Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Tyrell nadal znajdował się poza wirem walki, choć sam cieleśnie siedział całkowicie obnażony w jej centrum. Głosy jakie lawirowały wokół jego głowy były umiejętnie ignorowane przez umysł, tak jakby podświadomość dla dobra organizmu przekręciła mechanizm na dosadny minimum.
&emsp Nadal się trząsł, choć kiedy sztywne dłonie Shane'a pochwyciły go za policzki sam pozwolił zadrzeć łeb wyżej. Nie wyglądał dobrze. Nie wykazywał też sobą jakiegokolwiek zdrowego racjonalizmu, który i tak na co dzień chowany był za maska nieruchomej, niewrażliwej twarzy. Teraz bardziej niż zawsze jego oblicze pokrywała biała poświata chłodu. Wyglądał jak topielec wyciągnięty z wody. Zmęczony i bez życia. Czarne włosy osłaniały mu wzrok; przez zakurzone posklejane stronki nie było widać jego turkusowych oczu — ale były tam — skryte w mroku, matowe jak u trupa.
  — Ty...
  Udało wyrwać mu się z krtani, choć głos miał bezkształtny. Jego twarz była tak blada, że pojedyncze drgnięcia mięśni odznaczały się ciemniejszym cieniem.
&emsp Spoglądał na niego. Złapał go gwałtownie za nadgarstki jak człowiek na granicy obłędu. Zacisnął paznokcie na wymiędlonych rękawach kurtki i gapił się na niego. W jego oczach zamigotała odległa, nieznana iskra.
  — Zrobiłem to. Ja... Nie... Zabiłem cię.
&emsp Dusił się suchymi słowami jak człowiek, który w paranoi dusi się łzami. Mało brakowało by i w tym przypadku silne drgawki, którymi zanosiło się jego ciało przeistoczyło się w coś emocjonalnego. Usta miał zaciśnięte, nawet nie zdawał sobie sprawy, że zagryza policzki i wargi tak silnie, że powstają mu rany. Teraz widział tylko jego. Świat składał się wyłącznie z ciemnych barw. Słyszał dźwięk ostrza, przedzierają się przez tkanki. Czuł jak odłamek niszczy struktury i zalewa je krwią. Widział siebie dźgającego Pradawnego bez opamiętania. Widział tryskająca krew — I BURZE — widział swój szał w którym odsłaniał jego kręgosłup i wyciągał go gołymi rękoma. Zrobiło mu się nie dobrze. I GRZMOT.
Od długiego czasu zaciskał powieki. Nie sądził, ze jest w stanie to przeżyć. Szepty i rozsadzający ból. Obrazy swojego potwornego dzieła.
  — Ja nie chciałem.
  Odsłonił zęby i zacisnął je jak w złości, oderwał dłonie od nadgarstków Pradawnego i przycisnął je sobie do uszu. Kołysał się, siedząc na brudnej ziemi.
  Zabiłeś go.
  Zabiłeś swojego podopiecznego.
  ZJEBAŁES.
  Wciąż te trzaski i deszcz. Pole elektromagnetyczne nasilało się. Popadał w obłęd.
  Tatuaże wypełzły spod rękawa, kiedy bluza osunęła się z jego rąk. Oddychał głęboko. Cały zalał się potem, a może to były łzy? Spływały po jego bladych policzkach, kiedy on niemal wrzeszczał (wewnętrznie). Miał ochotę wyć, ale nie potrafił, jakąś niewidzialna gula blokowała mu gardło. Dusiła go. Miał wrażenie, ze nie umie złapać tchu. Twarz pomimo tak wielkich buzujących w nim emocji pozostała bezimienna.
&emsp NIE. POKONAM TO.
  Świat wydawał się kończyć. Wirował, a on miał wrażenie, że kiedy spróbuje tylko wstać, potkanie się i wpadnie w dziurę. Położył trzęsące dłonie na ziemi. Deszcz wciąż zacinał, ale on starał się go nie słyszeć. Kolejny odruch wymiotny, ale udało się mu go powstrzymać. Jego zmęczony, przerażony wzrok szukał teraz tylko jednej sylwetki. Głosu, który mówił do niego wcześniej, jakby dopiero teraz zdrowy rozsądek postanowił go o tym uświadomić. Wstał chwiejnie — musiał przytrzymać się parapetu. Wydawał się teraz tak kruchy, że byle silniejszy podmuch był w stanie go zdmuchnąć.
  Raksha nie zmienił swojej pozycji. Wciąż czaił się przy suficie.
  Szczupłe palce zacisnęły się na nadgarstku Shane'a tak gwałtownie, że sam mógł się przerazić chłodu tego dotyku.
  — Shane — dźwięk jaki przebił się przez szalejąca burze, był jak głos martwego człowieka. — Nie dasz rady z tym walczyć — mówił z trudem, jakby naprawdę chwilę temu zaserwowano mu głęboki rejs pod woda. Chciał zapytać co to było, co siedziało w jego ciele, ale wiedział, że nie może. Nie mógł teraz się na tym skupiać. Krew lała się z  ciała i osłabiała Pradawnego z każdą drobną sekundą. — Muszę... to oparzyć.
  Opuścił łeb i oddychał przez usta. Widać było, że cierpi. Każda sekunda w tym piekle odbierała mu siły. Każda sekunda którą poświęcał na wpatrywanie się w to co zrobił... JEMU.
  Łeb opadł na jego ramie. Nie potrafił ustać na nogach, dłonie ułożył na łopatkach rudzielca, aby się utrzymać. Potrzebował miejsca, w którym choć na chwile mogliby się schronić.
  — Zabierz mnie stąd.
Kilka drobnych słów wypuścił szeptem w kołnierz jego kurtki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Ból towarzyszył mu przez całe jego długie życie. Głębsze rany również były idealnym odzwierciedleniem upodlonej duszy, zdeptanej przez samego siebie i zepchniętej do rowu.
Czas na chwilę zatrzymał się w miejscu kiedy trawiony przyzwoitością Shannona Maccoy'a próbował dojść do porozumienia z Tyrellem. Wewnętrzny Shane zostawiłby go i zajął się całą resztą, jednak durna lojalność kazała mu zainteresować się kompanem.
 Myślał już, że Tyr całkowicie odleciał do swojej krainy fantazji, i ciężko go będzie od tego oderwać, jednak nagle oprzytomniał. Wbił w niego przerażone spojrzenie, że sam Shane przez krótką chwilę je poczuł. Odsunął dłonie od twarzy anioła, jednak szybko został pochwycony za nadgarstki.
Tyrell...
Tyle zdołał wymamrotać, wpatrując się w bladą, niczym u trupa twarz Hydry. Nigdy go nie widział w takim stanie.
 Serce na chwilę podskoczyło mu do gardła,  dławiąc go, a krew pobrzękiwała mu w uszach.
 Szum. Cholerny szum.
 Przymknął na chwilę powieki, a kiedy je uchylał towarzyszył temu również lekki, zadziorny uśmiech.
Nie pozbędziesz się mnie tak szybko.
Może nie było to najodpowiedniejsze w tym momencie zważając na stan stróża, ale zaśmiał się. Parsknął śmiechem, a jego oczy lekko pojaśniały. Pokręcił głową, wsuwając palce w jego włosy i chwilę je zaczesując w tył.
Nie chce cię poganiać, rozumiem, że trauma i te sprawy, ale trochę wykrwawiam się. Zajmiesz się tym?
 Wszystko trwało chwilę.
Odsunął się, a następnie postrzelił Nadyę, mając nadzieję, że cały jego plan się powiedzie. I tak jak podejrzewał, miał większego farta niż mógł się spodziewać.
Głowa Tyrella miękko opadła na jego kurtę, a on odwrócił lekko głowę przez ramię, patrząc na czubek czarnych włosów.
Zabiorę.
Mruknął cicho, trochę niewyraźnie.


Edit:
Sorreh, jestem lamą, zapomniałem o dodaniu ograniczeń artefaktu.
__x Użycie Bransolety Ochronnej: {2/2} //  Odpoczynek:  {1/3}


Ostatnio zmieniony przez Shane dnia 05.01.18 8:01, w całości zmieniany 2 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Raksha wyczuła, że zagrożenie minęło. Omiotła swoim bystrym spojrzeniem wnętrze pomieszczenia, wysuwając łebek ze zasłony, a jej błyszcze ślepia spoczęła na klującej się w kącie sylwetce swojego właściciela. Zaskrzeczała cicho, niemalże niesłyszalnie. Posoka przestała już jakiś czas temu sączyć się z jej rany na brzuchu. Została podleczona przez zły feniksa, dlatego też ptakowi przestał towarzyszyć ból przy każdym najdrobniejszym ruchu. Wysunęła się ze swojej kryjówki i podleciała do Hydry, który właśnie przytulił policzek do materiału kurtki podopiecznego. Skrzydlate stworzenie obdarzyło Pradawnego krótkim, nieprzystępnym spojrzeniem i zatrzepotało delikatnie skrzydłami, po czym wylądowało miękko na ramieniu Tyrella. Otarło najpierw swój dziób, potem pierzasty łepek o kark anioła i zaskrzeczało ponownie, trochę głośniej, pewniej, jakbym tym akcentem chciało dodać mu otuchy. Łzy, cisnące się do ślepi, zaśliniły w kącikach oczu i upadły na lśniącą od potu skórę Sory.
Przez ciało Tyrella przebił się dreszcz, zjechał dokładnie po linii kręgosłupa, po czym rozlał się po drobnym ciele, przeszywając na wskroś każdą komórkę. Nie był nieprzyjemny i zimny. Był otrzeźwiający, poniekąd regeneracyjny - jak krople zimnej wody spływające po rozgrzanym przez słońce ciele. Przyniósł ukojenie. Dostarczył aniołowi siły, szepcząc niewerbalnie: „to nie właściwy czas na załamanie nerwowe”.
Stróż miał jeszcze coś do zrobienia, o czym przypominała mu lepka ciecz, gdy nieświadomie zabłądził ręką niżej. Krew Pradawnego nadal skapywała z ran, a teraz pokrywała także palce anioła, lśniąc pod pływem ognia, który przemieścił się z kurnika i zaczął trawić dach domku i ścianę.
Najemnicy zostali sami. Byli tylko oni, nieprzytomna dziewczynka, meble oraz zapach spalenizny. Nathaniel zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu.

Deszcz przestał padać. Burza ustała.
Kundel przemieszczał się szybko po nieznanym terenie w poszukiwaniu tymczasowego schronienia. Wyszedł za teren ogrodzenia, aby po chwili znaleźć się na głównej ulicy osady. Choć ta była wydeptana, powierzchnia podłoża, przez opady, stała się błotnista, przez co podeszwy butów zatapiały się w niej lekko, jednakże w tym momencie niewielki ciężar ciała była dla rudzielca prawdziwym wybawieniem; nie był w stanie w nim ugrząźć.
Ból kończyny górnej był coraz bardziej dokuczliwy. Stracił nad nią kontrolę, nie mógł nią ruszać. Substancja przedostała się pod skórę, a jej temperatura wypalała teraz żyły Kundla, a przynajmniej ich właściciel mógł odnieść takie wrażenie.
Jego oprawca szedł za nim, jak zombie, potykając się. Dyszał mu w kark, aż w końcu go dopadł, korzystając z okazji, że ból sparaliżował rudzielca. Rzucił się na niego jak zarażony wścieklizną pies. Powalił na ziemię, zapewniając mu błotną kąpiel i zacisnął dłoń na jego szyi, zerkając pustymi oczodołami prosto w oczy Shiona.
— Przestań się szamotać. Udawaj martwego, wtedy przeżyjesz — wyspała na wydechu i w tym samym momencie, kiedy tylko niemalże niedostrzegalnie otarł się o zbolałe ramię Kundla, jego skóra zaczęła się palić, niczym pergamin. Wydał z siebie pojedynczy wrzask, chociaż Pies mógł odnieść wrażenie, że na jego twarzy pojawiła się mimowolnie ulga. Jakby właśnie jego cierpienia doczekały się najlepszego z możliwych końców.

Ratler, zaalarmowany krzykiem kompana, spróbował wydostać się z pomieszczenia, ale drzwi były zamknięte, dlatego też nie chętnie wykorzystał do tego rozbite przez rudego mężczyznę okna i zniknął w ciemności nocy. Mimo swojej całej niechęci, którą czuł do tego małego, zdradzieckiego kota, on był DOGSem, prawdziwym. z krwi i kości, zatem czuł się w obowiązku, aby przezwyciężyć niechęci i pomóc Shionowi. Zobowiązał się do tego, idąc z nim na tę misję. Nie mógł zawieść Wilczura. Nie mógł, ale jednak się zawahał na widok mężczyzny, który miażdżył szyję wierzgającego młodzika w palcach. Zazgrzytał na zębach, roztrząsając swoje dylematy, a po chwili zerwał się do przodu, z nożem w ręku, którego wyciągnął pośpieszenie z nogi dziewczyny, kiedy rezygnował z towarzystwa Drug-onów na rzecz uratowania tyłka tego złodzieja. Wbił jego klingę w kark ślepca, wciągając do płuc gwałtownie powietrze i odsunął się szybko, jak poparzony, gdyż mężczyzna stanął w płomieniach.
Rudowłosy chłopak nie odczuwał już bólu ramienia, zniknął bez śladu, jakby był wynikiem iluzji. Jego ciało przeszedł chłód. Temperatura znów była przez niego odczuwalna normatywnie, a przynajmniej tak mu się wydawało. Na całej rozciągłości jego ręki, na skórze, pojawiła się mapa żył oznaczona srebrnymi, wąskimi kreskami. Shion nie mógł tego dostrzec, gdyż błoto oblepiło jego ciało i ubranie, a na nim spoczywał ciężar palącego się mężczyzny. Musiał go z siebie zrzucić, inaczej spłonął obaj.




Obrażenia:
Shane: Przemoczenie. Głęboka rana na plecach (między łopatkami) i dwie płytsze w okolicy pierwszych kręgów szyjnych. Traci coraz więcej krwi na skutek odniesionych obrażeń.
Shion: Przemoczenie. Odczuwanie przenikliwego zimna z tego tytułu. Wyraźnie odznaczający się siniak na kostce. Oblepiony błotem.
Tyrell: Krwawy ślad po szponach na przedramieniu i pazurach na barku. Rozcięta wewnętrzna części dłoni i palce.
Raksha: Utrata paru piór i fragmentu skóry na poziome brzucha.
Nathaniel: Czerwone ślady po przyduszeniu.
Nadya: Drgawki. Głód. Szaleństwo w oczach. I łzy na policzkach. Spalone usta i drogi oddechowe. Przestrzelone prawe ramie. Zdarta skóra z nadgarstków. Stłuczone kolana. Nad prawym wbity nóż. Postrzelony bark. Uszkodzony organ. Utrata przytomności.


Obecna temperatura to 3°C.

Macie wolną rękę. Czekam na odpisy do 10 stycznia.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Ciężki deszcz stopniowo ograniczał mu pole widzenia, a błoto coraz bardziej utrudniało poruszanie się. Nie wspominając już o piekielnym, dosłownie, bólu ręki. Jednakże pomimo jego promieniowania na niemal całe ciało, wydawało mu się, że  z każdą kolejną chwilą coraz bardziej stawał się łagodniejszy. Stopniowo, powoli. A może to były jedynie figle jego własnej wyobraźni. Ciężko było w tym momencie nad tym dłużej się zastanawiać. W pierwsze kolejności musiał znaleźć kryjówkę, rozprawić się z przeciwnikiem, a potem wrócić do reszty. Do Shane’a, do Nathaniela. Nie sądził, że jest idealną pomocą, ale zawsze mógł coś zrobić. Cokolwiek.
Myśli krążące dookoła misji ratunkowej spełzły na niczym, kiedy jego gęba zatopiła się w błocie.  W pierwszej chwili nie rozumiał jakim cudem przeciwnik znalazł się tuż obok niego, mimo że biegł, i jeszcze zdążył go powalić.
Spojrzał w pozbawione chęci do życia oczy i skrzywił się nieznacznie, próbując jakoś wyswobodzić z uścisku.
- Zostaw. – charknął na wydechu, ale uwolnienie przyszło znacznie niespodziewanie I wyjątkowo szybko. W pierwszych sekundach wpatrywał się oniemiały w złociste płomienie pochłaniające coraz bardziej ciało przeciwnikach, w drugich zdążył zejść na ziemię i zareagować. Pchnął mężczyznę zrzucając go z siebie, by powalić na ziemię, po czym pospiesznie podniósł się, wymierzając solidnego kopniaka w żebra mężczyzny, by zamroczyć go na chwilę. Nic nie powiedział. Wciąż trzymając się za ramie, tym razem skierował swoje kroki w stronę chatki, próbując biec jak najszybciej tylko potrafił. Być może ktoś będzie potrzebował pomocy. Czegokolwiek. Nie mógł znów uciekać. Czasami przychodzi taki czas, gdzie trzeba niebezpieczeństwu spojrzeć w oczy, pomimo wypełniającego każdą możliwą komórkę strachem.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Kiedy wszystko wokół umilkło odzyskał wewnętrzny spokój, choć czuł, że to nie uspakajająca burza miała wpływ na wysoki poziom jego relaksu. To była zdecydowanie zbyt długa noc. Zapach Pradawnego i dotyk pierzastego łba bestii przewaliły szale, obficie koncentrując się w ciele czarnowłosego anioła jak centrum swoistego ciepła, które dotleniało każdą pogrążoną w ciemnościach komórkę do ponownego życia.
  Nie miał pojęcia jak wiele czasu spędził przy Shane'ie. Czy cały ten czas opierał przemoczone czoło w jego kurtkę? Wszystko działo się zbyt szybko, a amok jaki na te krótką chwilę wpędził go w niesławiony mamer, odszedł pozostawiając po sobie słodko-gorzki ślad wypalający zmęczenie w jego czaszce.
  Podniósł jedna rękę i dotknął palcami delikatnego upierzenia ptaka. Był ciepły. Koił go i dodawał sił. Wydawał się przenikać przez skórę aż do jego układu krwionośnego, a stamtąd przedostawać się dalej, droga zawiłych żył  prosto do koniuszków palców.
  Na chwilę to co działo się niespełna kilka sekund (cholernie długich) temu odeszło. Czarne, burzowe chmury osunęły się gdzieś w dal.
  Palce Hydry przesunęły się w dół, wyczuwając delikatne kręgi kręgosłupa Pradawnego.
  Jeszcze niżej.
  Mokra krew musnęła jego opuszków, niemal czuł zapach tej ciemnej cieczy.
  — Usiądź.
  Zacisnął palce na ramieniu Pradawnego, po czym, twardo i stanowczo spojrzał na jego twarz, choć zmęczenie nadal krzyczało z jego twarzy; świadczyły o nim ciemne cienie pod oczami.  
  Dopiero potem zauważył leżącą na ziemi dziewczynę. Wyglądała na nieprzytomną. Krew zbierała się wokół niej  i barwiła podsadzkę. Zmartwiał próbując przywrócić w pamięci zagubione fragmenty wspomnień. Na daremne.
  — Zabiłeś ją?
  Znów spojrzał na podopiecznego, ale teraz tylko po to, aby upewnić się, że nie zdążył opaść z sił. Zaczął robić się blady. Jego zmęczony wzrok nie pocieszał Tyrella, który sam odczuwał jeszcze lekki letarg. Cokolwiek jednak zrobił, nie było to dla niego ważne. Był jego priorytetem. Krew jaka lała się z jego otwartych żywych ran plamiła już spodnie, zalewając je wodospadem, płomiennego ognia.
  Potrzebował tylko chwili, aby zapomnieć o zdrowym rozsądku. Szybkim zdecydowaniem skoncentrował swoje spojrzenie na torbie leżącej niedaleko stołu. Tam ją zostawił. Rzucił się pędem do materiałowego plecaka. Złapał ekwipunek w dłonie i wielkimi krokami powrócił do Pradawnego, z niewiarygodnym niezaspokojeniem na twarzy. Wyglądał jak dziecko, które jest świadome swojego błędu i próbuje je naprawić, z szybko bijącym w piersi serce.
  Kiedy Shane posłuchał anioła, ten uklęknął na kolano wyjmując z torby wodę odkażającą. Już wiedział, że będzie potrzebować jej cholernie wiele.
  — Musze to zaszyć.
  Mówił swoim firmowym głosem, w którym nie pobrzmiewał najmniejszy dźwięk emocji. Ale one tam były. Kłebiły się w jego wnętrzu, nie potrafiąc ulecieć; jak zamknięty w pudełku dym. Ubrudzone w krwi dłonie drżały nerwowo, kiedy oblewał jego plecy. Musiał ściągnąć wcześniej z niego kurtkę i rozedrzeć koszulkę (nie było to najprzyjemniejsze, przez ruchy mięśni, które otrzymały już zbyt wiele ran). Oczyszczająca woda polała się po rozciętych szczelinach, parząc każdą najmniejszą strukturę. Sięgnął po igłę i nici. Przełknął ślinę, wolną ręką dotykając jego zranień, aby naciągnąć skórę. I choć powinien czuć zdenerwowanie, nagły spokój znów otulił jego wnętrze. Przyjemne oczyszczenie. Dziwna podświadomość szeptała mu: ‘zrobisz to’.
  — Przygotuj się.
  Palce zacisnęły się mocniej na obolałych tkankach. Znów poczuł ciepło spływającej krwi. Obawa o powodzenie odeszła, choć nie miał dokładnie pojęcia gdzie. Przebił jego skórę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Shane tracił coraz więcej krwi. Z początkiem, kiedy nadmiar adrenaliny buzował w jego żyłach, nie odczuwał upływu sił witalnych. Wraz z uspokojeniem się całej sytuacji, zauważył, że obraz przed oczami, staje się dziwne niewyraźny, trochę rozmazany. Przesunął otwartą dłonią po swojej twarzy, pozostawiając na niej smugi krwi Tyrella, którego chwilę temu opatrzył. A raczej,  nieudolnie próbował.
 Spoglądał przed siebie z nadal wycelowaną bronią. Bariera ochronna bransolety opadła, a wraz z nią zaćma anioła. Obejrzał się przez ramię na kompana, sprawdzając na ile ten jest w stanie ogarnąć jego ranę. Nie miał zamiaru krwawić jeszcze bardziej przez roztrzęsione dłonie chłopaka.
Rób co masz robić.
Rzucił, spoglądając jak ten krzątał się po pomieszczeniu. Siadł na ziemi, nie stawiając oporu. Wpatrywał się w ciało Nadyi, zauważając powiększającą się plamę krwi.
Nie zabiłem ją, ale może umrzeć, jeśli jej nie pomożesz.
Zauważył. Decyzja należała do Hydry.
Zszywaj, śmiało.
Odparł, pomagając mu ściągnąć z siebie swoją ulubioną kurtkę, którą anioł mu zniszczył. Nadawała się już do śmieci, z czego nie był zadowolony.
 Spokój. Odczuwał spokój. Nie obawiał się bólu, ani tym bardziej umiejętności Tyrella. Zaufał mu.
 Syknął cicho pod nosem na pierwsze wbicie igły i nieprzyjemne przeciąganie nici. Pomimo dyskomfortu znosił to nieźle. Czasem tylko mocniej zaciskał zęby, kiedy Hydra dotykała poszarpanych ran.



Soreh, ale nie miałem już sił opisać tego bardziej.
__x Użycie Bransolety Ochronnej: {2/2} // Odpoczynek: {2/3}


Ostatnio zmieniony przez Shane dnia 25.01.18 12:06, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Feniks zaskrzeczał, czując delikatną strukturę palców anioła, które zanurzyły się w jego piórach. Łzy przestały się ulatniać z jego ślepi. Kiedy Hydra poruszył się, rozłożył swoje piękne skrzydła. Uderzył nim o twarz swojego właściciela, lekko, otrzeźwiająco, jakby chciał mu tym gestem przekazać wyrazy wsparcia, po czym sfrunął na podłogę i usadowił się na niej, obok ręki Pradawnego,  który w tym samym momencie dostosował się do polecenia medyka, nie spuszczając swojego bystrego spojrzenia z bladego oblicza stróża. .
Po tym, jak Hydra sięgnął po swój ekwipunek medyczny, z ulgą odkrywając, że znajduje się na miejscu, gdzie go wcześniej położył i wziął się w garść, fala nieznanego ciepła po raz kolejny zalała jego ciało; najpierw spłynęła po linii kręgosłupa, po czym rozprzestrzeniła się po całym ciele i przemieściła się do rąk, opuszków palców, które przestały drżeć, dzięki czemu ich właściciel nawlekł nić na igłę i wbił ją w szorstką skórę w celu zszycia rany. Krew zetknęła się z jego placami i wtedy spokój wyparował. Dłonie anioła zadrżały w spazmatycznych odruchach, jakby za sprawą wcześniejszej sztuczki ponownie utracił nad nimi kontrolę, na skutek czego igła zanurzyła się głębiej w skórze Shane'a, sprawiając mu tym samym ból porównywalny do okucie osy. Przedmiot wydostała się spod naporów drżących palców, a ich opuszki zostały oświetlone przez posrebrzaną poświatę, jakby blask księżyca wdarł się do środka pomieszczenia, a jego łuna skumulowała się w jedno pasmo światła, które padło wprost na zakrwawione dłonie anioła. Posoka zniknęła z jego palców i spod płytek paznokci, niczym maść dobrze wtarta w skórę. Tyrell z opóźnieniem zarejestrował jeszcze jedną anomalię, kiedy przez przypadek, oniemiały, zetknął swoje palce ze skórę Pradawnego - rana zaczęła się sklepiać, sama. Był to proces długotrwały, ale postępujący. Z sekundy na sekundy. .
Ogień, który trawił deski, nie czekał jednak, aż nabyta przez anioła moc naprawi rozerwane tkanki Wymordowanego; przemieszczał się, przeskakując z jednego fragmentu dachu na drugi, liżąc ściany swoją destrukcyjną mocą. Fragment ciężkiej dachówki spadł, roztrzaskując się o mebel. .
Najemnicy mieli coraz mniejsze szanse na wydostanie się z pomieszczenia bez żadnych uszkodzeń. Siwy dym wdzierał się do ich ust i nosów, jednakże na razie jego dawka nie była groźna dla ich zdrowia.
Jeszcze.

Nathaniel przypatrywał się w konsternacji, jak Shion wierzga, próbując zrzucić z siebie mężczyznę, który wydał z siebie nieartykułowany dźwięk, jednakże jego drobna sylwetka była niemalże bezsilna w starciu z cielskiem dorosłego przedstawiciela ich płci. Ratler otrząsnął się i złapał oprawcę mocno z ramię i pociągnął do tyłu, aby w minimalnym stopniu pomóc Kundlowi. W końcu, dzięki ich wspólnemu wysiłkowi, ślepiec runął w błoto. Czarnowłosy chłopak przejechał rękawem po swojej spoconej twarzy, rozmazując krople błota na czole i policzkach, które się do nich przekleiły na skutek szamotaniny. W tym samym czasie Shion odzyskał równowagę i wymierzył parę celnych kopnięć wprost w żebra dogorywającego ciała, które po chwili znieruchomiało.
Nastała cisza. W powietrzu unosił się zapach spalenizny.
Shion zdążył wykonać tylko jeden krok w kierunku płonącej chaty, gdyż Nathaniel, popisując się refleksem, wbił boleśnie palce w jego ramię, uniemożliwiając mu ten ruch, w zasadzie niewiele brakowało, a obaj zanurzyliby się w błocie pod ich przemoczonymi butami.
— Po co tam leziesz? — syknął, piorunując Kundla nienawistnym spojrzeniem. Cała złość skumulowała się w nim w jednym momencie. Złość na Kundla i samego siebie. Po co go zatrzymuje? Niech idzie, niech pomaga organizacji, której członek wdarł się do siedziby ich kryjówki.
Zacisnął wolną dłoń w pięść i wziął lekki zamach, ale ostatecznie knykcie nie skonfrontowały się z policzkiem Shiona w celu wybicia mu tego pomysłu z głowy. Ręka opadła luźno wzdłuż jego ciała.
—  Chcesz pomóc temu wielkiemu typowi? Zapomnij. Zbierajmy się stąd. — Pociągnął go za ramię, w przeciwległym kierunku, w którym chciał udać się Kundel, a przecież to była doskonała okazja, aby udowodnić Wilczurowi, że jego nowy nabytek spiskuje z Drug-onami za ich plecami. .
Splunął na w błoto, bijając się z własnymi myślami, przeklinając swoją lojalność. Ślepą lojalność.


Obrażenia:
Shane:  Przemoczenie. Głęboka rana na plecach (między łopatkami) i dwie płytsze w okolicy pierwszych kręgów szyjnych. Głęboka rana została w ¼ zasklepiona. Krew przez innerwacje medyczną przestała płynąć. Siwy dym pcha się do jego dróg oddechowych.
Shion:  Przemoczenie. Odczuwanie przenikliwego zimna z tego tytułu. Wyraźnie odznaczający się siniak na kostce. Oblepiony błotem.
Tyrell:  Krwawy ślad po szponach na przedramieniu i pazurach na barku. Rozcięta wewnętrzna części dłoni i palce. Siwy dym pcha się do jego dróg oddechowych.
Raksha:  Utrata paru piór i fragmentu skóry na poziome brzucha.
Nathaniel:  Czerwone ślady po przyduszeniu.
Nadya: Drgawki. Głód. Szaleństwo w oczach. I łzy na policzkach. Spalone usta i drogi oddechowe. Przestrzelone prawe ramie. Zdarta skóra z nadgarstków. Stłuczone kolana. Nad prawym wbity nóż. Postrzelony bark. Uszkodzony organ. Utrata przytomności.


Obecna temperatura to 3°C. Przypominam, że przestało padać.

Macie wolną rękę. Czekam na odpisy do 17 stycznia. Do 19, na prośbę graczy.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Już od sporego czasu nie potrafił kontrolować swojego ciała i umysłu. I choć zdrowy rozsądek wracał już na właściwe tory, on nadal nie rozumiał drżenia swoich rąk, tak samo jak i irracjonalnego ciepła rozlewającego się w jego wnętrzu. Przez pierwszą chwilę miał wrażenie, że gorączkuje, choć żaden z innych symptomów przeziębienia nie występuje — nic poza tym gorącem, które mówiło mu ‘potrafisz’.
 Przebijając się przez kolejne, ranne tkanki Pradawnego, zdawał się nie myśleć o buchającym ogniu za plecami. W tym momencie rejestrował priorytety, a właśnie nim była jak najszybsza interwencja w obrażenia Shane'a, do których notabene sam się przyczynił.
 Próbował o tym nie myśleć. Tylko cel — tylko on jaśniał mu w głowie. I tak miało zostać.
 Kolejna fala ciepła. Kolejny wdech, który miał unormować puls jego krwi tłoczonej w żyłach; buzowała, a on był dziwnie niespokojny. Czuł się inaczej, a jednak nie potrafił jednoznacznie stwierdzić co powoduje jego niewyraźne przeświadczenie.
Zmartwiał kiedy zauważył, że pierwsza rana, jak za sprawką czarodziejskiej igły zasklepia się w jeden strukturalny ciąg. Skóra Shane’a zaczęła się regenerować. Powoli, ale wystarczająco wyraźnie, aby wzbudzić jednoznaczne zdziwienie.
Chciał coś powiedzieć, zakomunikować Pradawnego, ale usta wydawały mu się być teraz sklejone w jedna cienka linie. Zapadnięte oczy, otulone zmęczeniem nie dodawały mu siły — tylko ten turkusowy błysk w tęczówce odznaczał się w szkarłacie otoczenia i szarości jego twarzy. Przyjrzał się ostrożnie, z obawą swoim dłonią i nim zebrał się na szczerość, deska podtrzymującą dachówki runęła tuż za ich plecami. Trzask jaki wydała spowodował, że chłopak gwałtownie obrócił głowę w kierunku wzrastającego płomienia. Mieli mało czasu, ale nie musiał nic mówić, wystarczyło, że spojrzał w oczy Shane’a.
 „Musimy stąd uciekać” — niema wiadomość została wysłana z powodzeniem.
 Spojrzał w stronę okna, jedynego otwartego w tym pomieszczeniu. Pomógł wstać rudzielcowi, nadal zbyt oszołamiały swoim odkryciem; blady jak mleczna szyba. Miał już stawiać krok w kierunku jedynego racjonalnego wyjścia ewakuacyjnego, kiedy widok leżącej dziewczyny wprawił go w kolejny stan ogłupienia. Krew rozlała się już wokół jej ciała jak plama po winie. Poczuł, że mrowieją mu palce u rąk.
 Dobiegł do niej z zarzuconym plecakiem na ramieniu. Przyłożył dłonie do jej rany postrzałowej. Musiał mieć pewność. Musiał to zobaczyć. Musiał się UPEWNIĆ. Jeśli Shane odezwał się do niego jakąkolwiek zdaniem, obrócił głowę i spoglądając w jego twarda twarz odpowiedział:
  — Nie możemy jej tu zostawić.
  Oczy znów zabłyszczały determinacją, tą samą, z która wyruszał niespełna kilkadziesiąt godzin temu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mocne, choć drobne palce skutecznie usadziły go w miejscu. Spojrzał z lekkim wyrzutem w stronę drugiego członka Psów, nie do końca rozumiejąc jego zachowania i całego szumu, jaki robił. Szarpnął się, by się wyrwać z jego silnego uścisku, ale nic mu to nie dało. Nathaniel pomimo swojej dość drobnej budowy, ukrywał w sobie spore pokłady siły jak widać. Shion uniósł wolną dłoń i przetarł nią twarz, by zetrzeć z niej chociaż odrobinę błota, jednak ostatecznie i tak rozmazał brązową maź jeszcze bardziej.
W pierwszych chwilach zaniemówił po słowach drugiego członka DOGS. O Nathanielu mógł powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że się bał. Już wielokrotnie odznaczał się odwagą, więc dlaczego teraz? Dlaczego chciał ich zostawić?
- Nie, poczekaj! – wreszcie wydał z siebie jakiekolwiek słowa. Nie wiedział do końca co chce zrobić. Było mu zimno, był przemoczony, obolały, głodny, a do tego wciąż odczuwał nieprzyjemne uczucie w ramieniu. Marzył jedynie o swoim ciepłym miejscu w kryjówce, ukryty pod kocem.
I taka możliwość właśnie się otworzyła. Wystarczyło nie zatrzymywać się. Nic nie mówić. Po prostu iść dalej. Posłuchać Nathaniela.
To czemu stoisz?
- Nie możemy. Już nie chodzi tylko o Smoki, ale o tamtą dziewczynkę. Jasne, było coś z nią nie tak potem, ale wyglądało tak, jakby nie była sobą, prawda? A z tego co wiem, Psy nie są bezdusznymi istotami, które zostawiają innych na śmierć. Nath, chociaż spróbujmy. – spróbował odszukać spojrzenie drugiego Psa
- Co nam szkodzi?
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

 Spodziewał się bólu, spodziewał się czegoś innego, a dostał przyjemne ciepło, które muskało jego skórę zabliźniając rany. Zdziwiona mina, którą na szczęście Tyrell nie mógł widzieć, zdawała się wyrażać podobne uczucia co Hydry.
Jak ty to zrobiłeś?
Mruknął w jego stronę, mając nadzieję, że chłopak nie wyczuje jego zdumienia w głosie.
 Odwrócił lekko głowę przez ramię, w momencie, kiedy Tyrell zakończył swoją pracę. Pradawny nie potrzebował słów, aby zrozumieć niemy przekaz skierowany w swoją stronę. Czas ich naglił. Chata płonęła, a oni mogli zostać w niej uwięzieni, jeśli się nie pospieszą.
 Rana dokuczała mu trochę podczas poruszania się, jak również utrata krwi, jednak dzięki aniołowi jego życie nie było zagrożone.
 Podniósł się na równe nogi, zapominając o swojej podartej kurtce. Szybkim krokiem skierował się ku dziewczynce, wokół której krew przybrała kształt czarnego serca. Przyłożył dwa palce do tętnicy szyjnej sprawdzając czy w ogóle jest sens brać jej ciało.
 Żyła.
 Umoczył dłonie we krwi, biorąc dziecko na ręce. Ruchem głowy wskazał Tyrellowi okno, którym miał wyjść. Sam skierował się w jego stronę. Połowa dachu runęła tuż za jego plecami, przez co sam musiał się pospieszyć. Jak anioł wyszedł oknem, Shane od razu zaraz skierował się za nim z Nadyą na rękach.
Ubrudzony jej krwią, a także własną wydostał się na zewnątrz.
Tyrell, musisz działać.
Zakomunikował mu. Położył dziewczynkę na ziemi, mając nadzieję, że Hydra zdoła ją połatać.
 Wzrokiem natrafił na Shiona i Nathaniela.

__x Użycie Bransolety Ochronnej: {2/2} // Odpoczynek: {3/3}


Ostatnio zmieniony przez Shane dnia 25.01.18 12:07, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Oczy dwóch członków gangu DOGS skonfrontowały się ze sobą w tym samym momencie w postaci kontaktu wzrokowego, lecz nie były one w żadnym stopniu porozumiewawcze. Chęć ewokacji Ratlera nie była podyktowana strachem, a raczej doświadczeniem i przykrymi wspomnieniami. Miał wrażenie, że wpadli w pułapkę, a to, co wydarzyło się w drewnianym domku, tylko potwierdziło jego teorię. Mimo iż nie mógł sprostać wyzwaniu i zrozumieć motywu postępowania ich wroga, komuś bardzo zależało na tym, aby ich wyeliminować.
Kiedy z ust Shiona popłynął wartki potok słów, przewrócił oczyma w ramach zademonstrowania swojej irytacji, po czym wycofał palce z ramiona kompana, zaciskając jednocześnie mocno szczękę, walcząc sam ze sobą. Zęby, który otarły się o siebie w tym nagłym geście, zazgrzytały. Kundel miał poniekąd racje, ale przyznanie mu jej nie wchodziło w grę.
Wypuścił gwałtownie powietrze z płuc, rozchylając drżące wargi, a dwie ręce na powrót uformowały się w pięści.
— On ją postrzelił — odezwał się w końcu, szepcząc. Jego wzrok padł najpierw na zarys jednorozmiarowych domków, które układały się wydłuż uliczki w prostej linii, a potem opadł na szyję Shiona. — Ten rudy dryblas, by ratować własną skórę — sprostował po chwili, przełykając ślinę. Umieścił dłonie w kieszeni, gdyż te zaczęły drżeć. Jego stan emocjonalny był niestabilny, ale Kundel nie mógł znać przyczyny takowego, a Ratler nie miał zamiaru udostępniać mu informacji o swojej przeszłości.
— Chodźmy — rzucił oschle, bez wyrazu, odwracając się na pięcie, w ramach pretekstu, by uciec przed ciężarem spojrzenie piegusa.
Dostrzegł rysy trzech sylwetek, które najprawdopodobniej należały do Drug-onów i dziewczynki. Bez słowa ruszył w tamtym kierunku.


Feniks wyleciał z płonącej chaty, zaraz po tym, jak Tyrell stanął na parapecie i skoczył, czując jak wilgotna gleba pod nogami ugina się lekko pod naporem jego butów. Shane'owi bez zbędnych przeszkód udało się we własnych ramionach przetransportować dziewczynkę na zewnątrz, potem przejął ją Tyrell, czując po palcami kości. Ciało Nadyi było lekkie. Mogła warzyć maksymalnie piętnaście kilogramów. Z jej ust wydobyło się pojedyncze stęknięcie, gdy została odłożona na wilgotną trawę, bokiem, tak, aby tkwiąca w wątrobie kula nie przemieściła się bardziej, ale nie odzyskała przytomności. Oddech z ledwością ulatywał z jej lekko uchylonych warg, skraplając się z chłodnym powietrzem w postaci pary. Klatka piersiowa unosiła się i upadła chaotycznie, spazmatycznie. Skóra dziecka była blada, a twarz wykrzywiona w bólu.
Kiedy Tyrell swoim medycznym okiem ocenił jej stan, zdał sobie sprawę, że nie mógł zwlekać. Stan życia dziewczynki był zagrożony. Śmierć złożyła pocałunek na jej sinych wargach i zaciskała na niej swoje lodowate szpony.
W tym samym momencie, dzięki genom wilka, Shane mógł poczuć na swoim karku spojrzenie, a zmysłem słuchu wyłapać szelest liści. Najprawdopodobniej ktoś znajdował się w kępie krzewków, którym było porośnięte podwórze w okolicy drewnianego płotu.
Ogień pożerał drewnianą konstrukcje, wygryzając się w każdy jej segment.

Obrażenia:
Shane: Przemoczenie. Głęboka rana na plecach (między łopatkami) i dwie płytsze w okolicy pierwszych kręgów szyjnych. Traci coraz więcej krwi na skutek odniesionych obrażeń.
Shion: Przemoczenie. Odczuwanie przenikliwego zimna z tego tytułu. Wyraźnie odznaczający się siniak na kostce. Oblepiony błotem.
Tyrell: Krwawy ślad po szponach na przedramieniu i pazurach na barku. Rozcięta wewnętrzna części dłoni i palce.
Raksha: Utrata paru piór i fragmentu skóry na poziome brzucha.
Nathaniel: Czerwone ślady po przyduszeniu.
Nadya: Drgawki. Głód. Szaleństwo w oczach. I łzy na policzkach. Spalone usta i drogi oddechowe. Przestrzelone prawe ramie. Zdarta skóra z nadgarstków. Stłuczone kolana. Nad prawym wbity nóż. Postrzelony bark. Uszkodzony organ. Utrata przytomności.


Obecna temperatura to 3°C.

Macie wolną rękę. Czekam na odpisy do 26 stycznia.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach