Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 6 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

Uczucie wilgotnego powietrza na rozgrzanych policzkach dawało poczucie wolności. Nawet jeśli po czasie spędzonym w zadymionym piekle, płuca łapczywie domagały się tlenu, na przemian unosząc i opuszczając klatkę piersiową ciemnowłosego w niemalże bolesnych spazmach. Przez kilka sekund po prostu podpierał się rękami o chłodną ziemię z nieznacznie opuszczoną głową, chcąc ustabilizować oddech, który raz po raz przeplatał się z suchymi, niekontrolowanymi kaszlnięciami. Organizm wymordowanego potrzebował chwili, by zrozumieć, że jeszcze nie nadszedł czas na ponowną śmierć, nawet jeśli niewidzialne więzy uparcie zaciskały się na jego gardle, jakby nadal walczyły z dostającym się do płuc dymem.
Gdy wreszcie odzyskał rezon, a jedyną pamiątką po jego wcześniejszej walce stało się nieprzyjemne drapanie na wysokości krtani, wierzchem dłoni otarł z twarzy wilgotne ślady, jednocześnie wdychając ich metaliczną woń. Nawet jeśli krwawienie z ust powinno wydać mu się dość niepokojącą reakcją, dźwięk, który rozlegał się w ciemnym pomieszczeniu, znacznie bardziej zasługiwał na jego uwagę. Grimshaw zmrużył oczy, jakby dzięki temu miało być mu łatwiej przebić się przez może nieprzeniknionej czerni, jednak tym razem ciemność nie chciała stać się jego sprzymierzeńcem, ukrywając przed nim coś, na czego stronę przeszła, choć wciąż istniał ten drobny odsetek szansy, że cokolwiek powodowało ten dźwięk, nie było w stanie dostrzec też jego.
Poruszył rękami, pod jedną z nich wciąż wyczuwając rękojeść ostrza, którego instynktownie nie chciał z niej wypuścić – to zaszurało cicho, gdy ostrożnie podnosił je z ziemi, o którą teraz wsparł się jednym kolanem. Druga dłoń zaczęła bezgłośnie wodzić palcami po podłożu w poszukiwaniu utraconego przedmiotu, który przez ostatni czas najwidoczniej stał się dla niej nadzwyczaj bliski. Przypominał o tym, że jeszcze niedawno szarooki znajdował się w innym miejscu i że gdziekolwiek znajdował się obecnie, wszystko co działo się wcześniej, nie było jedynie ułudą – zrujnowane miasto łudząco podobne do Apogeum, Koira, Sheba, dwójka wystraszonych chłopaków i wściekłe, kłapiące zębami kundle.
To uwiązany kundel.
Albo wisielec.
Myślisz, że to Jinx?
Krótkie paznokcie mężczyzny uderzyły o plastikową obudowę. Nie wahał się ani na chwilę, zanim pochwycił w palce znajomy ciężar. Nie chcąc wypuszczać noża z ręki, wsparł kamerę na kolanie, starając się operować drugą dłonią i obrócić przedmiot tak, by obiektyw zwrócił się we właściwą stronę. Nie wiedział, czy wcześniejszy upadek nie uszkodził kamery, ale tak jak wcześniej – zamierzał dać jej szansę. Bądź co bądź, nowoczesne opcje mogły znacznie ułatwić mu sprawę. Poznać wroga, zanim zdecyduje się podejść bliżej.
Wsunąwszy rękę za pasek urządzenia, powoli podniósł się na równe nogi. Ciemne oko obiektywu skierowało się na miejsce, z którego dobiegał dźwięk naprężonego sznura. Wcisnął przycisk i...
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

SHEBA
Brzęk wody odbijał się od ścian kiedy mężczyzna w masce brodził przed siebie. Chłód bił w ich odsłonięte ciała, a zapach bliżej nieokreślonego aromatu łechtał nozdrza; przypominał stęchliznę, którą najczęściej kojarzy się ze starymi piwnicami.
  Kiedy Jinx oświetlił pustkę, która rozciągała się za jego plecami, mógł dostrzec tylko nierówne mury jamy, która wydawała się ciągną w nieskończoność. Nie dostrzegł żadnego ruchu, żadnego błysku. Tylko ciemność i delikatna, pomarańczowa poświata.
  — Nie zostawaj w tyle — mruknął mężczyzna okrakiem spoglądając na Shebę przez ramię. Szybko jednak skupił swój wzrok ponownie na drodze, aby dopiero kilka kroków później zatrzymać się i zacisnąć palce na miotaczu ognia. Prowadzący pies również stanął i pochylił nisko łeb patrząc w ciemność. Mlasnął i zawarczał.
  — Jesteśmy blisko.
  Jasna pochodnia wyłoniła się z ciemności oświetlając część pomieszczenia. Średniej wielkości klitka w martwym dzieciakiem dyndającym na sztywnym sznurze. Ktoś jednak znajdował się tu jeszcze. Zamaskowany mężczyzna od raz u skierował ku niemu ogień.
  Pies bardzo powoli ruszył w kierunku rozpoznanego zapachu, sapiąc przerażająco i niebezpiecznie. Trzymany płomień ukazał Jinxowi niewyraźną sylwetkę Ryana.

RYAN
  Obolałe ciało Grimishawa nie skupiało ścieżek bólu; okryte mrokiem tuszowało rany, które być może miały nieść za sobą kolejne konsekwencje. Teraz jednak nie było to ważne — ważniejsze było źródło dźwięku, które ukryte w czarności domagało się odkrycia.
  Zgrzyt starego sznura stał się głośniejszy, jakby niewidzialna siła wprawiła wahadło w kolejny, mozolny ruch; może to huśtawka, na której kołysała się ponura śmierć?
  Obiektyw poruszył się, okręcił o sto osiemdziesiąt stopni, próbując złapać ostrość. Mechanizm w jego wnętrzu zazgrzytał nieprzyjemne kiedy urządzenie zostało wyrwane ze swojego śmiertelnego snu. Oprócz pajęczyny stłuczenia w prawym, górnym rogu, aparat działał bez zarzutu - bardzo szybko ukazał właścicielowi prawdę; zechciał oprowadzić go po okolicy i zabrać w sekretne miejsca, w które być może wymordowany nie zamierzał wcale się zapuszczać.
  W centrum dźwięku odnalazł wisielca, przynajmniej tak wydawało się na początku. Ciało należące do chłopaka dyndało kilka centymetrów od sufitu, ciężar utrzymywał zardzewiały hak. Ofiara wyglądała na młodą, posiadała zwierzęce uszy łudząco podobne do...
  — To... ty... — wycharczał. — Do-rwał nas. Nie mo-żecie z nim walczyć — mówił rzeżącym głosem. Zaczerpnął tchu, ale sznur jaki zaciskał jego gardło uniemożliwiał oddychanie. Zadziwiające, że żaden z kręgów nie został naruszony i chłopak nie odszedł z tego świata kilka, dobrych sekund temu (a wyglądało na to, że musiał wisieć tu już jakiś czas, więc w ogóle). — Mus-icie... się ukryć.
  Chłopak nie posiadał jednej ręki; w miejscu prawej znajdowała się wielka zakrwawiona pustka, która zabrała kończynę wraz ze strzępkami ubrań. Lastinn poruszył lewą dłonią — wyciągnął ją przed siebie, jakby chciał dotknąć wymordowanego, ale odległość jaka ich dzieliła była zbyt wielka. Zrezygnował i sięgnął pętli na szyi.
  — Musicie dost-ać się do kryjówki… tam- — urwał skrzeczącym głosem i kaszlnął paskudnie. — Klucz który macie… on jest przek-lęty.
  Głos dzieciaka przeszedł w nieregularny bełkot. Jaki sens miał zlepek tych słów? W rozciągającej ciemności dźwięk zwierzęcego oddechu przesunął się po ścianach. Lastinn zamknął oczy i uchylił usta, palce, które usilnie walczyły ze sznurem, stały się słabsze, ale nadal próbowały poluzować pętle. Chłopak nie miał szans, ktoś kto mu to zrobił dopiął wszelkich starań aby umierał wystarczająco wolno. Ciało nie miało sił walczyć.
  Kroki zwierzęcych łap i odgłos stawianych ludzkich stóp, i niskie ohydne warknięcie.
  Kiedy Ryan zdecydował się obrócić obiektyw w centrum kolejnego dźwięku szybko okazało się, że dziesięć metrów znajduje się pokaźny, paskudny pies. Był łudząco podobny do tamtych z Apogeum. Czy mógł być to jeden z nich? Jedno ucho zwierzęcia było wyraźnie nadgryzione, a rozległe rany na korpusie odsłaniały kawałek żebra.
  Oprócz niego w ciemności i w odblasku zapalonej pochodni ukrywała się zamaskowana twarz faceta, który uprzednio zaatakował ich trójkę. Mierzył w jego stronę bronią. Za nim był ktoś jeszcze…
  — Zabierz lepiej ręce z broni.

GROWLITHE
  Mebel zatrzeszczał i uderzył w drzwi. Półki załamały się we wnętrzu konstrukcji i runęły z głośnym trzaskiem. Jakaś ciecz wylała się na podłogę i ścianę barwiąc deski czarnym kolorem. Zaraz po tym nieprzyjemnym łoskocie potężna moc uderzyła w drzwi. Wydawać się mogło, że siła naparcia wyrwała materiał z futryny, jednak drewno jakie zabarykadowało pokój było wystarczająco solidne, aby utrzymać wrota w zamknięciu. Dudnienie jednak nie ustępowało. Biło w drzwi jak natarczywy sąsiad, który pragnie poznać sekrety lokatora. A wśród wszelkiego rumoru, Growlithe mógł usłyszeć podjudzony warkot.
  Krew nadal lała się ze zranienia. Do momentu aż Jace, nie obwiązał kończyny, potok wydawał się nie kończyć. Cała łydka pokryła się brudnym odcieniem posoki. Ile potrzebował czasu, aż kończyna zdrętwieje, a dolegliwości jakie odczuwał odejdą w szarą nicość? Pozostawał mu jednak jeszcze czas. Pomimo silnego bólu w biodrach i nodze zdołał przybliżyć się do leżącej twarzą w ziemi dziewczynki. Jej jasne włosy rozsypały się na posadzkę, odsłaniając bladą jasną twarz. Oczy miała zamknięte, a usta lekko uchylone okryte wśród lach popiołu i ziemi. Wyglądała na nienaruszoną. Ciało było całe, jedynie ubranie okrywała szkarłatna niewyraźna ciecz. Nie oddychała. Katka piersiowa nie unosiła się. Była zimna i martwa. Delikatna twarz skierowana w kierunku mężczyzny mówiła: ‘Czemu cię tu nie było? Czekałam’, ale czy śmiertelna skóra i porcelanowe policzki mogły tak naprawdę zadawać takie pytania?
  W pomieszczeniu robiło się chłodniej, a przez znaczny upływ krwi, nawet podwyższona temperatura ciała Wilczura odczuła znaczny spadek ciepła. Kiedy trzymał dłonie przy dziewczynce, mógł zauważyć jak siniaki na nadgarstkach przeobraziły się w rany, które nacięły jego skórę jak płytkie cięcia noża w poprzek żył. Obrażenia postępowały? Kiedy to nastąpiło? Gdy spróbował poruszyć palcami, mógł odczuć znaczne utrudnienie. Dłonie wydawały się nieco zesztywniałe, a serdeczny palec prawej ręki wydawał się być nieco ciemniejszy od pozostałych. Skórę miał ponacinaną w wielu miejscach, wszystko mogło być też wynikiem brudu. Mogło.
  Uderzenia w drzwi ustały. Coś mlasnęło i sapnęło, a potem ucichło.


► Wasze moce zostały zablokowane.
Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach. Pęknięta warga. Bolące siniaki na nadgarstkach — rany cięte w poprzek żył, płytkie; nie dotknęły naczyń krwionośnych. Krwawiące zadrapanie na biodrach. Ślady po wbitych pazurach w mięśniu podkolanowym (prawa noga), intensywnie krwawi, (zatrzymanie nadmiernego krwawienia — odrętwienie palców i stopy nastąpi po dwóch postach). Znaczny spadek temperatury ciała.
Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, ślady po linie na kostkach. Drapanie i pieczenie w gardle. Problemy z oddychaniem i mówieniem. Sącząca się krew z ust i z nosa — niewielkie ilości. Obdrapane przedramiona i dłonie, na których przez upadek pojawiło się kilka krótszych, zabrudzonych kurzem ran. Obite prawe biodro.
Jinx: zmarznięty. Przechodzą go dreszcze zimna. Ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone. Znaleziony Glock posiada 9 naboi.
► Macie wilgotne ubrania i odczuwacie wyraźny chłód. Drętwieją wam palce.
► Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
Deadline: 28.05.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nic. Pustka. I chociaż spodziewał się tego, to jednak ostatecznie miał nadzieję dostrzec... cokolwiek. Cokolwiek, dzięki czemu mógłby dokładnie określić z czym mają do czynienia. A takie gdybanie, zawierzanie w słowa nieznajomego i zakładanie nie było najlepszą opcją. A już na pewno było kurewsko frustrujące.
Nie odezwał się, na powrót oświetlając drogę przed sobą, gdy zmusił nogi do poruszenia się, chociaż cały czas nie był w stanie wyszarpać z głowy przeświadczenia, że są obserwowani.
Ktoś na pewno miał jakieś chore hobby.
"Jesteśmy blisko"
Zmarszczył brwi, nieznacznie zwalniając. Nie dlatego, że się bał spotkania z nieznanym, ale dlatego, że wolał być gotowy na przyjęcie każdej ewentualności. Chociaż trzeba przyznać, że znajoma facjata szatyna nieco go zaskoczyła. Bo poszło łatwo. Może nawet podejrzenia zbyt łatwo, dlatego też Jinx spodziewał się jakiejś pułapki, czy wyskoczenia jakiegoś nieznanego clowna ze ścieków. Czegokolwiek.
Jakby ignorując obecność dyndającego dzieciaka, zrobił krok na przód, oświetlając nieco bardziej swój ryj, by Ryan mógł go dostrzec i rozpoznać. Wolał zapobiec niepotrzebnemu wysiłkowi w postaci odskoczenia od ewentualnie nacierającego żywego czołgu w postaci drugiego wymordowanego. Mijając zamaskowanego mężczyznę, położył delikatnie dłoń na jego broni i nieco opuścił ją, by tak nie celował w Grimshawa.
- Opuść. Nie zaatakuje. - powiedział cicho, zbliżając się do Ryana, by zatrzymać się od niego w odległości jakiś dwóch metrów. Przesunął spojrzeniem dookoła, ale jak można było się spodziewać, byli tutaj sami. No, prawie sami, nie licząc ludzkiej bombki.
- Domyślam się, że nie wiesz gdzie zapodział się nasz trzeci muszkieter? - parsknął pod nosem czując wewnętrzne zmęczenie całą tą sytuacją. Jakby nie mogli się już teraz wszyscy spotkać, iść pokonać to coś, jak jakiegoś Raid bossa w grze i wrócić do siebie. Ramiona nieco opadły ze znużenia.
- Musimy go szybko znaleźć.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Łupało mu w czaszce, jakby ktoś chwycił go za włosy i kilkakrotnie huknął jego głową w gong, a potem gwałtownie przewrócił jego ciało na podłogę i tym kompletnie pomylił mu kierunki świata. Wszystko drżało, wirowało. Szwankowała grawitacja. Ciało było lekkie, otoczenie było lekki. Ręce były ciężkie. Broda również była ciężka. Dźwięki odbijały się dziesiątkami ech, doprowadzając zszargane nerwy do szału. Rzadko kiedy zastanawiał się, jakby wyglądały jego dni, gdyby zabrakło w nich kilku stałych. Przywykł do śmierci. Obcował z nią cały czas.

„Widzisz? Tak wygląda śmierć. Przywitaj się z nią.”

„Czekałam”.

Klękając, dodał sobie parę punktów do testu i dzięki temu zdał na dwa z minusem. Utrzymał więc równowagę, ale w stanie ledwo zadowalającym. Dotknął kostkami palców jej policzka. Zimno od razu przebiło się przez skostnienie skóry. Wlało chłód w żyły, które Grow zaczynał fizycznie odczuwać, jakby te cienkie niteczki wewnątrz jego kończyn nabierały zbyt wielkiego ciężaru. Obrócił lekko dłoń, by dotknąć opuszkami twarzy Evendell, cały czas wpatrzony w jej zamknięte oczy. Gęste rzęsy rzucały dwa wachlarze cieni na blade oblicze. Nie czuł się jeszcze przytłoczony. Minie kilka dni, może nawet jeszcze więcej czasu — i dopiero wtedy odczuje stratę. Zacznie dostrzegać detale, którym nagle zabrakło jej głosu albo opinii. Jej beznadziejnej naiwności do brutalnego świata.

„Czemu cię tu nie było?”

Walczyłem, przecież wiesz.
  To coraz bardziej przypominało sen. Halucynacje stworzone przez umysł. W każdym razie coś nierealnego. Śmierć Evendell była realna, jasne. Głaszcząc ją po szyi, był jak najbardziej pewien, że nie żyła. Nie wyczuwał tętna. Nie dostrzegał najmniejszych ruchów mięśni, drgnięć tkanek. Zapachu oddechu. Klatka piersiowa trwała nieruchomo. Nie było na niej ran.
  Wilgotne mlaskanie.
  To. Właśnie to było nierealne.
  Słyszał mokry dźwięk, jaki zawsze towarzyszył sytuacji, w której sam wyrywał kawał mięsa z boku zwierzyny, a potem zaczynał pochłaniać lśniący od czerwieni fragment jedzenia — zbyt szybko, zachłannie. Dzikie kłapanie szczęk. Chlupotanie krwi.
  Przesunął rękę na ubranie okrywające drobne ciałko. To coś chciało ją zeżreć... nie. Wilczur potarł w palcach niewyraźną ciecz jak znawca. To coś już ją zżerało. Dlaczego teraz była tak nieskalana? Anielskość miała w tym swój udział czy opcja znajdowania się w pułapce była jednak o wiele realniejsza niż cokolwiek co tutaj widział?
  Odłożył ją, bardzo powoli, na ziemię. Podnosząc się, spojrzał na swoje nadgarstki. Jak kurewskie stygmaty, tylko mniej symboliczne, a bardziej doprowadzające do anemii. Osłabienie coraz silniej potrząsało jego plenerem. Skąd to się brało?
  CO SIĘ TERAZ DZIEJE NAPRAWDĘ?
  Naraz przyszła mu do głowy myśl, że dostrzega na sobie efekty tego, co dzieje się w jakiejś innej czasoprzestrzeni. Gdzieś, w jakiejś równoległej warstwie, być może leżał przykuty do łóżka, z psycholem nad swoją głową? Może ten psychol bawił się nożem, nacinał mięśnie ofiary nucąc pod nosem coś głupiego i patrząc jak nieruchome nadgarstki zaogniają się od ran. I Grow śnił, a podczas tego snu mózg przerabiał faktyczne odczucia na motywy fabularne. Wyjaśnienie jak każde inne.
  Zaczął obwiązywać przeguby pociętymi szmatami. Większość z nich była zabrudzona, zapewne tylko czekając na to, by dotknąć rany i wpuścić w obieg zakażenie. Wybory nie prezentowały się jednak zbyt pozytywnie. Mógł umrzeć z wykrwawienia albo być może umrzeć przez to, że nie chciał się wykrwawić. Decyzja nigdy nie wydawała się tak prosta.
  Zaraz potem, głęboko oddychając, starając się przy okazji nie nadwyrężyć obolałych bioder, nogi i rąk, zaczął przeszukiwać magazyn. Przy jak najmniejszej ilości kroków i jak najbardziej oszczędnym ruchu dłoni, przegrzebał to, co rzuciło mu się w oczy. Przede wszystkim chciał dorwać broń — miał zamiar wyjść na hol i stawić czoła bestii, choćby reszta Psów miała go potem zdrapywać ze ścian i sufitu. Wetknął za pas spodni dwa noże o rudo-srebrnych ostrzach z nadzieją, że jeśli nie uda mu się załatwić potwora, to rdza zrobi to w jego imieniu.
  Zatrzymał się, z przedramieniem opartym o ścianę. Chwila odpoczynku.
  Potem rozejrzał się ostatni raz, zainteresowany tym, czy cokolwiek mógłby splądrować. Jeżeli nie znalazł już nic użytecznego, zajął się szafką, którą wcześniej przesunął w miejsce drzwi. Wydawała się dwa razy cięższa niż wcześniej. Pewnie dlatego, że miał już dwa razy mniej siły, żeby się z nią zabawiać.
  Wślizgnął się ponownie między bok mebla a ścianę — tym razem z drugiej strony. Zdecydowanie wolał pchać niż ciągnąć, poza tym musiał dosunąć ją wystarczająco, żeby zrobiła mu całkowite miejsce do otworu. Wsparł się ramieniem o szafę i naparł na nią, zapierają się stopami (czym? Przecież ty nie masz stóp, Jace. Czujesz stopy? Więc właśnie).
  Sapnął.
  Gdyby udało mu się wydostać, dałby sobie przede wszystkim dwie sekundy na unormowanie oddechu. Później przykleiłby głowę do drzwi i nasłuchiwał. Choć powarkiwania i uderzenia ustały, nie był pewien, czy zarejestrował odgłos kroków. Bestia mogła czaić się po drugiej stronie i warować jak pies. Płatki nosa Wilczura poruszyły się, gdy wciągał powietrze. Jak prezentowały się wonie? Tak samo intensywnie? Osłabły?
  Mrużąc oczy, palce dotknęłyby klamki. Druga ręka, póki wciąż była dostatecznie sprawna, ujęłaby nóż.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak zawsze nieomylny.
Głos w jego głowie obił się ponurym echem o wnętrze jego czaszki, gdy obiektyw wreszcie pomógł uchwycić mu wyraźniejsze i bardziej rozpoznawalne kształty. Na tyle wyraźne, by był w stanie nazwać je po imieniu, które jednak za nic nie opuściło ust Grimshawa. Widok wisielca nie wywołał w ciemnowłosym żadnych odczuć – tych naoglądał się już za wiele w swoim życiu. Jedni wieszali się z desperacji, inni byli wieszani dla czyjejś chorej przyjemności. Kiedyś sam uwiązał sznur na cudzej szyi – to była nudna i szybka śmierć.
W przeciwieństwie do tej.
„To... ty...”
Głos – nawet jeśli ochrypły – potwierdził przypuszczenia co do tego, z kim miał do czynienia. Dzieciak wyraźnie nie zdawał sobie sprawy, że im więcej próbował mówić, tym bardziej szkodził samemu sobie. To był idealny moment, by podejść bliżej i przynajmniej spróbować pomóc mu ściągnąć się ze sznura, ale osłabione i kalekie zwierzę u boku nie było mu potrzebne. Zwlekał każdą możliwą sekundę, słuchając zlepków przerywanych słów, jakby spodziewał się usłyszeć znacznie więcej.
Kto ich dorwał?
Przed kim musieli się ukryć?
O jakiej kryjówce mówił?
Myślisz, że wie, w którym miejscu wy się ukrywacie, Jay?
Ta świadomość wzbudzała w nim pewne wątpliwości. Ktoś spoza ich kręgu nie miał prawa mieć takich informacji, a jeśli je posiadał... cóż, nawet ten sznur wydawał się być dobrym wyjściem z sytuacji. Grimshaw postąpił jednak o dwa kroki naprzód, ostrożnie stawiając stopy na ziemi. Potłuczone biodro wywoływało przy tym nieprzyjemny dyskomfort, jednak mimo tego szarooki starał się stąpać bez zawahania, jakby to miało uświadomić wszystkiemu i wszystkim dookoła, że wciąż był u szczytu formy, nawet jeśli dookoła panowała grobowa cisza i równie grobowa ciemność.
Nie ma żadnego klucza ― stwierdził, choć słowa chłopaka siłą rzeczy zasiały w nim ziarno zwątpienia. Nie chciał jednak dopuszczać do siebie myśli, że ciąg niefortunnych zdarzeń, które przytrafiły się jemu i pozostałej dwójce, był winą niewielkiego przedmiotu, który jakimś cudem znalazł się w ich posiadaniu. Mimo że na Desperacji wszystko było możliwe, sprawy przekleństw i sił nadprzyrodzonych wciąż kojarzyły mu się ze słabymi horrorami, które masowo produkowano za czasów jego życia. Chyba nie chciał mu wmówić, że mieli do czynienia z demonem z zaświatów, który przybył upomnieć się o swoje? Spójrzcie tylko, jak idiotycznie wyglądał, gdy tracił ostatni oddech, wyrzucając z siebie tak banalne teorie, które całkiem słusznie przybrały formę niewyraźnego bełkotu.
Ryan prędko stracił zainteresowanie, zwłaszcza że do jego uszu dobiegł dźwięk zbliżających się kroków. Nagle znów poczuł wyraźnie ciężar ostrza w swojej dłoni, choć kiedy zwracał się z kamerą w stronę nowego źródła, robił to na tyle powoli, by nie sprowokować zbliżającego się zwierzęcia. Obiektyw dość szybko wyłapał sylwetki jego nowego towarzystwa, jednak wymordowany opuścił kamerę w momencie, w którym blask pochodni częściowo rozproszył nieprzeniknioną dla oczu czerń. Choć ruch płomienia zmieniał położenie cieni na twarzy czarnowłosego, Jay od razu rozpoznał w nim Shebę, nawet jeśli jego obecność u boku zamaskowanego mężczyzny nie zwiastowała niczego dobrego.
Poza tym jeszcze przed momentem wyważali razem drzwi.
„Opuść. Nie zaatakuje.”
Nic dziwnego, że kiedy brunet pokonywał kolejne kroki w jego stronę, Rottweiler przyglądał mu się z widocznym dystansem. Nawet jeśli na co dzień nie podchodził do świata pozytywnie i traktował ze swoistym chłodem nawet  „najbliższe” osoby, ściana, którą obecnie stawiał między sobą a Shebą była zupełnie inna. Bardziej złowroga. Wystarczył niewłaściwy ruch, a nie wahałby się zamachnąć trzymaną w ręce bronią.
Przed momentem próbowałeś zapewnić mnie, że mu odjebało i próbował cię zabić. Ale wyglądałeś jak pizda, więc mam nadzieję, że tym razem to nie żadna sztuczka ― rzucił, mimowolnie przesuwając wzrok na postacie za nim. Było oczywistym, że raczej nie spieszno było mu zaufać komuś, kto wcześniej wyraźnie zamierzał się ich pozbyć. Mężczyzna mimowolnie uniósł brew ku górze, jakby właśnie domagał się wyjaśnień.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

SHEBA & RYAN
Dzieciak spoglądnął na nich ostatni raz. Uniósł ciemne powieki, a one lada moment opadły na przekrwione oczy. Znieruchomiał. Zwierzęcy ogon i odstające uszy wydawały się teraz zwykłą sztuczną ozdobą, nie miały wykazać sobą już nic poza przyzwoitym wyglądem.
  Zamaskowany mężczyzna poniósł głowę, aby z zainteresowaniem spojrzeć na Jinxa. Mimo wszystko broń osunęła się w dół — z godnie z jego chęcią. Pies też nie poruszył się na przód — odstraszał swoim wizerunkiem budując między nim, a obiektem wyraźną ścianę obiekcji.
  — Rozdzielił was — odezwał się po chwili, kiedy w końcu oboje stanęli na przeciw siebie. — Abyście zatracili zmysły. Boi się bezpośredniego starcia. W jego świecie wasza krew pełni rolę ambrozji dla wyrafinowanych kubełków smakowych. Nic czego tu doświadczacie nie jest prawdziwe. Nic poza bólem, głodem i zmęczeniem.
  Jego głos spoważniał. Przeżarty chrypą wydał się zbyt tubalny dla tych ciemnych niezbyt widocznych ścian. Przejście które zostało wywarzone przez Ryana i Jinxa otulała już mgła, ale trudno było przyznać czy to właśnie ona, a nie gaz, który umiejętnie dusił gardło.
  — Nie mamy czasu. Pies robi się niespokojny, a to nie wróży nic dobrego. Potrzebujemy punktu odniesienia, miejsca, w którym mógłby mie—
  Coś trzasnęło. Kamienny sufit zatrząsnął się, a kawałki kamienia i piasku posypał się na ich głowy.
  Mężczyzna wymierzył spojrzenie w kierunku Ryana. Pies zaszczekał głośno, a zamaskowany pochwycił go za sierść, próbując odciągnąć w stronę z której przyszli. Pierwszy kamień opadł za plecami Grimishawa, wprawiając w trzęsienie, stalową powierzchnię jaskini.
  — Już tu są — zdołał tylko powiedzieć, a po chwili wydać z siebie głuchy okrzyk, kiedy coś złapało go za ramię i powaliło na plecy. Upadł prosto na ziemię, ale żaden z nich nie był w stanie dojrzeć jego wielkiej sylwetki.
  Uścisk mógł poczuć również Ryan. Silna moc złapała go od tyłu za kark, wbijając szpony w szyję. Kolejny kamień upadł niestrudzoną ziemie. A z ciemności, z której wyszedł Ryan zaczęły wyłaniać się ludzkie sylwetki. Nie były jednak do końca homoidalne. Mrok oblewał ich twarze. Poruszały się niezgrabnie, niczym zombie, ale nie miały z nimi nic wspólnego. Jeden z wielkiego tłumu (liczącego może dziesięć zjaw) zamachnął się. W ostatnim momencie Jinx mógł zauważyć jak srebrne ostrze noża leci prosto w jego brzuch.
  Mrok trzymający za kark Ryana, odepchnął go w głąb pomieszczenia i nim zdołał się wyrwać, mógł poczuć silny ból w prawym ramieniu. Okropne zębiska kolejnej bestii obnażyły się kiedy ta przybliżyła do niego niewyraźną paszczę.
  Gdzieś było słychać warczenie psa i dźwięk stalowej zbroi nieznajomego, który usiłował oderwać się od ciemnych dusz. W pokoju — poza tymi dźwiękami — dominował jednak przede wszystkim oddźwięk nieprzyjemnego chrapliwego oddechu.
  — Ruszajcie. Odciągnę je! – warknął na cały głos sięgając za broń. Odpalił ją leżąc na ziemi, a wielki płomień uderzył w cień, który wydał z siebie głośny skrzeczący krzyk.

GROWLITHE
  Dziewczynka nie poruszyła się. Była teraz bezwładna jak lalka porzucona przez swoją właścicielkę, głęboko w ciemny kąt. Jej twarz wydawała się być stworzona z porcelany, nie było widać na niej choćby karmazynowych rumieńców. Martwota tego miejsca wydawała się coraz bardziej przygnębiająca. Zaczęło robić się coraz zimniej. Grow mógł odczuć również głód, jaki towarzyszył człowiekowi bez dwunastogodzinnego posiłku. Noga nadal bolała jak diabli, ale przyzwyczajała do swojego odczucia. Krew zalewała łydkę i stopę.
  Pomieszczenie nie skrywało w sobie już nic więcej. Jak iluzoryczna pustka ograniczała swoim skąpym ekwipunkiem.
  Kiedy dłoń wymordowanego zacisnęła się na klamce, a łeb przyparł do drzwi, mógł poczuć krótkotrwały ból w palcu serdecznym lewej ręki. Wrażenie przypominało zetknięcie się skóry z chropowatym asfaltem – w efekcie czego naskórek został zdarty do krwi, ale kiedy Grow odważył się spojrzeć na dłoń, zobaczył tylko małe draśnięcie, które objęte czerwoną powłoką, wydawało się piekielnie drażliwe.
  Zza drzwi nie dochodził już żaden głos. Znów pustka i cisza. Kiedy wymordowany odważył się otworzyć ciężkie wrota, one nawet nie wydały z siebie krótkotrwałego skrzypnięcia. Otworzyły się gładko i posłusznie, a wraz z pustym, znanym mu korytarzem, znów poczuł spadek sił. Obraz na krótki moment zatoczył się leniwie od lewej do prawej strony i wrócił na swój dawny tor.
  Taki los czeka ciebie. Ciebie i całą watahę, szeptał mu głos w umyśle.
  Na murze — przeciwległym kamieniu, który Wilczur mógł dojrzeć po otworzeniu drzwi — widać było rozlaną krew. Była świeża, tak podpowiadały mu zmysły.


► Wasze moce zostały zablokowane.
Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach. Pęknięta warga. Bolące siniaki na nadgarstkach — rany cięte w poprzek żył, płytkie; nie dotknęły naczyń krwionośnych. Krwawiące zadrapanie na biodrach. Ślady po wbitych pazurach w mięśniu podkolanowym (prawa noga), intensywnie krwawi, (zatrzymanie nadmiernego krwawienia — odrętwienie palców (zranienie na serdecznym lewej ręki) i stopy nastąpi po jednym poście). Znaczny spadek temperatury ciała.
Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, ślady po linie na kostkach. Drapanie i pieczenie w gardle. Problemy z oddychaniem i mówieniem. Sącząca się krew z ust i z nosa — niewielkie ilości. Obdrapane przedramiona i dłonie, na których przez upadek pojawiło się kilka krótszych, zabrudzonych kurzem ran. Obite prawe biodro. Rana po zębach na lewym ramieniu – wyrwany płat skóry.
Jinx: zmarznięty. Przechodzą go dreszcze zimna. Ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone. Znaleziony Glock posiada 9 naboi.
Odczuwacie wyraźny chłód – granice 0°C – i głód.
► Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
Deadline: 17.06.


                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Miał wrażenie, że po tym, jak dotknął Evendell, jego ciało zaczęło się zmieniać. Przypominało to przenoszenie substancji z jednego naczynia do drugiego. Substancji, aury, temperatury — czegokolwiek. W tym przypadku były to zimno i ciężkość. Choć udało mu się przywrzeć do drzwi, a potem je otworzyć, im dalej brnął w to przedstawienie, tym trafiał na większy opór.
  Nogi zdawały się ważyć o wiele za dużo, stawy były jakby zardzewiałe. Palce, które aż do teraz zaciskały się na rękojeści noża, drżały i tracił w nich czucie. Doszło do tego, że przewiązał jeden z kawałków szmaty przez wnętrze dłoni, by nie upuścić dzierżonego oręża. Być może była to jedyna broń, jakiej przyjdzie mu użyć przeciwko agresorowi.
  Oby nie w ogóle ostatnia, pomyślał kwaśno, nakierowując rozchwiane spojrzenie na zbryzganą przez krew skałę. Przez krótką chwilę... choć równie dobrze mogła to być godzina lub dwie, stał i wpatrywał się w czarną plamę na nierównej powierzchni. Pulsowała ranka, której się nabawił po dotknięciu drzwi.
  Co to mogło oznaczać?
Nabrał głębokiego wdechu; myśli uciekały mu w sekundę, jakby były ławicą ryb, w którą ktoś gwałtownie włożył rękę. Łapał za ogon jeden przebłysk, ale był zbyt śliski i mały, aby pozostać w garści.
  Ledwo więc do niego docierało, że jest trawiony głodem. Kilka alarmowych lampek włączyło syreny ostrzegawcze „gdzieś w tle”, ale Wilczur zdawał się trzymać już na granicy. W zastraszającym tempie zanikało czucie w nogach; jeszcze przed chwilą doświadczał każdego kroku. Teraz miał wrażenie, że posiada ich fragment tylko do kolan, a niżej jedynie materialne, nieorganiczne przedłużenie kończyn.
  Z ręką opartą o ścianę ruszył jednak przed siebie. Ponieważ nie miał innego wyboru, nie chciał też posilać się Evendell.

// Ten post jest taki marny i absolutnie nic nie wnosi, ale mam zapierdol, ledwo umiem w życie i już i tak przekroczyłem termin. Zadośćuczynię w następnej kolejce. Mam nadzieję, że wpis w nieobecnościach mnie trochę wybiela.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Usta drgnęły wykrzywiając się w krzywym uśmiechu, obnażając jednocześnie jego kły, kiedy usłyszał słowa drugiego wymordowanego.
- Nie wiem co wciągałeś, ale serio, Ryan, odstaw to gówno bo ci mózg nieźle grzeje. - mruknął zaskakująco lekko. Nie miał najmniejszego pojęcia o czym gadał drugi wymordowany, z drugiej strony chyba nawet nie chciał poznawać gorących szczegółów. Poniekąd z wyjaśnieniem pospieszył jego "nowy" znajomy. Nic tutaj nie jest prawdziwe, co? Brzmiało to absurdalnie, bo przecież stali tutaj, wszystko czego dotykali zdawało się być prawdziwe. Każdą komórką swojego ciała odbierał bodźce dochodzące z każdej strony. Ale jednocześnie wydawało się to najbardziej sensowną odpowiedzią na tę chwilę.
Napiął mimochodem mocniej mięśnie, kiedy usłyszał trzask. Reakcja obronna. Palce otuliły mocniej znalezioną broń, którą odbezpieczył, gotowy do natychmiastowego użytku. Nie mógł pozwolić sobie na utratę cennych sekund. Nie tutaj. Nie w tak popieprzonym miejscu.
"Przynajmniej coś zaczyna się dziać" cichy, złośliwy głosik zaczął drapać go w czaszce. Nie należał do kanapowych typów. Zdecydowanie wolał dreszcz adrenaliny przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Robiło się coraz ciekawiej, i o ile z obojętnością spojrzał na nieznajomego, kiedy niewidzialna siła ściągnęła do go parteru, to cieniste mary wywołały na jego ustach krzywy uśmiech podniecenia. Dostrzegłszy błysk sztyletu, zamierzał odskoczyć w bok, aby uniknąć bliskiego spotkania z ostrzem. Nawet nie zwrócił uwagi na drugiego wymordowanego, który zmagał się z niewidzialnym niebezpieczeństwem. Syknął słysząc słowa nieznajomego. Nie był zwolennikiem ucieczki, ale tutaj miał racje. Mieli inny cel. Musieli odnaleźć Growa, a ich szanse drastycznie spadną, jeżeli któryś z nich zostanie ciężko rannym. Muszą wydostać się z tego piekła. We trójkę.
Doskoczył do Ryana łapiąc go za ramie i szarpnął go z całej siły do siebie, by go podnieść.
- Wstawaj. - ryknął do niego.
- Czy wiek już ci doskwiera i łamie w kościach? - dodał zaczepnie, puszczając go i zamierzając ruszyć za Ryanem mając nadzieję, że ten wie, w którą stronę się udać.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Z czym właściwie się mierzymy? ― Coś, co tak skutecznie mamiło ich zmysły, nie mogło być po prostu kimś. W głosie Grimshawa rozbrzmiała jakaś ostrzejsza nuta, która wskazywała, że sam fakt, że jego umysł był oszukiwany w niemalże skuteczny sposób, nie był mu ani trochę w smak. Jeżeli czegoś nie znosił bardziej niż cudzej głupoty, to na pewno był to brak poczucia kontroli. Czy to nad ciałem, czy nad myślami. Irytujące.
Reszta zdarzeń zaczęła przypominać błyskawicznie przeplatające się ze sobą klatki starego filmu. Trzask. Cięcie. Ciemnowłosy uniósł dłoń z kamerą, by odruchowo strzepać z włosów kawałki gruzu, które znalazły się na jego głowie. W naturalnym odruchu, przygarbił się nieco, przybierając postawę kogoś, kto próbował schronić się przed zapadającym się dachem. O ironio – ten chyba właśnie i tak zaczął walić im się na łeb. Zupełnie jakby świat, w który upchnął ich bezimienny oprawca, zaczynał rozpadać się wraz z chwilą, gdy zyskiwali świadomość tego, że większość rzeczy tutaj nie działa się naprawdę.
Łup. Cięcie.
Obejrzał się za siebie, gdy większy odłamek upadł na ziemię tuż za nim. Ledwo zdążył obrócić głowę, a nieznana siła brutalnie pociągnęła go do tyłu. Upadek nie był tragicznym doznaniem. Można byłoby ponuro przyznać, że zaczynał przyzwyczajać się do tego, że los robił sobie z niego jaja. Okręcenie noża w ręce przyszło mu równie naturalnie, co zaczerpnięcie głębszego oddechu, gdy silniejszy ból rozlał się po całym jego ramieniu, wywołując nieprzyjemne pulsowanie w bezlitośnie rozdartych tkankach. Był aż nazbyt świadomy odniesionych ran, gdy ciepło krwi zaczęło wsiąkać w jego podkoszulek i spływać po skórze, zostawiając na niej intensywnie czerwone ślady. To jednak nie powstrzymało go od wycelowania czubkiem ostrza w miejsce, gdzie powinny były znajdować się oczy poczwary.
„Wstawaj.”
Nie zamierzał utrudniać Shebie zadania. Na tyle, na ile był w stanie mu pomóc, wraz z szarpnięciem zerwał się na równe nogi.
Chyba cię pojebało. Nadal mam się świetnie ― wyrzucił z siebie nieco ochrypłym tonem. Zmęczenie w naturalny sposób brało nad nim górę, jednak nie zdołało wygrać walki z adrenaliną, która mimowolnie rozprzestrzeniła się po jego żyłach. Szarooki błyskawicznie powiódł wzrokiem po pomieszczeniu, ignorując opcję udania się w kierunku, z którego przyszedł Jinx i jego towarzysz. Skoro znaleźli się tutaj, oznaczało, że nie pozostawili za plecami nic więcej. Obecność pochodni pozwoliła na dokładniejsze przyjrzenie się miejscu, w którym się znajdowali, więc siłą rzeczy starał się odnaleźć wzrokiem inne wyjście. Jeśli takie się znalazło, kiwnąwszy podbródkiem, wskazał czarnowłosemu właściwy kierunek. Jeśli nie, pozostało im udać się do zadymionego pomieszczenia i wrócić do punktu, w którym musiał podjąć wybór.
Może jednak piwnica była właściwszym rozwiązaniem?

Nie wiem czy oprócz powrotu tam, skąd przyszedł albo skąd przyszedł Sheba było jeszcze inne wyjście, więc założyłem dwie opcje.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

SHEBA & RYAN
Zjaw wydawało się być coraz więcej — bowiem pomieszczenie zagęściło się od czerni postaci. Płomień sięgający ich sękatych łap uwalniał z powykrzywianych paszcz tylko wysoki, przerażający jazgot, a on z kolei wydawał się wprawiać w coraz to większy ruch sklepienie nad głowami wymordowanych.
  Dzieciak wiszący u samego sufitu upadł z hukiem na ziemię, ale nie poruszył się. W ciemnościach pomieszczenia i dymu kurzu, który się tu unosił nie było widać już nic.
  Coś znów trzasnęło i upadło na podsadzkę. W odległych ścianach słychać było mozolną walkę zamaskowanego i jego psa, jednak nie można było ich zlokalizować. Nie mieli też na to czasu.
  Z ramienia Ryana zaczęła sączyć się intensywnie krew, a oderwany wcześniej kawałek skóry raz z materiałem ubrania odsłaniał szkarłatną ranę na panujący tu brud. Jedyne wyjścia, których byli pewni stały przed nimi otworem — wystarczyła decyzja, które miały obdarzyć ich satysfakcjonującą wygraną nad śmiercią. Ale co jeśli Wilczur znajdował się kilometry stąd? Jaką pewność mieli, że piwnica nie wydłuży tylko ich drogi.
  Lecz co im pozostało?
  Pierwsza myśl zawsze wydaje się najlepsza. Ruszając w kierunku dymu, który z wolna osiadał na ścianach, pozbawionych już zapalonych pochodni, mogli słyszeć za sobą tylko dźwięk upadających wielkich struktur kamieni. Hałas jaki temu towarzyszył był niemal ogłuszający. Kiedy ledwie przedostali się do holu, z którego próbował uciec wcześniej Ryan wraz z domniemanym Jinxem, wejście zawaliło się całkowicie, ale było coś jeszcze. Oboje mogli odczuć jak w ich czaszkach pobrzmiewa szmer, szmer przypominający zakłócenie fali, jakie nieraz słyszy się przy nienastrojonym odbiorniku. Obraz przed ich oczami, w końcu ukazał zarys nierównych lini, które nie potrafiły odnaleźć wspólnego mianownika i skupić obraz w jedną konkretną całość.
  Iluzja pękała?
  Sklepienie nad ich głowami usypało kilka drobniejszych kamyczków, które znalazły swoje miejsce na podłodze i we włosach wymordowanych.
  Znów ten zgrzyt jak w zepsutym gramofonie. A kiedy postawili nogę przed siebie, a zapach spalenizny, sięgał już ich nozdrzy, on zniknął całkowicie.
  Oboje nie widzieli już holu, z którego pragnęli się wydostać. Nie widzieli już wejścia do piwnicy, do której zmierzali. Stali teraz w znanych murach. Pośrodku ponurych ścian ich organizacji. Wśród znajomego zapachu, ale i ciszy i pustki. Stali na schodach prowadzących do wyjścia z poziomu – 3, tuż przed zgarbioną, obróconą do nich tyłem, ciemną, nieznaną im bestią zbyt zaoferowaną posilaniem się szczurami, aby mogła ich dojrzeć.
  Po raz kolejny ułuda wykruszyła się wpędzając ich w kozi róg.

GROWLITHE

  Ranna noga Growlithe’a zaczęła sprawiać wrażenie zrobionej z napalmu. Pomimo iż zostawiał na podsadzce szkarłatne plamy krwi, ulatująca posoka wydawała się nie wylewać z rany jak z kranu. Został całkowicie sam. Sam w otaczającej ciszy i chłodzie. Bólu i głodzie, i zmęczeniu. Kiedy parł tak przed siebie zatoczył się w pewnej chwili i zatarł ramieniem o szorstką ścianę. Był już blisko schodów. Utykał, ledwie czując prąd przebiegający po palcach jego stóp. Dopiero u samych stopni zdołał zauważyć ciemne sylwetki. Znajdowały się od niego jakieś dobre dziesięć metrów i pomimo osłabienia i chwilowej dezorientacji, bez problemu mógł je rozpoznać. Stały do niego plecami jak dwie statuy ulepione z gliny. Ryan i Jinx — byli tu. Przynajmniej tak podpowiadał mu rozum.


► Wasze moce zostały zablokowane.
Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach. Pęknięta warga. Bolące siniaki na nadgarstkach — rany cięte w poprzek żył, płytkie; nie dotknęły naczyń krwionośnych. Krwawiące zadrapanie na biodrach. Ślady po wbitych pazurach w mięśniu podkolanowym (prawa noga) —zatrzymanie nadmiernego krwawienia. Odrętwienie palców (zranienie na serdecznym lewej ręki, sinieje) i prawej nogi — Problem w poruszaniu tymi kończynami. Znaczny spadek temperatury ciała.
Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, ślady po linie na kostkach. Drapanie i pieczenie w gardle. Problemy z oddychaniem i mówieniem. Sącząca się krew z ust i z nosa — niewielkie ilości. Obdrapane przedramiona i dłonie, na których przez upadek pojawiło się kilka krótszych, zabrudzonych kurzem ran. Obite prawe biodro. Rana po zębach na lewym ramieniu – wyrwany płat skóry.
Jinx: zmarznięty. Przechodzą go dreszcze zimna. Ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone. Znaleziony Glock posiada 9 naboi.
Odczuwacie wyraźny chłód – granice 0°C – i głód.
► Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
Deadline: 02.07.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie czuł już nóg. Na ten moment pożegnał się z kawałkami mięsa, kośćmi i ścięgnami oplatającymi całość wystarczająco mocno, aby trzymała się kupy. Przesuwał się co prawda naprzód — mozolnie, wlokąc zbyt ciężkie stopy — ale wciąż miał wrażenie, że stoi w miejscu, że ściana zbryzgana czarną krwią w ogóle się nie przybliża.
  Wiedział też, że lada moment, a się przewróci. Już teraz tracił kontrolę nad chodem, cała sylwetka drżała pod naporem wewnętrznych impulsów. Mózg, przeładowany nadmiarem alarmowych informacji, pulsował. Próbował przeklinać, ale w trakcie wędrówki — to tylko kilka metrów, weź się kurwa w garść — słowa uleciały mu z głowy, wyparowały i zniknęły. Pustka, jaka po tym pozostała, mogła okazać się zbawienna dla kogoś, kto chciał wyłącznie świętego spokoju.
  Jednak kiedy był już skory uwierzyć, że nie zakoduje żadnego nowego bodźca ciało straciło równowagę i ramię otarło się boleśnie o nierówną ścianę. Usta Wilczura natychmiast się wykrzywiły, mięśnie mocniej napięły, a powieki przymrużyły, jakby tylko dzięki temu był w stanie skupić się wystarczająco mocno, aby dotrzeć do celu.
  Nie miał pojęcia, ile mogło mu to zająć. Być może następną godzinę albo tylko pół minuty. Jednak kiedy wreszcie znalazł się na zakręcie, w pierwszej chwili usta wygięły się jeszcze żałośniej. W gardle poczuł jęk, który przełknął minimalną ilością śliny (pysk miał wyschnięty, jakby dopiero co wynurzył go z piachu).
  Naprzeciwko siebie, kilka metrów od ostatniego stopnia schodów, ujrzał ciemne sylwetki. Ich zarys był zniekształcony przez wyczerpanie, kolory kompletnie wyblakły.
  Na początku chciał ich zawołać, ale gardło naprawdę odmawiało posłuszeństwa. Poza tym instynkt podpowiadał, że sytuacja nie wygląda tak cudownie jak próbował przedstawić to zszargany nerwami umysł. Bo oto po długich wyczekiwaniach natrafia na obu kumpli?
  Niedoczekanie.
  Zrobił chwiejny krok do tyłu i postanowił przyglądać się sytuacji. Tak czy inaczej nie mógłby teraz wejść po schodach; spierdoliłby się i narobił więcej hałasu, niż gdyby nogi wreszcie odmówiły mu posłuszeństwa i uderzyły kolanami o ziemię zdradzając lokalizację.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 6 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach