Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 5 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

SHEBA
Mężczyzna położył przedramiona na stole i pochylił się w kierunku Sheby. Drewno zazgrzytało pod jego ciężarem.
  — Myślisz, że to takie proste… — stwierdził gardłowym spokojnym tonem; takim, który wprawia szyby w delikatne drżenie. — Znaleźć wyjście z bagna. — Maska nieznajomego poczerniała złowrogo, w wydrążonych dziurach DOGS mógł zauważyć ruch gałek ocznych. — Nie znajdujemy się w świecie, który znamy. To odbicie światła materialnego, gdzie rządzi mroczna magia — mruknął raczej do siebie wyraźnie zadumany, bo oderwał trzymane dłonie od stołu i przywarł plecami do oparcia krzesła. — Nie znam odpowiedzi na twoje pytania. Nie jednoznaczne. Znajduje się tu coś co rządzi tą krainą. Jest piekielnie silne i ma przy swoim boku niezliczoną liczbę cieni, które zawsze pojawiają się wraz nadejściem mgły. Nie dojrzysz ich. Wyczuwają je tylko moje psy — tu skierował zamaskowaną gębę w kierunku drzwi za którymi pełniły wartę — Urządzenia z noktowizorem również wychwytują ich ruchy, ale są zbyt szybkie aby z nimi walczyć — wręcz niewidzialne dla oka.
  Unoszący się w powietrzu pył wydawał się zawisnąć na żyłkach.
  — To co was tu schwytało nie jest człowiekiem. To bestia. Potrafi skumulować w sobie tyle energii aby stworzyć rozdarcie. Nazwijmy je — rozdarciem czasoprzestrzennym – w końcu tak się tu znaleźliście. Można założyć, że gdy znów zapragnie wędrówki po ofiarę… otworzy się przejście. Ale to wciąż tylko teoria. Jestem tu wystarczająco długo i jak widzisz — powiedział rozkładając ręce na boki, a metalowe ochraniacze zabrzęczały w ciszy. — Nadal tu jestem. Zapasy się kończą, a jedzenie jakie tu znajdziesz nie zadowala twojego żołądka. Na dłuższą metę umierasz z głodu, albo rozszarpany jego zębiskami.
  Wstał z krzesła i zagórował nad nim wielką posturą. Chwilę się zastanawiał, ale widocznie aparycja Jinxa wydała się mu zadowalająca, bo powiedział:
  — Weź jakąś broń. Tą bezużyteczną strzelbą, to co najwyżej możesz go pogłaskać po głowie.
  Za drzwiami rozległ się niski gardłowy warkot. Coś trzasnęło.
  — Jeśli chcesz stąd uciec. Musimy ruszać już teraz.
  Przemierzył pomieszczenie, a po drodze sięgnął po szeroką maczetę, zgarniając ją z zdezelowanego blatu.

GROWLITHE
  Czarny stwór doskoczył do mężczyzny jednym susem. Growlithe widział już jego szeroko rozpostartą szczękę i puste oczodoły — wcześniejsza zagadka została szybko rozwiązana. Musiał być ślepy. Ślina spływała mu z podbródka mieszając się ze szkarłatem krwi; kapała na ziemię. Na podłodze piętrzyły się ślady pozostawionych pazurów.
  Właścicielka leżącej na ziemi blond czupryny nie reagowała. Była nieruchoma jak kukła. Twarz musiała być skierowała w kierunku naprzeciwległej ściany, ponieważ tułów przywierał klatką piersiową do brudnej, okurzonej podłogi. Delikatna skóra dłoni skierowana była w supinacji, ku niewidzialnemu sufitowi. Z jej rozerwanej na strzępy bluzy sączyła się czarna maź.
  Growlithe zdołał sięgnąć po kij. Nadgarstki zapiekły go, kiedy zaciskał dłonie na przedmiocie, jakby wcześniejsze niezidentyfikowane siniaki postanowiły zapalić go żywym ogniem.
  Bestia oberwała w łeb w momencie kiedy jej zęby niemal sięgały ramienia albinosa. Zawyła rozdrażniona. Łapska, które jednak wyciągnęła przed siebie złapały go za biodra, wbijając okropne, brudne pazury w spodnie, przebijając materiał i skórę. Stworzenie powaliło go na ziemię (przygniatając plecy do podłogi) i zagórowało nad jego ciałem. Trzęsło łbem i warczało głośno, próbując uwolnić się z oszołomienia jakim poczęstował go jasnowłosy. Bestia miała może z dwa metry wzrostu, jednak jej ciężar wydawał się nieadekwatny do lichej wychudzonej sylwetki.
  Dopiero po jakiejś chwili z jego gardzieli wydobyło się przeraźliwe wycie; gwałtownie skierował okropną zwierzęcą — pozbawioną oczu — mordę w kierunku twarzy DOGSa. Nie spodobało mu się to działanie. Wielkie zębiska obnażyły się przed jego facjata jak rząd naostrzonych pił. Oderwał pazury z jego prawego biodra i sięgnął łapą do jego prawej nogi, łapiąc go brutalnie pod kolano. Podniósł się na kilka centymetrów, aby drugą łapę również zacisnąć na schwytanej kończynie. Wyprostował się. Szarpnął ciałem Wilczura, a plecy przesunęły się z nieprzyjemnym dźwiękiem ścieranego materiału po ziemi.
  Mogło się wydawać, że znów odezwał się głos z jego głowie. Ale tym razem nic nie mówił. Śmiał się do rozpuku.

RYAN
  Jinx zamarł w jednym miejscu jak woskowy posąg. Patrzył na Ryana jak człowiek na granicy szoku i niezrozumienia. Na jego czole wydawała się zapulsować słaba żyła, a gdzieś spod czarnych włosów przetoczyła się brudna kropla potu. Usta do niedawna zaciśnięte w jedną linię wykrzywiły się ukazując jego charakterystyczny bezczelny uśmiech. Oczy jednak nie wydawały się być złowrogie. Wylewało się z nich rozbawienie wymieszane z dezorientacją.
  — O czym ty do cholery pierdolisz? Musiałeś naprawdę porządnie zaryć w głowę skoro sądzisz, że nie gram po twojej stornie. I co… — nabrał pewności z każdym wyrzucanym z siebie słowem. Obrócił się teraz do niego face to face i rozłożył na boki ręce, ukazując swoje ciało w pełnej krasie. — Może powiesz jeszcze, że to ja wpakowałem nas w to gówno i to ja stoję za tym chorym nonsensem. Odjebało ci jak Growowi.
  Sheba spuścił wzrok na poziom jego dłoni. W oczach zamigotało mu dzierżone, srebrne ostrze. Warga drgnęła mu, wyrzucając z siebie słabe parsknięcie. Uniósł spojrzenie aby zatopić się w zimnych tęczówkach wymordowanego.
  — Dobra. I co? Zamierzasz mnie tym zaatakować? Nierób z siebie świra.
  Dłonie Jinxa zawisły przy ciele, a palce skonfrontowały się z wilgotnym materiałem spodni. Nie wyglądał na uzbrojonego. Po strzelbie nie było najmniejszego śladu.
  Wtedy właśnie uchylone drzwi za plecami Sheby trzasnęły z hukiem, odcinając dopływ chłodu, który nęcił ich sylwetki. Poruszające się słabo płomienie pochodni ogrzały nierówne ściany.
  Zgrzyt. Zgrzyt porównywalny, do otwieranych bram fortecy. Był tak silny, że na krótką chwilę zagłuszył nawet myśli, ale dochodził gdzieś z głębi korytarza. A potem umilkł, pozostawiając po sobie nieprzyjemną ciszę.
  Jinx gwałtownie obrócił głowę w kierunku zamkniętych drzwi.
  — Kurwa.
  Podbiegł do nich i spróbował szarpnąć za klamkę; osłonił ciałem drzwi. Syknął, a potem znów skonfrontował się z nieruchomym obliczem Rottweilera. Teraz odległość między nimi się zwiększyła.
  — Co to do cholery?
  Gdzieś w ciemnym korytarzu, którym do niedawna szedł Ryan rozległy się dźwięki kroki. Towarzyszył im szelest łańcuchów i nieprzyjemny odgłos przesuwającego po ziemi ostrza.

► Wasze moce zostały zablokowane.
Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach. Pęknięta warga. Bolące siniaki na nadgarstkach. Krwawiące zadrapanie na biodrach. Ślady po wbitych pazurach w mięśniu podkolanowym — prawa noga.
Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, ślady po linie na kostkach.
Jinx: dreszcze zimna, ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone.
► Macie wilgotne ubrania i odczuwacie wyraźny chłód. Drętwieją wam palce.
► Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
Deadline: 08.04.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie, nie uważał, że jest to łatwe. Gdyby tak było, to na pewno nie siedziałby tutaj na dupie i nie wysłuchiwał go, a samemu szukał jakiegoś rozwiązania. Wbrew wszystkiemu Sheba zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, w jakiej znalazł się zarówno on, jak i pozostała dwójka. Rozumiał i przyswajał słowa wypowiadane przez nieznajomego, w głowie już starając się ustalić jakiś sensowny plan, coś, czego będzie mógł się złapać. Zależało mu na tym, by jak najszybciej wyrwać się z gardła tego miejsca, jednocześnie nie mógł sobie pozwolić na pozostawienie Growa i Ryana za sobą. Nawet, jeżeli ta cała bestiabardzo potężna, na jaką kreował ją nieznajomy, to do tej pory walczył z nią w pojedynkę. Teraz było ich więcej. Cztery osoby, nie licząc tamtej dwójki dzieciaków. Swoją drogą ciekawe co się z nimi stało.
- Poczekaj. - wreszcie odezwał się, kiedy nastała krótka pauza pomiędzy słowami, jakie padały zza maski.
- Czyli wychodzi na to, że musimy dobrać się do dupy tej bestii. Nie ma co liczyć, aż znowu powstanie szczelina, skoro przez tyle czasu nie udało ci się tego w stu procentach potwierdzić. Do tej pory byłeś sam. Ale teraz, jeżeli będziemy współpracować, mamy większe szanse. Ale nim do tego dojdzie, muszę odnaleźć pozostałą dwójkę. - powiedział krótko, również podnosząc zad z krzesła. Rozejrzał się dookoła za czymś, co mogło posłużyć jako broń. Nawet pokwapił się, by udać się za bar, gdzie, o ile pamięć go nie myliła, w normalnym świecie zawsze znajdowała się jakaś broń. Jeżeli jednak nie znalazł niczego, co byłoby bronią, no cóż, złapał za wszystko, co mogło być prowizoryczną bronią. Zawsze to coś, niż próba walki gołymi rękami.
Swoją drogą, skoro bestia czerpała energie i pojawiała się wraz z mgłą, to jeżeli jej teraz nie było... spróbował delikatnie poruszyć leżącą niedaleko strzelbą za pomocą swojej mocy. Jedynie poruszyć, sprawdzić, upewnić się, czy nadal na jego moce jest nałożona niewidzialna blokada. Bez względu na wynik, ostatecznie ruszył za mężczyzną, zaciskając bronie na broni (o ile jakaś tam była).
- Domyślam się, że nie wiesz gdzie ich szukać?
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Może naprawdę świrujesz?
Nie próbował dopuszczać do siebie podobnej myśli. Może i spotykali się w dość niefortunnych okolicznościach, jednak ufał swoim przeczuciom na tyle, by nie próbować odsuwać na bok wrażenia, że coś tu nie grało. To miejsce, fakt, że znalazł się tu nagle, nawet Jinx tu kurwa nie grał. Nikt nie był w stanie wmówić mu, że miał przed sobą kogoś, kogo spotykał na swojej drodze od wielu lat. Mógł zajebać go w chwili, w której się tu pojawił, ale jednak coś sprawiało, że gotowa do ataku, uzbrojona ręka pozostawała na swoim miejscu, choć wiedział, że wystarczył odpowiedni dobór siły, szybkości i skupienie się na krytycznym punkcie.
Oczy ciemnowłosego dosłownie drgnęły, gdy na ułamek sekundy dosięgnął wzrokiem szyi czarnowłosego. Cel był pozornie prosty, jednak brakowało mu odpowiedzi, a być może Sheba – ten ktoś, kto się pod niego podszywał – mógł mieć kilka w zanadrzu. Wystarczyło, by przestał udawać tak bezużytecznego śmiecia.
„Odjebało ci jak Growowi.”
Już dawno.
Mi odjebało? Gdyby tak było, próbowałbym wyobrazić sobie coś innego niż twoją gębę, Jinx. Pierdolę to, po czyjej jesteś stronie, ale to ty nie rób z siebie świra. Chociaż może masz jakiś zajebisty pomysł na to, jakim cudem nie usłyszałem cię wcześn--
Trzask.
Obejrzał się na drzwi, które jeszcze przed momentem stały otworem, dając im złudne poczucie wolności. Ten jeden raz wolałby się pomylić lub zapomnieć o tym, że coś mogłoby być za proste.
Zgrzyt.
Zabawne, że oba te dźwięki przetoczyły się przez budynek jak na zawołanie i stały się wręcz idealnym dowodem na to, że w tym pustym i martwym miejscu, nie dało się niczego ukryć. Każdy krok, kapnięcie wody, oddech – gdyby się uparł, być może jego uszy byłyby w stanie wychwycić pulsujące tętno. Źrenice wymordowanego rozszerzyły się na tyle gwałtownie, że srebrne tęczówki przypominały jedynie cienkie obręcze, którym jakimś cudem udało się ochronić przed pęczniejącą czernią. Instynktownie chciał przebić się przez półmrok, by dokładnie przypatrzeć się nadchodzącemu oprawcy przyszłej ofierze.
Myślałem, że wiesz ― mruknął, nie hamując cisnącej mu się na język nuty sarkazmu. Jeszcze chwilę temu czarnowłosy przed czymś uciekał i nie sądził, by prawdziwym powodem jego obaw był Growlithe. ― Odpal swój temperament i spróbuj je wyważyć.
Powoli odsunął się od drzwi zionących pustką korytarza. Przez cały czas próbował stać tak, by kątem oka móc widzieć Shebę, jednak upiorne zgrzytanie uświadamiało mu, że to nie on był w tym momencie jego największym problemem.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Starał się na nią nie patrzeć, tak miało być łatwiej. Przeżył zbyt wiele śmierci, by nie umieć się z tym obchodzić, choć rzadko kiedy dłonie okazywały się tak ciężkie. Pulsujące tępym bólem. Docierało to do niego z opóźnieniem, jakby ta informacja próbowała go złapać, ale cały czas traciła kroki, gdy on gnał do przodu. Teraz wreszcie się zatrzymał, z palcami zaciśniętymi na szyjce kija i wzrokiem wbitym w nadlatującego przeciwnika.
Impuls więc go złapał. Ból wybuchł jak mina, na którą nadepnęło się w nieuwadze i Wilczur na ułamek sekund się zawahał. Może to było powodem, dla którego podłoga okazała się tak twarda, a cios niewystarczający?
Upadając na ziemię płuca opuściło powietrze. Grow głośno odetchnął, upuszczając jedyną broń i tracąc kontakt z rzeczywistością na — dosłownie — jedno mrugnięcie. Zaraz potem przyszła nowa wiązka bólu; pajęczyna impulsów rozchodziła się coraz wyżej, epicentrum mając w pochwyconych przez szpony biodrach.
Odruchowo warknął, próbując unieść jedną z nóg, ale blokowała się o przygniatające go cielsko — o wiele kilogramów za ciężkie jak na sylwetkę, którą miało. Ślepia Wilczura natychmiast zabłysnęły; niech będzie. To tylko jedna karta więcej do rozbudowanej, wielowątkowej historii blizn.
Zachowanie względnego spokoju kosztowało go jednak sporych pokładów cierpliwości. Lata ćwiczenia dyscypliny na nic się zdawały w sytuacjach takich jak ta. Było zbyt duszno. Zbyt chaotycznie. Z kipiącą w żyłach złością wpatrywał się nieruchomo w otrzepujący się pysk, tylko raz pozwalając sobie na zerknięcie kątem oka w lewo. Między upuszczonym kijem a jego opuszkami była luka zapewne nie szersza niż moneta dziesięciogroszowa, ale to wciąż wydawało się przestrzenią na miarę Wielkiego Kanionu.
Grow klął w myślach jak szewc, wyciągając ramię tak, jakby wierzył, że to doda mu kilka brakujących centymetrów do długości palców.
Skąd to uporczywe uczucie, jakby coś trzymało go za przegub i ściskało go z całych sił? Jakby zakleszczono mu na kościach nadgarstka imadło i stopniowo zmniejszano przerwę między szczękami metalowego przyrządu?
Poczuł jak łapa wślizguje mu się pod udo. Brew drgnęła samoistnie, kiedy z martwymi mięśniami twarzy sondował pysk; szczęki bestii akurat się rozerwały, demonstrując wszystko, co miała w paszczy. Ostre kły rozszarpałyby go w trymiga. Postawiłby na to, że hartowane wiekami tkanki nie byłyby wystarczającą przeszkodą dla zębisk przeciwnika, a to wydawało się wręcz śmieszne.
W podobnej sytuacji jak ta — zawsze — słyszał głosy. Drwinę, pytania. „Dasz mu tak z siebie kpić, Jace? POZWOLISZ NA TO?”. Teraz wyłapał jedynie suchy odgłos przeciąganego po podłodze wora.
Siebie.
Zatrząsł się od targanej nim furii. Poczuł przyrost nienawiści do stworzenia, które miało go na tknięcie palcem. Teraz podniosło się trochę i-
Wilczur zareagował automatycznie. Zadarł nogę, a potem gwałtownie wyprostował w kolanie. W momencie, w którym bestia postanowiła się unieść — na tyle, by móc go normalnie złapać — wpuściła nieco miejsca pomiędzy nimi. Growlithe wykorzystał to, by ją kopnąć.
Celował w brzuch, a potem w staw łokciowy. Tak czy siak po dwóch razach uderzył własnymi łokciami o podłoże i zaparł się, chcąc nie tyle uwolnić nogę, co po prostu przesunąć się w tył.
A potem gwałtownie obrócić, aby złapać upuszczony kij. Zakładając, że szczęście dopisze, chwyciłby broń i ponownie — uważając, by nie huknąć drewnem o podłoże i nie zamortyzować ataku — wycelował w bestię.
Gdzieś w podświadomości słyszał echo zmor.
Tam jest Ev — był pewien, że to słyszy, choć w skroniach szumiało mu tylko od krwi. To coś ją zamordowało, wiesz? Powieki drgnęły, gdy wymierzał cios prosto w zgięcie nóg potwora.
Chciał go przede wszystkim powalić.
I odsunąć od siebie.
I od Ev? — dopytywał głos.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

SHEBA
Zamaskowany mężczyzna zatrzymał się w drzwiach i spoglądnął na Shebę; trzymał palce na uchylonych wrotach. Na zewnątrz rozległo się jeszcze jedno potężne szczeknięcie, ale później zrobiło się spokojnie. Względnie.
  — Na to wychodzi — odpowiedział gardłowo, z lekkim trudem w wypowiadanych słowach; wciąż głos trawiła mu chrypa. — Nie mam pojęcia czym można to zajebać, ale miałbym się na baczności. I nie spoglądałbym temu w twarz. To potrafi mącić w głowie.
  Przez moment wydawało się, że w tych słowach ukrywa się coś więcej. Na przykład ostrzeżenie jakie wypłynęło z pewnych działań, których mężczyzna był świadkiem. I może gdyby nie nagły ruch Sheby, powiedziałby coś więcej, ale kiedy ciemnowłosy próbował poruszyć strzelbą siłą woli, znów odezwał się zduszony głos za maski:
  — Wasze moce zniknęły. — Odpowiedź krótka, ale równie ostrza jak brzytwa. — Kiedy się tu trafia są z tobą tylko przez kilka chwil, potem znikają. Nie wrócą do ciebie.
Spojrzał na dłoń Jinxa - pistolet, jaki udało mu się znaleźć za barem.
  — Wpakuj w tego skurwysyna tyle ołowiu, aby nie był w stanie się ruszać. Może to klucz do sukcesu — wymamrotał i ruszył przez otwarte drzwi na pustą, owianą zapomnieniem drogę. — Sprawdź magazynek. Byłoby przykro jakby nie znajdowała się tam nawet jedna kula.
  Psy podniosły łby kiedy znów zatrzymali się w centrum Apogeum. Zwierzęta wydawały się nad wyraz spokojne, jakby najmniejsza dusza nie kierowała ich okrytych zmarnowanym naskórkiem ciał.
 „Domyślam się, że nie wiesz gdzie ich szukać?”
  Mężczyzna poprawił wiszący miotacz ognia, maczetę schował za pas.
  — Ja nie. Ale psy tak.

  Droga zajęła im sporo czasu. Była monotonna, obeszło się bez większych problemów. Psy kroczyły spokojnie u boku mężczyzny, węsząc poranionymi nosami i stąpając odważnie obdartymi ze skóry łapami. Zatrzymały się przy niewielkiej ruinie, gdzieś na zachód od Apogeum z którego rozpoczęli poszukiwania. Jeden z psów oblizał kły i wysunął zachłannie język, jakby szykowała się dla niego wyśmienita uczta.
  Mężczyzna podszedł do pozostałości po budynku. Jedynymi ocalałymi fragmentami okazały się cztery ściany, których cegły powypadały na brudny bruk. Nadal wydawał się ufać swoim czworonogom. Zamaskowany zaczął odgarniać leżący pośrodku gruz.
  — Pomóż mi.
  Jeden z psów otarł się o nogę Jinxa i przeszedł kawałek w stronę zawalonej konstrukcji.
  Nie trzeba było zbyt wiele czekać. Cienka warstwa płytki, która ujawniła się po odgarnięciu większej ilości kamieni pękła pod naporem buta mężczyzny. Odkłoniła się im duża, pusta dziura prowadząca w ciemność.
  Zamaskowany kucając przy DOGSie podniósł głowę aby spojrzeć mu w oczy.
  — To co? Rzucamy monetą?
  Gdyby nie zakrywająca maska twarz, zapewne na jego ustach tkwiłby kpiący, ironiczny uśmiech.

GROWLITHE
  Bestia zdążyła przebić jego skórę w zgięciu kolanowym aż do krwi. Kiedy podnosiła się, a ostre jak noże pazury przesunęły się wraz z ruchem jej ciała, tkanka Wilczura w tym miejscu uległa jeszcze większej destrukcji. Krew wyciekła przez materiał na ziemię, a zapach świeżej posoki na chwilę otępił stworzenie — na tyle, że wyciągnięta dłoń Growlithe’a podchwycająca kij, bez problemu zamachnęła się trafiając stworzenie w brzuch. Stwór zawył rozdrażniony, ukazując rząd wściekłym ostrych zębisk jak u rekina. Straszydło samo upuściło jego nogę więc drugi wymierzony cios Growlithe’a uderzył w powietrze odrzucając krwawy zapach w bok.
  Ból w stawie kolanowym wydawał się teraz wcale nie odczuwalny. Krew barwiła ziemię, ale tak naprawdę Growlithe nie mógł zdawać sobie z tego sprawy (no chyba, że spoglądnął na ubrudzoną podsadzkę). Tak samo nie mógł zdawać sobie sprawy, że wcześniejsze siniaki jakie zauważył na nadgarstkach przybrały purpurowy, niezdrowym odcień. Skóra w tym miejscu wyglądała tak, jakby krew rozlała się pod jasną powłoką hektolitrami, choć dalsze rozpoznanie przyczyny pozostawało dla męzczyzny zagadką.
  Kiedy spróbował się poruszyć odczuł wyraźny ból w biodrze; krótkie, lekkie ukłucie. Zamachnął się kolejny raz aby uderzyć potwora w nogi, to potknęło się i wpadło na stos rupieci, które znajdowały się za jego cielskiem. Coś rozbiło się, coś się wylało — to nie miało teraz znaczenia.
  Stwór warknął przeraźliwie i spróbował się podnieść. Leżał na plecach. Szkło pękało pod jego łapami.
&emps; Zapożyczony czas.

RYAN
  — Mówisz tak jakbym znał odpowiedzi na twoje zajebiste pytania, a prawda jest taka, że udupiliśmy się w tym razem i zaczynasz szukać winnych.
  Sheba uderzył z wściekłości dłońmi w drzwi, ale zamiast cudownej dziury, jaka mogła by się pojawić (gdyby te okazały się być z tektury), rozległ się tylko pusty, nieprzyjemny dźwięk niosący się dobijająco w nierównych, kamiennych ścianach. Przez moment wydawało się, że wcześniej przestronne pomieszczenie kurczy się. Prawda była taka, że fundamenty nie ulegały zmianie. To musiała być podświadomość; że w przymkniętych czterech ścianach otwartych na korytarz nie znajdowało się już nic co mogłoby posłużyć za ucieczkę. Żadnych luk w ścianach, żadnych podziemnych przejść. Nie latała tu nawet mucha.
  Kiedy Sheba uderzył barkiem w drzwi, a drewno jak ze stali nie ugięło się nawet pod jego siłą, nastąpiło coś jeszcze. Z korytarza zaczął nabiegać duszący zapach spalenizny. Kłęby szarego dymu zaczęły przedostawać się do pomieszczenia. Z początku wydawało się, że to mgła, która w tym zamkniętym pomieszczeniu zmieniła swój odcień. Dźwięki przesuwającego się po podłodze ostrza nie milknął. Niósł się korytarzem, ale zza rogu nic się nie ujawniało. Ktoś ciągle szedł — jakby w jednym miejscu. To trwało ciągle i bez przerwy. Coraz więcej dymu zaczęło wpadać do pomieszczenia. W kamiennych murach zrobiło się szaro.
  —Kurwa, czemu to się nie otwiera?!
  Kolejny trzask. Bark Jinxa uderzył w drzwi. Potem kolejny raz i kolejny. W tym czasie w pomieszczeniu zrobiło się duszno. Opary drapały ich gardła i utrudniały oddychanie. To odczucie przypominało ogień, który rozlany w drogach oddechowych palił drobne tkanki i komórki. Sheba zaczął kaszleć, dotknął jedną ręką szyi. Szybko zaprzestał i spróbował wyważyć drzwi ponownie. Nabrał gwałtownie powietrza jak ryba wyrzucona na brzeg morza.
  To było na nic.


► Wasze moce zostały zablokowane.
Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach. Pęknięta warga. Bolące siniaki na nadgarstkach. Krwawiące zadrapanie na biodrach. Ślady po wbitych pazurach w mięśniu podkolanowym (prawa noga), intensywnie krwawi — trudności w poruszaniu się.
Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, ślady po linie na kostkach. Drapanie i pieczenie w gardle. Problemy z oddychaniem.
Jinx: zmarznięty. Przechodzą go dreszcze zimna. Ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone.
► Macie wilgotne ubrania i odczuwacie wyraźny chłód. Drętwieją wam palce.
► Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
Deadline: 23.04.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stul pysk ― syknął pod nosem, unosząc rękę w irytującym, uciszającym geście. Nic dziwnego, że uznał dalszą konwersację za bezsensowną, biorąc pod uwagę, że wszystko wskazywało na to, że nie byli tu sami.
Nie byli też bezpieczni.
Gdy tylko jasnoszare kłęby zaczęły wdzierać się do holu, w którym się znajdowali, momentalnie naciągnął materiał podkoszulka na nos i usta, cofając się ku zamkniętym drzwiom, jakby to miało pozwolić mu na zyskanie czasu. Wszystko jednak działo się zbyt szybko, by którekolwiek z nich zdołało poradzić sobie z drażniącym swądem spalenizny, który utrudniał mu nawet widzenie.
W chwili, gdy usta Jinxa rozwarły się, usiłując nabrać do płuc przesączonego dymem powietrza, ręka ciemnowłosego bez delikatności wylądowała na jego twarzy, odcinając mu podobną możliwość. Srebrzyste tęczówki, teraz nienaturalnie lśniące za sprawą nieprzyjemnego drapania w gardle, obrzuciły czarnowłosego chłodnym i nieprzychylnym spojrzeniem. Nie odezwał się ani słowem, nie chcąc tracić cennego tlenu na bezsensowne pouczenia – Sheba nie był dzieckiem i w tym momencie liczył na to, że jego nędzna parodia miała wystarczająco dużo oleju w głowie, by uzmysłowić sobie, że każdy głębszy oddech zatruwał jego ciało szkodliwym czadem.
Myśl.
Dłoń zsunęła się z ust wymordowanego, a Grimshaw mimowolnie otarł ją o bok swojej nogi. Ruchem głowy wskazał na drewniane drzwi, które być może były w stanie oprzeć się sile jednego dorosłego mężczyzny, ale jak radziły sobie z siłą dwojga?
Nie wiedział, czy czarnowłosy zrozumiał nieme sygnały, ale to nie powstrzymało go przed silnym zamachnięciem się i uderzeniem bokiem o drzwi. Pieczenie w gardle i smród dymu, który za wszelką cenę usiłował przeniknąć przez naciągniętą na usta warstwę materiału, starały się odwracać jego uwagę, jednak wiedział, że jedynym sposobem na pozbycie się ich było ruszenie tych cholernych drzwi.
Nie zamierzał poprzestać na jednym uderzeniu. To właśnie ono pociągnęło za sobą kolejne, które wymierzone zostało z równą siłą. Za trzecim razem to ciężka podeszwa buta łupnęła o stojącą mu na drodze przeszkodę.
A co jeśli to za mało? Wskoczysz prosto w ogień?
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Słuchał i próbował zapamiętać każdą informację, jaka padła z ust nieznajomego. Bez znaczenia jakiej wartości była. Ani też jak bardzo absurdalna. Wszystko mogło w późniejszym czasie się przydać.
Syknął pod nosem na wzmiankę o braku używania mocy. Co prawda Jinx był w stanie poradzić sobie bez nich, ale wiele setek lat posiłkowania się głównie nimi w pewien sposób go rozleniwiła. Nie było mu to na rękę, ale będzie zmuszony obejść się smakiem i zdać się na łaskę swoich innych umiejętności. Przesunął opuszkami po zimnej strukturze broni. Oczywiście pierwszym i chyba najbardziej naturalnym odruchem było sprawdzenie zawartości magazynku. Byłoby dość przykro i nieswojo, gdyby wycelował w przeciwnika, pociągnął za spust i odpowiedziałaby mu głucha cisza. Po upewnieniu się, że broń nie jest pusta, zabezpieczył broń i wsunął ją za pasek spodni, by przypadkiem jej nie zgubić.
- Nie martw się. Zrobię to z największą przyjemnością. - odparł mu, ruszając za nim, ostatni raz rzucając krótkie spojrzenie psom. Psom, które z każdą kolejną chwilą stawały się coraz bardziej atrakcyjniejsze i cenniejsze w jego oczach. Chcę go. Kurwa chcę, przemknęło mu przez głowę, kiedy mijał drzwi prowadzące na zewnątrz.
Przez całą drogę milczał, nie czując jakiejś większej i szczególnej potrzeby na wdawanie się w dyskusję z nieznajomym. Zdawało się, że wszystko co miało paść z jego strony zdążyło już ujrzeć światło dzienne i nie było miejsca na jakieś nowe rewelacje.
Szedł za nim z dłońmi ukrytymi głęboko w kieszeniach spodni. Nie wyprzedzał go, pozwalając mu prowadzić. Zresztą, nawet jakby chciał przejąć inicjatywę, to nie wiedziałby gdzie dokładnie ma iść. W tej kwestii musiał, chcąc czy też nie, zaufać nieznajomemu, który nadal nie pokwapił się na tyle, by przedstawić się. W pewnym momencie w głowie ciemnowłosego zaczęły przewalać się przeróżne imiona, jakie mógł nosić drugi osobnik przed nim. Z nudy. Z tej przeklętej monotonii.
Pablo? Diego? Bob? A może Bożydar? Wszystkie wydawały się idiotyczne. Wszystkie wydawały się głupie. I wszystkie pasowały do niego.
Od dziś będziesz Pablo. Co ty na to, Pablo?
Kącik ust drgnął lekko, a potem uniósł się ku górze. Szybko jednak opadł, gdy wreszcie dotarli do niewiadomego celu. Bez cienia ociągania się i bzdurnych słów, podszedł, aby mu pomóc, w ciszy odsuwając niepotrzebne gruzowisko. Aż wreszcie jego spojrzenie spotkało się z ciemną breją. Westchnął cicho, kręcąc głową na słowa mężczyzny, a potem kopnął kamień w stronę dziury, nasłuchując. Co usłyszy? Chlupot? Stłumiony huk? A może ciszę? Zresztą, nieważne co usłyszy, a kiedy. Niemniej spojrzał na mężczyznę z lekkim uśmiechem, prostując rękę wskazując na dziurę.
- Panie przodem. - powiedział cicho. Zaufał mu, ale nie na tyle, by mieć go z tyłu. Jeżeli mężczyzna zeskoczył, to Jinx poszedł w jego ślady, będąc gotowy na spotkanie z tym, co jest na dole i ewentualnym nagłym atakiem.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Zalało go niewypowiedziane ciepło, jakby ktoś przechylił pojemnik i wylał na skórę kwas. Żrąca substancja wydusiłaby z jego gardła krzyk, ale pazury wbijające się w ścięgna prawie doprowadziły do podobnego efektu. Świst, jaki wydarł się spomiędzy zaciśniętych zębów, wydawał się zagłuszyć nawet powarkiwania bestii. Growlithe sapnął wściekle, wbijając zaskoczone spojrzenie w łapska obejmujące jego nogę. Pazury naruszyły jakiś nerw? Będzie mógł biec albo przynajmniej iść? Zagoi się w tydzień, przed wyprawą do Edenu czy będzie zmuszony przełożyć termin? Setki niepotrzebnych myśli śmigały mu teraz przez głowę. Ból zelżał równie gwałtownie, co urwał się słowotok w czaszce.
Adrenalina buzowała we krwi, kipiała w żyłach do tego stopnia, że ból przestał być istotny. Został całkowicie zdominowany przez szum w skroniach i coraz mocniejszą chęć wyrwania każdego szponu po kolei, wykręcając go uprzednio w różne strony, robiąc to powoli, z chorą, PSYCHICZNĄ radością przyglądając się jak twardy twór naskórka powoli odrywa się od tkanek razem z mięsem.
Przez takie wizje ludzie uważają cię za wariata — podpowiedział jego własny głos, prawdopodobnie powstały przez wymęczone ciszą komórki; Growlithe naraz zdał sobie sprawę, że nie potrafi już funkcjonować bez złośliwości ze strony mar. Nękany przez nie od wieków nie marzył o niczym innym tak bardzo, jak o ich odejściu. Wynik okazał się irracjonalny, bo miał co chciał.
Jesteś jak pies, który ujada za samochodem, ale gdyby go dorwał, nie wiedziałby co z nim zrobić.
Podnosząc się z ziemi wykrzywił usta; zygzak nagłego porażenia wstrząsnął jego ciałem, ale zamiast upaść z powrotem na deski, przytrzymał się pionu. Bestia została zamroczona, ale to nie mogło trwać długo. Szok wywołany atakiem ze strony jej nowego JEDZENIA i tak był chwilowy.
Growlithe, prawie już nie czując dłoni, dotknął swojego biodra.
Bolało jak jasna cholera i nie dziwił się temu kompletnie. Samo poruszanie się to jedynie skutek szczęścia, które nie opuszczało go od dnia apokalipsy. I obym wciąż miał go trochę w zapasie, pomyślał, przykładając gładką powierzchnię trzymanego kija do otwartej rany. Przeciągnął swoją tymczasową bronią wzdłuż boku, zgarniając tłustą krew na jej drewno. Odór krwi czuć było wszędzie — tego był równie pewien jak faktu, że gdyby wybiegł, bestia pobiegłaby w ślad za nim.
Słyszałaby uderzenia stóp o ziemię i głośny oddech przy każdym bolesnym kroku. Jednym logicznym wyjściem było zostanie w środku — i wygonienie kreatury.
Nabrał haust powietrza, by się uspokoić.
Szczególnie serce, oddech.
Spokojnie, spokojnie.
Potem uniósł nieco ramię; pulsowanie czuł w gardle, nadgarstkach i udach. A potem opuścił rękę i uderzył końcówką kija w podłogę. Rozległo się huknięcie. Po nim kolejne — kawałek dalej, gdy uderzył w deski oddalone już o dwadzieścia centymetrów od poprzedniego miejsca.
Stawiał ciche, spokojne kroki; zbliżył się do wyjścia. Stuknął głośno bokiem kija o framugę drzwi. Czerwień skapnęła wielkimi kroplami; prawie jakby wcześniej starał się nabrać półpłynnej cieczy na kij — na przykład dżem.
Dalej, szepnął sam do siebie, wpatrując się w potwora.
Widział wcześniej to puste spojrzenie; bestia musiała być ślepa jakby świat zanurzono w czarnym atramencie. Bazowała więc na innych zmysłach — zapewne słuchu i węchu. Odór posoki w pomieszczeniu był niewyobrażalnie mocny, dlatego Growlithe liczył na to, że bestia nie zauważy faktycznego źródła woni.
Że złapie się na stary jak świat trik, w którym podąży za fałszywym śladem, bo Grow miał zamiar wyrzucić kij poza obręb pomieszczenia — w głąb holu. A potem odsunąć się cicho o krok, by przepuścić bestię. By zatrzasnąć za nią wejście.
I w razie potrzeby zabarykadować — chociażby szafką, o którą wcześniej opierał się kij.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

SHEBA
Zamaskowany mężczyzna spoglądnął na Shebę. Ale nie skomentował tego stwierdzenia. Popatrzał tylko w otchłań wysłuchując dźwięku wrzucanego w dół kamienia. Pogłos pojawił się dość szybko, ale towarzyszył mu charakterystyczny brzęk, który występuje podczas załamania tafli wody. Wnioski więc były proste: dół nie był głęboki — nie, inaczej. Breja jaka znajdowała się pod nimi znajdowała się dość blisko. Ale jak głęboka mogła być?
  Jeden z psów pojawił się za mężczyzną jak cień. Wpatrywał się w dziurę pustym, ślepym wzorkiem. Silna ręka mężczyzny znalazła się na jego grzbiecie. Zwierzę wydało nawet nie zareagować. Drugi pies błąkał się gdzieś z tyłu. Miał nastroszoną sierść i chodził z jednego miejsca na drugie, uparcie patrząc się na pozostałą trójkę.
  — Rozumiem, że boisz się pomoczyć gaci. Gdzieś ty się wychował? — zironizował. W głośnie błąkał się tłumiony śmiech. Nieznajomy nie zganił go jednak. Gwizdnął i łapiąc się krawędzi powoli opuścił nogi i spuścił się w dół. Rozległ się głośny chlust wody, a zaraz po nim najbliżej stojący pies wskoczył sztywno za właścicielem. Mogło się wydawać to abstrakcyjne. Wielkie psisko mierzące około metr pięćdziesiąt, wbiegające w nieokiełznany mrok, tak jakby kompletnie się go nie bało. Drugi pies obserwował Jinxa. Z tej dwójki zwierząt wydawał się najbardziej temperamentny, nie ruszył za twoim bratem. Po prostu się wgapiał w Jinxa jak w obiekt, któremu nie należy ufać. Opuścił łeb.
  — Na co czekasz? Złaź tu i zostaw go. Nic mu nie będzie.
  Głos przerośnięty echem rozległ się z ciemnej dziury jakby mężczyzna doskonale wiedział co dzieje się na górze. Woda poruszyła się w dźwięk kroków.
  — Pies złapał trop.
  Pomieszczenie jakie mogło przywitać wymordowanego było otoczone gęstym mrokiem, do czasu, aż zamaskowany nie odpalił pochodni własnym miotaczem ognia. Podał jedną Jinxowi. Ogień tworzył w tym miejscu tylko jasną poświatę. Na szarych ścianach nie było widać ich cieni. Nie było widać odbicia płomienia. Był to hol. Kamienny. Długi prowadzący tylko w jedną stronę. Woda oblewająca ziemię, sięgała kostek.
  Pies położył po sobie uszy i ruszył w głąb tunelu.
  — To niezbyt zdrowy objaw — skomentował skinieniem głowy na podążającego na przodzie psa. — Cienie mogą znajdować się w pobliżu.
  Kiedy obydwoje postanowili ruszyć z każdym kolejnym metrem Jinxowi wydawało się, że słyszy za sobą kroki. Jednak kiedy obracał głowę, nic nie dostrzegał.

GROWLITHE
  Stwór zawęszył w powietrzu. Jego zwierzęce nozdrza poruszyły się w ciemnym pomieszczeniu i zmartwiały — odór krwi mieszał się z kurzem i brudem tego miejsca. Jednak wilgoć potęgowała pożądane wonie. Chłód jaki obejmował to miejsce skupiał pierwiastki zapachu na jednym konkretnym torze.
  Po oszołomionym pysku można było stwierdzić, że bestia była zaskoczona. Nie spodziewała się, że ofiara zaatakuje ją z równie zwierzęcą agresją. Czyżby pierwszy raz spotkała się z takim zachowaniem? Najwidoczniej. Wielkie obdarzone w szpony pazury wgniotły się w podłogę; niemal zarysowały materiał. To coś podciągnęło się, aby wydostać się z rupieci. Na ciemnej sylwetce było widać drobną ranę na barku, która musiała być efektem wpadnięcia w bliżej nieokreślone śmieci.
  Stworzenie przykucnęło, warcząc do siebie i obracając głowę na boki aby konsekwentnie oszacować odległość jej potencjalnej ofiary. Wydawać się mogło, że odległość nieco ją zgubiła, choć łeb w bardzo szybkim czasie skierował się ku albinosowi, który wolno ruszając w stronę wyjścia nasączał kij szkarłatną, śmierdząca posoką.
  Stwór zaczął iść na czworakach. Obnażał zęby kierując się smrodem krwi. Kroki Growlithe’a były dla niego wyraźne i wydawało się, że zwierz uczył się jego zachowania z każdą następującą chwilą.
  Rana na biodrze dostarczała mężczyźnie coraz więcej przykrych odczuć. A ból w nodze doskwierał z każdym kolejnym krokiem — musiał przenosić ciężar na drugą, aby w ogóle móc się przemieszczać. Krew spływała aż do kostek, brudząc materiał spodni.
  Bestia obnażyła kły i oblizała zęby. Kiedy znalazła się już wystarczająco blisko, a dźwięk wyrzucanego kija rozniósł się echem, ta rzuciła się z przerażającym warkotem za drzwi. Można było usłyszeć jak jej szpony uderzają o ziemie, usiłując pochwycić kawałek drewna, który jak na złość odbijał się od podłoża jak piłka, którą trudno pochwycić. Growlithe miał mało czasu. Jeśli chciał ucieleśnić swój plan, potrzebował zaledwie sekund, aby zamknąć drzwi i zabarykadować wejście.
  Gdzieś na korytarzu rozniósł się skowyt zawodu, a ślina skapnęła stworowi z pyska. Szybko zorientowało się, że zamierzony cel się oddalił. Próbował go wywęszyć. Wykonał kroki nasłuchując najdrobniejszych dźwięków, które mogłyby skierować go do pożywienia.

RYAN
  Dym zgęstniał. Pomieszczenie stało się niemal szare i gdyby obaj nie znajdowali się tak blisko drzwi, zapewne nie zobaczyliby ich nawet z metra odległości. Niewidzialna siła drapała gardła i gniotła migdały. Organizm mimo osłoniętych dróg oddechowych reagował odruchem kaszlu, który mógł być powstrzymywany — w tym przypadku rzecz jasna na niekorzyść. Sheba widząc na sobie suchy i obojętny wzrok Ryana zwęził źrenice, ale przez lawirujący wokół nich dym trudno było cokolwiek dostrzec w jego oczach. Tym bardziej ten niezdrowy błysk.
  Kiedy Jinx zorientował się co szykuje jego towarzysz, sam poszedł w jego ślady. Osłonił usta materiałem ubrania, naciągając koszulkę aż na nos. Starał się ograniczać zebrany w płucach tlen, ale raz po raz targały nim niepowstrzymane konwulsje. Dźwięki nie znikały, trzeszczały za ich plecami. Sheba zrozumiał niemy plan, który zamierzał przekazać mu Ryan. Podciągnął rękawy, jakby zrobiło mu się cieplej, a może po prostu sądził, że ten krótki gest wyswobodzi drzemiąca w nim potężną siłę.
  Wymordowany mógł poczuć jak coś ciepłego spływa mu po kąciku ust i znika w materiale. Tak samo działo się w okolicy nosa, gdzie przyjemne ciepło oblewało go jak pot podczas upalnego dnia.
  Uderzyli w drzwi razem. Sheba wyczekał moment aby z rozpędu zasadzić w nie butem — dokładnie w momencie gdy podeszła Grimishawa oderwała się od niewidzialnej dla nich ziemi. Zaczynali tracić z pola widzenia siebie nawzajem. Pozostawała pustka, która skręcała im gardła i zmuszała do mechanicznego kaszlu, jakby nieprzyjemny kawałek posiłku utknął im gdzieś w przełyku. Serce zwiększyło tempo — biło jak podczas biegu.
  Trzask zamka i pękającego materiału odbił się od świadomości Ryna i wypuścił w jego zasłoniętą twarz odrobinę chłodu (tego wyczuwanego już wcześniej), dopiero kiedy ich ramiona zderzyły się z twardą strukturą. Wrota pękły, jakby zrobione były ze szkła, a siła jaką musieli włożyć, wprawiła ciało ciemnowłosego w lekkie zawahanie. Pod nogami pojawił się niezauważalny próg — jego ciało upadło na ziemię pokoju, który otworzył sprzed nimi jak Biblia przed proboszczem.
  Niepokojące dźwięki ucichły. Zadawało się, że stało się to w momencie kiedy drewno uległo zniszczeniu, dym jednak nadal unosił się jak kurz zdmuchnięty ze starych mebli — lawirował jednak za ich plecami. Przed jego twarzą wyczuć mógł tylko wilgoć. Pomieszczenie które zaszczyciło swoją prostotą było czarne i mętne. Na niczym nie mógł zaczepić wzorku.
  Pod palcami Ryana znajdowała się nierówna ziemia. Gruz, jakieś kawałki drewna, gwoździe i szkło. Nieopodal jego prawej strony leżała wcześniej znaleziona kamera, która przez mocne uderzenie upadła ze szklanym trzaskiem. Mógł ją odnaleźć, ale po omacku, takie czynności zawsze wymagały więcej czasu.
  Cisza. Tym razem ona wydawała się być dla wymordowanego nad wyraz podejrzana. Znikąd nie dochodził głos Sheby. Jego trafne uwagi, wyrzuty, nawet dźwięk oddechu. Nie było tego. Kiedy zdecydował się obejrzeć za siebie zdał sobie sprawę, że wcześniej zapalone pochodnie były wygaszone. Otuliła go ciemność. Ciemność i martwość, przerwana niespodziewanie nierównym, nieco zgrzytającym dźwiękiem, rozciągającym się tuż przed nim. Ówże pogłos przywodził na myśl twardy, szorstki sznur, który poruszał się raz w jedną, raz w drugą stronę. Możliwe, że coś go obciążało. Po zrzędliwej nucie dało się stwierdzić, że jest naprężony.


► Wasze moce zostały zablokowane.
Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach. Pęknięta warga. Bolące siniaki na nadgarstkach. Krwawiące zadrapanie na biodrach. Ślady po wbitych pazurach w mięśniu podkolanowym (prawa noga), intensywnie krwawi — trudności w poruszaniu się.
Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, ślady po linie na kostkach. Drapanie i pieczenie w gardle. Problemy z oddychaniem i mówieniem. Sącząca się krew z ust i z nosa — niewielkie ilości. Obdrapane przedramiona i dłonie, na których przez upadek pojawiło się kilka krótszych, zabrudzonych kurzem ran. Obite prawe biodro.
Jinx: zmarznięty. Przechodzą go dreszcze zimna. Ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone. Znaleziony Glock posiada 9 naboi.
► Macie wilgotne ubrania i odczuwacie wyraźny chłód. Drętwieją wam palce.
► Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
Deadline: 10.05.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie komentował więcej zaczepnych słów mężczyzny. Po zeskoczeniu do wody nie było już miejsca ani też czasu na słowne przepychanki. Wzdłuż kręgosłupa poczuł jak przebiega dreszcz wyziębienia. Zaklął pod nosem. Jakby nie mogło ich wypieprzyć w jakieś cieplejsze miejsce. Jaką pieprzona Majorka czy inne Wyspy Kanaryjskie. O ile do tej pory ignorował spojrzenia psa, tak coraz bardziej zaczynało mu to ciążyć, aż ostatecznie sam wbijał uparte spojrzenie złotych ślepi w cielsko zwierzęcia wyczekując na jego pierwszy ruch. Ale ten jedynie na niego patrzył. I patrzył.
Jeszcze trochę, w wydłubię mu te ślepia parsknął w myślach, chociaż oczywiście nie zrobiłby tego. Nie za same patrzenie. Następnym razem gdy pies podejdzie do niego bliżej, Jinx zamierzał wyciągnąć dłoń w jego stronę by dać mu ją do obwąchania, i jeżeli pozwoli mu, to wtedy położy ją na jego łbie. Następnym razem.
Ruszył za nieznajomym, delikatnie próbując oświetlić drogę, by dojrzeć chociaż skrawek tego, co znajdowało się przed nimi. Ale ciemność wydawała się tak gęsta jak mgła, i ciężka, opadając na nich i powoli wgniatając w podłoże. Słowa mężczyzny sprawiły, że usta wymordowanego wygięły się w krzywym uśmiechu. Nie brzmiało to zbyt zachęcająco. Ale skoro powiedział A, to teraz musiał powiedzieć B. Nie zatrzymywał się, tylko parł na przód, zawierzając tropiącym stworzeniom.
Wszystko wydawało się iść w miarę sprawnie, gdyby nie to cholerne przeczucie, że ktoś znajdował się za nim.
Zabawne, czyż nie?
W pewnym momencie odwrócił się gwałtownie prostując rękę przed siebie w której trzymał pochodnie. Skoro jest światło, to powinny być i cienie. A przecież to właśnie cienie mogą być w pobliżu. Drugą rękę trzymał na broni, w razie co. Zawsze to jakaś marna iskra nadziei na szybką samoobronę i reakcję. Zmrużył oczy próbując wyłapać cokolwiek. Coś podejrzanego. Jeżeli jednak niczego nie zauważył, ruszył dalej za mężczyzną, mając się na baczności.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Wielkieś mi uczynił pustki w domu moim, mój drogi mózgu, tym zniknięciem swoim...
Growlithe zatrzasnął drzwi, kiedy tylko usłyszał dwa następne kroki bestii — już poza obrębem pomieszczenia. Zadziałał instynktownie. Wsunął dłonie pod drewno i szarpnął, odcinając łatwą drogę do samego siebie. Nie chodziło o pewność, że przeciwnik się tu nie dostanie. Wilczur nie wykazywał strachu. Ale działał taktycznie i musiał kupić sobie wystarczająco dużo czasu, aby rozeznać się w sytuacji i — przede kurwa wszystkim — zatamować krwawienie.
Czuł pulsowanie rany i ciepłą ciecz spływającą po łydce. Był jednak w magazynie i pierwszy raz naprawdę obdarzył szacunkiem szósty zmysł, bo choć pierwotnie nie przyszłoby mu na myśl, że spotka w siedzibie coś takiego, to skierowanie się ku przechowalni otworzyło sporo drzwi, które pozostałyby zamknięte, gdyby — tak jak zawsze — przyszlajał się do kuchni lub salonu.
Tutaj miał praktycznie wszystko czego aktualnie potrzebował.
Jedzenie. Szmaty.
Evendell.
Jeszcze w amoku, wciskając się między ścianę a przeżarty przez korniki regał zerknął ukradkiem w stronę ostatniej wieczerzy wroga. Zaciskając zęby uniósł nieco ranną nogę i oparł ją o powierzchnię tuż przed sobą; miał mało miejsca, ale wystarczająco, aby się zaprzeć i spróbować przesunąć mebel.
Drzwi miały stanowić zwłaszcza utrudnienie. To nabycie kilku dodatkowych chwil — potem niech się dzieje wola nieba.
Białowłosy odetchnął głębiej napinając mięśnie i wprawiając ciężką szafę w ruch. Szurała po podłodze tak długo, aż prawie nie wyprostował nogi w kolanie. Potem odpuścił. Obrzucił analitycznym spojrzeniem środek pomieszczenia.
Mnóstwo dupereli. Zachomikowane żarcie poowijane w dziurawe worki. Pięciolitrowe butle wypełnione po brzegi wodą. Długie zwoje żółtego materiału na chusty. Kilka koców poskładanych nieporadnymi rękoma. Pordzewiałe noże, drewniane deski. Wszystko w kurzu i pajęczynach.
Wilczur podszedł w pierwszej kolejności do plastikowej skrzynki z rdzawo czerwonym krzyżem narysowanym na wieczku. Otworzył ją i zerknął do środka, ale dostrzegł tylko kilka luźno wrzuconych igieł chirurgicznych, nożyczki i zużyte plastry. Skrzywił się, ciskając prowizoryczną apteczką w kąt magazynu.
Szmira.
Będzie musiał użyć materiału na chusty, a naprawdę nie chciał tego robić; stanowił dla niego coś ważnego. Może nie na tyle, by nazywać to „świętym”, ale wystarczająco, by czuć rozdrażnienie, gdy wycinał pas jednym z noży, a potem owijał sobie opatrunek wokół uda; tuż nad raną.
Niedługo noga doszczętnie mu zdrętwieje. Może nawet się wykrwawisz, no i co z tego? Zawsze Ev może ci pomóc. W końcu od tego jest. Growlithe spojrzał gwałtownie na zgruchotane ciałko. Że niby jest martwa? Ale, do cholery jasnej, przecież nie wysuszona! Wciąż możesz...
Ścisnął grzbiet nosa, wciągając powietrze przez zęby. Świst zagłuszył resztę subtelnego głosu Shatarai, ale Grow doskonale wiedział, do czego zmierzała. Odsunął zaraz rękę od twarzy i podszedł do tego, co wydawało mu się takie znajome.
Uklęknął, wspierając się po boku dłonią, by odciążyć ranną, piekącą od bólu nogę i sięgnął do ramienia obróconej do niego tyłem osoby. Chciał ją przewrócić na plecy i sprawdzić czy wciąż oddycha.
Jednocześnie, paranoicznie, wsłuchiwał się w ciszę, by zorientować się, czy nie oddychają dodatkowe płuca — tuż za zabarykadowanymi drzwiami.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 5 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach