Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 2 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Odetchnął w duchu z ulgą, widząc jak dziewczyna uspokoiła się, a dotąd spięte barki nagle swobodnie rozluźniły się, opuszczając wiotkie ręce wzdłuż ciała. Z zadowoleniem przyjął nagły obrót spraw, który był mu niesamowicie na rękę. Nie uśmiechało mu się użeranie z młodą dziewuchą, która zapewne na jego widok prawie rozpłakała się wniebogłosy. Zlecenie miało przebiec w prosty i nieskomplikowany sposób, a jego początek miał sugerować również jego koniec. Jak na razie szło gładko, Tyrell, niczym królicza łapka przynosił mu szczęście. Emanował spokojem, a ludzie naturalnie rozluźniali się w jego obecności. Może nieco surowo oceniał  pomóc stróża w całym tym zdarzenia, ponadto...
Od kiedy on miał partnera do zleceń? Tyrell już drugi raz uczepił go niczym rzep psiego ogona (akurat w jego przypadku to stwierdzenie było bardzo dosłowne) i dreptał za nim na krótkich nóżkach po górach i dolinach. Kolejny raz przyszło mu wykonywać misję z dzieciakiem. Przydatnym dzieciakiem. Pomimo swojej niewinnej twarzy anioł posiadał niesamowite zdolności bojowe, które ku zdziwieniu Shane'a, były bardzo rzadko wykorzystywane.
Rudzielec wszedł pierwszy za dziewczynką i dyskretnie rozejrzał się po skromnym domostwie, w którym unosił się apetyczny zapach mięsa. Ślina nabiegła mu do obu policzków, jednak szybko ją przełknął. Siadł wraz z poleceniem gospodyni i potaknął na jej słowa. Nawet nie zdążył rozejrzeć się po całym bałaganie, jak dziewczynka podsunął mu pod nos placki z sosem. Poczuł kolejny raz napływ śliny do ust. Dawno nie jadł czegoś podobnego. W Smoczej Górze, ich kucharz kolejny tydzień z rzędu serwował im kaszę z podejrzanie wyglądającymi grzybami, po których wielu z nich chorowało na zatrucia pokarmowe, o ile nie mieli zbyt zgniłych żołądków. To co teraz widział, wyglądało jak prawdziwa uczta bogów, a ta mała stała się na chwilę ich przywódcą. Zapach był smakowity, nacieszył nim nos zanim nie wbił w pierwszy kawałek widelca i odkroił placka. W pierwszym odruchu obawiał się, że jego maniery przy stole mogą pozostawiać wiele do życzenia, gdyż kilkaset lat wstecz jadł podobnymi sztućcami. Obecnie jadł palcami albo łyżką, czasem trafił się powyginany widelec, ale nóż...no cóż, nożem to odcinało się łby mniejszych zwierząt bądź ryb i patroszyło, nie było mowy o kulturze. Chwilę walczył z jedzeniem jak prawdziwy człowiek, ale szybko odłożył nóż na bok, jedząc samym widelcem.
Twojego dziadka również to coś uprowadziło? — zapytał, ale było to głupie pytanie z jego strony. Podniósł na nią złote ślepia. Była sama, całkowicie sama. Zdana na łaskę otaczającej przyrody.
Zjadł szybko, a nawet można powiedzieć, że pierwszy.
Spokojnie, poradzimy sobie sami. — Wstał od stołu, chciał polecić aniołowi, aby ten został w środku, ale domyślał się, że nawet nie ma zamiaru go usłuchać. Rudzielec wyszedł z chaty i dużym okręgiem okrążył ją. W końcu trafił na ślady, o których prawdopodobnie mówiła dziewczyna. Przykucnął nieco i palcami przesunął po widocznych wgłębieniach w ziemi. Zgarnął nieco ziemi w dłoń i powąchał czy rozpoznaje zapach. Wyczulone wilcze geny powinny mu w tym pomóc, jednak instynkt na razie milczał.
Przeczekamy noc. Zobaczymy co się stanie. Wezmę pierwszą wartę. Jedynie co teraz już może zaginąć to kurczaki. Zaryglujemy drzwi i okno. Zostawimy przynętę. Musimy wiedzieć z czym mamy do czynienia — rzucił chropowato, czując za sobą obecność Tyrella.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tyrell od zawsze charakteryzował się prostą — wręcz banalną — osobowością. Wyraz szczerego zadowolenia na jego twarzy? Równie dobrze można byłoby oczekiwać bankructwa w M-3, albo, że cała populacja wymordowanych przejdzie na weganizm. Niezmienny spokój — to domena, którą władały jego turkusowe oczy. W tym przypadku nic się nie zmieniło. Kiedy dziewczyna rozluźniła się i przeczytała wytłamszoną wcześniej w jego kieszeni notkę, spoglądał na nią z zaciekawieniem, co w jego przypadku można byłoby równie dobrze pomylić z rozczarowaniem spowodowanym oczyszczeniem smoczych zapasów alkoholu przez zamaskowanych najeźdźców z Desperacji.
  Raksha zatoczył nad ich głowami koło i zgrabnie obniżył lot. Kiedy jego skrzydła przecięły jasne słońce, długi cień osłonił postacie najemników.
  Chłopak spojrzał w stronę obitej drewnem chaty, zdążywszy jeszcze rzucić krótkie spojrzenie Shane'owi, który najwyraźniej bez wewnętrznych oporów postanowił zaufać nieznajomej i ruszyć jej śladem.
  Shane zawsze przodował: był tym, który potrafił wyczuć niebezpieczeństwo — nawet te kryjące się w mroku. Może właśnie dlatego Tyrell mógł pochwalić się takim opanowaniem? Bez wątpienia. Anioł bez względu na okoliczności zawsze kroczył za nim. Znajdował się za jego plecami jak nic nieznaczący bagaż. Był niczym cień. Niezauważalny. Ale czym byłoby wysforowujące się słońce bez ciągnącego się cienia? Czas jaki spędził na Smoczej Górze wystarczył aby zrozumieć, że aby przeżyć i dać siłę rudzielcowi sam będzie musiał stać się silniejszy. W końcu im silniejszy blask słońca, tym większy cień. Nie mógł pozwolić sobie na zostanie w tyle.
  Uniósł dłoń, a młody feniks jakby rozumiejąc ten gest zniżył się i wczepił pazurami w jego wytatuowana rękę, która teraz wystawiła spod krótkiego rękawka. Słońce schowało się za szarą chmurą.
  Izba okazała się być dość przestronna licząc nawet stół i głęboki kocioł, z którego co chwila buchało gorące powietrze. Zapach mięsa odurzył go, na tyle, że przez moment stał zapatrzony w kocioł, nie zdając sobie sprawy, że Pradawny już dawno zasiadł za stołem. Ściągnąwszy plecak i oparłszy go o zbrukany stół, zając miejsce na przeciw wpatrując się jak sztućce układają się przed jego oczami, niczym narzędzia, którymi będzie mu dane dokonać egzekucji. Wziął widelec w palce i z tępym zaciekawieniem przyjrzał się matowemu blasku, ukrytemu we wnętrzu przyboru; gdzieś nadal tkwiło w nim życie.
  Raksha na jego ramieniu poprawił swoje złote pióra i przez moment skubał wytargany materiał koszulki chłopaka; odstające nitki wydały się wystarczająco ciekawe.
  Brzęk stawianego talerza spowodował, że uniósł niebieski wzrok ponad widelec i spojrzał dziewczynie w jasne oczy.
  — Dziękuję — wyrzucił z siebie równie mechanicznie co zawsze; choć twarz miał spokojna i niegroźną.
  W czasie kiedy dziewczyna opowiadała o straszydle, starał się zabrać do jedzenia. Raksha zeskoczył na stół i dziobnął trochę placka, kiedy sam Tyrell wpatrywał się w talerz Shane'a jakby w nim szukał podpowiedzi. Ostatecznie nabił widelec w placek i uniósł.
"Zobaczył coś małego..."
  A więc jest ich więcej?
  Zamyślił się, próbując przywołać przed swoimi oczami wygląd tego stworzenia. Jednak luki, jakie pozostawały w zasobie ich informacji nadal nie potrafiły sprecyzować jak wielkie to było i czy poruszało się na dwóch a może czterech łapach.
  Krzesło zaskrzypiało, Shane podniósł się ze stołka.
  Wilk postanowił wyjść ze swojej jamy.
  Drzwi od izby zostały otwarte jakby sam ten gest zasugerował o wyostrzonym siódmym zamyśle Maccoya. Wiedział, że anioł postąpi za nim.
  Tyrell przeniósł puste spojrzenie w stronę dziewczyny, łapiąc pod stołem swój plecak. Odłożył nawet nie nadgryziony kawałek na talerz. Kamy znów zazgrzytały ostrzami po ziemi.
  — Więc stwór pojawia się tylko po zmroku. Twój dziadek zapewne wiedział czym grozi opuszczanie izby, był zabezpieczony? Miał coś przy sobie?
  Czy był pewny iż chuderlawy jegomość z jego wyobraźni nadal żyje? Można było tak powiedzieć. Bestia zagryzała kurczaki, czy byłaby tak zachłanna, aby zająć się ludźmi? Jej głód wzrósł tak bardzo?
  Wyszedł za Pradawnym stając w przejściu. Z uwaga przyglądał się jak ten okrąża posiadłość (równie z nienaturalnie spokojnym wyrazem twarzy), a gdy kucnął, zszedł ze stopnia, nie wiedząc czy bardziej asekuracyjne, gdyby nagle z jakiś przyczyn coś miało wyłonić swój łeb spod ziemi czy czysto teoretycznie, by moc lepiej przyjrzeć się śladom.
  Eskortujący Maccoya stróż trzymał w rękach plecak (jego materiał zahaczał o brudną ziemie), niczym asystent  prestidigitatora, wynoszący ze sceny rekwizyty po skocznym występie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Raksha nadal delektuje się posiłkiem.
  — Myślisz, że dojrzymy go w mroku?
  Przybliżył się, stojąc teraz tuż przy jego boku. Potoczył wzrokiem po wydrążonych dziurach. Shane miał racje, potrzebowali pułapki. Ale jak dużej?
  — Jeśli porywa ludzi, sądzę, że parę kurczaków nie wywoła w nim wielkiego zadowolenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Shane, Tyrell

Dziewczynce nie zależało na manierach i dobrym wychowaniu, ale próbowano ją trochę ucywilizować w tym barbarzyńskim świecie. Do tej pory, kiedy nikt nie patrzył, wolała używać samych palców. Ale przy gościach nie wypadało zachowywać się jak przerośnięty prosiaczek, przez co zachowała choć pozory kultury. W końcu wypadło jej być przedstawicielką tej ponoć ładniejszej i milszej płci.
Nadya zerkała co jakiś czas na feniksa. Nigdy nie widziała tak pięknego stworzenia, z ptactwa w okolicy kręciły się co najwyżej kury i stado niegroźnych, zmutowanych wróbli lubiących czasem podbierać ziarno jej podopiecznym. Pokiwała głową słysząc pytanie o dziadka. Teraz przez tajemniczych bandytów miała problem z pójściem na targ, droga w jedną stronę zajmowała pół dnia, jeśli szło się w dobrym tempie. Nie mogła zostawić domu i kurcząt bez opieki na tak długo, a zabrać ich też przecież nie dałaby rady.
- Niech panowie uważają na koguta Heńka, czasem dziobie i atakuje bez powodu - ostrzegła najemników. Nie chciała, żeby coś im się stało, a ganianie za ptakiem by go zamknąć było bezcelowe. Pierzasty król podwórka dobrze wiedział jak uciekać, żeby nikt go nie dorwał.
- Miał łopatę. Raz jak przydzwonił nią złodziejaszkowi, to biedaczek nie mógł się pozbierać przez następny dzień. I latarenkę, która zniknęła razem z nim. I mapę miał, taką starą, nigdy się z nią nie roz... roszs... nie zostawiał jej samej - odpowiedziała Tyrellowi. Nie wydawała się być przygnębiona stratą opiekuna, jakby wierzyła, że on wciąż żyje. Albo wiedziała coś, czego jeszcze nie wygadała.
Młoda została w środku i sprzątała po obiedzie, kiedy jej goście oglądali ślady. Oprócz pazurów znaczących glebę, w zaschniętym błocie było również kilka odcisków stóp, a raczej wydłużonych, całkiem sporych łap. Po układzie poduszek przypominały raczej psie bądź wilcze, choć tego nigdy nie można być pewnym. Zwrócone były w stronę lasu zaczynającego się kawałek za domem. Tam mogło być więcej poszlak i jednocześnie wskazywało na kierunek, z którego nastąpiłby potencjalny atak. Było to bardziej prawdopodobne niż suche pustkowie, z którego przyszli.
Wymordowana wreszcie wyłoniła się z domu, wycierając wilgotne ręce o ubranie, akurat na moment, w którym kogut zaczął skradać się do mężczyzn. Złapała za miotłę i szturchnęła nią Heńka, każąc mu uciekać.
- W razie jakby czegoś było trzeba, to będę za kurnikiem - oznajmiła, po czym skierowała się w stronę drugiego budynku, w pobliżu którego kręciło się najwięcej pierzastych zwierzaków.


__________________________________________________


Informacje o NPC:
Wskazówki:
Podsumowanie:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wydał z siebie ciche syknięcie widząc to wszystko. Małe jaszczurki stawały się upierdliwe oraz męczące. I na domiar złego, zaczęły cholernie ich opóźniać, a przecież nie mieli tyle czasu, by się z nimi „bawić”. Na moment oderwał spojrzenie od dwójki swoich nowych, chwilowych towarzyszy, żeby zorientować się co porabia Nathaniel. Radził sobie całkiem dobrze, i w duchu musiał przyznać, że jest nawet zadowolony z jego towarzystwa, chociaż początkowo cicho oponował rozkazom nadanym z góry.
Ponownie spojrzał na maluchy, krzywiąc się przy tym i próbując intensywnie coś wymyślić. Wreszcie sięgnął do swojej torby, którą pospiesznie otworzył i wyjął z niej bochenek chleba. Nie zastanawiając się dłużej i przy tym nie chcąc tracić zbyt wiele czasu, ułamał jego kawałek a następnie zamachnął się i rzucił jak najdalej od siebie, mając nadzieję, że zwabi to jaszczurki i kupi sobie tym trochę czasu. Jeżeli udało się, to pospiesznie zeskoczył ze swojej bezpiecznej skałki, po czym pognał do Nathaniela, sprawdzając jego stan. Upewniwszy się, że może iść, stara się wyrwać go z tego miejsca jak najdalej. Jeżeli jednak Nathaniel nadal czuł się na tyle skołowany, że nie da rady biec, to Shion stara się wciągnąć go na skałkę, gdzie na spokojnie, no, w miarę, będzie w stanie się ogarnąć. Innego wyjścia z tej sytuacji w tym momencie po prostu nie widział.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Zaczynało zmierzchać. Informacje którymi uraczyła ich młoda dziewczyna bardzo długo błądziły po głowie Tyrella jak sen, który nie dawał o sobie zapomnieć. Większość czasu spędzili na zewnątrz. Chłopak zajął się zbieraniem potrzebnych materiałów i analizowaniem zagajnika, z którego najwidoczniej pojawiały się długie ślady łap — z zakrzywionymi sękatymi pazurami odbitymi w ziemi.
  Złapanie tak dużego osobnika, Tyrell uznał za mało prawdopodobne. Choćby dlatego, że nie mieli tak wielu przyborów, ani czasu na wykonanie niczego co byłoby na tyle trwałe i stabilne, aby utrzymać bestię (o ile to w ogóle była bestia) w ryzach. Dzień szybko się kończył, a cienie drzew na granicy gołej gleby zaczęły rzucać już swoje smętne cienie.
  Niedaleko chaty anioł znalazł kilka odpowiednich kamieni. Były na tyle płaskie, aby swoją powierzchnią mogły spaść na łeb przybysza i na tyle ciężkie aby go oszołomić. Zamierzał rozstawić je tuż u wylotu z głębin lasu — to miejsce jako jedyne dawało spore pole do popisu przez rozłożystość koron roślinności.
  Godzinę później wdrapał się na jedno z drzew konstruując swoją pułapkę. Znalazł odpowiednie gałęzie i kiedy ustawił je pod odpowiednim kątem Shane podał mu z dołu szary ciężki kamień. Gałąź miała wytrzymać — w sposób bardzo chwiejny — ciężar wspartego materiału. Trudność polegała na stabilności. Nie chciał by pułapka zawaliła się pod ciężarem kamienia. Trzykrotnie wydawało mu się, że ustawił pułapkę zbyt sztywno i sam lada moment spowoduje jej uruchomienie.
  Po kolejnej godzinie wydawało mu się, że udało mu się znaleźć odpowiedni punkt równowagi. Pułapka była gotowa. Na ścieżce prowadzącej ku wyciu znajdowały się zwalniacze, które po nadepnięciu miały uruchomić zawieszony z góry kamień. Po krótkim rekonesansie znalazł kolejne dwa obiecujące miejsca i ustawił tam dwie pozostałe, po czym wycofał się w stronę chaty. Słońce już dawno skryło się za wzgórzami, przypominając o sobie tylko delikatną, blednącą poświatą na tle ciemniejącego nieba.
  Ocierając pot z czoła zakurzonym przedramieniem wszedł do izby i odetchnął. Tym ruchem tylko rozmazał ziemię i piach na swojej brudnej twarzy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czarne chmury wodziły nad jego głową, niepochlebnie szepcząc o wziętym zleceniu.  Przypominały o sprawie, śmiały się, że zajęli się szukaniem psa, który zabija kurczaki. Shane odganiał natrętne myśli niczym komary, jednak te uparcie bzyczały mu tuż koło ucha. Pochylony nad śladami, wpatrywał się w nie uparcie. Z nikłym uśmiechem, podniósł wzrok i spojrzał w ciemną otchłań lasu. Nicość. Czekająca do zmroku śmierć. Na horyzoncie dojrzał bladą postać z czarnymi, falującymi włosami na wietrze. Bezsenność. Kolejny raz daje o sobie znać w pracy. Z nieodlepionym uśmiechem na ustach, podniósł się z kucek i ruszył ku niej. Wsunął dłonie do kieszeń spodni, zaciskając coraz mocniej palce.
Zaczekaj tu i zrób pułapki — polecił Tyrellowi. Nie był szalony, wiedział, że anioł nie zrozumie go. Nie mógł mu powiedzieć, że jego stan był coraz gorszy. Wzrok płatał mu wielokrotnie figle, ale nie tylko on. Słuch również podsuwał fałszywe dźwięki rzeczywistości. Szeptane wspomnienia. Minęło tysiąc lat, a on nadal posiadał spore dziury w pamięci. Podziurawione wspomnienia, niczym szwajcarski ser. Strzępki wydarzeń, twarzy i głosów. Kobieta stojąca przed nim była jednym z nim. Nieodnalezionym iksem w równaniu matematycznym. Błędnym wynikiem.
Dotarł do granicy lasu w kilka większych kroków. Stanął naprzeciw kobiety, którą jedynie on widział. Spoglądał w niebieskie oczy i falujące czarne włosy. Fiołki. Wszędzie pachniało fiołkami.
Czemu ciągle za mną chodzisz — mruknął niewyraźnie. Wyciągnął pomiętą paczkę fajek i wysunął z niej jednego papierosa, którego wsuwając do ust, odpalił. Wypuścił dym prosto w twarz dziewczyny, ale ona nie wydawała się zrażona brakiem taktu z jego strony.
Bo chcesz tego — odparł z ciepłym uśmiechem. Zachowywała się jakby go znała, jakby wszystko o nim wiedziała. Wkurzała go. Irytował go ten jej pewnym uśmiech i pobłażliwy wzrok.  
Nawet jeśli go znała, nawet jeśli kiedykolwiek spotkali się i on powinien ją znać, tamten człowiek, którego znała umarł. Umarł wraz ze wszystkimi starymi wspomnieniami. Zachował małą kolekcję cennych puzzli, które ułożył we własną całość. Pogodził się z własnym wybrakowanym losem. Pogodził się z pustką.
Co ty możesz wiedzieć o moich pragnieniach. Zniknij. Zniknij z mojej głowy — rzucił w nią niedopałkiem papierosa, a ona niczym oparzona zniknęła. Rozpłynęła się. Przetarł palcami oczy, czując na opuszkach zapach nikotyny. Dochodzący z głębi lasu szmer, wyostrzył jego zmysły i napiął mięśnie. Wbił złote ślepia w mrok, jednak niczego nie dojrzał. Tyrell zapewne dawno rozstawił zatrzaski i zastanawiał się, co Pradawny wyprawia. Musiał wyglądać idiotycznie albo jakby postradał zmysły.
Wrócił do chłopaka, przyglądając się zastawianym sidłom. Całkiem nieźle sobie poradził.
Mówiłeś, że kurczaki nie wystarczą na przynętę, więc może podamy coś większego? — Padło pytanie, którego odpowiedź nasuwała się sama. — Siądę w kręgu tych potrzasków, nawet jeśli coś wyleci będzie musiało w któreś wpaść. A, w ostateczności zawsze możesz rozniecić ogień — rzucił swobodnie. Praca z niebezpieczeństwem przyzwyczajała do podejmowania ryzykownych posunięć. Przestawało się martwić o własną skórę i wykonywało się zawód, jak gdyby ten był co najmniej piekarzem.
Weszli do domu, w którym panował półmrok. Jedyne światło jakie tliło się, dochodziło z kominka, gdzie niedawno był przyrządzany obiad. Rudzielec rozejrzał się po włościach młodej damy, starając się dostrzec coś ciekawego, jednak na próżno. Stare zardzewiałe garnki, sztućce, połamana i połatana domowymi sposobami broń. Na pierwszy rzut oka, nic ciekawego. Zajął się zabezpieczaniem okien na tyle domostwa. Nie mogli być wszędzie, musiał utorować sobie idealny widok na sytuację. Zabił deskami dwa okna i jedno z widokiem na kurnik. Nim również musieli się zająć, o ile mieli dbać o drób, co nie bardzo mu się uśmiechało.
Zmierzch już niebawem, jesteś gotów udźwignąć ciężar powierzonego ci życia, Tyrell? — zapytał, a zadziorny uśmiech sam cisnął się na usta. Nie oczekiwał odpowiedzi. Wyminął go, stając przy jednym z okien i zapalając kolejnego papierosa. Oparł się dłonią o ramę okienną i kątem oka spoglądał na swoje nowe tatuaże.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Shane, Tyrell

W czasie, gdy pułapka była przygotowywana, Nadya zagoniła kury do kurnika i zamknęła drzwi, dodatkowo zabezpieczając je przysunięciem paru beczek. Poruszanie nimi generowało nieco hałasu, przez co stanowiło to dodatkową mini pułapkę na nieproszonych gości. Kiedy już zajęła się wszystkim, łącznie z wypieleniem grządki karłowatych pomidorów, weszła do domu i zajęła się swoimi sprawami, by nie przeszkadzać najemnikom w ich pracy.
Konstrukcja okazała się być zrobiona solidnie, żaden kamień nie spadł nagle, żaden element nie uznał, że wybiera wolność i ucieka w stronę wschodzącego księżyca. Plan mógł się powieść, choć wciąż nie musiał. Pułapka nie była na pierwszy rzut oka widoczna, a jeśli intruz nie widział dobrze w ciemności i działał mało ostrożnie, mógł bez przeszkód w nią wpaść. Zwłaszcza, iż w miejscu zasadzki przebiegała wąska, wydeptana lekko ścieżka i kolejne kilka wydłużonych śladów. Wciąż lepiej byłoby dodatkowo zwiększyć szanse powodzenia stosując przynętę, ale i bez niej nie było tak źle.
Kiedy Tyrell i Shane znów pojawili się w domku, dziewczynka kończyła cerowanie skarpetki. Podniosła się, spojrzała na mężczyzn. Przez chwilę wydawało się, że coś powie, zaczerpnęła nawet powietrza i rozchyliła jasne wargi, ale ostatecznie zamknęła usta, wypuszczając powietrze. Zamyśliła się, zerkając w okno.
- Zapomniałam zamknąć Heńka! - stwierdziła nagle. Przez chwilę wydawałoby się, że wyjdzie szukać kuraka, ale ostatecznie opadła na krzesło.
- Hej, ktoś tam jest. I idzie tu - jasne ślepia wlepiały się w mrok za oknem, palec wskazał na nie, śledząc dwie postacie. Nadchodziły jednak nie ze strony lasu, a z tej samej co najemnicy parę godzin temu. I zdecydowanie nie przypominali porywaczy kurczaków.


__________________________________________________

Shion

Jaszczurki na widok chleba zaczęły skakać jeszcze intensywniej, niebezpiecznie zbliżając się paszczami wyposażonymi w małe, ostre kiełki. Choć wolałyby raczej mięsną przekąskę, w tym momencie byłyby w stanie rzucić się na wszystko, byleby tylko przetrwać do następnego poranka i znów zapolować na nieostrożnych wędrowców. O ile oczywiście w nocy nie pozjadają się wzajemnie, co pewnie spotkało resztę stada i przetrzebiło ich liczebność. Podczas gdy Nathaniel dochodził jeszcze do siebie, dwójka ravierów rzuciła się w pogoń za kawałkiem suchego żarełka, dopadając do niego i rozpoczynając walkę o każdy kęs. Zajęte sobą, nie zwracały uwagi na Shiona, który opuścił bezpieczną miejscówkę na kamieniu. Pozostała dwójka powoli wybudzała się z lekkiego odrętwienia, ale wciąż była zbyt skołowana, aby ogarnąć świat dookoła. Jeden z jaszczurów kłapnął lekko paszczą, próbując otworzyć oba ślepia jednocześnie, co nie wychodziło mu za dobrze. Drugi starał się podnieść, jednakże bezskutecznie. Ratlerek dał się poderwać i od razu postanowił biec wraz ze Shionem w kierunku, w którym podążali do tej pory. Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, a przed nimi było jeszcze trochę czasu.

* * *
Wreszcie nadszedł czas, w którym pojawiła się "ziemia obiecana". W mroku zamajaczyły dwa budynki - jeden przypominający kształtem dom, drugi zaś wyglądał raczej jak duża stodoła czy inny budynek żywcem wyciągnięty ze wsi. Było ciemno, jednakże w oknie domu dało się dostrzec słaby blask przygasającego ognia. Do środka wchodziły dwie postacie, zarys trzeciej dało się dostrzec już we wnętrzu budynku.
- To pewnie tu - rzucił towarzysz nietoperzowego wymordowanego. - Chodź, chyba i tak się spóźniliśmy - dodał, kierując się w stronę wejścia do domu.


__________________________________________________


Informacje o NPC:
Wskazówki:
Podsumowanie:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie wierzył, że aż tak łatwo im pójdzie. Musiał przyznać, że zrobiło mu się nawet żal jaszczurek. Niestety, nie mógł pozwolić sobie na dłuższe ich żałowanie. Byli na Desperacji. W miejscu, gdzie każdy walczył o przeżycie. Bez względu na przynależność rasową.
Skinął do swojego towarzysza, przesuwając spojrzeniem po nim, upewniając się, że nic mu nie jest. Wyglądało na to, że nie. Tyle dobrze. Wreszcie mogli ruszyć dalej.
Robiło się coraz później i chociaż Shion nie mógł narzekać, bo widział o wiele lepiej w ciemnościach niż w dzień, to jednak w mroku nocy czaiło się o wiele więcej zła. Rozejrzał się niepewnie, mając wrażenie, że coś, albo ktoś ich obserwuje, zaciskając mocniej palce na pasku torby i przyspieszył jeszcze bardziej, kierując się w stronę domu.
- Pewnie i tak. Ale najważniejsze, że dotarliśmy. – powiedział cicho, na drobną chwilę kierując spojrzenie w stronę towarzysza. Naparł dłońmi na drzwi, które pchnął, a które wydały ciche skrzypnięcie.
Gdy dostrzegł kątem oka sylwetki osób, zatrzymał się gwałtownie i sięgnął po mały nóż, gdzie zacisnął palce na rękojeści.
Ale jego się nie spodziewał..
- Shane…? Shane! – w brązowych oczach pojawiły się ogniki radości, które musiał szybko stłumić w sobie.
- Co tu robisz?
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Plan Shane'a mógł wypalić jeśli bestia faktycznie chętna była na przekąski większego kalibru, aniżeli standardowy, Desperacki kurak. I o ile była nadal w trybie żądzy krwi... Kiedy kiwnął rudowłosemu z aprobata, przez chwilę zastanawiał się co byłoby gdyby zlecenie zostało przyjęte szybciej? Czy to nie wspomniany 'dziadzia' przywitał ich w stroju wieśniaka z Heńkiem siedzącym mu na ramieniu niczym strzegący kurnika orzeł?
  Kiedy Shane zajmował się obijaniem okien, Tyrell krótką chwilę studiował prowizoryczną ‘mapę’, którą wcześniej się kierowali. Rozłożył dłonie na stole, wpatrując się w zakrzywione drogi jakby miały mu wyjawić dokąd prowadzi okoliczny las. Raksha cały ten czas siedział na jego ramieniu, jednak zajęty był bardziej strojeniem swoich złotych piór, a niżeli właścicielem.
  Kiedy dudnienie młota ucichło, podniósł wzrok znad zmiętolonej kartki i spojrzał na finał pracy Pradawnego. Wszystko wyglądało stabilnie, bestia musiałaby mocno się nasilić, aby zerwać długie miedziane gwoździe. I wtem uderzyła go myśl:
  — Czy kiedykolwiek próbowała tu wejść? W sensie — poprawił się i wsparł podbródek na ręce kierując wzrok na dziewczynę — to coś. Wiem, że porwano twojego dziadzia na zewnątrz. Ale czy kiedykolwiek to zainteresowało się domem?
  "Zmierzch już niebawem, jesteś gotów udźwignąć ciężar powierzonego ci życia, Tyrell?"
  Kiedy Shane minął go z wiązanką tych słów, podniósł głowę i spojrzał na niego. Na krótką chwilę ich spojrzenia przecięły się, a wymordowany w oczach anioła mógł zauważyć zdziwienie pomieszane z pewnością wymierzoną z jego niezmiennego, stalowego wyrazu twarzy. Nie wyglądał na słabego.
  „Zapomniałam zamknąć Heńka”
  Wtedy ocknął się i zesztywniał.
  "Hej, ktoś tam jest. I idzie tu."
  Drzwi otwarły się w tym samym momencie, kiedy Tyrell obrócił się wyglądając przez ramię. Raksha uniósł skrzydła i nastroszył pióra. Krew zamarzła w jego żyłach. Dopiero kiedy z mroku wyłoniły się dwie postaci oczy zmatowiały, a skurcz złapał go za żołądek. Czy to naprawdę były jakieś żarty? Naprawdę?
  "Shane…? Shane!"
  "Co tu robisz?"
  Anioł wstał z krzesła. Raksha na jego ramieniu uspokoił się odrobinę, ale nadal wydawał się być nieufny — jak jego właściciel. Tyrell zadarł podbródek mierząc szczyla wzorkiem. Jego twarz nie wyrażała nic.
  — „Co ty tu robisz?” — powtórzył, jego głos był suchy jak papier. — Moglibyśmy równie dobrze zapytać o to ciebie. — powoli przetoczył swój wzrok na postać stojącą obok Shiona. — Nie sądzę, aby była to odpowiednia pora na wyjaśnienia. Nie możecie tu być.
  Znów spoglądnął na dzieciaka. Nie mógł uwierzyć, że się tu pojawił. Wytatuowane dłonie wsunął do kieszeni, bo czuł, ze zaczyna zaciskać pieści.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zbijał deskami okno. Zajął się tym i nie bardzo słuchał o kogucie Heńku. Tyrell jak zawsze zajął się rozmową, a jemu przyszło wykonanie brudnej roboty; zabezpieczenie domu, gdyby ten nagle miał stać się celem ataku. Bestia mogła być znudzona kurczakami, a posmakowanie ludzkiego mięsa mogło się wiązać z jej większą odwagą (oczywiście, o ile dziadka coś zjadło). Shane wolał dmuchać na zimne. Chciał sowitej zapłaty, a od martwych zleceniodawców jej nie dostanie.
Zerknął przelotnie na anioła, a potem drzwi dziwnie zaskrzypiały. Rudzielec w pierwszej chwili nie usłyszał, że ktoś zmierza w ich stronę, dopóki nie dotarł do niego chłodny wiatr z dworu. Znajomy głos otulił jego czuły słuch, a wzrok powędrował w stronę przybyszów. Shion. DOGS.
Pradawny przez chwilę sądził, że ma znowu omamy wzrokowe, a fałszywy obraz jest wytworem wyobraźni o Nicolasie. Niestety kundel go kropla w kroplę przypominał.
Shion?
— Co ty tutaj robisz?
Chciał zadać podobne pytanie, jednak Tyrell zdecydowanie go wyprzedził. Nie spodziewał się, że hydra może pałać taką niechęcią względem dzieciaka, jednak nie dziwił mu się. Sam nie darzył DOGS sympatią, jednak poza tą jednostką.
Zlecenie. Tyrell ma rację. Nie możecie tutaj zostać — rzucił. Nie miał zielonego pojęcia, co Psy mogą tu robić, jednak ich spotkanie było zbyt absurdalne.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dziewczynka zadumała się, myśląc nad odpowiedzią. Przypominała sobie wszystko od chwili rozpoczęcia ataków, ale nie miała zbyt wiele do przypominania - stworzenie kradło kury zaledwie od paru tygodni.
- Nie - odpowiedziała wreszcie, kładąc dłonie na kolanach. - Wchodziło tylko do kurnika i atakowało tych, co nie schowali się w domu. Może rozumne jakieś było - zamyśliła się znowu, zerkając w okno. Jak na swój młody wiek, była dość dojrzała. Ale nie było tu miejsca na dziecięce zabawy, skoro musiała przetrwać z dnia na dzień. A teraz, jeśli nikt jej nie pomoże, mogła stracić możliwość utrzymania się na tym łez padole. W końcu na samych warzywach by nie przeżyła, a na pewno miałaby ciężko zimą. Latem mogła szukać owoców w lesie albo zwierząt nad jeziorkiem czy sadzawkami, ale wciąż pozostałaby kwestia zrobienia zapasów. Aż tak samodzielna nie była.
Drzwi otworzyły się.
Kolejna dwójka wędrowców wpadła do środka.
Nadya wstała, opierając dłonie o stół, niezadowolona z faktu, że pojawiły się jakieś groźne, napięte iskry pomiędzy dwiema grupami. Była ignorowana przez całą czwórkę, więc nie mogli zauważyć, jak skupia się, przybierając dziwny wyraz twarzy, kształtując wargi w kreskę, gdy przygryzła wargi.
- No, jasne. Chodź, Shion, może do przyszłego tygodnia zdążymy wrócić - warknął Nathaniel, mrużąc oczy. Nie miał zamiaru ruszać się stąd przed wypełnieniem zadania, zwłaszcza, że osoba, z którą przyszedł, znała tych dwóch mało przyjemnych typków. - Co, kretyni, serio sądzicie, że... - urwał, pociągając nosem. Kwiatowy zapach dotarł do jego nozdrzy, natychmiastowo wywołując spokój, usuwając całą agresję i spowalniając akcję serca. Oparł się o drzwi, chowając dłonie w kieszeniach. Dziwny wzrok pozbawiony emocji wbił w feniksa, przyglądając mu się. Pozostała trójka również zaczęła odczuwać skutki mocy dziewczęcia.
- To moi goście, zupełnie jak wy. Mogą tu zostać do rana. Chcecie coś do jedzenia? - ostatnie zdanie rzuciła w kierunku Shiona i Nathaniela, jednocześnie klepiąc dłonią oparcie krzesła, jak gdyby chcąc, żeby usiedli przy stole i odpoczęli po podróży.
Tymczasem na dworze, gdzieś w oddali coś zamruczało. Gorąc aż prosił się o deszcz, ale zapowiadało się na burzę. Póki co, była ona daleko i jeszcze nie było widać mocnych błysków, ale pomruki odległych grzmotów już docierały do małej chatki na odludziu.



__________________________________________________



Informacje o NPC:
Wskazówki:
Podsumowanie:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 2 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach