojącą w rogu pokoju szafę.
Pierdolony pojeb.
Syknął pod nosem, mając nadzieję, że zaplanowane przedstawienie zabije tego popaprańca i w końcu - gdy ten zdechnie - przyczyni się dla dobra ludzkości.
 Nikt za nim nie zapłakałby.
Jak za tobą , Niklas.
 Nikt nawet nie wspomni, więc  Pride żywił głęboką nadzieję, że chociaż ten raz wirus zabije skutecznie, a nie tak, jak w jego przypadku.  
Zdychajcie obaj.
 Świst cichł, w powietrzu unosił się jedynie zapach prochu i kurzu. To mogło jedynie oznaczać, że Wieczny stał się bezbronny. Niklas wiedział, że był to jedyny moment kiedy miał z nim jakiekolwiek szansę, w innym wypadku jego głowa zapewne dawno byłaby rozłupana o jakiś przypadkowy kamień w lesie. Miał jedną jedyną szansę, której nie mógł zmarnować.
 Spojrzeniem prześlizgnął się po nieprzytomnym Shay'u.
Tobie również daje wypowiedzenie znajomości. Dosadne. Mam nadzieję, że po tym co ci zrobię, zrozumiesz przekaz, drittsekk*.
 Posmakował w myślach smak swojego ojczystego języka. Przesunął koniuszkiem po podniebieniu, chwilę bawiąc się przyjemnością z tego dawno nieużywanego zwrotu.  
 Powrócił zapach świeżej bryzy, a w głowie pojawił się obraz jego ukochanego fiordu. Żal zakuł go w klatce piersiowej, cicho szepcząc głupiec. Otumaniony własnymi myślami, złapał za nogi Shay'a ciągnąc go za sobą.
 Ocknął się przy swoim stole operacyjnym, jak również jadalnym. Zaśmiał się głośno do siebie, przypominając sobie ile zjadł kolacji na tym stole zaraz po sekcji zwłok.
Shay, musimy się pożegnać raz, a dobrze. Wiesz, że nie dotrzymuję słowa, jednak w naszym wypadku wbiję ci nóż prosto w serce. Zdradzę cię, tak jak ty, zdradziłeś mnie. To koniec. Lorenzo ciągle mi truł dupę, abym w końcu się ciebie pozbył... —  Złapał go silnie pod pachy i z trudem wepchnął na stół. Stary dziad sporo ważył. — Ale ja miałem do ciebie jakiś durny sentyment, którego powinienem się pozbyć w momencie kiedy twoja dziwka zaczęła dyktować tobie warunki. —  Zaświecił halogenem, dzięki któremu lepiej widział. Zajął się szykowaniem swoich narzędzi do operacji, a na końcu swoim pacjentem. — Trochę szkoda. Jednak wszystko się kiedyś musi skończyć, prawda? Pierw chciałem cię zabić, jednak teraz doszedłem do wniosku, że będziesz żył do końca swoich parszywych dni z piętnem. Z pogardą, którą do ciebie żywię.
 Założył maseczkę na usta z powrotem, podając miejscowe znieczulenie do oka. Kilka kropel.
 Jakiś czas temu przeprowadzał podobny zabieg, nie sądził, że w tak krótkim odstępie czasu,  ponownie będzie wisiał nad czyimś okiem, z  ręką pewną jak nigdy.
Skup się, Pride. Skup.
 Zerknął przez ramię na Wiecznego, sprawdzając jedną rzecz, a następnie wzrokiem wracając do Shay'a. Uśmiechnął się diabelnie.
 Prawe oko.
Prawe, jak u Yury'ego.
Prawe, jak u arcywroga Shay'a.
Prawe, jak hańba.
Prawe, jak zdrada.
 Prawe, jak wypowiedzenie znajomości.
 Oczyścił miejsce wokół oka, aby nie doszło do żadnej infekcji. Następnie umieścił wziernik, otwierając je na całą szerokość.
 Nie miał czasu.
 Nastawił sobie minutnik w kształcie jajka, aby wiedzieć, kiedy ma zniknąć. Gaz usypiający nie będzie trwał całą wieczność, jego życie —  po zbudzeniu się Wiecznego —  może potrwać dosłownie chwilę.
 Złapał za skalpel i zaczął od odcięcia spojówki w rąbku. Przyłożył lupę do czoła Shay'a, aby mieć lepszy wgląd do środka. Następnie zajął się mięśniami prostymi, a potem nerwem wzrokowym, nie pozwalając, aby doszło do krwawienia z tętnicy środkowej siatkówki. Wykonując zakleszczenie nerwu wzrokowego (przed jego odcięciem) i  stosując pętlę Fostera. Utrzymał przez kilka minut pętlę zaciśniętą na kikucie nerwu, dzięki czemu mógł usunąć gałkę oczną bez krwawienia. Mógł oczywiście zastosować całkowicie inną technikę, jednak wiązało się to z piętnastominutowym odczekaniem, kiedy 70-procentowy alkohol trwałby w procesie koagulacji, a następnie zostałby wypłukany. Niestety na popisywanie się nie miał czasu.
 Zerknął kątem oka na minutnik. Coraz mniej czasu pozostawało.
Usunął gałkę oczną w całości, a wówczas kilka kropel potu spłynęło mu po skroni od nadmiaru ciepła bijącego z lamp. Czuł, że się topi, a palce coraz bardziej stawały się odrętwiałe przez ciągłą pracę.
 Minutnik nieubłaganie tikał. Ten dźwięk coraz bardziej zaczynał go irytować, jednak operacja enukleacji została zakończona pomyślnie.
Nie musisz dziękować.
Odparł zmęczony. Zsunął z ust maseczkę, ścierając wierzchem fartucha pot z czoła. Zgasił lampy, a następnie podszedł do stołu roboczego. Wyjął leki na dolegliwości, które zapewne nastąpią w pierwszej dobie.
 Zostawił dla Shay'a karteczkę z napisem: C H U J —  mający oznaczać, że fiolka przeznaczona jest dla niego.
 Zostało mu dwadzieścia minut zanim dwa skurwysyny powrócą do krainy żywych.
 Siadł na wysokim krześle, pochylając się nad mikroskopem. Włożył szkiełko z wcześniej przygotowanym wirusem, sprawdził jak wirus współgrał z DNA kaktusa. Obraz zapowiadał się ciekawie. Nie miał zielonego jaka mieszanka genetyczna można wyjść po zaaplikowaniu w ciało obiektu, jednak o tym miał się niebawem przekonać. Pierwotnie eksperyment miał być testowany na innym, równie przypadkowym osobniku co sam Wieczny, jednak okoliczności w jakich się wszyscy znaleźli oraz w jakich go postawili, całkowicie pokrzyżowała mu plany.
 Ujął w palce fiolkę z własną krwią, która praktycznie wydawała się być czarna.  Cień uśmiechu przemknął przez wargi lekarza, a następnie odwrócił głowę przez ramię.
 Podniósł się wolno z krzesła. Upiornym krokiem zbliżył się do Yury'ego, przed którym kucnął. Palcami ujął jego podbródek i przyjrzał się parszywej mordzie Smoka.  
A mogliśmy się tak świetnie razem bawić, ale musiałeś wszystko spierdolić.
Rzucił, jednak nie wcale nie było mu przykro z tego powodu. Przyzwyczajony do porzucania wszystkiego, nie odczuwał smutku. Wbił igłę w szyję Drug-ona i nacisnął na tłoczek, wprowadzając substację w krwiobieg Yury'ego. Nic więcej w tym zakresie zrobić nie mógł, wirus x wprowadzony w ciało biomecha sam powinien załatwić sprawę.
 Zostawił strzykawkę na ziemi, tuż obok Wiecznego. Wstał, zrzucając z siebie fartuch i ostatni raz obejrzał swoją chatę. Zabrał z półki siedzącego Lorenzo i wyszedł.
 Po prostu wyszedł, nie oglądając się za siebie.



* z norweskiego: dupek.



[z tematu]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.08.18 17:25  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 6 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Przez pozbawione szyby okno wślizgnął się akcent zbliżającej się wiosny i zwiastun upałów w postaci wiązki promieni słonecznych. Zerknęły biochemowi prosto w pogrążoną w letargu twarz, nieznośnie zahaczając swoim jaskrawym urokiem o zdrowe oko. Charknął cicho, wydobywając z siebie nieartykułowane dźwięki. Być może miały być przekleństwami, ale on po chwili zapomniał czy miały jakiekolwiek znaczenie. Skołowany (czuł się trochę tak jakby został pobity prawie na śmierć i cudem przeżył, a przecież miał na swoim koncie wiele takich bójek), przetarł oko szorstką dłonią i otworzył je, mrugając kilkakrotnie w celu przystawania ślepia do bieli dnia. Przez krótką chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje. Powiódł spojrzeniem po zapełnionej rupieciami przestrzeni, a na jego pomarszczonej twarzy odcisnęło się zdziwienie. Zadrżał z zimna i właśnie ten przenikający jego ciało na wskroś chłód sprawił, że zawitało do niego zrozumienia. Zakląwszy szpetnie, otarł z kącika ust ślinę, jednak przekleństwa uwiązały mu w gardle, a na ustach ułożyło się zaledwie jedno słowo, brzmiące jak największa w świecie obelga: „Pride”.
  Zacisnął dłoń na meblu, który miał pod rękę i poczuł niemal natychmiast jak coś wbija się w wewnętrzną część dłoni, jakby kolce jeża. Poderwał się z miejsca i zacisnął na tym kolczastej rzeczy mocniej dłoń, miażdżąc pod nią małego, spoczywającego - jak się okazało - w doniczce kaktusa. Palce zostały pokryte sokiem rośliny, ale nie specjalnie się tym przejął. Cisnął nim przez pół pokoju. Doniczka z gliny rozbiła się na posadzce, a po kwiecie pozostało jedynie wspomnienie. Odetchnął, łapiąc w usta na nowo powietrze. Jego chłód przeszył suchość  w gardle i sprawił, że biomech się wzdrygnął. Sprawdził czy ma wszystkie części ciała, przejechał dłonią po kaletce piersiowej i po brzuchu, by się upewnić, że żaden organ go nie opuścił, ale nie poczuł pod opuszkami żadnej nowej, świeżej krzywizny i od razu napłynęła do niego ulga.
  Rozglądnął się dookoła, ale zgodnie z przewidywaniami po pomieszczeniu nikt się nie krzątał. Doktorzyna nie była na tyle głupia, by pozostać w swojej norze i czekać, aż jego twarz zostanie przemeblowana w kilku miejscach. Najemnik wcale nie chciał robić mu operacji plastycznej własnymi pięściami, ale ćpun na takową sobie zasłużył, jednym, nieprzemyślanym ruchem skreślając dobrze zapowiadającą się znajomości. Najwidoczniej nie tylko na wpół Rosjanin miał tendencje do niszczenia wszystkiego, co wpadło mu w ręce; w tej kategorii byli pojednani. Właściciel mało atrakcyjnej mordy zerknął kątem oka na uginające się pod ciężarem ciała Karasawy obskurne łóżko polowe i nieomal splunął na widok dwóch, drżących z zimna szczeniąt; wytrwale trwały przy swoim panu, czekając aż wreszcie otworzy jedno z dwóch ślepił, które mu pozostało, ale najwidoczniej on sam nie miał zamiaru odzyskać przytomności i Yury poczuł się w obowiązku, żeby mu to udaremnić. Wyszczerzył zęby w okropnym uśmiechu, a, robiąc jeden, chwiejny krok w ich kierunku, buldog obnażyły rząd zdrowych, młodych kłów i zawarczał gardłowo, tuląc się jednocześnie do nogi mebla; natomiast labrador zaskomlił żałośnie i podskoczył na tylnych łapach, przednie opierając o bezwiedne ramie swojego właściciela. Zlizał opuszkiem języka pot z nań lewego policzka, do którego miał dostęp, ale ten ani drgnął. I w tejże chwili ochota, by ukrócić męki Desperata osłabła. Dłoń Wiecznego powędrowała ku potylicy. Rozmasował leniwym ruchem palców kark i poruszył nim to w prawo, to w lewo, czując jak zastane kości strzelają w stawach. Parszywy ból rozlał się po prawej, ludzkiej nodze, ale nań mimika nie została zakażona przed żaden tępy grymas bólu. Nie poczuł tego, tak samo, jak nie czuł igły, a przecież ona nadal tkwiła w skórze, po tym jak Pride zaaplikował mu dożylnie dawkę swojej krwi. Wbita w tkankę strzykawka dyndała niczym kawałki kotary kołyszącej się pod wpływem zimna wdzierającego się przez otwarte na oścież drzwi i zniszczone okno, które wpuszczały do środka zarówno wiatr bijący o drewniane ściany budynku, jak i tańczące pod jego wpływem kryształki lodu o kształcie gwiazdek w postaci śniegu.
  Yury podszedł do kuzyna Kido, a chociaż do jego uszu dolatywał stłumiony szczek rozdrażnionych psów, ignorował wydobywający się z ich gardeł dźwięk. Obdarzy jednego i drugiego rozbawionym spojrzeniem, po czym pochylił się nad nieruchomym ciałem. Bladość skóry Takahiro było widoczna nawet pomimo oblepiającego ją brudu, a bijące od niego ciepło - najprawdziwsza gorączka - ogrzała skostniałe palce Drug-ona, zaciskające się w tej chwili na gardle. Uśmiech zelżał z jego ust, gdy mężczyzna, mimo usilnych starań, nie wykrzesał z siebie chociażby tchnienia. Sztucznie urażony tym Yury, pochylił się nad nim i dopiero wtedy usłyszał szelest wydobywający się z jego lekko rozwartych ust oddechu, który był tak słaby, że nawet nie przekształcał się w obłączek pary, towarzyszący najemnikowi przy wykonywaniu tej samej czynności. Świadomość, że może go zabić tu i teraz bez żadnych komplikacji w postaci chociażby złamanego nosa przytłoczyła go swoim ciężarem. Psy zawyły, ale nie śpieszno było im atakować.
  — Jest tak, jak ci wcześniej mówiłem. Nie jesteś wart mojego czasu, ciulu  — warknął pod nosem, w niemal spierzchnięte wargi Karasawy i wreszcie rozluźnił uścisk z jego grdyki, pozostawiając po nim odciski swoich palców w postaci sinych śladów.
  Nie zerknąwszy w stronę żywego trupa, tym razem jego uwaga skupiła się na dwóch dzielnie przy nim czuwających kundlach. Ukucnął przed nich. Buldog, który pewnie nadal czuł ciężar podniszczonego buciora na obolałych żebrach, skuliwszy się, wycofał się pod ścianę, tracąc swój wojowniczy temperament, zaś labrador podbiegł do Wiecznego, ni to merdając ogonem, ni to demonstrując mu swoje mleczaki. Yury parsknął rozbawiony, wyciągając w kierunku Atsumu metalową protezę. Tliła się w nim mglista świadomość, że czworonożny obrońca uciśnionego może wykrzesać z siebie odpowiednią dawkę motywacji i zacisnąć swoją szczękę na dłoni Smoka. Złość do tych dwóch stworzeń była ostatnią rzeczą którą Wieczny chciał w sobie wyhodować. Lubił psy. Kido też miał psa. Labrador przesunął się nieco bliżej nie wyczuwając w zamiarach obcego złych intencji i musnął zimnym językiem lodowatą strukturą protezy. Cofnął się od razu, natrafiając nim na nieznany w dotyku materiał, ale zaraz wrócił do oględzin, węsząc w poszukiwaniu jedzenie, mimo iż takowego Yury nie posiadał; podobnie jak on, też czuł nieznośne ssanie w żołądku, przypominający mu o tym, że dawno nic nie jadł. Szczeniak, nie wyczuwając żadnych znanych zapachów, zrobił taktyczny odwrót i ułożył łeb na kręgosłupie swojego kolegi, dlatego w końcu Wieczny stracił zainteresowaniem pupilami Wymordowanego. Wstał, by rozprostować swoje kości. Coś strzeliło mu w kręgosłupie, ale się tym nie przejął. Dopiero wtedy kątem oka dojrzał strzykawkę. Złapał ją w palce i nieporadnym ruchem nadgarstka wydobył ją z tkanki. Rzucił ją pod nogi i zadeptał. Prędzej czy później zatłucze tego gnoja i sprawiedliwości stanie się zadość, ale nie teraz. Teraz ten gad zaszył się gdzieś, by ratować swój tchórzliwy zad przed ich wściekłością, ale kiedyś wróci, a kiedy wróci - Yury odpłaci mu się nawiązką.
  Rozejrzał się za swoimi rzeczami; pozbierał rozrzucone w postaci kurtki i pistoletu. Tą pierwszą zarzucił na chłodne ramiona, a przedmiot wcisnął do kabury. Kręcił się jeszcze przez chwilę w niewielkiej, pozbawionej jednego okna izbie, aż w końcu chwycił za jeden z rozrzuconych skalpeli (obiecał sobie, że nim poderżnie Pride'owi gardło, kiedy ten wreszcie udowodnij, że ma jaja i wystawi łeb ze swojej kryjówki) i opuścił skromne progi chaty, nie zadając sobie trudu, by ocucić pogrążonego w braku przytomności chojraka. Yury miał podejrzenie, że i tak zdechnie – nawet i bez jego pomocy, więc nie miał zamiaru wyświadczać mu owej przysługi.


_zt
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach