Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 3 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Go down

A ja wiem, co sam słyszałem, Koira.
Obrzucił Wilczura dość zdawkowym spojrzeniem – nie miał czasu na nic więcej, szczególnie że dzieciak celował właśnie do niego. Obserwował go uważnie, jakby dzięki temu był w stanie prześwietlić wszystkie jego umiejętności, a także dowiedzieć się, czy był na tyle odważny, by wpakować komuś kulkę w głowę, ramię, nogę albo czy w ogóle był zdolny do pociągnięcia za spust. Wszystko wskazywało na to, że nie, jednak nawet ci bardziej doświadczeni przechodzili kiedyś przez swój pierwszy raz.
„Heb, odpuśćmy.”
Mądry dzieciak.
W końcu sztuką nie zawsze było rzucić się do walki – niektórym przydałaby się wiedza o tym, kiedy po prostu należało się poddać, zanim mogło być za późno. Starszy z nich miał szczęście, że jego młodszy towarzysz wykazał się większą rozwagą, szczególnie że ich trójka nadal miała przewagę liczebną. Możliwe nawet, że wciąż by ją mieli, gdyby to piątka szczeniąt rzuciła się na rosłe kundle, które targały ze sobą większy wór doświadczeń.
„Wzięliśmy wam rzeczy.”
Wreszcie jakieś otwarte karty.
Przynieś mi go ― polecił dzieciakowi, po tym jak uważnie przyjrzał się podłużnym ranom na nodze chłopaka. Jinx miał rację – sam jej widok nie był w stanie powiedzieć im za wiele. Zadrapanie mogło być dziełem – mówiąc bez przesady – co najmniej dziewięćdziesięciu procent wszystkich stworzeń, które zamieszkiwały Desperację. Od tych większych, po te średniej wielkości, a czasem także i małe, które okazywały się bardziej niebezpieczne niż na to wyglądały. Mógł mu to zrobić inny wymordowany, mógł być świadomy lub nieświadomy, mógł to zrobić jego przyjaciel – tu mimowolnie powrócił spojrzeniem do blondyna, którego potraktował z widocznym, chłodnym dystansem – który teraz ukrywał się pod maską pomocnego chłopaka. Mógł też zrobić to sobie sam, byleby zmylić ich, wcielając się w rolę ofiary. Jego słowa przywoływały wiele przypuszczeń, jednak nie było w nich faktów. ― Połóż go dwa kroki ode mnie, a potem cofnij się na swoje miejsce. ― Palcem wolnej ręki wskazał miejsce, w którym miał odłożyć plecak. Ta niewielka odległość dawała obojgu jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa. ― Odpowiadaj na pytania. Jeśli masz przy sobie kartę pamięci, połóż ją razem z plecakiem.
Na ułamek sekundy opuścił wzrok na trzymaną kamerę, kontrolując czy nadal działała. Skoro już pozbył się z niej drobinek piasku, które wcześniej blokowały mechanizmy, istniał przynajmniej cień szansy, że uda im się odtworzyć film ukazujący wydarzenia sprzed momentu, w którym się tu znaleźli, a przynajmniej te, które miały miejsce zanim się obudzili.
Teraz, gdy okazało się, że całkiem możliwe, że nie byli tu sami, mimowolnie przesunął wzrokiem w stronę Sheby, a następnie Growlithe'a, jakby to coś równie dobrze mogło pojawić się za ich plecami. Przesunął kamerę w jeden bok, zaraz wolno przesuwając obiektywem w kolejną stronę, jakby wcześniejszy cień ponownie mógł się pojawić.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Czuł się, jakby ziemia pod nim drżała, kiedy rozległ się
(bbbbbzzzzzttt-!)
 dźwięk otwieranego zamka, a zaraz potem ich oczom ukazały się bronie — spojrzenie Wilczura mimowolnie zawiesiło się na kastecie, nie bez powodu zresztą. To, co jednak sprawiło, że poczuł się niestabilnie, to fakt, że dzieciak naprawdę miał broń. Irracjonalne? Kącik ust Growa prawie drgnął, jednak w ostatniej chwili powstrzymał się przed wykrzywieniem, które w obecnej sytuacji aż nazbyt pokazałoby jego stosunek do całej sytuacji. Tak, irracjonalne. Ale to tylko utwierdziło go w przekonaniu, że nie mógł być pomylony. Że to wszystko, co widział i słyszał, musiało mieć jakikolwiek sens.
 (ale oni ci nie uwierzą Jace. nigdy nie wierzyli)
 Wyprostował ramiona, obrzucając Heba pogardliwym spojrzeniem. Broń już dawno wcelowana była w dzieciaka i choć byli względnie bezpieczni – przynajmniej nie wydawało się, aby dwójka szczylów stanowiła zagrożenie – jasnowłosy pozostał czujny. Nie tylko nasłuchiwał; on wręcz sondował teren, nieumyślnie doszukując się każdego błędnego ruchu – w otoczeniu albo ze strony jednego z blondynów. Nad wyrost przygotowywał się na najgorsze. Bo jeżeli coś złego będzie mieć miejsce
(będziesz na to przygotowany)
 Tak. Dokładnie tak. Ocali skórę. Być może również Ryana lub Sheby, ale przede wszystkim nie da się zaskoczyć.
 — Przynieś mi go.
 — To nie będzie konieczne — rzucił nagle, niespodziewanie ruszając z miejsca. Ziemia pod jego butami zachrzęściła, jakby gleba była kobietą, która stara się coś wyszeptać, mając w ustach mnóstwo piachu i potłuczonego szkła.
 Zdawało się, że Grow nie posiada żadnego instynktu samozachowawczego – nie tylko szedł do potencjalnego wroga z obnażonym gardłem, ale nie czuł przy tym nawet grama strachu czy zażenowania. Dzieląca ich odległość nie mogła być duża, chociaż jemu wydawała się aż zbyt okazała – nie potrafił jednak odpuścić. Musiał znaleźć się bliżej młodszego z dzieciaków, żeby przyjrzeć się jego
(ZAKŁAMANEJ)
 twarzy. Żeby wreszcie skończyć ten cyrk i przekonać się, czy to, co słyszał i wdział, było fikcją, która runęła jak pchnięty blok drewnianych klocków, gdy tylko znalazł się wystarczająco daleko od strefy oznaczającej niebezpieczeństwo.
 Był już coraz bliżej, gdy z ust Sheby wyrwała się seria pytań, na które Grow mimowolnie zacisnął szczęki. Miał wrażenie, uparte i niemożliwe do wyperswadowania, że znajduje się poza obrębem całej tej gry — że znalazł się tu przypadkiem i nadal nie rozumie zasad. Że wszyscy wkoło zdają się doskonale wiedzieć na czym stoją i co jest stawką, kiedy on sam ledwo uchodzi z życiem.
W kieszeni masz klucz.
 Zatrzymał się raptownie, ledwie dwa metry od otulonego mgłą Lastinna. Górował nad nim, dlatego nieco opuścił brodę, aby lepiej przyjrzeć się...
(jesteś już jedną nogą w grobie Growlithe)
 jak usta Lastinna się poruszają, choć zdawał sobie jednocześnie sprawę, ze nic takiego nie ma obecnie miejsca – to tylko bardzo rzeczywiste i nieco zmodyfikowane w czasie wspomnienie, na tyle świeże i realne, że był w stanie odgrywać je dowolną ilość razów, w dowolnych momentach. Na przykład teraz, gdy znajdował się tak blisko, że lada chwila, a mógłby wyciągnąć przed siebie ramię i dotknąć młodszego wymordowanego.
 Zamiast tego uniósł dłoń nieco ponad linię swoich bioder.
 Temperatura stanie się nieznośna, jeżeli w ciągu trzech sekund nie poczuje na palcach materiału plecaka.
 Dwa... jeden...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ziemia nieprzyjemne zachrzęściła. Dokładnie tak, jakby spod jej martwego gruntu wygramoliła się chmara nieumarłych, którzy obuci w cementowe buty mieli ciągnąć się po ziemi w poszukiwaniu świeżej krwi. Nic bardziej mylnego. Wiatr, który zdawał się tu nie wyć był jakoś dziwnie odczuwany na skórze, jakby całe to otoczenie nie było do końca iluzją ― albo było na tyle silną, że atmosferyczne anomalie były rzeczywiste jak strzał w pysk po przebudzeniu.
  Lastinn bardzo długo patrzał na stojących mężczyzn. Po wcześniejszym zdecydowaniu i pewności siebie nie zostało nic poza błyszczących szarościach oczu. Strach. Oblewał go. Wyczuć to mógł każdy, zwłaszcza Growlithe, który bardzo powoli wysforował się na przód, pozostawiając trójkę psów za swoimi plecami. To właśnie wtedy seledynowe tęczówki młodzieńca, stały się czujniejsze. Bardzo łatwo można było sobie wyobrazić jak ten przełyka ślinę z każdym kolejnym zbliżającym się krokiem.
― Uspokój się, dał wam wszystko, co wzięliśmy! ― pyskaty głos starszego wystrzelił słowotokiem jak karabin maszynowy, kiedy białowłosy zaczął zbliżać się na tyle, aby zacząć się martwić. ― Nie wiemy co tu robimy. Tym bardziej nie wiemy co robocie tu wy. Obudziliśmy się przy was, dobra? Wrzuć na luz.
  Lastinn, patrzał to na oddalonego w szarościach otoczenia Ryana, to na Growlithe’a. Widać było zawahanie na jego twarzy ― zdrowy instynkt samozachowawczy zaczął porządnie szwankować. Wydawać się mogło, że szczyl chce posłuchać się ciemnowłosego, ominąć zbliżającego się wilka i zwiać jak najdalej, ale tego nie zrobił. Magnetyzm stanowczego spojrzenia Wilczura umiejętnie pętał jego ciało.
― Przeszedłem tę okolicę wzdłuż i wszerz. Wszystko wygląda tak samo ― głos starszego po raz kolejny rozległ się w panującej martwej ciszy. Był wzburzony. Zaczął się denerwować, a może panikować? Strefa zero. Znów wydawał się odpowiadać za młodego wymordowanego, któremu najwidoczniej zabrakło języka w gębie.  ― Obudziliśmy się przy was. Stwierdziliśmy, że nie żyjecie, wzięliśmy rzeczy, tak? ― mówił powoli, wyciągając przed siebie ręce w geście obronnym, jakby broń, która z charakterystycznym brzękiem wpadła w ręce Jinxa miała zostać użyta wobec niego. ― Uciekliśmy. Wtedy pojawiła się mgła. Było jej cholernie dużo, tak dużo jak teraz więc, jak mówię, skończmy te durne przedstawienie, bo nie mamy czas—
  ― To pojawiło się we mgle. Kiedy biel zniknęła, już tego nie było. ― Lastinn nadal wpatrywał się w przedmioty, które chwilę temu ułożył na ziemi, więc kiedy Grow podszedł na tyle blisko, aby odczuć jego charakterystyczny zapach ciała, młody spojrzał na jego twarzy unosząc łeb i odsłaniając bladą szyję. ― Nie widziałem tego. ― Zielona źrenica przesunęła się po Jinxie, który powoli zatracał się w mleku mgły; jak na zawołanie zaczynała owijać się wokół ich ciał jak gruba pierzyna. ― Słyszałem ujadanie. I czułem ten... smród. Nie wiem jak wyglądało. Biegło na czworaka, jak pies. Błagam, weźcie to i nas puśćcie.
  Strach ― tym razem pod postacią kropel potu odnalazł swoje miejsce na czole młodego. Jego policzki jaśniały z przerażenia. Być może mówili prawdę. Twarz szczeniaka miała dobitnie uświadomić wszystkich o swojej racji. Tak przynajmniej wydawało się do czasu. Dokładnie do momentu kiedy znów obraz chłopaka nie rozmawiał się przed dwukolorowymi tęczówkami jak zakłócenia w odczytywaniu obrazu. Głosy. Myśli. Zapach. Wszystko uderzyło w niego tak prędko, że przez moment Wilczur mógł uwierzyć, że znów zatapia zęby w ciele na wpół ogorzałym ciele. Koszary. Dwóch spalonych strażników leżących przed celą. I smak krwi.  Osocze spływało po jego ustach i znikało za materiałem koszulki. Odległe wspomnienie stało się prawdą; czymś do czegoś wrócił na tą krótką, nic nie znaczącą chwilę. CATS. ON. Tak odległe asocjacje zakopane w jego umyśle odnalazły lukę, przypominając mu więzienie. Zbyt rzeczywiste. Szara ziemia zmieniła swój kształt na zimny kamień. Był obok niego ktoś jeszcze. Ale z pewnością nie był to ani Jinx, ani Ryan.
  I głęboki głos mówiący w jego umyśle:
  ‘Pamietasz?’

A potem wszystko zniknęło.
  Mgła zgęstniała. Było jej już tak dużo, że zaczynali tracić się z oczu. Aparat, który trzymał Ryan zabrzęczał cicho, jak jakieś urządzenie przetwarzające dane. Na wyświetlaczu znów pojawiły się ciemne plamy, ale i tym razem kilka z nich mignęło tak szybko, że nie był w stanie się im przyjrzeć. Coś wokół nich było. Coś ich otaczało.
  Chłód pogłębił się, jakby lód spadł na ich głowy i sypał się kawałkami po plecach. Zaczynały drętwieć im palce.
  Broń przejęta przez Jinxa miała dwa nabite naboje, reszta pustych luk ziała bezlitosną ciemną pustką. Dwa naboje. Najwyraźniej trzymane przez blondyna na czarną godzinę.
  Za popielatą szatą mgły, tuż za plecami Ryana i Jinxa, rozległ się niski, bardzo głęboki warkot. Przypominał dźwięk odpalonego traktora. Był gardłowy jak dźwięk wydawany przez drapieżnika. Dużego. Gdzieś wokół nich zaczął unosić się leniwie smród przypominający zapach gnijących  pomidorów; rozkładające się żywe ciało.
  Lastinn zbladł, a starszy blondyn uchylił usta, najwidoczniej dostrzegając coś za ich plecami. Pomimo białego mleka, ciemne wysokie postaci wyłaniały się z kłębów dymu jak kamienne posągi, wybite na marmurowych grobowcach. Zbliżały się. Dwa psy ― zdecydowanie za duże, z ostrymi odsłoniętymi zębiskami, z cieknąc krwią z pysków.
  Lastinn zrobił krok w tył. Złapał za swój plecak i zaczął się cofać przyciskając go do klatki piersiowej jak zagubiony relikt. Zignorował nawet Growlithe’a. Chłopak był blady jak mleczka szyba.
― O kurwa ― wyszeptał starszy, który do niedawna stwarzał wrażenie odważnego. Cofnął się, nawet nie rzucił spojrzeniem na wyłożone przedmioty przez Lastinna. Najwidoczniej zamierzał wziąć nogi za pas tak szybko jak był to możliwe.


Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach. Pęknięta, delikatnie krwawiąca warga. Pogrubiony fragment widzi/słyszy tylko Growlithe.
Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, palące ślady po linie na kostkach.
►  Jinx: dreszcze zimna, uciążliwy kaszel, ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone.
►  Macie mokre ubrania i odczuwacie wyraźny chłód. Drętwieją wam palce.
►  Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
►  Deadline: 8 listopada.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Nos Growa się poruszył, jak u drapieżnika, który podjął trop. Węch psa jest tysiąckrotnie razy lepszy od ludzkiego – staje się to drażniące w przypadku zbyt wielu woni nakładających się na siebie, zbyt intensywnych, zbyt drapiących w przełyk. Ale teraz? Teraz, idąc do niego stanowczym krokiem, odczuwał narastające uwielbienie dla swej bestialskiej natury. Bo odczuwał jego strach. Te drobne krople potu, absolutnie niewyczuwalne dla człowieka, dla niego były oczywiste i starannie wyróżnione na tle wilgotnego powietrza.
 Przystanął więc w stosownej odległości z tylko sobie znanych powodów nie wykrzywiając ust w rozbawieniu. Okradziono go. Jego, Ryana i Shebę – a to wszystko zrobiła dwójka bachorów, która teraz nie potrafiła zacisnąć zębów i zawalczyć o swoje. Do czego ten świat zmierza? Do autodestrukcji? Jak tu się z tego nie śmiać?
 ─ Wrzuć na luz.
Och, ależ ja jestem wyluzowany, pomyślał ironicznie, jeszcze mocniej napinając mięśnie, co dało się dostrzec przez mokre, przylegające do ciała ubranie. Przyglądał się wyczekująco młodszemu dzieciakowi – bo przecież dał mu wybór. Nieczęste zjawisko zważywszy na jego narwany stosunek do świata, dlatego jednocześnie nie rozumiał ich zawahania. Mieli proste opcje. Albo oddadzą, co mają i uciekną z podkulonym ogonem, albo zginą próbując uciec. Dlaczego...
 Mina Growa nagle zrzedła.
 „To pojawiło się we mgle”.
 Fascynujące.
 „Kiedy biel zniknęła, już tego nie było”.
 Wilczur zwarł szczęki, coraz wścieklejszy. Chciał już coś warknąć, ale obraz nagle się rozmył jak para, która buchnęła spod nakrycia garnka i w sekundę zniknęła. Zachwiał się i przycisnął rękę do twarzy. Co do-

 Czuł się pijany – jakby cudem łapał resztki świadomości, ale przez zbyt wysoki procent alkoholu we krwi umysł nie pozwalał się ustabilizować. Wciągnął gwałtownie powietrze i to okazało się dla niego zgubne. W pierwszej sekundzie był przekonany, że chłód go orzeźwi, ale teraz... Teraz nie był pewien, dlaczego chciał orzeźwienia. Przy wdechu poczuł za to ostrą woń mokrego kamienia. Przymrużył ślepia przed którymi dostrzegł rozcapierzoną dłoń. Pomiędzy palcami ciekły strumienie krwi, jak cienki aksamit ześlizgujący się z nagiego ciała. Posmak miedziaków w ustach, płytki oddech, drżenie mięśni.

POCZUCIE, ŻE NIE JESTEŚ SAM.

 Gwałtownie zadarł głowę do góry. Oblało go przeszywające wrażenie... nie. Był PEWIEN, że nie jest tu sam. Że...
 Obrócił głowę na bok.
 Dostrzegł mgłę.
 ─ Skubaniec – szepnął tak cicho, że równie dobrze można to uznać za wytwór zbiorowej halucynacji. Sam był zresztą zdrętwiały od zaskoczenia. Co to, do licha, było? Sapiąc jak po maratonie przyjrzał się swojej dłoni, obracając ją wpierw wierzchem, potem zewnętrzną stroną do twarzy. Palce lekko drżały od zimna, ale krwi... Po krwi nie było nawet śladu. Zapach posoki zastąpił inny, jakby poprzedniego w ogóle nie było.
Wariuję? – ta myśl przebiła się przez chmury jego umysłu jak pikujący ptak. Do chuja ciężkiego, naprawdę wariował? Za sprawą czego? Słabości? Mgły? Cudzych mocy? Przypadku? Kątem oka spojrzał za siebie; mleczne obłoki obejmowały Ryana i Shebę. Praktycznie ich nie dostrzegał. A jeśli oni również byli tylko wytworem wyobraźni? Jakąś durną fatamorganą wytworzoną przez zbyt wyczerpaną wyobraźnię?
Weź się w garść. Są żywi, na twoje kurwa nieszczęście.
 Przeniósł wzrok na dzieciaki. Jeden z nich przycisnął właśnie plecak do piersi, co wywołało natychmiastową reakcję. Grow warknął wściekle, rzucając się do przodu. Ale jego celem nie było pochwycenie któregoś z braci – wzrok w sekundę ześlizgnął się na położone na ziemi przedmioty i to właśnie one okazały się zdecydowanie ciekawszym łupem niż dwójka wymordowanych. Pochwycił wpierw kastet, chwilę później nóż i kartę.
 Ramię miał dziwnie sztywne, ale nie tylko przez mięśnie. Mokre ubrania wydawały się teraz o wiele mniej chętne do manewrów i bardziej utrudniały zadania niż je ułatwiały. Przeklął pod nosem, już się wycofując, aby dostać się bliżej miejsca, w którym stali Grimshaw i Jinx.
 Przez czaszkę prześlizgnęła się cicha propozycja, aby użył pirokinezy. Aby się nie zastanawiał, bo to może być dla nich zbawienne. Chcesz zapalenia płuc, Jace? Chcesz

WASZEJ ŚMIERCI?

 Jednak zrezygnował z tego natychmiast. To robota głupiego. Ogień w kontakcie z mgłą... Cóż, mgła to przecież zawieszone w powietrzu krople wody, które w kontakcie ze zbyt wysoką temperaturą zwyczajnie by wyparowały. A co się dzieje, gdy zbyt duża ilość wody dotrze z powrotem na górę?
Lunąłby deszcz, odpowiedział kwaśno, rozglądając się za Ryanem. A my znów bylibyśmy mokrzy. To błędne...

W A R K O T

 Zatrzymał się raptownie, zaciskając mocno zęby. Do jego uszu dobiegło gardłowe charczenie, tak bardzo podobne do tego, którym sam ostrzegał wrogów przed własną siłą.
 Przed własnym cholernym szaleństwem, w które popadał, gdy nie liczyło się nic prócz wygranej.
 Jedzenia, pieniędzy, dziwek, trunku.
 Prócz tego, co po prostu chciał dostać. A wśród puli nagród czasami znajdowało się coś tak prymitywnego jak „zachowanie statusu”. Doskonale wiedział, jak to jest, gdy ktoś właził na jego terytorium lub gdy ktoś postanowił zajść mu drogę.
 „O kurwa”.
 Grow miał ochotę na nich krzyknąć. W pełni rozumiał ich obawy – przecież dawniej również odczuwał irracjonalny lęk przed bólem. Przed krzywdą. Przed nieznanym. Ale jednocześnie nie mógł się pozbyć przekonania, że przez tę dwójkę wszystko pizgnie – ponieważ drapieżniki wyczuwają strach i działało to dokładnie na takich samych zasadach u wyłaniających się stworzeń, jak u niego jeszcze kilka chwil temu.
 Gdy szedł z błyszczącymi oczami i prawie widocznym na ustach uśmiechem w stronę trzęsącego się Lastinna... czuł prawdopodobnie ten sam odór strachu, jaki teraz wyczuwały coraz bardziej zarysowane... wilki? Psy?
 Nie obracając głowy, spojrzał w bok, w stronę, jak zakładał, Sheby. Miał strzelbę, ta? W takim razie Ryan pozostał uzbrojony w kamerę.
 Grow poruszył zesztywniałymi palcami, pomiędzy którymi znajdował się ciężki metal kastetu założonego w międzyczasie. Był jeszcze nóż.

NIE MASZ PEWNOŚCI, ŻE ZAATAKUJĄ.

 Przy takim natężeniu potu, jaki odczuwalny był w atmosferze – szczerze wątpił, by jednak odeszły.
 Plan był prosty.

 Jeżeli zwierzęta zachowają się tak, jak w standardowej watasze, co oznacza nie mniej, nie więcej samo ujadanie i trzymanie się od ludzi z daleka – Grow pozostanie na swoim miejscu, bacznie ich tylko obserwując. Wciąż istniała alternatywa, w której obie bestie rzucą się zwyczajnie za dzieciakami albo odejdą.

 Jeżeli jednak łańcuch cierpliwości zerwie się z ich gardeł głupotą byłoby przejść do bezpośredniej konfrontacji – szczególnie teraz, gdy byli w niekorzystnym dla siebie położeniu. Automatycznie więc szurnąłby butem po ziemi, zakreślając nią lekki łuk na kształt ściany, którą półkolem wyrysowałby we mgle kilka metrów dalej. Choć ogień powinien doprowadzić do załamania się pogody, co mogłoby skutkować nagłym lunięciem deszczu, było spore prawdopodobieństwo, że odgrodzi wysokimi płomieniami dzikie drapieżniki od całej reszty. Użyłby pirokinezy do długiej, gorącej, drgającej bariery mającej je zatrzymać przynajmniej na moment.
 To powinno zwiększyć ich szansę na ucieczkę.

|| Dałem dwie opcje w zależności od tego, jak zachowają się zwierzęta, aby się już nie rozdrabniać. + Przepraszam za taką obsuwę, literówki, nudę.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chociaż twarz wyrażała znudzenie, a wzrok leniwie przemykał się po zarys budynków skrytych w gęstej mgle, to słuchał tłumaczeń dzieciaka, starając się zapamiętać każde wypowiedziane przez niego słowo, które w późniejszym etapie ewentualnie mogłoby im jakoś pomóc. Informacje były jedynie strzępami, niepełnymi puzzlami, które w ostateczności do siebie nie pasowały. Czworonożne stworzenie. Wiele takich panoszyło się po Desperacji, ale abstrakcyjnie żadne do tej pory znane Jinxowi nie pasowało do opisu.
Poruszył delikatnie palcami, czując jak zaczynają mu drętwieć. Z zimna? Czy z jakiegoś innego powodu? Zresztą, czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Nie, nie miało. Mimo, że wzdłuż kręgosłupa poczuł wbijające się szpilki chłodu. Trzeba przyznać, że uwielbiał to uczucie. Rodzącą się w środku ekscytację i podniecenie z nadchodzącego niebezpieczeństwa. Usta wygięły się w uśmiechu. Tak, o to w tym wszystkim chodziło.  O przyjemność i poczucie, że się żyje.
Błyszczące spojrzenie powiodło po gęstniejącej mgle, która barwą zaczynała przypominać zsiadłe i ciężkie mleko. Czuł jej ciężar na swoich barkach, jak opada na nim, jak ciągnie w dół, chociaż zapewne to wszystko znajdowało się głęboko w jego głowie. W chwili, gdy usłyszał pierwsze warczenie, powoli odwrócił się, z wyrazem twarzy, jakby wyczekiwał dawno nie widzianego gościa.
Chodź. Chodź. Chodź.
Wreszcie dwie, ciemniejsze sylwetki zaczęły wyraźnie odznaczać się na tle bieli, jakby zapraszały do wspólnej zabawy. Nie odczuwał strachu, choć zapewne każdy normalny wolałby ukryć się gdzieś daleko, poza zasięgiem bestii. Ludzi zazwyczaj przerażało to, czego nie znali. Czego nie widzieli. Wyobraźnia potrafiła być o wiele bardziej przerażająca niż rzeczywistość. Sheba odczuwał jednak radość, jak dziecko, które lada chwila miało spotkać się ze swoim przyjacielem, który parę lat wcześniej wyjechał do innego kraju, i teraz wreszcie powrócił.
Dwie sylwetki. Dwa naboje. Rachunek był aż za bardzo banalny, wręcz podchwytliwy. Jakby los chciał wystawić go na jakąś chorą próbę. Z jego umiejętnościami powinien bez problemu trafić w jednego, pomimo minusa w postaci drżenia palców. Nawet, jeżeli stworzenia wykazywałyby się nadzwyczajną inteligencją i wiedziały, że po drugiej stronie mgły ktoś do nich celuje, by pociągnąć za spust i odstrzelić ten durny łeb. Zbyt proste. Zbyt oklepane. Nie, to nie było wyjście. Pozostałby drugi okaz. Mógłby okazać się na zbyt szybki, nim Jinx wycelowałby w niego. Druga opcja była typowo dominacyjna. Ich trójka mogłaby się przemienić. Górowaliby wtedy nad bestiami, nie tylko gabarytowo, ale liczebnie. Prymitywny pokaz siły. Warczenia. Ostrzeżenia. Ale tutaj znowu wszystko zależało od czasu. Przemiana trwała swoje, nawet, jeżeli jedynie, zdawać się mogło nic nie znaczące sekundy, w tym wypadku mogły okazać się zgubne.
Kątem oka dostrzegł ruch Growa.
Grow… samiec alfa stada, co?
W przeszłości wiele razy się ścierali. Zbyt duża rozbieżność zdań. Dwie podobne jednostki pod względem chęci rządzenia, nie potrafiąca zdzierżyć faktu ugięcia karku przed kimkolwiek. A jednak teraz kroczyli pod tą samą banderą. Znowu. Tym razem Sheba postanowił się dostosować do jego rozkazów, choć i te miały swoje granice.
W tej jednej kwestii postanowi jednak mu zaufać.
Jinx chciał walczyć. Poczuć ten charakterystyczny dreszcz, impuls przebiegający przez ciało. Jeżeli jednak jasnowłosy zarządziłby odwrót, był w stanie pohamować swoje rządze i ruszyć za nim.
Pod tą samą banderą, pamiętaj
Miał jednak nadzieję, że tak się nie stanie. Że będzie mógł obnażyć kły i wysunąć pazury.
Czas uciekał, zegar tykał.
Bez znaczenia, czy bestie postanowiły zaatakować, czy też nie. Spod nóg wymordowanego pomknęły do przodu smugi ciemnej mgły, które w radosnym uścisku zmieszały się z bielą. Nie zaatakowały jednak stworzeń, a otoczyły całą piątkę, w odległości około dwóch metrów. Jeżeli bestie spróbują zaatakować, mgła otuli ich ciała, a to pozwoli kupić im dodatkowe cenne minuty na wykończenie ich. Jeżeli jednak nie zaatakują, ale też nie oddalą się, to po odnalezieniu spojrzenia Wilczura i odnalezieniu w nim niemej zgody, rozszerzyłby mgłę, niczym rozłożony dywan, by pojmać bestie i pozbawić je zmysłów, goniąc je mgłą w chwili, gdy odskoczą, śledząc ich każdy ruch.  

Kontrola mgły 1/3
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

„Biegło na czworaka, jak pies.”
Całe to zajście przypominało niefortunny zbieg okoliczności – moment, w którym dosłownie wywołuje się wilka z lasu. Tyle że dla nich zamiast wilka był pies, a zamiast lasu mgła, która sprawiała, że coraz bardziej mogli poczuć się tak, jakby wylądowali w dzbanie pełnym mleka, a ktoś z góry z rozkoszą przypatrywał się temu jak toną, zmagając się z dodatkowymi wyzwaniami, które uatrakcyjniały to przedstawienie. Skoro zagadką pozostawało to, jak się tu znaleźli, równie dobrze każda wersja wydarzeń mogła okazać się słuszna.
Ciemnowłosy zmrużył oczy, jakby bardziej skupiony wzrok miał ułatwić mu przebicie się przez gęstniejącą mgłę. Powietrze wydawało się jeszcze bardziej wilgotne i mieli szczęście, że dookoła panował chłód, którego Ryan zdawał się w ogóle nie odczuwać – ten wręcz idealnie komponował się z nienaturalnie zaniżoną temperaturą jego ciała. Najważniejsze było jednak to, że smród stworzeń nie nabrał dzięki temu na intensywności – nadal był wyczuwalny dla czułych zmysłów, ale nie zmuszał do konieczności zatkania nosa ani nie wykręcał żołądka na drugą stronę, choć zgnilizna i tak nie należała do jego ulubionej gamy zapachów.
Opuścił wzrok na kamerę, której obiektyw wyczuwalnie próbował coś wychwycić. Obracał się na boki, bezskutecznie usiłując wyostrzyć obraz, jednak panujące warunki stale mu to utrudniały. Opuściwszy wzrok na ekran, nie był w stanie dostrzec konkretnych kształtów – to, co zjawiło się niedaleko nich, przypominało raczej bezkształtne plamy niż wspomniane przez dzieciaka psy. Najwidoczniej nie mógł liczyć na to, że urządzenie sprawdzi się jako dodatkowa para oczu. Oczy, które widziały więcej niż jego własne.
Bezgłośnie zamknął klapkę z ekranem i umocował pasek kamery do szlufki swoich spodni. Zrobił to tylko dlatego, że dzieciak wspomniał coś o karcie pamięci, a to, że nie zdążył mu jej przekazać przed przybyciem nieproszonych gości, było inną sprawą. Powoli zaczął obracać się w stronę, z której dobiegło ostrzegawcze warczenie. Jeżeli istniała szansa na to, by uniknąć bezsensownej walki z zarażonymi kundlami, wolał się jej utrzymać i skupić na głównym celu – znalezieniu kogoś, kto ich w to wpakował. Czuł jednak, że cuchnące kundle nie zjawiły się tu bez powodu i mogły nie być zadowolone z faktu, że ich karma nadal żyła.
Wiesz, że nie jesteś karmą. Ale nie prowokuj.
Patrzenie niektórym zwierzętom prosto w oczy było dla nich jawnym rzuceniem wyzwania. Mając na uwadze ten fakt, który pojawił się w jego głowie za sprawą spokoju, który w naturalny sposób zachowywał w podobnych sytuacjach, zawiesił spojrzenie nieco niżej – skupiając się na miejscu, w którym prawdopodobnie znajdował się nos psiska. Jeśli jednak ich agresywne zachowanie było niezależne od tego, jak zachowywano się w ich obecności, zamierzał podjąć się podobnej prowokacji – ostatnią rzeczą, na jaką porwałby się w swoim długowiecznym życiu, było spierdalanie przed słabszą i bezmyślną formą życia.
Żałował jednak, że przez nagły odruch ucieczki dzieciaka nie zdążył zabrać swoich rzeczy. Posiadanie broni w tym momencie mogło okazać się zbawieniem, a był pewien, że wśród rzeczy, które zwinęli, znajdował się też nabity rewolwer, z którym Grimshaw starał się nie rozstawać. Otoczenie znacznie utrudniało mu podjęcie się jakichkolwiek kroków i choć zamrożenie przeciwników wydawało się dziecinnie proste, nie był pewien, ile brakowało, by oblewająca ich mgła również zamieniła się w zbitą masę.
Odpada.
Wyprostował palce luźno zwieszonej wzdłuż ciała ręki, wyczuwając ruch pod rękawem, który osłaniał jego ramię. Po jego dłoni zaczął pełznąć cień, który z początku przypominał jedynie miękką masę, a dopiero po chwili uformował się w kształt noża o ostrych brzegach. Było to drobne zabezpieczenie przed bezpośrednim atakiem bestii. Gdyby te, nie zamierzały rzucić się w pościg za dwójką nierozsądnych towarzyszy i skupić się na ich trójce, nie wahałby się celować w najbardziej podatne na atak miejsca – gardło, brzuch i oczy.
Spojrzenie szarych tęczówek na krótką chwilę podążyło w bok, dosięgając sylwetek Koiry i Sheby. Potrzebował planu A, który zakładał utrzymanie kundli na dystans. Nic dziwnego, że to oni stali się dla niego najbliższymi źródłami cienia, który także krył się tuż pod ich butami czy za materiałem ubrań.
Za mało. To się nie może udać.
Wystarczająco, by podciąć im łapy.
W walce liczyła się każda dodatkowa sekunda.

___Kontrola cieni: 2/3 posty.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wybaczcie za moje faux pas - misja wraca na priorytetowe stanowisko.

Szpetne pyski jakie wyłoniły się z gęstej mgły, mogły przywodzić na myśl głowy - czaszki wielkiego potwornego Cerbera. Zwierzęta szły tak blisko siebie, że cała ziemia wydawała się drżeć w posadach. Znikomy koloryt nieba zlany z kobaltem otoczenia, nie zmienił się. Na nieboskłonie nadal nie widać było światła gwiazd, sierpa zakrzywionego księżyca, a nawet zarysu sunących chmur. Hermetyczność otoczenia sprawiała wrażenie chłodnego niebezpieczeństwa, które zachłannie łapało postawioną zgraję za kostki.
   Ale ten znajomy zapach. Zapach Desperacji. Cisza, z jednoczesną nutą trzaskających naczyń o blat wydobywających się z wybitego okna w barze ‘Przyszłość’, które ktoś pomysłowo zasłonił tekturą. Dźwięki, które znali. Wspomnienia, które najwidoczniej – martwe – wciąż bytowały  tym miejscu jak duchy, które nie zaznały - i być może nigdy nie znajdą - wiecznego spokoju.
  Cień wielkich zwierząt zbliżał się. Ich ślepia wydawały się błyskać mrokiem, tak nieprzeniknionym, że nawet gęsta mgła nie była w stanie stłamsić ich ukrytej wściekłości; krwi spływającej z pyska, która padała wraz z przeźroczystą śliną na ziemię. Czym zwierzęta znajdowały się bliżej, tym większa część ran jakie posiadały odsłaniał lawirujący w powietrzu, biały puch. Jedno ze zwierząt nie posiadało skóry na pysku, a lewe oko pokrywała biała, nieodgadniona pustka. Drugi pies z kolei szedł nad wyraz dumnie, szurając tylną łapą o pokrytą popiołem ziemię - trochę martwo, z szeroką szkarłatną raną na gardle, która wyglądała niemal jak po bliskim spotkaniu z ogniem. Zwierzęta pomimo tak licznych obrażeń nie okazywały swoją postawą bólu.
  Krok za krokiem.
  Ziemina pękała u ich stóp jak kruchy lód.
  Lastinn i Heb wycofali się tak szybko, że nawet ich przerażone kroki nie odbiły się żadnym dźwiękiem na otaczającej nicości. Mgła wezbrała się ciążąc na towarzyszach jak kilkunastu kilogramowy ciężar. Cisza oczekiwania. Chłód muskający ich ciała jakby jakiś niewidzialny potwór błądził miedzy ich sylwetkami ocierając się bezkształtnym ciałem o nogi, ręce, bok.
  Właśnie wtedy zwierzęta się zatrzymały. Wielkie martwe psiska przystanęły i spojrzały spod łba na zebraną przy sobie grupkę mężczyzn. Pazury wcisnęły się w ziemię.
  Zapach krwi, skóry, żywego mięsa. Zapach potęgi i nieznanej mocy. Wydawać się mogło, że szare istoty nieobecnie wpatrują się w dal, w miejsce w którym doniedawna stali Lastinn i Heb; w martwocie ich spojrzenia nie zauważało się niczego nawet błysku świadomości.
  Jeden z psów zgarbił się, a ostatki futra utrzymującego się na skrawku spalonej skóry nastroszyły się. Głęboki warkot jak wydobył się z ich gardzieli, mógł przywodzić na myśl dźwięk rozklekotanego silnika, który pomimo przekręcanego w stacyjce kluczyka wydaje z ciebie tylko miarowe chargoty.
  Problem z odpaleniem.
  On jednak tego problemu nie miał.
  Jako pierwszy w stronę mężczyzn rzucił się pies z białym ślepym okiem. Otworzyło szeroko pysk ukazując swoje jakże okazałe, pożółkłe uzębienie. Ślina łączyła kły w sieci pół przeźroczystych zdobień. Wyciągnął pazury w kierunku Growa (przynajmniej tak to wygalało, kiedy odbił się od zakurzonej ziemi i zagórował nad wszystkimi swoim szczupłym wyleniałym cielskiem).
  Drugi pies obszedł ich i postanowił zaatakować od boku. Poderwał się szybko niemal z zabójczą gracją kierując swój skok w stronę Ryana, który okazał się być najbliżej. Pozbawione życia spojrzenie omiotło jego sylwetkę, choć przez ułamek sekundy wydawało się być czymś rozproszone.
  Właśnie wtedy pojawił się ogień. Buchnął przed Growem na wysokość ciała i zapłonął pomarańczowym ogniem. Cienie kontrolowane przez Ryana zbiły się w jeden, a ostrze uformowało się w jego dłoni. Przyjazna Jinxowi mgła otoczyła zgraję.
  Czas na tę chwilę wydawał się zwolnić. W tej jednej sekundzie, kiedy żywioły szalały odgradzając obie ‘frakcje’ bezlitosnym sznurem walki, wydarzyło się kilka rzeczy.
  Co najważniejsze – cała trójka poczuła, że moc, którą wprawiła w ruch zaczyna wyślizgiwać im się z rąk. Wszelka energia napędzająca żywioł do posłuszeństwa zaczynała zanikać. Stopniowo, kawałek po kawałku. Płomienie obniżyły się, jakby ktoś stojąc za kurtyną szkarłatu wylewał na nią wiadro wody. Czarna mgła zaczynała się rozpraszać, choć właściciel nie zamierzał popuszczać pasa dyscypliny z dłoni. Cienie zaczynały stawać się półprzeźroczyste jakby na niebie pojawił się w końcu promień złotego słońca.
  Nic z tych rzeczy. Ich moce zaczynały znikać. Nie potrafili nad tym zapanować. Całkowicie obnażeni. Całkowicie sami. Migawki zmian scenerii zaczynały się rozmazywać i pojawiać się, jak obraz, który zakłócają telewizyjne fale. W tym momencie czas faktycznie się dla nich zatrzymał, ale czy wszystko trwało sekundę czy dwie, nigdy nie mieli szans się o tym dowiedzieć.
  Gdzieś w dalekiej, białej mgle majaczyła ciemna postać. Dopiero kiedy zwierzęta zawisły w powietrzu jak marionetki prowadzone o linkach pojawiła się tak wyraźnie i bezbłędnie. Wysoka na prawie dwa metry, dość szeroka, jakby miała na sobie twarde opancerzenie. Wydawało się, że trzyma coś w dłoni.
  Trzask.
  Świat powrócił do swojego pędu. Wielki zęby wydawały kłapnąć już tuż przed nimi.


Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach. Pęknięta, delikatnie krwawiąca warga. Pogrubiony fragment widzi/słyszy tylko Growlithe.
Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, palące ślady po linie na kostkach.
►  Jinx: dreszcze zimna, uciążliwy kaszel, ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone.
►  Macie mokre ubrania i odczuwacie wyraźny chłód. Drętwieją wam palce.
►  Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
 Deadline: 16 lutego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Na swój chory, pokręcony sposób były fascynujące. Dzikie i niedostępne. Szpetne, przerażające i tajemnicze. Nie drgnął, by rzucić się na ratunek kompanom. Wierzył, że sobie bez przeszkód poradzą. Zresztą, znał ich na tyle, że wiedział jak bardzo są przepełnieni arogancką dumą. Wiedział, bo sam miał z tym problem. Dlatego nie poruszył się, nie przybrał złotej zbroi obrońcy i nie rzucił się na ratunek księżniczkom zaklętym w mglistej wieży.
I choć początkowo wszystko wydawało się zabawną przygodą, tak szybko irytacja zdominowała nastrój ciemnowłosego. Problem z kontrolowaniem mocy to było kurewskie utrapienie. Zwłaszcza w obliczu dzikich istot, które w każdej chwili mogą zeżreć ci twarz. Warknął cicho próbując pospiesznie zlokalizować wszystkie trzy bestie. Póki co żadna nie skupiła się na nim, więc miał nieco więcej kupionego czasu. A przynajmniej więcej od Growa i Ryana.
Zabawne. Bestie przyciągają bestie, co? przemknęło mu przez umysł, co na drobną chwilę nieco go rozweseliło. Uśmiech szybko został starty z jego ust, gdy w tle zamajaczyła nieznana sylwetka. Karykaturalna, jakby ktoś wyciął ją z kiepskiego horroru najniższej klasy.
Wymordowany zmrużył nieco spojrzenie, chcąc dojrzeć jak najwięcej, najdrobniejsze szczegóły. Nie mógł sobie pozwolić na zbliżenie nie wiedząc z kim albo z czym ma do czynienia.
Pozostawał plan B.
A jakiś plan w ogóle był?
Uniósł broń, której właścicielem stał się parę chwil wcześniej i wycelował. Początkowo w miejsce, gdzie znajdowała się głowa, ale szybo zmienił zdanie, wybierając cel nieco niżej. W to, co trzymał w dłoniach. A potem wystrzelił, pewny swoich umiejętności, bez jakiegokolwiek zbędnego ociągania się. Pomyłka nie wchodziła w grę. Nieważne czy dana osoba stała po ich stronie czy też po przeciwnej. To nie miało w tym momencie żadnego znaczenia. Zbyt wiele zbiegów okoliczności się pojawiło z chwilą, kiedy się pokazał. A gdyby nie trafił albo mężczyzna w jakiś sposób uniknąłby kuli, to Sheba podjąłby drugą próbę, jednocześnie próbując ochronić się mgłą. Nawet jeżeli ta zanikała, to mężczyzna wciąż nie rezygnował.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Był pewien, że zwierzęta się cofną. Ponieważ znał ich instynkty i wiedział, jak reagowały, kiedy były normalne. Sam fakt, że psy wciąż się zbliżały udowodnił, że miał do czynienia z czymś innym niż stado samotnie szwendających się kundli. Wydał z siebie szybki, krótki gwizd. A potem rzucił nóż w kierunku Grimshawa.
Ledwo spojrzał w jego stronę, bo zajęty był czymś innym.
Jasne oczy poziomu E świeciły się jak bożonarodzeniowe lampki. Przez sekundę zdawały się emanować niemal nierealnym światłem. Wszystko za sprawą zaskoczenia i czegoś jeszcze. Może rozbawienia. Albo zaintrygowania. W każdym razie emocji, która rozlała się po żyłach Growa i absolutnie pozbyła się wcześniejszej irytacji.
Ogień, który przed momentem buchnął jak po polaniu oliwą, zaczął się przerzedzać. Płomienie, dotychczas przypominające łopoczące na wietrze porwane flagi, niknęły w zastraszającym tempie. To możliwe? Możliwe, żeby jego broń ostateczna, utrapienie, b r z e m i e n i e wreszcie się skończyło? W tej samej sekundzie doszedł do wniosku, że to niemożliwe.
Po prostu nie mogli mieć zbyt łatwo.
Nie było opcji, by zabawa skończyła się na aktualnym, banalnym poziomie. Gra nie zakładała rozbrojenia dwójki rozedrganych dzieciaków i spłoszenie z terytorium garstki kundli.
Chodziło o coś więcej, podpowiedział umysł, a usta Growa zadrżały. Nie uśmiechnął się, choć żołądek skręcił się od dziecięcego zniecierpliwienia. Co przygotował los? Co się teraz wydarzy? Patrząc prosto w oczy powolnie sunącego przez trasę przeciwnika albinos był przeświadczony o tym, że cokolwiek będzie mieć miejsce...
Zacisnął palce na kastecie. Myśli rozpierzchły się na wszystkie strony jak spłoszone ptactwo. Czas spowolnił, gdy potężne łapy odbiły się od ziemi, a agresor zaatakował. Przednie łapy, wcześniej podkulone przy wyskoku, powoli wyciągały się ku Growowi, który stojąc w lekkim rozkroku nie zdejmował spojrzenia z pyska bestii.
Masz nóż.
Masz również pięść, własne zęby i przewagę, której to truchło nigdy nie będzie mieć.
Kiedy chwila zaczęła rozciągać się do niebotycznych, godzinnych rozmiarów, Grow miał już podniesioną rękę, którą wcześniej uzbroił w kastet. Przekręcił ją knykciami do boku, uważając, by nie wystawiać kciuka. Psy atakują tkanki miękkie — twarz albo brzuch to opcje, które zwykle interesują je najbardziej.
Ten rozwarty pysk bez problemu zakleszczyłaby się na białowłosym wymordowanym. Aby temu zapobiec Grow wycelował pięścią nie w bok mordy przeciwnika, ale prosto w nią. Wokół nie było żadnych przedmiotów, żadnych innych broni.
Co sprawdziłoby się lepiej od metalu?
Od uderzenia w jedno z najczulszych miejsc?
Kiedy pies wyskoczył, ramię Growa zgięło się w łokciu. Lewa noga dla równowagi cofnęła się z szurnięciem, aż suchy piach nie otoczył mgiełką ciemnego obuwia. Mięśnie nadgarstka się napięły, spod skóry uwypukliły się żyły. Skumulował siłę w całym ramieniu, nie zdejmując wzroku z opadającego psiska.
Formalnie wolałby uniknąć tego starcia — jeżeli był wariant, to nie krzywdził zwierząt, tym bardziej psów. Ale ostrzeżenie zostało zignorowane.
Padł strzał.
Czas też wystrzelił.
W tym samym momencie pojawiło się tysiąc bodźców.
Może być cięższy, szepnął zdrowy rozsądek.
Wargi Growa wykrzywiły się w uśmiechu. Świsnął wiatr.
Tak, mógł być cięższy.
Mógł go przewrócić.
Zgnieść.
Jednak ugryźć.
Jeżeli faktycznie tak się stanie, zawsze był plan B.
Mieliśmy plan A?
Grow wyprowadził cios prosto przed siebie.
A jeżeli nie trafi, jeżeli straci równowagę, jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak: zasłoni się jednym z przedramion, aby zablokować zębom dostęp do gardła czy brzucha.

Użycie mocy:
— Pirokineza: 1/1. Odpoczynek: 1/4.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie zawsze starał się polegać jedynie na swoich mocach, doskonale zdając sobie sprawę, że miały one nie tylko swoją cenę, ale i nie były w pełni zaufanym środkiem obrony. Jeśli jednak miał możliwość udać się drogą na skróty, nie widział przeszkód, by odmawiać sobie podobnej wygody. Palce, które wcześniej ściskały cieniste ostrze zacisnęły się w pięść, tracąc oparcie, a szare tęczówki bez wyrazu przyglądały się cieniom, które zaczęły wić się niczym żyjące własnym życiem robale – było to całkiem trafne określenie, biorąc pod uwagę, w jak szybkim tempie zaczęły kurczyć się do ich rozmiarów i wpełzać z powrotem pod podeszwy butów mężczyzny, jakby przeraziło je to, co zobaczyły we mgle. To wszystko mogło pójść jak z płatka, szczególnie że znajdował się w obecności dwóch niezawodnych w walce osób, jednak los zdawał się mieć dla nich inne plany.
Wyraźnie słyszalne gwizdnięcie, które dodatkowo niosło się przez gęstą mgłę, zwróciło jego uwagę na tyle, by od razu zlokalizował jego źródło. Zerknął z ukosa w bok, a lecący ku niemu przedmiot stał się bodźcem, który od razu wywołał pożądaną reakcję. Ciemnowłosy poderwał ramię do góry i chwycił w palce broń, te niemal idealnie zacisnęły się na rękojeści – jedynie mały palec oparł się niebezpiecznie o ostrze, które gotowe było ciąć skórę, ale nie było ono przeznaczone dla Grimshawa. Prędko poprawił nóż w dłoni i zważył go w bezwarunkowym odruchu, jakby to masa oręża decydowała o jego jakości. Prawda była jednak taka, że wszystko zależało od tego, w jakich rękach znajdowało się dane narzędzie.
Aktualnie były to dobre ręce.
Sylwetka ciemnowłosego w momencie zdradziła jego gotowość do walki, gdy psie warczenie stało się znacznie bardziej dobitne. On nie musiał warczeć, by dać pokaz swoich sił, nawet jeśli sam posiadał własne zęby gotowe wychynąć zza warg w każdej chwili. Teraz jednak sam rozstawił szerzej nogi i ugiął kolana, jakby też był gotowy do skoku w każdej chwili. Nawet jeśli Desperacja już dawno powinna nauczyć go, w której chwili powinien odpuścić, nie nauczył się uciekać z pola walki – i obecnie, na tym nieznanym terenie, nie zamierzał spisywać się na straty.
Wtedy czas zwolnił. Zaczął przypominać lepką substancję, która ciągnęła się leniwie bez końca, jakby nigdzie jej się nie spieszyło. Nie wiedział, czy było to złudzenie, czy być może ktoś był za to odpowiedzialny, dopóki nieopodal nich nie zamajaczyła nieznajoma, postawna sylwetka. Zasada była prosta – kiedy znajdowałeś się w czarnej dupie, byłeś skłonny obwinić za nieszczęście każdego, kogo nie znałeś. I ciemna postać, która ukazała się ich oczom stała się wrogiem, którego należało się pozbyć, choćby po to, by upewnić się, że to nie on stał za tym wszystkim.
Kłapnięcie zębami było na tyle głośne, że choć jego myśli nie odbiegły zbyt daleko od tego, co obserwowało ich z bezpiecznej odległości, jego uwaga skupiła się z powrotem na kundlu, który w obecnej sytuacji znajdował się tu i teraz. To on mógł go dosięgnąć, to on mógł go okaleczyć i na odwrót – to Jay miał go na wyciągnięcie swojej ręki. Osłoniwszy się przedramieniem, by w razie wypadku to ono stało się pierwszym obiektem zainteresowania rozwścieczonego psa, spróbował wycelować nożem tak, by okaleczyć gardło zwierzęcia. Nie zamierzał oszczędzać sił na coś, co samo w sobie również nie okazywało delikatności.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ogień zgasnął, cienie rozproszy się, a mroczna mgła opadła — zostali z niczym. Odczuć mogli to nie tylko w swoich dłoniach, które jak dziurawe sito wysypywało władze jaką posiadali. Ten namacalny aspekt odbił się również w ich umysłach. Mogli mieć wrażenie, że stali się słabsi — w gruncie rzeczy tak właśnie było — ale słabość ta miała w sobie coś więcej — coś z człowieczeństwa, którego kiedyś przecież posmakowali. Odlegle asocjacje wyprzedziły przeszłość i zamieszkały w ich duszach. Niewidzialna aura odcinająca moce pojawiła się wraz z dwoma wielkimi psami i tajemniczą postacią rozmazaną we mgle. Zbyt wiele zbiegów okoliczności.
  Pierwszy kundel wyciągając łapy, rozwarł swój ohydny pysk. Ślina kleiła się do jego zębów i języka. Wydawało się, że lada chwila szczęka skonfrontuje się ze stalowym kastetem Growlithe'a; że stal zepsuje mu zgryz, a oszołomione stworzenie opadnie na ciało albinosa i porwali go na ziemię miażdżąc ciężarem silnych tkanek; że lada chwila, krew drugiego zwierzęcia zaleje zakurzoną ziemie; że lada chwila  wystrzelony pocisk trafi w sama grykę nieznajomego, a ten miotając się w konwulsjach opadnie na kolana.  Ale nie. Nic z tych rzeczy nie nastąpiło. Krótkie mrugniecie powiek zmieniło wszystko.
  Jinx pozostał sam wśród unoszącej się białej mgły. Psy, opadły tuż przed nim dokładnie w miejsce gdzie do niedawna stał Growlithe i Grimshaw. Łapy uderzyły w ziemię, a zęby paskudnych bestii zaciskały się na mackach jasnych oparów; rzucały łbami na boki jakby rozrywały niewidzialne ciała jego kompanów. Nie zainteresowały się Jinxem, nie od razu. Coś wydawało się być dla nich ważniejsze. Broń Sheby pomimo przyciskanego spustu nie wystrzeliwała już pocisków. Magazynek był pusty, a postać nie zwolniła kroku. Dopiero kiedy biała mgła, która wcześniej gęsta w coraz to szybszym tempie zaczęła opadać, mógł zauważyć, że tajemniczą postać ma na twarzy metalowa maskę. Dwie wystrzelone wcześniej kule pozostawiły ślad na matowej, porysowanej kamizelce (zapewne stalowej). Mężczyzna był dobrze zbudowany miał na sobie skórzane ubrania, które dopieszczone były srebrnymi ochraniaczami na klatkę piersiową, ramiona i piszczele. W dłoniach dzierżył coś na wzór karabinu, ale to nie był karabin. U prawego boku wisiała mu rura, a na plecach skrywał pokaźną szarą butlę. Miotacz płomieni. Zatrzymał się dopiero po kilku krokach patrząc z uwaga na Jinxa — a przynajmniej tak mogło się wydawać, bo twarz skierowaną miał właśnie w jego kierunku. Wyciągnął przed siebie rękę. Psy podniosły głowy w końcu skupiając spojrzenie na ciemnowłosym, jednak nie ruszyły w jego kierunku. Po prostu patrzyły. Białe powietrze stało się przejrzystsze. Mgła ostatecznie opadła.

  Mrugnięcie. Ułamek sekundy. Przeraźliwy chłód i ten długi pulsujący dźwięk, niszczący czaszkę - wydawałoby się, że nigdy nie przestanie dogorywać w głowie. Dopiero kiedy Growlithe uchylił powieki mógł zauważyć rozmazany (jak po chwilowej utracie przytomności) obraz ukazujący kamienny sufit. Przez chwile wyglądał dla niego jak tysiąc innych mu znanych kamiennych sufitów, ale ten był jedyny, najbardziej mu bliski. Znajdował się w swoim pokoju, w kryjówce DOGS. Leżał — przynajmniej tyle potrafił stwierdzić po punkcie obserwacyjnym z jakiego mógł podziwiać część swojej długoletniej pracy.
  Zawartość pomieszczenia wyglądała na nietkniętą. Gdyby nie ten mrok i unoszące się pyłki  mógłby stwierdzić, że obudził się z koszmaru, który nie mógł trwać dłużej niż parę chwil. Ale ta cisza, ta cisza była tak głośna, że nie zasługiwała na miano ciszy. Z pewnością nie znajdował się w domu.

  Zmiana scenerii tak szybka, jak krótkie migniecie fleszy. Jeszcze chwilę temu stał wśród swoich, teraz w jednej sekundzie, kiedy pozwolił powiekom opaść na dzikie tęczówki znalazł się gdzieś, gdzie z pewnością wcześniej nie był. Na pewno nie moment temu.  
  Zniknęły budynki Apogeum, zniknęły psy skaczące do ich gardeł, zniknął gość czający się we mgle, Growlithe, Sheba, zniknęło wszystko, oprócz noża, który wciąż zaciskał w palcach.
  Było tu zimno i wilgotno. W powietrzu unosił się zapach piwniczy, więc z pewnością znajdował się pod ziemią.
  Gdzieś skraplała się woda.
  Świeżo zapalony ruchomy płomień (będący jaskrawą pochodnią, zawieszoną przy samym suficie) dawał delikatne światło na trzy ściany, jakie go otoczyły. Czwartej nie było — tworzyła mrok, tunel, który prowadził gdzieś przed siebie. Dopiero na dalekim końcu migotała kolejna iskra, jakby dawała sobą znać, że droga prowadząca z tego miejsca jest tylko jedna.


► Broń posiadała tylko dwie kule — magazynek opróżniony.
► Wasze moce zostały zablokowane.

Arcanine: niewielkie skaleczenia na dłoniach. Pęknięta, delikatnie krwawiąca warga.
Fucker: twarz pokryta płytkimi zadrapaniami, palące ślady po linie na kostkach.
► Jinx: dreszcze zimna, uciążliwy kaszel, ból w ramieniu — uporczywie pieczenie, ruchy w tym stawie są ograniczone.
► Macie mokre ubrania i odczuwacie wyraźny chłód. Drętwieją wam palce.
► Odpisy w kolejności dowolnej.
► Całkowita swoboda w działaniach.
► Deadline: 28 lutego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 3 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach