Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 22.02.18 20:40  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 5 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
 Upił łyk herbaty, obserwując fascynującą scenkę z boku. Z lubością chłonął ciężką, gęstą atmosferę jaka biała od tych dwojga. A raczej od Shay'a. Yury sprawiał wrażenie nieporuszonego bliskim spotkaniem z dawnym kompanem od kieliszka, co niesamowicie zaintrygowało gada.
 Zwilżył usta napojem, czerpiąc niesamowitą siłę z ich agresji. Chłonął te negatywne emocje, niczym pożerający duszę demon. Zamknął oczy i odchylił głowę w tył, i cicho zaśmiał się.
 Szaleństwo. Prawdziwe szaleństwo. Czy mógł być bardziej szalony w swoim szaleństwie?
 Oczywiście.
 Ponownie wrócił wzrokiem na tą dwójkę. Akcja robiła się coraz bardziej napięta, a lisowaty nadal uważał, że ma jakąkolwiek kontrolę nad Niklasem. Musiał zrozumieć, że nikt ani nic nie jest wstanie go na siłę usidlić jeżeli tego nie chciał sam. Nieuchwytny niczym wiatr, wymykał się za każdym razem z rąk; spomiędzy palców.  
Nisko?
Roześmiał się rozbawiony szczerze.
I mówisz to ty? Facet beznadziejnie zadurzony w dziwce i robiący za jej alfonsa, i jednocześnie klienta?
Pokręcił głową nie wierzą w hipokryzję tego kretyna. Podniósł się z krzesła, odgarniając palcami kilka niesfornych pasm włosów ze swego czoła.  Ruszył do  nich i spojrzał na Yury'ego.
Irytował się. Shay'owi dawno puściły hamulce. Zabawa mogła zacząć się w każdej chwili, a wraz z nią z dymem mogła iść jego apteka, a do tego dojść nie mogło.
Yury!
Ręka biomecha wystrzeliła w stronę Shay'a. Wieczny jakby wyczytał jego prawdziwe intencje, zadając kolejny cios. Niklas w pierwszym odruchu przypuszczał, że były wojskowy naprawdę wdarł się do jego myśli, słysząc jak te szeptały: zabij go, zabij. Zrób to dla mnie. Zrób. Rozwarł szerzej oczy,  czując jak nogi robią się coraz cięższe, niczym z ołowiu.
Musiał zareagować. Musiał.
Jego królestwo nie mogło pójść z dymem ich nienawiści, nawet jeśli tego pragnął.
Dość! Jeśli chcecie się pozabijać zróbcie to na zewnątrz!
Warknął, uruchamiając artefakt, dzięki któremu rośliny rozrosły się do pokaźnych rozmiarów, oplatając się wokół kostek jednego i drugiego, tym samym uniemożliwiając im poruszanie się.
 Westchnął ciężko, wypuszczając powietrze spomiędzy warg. Pomasował palcami skronie czując w nich ostry ból. Stał między Shay'em, a Wiecznym, zastanawiając się co ma z nimi zrobić. Na rękę była mu ich walka, nienawiść i krew, jednak nie w jego chacie. A przypuszczał, jak to może się skończyć w ich wydaniu.
Zbliżył się do Yury'ego placami zahaczając o jego kark i masując go chwilę.
Nie demoluj mi domu.
Mruknął mu cicho do ucha i krótko cmoknął w usta, ale zaraz odwrócił się w stronę Shay'a. Odsunął się.
Ty też, Lisie.



___________
Kontrola roślin [1/3], odpoczynek [0/4]


Ostatnio zmieniony przez Pride dnia 10.04.18 16:06, w całości zmieniany 2 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.03.18 12:11  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 5 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Istnieją w życiu takie sytuacje, które podgrzewają organy w naszym ciele do niebezpiecznej temperatury. Czasem zaliczają się do nich codzienne pierdoły typu: ‘kurwa, znów ktoś podwędził mi paczkę fajek!’, a czasem… A czasem odgrywają one pierwszoplanową rolę w tanim przestawieniu. Spod czarnych kosmyków brudnych włosów śledził niemal z lodowatym spokojem to co odpierdalało się przed jego zbrukanym ryjem. Usta miał zaciśnięte w cienka linie, gdy zadarł podbródek i przeglądał się dwójce, która bez żadnych obiekcji znów zapragnęła mizdrzyć się przed jego parszywą facjata. Poszarpana brew uniosła się w zimnym oceniającym spokoju. Domyślał się, że to wszyscy było podsycane ogólną niechęcią do jego osoby. Zamierzali go złamać. Dwa na jednego – zagrali niemal perfekcyjnie. To było niemal zabawne. Tak zabawne, że można było ryczeć ze śmiechu.
  — Nic o mnie nie wiesz, Niklas. To stwierdzenie bez pokrycia. — powiedział spokojnie. Głos miał pusty i niemal uduchowiony. Miał trupio szarą twarz, oprócz ciemnych zadrapań na policzkach, rozwalonej wargi i złotych oczu. Kącik ust drgał mu jak rażony prądem. Roślinność sprzyjająca lekarzowi uratowała ich przed wzajemną zagłada. Jego zagładą.  
  — Noga.
  Psy znalazły się u jego łydek. Atsumu kulał ale wciąż odsłaniał zęby, świdrując ciemnowłosego wzorkiem.
  Karasawa chciał się poruszyć, ale plączą skrępowały jego stopy na tyle silnie, że czuł jak skóra butów uwiera go w kotki. Na krótką chwilę zapoznał się z sytuację biomechą. Pride zajął się ich dwójką — był w tym samym bagnie co on. Ucieszyło go to niezmiernie — na tyle, że znów uśmiechnął się beczelnie, ale obity policzek (czerwony od uderzenia) objawił się w panującym tu półmroku. Obserwowanie gołego oczodołu napełniło go chorą satysfakcji. Roześmiał się — nie był to jednak śmiech, który wydostawał się z głębi piersi. Zaciskał szczeki ukazując zęby, i po prostu się uśmiechał. Ramiona trzęsły mu się w lekkich konwulsjach, a świsty dźwięku przenikały przez zwierzęce zęby. To było po prostu śmieszne, jak potyczka w jakiejś komedii. Twardą szczęką podkreślały cienie wyższych obiektów.
  — Chowając się za przepaską pokazujesz mi tylko jak wielką obawę przede mną skrywasz. Boisz się śmierci. Ale spokojnie Kido — niemal cię rozumiem – wyszeptał enigmatycznie i wykrzywił usta. Szybko spoważniał. — Powinieneś się jej bać.
  Patrzył na niego z imponującą wrogością, biorąc pod uwagę, że był związany i nie miał władzy w nogach. Poczuł jak biały płomień gniewu liże mu wnętrzności, jak wybucha w owej straszliwej  pustce, napełniając go pragnieniem sprawienia bólu Aracie za te puste pierdolenie. Nie zamierzał z nim walczyć, nie po uderzeniu jakie zaserwował mu na ryj. I to nie dlatego, że czuł wobec niego jakikolwiek sentyment — ten zdążył wypalić się w jego ciele, kiedy gnił na więziennej pryczy. Nie zamierzał tego robić, bo doskonale zdawał sobie sprawę z czym się to wiąże. Nie był głupi. Wściekłość to dobrze wymierzona strzała, a nie topór, którym się macha bezsensownie nad głową. Shay był sprytny i potrafił ocenić w jakich sytuacjach powinien po prostu odpuścić. Pewnie byłaby to jedna z tych sytuacji, ale…  teraz musiał wszystko rozegrać po swojemu. Ucieczka z podkulonym ogonem nie wchodziła w grę, nie kiedy był tu Pride; przeskoczył na niego wzorkiem. W tej jednej chwili poczuł do niego obrzydzenie. Najwidoczniej nic nie przeszkadzało mu mieć płomiennego romansu z Aratą, o którym oficjalnie nie wiedział nikt, a nieoficjalnie — wszyscy. Z Kido Aratą. Trudno było mu to przełknąć.
  Oblizał dolną wargę — wyczul na niej posmak wcześniej spożytego alkoholu i sączącej się krwi. W objęciach roślinności Pride’a poczuł się bezpiecznie. Nie winił go za to. Utrzymywanie tyłka biomecha, od jego postaci było mu niesamowicie na rękę.
  — Nie uszanujesz woli swojego kochanka? — wypowiedział to zdanie z pogardą graniczącą z obrzydzeniem. Zimne spojrzenie znów zatrzymało się na ciele gada. Złote oczy wyglądały teraz jak dwie bryłki lodu. — Szkoda, że nie będzie w stanie tego zobaczyć — zakpił z jego ślepoty.
  Tahahiro nigdy nie poznał swojej rodziny. Gdzieś tam musiał istnieć pzrecież ktoś, kto posiadał podobny garnitur genów. Był tego pewien. Bardzo mu współczuł. Jemu albo im. Takiego typa jak jego najłatwiej było nie lubić.
  Wciągnął powietrze przez nozdrza i wypuścił je z emfazą.
  — Puść mnie Niklas. — Fala złości zniknęła. Została szybko zastąpiona przenikającym do szpiku kości chłodem. Był już zupełnie spokojny. Znów poczuł, że łapie w palce wodze dominacji. Gdzieś w jego umyśle coś pękło — przysięga złożona Pride’owi. — I podejdź do mnie.
  Twarz Takahiro była zachmurzona i groźna — straszność tej facjaty tkwiła w bezlitosnym zimnym spojrzeniu, który zamiast martwego złota pochłonął kolor szkarłatu. A teraz zabij go, a będzie po wszystkim — szeptał jakiś głos w ciemności jego umysłu. Szept sprawił, iż wydawało się to realne. Niemal na wyciagnięcie ręki. Złapanie kontaktu wzrokowego z Niklasem było tym, co połechtało jego wysokie ego. Teraz nie myślał o konsekwencjach. Górował.
  „Twoja siła tkwi tylko w niewyparzonej gębie, czy mi w końcu przypierdolisz, Casanovo?”
  Delikatny uśmiech przeciął na moment poważną twarz Takahiro.
  — Zasady ustanawiają ludzie, którzy bez nich nie mieliby szans wygrać. — Pęcherzyk krwi wyrósł mu w kąciku warg i pękł. Spojrzał szkarłatnym wzorkiem na ślepca. — Nie obijaj się, Niklas. — Zadarł pewnie podbródek. Poczuł mrowienie w palcach. — Nasz gość szuka drogi powrotnej do domu. Zróbmy w końcu jakiś dobry uczynek.

...................
UŻYCIE MOCY:
Kontrola umysłu (1/3), odpoczynek (0/4)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.03.18 21:14  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 5 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Z gardła Yury'ego wydostał się kaleczący uszy rechot. Odbił się od ścian apteki i zabrzęczał w błędnikach Wymordowanych. Był okropny. Brzmiał jak zdezelowany silnik samochodu, który musiał się długo nagrzewać, by w ogóle odpalić. Zepsuty, jak sumienie wszystkich trzech mężczyzn znajdujących się w pomieszczeniu w bardzo korzystnych dla szaleństwa biomecha warunkach. Lubił łamać kości, rozbrykać krew na ścianie, czy nawet przestawić szczękę, ale w tych okolicznościach mógł posunąć się o krok dalej. Mógł zepsuć psychikę Takahiro. Skurwysyna, który po raz kolejny wpakował się do jego życia z brudnymi buciorami. Jego paskudna gęba wzbudzała w Wiecznym i litość, i rozbawienia, ale też zalążek wściekłości, bo skoro wchodził do apteki jak do siebie, znał tą małą, podłą jaszczurkę, która z chorym podnieceniem przyglądała się rozwoju sytuacji, siorbiąc prowokacyjnie herbatę. Yury miał ochotę złapać go za jeden z nadgarstków i przekręcić go w brutalny sposób pod kątem, po którym pękły by mu kości, jednak całą swoją niechęć do życia oraz złość dla własnej satysfakcji wolał wyładować na swoim ulubionym kumplu. W końcu dawno się nie widzieli. Ostatni raz przelotnie w kasynie.
Zamachnął się pięścią, by wbić ją w pokiereszowaną twarz mężczyzny, ale wtem odezwał się ten podstępny gad. Był zajebiście piękny, pod warunkiem, że nie otwierał swoich plugawych ust, z wyjątkiem łóżkowych jęków. Wtedy wyglądał cholernie atrakcyjnie i kusząco, ale teraz po prostu pierdolił, jakby te nocne igraszki mu nie wystarczały. Litość. Potem zafunduje mu więcej wrażeń.
Pride. — Imię zostało wypowiedziane z odrobiną jadu w głosie, ale w głównej mierze dominowała w nim despotyczna nuta. — Przecież lubisz organy rozsypane po podłodze — stwierdził, ale charakterystyczna chrypa zniekształciła wypowiedziane słowa. Przejechał językiem po zębach i przełknął ślinę, w celu nawilżenia gardła. Chciał podejść do ćpuna i wbić dłoń do ramienia, ale wtem badyl kwitnący w doniczce rozrósł się do niepokojących rozmiarów. Yury, będąc w tych warunkach niemal ślepy nie zarejestrował tego zjawiska. Usłyszał brzdęk pękającej, glinianej donicy, która najprawdopodobniej stoczyła się z mebla, na którym stała i za nim wykonał jakikolwiek krok, badyle owinęły się wokół jego nóg i zakleszczyły się w mocnym uścisku. Syknął pod nosem, wyprowadzony tym z równowagi, gdyż z tego dystansu nie mógł dosięgnąć zblazowanej mordy właściciela dwóch uroczych jak diabli przerośniętych szczeniąt (zaopiekuje się jednym, jak zapierdoli ich właściciela). W zanadrzu został tylko cięty jak ostrze noża język i umiejętność wprawnego posługiwaniu się nim, chociaż zamiast używać w celu słownych potyczek, wolał go wykorzystać do badania zakamarków ciała aptekarza, ale niestety musiał przyjąć dyktowane przez nich warunki gry.
Nieusatysfakcjonowany przystosował przysłonięte oko do oszczędnego pola widzenia przez lekko prześwitujący, czarny materiał. Dopatrzył się znajomego ryja złoczyńcy, a właściwe jego konturu i zarysu krzywizny szczęki.
Zabawne, że mówi to akurat frajer, który z cierpiętniczym wyrazem mordy gnił w pierdlu, a teraz używa jakiś tanich zagrywek, bojąc się z kimś skrzyżować pięści — stwierdził, niby to spokojnie, ale adrenalina pod wpływem tanich prowokacji krupiera go nakręcała. Był niczym bokser na ringu, czekający aż wreszcie zacznie się walka u upragniony tytuł, ale ten imbecyl nie zrozumiał przekaz płynącego z konfrontacji pięści z jego policzkiem. Czekał, ale po chwili cierpliwości się z niego ulatniała, jak powietrze z dziurawego pontonu, bo ileż można było wyczekiwać na ruch cholernego tchórza?
Splunął na podłogę, a z jego ust uleciała wiązanka przezwisk wymamrotanych pod nosem. Los znów podłożył mu nogę i miły poranek musiał przeobrazić się w jeden wielki syf. Zasługa spoczywała na barkach Lisa.
Sięgnął do kieszeni. Palce zacisnęły się na paczce fajek. Wyciągnął jednego szluga i wpakował sobie go do ust. Zacisnął zęby na filtrze, czując silny uścisk pędów roślin na swoich kostkach, kolanach.
Niklas? — zainteresował się, wyciągając papierosa z ust. Na jego ustach ukazał się drwiący wyraz. Rozkazywał mu. Czyżby jaszczur wpadł w pułapkę? Ja pierdolę. Czemu miał zawsze do czynienia z idiotami. Zaszczycił ich charkotem, który pełnił rolę chichotu. — Tylko mi, kurwa, nie mów, że wpadł w pułapkę, przed którą mnie ostrzegał —odezwał się po chwili, łapiąc w usta łapczywy oddech, bo chwilowo mu go zabrakło. Równie dobrze mogła być to zgrana intryga tej dwójki, ale Karaswa był aż tak dobrym aktorem? Jego relacja na obecność biomecha była jednoznaczna. Wplątał się w sidła złości.
Nie wiedział wyrazu twarzy ani jednego, ani drugiego, ale w tym momencie nie miał to żadnego znaczenia. Bruzdy na jego czole zmieniły się w zmarszczki. W końcu pożądanie się wkurwił, a myślał, że ta chwila nie nastąpi. Żyłka na jego skroni zapulsowała niebezpiecznie.
Powiedz mi, Karasawa, jakie to uczucie być znów wydymanym? — odgryzł się, aby nie tracić rezonu. Choć był w niezbyt korzystnym położeniu, jego głos był prześmiewczy, górował. Szaleństwo zawładnęło jego twarzą. Uśmiech rodem z ośrodka psychiatrycznego rozciągnął się na spierzchniętych wargach niczym mrok, który spowił widoczność na jedno oko. Każda moc kiedyś się kończyła. Teraz mógł tylko czekać cierpliwie i przekonać się na własnej skórze, czy jego nowy obiekt pożądania był pod kontrolę czerwonych ślepi, czy współpracował. Uwodnij mu swoją wartość albo jej brak.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.03.18 11:54  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 5 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
 Musiał przyznać, że sprawy wymknęły się nieco spod jego kontroli, a oczekiwania przerosły najśmielsze marzenia.
Nie podejrzewał, że Yury jest stanem zapalnym, zawleczką od grantu Shay'a, który niczym rozjuszony byk dostawał kurwicy na widok czerwonej płachty.
Fałszywość i pycha podpowiadały mu, że da radę utrzymać ich obu na smyczy, jednak prawda nieco przyćmiła wygórowane ego i musiał improwizować.
 Czemu?
Apteka stała w obliczu zagrożenia. Buldożer irytował się coraz bardziej, a jego destrukcyjna siła wyrywała się z ciała właściciela i buchała żółcią prosto w złote ślepia lisa, który, notabene, wcale nie był mu dłużny.
 Absurd sytuacji.
 Abstrakcja.
 Czy kiedykolwiek spodziewał się, że będzie sypiał ze śmiertelnym wrogiem Shay'a?
Nie.
 Czy kiedykolwiek podejrzewał, że obaj spotkają się w takich okolicznościach?
Nie.
Więc, jakim, cholernym, cudem cała ta sytuacja miała miejsce, a on stał pomiędzy tą dwójką rozdarty między ich własnym unicestwieniem, a zniszczeniem dorobku swojego desperackiego życia?
Chęć zabicia ich obu była ogromna, jednak trud jaki włożył w sprzęt, specyfiki, leki stały się dla niego celem nadrzędnym i w ostatnim momencie opanował się. Przestał ich szczuć na siebie, a —  co zabawne —  stał się mediatorem, co kompletnie nie pasowało do jego demonicznej natury, którą nawet Yury, nie znający go człowiek, wyczuł z niewielkiej odległości.
Jego prawdziwa natura gniła i nie dało się jej nie zauważyć. Stwarzał realne zagrożenie dla otoczenia. Psuł, knuł i niszczył wszystko, co nie wpisywało się w jego koncepcję. Nawet on sam.
Wiem wystarczająco dużo, Takahiro, aby podjąć pewne decyzje.
Odparł sucho, a na twarzy pojawił się mrok. Teraz to on z lisem prowadził walkę. Milczącą, wzrokową batalię, w której nie spodziewał się polec.
 Cała ich znajomość opierała się na ograniczonym zaufaniu, pakcie nietykalności, którą Pride dostał z momentem stania się osobistym lekarzem Shay'a. Więc, co poszło nie tak?
 Nigdy nie znajdywał się pod kontrolą Takahiro, dlatego też osłupienie przyszło wraz z falą niemożności zgniecenia go jak robala za pomocą roślin. Uniósł dłoń, a korzenie roślin wolno zaczęły się zaciskać, wokół praktycznie już nimi  pokrytego Karasawę, kiedy ten bezczelnie złamał wszystkie zasady.
Immunitet zniknął, a on poczuł palącą wnętrzności furię.
 Ich relacja legła, jak domek z kart.
 Koniec.
 Pride poczuł podmuch wiatru w twarz. A może była to dłoń Shay'a wymierzona w jego policzek? Niewidzialna. Paląca. Upokarzająca.
Mózg, jakby przestał wykonywać wszelkie polecenia właściciela, który stał obok i mógł się przyglądać, jak jego własne ciało porusza się w stronę lisa. Delikatnym ruchem odgonił rośliny od Karasawy. Stanął tuż obok niego, otępiały i zahipnotyzowany. Nie był wstanie wykonać niczego, poza wolą paskudnego dupka.
 Bezsilność i nadmierna pewność doprowadził go nad przepaść.
Niklas miał szczerą nadzieję, że ten skurwiel nie zamierza go po tym wszystkim puścić, gdyż konsekwencje odbiją się od tej mordy z głośnym hukiem.


___________
Kontrola roślin [2/3], odpoczynek [0/4]


Ostatnio zmieniony przez Pride dnia 10.04.18 16:06, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.04.18 21:58  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 5 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Kiedyś zapewne zlekceważyłby te słowa i obrócił się na pięcie rzucając w stronę ciemnowłosego wiązankę przekleństw, w której zapewne znalazłoby się podjudzenie: ‘Wyssij mi, barania głowo’. Ale czasy, w których ich dziecięce niesenacki były rozstrzygane za pomocą przekleństw i — kolokwialnym — daniem sobie w mordę, dawno przeminęły. Tak przynajmniej sądził, do momentu aż  ich drogi znów się nie przecięły. Teraz na Desperacji. Teraz nie stali po tej samej stronie kamiennego muru, gdy za dziecięcych lat obrzucali się śnieżkami. Stali naprzeciw siebie. Mieli u swojego boku cały arsenał broni. Tym razem nie gumowej i plastikowej.
  Na twarzy wymordowanego wykwitł bezczelny uśmiech. Oczy miał mroczne, trudno było stwierdzić, co się w nich kryje.
  — Jesteś ostatnią osobą, której mógłbym się bać — wycharczał z uśmiechem na twarzy, ale szczękę miał zaciśniętą tak mocno, że zabolały go zęby. — Po tym jak zniszczyłeś mi życie, nie stanowisz dla mnie żadnego wyzwania. Robaki się zgniata, Arata. A nie bawi z nimi w ciuciubabkę.
  Wspomnienia wróciły. Wściekłość znów znalazła w jego ciele przyjemną przystań i idealne miejsce do rozpalenia paleniska. Rywalizacja, jaka zrodziła się w jego ciele od najmłodszych lat znów ujawniła się w postaci grubej, ohydnej maski. Nienawidził go. Zawsze musiał być lepszy. Nawet teraz.
  Takahiro zadarł łeb i podniósł z odrazą podbródek; z pogardą i lekceważeniem. Widział jak yury podnosi przepaskę i sięga do paczki papierosów. Zaswędziała go ręka. Kpił z niego nawet w tej chwili, ale walczył ze wściekłością. Nie był na nią podatny tak bardzo jak Kido. Znał go i wiedział jak porywczy bywał. Teraz wydawał się rozłazić z nerwów jak stary płaszcz. Ale Karasawa znał też inną ważną mądrość. Wiedział jak wściekłość bywa destrukcyjna; gdy ktoś się wkurwia, zaczyna popełniać błędy. Miał ochotę wkurzyć Aratę na tyle, żeby się potknął. Najlepiej wpadając wprost do swojego grobu.
  — Wydymanym? — szydził. Jego szkarłatna rana na wardze błyskała krwistością w zamierającym świetle. Złapał Pride’a za przegub i przyciągnął do siebie jak szmacianą lalkę. Na ustach znów zawitał uśmiech. — To nie ja jestem skrępowany, Arata. — Przysunął usta do ucha Niklasa i wyszeptał w nie paskudne słowa, zacierając jego gładką skórę szorstkim, nieprzyjemnym zarostem: — Powiedz Pride, kto jest wydymany? Ten dupek przekonuje tylko samego siebie, że może odwinąć się w każdej chwili, kiedy mu się podoba i wyjść ze wszystkiego cało. Kochana rodzina.
  Usta wykrzywiły się w grymasie i spoglądnął na swojego lekarza, wpatrując się w jego szare oczy. Nie sądził, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Dłonie obleczone w czarny materiał sięgnęły jego policzka. Niemal z czułością odgonił z nich kurz. W kąciku ust nadal błąkało się fałszywe rozbawienie.
  — Kiedyś próbowałem ci dorównać. Starałem pokonać cię pod każdym możliwym względem. Chciałem być lepszy. Wkurwiało mnie to całe celebrowanie twojej wyższości. Ale już nie jesteśmy dziećmi. Czasy zazdrości minęły.
  Postąpił naprzód — na próbę — plączą nie krępowały już jego kostek. Odzyskał swobodę. Psy pozostawione za plecami stały jak na warcie uważnie przyglądając się rozgrywanej na ich oczach akcji.
  Shay znów skierował wzrok na Niklasa. Tym razem był chłodny i zimny jak płyta nagrobkowa. Podświadomie zdawał sobie sprawę, że ten krok, w postaci użycia na nim mocy, odebrał mu coś. Po prostu coś. Był rodzaj wolności w byciu pod wpływem Shaya: niezależności od poczucia winy, strachu, a nawet racjonalnego myślenia.
  — Niklas — przemówił do niego jak do ducha, który nie może za wiele gadać. Mówił łagodnie, fałszywym tonem, potrafiącym nęcić słabe jednostki. — Weź ze stołu nóż.
  Palce Takahiro dopiero wtedy puściły nadgarstek jaszczurki. Z fascynacją i wyższością przypatrywał się sylwetce lekarzowi. Później spojrzał na swojego brata. Dźwięk kroków zaniósł się w drewnianej chacie. Szkarłatne ślepie płonęły w martwym oświetleniu jak dwa płomienie. Pojawił się ucisk w klatce piersiowej, ale zlekceważył go. Mięśnie na twarzy lekko mu drgnęły, kiedy przyjął ból na swój pysk. Zatrzymał się dopiero mniej niż metr przed Aratą. Warga drgnęła mu ni to w uśmiechu ni to w odrazie. Zaciągnął się powietrzem, wyczuł woń tytoniowego dymu. Wpatrywanie się w goły oczodół przyprawiał go o dreszcze.
  — Cóż. Nikt nie wspominał, że nieuczciwa walka nie zagwarantuje wymarzonego zwycięstwa. Po wygranej nikt nie bierze tego pod uwagę. Wtedy liczy się tylko wynik. Jeden gryzie piach… — Palce Takahiro uniosły jego opaskę, odsłaniają niebieskie oko. Yury'emu ukazało się bezczelne obliczę Karasawy jak postać demona wyłaniającego się z mroku. — Drugi celebruje, rozumiesz? Celebruje. Jak ty. Zawsze.
  — Niklas, zedrzyj z niego skórę. Na pamiątkę.
  Kolejne ukłucie w torsie. Syknął i szybko zabrał dłoń, aby nie ukazać przed nim drżenia dłoni spowodowanego znacznym przyspieszeniem serca. Zamroczyło go. Na moment obraz się rozmazał.

...................
UŻYCIE MOCY:
Kontrola umysłu (2/3), odpoczynek (0/4)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.04.18 1:34  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 5 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Termin dzieciństwo stanowił pewien okres w życiu każdego człowieka. Był wstępem do dorosłości i zarówno on, jak i Shay mieli go dawno za sobą. Kido czuł się winny, że ich ścieżki się rozeszły, że przez okres paru lat nie miał do kogo gęby otworzyć, ale Yury nie znał słowa litość. Takahiro nie radził sobie z wieloma rzeczami. Życie przemykało mu między palcami, a mimo to spłodził potomków, zasadził przysłowiowe drzewo. Czy gdyby Kido zmusił się na szczerość względem osoby, którą kiedyś tytułował naiwnie swoim bratem,  nie zmieniłby się w pozbawionego skrupułów szaleńca, spychającego swoje człowieczeństwo na dnie przegniłej duszy?
Na ustach biomecha ułożył się szkaradny uśmiech. Być może, ale w tej chwili wszystko pozostało w strefie domysłów, gdybania, niedopowiedzeń. Obaj stoczyli się niemal na samo dno, przekraczając granice moralne. Podrzucili bezpieczny dach nad głową, pozycje społeczne, szacunek i siebie. Zatracili się w TYM, co przekazywało się w ich rodzinie z pokolenia na pokolenia. Szaleństwo było niczym plaga, zagnieżdżało się w głowie, stopniowo, aż wreszcie atakowało w pełni swoich sił, pochłaniając w destrukcje swojego żywiciela.
On krzyczał — mruknął niby to pod nosem. Włożył papieros do ust i zaciągnął się nim, czując przyjemne mrowienie w gardle. Dym pozostał na chwilę w płucach, po czym ulotnił się w nich w akompaniamencie głębokiego wydechu. — Próbował mnie powstrzymać — dodał zagadkowo, wyciągając szluga. Złapał go między palce. — Nie chciał, abyś skończył tak jak on. — Zmiażdżył pet w palcach, bez zawahania, nawet jeśli przypłacił to bólem, wywołanym rozgrzaną końcówką. Przypalona skóra była dla niego szarą codziennością.
Wspomnienia wróciły. Oblały go niczym zimny pot w objęciach koszmaru. Kido nigdy nie był lepszy od Karasawa, usiłował taki być, ale nie był. Gdyby faktycznie był, nadal znajdowałby się za murami i robiłby wszystko, by jedna z najbliższych mu osób nie zgniła na ziemiach Desperacji, ale Takahiro nie wiedział, nie mógł wiedzieć, że Kido Arata stopniowo umierał, a ten proces zaczął się kilka lat przed jego aresztowaniem, gdy do jego uszu doleciał dźwięk szpitalnej aparatury, kończącej czyjeś ważne dla mundurowego życie. Stopniowo się wypalał, jak świece ułożone na blacie stołu, na którym spoczywał kubek z parującą herbatą.
Sięgnął po kolejnego papierosa. Wcisnął go sobie w usta, a na nich ukazał się drwiący uśmiech; dobra mina do złej gry. Stojący przed nim mężczyzna miał wiele powodów, żeby pozbawić go funkcji życiowych. Na przestrzeni minionych dni namnożyło się ich tyle, co szczurów w kanałach, a mimo to podskórnie wiedział, że Takahiro nie miał cywilnej odwagi złapać za pistolet i odstrzelić mu łeb, ale czy sam potrafiłby to zrobić? Nie odnalazł odpowiedź na te pytanie. Miał już taką szansę. Pamiętał, dobrze pamiętał wszystko ze szczegółami. Zapach stęchlizny i krwi. Kraty otwierające się ze zgrzytem i wymizerniałą, zarośniętą mordę brata. Pistolet przyłożony do jego skroni i uśmiech, którym go obdarzył. Był wtedy niemal taki sam jak teraz - pełen wyższości i cynizmu, chociaż rolę się odwróciły, to nadal triumfował.
Wygrzebał z kieszeni zapaliczkę i złapał ją w palce. Aktualne sytuacje powinna go przerastać, skłonić do wyrzygania całej masy gróźb, a mimo to miał siłę, by się zaciągnąć  i odpalić swój nałóg. Mechaniczne płuca były najprawdopodobniej jedną z najmądrzejszych decyzji podjętych przez niego w czterdziestoletnim życiu, chociaż nie do końca świadomych. Nie sądził, że wybuch uszkodzi drogi oddechowe i zakradnie się do płuc, uszkadzając je na tyle, że wynajęty przez niego mechanik zaaplikuje ma parę sztucznych zamienników. Chciałoby się rzecz, że głupi zawsze ma szczęście; niewątpliwie to powinno być jego kredo.
Usłyszał szept, ale sens słów do niego nie doleciał. Znajdował się za daleko, a Pride zbyt blisko. Zmarszczka na czole powiększyła się jeszcze bardziej na samą myśli, że ten obdartus, który pewnie dawno temu konsultował się z łazanką, miał czelność położyć na nim łapy (DOTYKAĆ ZĘBAMI I USTAMI), szeptać rozkazy do ucha Pride'a. Zacisnął dłoń w pięść, czując pod opuszkami z uszkodzonymi liniami papilarnymi plastikową powierzchnie byle jakiej zapalniczki, którą ukradł trupą parę miesięcy temu.
Skurwysyn. — Cichy warkot wypadł z jego gardła, ale zamknął usta, uświadamiając sobie, że podobne epitety nakarmią Lisa jedynie chorą satysfakcją. Pod tym względem byli podobni. Żywili się złością innych, sami nie trawiąc jej na swoich obliczach.
Skorzystał z usług nikotyny w celu reanimowaniu swoich nadszarpniętych nerwów i akurat wyrzucił jej opary z organizmu w momencie, kiedy Takahiro do niego podszedł. Działanie nieplanowane, ale przynajmniej przyniosło chwilę ulgi.
Mówisz? — Wyszczerzył zęby w bezczelnym, wręcz gówniarskim uśmiech. Jak złośliwy trzynastolatek, który zajebał ze stołu ostatni kawałek sernika - obiekt pożądania wszystkich zebranych na rodzinnym podwieczorku gości. — Zazdrość nadal przez ciebie przemawia, Hiro. — Pomachał mu przed twarzą, wyobrażając sobie, że trzyma te  pieprzone ciasto nadziewane znienawidzonymi rodzynkami. W głowie szumiało mu jedno słowo udław się. — Ktoś, kto zawsze miał wypisane na mordzie przegraniec, nigdy nie dałby radę wbić na sam szczyt. Prosta matematyka.
Zazgrzytał na zębach. Nie poczuł pod nimi smaku sernika, chociaż był w stanie uwierzyć, że naprawdę zapchał nim sobie gębę i przez okres paru chwili po prostu się zamknie. Po raz kolejny papierosowy dym rozgościł się w jego niewrażliwych na raka płucach. Przymknął sprawne oko, na które gówno widział. Było bezużyteczne, jak ta cała rozmowa, ale przynajmniej mógł czerpać z niej rozbawienie.
Nadal taki jesteś  Wciąż się starasz, ale TYLKO starasz.
Szarpiący uszy chichot ulotnił się z poszarpanych przez chrypę strun głosowych, ale nie dokończył swojej myśli, zbyt zaoferowany tym, by dopalić papierosa. W paczce zostały jeszcze cztery sztuki. Może zdąży ją wykończyć, zanim ten mało decyzyjny kretyn podejmie w końcu jakoś słuszną decyzję w swoim życiu, ale w tej materii musiałby liczyć na jakieś pierdolony cud.
Odchylił głowę do tyłu, w momencie, kiedy Tahakiro znów zwrócił się do aptekarza. Kolejny raz chrapliwy śmiech odbił się do ścian. Pod jego wpływem ramiona poruszyły się. Drżał, rozbawiony, jak świr, dla którego nie było już ratunku. Sam nie wiedział czy to już histeria, czy jeszcze dobra zabawa.
Pamiętasz wasze pierwsze polowanie, Takahiro? — odezwał się znienacka, odzyskując kontrolę nad swoim niepohamowanym napadem śmiechu. — Ten chory na głowę chuj, Akinori, przekonał twoją matkę i wziął was do lasu. Padało. Deszcz przemoczył wam ubrania, ciężkie buciory zapadały się w błotnistym podłożu. Byliście dziećmi. Broń myśliwska nie mieściła wam się w dłoniach. Zanim udało wam się namierzyć jelenia, zrobiły wam się odciski na piętach. Marudziłeś, chciałeś do domu, ale Arata cię uspokajał, uciszał, pocieszał. Zawarliście umowę. Jeśli zabicie zwierzynę, odpuści wam i wrócicie do ciepłego domu — mówił, bawiąc się szlugiem. Przemieszczał go w palcach z nieodgadnionym wyrazem twarzy. —  Ty wypatrzyłeś jelenia pierwszy. Wycelowałeś w niego bronią i pewnie strzeliłeś. Trafiłeś go w nogę. Przestraszone zwierzę z przeraźliwym skowytem próbowało uciec. Podbiegłeś, by go dobić, a wtedy na twoich policzkach pojawiły się łzy na widok krwi. Padłeś na kolana, broń wyleciała ci z dłoni, w uszach słyszałeś władczy krzyk wuja dobij go, dobij, ale ty nie miałeś siły. Siedziałeś i szlochałeś. Arata wziął sprawy swoje ręce, złapał za pistolet i wreszcie do dobił. Patrzyłeś na rzekę posoki i wyrzygałeś niemal całą zawartość żołądka. — Znów wcisnął w usta papierosa, ale tym razem się nie zaciągnął. Wypluł go niemal idealnie pod buty zmierzającego w jego stronę Takahiro. — Już rozumiesz?  — zainteresował się, a na jego twarzy odcisnęło się zdziwienie, kiedy palce Karasawy złapał za opaskę w towarzystwie nadętych jak balon słów. Zamilkł na chwilę, wbijając w niego spojrzenie. Nie można było  doszukiwać się w nim ani wściekłości, ani rozbawienia. Shay mógł dostrzec w nich smutek, jednakże było to tylko krótkotrwałe wrażenie. Yury przejechał językiem po spierzchniętych ustach i wykrzywił je w niezdrowym uśmiechu. — Nie rozumiesz —  ocenił po chwili, kiedy padł kolejny rozkaz. Pokręcił głową w akcie dezaprobaty. — Zawsze miałeś problem z podejmowaniem samodzielnych decyzji. Jeśli chcesz zedrzeć ze mnie skórę, zrób to sam, wtedy uznam twoją wyższość. Będziesz mógł celebrować swoje zwycięstwo, karaluchu.— Złowieszczy szept odbił się od ścian z naciskiem na ostatnie słowo.
Czy Shay miał w ogóle odwagę, by złapać za nóż i oderwać mu płat skóry?
Szczerze w tą wątpił. Zawsze umywał ręce od tego typu zadań i nigdy nie doprowadzał spraw do końca.
Pride, oddaj mu nóż— polecił, ale podskórnie wiedział, że ówże słowa nie przedostaną się przez mącącą w umyśle kontrolę. Może nie powinien podjudzać? Pride to zrobi staranie z chirurgiczną precyzją, a Takahiro spierdoli, jak zawsze. Pierdolenie - jedyna rzecz, do której się nadawał.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.04.18 19:47  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 5 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
 Niklas wiedział wiele o parszywym życiu Shay'a, jednak pewnymi kwestiami nigdy się nie interesował przez własną obojętność względem tego tematu. Sam nie posiadał rodziny. Stracił ją wiele wieków temu, grzebiąc swoje wspomnienia o niej głęboko pod ziemią i nie bardzo wykazywał chęci do zagłębiania się w relacjach rodzinnych Takahiro.
 Popełnił błąd.
 Popełnił go w dniu, w którym poznał przeklętą kanalię pomagając mu. Żałował, że nie dobił prawie martwego cielska i nie zabrał ładnych świecidełek.
A mógł się wzbogacić.
 Nienawidził pozostawać biernym rozwojowi wydarzeń. Wewnętrznie krzyczał, starając się zmusić pięść do przyłożenia w paskudną mordę Shay'a.
Ciało pozostawało niewzruszone. Pozostawał obserwatorem. Niemym, bezwładnym manekinem.
 Wściekłość wrzała. Dokąd cicha kumulowała się, piętrząc, a swój finał miała eskalować w spektakularny sposób.
Bez litości, Shay.
Ta sytuacja miała zmienić wszystko.
 Pride poddał się ruchom Takahiro, nie mogąc zaprotestować w tak bezpośredniej sytuacji. Pomimo, że wielokrotnie spali obok siebie, nigdy w ich relacji nie dopatrywano się szczególnych więzi. Niklas nie potrafił zaangażować się w bliższe kontakty, co nie przeszkadzało mu w prowadzeniu interesów. Takahiro pozostawał jego pierwszą i ostatnią deską człowieczeństwa, którą lekarz musiał zniszczyć. Spalić. Mężczyzna zaślepiony swoją zazdrością rozwiał wszelkie wątpliwość na temat ich rzekomej współpracy ze sobą. Lis pomógł podjąć mu decyzję, która ostatnimi tygodniami snuła się za nim niczym cień. Wiele okazji przeszło mu koło nosa, aby zakończyć mierny żywot pasożyta, jednak za każdym razem spoglądając na twarz Shay'a czuł dziwny sentyment.
 Sentyment.
 Głupotka.
Na jego reputacji zaważyła głupotka.
Ckliwy, żałosny sentyment.
 Miał ochotę roześmiać się. Głos wiązł mu głęboko w gardle, prawdopodobnie w żołądku. Cała zawartość kumulowała się niebezpiecznie, a on obawiał się, że w końcu obrzyga buty Shay'owi.
 Padł kolejny rozkaz.
 Nienawidził tego otumaniającego umysł głosu, przez który złapał do ręki nóż. Mocno zacisnął palce na rękojeści, śmiejąc się w duchu.
Przeraźliwie, szaleńczo.
Tchórz.
Przeszło mu przez myśl.
 Lecz rozkaz padł. Wbrew własnej woli i chęci, musiał uszkodzić przystojną gębę Yury'ego. Szkoda. Przyzwyczaił się do niej, nawet zaczął ją lubić. Shay musiał wszystko zniszczyć, nawet jego płomienne interesy, które nijak go dotyczyły. Powiedzmy.
 Zbliżył się do biomecha, odsuwając kawałek koszulki i nacinając jego skórę nożem. Wolno lawirował ostrzem pozostawiając po sobie trwałą pamiątkę. Zapewne w innych okolicznościach byłby z niej niesamowicie dumny, jednak w obecnych, z grymasem przyglądał się własnym poczynaniom.
 Rośliny wokół kostek Wiecznego wolno zaczęły luzować się. Moc słabła, a więc wysoce prawdopodobne było, że niebawem całkowicie straci swoje działanie.




___________________

Kontrola roślin (3/3), odpoczynek (0/4)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.04.18 14:32  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 5 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Wspomnienia są jak karaluchy — bez przerwy wracają. Wybierają momenty, w których umysł zatopiony w obowiązkach i bezcelowej rutynie zdaje się skupiać szare komórki tylko na konkretnych torach. Z pewnością nie na tych, które już dawno przekreśliliśmy i zakopaliśmy pod ziemię. Ale czym byłby świat — w dobie szalejącej apokalipsy — bez stada wychudzonych dłoni sięgających zza grobu? Taką ręką był w tym momencie dla Takahiro, Arata. Był nieboszczykiem, który pośmiertnie awansował na stanowisko śmiecia i którego kończyny nigdy nie miały być uwolnione z zaciśniętych przez niego kajdan. Ale zostały. Podciągnęły jego splugawione ciało i ukazały okropną, szpetną gębę, która teraz zachłanna nikotyny gasiła i zapalała nowe skręty, co doprowadzało lisa do niebezpiecznej, psychopatycznej złości. Nienawidził takiego marnotrawca. Arata jednak musiał się denerwować i tylko ten fakt połechtał szpetne ego Takahiro. Nienawiść i odraza w oku mężczyzny była dla Karasawy niczym balsam dla duszy. Stary wyga rzadko potrafił utrzymać nerwy na wodzy i tylko cudem zaszedł tak daleko w hierarchii służbowej. Nadal się dziwił jak się tam utrzymał.
  „On krzyczał”, „Próbował mnie powstrzymać” — te słowa odbijały się w jego czaszce jak wyrzucona kauczukowa piłka. Uderzała o kości, trafiła w czułe punkty. Próbował pojąć te słowa — z dokładnością. Jakby potrzebował do tego tajemnej wiedzy; kolektywu narodowego, który przetłumaczyłby mu tajemnicę na łopatologiczną spójność. Nic z tego. Kongres mógł mieć swoją siedzibę gdzieś setki kilometrów stąd, a on znajdował się w podrzędnej, obitej zniszczonymi dyktami chacie. Niemal czuł zapach drewnianej wilgoci i zbutwiałych, niezakonserwowanych palet.
  Patrząc Kido w jedyne aktywne oko, marszczył brwi. Warga zadrżała, a nozdrza poruszyły się, jakby zaciągał się zapachem zbliżenia. Porównywał woń z tą zapamiętaną, która pozostawiła po sobie tylko siny, pulsujący ślad.
  Wszystkie te słowa, które wyrzucił z siebie degenerat nie poruszyły najmniejszym mięśniem Takahiro. Wciąż stał tuż przed jego facjatą i patrzał mu w niebieskie oko z przerażającym, niemal dobitnym spokojem. Życzył mu, aby po zgaszonym w pięści papierosie został mu purpurowy ślad. Powracanie do przeszłości było jego największym błędem.
  Ból w klatce piersiowej pozwolił mu zabrać dłoń. Oczy zmrużyły się jak u dzikiego zwierzęcia. Dojrzałe oblicze zmartwiało. Sieć zmarszczek i bruzdy w okolicy oczu nabiegły ciemnym cieniem. Gdzieś w tym szkarłatnym, nieokiełznanym, szaleńczym spojrzeniu Arata mógł zauważyć ból — bardzo umiejętnie tłumiony. Zaciskał też szczęki — musiał walczyć z powtórnym cierpieniem rozrywającym żebra, a kiedy szelma zaczęła gadać, Karasawa poczuł jakby ten ból podwajał się i potrajał. Powtarzał się w kółko. Jak w koszmarze. Ale w koszmarze każdy dokonany wybór jest zły. Może tu również? Może obudzi się zaraz, w środku nocy, bojąc się, że dzień był snem - że znów mu się wymknął i prześlizgnął przez palce jak wąż.
  Shay wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby, kiedy pochwycił stojące nieopodal krzesło. Musiał się na nim wesprzeć, bo utrzymanie pionu było dla niego równie kosztowne co wejście na Mount Everest bez butli z tlenem.
  Śmiertelne.
  Krople potu obsiadły jego czoło, ukrywając się pod przepoconymi, brudnymi, czarnymi włosami — kosmyki opadały mu na oko, przez co wyglądał jak prawdziwy więzień, który nie dbając o higienę, wydrążył w murzę głęboką dziurę i przecisnął przez nią ciało. Jednak gdzieś na końcowym odcinku długiego tunelu dojrzał rozjaśnione światła latarek. Strażnicy już na niego czekali. Czekali, aby pochwycić jego sponiewierane czasem i głodem ciało i z powrotem wtrącić za kraty. Tak właśnie wyglądał Karasawa kiedy zaciskając zbliznowaciałe palce, patrzał na Aratę. Niepokój.  Nie był on zbyt wyraźny, ale w bólu wymalowanym na jego ryju, nie trudno było nie zauważyć szkarłatnego błysku   przesiąkniętego obawą. Serce nie przestawało tłuc się w jego piersi. Z każdą narastającą chwila czuł jak ta łachudra obnaża go kawałek po kawałku, nie mógł tego znieść. Jego dawne życie było pewne jak pocisk rozrywający ciało, organy i kości ofiary. Nigdy nie miało zostać ujawnione. Przed nikim.

  — Nie wiem po jaką cholerę chcesz tam iść. Uczepiłeś się tego jak rzep psiego ogona.
  — Daj mi po prostu spróbować — upierał się młody Takahiro patrząc z zawziętością na matkę palącą papierosa przy oknie. — Nigdy mi nie pozwoliłaś.
  — Nie jesteś do tego stworzony. Po co miałbyś się przed wszystkimi poniżać? Próbuję cię tylko uchronić przed kpiną — odparła sucho i obojętnie. Wypuściła z ust dym prosto na rozciągający się za oknem park. Od początku rozmowy nie zaszczyciła bachora wzrokiem. — Jesteś słaby. Masz to zapisane w genach. Czarna owca w rodzinie — westchnęła i potarła czoło. — Ale jeśli chcesz sam się o tym przekonać, bardzo proszę. Idź. Bądź cieniem Araty i pokaż jak żałosny jesteś. Potem wrócisz i przeprosisz mnie, że zakłócałeś mój cenny czas.


  Takahiro  puścił oparcie krzesła. Nie musiał wykonać wielu kroków aby ponownie stanąć przed jego zafajdanym ryjcem, ale nikomu nie umknął fakt, że wykonał ten krótki ruch jak pijany. Zataczał się, ale jego uścisk, który zacisnął się na gardle biomecha był nad wyraz bezlitosny.
  — W czym rzecz? — Zwierzęce pazury musnęły skóry. Kolejne ukłucie w mostku, spowodowało, że prawa powieka Takahiro drgnęła niespokojnie. — Pragniesz pokazać jak łaskawy dla mnie byłeś załatwiając za mnie tę pierdoloną sprawę? Nie musiałeś. — Niespodziewanie jego głos stał się gardłowy i twardy. Wstyd i wściekłość spowodowała, że wypuścił mu śmierdzący alkoholem oddech prosto w twarz. — Znalazłem własny sposób na przetrwanie. — Fałszywy uśmiech wykwitł na jego zakrwawionych ustach. Smuga krwi z wagi rozmazała się aż do lewego, pokrytego zarostem policzka. — Od zawsze toczyliśmy ze sobą grę. Ale kiedyś musi nastąpić finał. Zadawanie się z tobą było moim największym błędem. Aż sam się sobie dziwię, po jaką cholerę zwlekałem z wkopaniem ciebie tak długo. — Uścisk naparł na migdały. Takahiro odchylił głowę i spoglądnął na niego badawczo. Wręcz analitycznie — dokładnie tak jakby przyglądał się szczurowi zamkniętemu w klatce. — Chyba po prostu czerpałem satysfakcję  dawania ci nadziei, że znów możemy grać w jednej drużynie.
  Fałszywość Takahiro była niedoglądnięcia. Wmawiał sobie, że zdoła ukryć przed Aratą swoje słabości, ale on był niczym rentgen, czytał go na wskroś. Zalazł mu za skórę. Nie mógł już na nic przymknąć oczu. To było ważniejsze niż dziecięce wspomnienie. Przeszłość w której go zostawił.
  — Wciąż żyjesz wspomnieniami. To cholernie przykre, że byłem dla ciebie tak ważny. Ale zawsze możesz zostać ich częścią. Wystarczy słowo.
  Pride zdążył pochwycić nóż i zadać mu cięcie. Karasawa wczesał palce w jasne kosmyki i pogłaskał Pride jak psa, którego chwali się za dobre postępowanie. Sądził, że z jego strony zostanie wymierzony kolejny cios i się nie mylił, jednak  kolejne ukłucie w klatce piersiowej spowodowało, że na krótki moment pazury podtrzymujące gardło biomecha poluźniły się, a moc, która uczepiła się Pride, nagle opadła jak zasłona. Takahiro to poczuł. Nie mógł złapać tchu, a mimo to zduszony bólem pulsującym z okolic mostka wyprostował się i z dziką złośliwością zamachnął się zaciśniętą pięścią w kierunku twarzy Araty. Celował prosto w nos. Tym atakiem zamierzał ukryć moc kontroli, która przesypywała mu się miedzy palcami. Zamierzał go oszołomić, ale nie zdążył zarejestrować, że roślinność zaczynała puszczać kostki Kido.
  I oto współczesny ‘geniusz dziury’: nieważne jak długo się wspinasz, możesz ponownie spaść w mgnieniu oka.

...................
UŻYCIE MOCY:
Kontrola umysłu (3/3), odpoczynek (0/4)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.05.18 1:12  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 5 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Palce biomecha zacisnęły się na ostrzy noża, zanim Pride'a zdążył pogłębić wyrytą w szorstkiej skórze ranę. Pociekła po niej jucha, po czym zaczęła skapywać na fałdy ubrań farmaceuty w postaci czerwonych, tłustych kropel, które wsiąkały w materiał i czarniały niemal od razu, zastygając w podniszczonej tkaninie.
  Paskudny uśmiech ustąpił z ust. Na twarz zasunęła się maska obojętności, która wygładziła zmarszczki na czole i bruzdy w okolicy kącików warg. Poruszył jedną, potem drugą nogą w celu pozbycia się odrętwienia - dyskretnie, czując, że pnącza rośliny poluzowały uścisk na kostkach; powoli odzyskiwał utraconą kontrolę nad sytuacją. Ten skurwysyn, Takahiro, nie miał jaj, by wycelować mu gnatem lufy między oczy i pociągnąć za spust, rozbryzgując mózg na podłodze i ścianie.
  Ręka zacisnęła się mocniej na nożu.
  — Wystarczy — oświadczył suchym, despotycznym tonem, wbijając zimne spojrzenie w jedno z dwóch ślepi Karasawy. Szkarłat z niej wyparował. Było żółte, zwierzęce. Wycofał dłoń z zaostrzonego noża i przejechał zakrwawionymi palcami po policzku Niklasa, ni to pieszczotliwie, ni to z troską, pozostawiając na jego powierzchni czerwoną smugę. Ugiął kark i pochylił zniekształconą przez proces starości mordę w kierunku jaszczurki. — Odsuń się. — Krótkie polecenie padło z jego gardła, gdy odróżnił się szorstkim zarostem fragment podbródka mężczyzny, ale nie czekał, aż ten wykona jego polecenie. Zakleszczył mechaniczną dłoń na jego ramieniu, nie panując na siłą, który włożył w ten gest i pchnął go w kierunku mebli, by utorować sobie drogę do kuzyna. Z aptekarzem rozliczy się później. — Zabijasz w białych rękawiczkach — skwitował. Przyłożył dłoń do rany, z który skapywała posoka. Zacisnął na niej palce. — Wynoś się stąd, Takahiro. Zatruwasz powietrze swoim tchórzliwym oddechem. — W głosie Yury'ego nie pobrzmiewał dawna drwina. Lodowate spojrzenie nadal prześlizgiwało się po znieważonej przez okrutny los sylwetce. Tak, był ważny. Cholernie ważny dla Araty, w którym do dziś dogorywały wyrzuty sumienia. Był jak motyle - krótkotrwałe, ale zapadające w pamięć, jednak zamiast ładnym ubarwieniem dysponowały destrukcyjną siłą przekazu. Teraz histeryczny szept pobrzmiewał w jego głowie, powtarzał jak mantrę – Nie krzywdź go, nie krzywdź go bardziej, ale on sam się krzywdził – każdym słowem, gestem. Rozdrapywał stare, zabliźnione blizny na ciele, jedną po drugiej, znów i znów, jak w amoku albo hipnozie trwającej po kres parszywych dni — Słyszysz? Przestań!
  — Zamknij się. — Cichy, niewyraźny i chrapliwy warkot, brzmiący jak słowo z obcego języka, przedarł się przez zaciśniętą szczękę, gdy knykcie Takahiro wbiły się w jego żuchwę - nie zareagował, a przecież mógł odeprzeć atak, zrobić unik. Nie zrobił jednak nic, ani drgnął, stał jak wryty, jakby jego nogi zostały zacementowane do podłoża, przyzwalając mu na to.
Zadowolony?
  Odpowiedź nie nadeszła. Głos zmuszający Yury'ego do wstrzemięźliwości ucichł.
  Splunął krwią i siódemką na buty Wymordowanego, sam formując obie dłonie w pięść, jednak żadna z nich nie została wycelowana w sylwetkę Karasawy. Dopiero wtedy na ustach Yury’ego ukształtował się uśmiech. Był paskudny, pełen triumfu i wyższości; taki sam, jaki obdarzył go w cuchnącej rozkładem ciał celi. Kpił z niego, lekceważył, nie uważał za godnego swojego potęgi przeciwnika. Nadal był zaledwie mrówką pod podeszwą ciężkiej podeszwy wojskowego buta. Zakałą, palmą na honorze. Ucieleśnieniem niepowodzeń własnej matki.
  Przyłożył ludzką pieść do lewej piersi Takahiro. Poczuł pod knykciami bicie serca. Uderzało w nieregularnych ostępach czasów - stuk, przerwa, stuk - jakby wahało się, czy ma przytrzymywać swojego właściciela przy życiu, czy jednak pozwolić mu wreszcie zdechnąć. UMIERAJ.
  Palce chwyciły z kołnierz płaszcza. Złapał go za fraki i pociągnął ku sobie.
  — Marnuję na ciebie czas - w tym rzecz — odpowiedział wreszcie na zadane wcześniej pytanie – z pogardą, która uleciała z niego jak kłęby dymu z parowozu. Ależ nim gardził. Miał nawet wrażenie, że sięgnięcie po pistolet, byłoby marnotrawstwem tłoczących się w magazynku nabojów, a przecież nie mógł go tak zostawić, okazać litości, nawet jeśli nie zasługiwał na śmierć, która powinna go dopaść, kiedy gnił w pierdlu.
  Rozluźnił uścisk, a po chwili, zanim Takahiro odreagował, wycelował biomechaniczną nogą w jego piszczel. Noga nadal była odrętwiała, a więc nie włożył w ten atak całej swojej siły; był mało precyzyjny, niedbały.
  ZDYCHAJ.
  Otarł zakrwawioną dłoń w spodnie, chociaż z rozcięcia nadal sączyła się krew.
  — Spójrzmy prawdziwe w oczy - finał nadszedł jakiś czas temu, ale zabrakło w nim nas. — Dłonią wymierzył cios w nos. Irytował go – był zbyt idealny na tej pokiereszowanej przez znamiona twarzy. Nic więc dziwnego, że chciał go zakrzywić.
  Głuchy śmiech odbił się od ścian domu. Nie mógł go zabić - w tym rzecz. Wszak obaj byli martwi. Od dawna.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.05.18 9:20  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 5 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
 Jesteś zadowolony, Shay?
Jesteś świadom, jak wszystko spartaczyłeś?
Nie? Spokojnie.
Ta myśl przyjdzie. Uderzy z zaciśniętej pięści prosto w żołądek. Kwas przedrze się przez gardło, aż w końcu przekształci się w pełen bólu jęk.
 Pride czekał na to tę chwilę. Z utęsknieniem wyglądał zza kurtyny odrętwienia i apatii. Gniew lizał jego wnętrzności. Rozpalał wcześniej przygaszone ognisko, które w momencie zerwania ich porozumienia, buchnęło prosto w twarz lekarza.
Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Nie podejrzewał, że Takahiro w obliczu zmierzenia z przeszłością rzuci na szalę swoją przyszłość.
 Niklas był jego przyszłością.
Pomimo ich ekscentrycznej i pełnej patologii relacji, lekarz dbał o niego. Spełniał swój lekarski obowiązek zapewniając mu leki, stawiając diagnozy i zapewniając optymalne działanie niezagrażające jego życiu.
 Umowa została zerwana.
Męczący obowiązek został zdjęty z barków Bellmana, który od dłuższego czasu próbował wymigać się od współpracy z nieodpowiedzialnym Lisem. Dlaczego? Gdyż Lis wymykał się spod manipulacji Niklasa. Zaczynał chadzać częściej swoimi ścieżkami, kompletnie zapominając o swym kompanie w zbrodni. Zazwyczaj Pride towarzyszył w jego durnych pomysłach, lecz od pewnego czasu ich relacja uległa kolosalnej zmianie, a w momencie spotkania z Yury'm był pewien, że złote czasy nie wrócą.
 Nie będzie pojednania, nie będzie wybaczania, nie będzie nic.
Jednak zanim to nastąpi, nadepnie mu boleśnie na odcisk. Zapamięta go do końca swoich parszywych dni.
Odrętwienie wolno odchodziło. Kurtyna bezwładności podnosiła się. Na początek poruszył końcówkami palców. Mrowienie opuszczało jego ciało. Porównywalne było to do wiązki elektrycznej; jakby go prąd kopnął.
 Cisza. Nie słyszał niczego. Pomimo otwartych oczu, nie widział niczego. Sądził nawet, że cała ta chora sytuacja była wytworem jego wyobraźni, snem. A może nawet majakiem, wynikiem narkotycznego uniesienia? Przypuszczał przez chwilę, że leży w swoim łóżku zalany potem, a obok niego zalega na półzmechanizowane ciało, które płytko oddychało.
 Niestety.
 Niklas nie miał szczęścia do ludzi. Nie ufał im, a oni jemu, dzięki czemu obie strony nie czuły gorzkiego rozczarowania. Więc, dlaczego czuł słodko-gorzki smak, przypominający piwo chmielowe?
Nienawidził smaku piwa.
Rzygał na samą myśl o tym zapachu. Zacisnął usta we wąską linię, rejestrując dźwięk. Znajomy, chropowaty głos pobrzmiewał w jego uszach. Należał do Wiecznego. Nim zdążył jakkolwiek zareagować, mężczyzna pchnął go w stronę mebli.
 Bellman zahaczył o kredens. Uderzył plecami o szafki, aż te zatrząsł się w posadach. Potrzebował tego uderzenia, stanowiło otrzeźwienie; całkowite wyrwanie się z kleszczy kontroli Lisa.
 Złapał się za półkę, na której siedział Lorenzo. Dureń gapił się na niego, mając durną minę, która mówiła, że znowu miał rację.
 Spojrzał z boku na rozgrywającą się scenę. Shay miał wielkie kłopoty, a on, nie zamierzał kiwnąć nawet palcem na los, który mu szykował Yury.
Zabij go, Yury.


___________________

Kontrola roślin (3/3), odpoczynek (1/4)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.06.18 23:02  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 5 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Krew sącząca się ze zranienia miała moc hipnotyzacji. Słowa wypłynęły z ust degenerata i to właśnie one spowodowały, że zastygłe trybiki w mózgu Shaya podjęły ponowną, mozolną pracę. Przeszłość dosięgała go. Była już minimetr od szpetnej osobowości, a kiedy stracił orientacje przez falę zadowolenia objawiającą się fascynacją, iż wymierzony cios wybił zęba Aracie, ta zdołała dmuchnąć mu w kark porządnym, ohydnym, śmierdzącym oddechem.
  Przeszłość od zawsze była ziejącą otchłanią i jedyną szansa na uwolnienie się od jej szpon, było odwrócenie się i stawienie czoła demonom. Ale to jak całować usta martwej ukochanej, mrok czekający w otchłani tych ust. Tylko on. Każdy chce cierpieć i umierać za rzeczy, które wydają się wartościowe. Za miłość, za właściwe wybory. Ale nie Shay. Pozostawienie Kido z tryumfem było dla niego gorsze niż nóż przebijający serce —  i toć organ był martwy od dawna, to dopóki pompował trującą krew, tak długo podejmowanie błędnych decyzji miało postępować ku jego zagładzie.
  Kopniak wytrącił go z równowagi. Takahiro uderzył w stół; naczynia zabrzęczały od wibracji. Tym razem lędźwie przywarły do tworzywa i zdrętwiały walcząc z odruchem wymiotnym, który wywołał silny ból w czaszce. Skrzywił się na sam nieprzyjemny smak w ustach i odchylił łeb — na którym uszy położyły się płasko; gubiły się w zaniedbanych, tłustych włosach. Patrzał na Aratę z przewagą, którą przecież dawno stracił. Rany oparzenia na plecach nadal zionęły ogniem, ale dopóki Kido zdawał się nic o nich nie wiedzieć, tryumfował. Zacisnął twardą szczękę i uśmiechnął się paskudnie. Oczy zmrużyły się, ukrywając wewnętrzny, pulsujący ból w prawej nodze. Cios był silny, ale to nie był pokaz wart tej szui. Takahiro ściągnął rękawiczki i położył je na blacie. Zbliznowaciała skóra zabłyszczała w nikłym świetle martwoty. Jeśli knykcie miały zatopić się w ciele tej miernoty, chciał bardzo wyraźnie poczuć pękające kości.
  Oddech wymordowanego uspokoił się, bardzo powoli przez długi czas czuł uparte kłucie w mostku… ale wreszcie zniknęło. Z wielkim obrzydzeniem posłał Aracie krzywy uśmiech.
  — Nie pamiętam, abym przez przypadek połknął jakąś truciznę, a ty przyłazisz i sprawiasz, że chce mi się rzygać.
  Drobne pyskówki i kłótnie szerzyły się jak pożary traw, nic więc dziwnego, że w końcu pierdolnęło.
  Stało się. Cios wystrzelił w stronę  nosa, a zdrowa reakcja dała dupy na całej linii. Ból jaki rozszedł się prądem po kości twarzoczaszki wywołał niebotyczne spełnienie. Nie miało ono nic wspólnego z masochizmem, nic bardziej mylnego. Kiedy potężną siłą skonfrontowała się z nosem, w którym wydawało coś trzasnąć, dokładnie jak w starej maszynie, której części wymagają przeglądu, a głową odrzuciła się w bok — zaledwie te parę sekund uzmysłowiło mu jak bardzo nienawidził jego starego chuja. Jeśli kiedykolwiek miał ku temu wątpliwości, teraz zniknęły —  pochłonął ja marazm, który jak kleisty olej uniemożliwiał ucieczkę.

  — Kurwa, Arata! Mieliśmy nie walczyć na serio.
  Młody Takahiro trzymał się za nos, a w ciemnych oczach zakręciła się łza bólu, która mając wystarczający honor nie postanowiła choćby spłynąć po policzku. Palce Karasawy zabawiły się szkarłatną cieczą i kiedy odepchnął Aratę na bok, i minął go pociągając nosem, zostawił na jego koszulce krwawy ślad opuszków.


  Nie mógł teraz odepchnąć go jak ponad dwadzieścia lat temu. Nie mógł zakryć twarzy, pokazać słabości. Przeszłość była największym piętnem jakie doświadczył i jakie nakreśliło jego parszywy charakter. Nic dziwnego, że łatwiej było go nie lubić. Niszczył związki, relacje... spojrzał w kierunku Niklasa, ledwie dostrzegając przez zasłonę otumanienia ciemności bezduszność tęczówek... I ludzi. Nie był człowiekiem, który miał szanse na szczęście.
  Warknął, a wraz z niskim basowym chargotem palce Takahiro pochwyciły mężczyznę za ramię. Ledwie zareagował na spływającą z nosa ciecz, która zalewała mu obitą wargę i sztywny zarost. Pomimo iż czuł jakby trwał w innej rzeczywistości, zacisnął palce na ubraniu kuzyna jakby był ostatnią osobą, po której mógł wydrapać się z dna, w które popadł. Obraz nabierał kolorów po krótkotrwałym oszołomieni. Usiłował zaciskać szczęki i nie myśleć o bezdechu, który zatykał mu gardło. Gniótł materiał koszulki kuzyna jak bibułkę, a zaraz potem obrzucił go uderzeniem w szczękę.
  Krew zalewała usta i policzki lisiego wymordowanego. Ciemniejsze skrzepy zawieruszyły się na zaroście, a inne popłynęły cienką strużką na kość gnykową. Ból stał się integralna częścią jego osoby. I tylko warkot wydobył się z jego ust, a wściekle oczy nie wyglądały już na spokojne. Pragnął by cierpiał. Jakkolwiek miało się to skończyć. Zagwizdał, ale był to tylko krótki, nagły zryw.
  Kido mógł poczuć jak jeden z psów — buldog — łapie go za łydkę i wbija w ścięgna ostre zęby. Karasawa odepchnął zakałę i oderwał lędźwie od stołu, ale wyglądał jak pijak, który zamierza po alkoholowym wypadzie podskoczyć jeszcze po browar.
  Ostatkami sił udało mu się złapać go za ubranie i obrócić plecami w kierunku stołu. Przywalił nim o blat nachylając się nad nim jak śmierć. Naczynia poprzewracały się z upiornym brzękiem — niektóre stoczyły się na podłogę. Patrząc na jego twarz nie miało się wątpliwości, że kostucha już szykowała dla niego grób. Woń śmierci była wspólna im wszystkim.
  Psy szczekały, a agresor puścił łydkę mężczyzny zaraz po zmianie pozycji, teraz tylko ujadały i warczały, obserwując nogi Araty.
  Shay dosięgnął jego szyi — pazury wbiły się w skórę. Napierał na niego, choć jego siła z pewnością nie była tak przygniatająca co moc rywala, nie dawał jednak za wygraną. Patrząc w jego pusty oczodół zaśmiał się kpiąco i wyszczerzył zęby. Nie był to jednak miły uśmiech, to był uśmiech człowieka, który lada chwila miał zamiar skręcić komuś kark.
  — Piękne podsumowanie. Gdybym posiadał serce pewnie pękłoby mi ze wzruszenia.
  Okropny język przejechał po zakrwawionych ustach. W czaszce czuł pulsujący ból płynący z rozwalonych nozdrzy.
  Żyjesz dzięki Aracie.
  Pierdolenie.
  Zacisnął palce na jego gardle. Mięśnie zastygły. Krew skropliła się na ubranie Kido.
  Mury waliły się jak domek z kart. Cegły upadały u jego stóp. Miał nadzieję, że wygrywa, ale czy ta walka nie była już dawno przesądzona? Przez krótki moment usiłował odnaleźć Pride’a. Odwrócił od Araty wzrok tylko na chwilę, aby natrafić na mrok i ciemność. Wielki głaz opadł mu na klatkę piersiową, ale nie dał tego po sobie poznać. Nie mógł uwierzyć, że jaszczur może go zostawić. Bzdura. To było przecież niedorzeczne.
  — Narobiłeś syfu i teraz tak po prostu stoisz?
  Zwrócił mordę w kierunku kuzyna, a rozbawienie już nie trwało na jego ustach. Dominowała w nim obawa, a żeby umiejętnie ją zatuszować sięgnął po leząca na blacie butelkę i zamachnął się w kierunku jego głowy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach