Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 14.10.17 18:22  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 2 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Odpowiedziała mu cisza. Głęboka i zimna jak hulający na oknem wiatr; smagał potężną siła drzwi wejściowe do gadziego grobowca. Przez zawiasy przedostawały się świsty chłodnego, jesiennego powietrza.
  Dochodziło południe, jednak ciemność jaka pochłaniała izbę porównywalna była do późnego wieczoru, bądź bardzo wczesnego ranku, kiedy to słońce nie ukazało jeszcze swego pomarańczowego oblicza zlodowaciałej ziemi.
  Powarkiwanie. Tylko ten dźwięk. Przebijał się przez szklane naczynia i niszczył bariery trwałych struktur. Tylko on.
  Shay leżał na ławie. Najpewniej przespał na niej cała noc, bo nic nie wskazywało na to, że opuszczał to stanowisko. Czarny lisi ogon przyklejony miał do uda. Biała końcówka kity, znikała gdzieś w okolicy rozporka. Uszy przyległy do czarnych włosów, tak trwale, że zmęczone, zaćpane oczy Niklasa nie były w stanie ich zauważyć, nie kiedy wyściubiał swój nos z ciepłego posłania.
  Takahiro osłaniał przedramieniem oczy. Leżał tak sztywno i nieruchomo, iż mogło się wydawać, że staruch zdążył wyzionąć ducha, ale z każdą chwilą umysł Pride’a — po długich godzinach drzemki — był w stanie wychwytywać coraz go głośniejsze sapnięcia; do niedawna zastygła postać lisa zaczęła przejawiała swą nieczystą egzystencję poprzez lekkie uniesienia chorej klatki piersiowej.
  — Przymknij—
  Przegryzł wargę i podniósł się na drżących rekach, wciąż zbyt pewny siebie, aby okazać zmęczenie. Ucho poruszyło się niespokojnie, a ochrypły głos uwiązł mu w gardle — gdzieś miedzy kolejnymi konwulsjami. Podciągnął kolano do mostka i przewalił się na bok. Był wycieńczony. Do tego dochodziły objawy po ostatnim ataku.
  Nie miał pojęcia, czemu ten popierdoleniec darł gębę tak głośno. Każdy dźwięk, każdy najmniejszy szelest wydawał pogarszać jego samopoczucie. Głowa wymordowanego pulsowała od nadmiaru bodźców. Ciało oblał zimny pot; kolejne drgawki zbliżone do uczucia wykręcania organów — które chciał wyciągnąć ktoś z zewnątrz stalową ręką przez jego gardło — nasiliły się. Warknął jak rozjuszone stworzenie.
  — … Tę japę, durniu — wyrzęził przez zęby; zaciskał je tak mocno, że odczuwał ból w żuchwie. Czuł jak siły z niego ulatują, a on nie potrafił wydusić nawet zdania.
  Oblazła go gęsia skórka, ubranie przykleiło się do ciała. Zaczęło robić mu się słabo, choć druga część jego chorego umysłu pragnęła pokazać, że nie jest najsłabszym ogniwem, nie znowu. Nie przed  Pride’m. Chciał wstać. Chciał to bardzo duże słowo. Zawartość jego żołądka jeszcze raz przesunęła się bliżej ust. Niemal czuł na języku cierpki, mdły posmak żółci. Osłonił wargi rękawem i zamknął oczy. Nie minęła jednak chwila jak złapał  za leżące przy ławie wiadro i zwrócił to co zalegało w jego brzuchu. Na moment myślał, że odleci, że jego wiklinowe ciało nie utrzyma równowagi i upadnie na podłogę, ale na szczęście ostatnimi siłami zmusił się do otworzenia oczu. Ręką złapał za brzeg stołu.
Sam sobie je sprawię na prezent, Shay. Pamiętaj, że podczas zabiegu mogę cię zabić. A wtedy nie wiele będziesz mógł protestować.
  Głos Niklasa wirował w jego głowie jak stado krwiożerczych ptaków gotowych na zaatakowania ostrymi pazurami jego karku i do wyskubywania skóry z czaszki.
Nie znaliśmy się, Takahiro. Nie miałem żadnego interesu w tym by cię ratować. Gardziłem twoim życiem. Doceń to, że zmieniłem zdanie.
  Usta Shaya wykrzywiły się w okropnym, zimnym uśmiechu. A zmęczenie potęgujące na jego twarzy dodawało tylko grozy tej perfidnej gębie.
  Jesteś hipokrytą, Niklas. Pierdolonym hipokrytą.
  Ślina ciągnęła mu się z ust, wytarł ją w rękaw, ale dopiero kiedy spojrzał na materiał zdał sobie sprawę, że na jej wierzchu czerwieni się delikatny koloryt krwi. Nie przejął się tym. Spojrzał na to oschłym, wycieńczonym spojrzeniem i oparł łeb o blat.
  Przekrzywił łeb i wymierzył pewne spojrzenie w kierunku blondyna. Twarz miał okropnie bladą i jedynie żywą jej częścią były oczy; rzucały groźne, złote błyski. Były silne i stanowcze — przejawiały jego wewnętrzny nieskruszony arbitralizm.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.10.17 21:41  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 2 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Ból. Nieodłączne uczucie, które nie odstępowało go na krok. Podążał za nim odkąd po raz pierwszy pogrążył się w narkotykach, a one stały się dla niego nową, alternatywą życia. Lepszą drogą ku medycynie. Umysł stawał się czystszy, bez zbędnych, nie potrzebnych myśli. Świat wydawał się prostszy, a on tak bardzo zepsuty, mimo że na co dzień nie przeszkadzała mu pleśń jaką obrastał.
Ból. Nienawidził tego stanu kiedy narkotyki schodziły, a on czuł się jak ostatni wrak. Nie potrafił wstać z łóżka, a każdy mięsień informował go o braku wszelkiej siły. Niezdolny do wstania, niechętnie nawet odzywał się. Często sam zwracał całą zawartość swojego żołądka, starając się przetrwać na detoksie tyle, na ile znów będzie mógł funkcjonować przez ćpania. Niestety, to wymagało czasu oraz jego zaangażowania, którego praktycznie nie było.
SHAY! JEBANY SKURWYSYNIE — Podniósł głos, alarmując go, że dłużej ignorowania nie zniesie. Oczywiście słyszał jak ten zarzygał mu wiadro, w którym lekarz zamierzał przynieść świeżej wody z rzeki, ale widać ten zasmarkany Lis miał względem jego wiaderka, całkiem inne plany. Pride odczuwał coraz większe rozdrażnienie. Irytowało go wszystko. Nawet tak mała, błaha rzecz. Zacisnął mimowolnie szczęki aż go zęby rozbolały. Warknął jadowicie pod nosem, podnosząc się wolno z łóżka. Wstał ociężale i złapał się poręczy ramy, pomagając sobie wstać. Podtrzymując się ścian, ruszył ku niewielkiemu salonowi, po którym krzątał się Czarny Lis. Blady, oblany potem wpatrywał się w niego niczym najgorszy upiór z koszmarów, z niemałą nienawiścią w oczach.
Przestań tak hałasować — warknął, łapiąc się palcami mocniej za framugę. Wbił paznokcie w liche drewno, łamiąc skruchą strukturę, jednak nijak się tym przejmując. Kątem oka zerknął na nierówne paznokcie, a potem przesunął wzrokiem po podłodze. Dojrzał gapiącego się na niego Lorenzo, który w tym momencie niesamowicie go wkurwiał.
I na chuj się cieszysz. Nie mam nastroju — syknął w stronę pluszaka, nogą wkopując go w kąt domostwa. Zamknął oczy czując nagłe zawroty głowy. Świat wirował, a może to on kołysał się na boki nie kontrolując pionowej postawy? Zgiął się lekko w pół, a ścisk żołądka dawał mu dziwne uczucie, jak gdyby ktoś go kopał. Kilka przekleństw przemknęło mu przez głowę. Uchylił wargi i wypluł ślinę, która ciągnęła mu się z ust. Wytarł ją wierzchem dłoni, wolno prostując się.
Nie był w dobrej formie. Ba, daleko było mu do jakiekolwiek stanu używalności. Niczym krucha porcelana, która podczas złego użytkowania rozbije się w drobny mak.
Przeleciał wzorkiem po całej sylwetce Shay'a, zauważając że ten również był w gównianym stanie. Czy mogło zrobić się jeszcze bardziej żałośnie? Dwóch staruchów konających w beznadziejnym towarzystwie. Ironia losu. Zaśmiał się chrapliwie do własnych myśli, jednak szybko umilkł zauważając widoczną krew zalegającą na rękawie Karasawy.
Zaparz mi ziół — polecił, wolno zbliżając się do ławy. Opadł ciężko na drewniane siedzisko i okrył się zwierzęcym futrem, imitującym mu koc. Tępo wpatrywał się w płomień świecy, ignorując dreszcze wstrząsające jego ciałem.
Ból. Irytacja. Zmęczenie.
Kombinacja w połączeniu z upiornym charakterem Pride stanowiła mieszankę wybuchową. On niczym bomba zegarowa czekał na uaktywnienie, a detonacja zbliżała się wielkimi krokami zważając na opór jaki Shay zawsze stawiał.
Niklas powinien przejąć się stanem swojego pacjenta, jednak wrodzony egoizm nie pozwalał mu na to i niczym książkowy przykład zajmował się sobą, domagając się jednoczenie atencji ze strony poszkodowanego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.11.17 21:49  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 2 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Poczuł jak Niklas zasiada na ławie. Bardzo uważnie prześledził jego ruchy. Począwszy od surowego kopniaka jakim zaszczycił pluszaka aż po ten, nic nie znaczący dla niego gest wypluwanej śliny. Wszystko co robił potęgowało jego irytację (nawet to, że tak stoi, kiedy ma na czym usiąść), więc w pewnym momencie obrócił po prostu wzrostu wzrok i skupił go na czymś innym — mniej wkuwającym. A tym czymś okazała się butelka zalana po sam korek niezidentyfikowana substancja, upchnięta gdzieś na regale w jego ‘kąciku doktora’. Jednak przez kolejne sekundy nawet i jej zawartość wydawała się maksymalnie drażniąca. Głowa mu pękała z bólu. Miał ochotę wydrapać ten ucisk ze swojej czaszki własnymi pazurami i cisnąć nim gdzieś w pierdolona dal.
  Takahiro usiadł, a przynajmniej wydawał się sprawiać takie wrażenie. Jedną ręką trzymał za stół, drugą łapał gdzieś siedlisko przy swoim tyłku — dla utrzymania równowagi. Przez moment miał wrażenie, że wpadł do głębokiej wody. Czuł jak pot oblewa jego ciało kolejnymi falami, jak morze, które niespodziewanie postanowi obrzucić wybrzeże pozostałościami po hulającym sztormie. W tym przypadku pozostałościami było to, co, co chwila podsuwało się mu pod samo gardło.
  Wpatrywał się tępo w profil Pride'a. Jego zmęczony wzrok iskrzący mocny zlotem, sprawiał wrażenie być spojrzeniem męczennika, który mimo bólu skrywał niezniszczalna dusze. Mogło się wydawać, że oswojony uśmiecha się cynicznie, ale żaden z szorstkich kącików nie uniósł się ku górze nawet o minimetr.
  'Zaparz mi ziół'.
  W tym momencie poczuł jak biały płomień gniewu oblizuje mu wnętrzności. Jak wybucha w tej pieprzonej pustce, napełniając go pragnieniem sprawienia bólu Niklasowi za te denne, nic nie znaczące słowa. Ledwo powstrzymał się od obnażenia kłów (był na tyle słaby, że nawet jeśli by chciał, nie zdołałby odwarknąć połowy myśl, która raziła jego część potyliczna diadynamicznym prądem). Zamknął oczy. Znów te głupie uczucie, że na fałszywej mordzie umiejscawia się bezczelny uśmiech. Szorstkie policzki zrobiły mu się mokre od potu, a czarna grzywa przyległą do czoła, jak przemoczony  papier. Powstrzymał wzbierające mdłości, ale wiedział, że nie na długo.
  — Popuść te pierdolone wodze fantazji — wyrzęził.
  Przeczuwał to już wcześniej, ale dusza (Jezu, chyba bezkształtne opary) nie pozwoliła mu na zaciśnięcie zębów. Przycisnął grzbiet dłoni do ust suchych jak papier ścierny.  Przez chwilę walczył z mdłościami. Zaciskał wargi i nos, jakby to miało stłumić serię urywanych dźwięków. Zamknął oczy. Ale wszystko ustało. Równie szybko jak się zaczęło. Poczuł, że słabnie.
  Przesunął ręką po blacie, prosto w kierunku siedzącego mężczyzny. Niklas w ostatniej chwili zdołał poczuć, jak ciężkie cielsko lisa opada łbem na jego kolano, jakby zamierzał przybić gwoździa głową. Powieki mu drgały, a jedna dłoń zaciskała stół. Karasawa nawet nie zorientował się, że gad siedzi w samej szacie, i że polikiem przywiera teraz do jego nóg. Nawet chłód jego zaćpanego ciała nie zdołał go otumanić. Szorstki zarost podrapał blondyna po udzie kiedy przyległ nieogoloną gęba do nowego oparcia karuzeli szczęścia. Syknął. Pazury wbiły się w mebel.  
 — Zanieść mnie do łóżka — zdołał wydusić z siebie, a śliną znów nabrała nieprzyjemnego kwaśnego posmaku. — Zrób to, bo jak Boga kocham, zarzygam ci chatę.
  Shay miał trupio bladą twarz. Gdyby nie ciepło bijące z jego mokrej twarzy, możniłyby sądzić, że jedną nogą przekroczył już cmentarną powłokę bez drogi powrotnej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.11.17 13:56  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 2 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Nie miał siły, ani tym bardziej nastroju na teatrzyk skacowanego Takashiro. Jemu również żołądek dawał się we znaki, a wieloletnie uzależnienie znaczniej mocniej nadepnęło mu na odcisk, jednak on jak prawdziwym męczennik cierpiał w ciszy — Och, jasne. W oczach Niklasa, Shay pozostawał smutnym uzależnionym od jego krwi ćpunem i śmiechem byłoby, gdyby w tym momencie Pride nie osiągnął dna hipokryzji. On, wspaniały lekarz, nie miał sobie nic do zarzucenia. Ba, śmiał twierdzić, że on nie jest uzależniony, a otumanianie się narkotykami stosuje do wyższych, bardziej skomplikowanych celów, aniżeli odprężenia.
Siadł na ławie, nie reagując na soczysty komentarz kompana. Rzucił mu pogardliwe, pełne zniesmaczenia i rozczarowania spojrzenie. Jego zabawka psuła się i pierwszym niepokojącym objawem była asertywność.
Zacisnął usta w wąska linie, prychając cicho pod nosem.
W moich fantazjach  jesteś martwy, a ja wybieram sobie z twojego ciała organy niczym cukierki na straganie — warknął w odpowiedzi, mając zamiar nieco go utemperować. Wątpił, że przyniesie to jakiekolwiek rezultaty, jednak warto było spróbować. Tak samo pogodził się z myślą, że ziół nie dostanie.
Chociaż raz ta parszywy kanalia mogłaby wykazać się empatią i zrobić to, o co go prosił — o zgrozo, kolejny piekielny raz — Niklas.
Bawił się płomieniem świecy kompletnie ignorując obecność Shay'a oraz jego paskudny stan. Nie użalał się nad jego kacem oraz chęcią zarzygania wszystkiego, co pozostawało w zasięgu jego wzroku, dopóki ten nie zdychał faktycznie (mimo że jego wygląd pozostawiał wiele do życzenia), nie dostał ataku serca bądź nie wykrwawiał się, Pride nie miał zamiaru ruszyć chociażby małym palcem. Był jego lekarzem, nie osobista niańką, nic nie poradzi na to, że jego pacjent okazywał się kretynem na każdym kroku. Chirurg wielokrotnie łatał go i stawiał do pionu własną krwią, jednak akurat w jego przypadku stosował wyliczone dawki, ale ta miękka oferma na tyle stała się zachłanna, aż w końcu się uzależniła. On nie ponosił za to żadnej winy, nawet jeśli nie starał się go na siłę odsuwać. Shay w tej kwestii zdecydowanie mógł poszczycić się większym polem do popisu, w końcu w dawnym życiu wojował w szeregach SPEC'u.
Posłać miał kolejny zgryźliwy komentarz, kiedy to cielsko lisa wysunęło się za bardzo w przód, a jego głowa opadła na jego uda niczym na poduszkę.  Podniósł brew widząc jak nieogolona gęba pociera o miękka skórę. Wpatrywał się w niego z niesmakiem i długo nie reagował na tę sytuację.
Zabij go Niklas. Zabij. Zabij go końcu. Jak każdego. Wykończ go. Długo chcesz się z nim użerać?
Zdecydowanie za długo działał charytatywnie.
Zdecydowanie za długo znosił jego humory i wahania nastrojów.
Spojrzał na leżący na stole noż.
Wszystkie problemy znikną.
Bezszelestnie sięgnął ręką w stronę noża.
Nikt nie będzie cię ograniczał. Skończy się łatanie za darmo.
Zabrał z blatu.
Znowu będziesz sam.
Spoglądał na kark Shay'a. To byłoby takie proste. Tak, szybkie i proste. Takashiro poczuł chłód na swojej szyi, jednak nie stali, a chłodnych palców Niklasa oraz szorstkiej szmaty. Starł mu nieco potu. Przesunął palce po wytartym miejscu, zatapiając palce w jego włosach, chwilę go masując.
Wstawaj, chuju — rzucił pieszczotliwie i mimo oporu na nogach, wstał. Podniósł bezwładne cielsko, pomimo cherlawej i dość niepozornej postury. Złapał go pod ramię i ruszył z nim w stronę swojego łóżka.
Pierwszy i ostatni raz holuje cie do mojego łóżka. Zrób sobie jakiś kojec — burknął, okazując jawnie swoje niezadowolenie. Niklas był przeraźliwie nietaktowny. Strzelał najgorszymi słowami niczym z karabinu, za nic mając czyjeś uczucia. Uczucia, były dla słabych bądź chorych psychicznie, a on nie zamierzał się zaliczać do żadnej z grup.
Zaprowadził ledwo oddychające zwłoki do łóżka, na które rzucił go niczym szmacianą lalkę. Sapnął głośno. Zmęczył się niesamowicie, samemu potrzebując się położyć. Uwalił się tuż obok niego i zamknął powieki. Świat nagle stał się jakiś dziwnie przyjemny. Ciemny. Jasne barwy przestały go irytować, a siedzenie nie sprawiało już tyle wysiłku. Odprężył się, mimo iż tuż obok niego leżał równie niepewny typ, co on sam.
Chrzanić go.
Mruknął do swoich myśli.
Nie porzygaj się na mnie — rzucił,  odwracając się na bok, plecami do niego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.11.17 22:44  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 2 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Świat wydawał się być poza zasięgiem jego łap; długich, ostrych pazurów, które próbowały utrzymać się rzeczywistości jak łodzi, która kołysząca na niespokojnym morzu wprawiała jego ciało w kolejne niepowstrzymane drgawki.
  Gdzieś w kotłowni szarej podświadomości odbierał ciepło ciała buchające spod lnianej szaty niczym opary z rozgrzanego pieca (pomimo iż chłód nóg Niklasa mieszał się z chłodem zamieszkującym jego serce).
  Cisza.
  Tego pragnął.
  Chciał zostać sam, heroicznie unieść ciężar zarzucony na jego ramiona, który przez zdwojony balast zaczął go przeciążać. Wyrzucane przekleństwa Pride'a  nie pomagały. To one powodowały, że stawało mu się jeszcze bardziej zimno, a żołądek zataczał kolejna rundkę wokół wszechobecnego cierpienia; z wściekłości zaciskał szczękę, tak boleśnie, że zęby zazgrzytały o siebie podle.
  Nie miał sił. Znów zbierało mu się na wymioty, choć lekko uchylone usta, które dmuchały ciepłym oddechem w jego skórę nie zadrżały. Tłustą grzywka odsłoniła zamknięte oczy.
  Bytując między jawa a rzeczywistością, przeklinał się. Klął na ten pierdolony stan, w jakim Niklas musiał go oglądać. Kolejny raz pokazywał przed nim słabość i kruchość swojego ciała. Nienawidził tego uczucia. Nienawidził niczego czego nie znał.
  Przed oczami bytowała niekończąca się ciemność. Kiedy leżysz tak oblany potem, z gorączką pochłaniającą twoje ciało zdarza ci się, że zmęczony walką umysł organizuje podświadomości nic nieznaczący pokaz slajdów. Przypominasz sobie nieistotne obrazy, o których nie pomyślałbyś za codziennego dnia. Ba, zdawałoby się nawet, że są już dawno zapomniane, upchnięte gdzieś w kąt i zasłonięte tabelą ‘wstęp wzbroniony’. Ale wtedy stają przed oczami jak żywe wizje i zaczynasz je poznawać. Tak było teraz, kiedy Shay zalegając na szczupłych nogach Pride’a przypomniał sobie odległe lata, w których gad wspomniał o jego śmierci. Czemu akurat przypomniał sobie moment zderzających się ze sobą kufli, kiedy obaj zakosztowali alkoholu? Dlaczego w jego mózg wyryły się słowa, sugerujące że jedyną śmiercią będzie ta zadana z jego ręki? Instynkt. Zwierzęta posiadają wiedzę. Niekoniecznie pocieszającą.
  Wzrok jaszczurki przesunął się w kierunku ostrza. Karasawa nie widział tego — oczy miał zamknięte z całej siły, tak jak się robi, kiedy trzeba przyjąć cios. Policzki stały się mokre i zimne od potu. Chłód szczupłych palców gada, choć miał wywołać w jego ciele ulgę, wprowadziły go tylko w kolejną fazę udawanej trzeźwości. Zbyt blisko przebywał ze swoją fałszywością, aby mógł pozwolić sobie na chwilowe opuszczenie gardy.
  Wstał. A raczej — Pride podniósł go z ławy. Ledwo stanął na nogach. Gdyby nie podtrzymującą go ręką lekarza zapewne runąłby krzywą gęba na bruk (choć teraz pragnął tego najbardziej na świecie). I z pewnością nie tylko on.
  — Jednak nadal tkwi w tobie człowiek. Rozczulające.
  Zakpił i obrócił twarz w kierunku blondyna, którego sińce wydawały się być permanentnym wzorem. Widok jego fizycznej kruchości nie okazał jednak Takahiro jednoznacznych odpowiedzi – jeśli już, to jeszcze bardziej go zaniepokoił, co skrupulatnie udało mu się ukryć.
  Shay wiedział.
  Pajęczyna zmarszczek w kącikach oczu Krupiera uwydatniła się kiedy wyszczerzył usta w bezwzględnym, okropnym uśmiechu. Jego twarz oznaczona ciemniejącym zarostem wydawała się nie posiadać blasku życia. Zmatowiała, a oddech stal się płytszy.
  Kiedy chłodna kołdra objęła przepocone ciało z zaciśniętymi zębami przewalił się, czując jak Pride uwala się tuż obok niego.
  Blade i świecące zmęczeniem powieki uchyliły czarne jak wrzeciona źrenice. Zwierzęcy, nieoswojony wzrok padł na sufit, choć z każda sekunda miał coraz większą chęć rozpierdolenia cegłówki w proch.
  Skierował twarz w kierunku blondyna, w momencie kiedy ten obrócił się na bok. Shay kpiąco zacisnął zęby, a warga zadrżała mu jak u rozjuszonej bestii.
  Mógł to zrobić. Szczupła czarna rękawiczka uniosła się ponad wyścielane łoże. Przekroczyła granicę ciała Niklasa. Mógł go zmusić. Oczy zapłonęły, delikatna czerwona iskra przewaliła się w tęczówce. Uzbrojone w ostre pazury palce zacisnęły się na jego ramieniu. Nie był to uścisk mocny, bardziej przypominał chwyt człowieka, który nie jadł od tygodnia. Pazury musnęły materiał jego szaty. Szarpnął go i pomimo braku sił, zmusił ciało do przetoczenia się na plecy.
  Twarz Karasawy łypała na niego niebezpiecznie. Z tej odległości Niklas mógł poczuć zapach jego starych łach. Leżał na poduszce niczym ranne zwierzę o wciąż żywych, błyszczących ślepiach. Uchylił wargi. Oczy zabłyszczały enigmatycznie.
Wstań i idź po leki.
  Brzuch zakuł go; mężczyzna przymrużył oko.
Zrób to, kurwa.
  Uchylone wargi zadrżały, zamknęły się i wykrzywiły w cyniczny, szorstki uśmiech.
  Czuł, że jest w stanie to zrobić.
MÓGŁ.
  Wciągnął powietrze nosem, a świst przedostający się przez czyste nozdrza zapiszczał w ciemnościach pokoju. Kolejny skurcz. Zabrał dłoń z jego ramienia i prychnął przeciągle wykrzywiając się z bólu na materacu. Czoło opadało na chude ramie Pride’a. Sapnął. Dopiero teraz poczuł, jak beznadziejnie jest z nim związany.
  — Boże — Warknął agresywnie, wkurwiony swoim stanem. — Skończ się tak na mnie gapić i podaj mi wiadro.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.11.17 19:42  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 2 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Nie miał siły się z nim użerać, w innym wypadku dawno skopałby leżącego i bez cienia litości, pozbawił resztek tlących się w jego ciele godności.
Nie miał siły nawet go podnieść i z trudem przyjął jego ciężar na siebie. Shay nie odczuł chwilowego ugięcia się nóg Niklasa, które w pierwszej chwili odmówiły posłuszeństwa. Powłóczył się z nim w stronę swojej małej sypialni, która nią nie była.
Ciesz się ze dzisiaj nie jestem w formie, inaczej ukróciłbym twoje męki — Jasne, Niklas.
Zacisnął usta we wąską linię, zdając sobie sprawę z beznadziejnego współuzależnienia jaka ich łączyła. Znajomość zatacza coraz większe koła, a w głowie Pride pojawiały się znaki ostrzegawcze, że skończy się to tak samo, jak kiedyś.
Rzucił go. Stał chwilę nad jego ledwo ruszającym się ciałem i wpatrywał się w niego, jakby chciał odebrać mu ostatni oddech. Jeszcze chwile temu walczył ze sobą, aby zakończyć toksyczny związek, jednak coś go powstrzymało.
Coś.
Hah.
To coś nie podobało mu się i podejrzewał, że to coś znacznie częściej zacznie mieszać mu w głowie.
Stul mordę. Twój głos mnie drażni — Położył się i leżał nieruchomo plecami do niego. Zamknął oczy; uspokajając nie cichnące szmery.
Natrętny wszarz ani na chwilę nie dawał mu wytchnienia. Domagał się uwagi i... pomocy, której Niklas nie chciał mu dać. Wyrażał to jego wzrok, kiedy został powalony na plecy. Lekarz odkąd poznał Shay'a nie lubił patrzeć w jego zwierzęce oczy, które mogły go zmusić do wszystkiego. Nawet w tej chwili wargi Niklasa zadrżały czując narastające napięcie. Czuł, że coś wisi w powietrzu.
Nawet o tym nie myśl — wychrypiał ostrzegawczo. Shay nie musiał nic mówić, aby Niklas wiedział co ten zamierzał zrobić. Wydawać się mogło, że lekarz nie tylko znał każdą anomalię zachodząca w jego ciele, ale także w umyśle.
Leżał spokojnie, a potem roześmiał się pogodnie słysząc rozkazującą prośbę. Śmiał się długo, tak długo, że uzmysłowił sobie, że mógł go zabić. Niepewne myśli okazały się świetnym planem, a on je spartaczył po całej linii.
Perlisty śmiech nagle ucichł. W pokoju zapanowała głucha cisza. Pride mimo obolałych mięśni i szumu w głowie, poderwał się do siadu, palcami przykuwając plecy Shay'a do materaca łóżka. Zawisł nad nim niczym upiór. Blady, przeraźliwie poważny i zupełnie inny niż zwykle.  Z oczu tryskało szaleństwo, które cicho siedziało zamknięte pod kloszem przed światem zewnętrznym.
Powiem to jeden, jedyny raz i radzę ci to zapamiętać do końca życia. — Zimny, stalowy głos rozcinał gęsta ciszę. — Nie próbuj na mnie tych swoich żałosnych sztuczek, bo czekać cie będzie ciężki i bolesny los. Nie zawaham cie zabić, otruć lub pozbawić jakiegoś organu. Jeśli sądzisz, że mam względem ciebie jakieś sympatie, to grubo się mylisz. Jesteś wrzodem na dupie, który jeśli zechcę wytnę. Nie radzę ci próbować zmian w naszym układzie, bo ja w porównaniu do twojej małej, ajencyjnej kurwy nie jestem sprzedajny, Takashiro. Mnie nie nabierzesz na swoje sztuczki.
A później wstał.
Zostawił go samego w swoim łóżku, idąc do kącika roboczego i stamtąd biorąc antybiotyk. Ostatnio jeden z dostawców przyniósł mu antybiotyki z miasta. Przeszukując kolejna szafkę zauważył coraz większy ich ubytek. Musiałby zadzwonić do jednego z dostawców, ale to później, na początek musiał zająć się tym beznadziejnym przypadkiem zalegającym w jego łóżku. Wziął antybiotyki wraz z tabletkami ochronnymi i wodę. Siadł na skraju łóżka, kiedy wrócił do pryka i podał mężczyźnie leki.
Zjedz to. I idź spać. Jutro poczujesz się lepiej. Nieżyt żołądka ustanie. Mdłości znikną. Zostanie tylko twoja parszywa gęba — wyrzucił z siebie, odwracając się plecami do niego. Koniec łaski na dzisiaj. Audiencja u króla skończyła się.
Pochylił się w przód, zerkając na swoje ręce. Coraz więcej śladów po ukłuciach, jak również śladów po zębach, które zostawili jego klienci spragnieni krwi.
Shay również powinien poczuć się lepiej po jego krwi, jednak tak się nie stało. Blondyn doskonale zdawał sobie sprawę, co było przyczyną braku reakcji, jednak wolał przemilczeć fakty. Lis był na tyle słaby, że nawet nie zorientował się. Cień uśmiechu przeciął jego usta. Zasłonił twarz dłońmi.
Zabij go Pride. Zabij. Prościej już być nie może.
Mogło.
Chciał jego oka. Uparł się na to oko, niczym dziecko na bożonarodzeniową zabawkę. Wydłubanie oka z parszywej powłoki tego lisa stanowiło dla niego najlepszą rekompensatę za bycie sponsorem życia.
Uchylił powieki, czując nagłe osłabienie. Położył się w łóżku odradzając od lisa niewidzialną barierą. Nie chciał żadnego kontaktu  fizycznego z nikim. Ciało było obolałe, a wcześniejszy wyskok do Shay'a zdecydowanie za dużo go kosztował. Skutki boleśnie dały o sobie znać, a ciężkie powieki dały o sobie znać opadając z impetem niczym  kurtyna. Świat spowiła ciemność, a on stracił czujność.  Był zbyt słaby, aby zapanować nad własnym ciałem, ono lepiej wiedziało czego potrzebuje.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.11.17 23:46  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 2 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Kiedy Pride nachylił się nad ciałem Shaya, ten przywarł do łóżka i wbił spokojny, umęczony wzrok w bladą jak prześcieradło twarz. Z tej bliskiej odległości mógł niemal zauważyć delikatne drgnięcia mięśni jego twarzy, zaćpane tęczówki błyskające fałszywym blaskiem i odznaczające się ciemniejszym śladem kości policzkowe. Widział w jego oku tę przetaczającą się irytację. Tą hamowaną złość, którą za wszelką cenę próbował w sobie dusić. Na ten beznadziejny widok Takahiro wykrzywił usta. Białe kły nasunęły się na dolną wargę, a blade, świecące potem powieki osłoniły złote, podłe ślepia.
  Shay czuł się dziwnie oderwany od sytuacji, w której się znajdował. Cały czas walczył z bólem, mdłościami i gorączka, wiec nie mógł mieć pewności, czy słyszany przez niego wywód był rzeczywisty, czy może stanowił jedynie wytwór jego wyobraźni. Gdzieś w ostałych kątach racjonalizmu zachował jednak siłę na tą chwilę; na tę w której wargi Pride'a zamknęły się, podkreślając ostatnim słowem to czego lis spodziewał się od samego początku.
  Poczuł jak materac odskoczył w sprężynach, kiedy szczupłe cielsko jaszczurki niemal spełzło z posłania. Nie był jednak tego naocznym świadkiem. Gdy tylko cień osobistego medyka zmieszał się z ciemnością panująca w pokoju, Takahiro osłonił oczy przedramieniem. Zaśmiał się, ale śmiech ten przypominał tylko głębokie zwierzęce warknięcie. Przełknął grudę flegmy mając wrażenie, że połyka kupkę sklejonych ze sobą drobniaków. Jeden raz. Drugi. Kiedy Pride krzątał się przy szufladzie, Takahiro poderwał się jak pojebany i sięgnął dłonią po wiadro, które zdążył zauważyć już wcześniej. Przyciągnął je do siebie i zwymiotował. Po raz ostatni tego dnia, czując się gorzej niż gówno. Oparł się plecami o ścianę. Miedzy nogami położył naczynie, które miało służyć mu do asekuracji własnych, nieokiełznanych buntów. Zamknął oczy. Włosy rozsypały się na kamiennym murze.
  Oblizał wargę. Wyczuł go.
  Wracał tu.
  Czemu znów kąciki ust zadrżały szyderczo?
  Zebrawszy wszystkie siły, uchylił zmęczone oczy. Spoglądał na niego długo, jakby tabletki, które miał właśnie w dłoni nie były na tyle cennym reliktem, aby marnować na nie swój cenny czas. Shay mimo zmizerniałej apartycji, jaką teraz sobą prezentował miał tak naprawdę tyłek twardszy od kamienia wyjętego ze źródlanej wody mineralnej. Gnida wciąż dychała, jakby mało było jej obrażeń. Kolana zacisnęły wiadro. Łeb Takahiro osunął się po ścianie, jakby pragnął przyjrzeć się lekarzowi pod innym kątem, właśnie też wtedy uśmiechnął się. Nie był to co prawda miły uśmiech, ale najmilszy na jaki teraz było go stać.
  — Niklas… — zaczął; jego głos zaszedł głęboką chrypą, nawet nie pofatygował się aby odkaszlnąć. — Znam twoją słabość lepiej niż ty sam. Wciąż mi ją pokazujesz. Szczycisz się nią. Co więcej, robisz to nawet teraz. Boisz się, bo wiesz w jak chujowej sytuacji się znajdujesz. Zawsze ukrywałeś się pod kamieniami mając nadzieje, że żaden przypadkowy człowiek nie zgniecie cię jak robaka. — Nadal spoglądał na Pride’a wyzywająco, ale pobladł. Oczy miał lekko wpadnięte i podkrążone — jak ktoś, kto rozmyśla za długo w nocy. — Wiesz, że zwykłem dostawać to czego chce. — Wyciągnął dłoń w jego kierunku. Szorstki materiał rękawiczek musnął zaczepnie skórę Niklasa. Zabrał z jego ręki lek. A potem dokończył tonem, który nie pozostawiał już żadnych złudzeń: — Trudno jest to ze mnie wyplenić. Tak samo jak matactwo. Ale ty chyba coś o tym wiesz.
  Wiedział.
  Krew tego zasmarkanego gada nie zadziałałaby na niego tak destrukcyjnie. Naćpał go. Kąciki warg znów uniosły się w górę, a kły zahaczyły o tabletki, które właśnie wpychał sobie między popękane wargi. Twarz nadal spowijała mu wielka kurtyna cieni. Na moment znów poczuł, że mógłby zmusić go do zrobienia czegoś, co zrekompensowałoby straty jakie poniósł, ale oprócz tego wpatrywał się tylko w niego chłodno, z wyższością. Nie teraz, Shay, podpowiadał mu rozum. Nie teraz.
  Wojenny topór nadal wisiał nad ich głowami, a niewielka unosząca go lina drżała tylko, raz po raz, wiedziona ich wspólnym krętactwem. Toksyczność. To ona wyniszczy ich obu.
  Miał go w garści. Strach Niklasa, to widział Takahiro. Opadł na łóżko, dopiero kiedy leki zaczęły działać. Do tego czasu ciało pokryła gęsia skórka, a fala wszechobecnego zimna, wprawiła jego ciało w nieopanowane drżenie. Naciągał kołdrę aż po szyję, z trudem przewalił się na bok, plecami do lekarza. Po raz pierwszy śpiąc przy kimś tak blisko musiał trzymać dłoń w pobliżu sakwy, w której ukrywał ostry, zakrzywiony nóż.

  Wstał o świcie. Widok zalegającego ciała, okrytego skąpym kocem zmusił Takahiro do przystanięcia tuż przed bukowymi, solidnymi drzwiami z ręką na klamce. Po raz pierwszy od bardzo dawna zrozumiał jaki problem tkwił w jego świadomości. Przeszłość — ona żyła gdzieś w nim. Kiedy usilnie próbujesz zapędzić zwierzątko do kąta i zastraszyć je, wychodzi z niego bestia. Nieraz całkowicie nieobliczalna.
  Ale przecież wszystko da się stłamsić.
  Tak mawiał Takahiro.

— zt.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.12.17 3:18  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 2 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Złożył dłoń w pięść i uniósł ją na wysokość swoich oczu, tylko po to, aby w ostateczności złapać klamkę drugą ręką i otworzyć stare drzwi, które zaskrzypiały na drewnianych zawiasach, ledwo się na nich trzymając. Puknie i czekanie na zaproszenie nie było w jego stylu, nie w tym miejscu.
Obdarzył wnętrze obskurnego pomieszczenia badawczym spojrzeniem, zatrzymując go dłużej na znajomej sylwetce, która krzątała się w po wydzielonym obszarze, gdyż pełnił on rolę jej warsztatu pracy - gabinetu medycznego. Na spękanych ustach pojawił się zalążek uśmiechu, aż w końcu przekształcił się w jego wiarygodną parodię, kiedy wszedł do środka, zamykając za sobą desperacką aptekę.
Jesteś na odwyku — rzucił w ramach powitania, bo w tym właśnie momencie mężczyzna przerwał wykonywaną przez siebie jeszcze chwilę temu czynność - proszkowanie wstydnika i obrócił się do niego przodem, a towarzyszył temu trudny do rozpoznania grymas na twarzy. Szara cera lśniła od potu, a w podkrążonych oczach tliło się wyraźne zmęczenie, kiedy te skonfrontowały się zielonymi Bernardyna, choć żółta chusta zdradzająca przynależność do gangu DOGS tradycyjnie już podczas pobytu w tym miejscu została przez jej właściciela postawiona na wysłużonym blacie szafki, w której trzymał opracowane przez siebie leki w siedzibie ówże organizacji. Jekyll w taki sposób chciał uszanować neutralny charakter tego miejsca, a podkreślenia swojej przynależności za pomocą tego znaku rozpoznawczego było jawnym deptaniem tego wizerunku - to była wersja oficjalna, podtrzymana w celu zachowania swojej pozycji i reputacji, nieskazitelnej niczym łza. Jednakże, po prawdziwe, Doktor nie chciał się narażać w taki idiotyczny sposób na zdemaskowanie, gdyż przez próg tej przychodni przewijało się wiele szemranych typów, w tym liczni wrogowie DOGS, dlatego właśnie wybrał opcje incognito. Zresztą przychodził w to miejsce w celach prywatnych - sam był autorem niektórych receptur, które w formie leków spoczywały na półkach apteczki.
Wiotki uśmiech opuścił jego usta, po tym jak dokładnie przyjrzał się twarzy kolegi po fachu, którego znał jeszcze zanim Londyn stracił swoją datę ważności i obrócił się w pył.
Chciałem ci rzucić medyczne wyzwanie, ale natrafiłem na nieodpowiednią porę — stwierdził z wyczuwalnym rozczarowaniem w tonie głosu, ale nie wycofał się, wręcz przeciwnie. Wszedł w głąb pokoju, wyczuwając w powietrzu zapach krwi, ziół, medykamentów i wymiocin. Standard.
Rozkład pomieszczeń w tym skromnym przybytku znał na pamięć, gdyż właściwie było to najprawdopodobniej jedno z dwóch miejsc na Desperacji, w których czuł się jak w domu. Bez pytania otworzył drzwi do zaplecza, w którym znajdowały się wszystkie wytworzone przez ich dwójkę leki. Półki uginały się pod ciężarem słoików, ampułek i mniejszych lub większych szklanych pojemniczków. Zainteresowanie Doktora padło na niegdyś oszkloną, teraz pozbawioną takich atrakcji gablotkę, gdzie w naczyniach znajdowały się wytworzone przez niego trucizny na użytek własny. Przyjrzał się dokładnie jej zwartości, po czym sięgnął po jedną z nich z najniższej póki. Potrząsnął wprawionym ruchem nadgarstka jej mętną, niemalże przezroczystą zawartość.
Dojrzała. Powinna wystarczyć — mruknął pod nosem, po czym otworzył wieko podniszczonej torby, w której znajdowała się między innymi apteczka pierwszej pomocy i włożył tam ostrożnie mały słoiczek, ale też wyciągnął z niej parę wydartych z zeszytu kartek. Ostatni raz zerknął na swoją kolekcje i wyszedł ze spiżarni, zamykając drzwi.
W tym oku — przycisnął palec do prawej powieki, której włączył się system obronny i zamknęła się — została umieszczona soczewka w formie artefaktu — powiadomił lekarza, mimo iż posiadał taką wiedzę, bo był jedyną osobą, przed którą Doktor nie miał żadnych sekretów. — Twoim zdaniem jest ją wyjąć bez uszkodzenia nerwu wzrokowego, siatkówki, ciała szklistego, a także każdego innego elementu. — Zmniejszył dzielących ich od siebie dystans i spojrzał na niego surowo, by mieć pewność, że Pride tego nie spierdoli. — W wolnym czasie zapoznaj się z moim notatkami. To plan operacji — oświadczył, kładąc je na blacie biurka, jednocześnie wiedząc, że tym samym podważa, zresztą całkiem świadomie i perfidnie kompetencje mężczyzny. Igrał z nim, celowo prowokował, wysłał jasne sygnały. Wyzywał na medyczny pojedynek. Jego wyczekujące spojrzenie mówiło „Spierdol to, a udowodnisz mi jaki z ciebie chujowy lekarz.”, bo przecież toczyli ze sobą wojnę od zawsze- zarówno w szkole medycznej, jak i poza nią, a także na Desperacji. Wiedział, że Pride zignoruje wypełnione jego brzydkim charakterem pisma notatki. Nie dlatego, że istniało duże prawdopodobieństwo, że się nie rozczyta, stawiał na szali własną dumę i kunszt medyczny, a obaj na punkcie tych dwóch czynników mieli bzika, jawnego pierdolca. Towarzyszyły im chore ambicje, które zostały spuszczona ze smyczy wraz z nadejściem apokalipsy. — Zostawiłem tam niespodziankę. W ramach odpowiedniej motywacji. – W ramach troski.
Zerknął znacząco na notatki, gdyż spomiędzy kartek wystawała mała zachęta. Pałeczka cynamon. Bomba witamin, które wzmogła odporność, ale oprócz szerokiej puli leczniczych zastosowań, miała też inne właściwości. Dodawała siły i poprawiła nastrój. Zdrowsza od lizaka czy cukierka, wręczanego przez lekarza rodzinnego małemu, dzielnemu pacjentowi.
To kredyt zaufania. Nie mogę powierzyć mojego zdrowia typowi, który ma taki parszywy wyraz gęby. Ogarnij dupę. Wrócę za trzy dni — zdecydował z drwiną. Obrócił się na pięcie, po czym skierował swój luźny krok do wyjścia, wkładając ręce do kieszeni, celowo przeciągając moment opuszczenia tego budynku.
Podskórnie wiedział, że ten psychopata nie pozwoli mu odejść z pustymi rękami. Znali się jak dwa łyse konie.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.12.17 21:01  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 2 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
 Miał serdecznie dość wszelkich wizyt na dłuższy czas. Rano wstał z trudem z łóżka, zauważając brak lisiego gnoja, który zazwyczaj rozsiewał swój fetor po całym domu.
Odetchnął z ulgą. Naprawdę z ulgą, wiedząc, że został sam. Całkowicie sam.
Zaśmiał się, zasłaniając jedną dłonią twarz i drżał z rozbawienia. Odwrócił głowę w stronę Lorenzo, który leżał w tym samym miejscu, w które go ostatnio kopnął. Wstał z łóżka, stawiając niepewnie stopy na posadce. Chłód przeszył jego ciało, przyprawiając o nieprzyjemne mrowienie.
 Lorenzo wyglądał tak samo gównianie, jak on sam. Z wyprutym okiem łypał na niego oskarżycielsko, trochę z politowaniem.
Wiem, wiem. Wyglądam jak śmierć.
Podniósł kompana z ziemi i posadził na stole. Sam zasiadł na drewnianej ławie i wsparł głowę na dłoni. Wypuścił nieświeże powietrze spomiędzy warg. Uparcie świdrował go wzrokiem.
Okej. Zszyję ci po raz ostatni to oko. Więcej nie proś mnie, kiedy znowu się potłuczesz. Jasne?
Jasne. Na pewno odpowie. Lorenzo pozostawał tam samo małomówny, co stojąca za plecami Pride'a ludzka czaszka, stanowiąca jego swoistą pamiątkę. Niewiele ich posiadał. Ta, jednak pozostawała istotnym elementem w jego życiu, którym nikomu się nie chwalił. Nie lubił sentymentalizmu.
Jego tajemnice pozostały prywatnymi tęsknotami. Świat nie musiał wiedzieć o nich, dla niego mógł pozostawać fałszywym gadem, którym w końcu był. Apokalipsa jedynie wyświadczyła mu przysługę. Stał się własną, ulepszoną wersją. A o dawnej ludzkiej powłoce wiedział jedynie żyjący jeszcze dr Jekyll — kolejna desperacja gnida, która dawno powinna znajdywać się kilkanaście metrów pod ziemią.
 Na jego nie fart Jekyll wybrał najbardziej nieodpowiedni moment na wszelkie wizyty. Pride wyczulony na wszelkie bodźce jeszcze bardziej niż zwykle — gdyż będąc na odwyku wszystko wyostrzało się — wyczuł jego zbliżającą się sylwetkę. W pierwszym odruchu miał nadzieję, że ten nie zajrzy do środka. Ominie chatę, sprawdzając czy gospodarz jest w domu i przemknie niczym szczur, omijając jego aptekę. Ale nie.
 Poczwara wsunęła się bezszelestnie do środka, niczym upiór nękający jego myśli. Holi był jedną z nielicznych mar nawiedzających go również na jawie.
Jesteś na odwyku.
Blondyn wywrócił oczami, jawnie demonstrując, gdzie ma jego spostrzegawczość. Stanął przy stole roboczym, wracając do pracy z dnia poprzedniego i skupiając resztki uwagi na specyfiku.
Może wtedy byłbyś wstanie mnie pokonać.
Gadzi uśmiech wdarł się na jego usta i pomimo, roznoszącego się po całym ciele bólu, pozwolił sobie na tą małą uszczypliwość. Odwrócił się, a zgarbiona postura lekarza idealnie potwierdzała wcześniejszą obserwację członka DOGS. Pride miał wszystkie objawy po stosowaniu opiatów. Obecnie był niesamowicie zmęczony, rozdrażniony co mogło się wiązać następnie z agresją. Spadek nastroju pojawił się wraz z Shay'em i utrzymywał aż do teraz. Nawet znajoma morda Jekylla nie poprawiała mu nastroju. Jego ruchu były opóźnione, a sam właściciel jakby zdawać się tego nie widzieć.
 Kątem oka zerknął na mężczyznę, panoszącego się po jego włościach. Ostatnimi czasy coraz więcej takich typków uważało jego lokum za własną, bezpieczną przystań. Przez chwilę zastanawiał się, czy czasem to on nie zestrzał się, a jego asertywność zmalała, czy może te wybitne jednostki stawały się coraz bardziej bezczelne i próbowały zagarnąć go wraz z całym burdelem.
Pierdolcie się wszyscy.
Zacisnął mocniej palce na szklanym słoiczku, czuł jak zaraz szkło ulegnie pod naporem jego siły, jednak Bernardyn rozproszył jego dotychczasową złość, na medycynę — kartę przetargową, którą można było zmusić go do chwilowej koncentracji na kimś, a nie sobie.
Pierdolisz mi o tym oku już jakiś czas. A więc, postanowiłeś się go pozbyć. Mądrze.
Potaknął, siadając na ławie. Cholernie się zmęczył. Pobladł jeszcze bardziej, a fala mdłości zalała ćpunowi usta. Z trudem powstrzymał się przed bełtem.
 Mimowolnie przeniósł wzrok na teczkę z notatkami. Zaśmiał się gorzko, widząc parę kartek zapisanych drobnym maczkiem. Arogancja buchała od nich obu, dlatego też blondyn nie mógł pozwolić sobie, aby ten angielski piesek za bardzo rozbrykał się po jego podwórku. Złapał teczkę z planem operacji, jak gdyby miał zamiar przeczytać zapiski drugiego lekarza. Jednak nie. Mylne wrażenie zostało rozwiane wraz z wrzuceniem ich w ogień tlący się w niewielkim kominku.
Jakie notatki, Jeki?
Uśmiechnął się złośliwie. Pomimo paskudnego stanu zdrowia, gadzia natura nie odstępowała go na krok. Zabrał jedynie laskę cynamonu, którą obracał w palcach, ale nie spuszczając wzroku z gościa.
Nie podoba ci się moja gęba? Ranisz moje serce, kochanie.
Perlisty śmiech rozniósł się po chacie, a on mocniej opadł na krześle. Przez chwilę krzesło wyglądało na strasznie wielkie, a może to Pride nieco spadł z wagi?
Jeśli chcesz, abym się szybciej ogarnął, zostań ze mną i zajmij się mną. Potrafisz jeszcze mieć odruchy ludzkie, Jeki?
Bawił się cynamonem i wiercąc w jego plecach dziurę.
No dalej, dupku. Twój ruch.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.12.17 13:54  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 2 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
Ciche westchnienie upuściło jego usta, gdyż najprawdopodobniej upojony narkotykami umysł Niklasa zniekształcił wypowiedziane przez niego słowa, albo po prostu ten wrak lekarza słyszał, to co chciał usłyszeć, a niewątpliwie zielone oko byłoby skarbem i dopełnieniem jego kolekcji.
Gdybym chciał się go pozbyć, nie angażowałbym cię w to przedsięwzięcie — odparł tonem znudzonego życiem wykładowcy, który wyjaśnił uczniom proces rozwoju komórek rakotwórczych, gdyż tego dnia prowadził już przynajmniej dwie prelekcje podobnej treści. — Otacza mnie wystarczająca liczba kretynów, mających do mnie głęboką urazę. Z szerokimi uśmiechami na parszywych mordach wydłubaliby mi go czymś tak tępym, jak łyżeczka do herbaty. — O tak, nawet w środowisku posiadaczy żółtych chust, swoimi drastycznymi metodami lekarskimi zgromadził nastawionych do wrogo jednostek, a ten ujadający szczeniak z popsutym ramieniem, którego składał przez parę godzin był tego najświeższym i niepowtarzalnym dowodem. Nienawiść od pierwszego wejrzenia. Jekyll darzył antypatią szczyli, którzy znieważali medycynę. Z takim to napal.
Dłoń zaciśnięta na klamce zadrżała, gdyż jej właściciel usłyszał szmer kartek i wesołe zawodzenie ognia w kominku, kiedy to został nakarmiony jego notatkami. Nie uległ tej marnej próbie prowokacji, bo poniekąd zdawał sobie sprawę, że spotka te zapiski podobny los, jednakże mimowolnie palce mocniej zacisnęły się na elemencie drewnianych drzwi, przez to pobielały mu knykcie.
Nie jesteś w moim typie. Myślałem, że już dawno pogodziłeś się z tym faktem.
Zalążek uśmiechu w kącikach ust pogłębił się nieznacznie, ale nie obrócił się w celu jego demonstracji. Ten widok nie był zarezerwowany dla Bellmana, którego zresztą nie był godzien i szybko to udowodnił, bo ówże grymas zelżał w przeciągu paru sekund pod wpływem kolejnych, kaleczących uszy Doktora słów narkomana. Otóż farmaceuta obnażył przed nim swoją słabość, słabość, która nigdy nie powinna zostać ukazana światu. Nie przez usta osoby, z którą konkurował o tytuł najlepszego studenta uczelni, nie osoby, którą obdarzył minimalnym szacunkiem, nie osoby, którą tysiąc lat temu podziwiał za kunszt medyczny.
Prychnął w myślach. Ośmieszasz się, debilu, dlaczego to, kurwa, robisz?, warknął w myślach, gdyż Niklas w tym momencie skurczył się w jego oczach do rozmiaru robala, który nie umiał reanimować swoich sił po ostrym melanżu. To tak jakby przyznał się przed nim do porażki...
Pogrążasz się, Niklasie — zwrócił mu uwagę, a w tonie jego głosu pobrzmiewała namacalna surowość, dotąd nie zasmakowana przez ćpuna w ich długoletniej znajomości. — Czy  ty właśnie, usiłujesz mi tą prośbą udowodnić, że ze swoimi umiejętności nie dorastasz moim do pięt? — Zerknął na niego przez ramię, z drwiną wymalowaną na wypoczętej twarzy. Przez okres dwóch ostatnich dni regenerował siły po starciu ze swoimi dwiema osobistymi porażkami, próbując przełknąć ich pełną rozczarowań egzystencje. Mniej jednak dla Jekylla rachunek był prosty - lekarz, który nie jest w stanie wyswobodzić swojego ciała z objęć lekkiej choroby i prosi o taką przysługę inną osobą, wykonującą ten sam zawód, strzelał sobie zawodowego samobója. — Masz trzy dni, aby obmyślić strategię tego zabiegu.
I udowodnić mi, że jesteś wart tego, by być moim lekarzem prowadzącym.
Ręka nacisnęła klamkę, po czym szarpnęła za nią delikatnie. Drzwi otworzyły się, a Bernardyn opuścił te pomieszczenie z emocjonalną huśtawkę – czuł ni to rozczarowanie, ni satysfakcję, że chociaż na chwilę utarł nos tej pogrążonej w letargu pokrace.
Wyleczył się z ludzkich odruchów i dobroci. Chciał, aby operował go lekarz, a nie jego marna parodia.

Wrócił, tak jak zapowiedział, po upływie trzech dni. Również nie zapukał. Wszedł jak do siebie. Przygotowany psychicznie i uzbrojony w parszywy nastrój, bo wiara, że Niklas wziął się w garść i stanął na nogi, była minimalna, prawie nieistniejąca, chociaż naprawdę chciał w nią zainwestować, ale nigdy nie był optymistycznie nastawiony do świata. Ówże nafaszerowane pozytywnym myśleniem podejście zdechło pod gruzami Londynu.
Znalazłeś rozwiązanie, Niki? — zapytał od progu, przez zaciśnięte zęby, nie śląc się na żadne uprzejmości. Zamknął za sobą aptekę i wszedł do środka, siadając na łóżku Pride'a, ale zanim to uczynił, rzucił kątem okka na sylwetkę Niklasa, by pobieżnie określić jego stan. Wyglądał dużo lepiej niż ostatnio, więc dlaczego jego organizm nie został zalany przez falę ulgi?
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.12.17 19:53  •  Chata Pride [Desperacka apteka] - Page 2 Empty Re: Chata Pride [Desperacka apteka]
 Pride bawił się z nim, za każdym razem kiedy lekarz stawał na jego życiowej drodze. Niekończąca się przepychanka słowna stanowiła uroczą rozrywkę, z której nie zamierzał rezygnować.
Widzę, że grono fanów masz tak samo szerokie, jak ja.
Jakoby mogłoby być inaczej.  Praktycznie co drugi, przeciętny desperat — nie dzieląc ich na rasy — pragnął skrócić jednego z nich o głowę. Niklas jedynie ratował się neutralną, desperacką apteką, jaka stanowiła przybytek dla każdego chorego wędrowca, a każdy przychodzący tutaj w złych intencjach, narażał się na gniew osób mu przychylnych (albo tych, których nie zabił, bo miał dobry dzień).
&Eemsp;Zapiski, szybko zostały strawione przez ogień, które pochłonął je w parę chwilę. Blondyn z lubością wpatrywał się na destrukcyjną moc płomieni, zastanawiając się przez chwilę nad tym, że sam chciałby móc posiadać podobną właściwość. Spojrzał na swoje odkryte dłonie, wolno je zaciskając. Czucie w palcach stopniowo powracało, a drgawki ustępowały. Uczucie euforii po opiatach dawno minęło, pogrążając go w przygnębiającej depresji i stanie uśpienia. Wiedział, że musiał przeczekać najgorsze z możliwych objawów. Znał swój organizm na tyle dobrze, aby wiedzieć do czego mógł się posunąć, a gdzie leżały granice wytrzymałości.
  — Nie jestem w twoim typie? Kolejny raz roztrzaskujesz moje serce na milion kawałków.
Uniósł kącik ust do góry w zadziornym wyrazie. Drażnił się. Prowokował. Poniósł wzrok na właściciela żółtej chusty, obserwując jak ten krząta się po jego domu, a następnie zamierza wypełznąć z jego posiadłości niczym szczur. Typowe.
—  Pogrążam? Czym, Jekie? Tym, że lubię opiaty? Każdy to trochę lepiej mnie zna doskonale zdaje sobie z tego sprawę, to smutne, jak mało mnie znasz, zważając na staż naszej znajomości.
Roześmiał się, rozsiadając się w krześle. Wyłożył na prosto nogi, czując jak mięśnie na chwilę mu zastygły. Czarujący, trochę drwiący uśmiech gościł na szczupłej twarzy chirurga.
—  Żałosny, malutki Jekie, naprawdę uważasz, że potrzebuję od ciebie pomocy? Nikt nie jest wstanie mi pomóc, bo najlepszego lekarza już mam — s i e b i e. Trochę smutno byłoby powierzać życie w ręce tak mało kompetentnych osób.
Wbił w niego sugestywny wzrok. Narażał się znacznie bardziej niż powinien. Jednak taka już była jego natura. Nie potrafił zamknąć gęby, kiedy przychodziła do tego najodpowiedniejsza pora. &Emsp;Mówił to co myślał, często dodając do swoich wypowiedzi więcej jadu niż powinien – jakby już one były mało trujące. Nie zależało mu na przyjaźniach czy miłości, nie potrzebował fanów. Był samotnym, trochę zbyt zadufanym królem, który przelał zbyt dużo krwi swoich żołnierzy, lecz wcale nie mając z tego tytułu żadnych wyrzutów sumienia.
—  Strategię?
Roześmiał się rozbawiony jego sformułowaniem. Czy ten skończony kretyn naprawdę uważał, że wielki Pride, potrzebuje obmyślać strategię na wydłubanie mu artefaktu z oka?
Śmiał się jak szaleniec, a łzy zebrały się w kącikach jego oczu, nawet złapał się jedną ręką za brzuch.
—  Jak bardzo żałosne to było, Jekyll.
Zadrwił, szybko pozbywając się rozbawienia z twarzy. Posiadał niesamowitą zdolność przechodzenia między jednym stanem emocjonalnym, a drugim. Niczym na sinusoidzie. Znajdywał się raz na najwyższym punkcie, a potem nagle z impetem spadał na same dno, leżąc tam chwilę.
 Wstał z bujanego krzesła, wolno podchodząc do Bernardyna. Zmora stanęła za swoją ofiarą, wolno oplatając chłodnymi palcami jego szyję. Zbliżył spierzchnięte wargi do ucha kolegi i szepnął:
—  Nie daj mi się zwieść, Jekie, bo naprawdę mnie zasmucisz swoją naiwnością.
 I tyle. Udał się za parawan, który ledwo trzymał się w całości.

 Niklas krzątał się po aptece, przygotowując wszystkie potrzebne rzeczy do operacji. Wypolerował swój najlepszy zestaw sklepali, przygotował stół operacyjny, fartuch, igły, strzykawki, przyrządy do operacji oka oraz wyłożył całą podłogę szmatami, aby nie zabrudzić swojej brudnej posadzki.
Powiesił na swoich drzwiach tabliczkę  „zamknięte”, a następnie zatrzasnął drzwi, kiedy Jek rozgościł się w jego małym królestwie.
 Gad wyglądał naprawdę dobrze i nawet humor mu  dopisywał. Krzątał się zaaferowany, najwidoczniej nie mając już długo tak złożonych operacji, jak ta. Poczuł adrenalinę, przypływ siły, który to dodawał mu chęci do życia, a którego mu brakowało na nudnej Desperacji i którą sam sobie zapewniał w postaci narkotyków. Znudziło mu się wieczne porywanie desperatów i szukanie w nich ciekawych chorób. Większość z nich była taka sama – nudna. Dlatego też tak cieszył się na dzisiejszy dzień. Euforia w jego przypadku stanowiła zazwyczaj obawę towarzyszącą pacjentowi. Zbyt entuzjastyczny, zadowolony i mało marudzący chirurg przyprawiał o ciarki bardziej, aniżeli będący na detoksie. Pacjent mógł się obawiać o swoje życie.
— Czujesz stres? Bo powinieneś.
Zapytał, widząc jak ten sztywno siedzi na jego łóżku. Wcale nie zamierzał mu dodawać otuchy, wręcz przeciwnie. Sadystyczny temperament szeptał mu najgorsze słowa, które mogłoby wpędzić Jekylla w serię wątpliwości.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach