Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down


CEDNA SHANE

LOKACJA: Desperacja ▹Tereny Nieznane

CZAS: Kilkadziesiąt lat temu – ok. 40 lat

_________________________________________________

Dosyć późnym wieczorem we wioskach Desperacji życie wcale nagle nie ożywało. Ni to wciągu dnia, ni to wciągu nocy miasteczka i zbiorowiska „mieszkańców” były wiecznie tak samo podejrzanie puste i niebezpiecznie spokojne, jakby wszyscy wiecznie żyli w strachu przed drapieżnikami czającymi się na ich życie w każdej uliczce. Jedynym obiektem, który cieszył się popularnością i mdłą iluzją bezpieczeństwa były karczmy i bary, na terenie których panowała niepisana reguła „zawieszenia broni”. Nie zmieniało to faktu, że placówki te były jedynie zbiorowiskiem szumowin tej zapomnianej przez boga krainy i to właśnie tam wszyscy drapieżcy z okolicy spożywali swoje posiłki, upijali się i zabawiali w najlepsze.
O tak, teren zasłużonych, miejscowych, swoich, którzy morderczo wbijali ostry wzrok w nowo przybyłych. Szczególnie tak hucznie wchodzących do lokalu jak Aomame. Oczywiście, że na moment wszystko ucichło w barze mutantów, gdy drzwi nieco za mocno uderzyły o framugę, gdy umorosana w połowie krwią, w drugiej połowie błotem, poharatana i widać, że mocno wkurwiona, młoda kobita wbiła do środka. Ubrana była mocno rozciągnięty, poszarpany na brzuchu t-shirt w moro, którego dekolt chyba kiedyś był wyżej, ale obecnie niebezpiecznie nisko wisiał na piersiach. Dopasowane czarne spodnie również poharatane na kolanach i nogawkach, porządne czarne buty, które widać przetrwały ekstremalne warunki oraz za duży brązowy płaszcz sięgający połowy ud. Wszystko po lewej stronie było zamoczone w zaschniętej już dawno krwi, a nogi do kolan okryte były błotem. Na piersiach, szyi i twarzy również były liczne smugi brudu i krwi, które już kilka godzin temu przestały nawet irytować Aomame.
Wchodząc nawet nie rozeznała się w sytuacji, nie zatrzymała i spoglądnęła na gości. Po prostu weszła i przeszła przez środek prosto do baru wbijając twarde spojrzenie w mężczyznę za ladą wyglądającego jak mieszanka człowieka z krokodylem.
- Pokój z łazienką. Szczególnie zależy mi na łazience, wannie, wodzie. – Rzuciła na wstępie rzucając brudną sakiewkę na blat. Ociekała nieco krwią, ale nikt nie musiał wiedzieć, że jeszcze przed chwilą należała do kogoś innego. Oparła się o blat stołu i odgarnęła swoje długie, obecnie splątane, włosy do tyłu.
Mężczyzna popatrzył na nią z pobłażaniem i prychnął szyderczo. – Koryto mamy za loka…
Aomame sięgnęła po jego wypłowiałą koszulę i przyciągnęła do swojej twarzy szczerząc zęby. – Nie mam ochoty się z tobą bawić, więc skup się na przeliczeniu forsy.
Rozbawiony nastrój od razu opuścił barmana, a wstąpiła w niego prawdziwa irytacja i znużenie. Otworzył sakiewkę i wysypał jej zawartość na blat, a w tym czasie kobieta odwróciła się do gości oblatując stoliki spojrzeniem. W większości widziała samych mutantów, Wymordowanych, jak to się zwali. Zwierzęta o ludzkich sylwetkach, albo tacy co niby jak człowiek wyglądali, ale części ich ciała jednak do siebie nie pasowali. Poza jednym – oho. Na jego nieszczęście wyróżnił się z tłumu dziwadł dla Rhoneranger, która śmiało wpatrywała się w rudego gościa. Uśmiechnęła się jednym kącikiem.
- Z takimi groszami to możesz iść do rzeki, paniusiu. – Wyśmiał ją znowu barman i Cedna odwróciła się na powrót do niego zmęczona. Gospodarz popatrzył na nią drugi raz i mlasnął z niezadowoleniem. - …jedyne na co cię z tego stać to góra dwa browary, albo mierny posiłek.
Rhoneranger westchnęła zwieszając głowę, ale po chwili nagle się podniosła uśmiechając teraz wyjątkowo tajemniczo. Przesunęła palcami kapsle i wygięte monety z sakiewki w stronę mężczyzny. – Daj mi te dwa browary. – Poprosiła z szerokim uśmiechem, a zmieszany barman z obawą nawet i nieco się odsunął chwilę wahając czy wziąć pieniądze. W końcu jednak się przemógł, zgarnął drobne i zaraz postawił przed kobietą dwa kufle podejrzanie wyglądającego piwa. Delikatesu Desperacji. Złapała szkło i z nowo przybyłą werwą wyprostowała się, odwróciła i z szerokim uśmiechem ruszyła w stronę mężczyzny, którego spostrzegła wcześniej bez zapytania przysiadając się do jego stolika. Będąc po przeciwnej stronie z kokieteryjnym uśmieszkiem postawiła dwa kufle na blacie i przesunęła jeden w jego stronę równocześnie biorąc łyk ze swojej partii. Nie spodziewała się jednak tak okropnego smaku trunku, który piwem nawet nie można było nazwać, więc od razu się skrzywiła z brzękiem odstawiając szkło i walcząc, aby nie zwrócić zawartości.
- H-hej przystojniaku – Mruknęła ocierając wierzchem dłoni usta i walcząc ciągle z krztuszącym kaszlem. Po chwili na powrót się uśmiechnęła zuchwale.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wszedł do nędznego przybytku. Tłum nie pozwalał mu siąść przy barze, gdyż wszystkie krzesła zajęte były przez zmutowane tyłki obleśnych gęb. Podszedł do barmana i uderzył mocno ręką w blat.
Szkocka. Byle szybko — rzucił, a barman rozpoznając twarz najemnika, podał mu bez słowa złoty alkohol i zabrał miedziaki.
Shane miał również za sobą kilka ciężkich dni, jak nawet nie tygodni. Wykonywane zlecenia szły taśmowo, a rąk do roboty ciągle brakowało. Zlecenia same zapełniały słup. Codziennie ktoś przypinał jakieś nowe, a oni ledwo zdążali wyrabiać się czasowo. Nastał dla nich cudowny czas.
Shane wykonywał wielokrotnie po trzy zlecenia jednocześnie, aby nieco im ubyło. Na chwilę.
Siedząc w barze akurat wracał z najgorszego zadupia na jakie mógł się wyjebać i z niechęcią musiał stwierdzić, że o mały włosy, aby nie wrócił. Ryzyko było zbyt wysokie, ale również stawka niezwykle kusząca. Trudno było się oprzeć kiedy ich zapasy mogły powiększyć się nawet o sto procent.
Pozwolił sobie na wstąpienie do baru, kiedy przemoczony do suchej nitki wracał z misji. Wszedł do środka, jednak szybko wtopił się tłum. Może znajdywały się tam mocno zmutowane pyski, dzięki którym mógł wybić się z tłumu, ale jemu nie zależało na tym. Siedział przy swoim stoliku, pijąc szkocką. Nikt nie zwracał na siebie uwagi, każdy trącał się i brnął do własnej gawiedzi, aby zrelaksować się na padole łez chociaż przez chwilę. Shane nie miał kompana do picia, jednak ów brak wcale mu jakoś szczególnie nie przeszkadzał. Jedynie czasem skinął ręką na śliczną dziewczynę, kelnerkę, coby ta dolała mu trunku. Spokojna rutyna barowa ciągnęła się do momentu, w którym nie pojawiała się ona. Trochę podejrzana, trochę zmęczona i niesamowicie głośna. Zwracała uwagę. Kilkanaście głów odwróciło się w jej stronę, cicho szepcząc między sobą.
— Co za dziwna laska...
— No trochę. Nie wygląda na tutejszą.
— Może damy jej lek---
Ale wtedy nieznajoma złapała potężnego mężczyznę za barem i przyciągnęła go niczym szmacianą lalkę. Shane również obserwował ją, jednak dyskretnie. Nie gapił się jak pozostali z otwartymi dziobami, którzy nagle zaczęli chrząkać pod nosem, urywając temat. Szybko zyskała sobie spokój. To niezwykle ważne na Desperacji, zwłaszcza kiedy było się samotnie podróżująca kobietą. W dodatku, całkiem nieźle wyglądającą. Odwrócił wzrok od kobiety i zapalił papierosa, kiedy usłyszał jak krzesło przy jego stoliku odsuwa się. Kątem oka zauważył kobiecą postać.  No nozdrzy zaraz również dotarł jej zapach. Zapewne zapamięta go na długo.
Szuka wrażeń? Towarzystwa? Frajera?
To oczywiste.
Nie miała się gdzie podziać, nie miała wystarczająco kasy, aby opłacić sobie nocleg. Na jej nieszczęście miał świetny słuch, dlatego też z nikłym uśmieszkiem powitał ją.
Cześć — Czemu tego nie wykorzystać? Desperacja nie była łatwym miejscem zamieszkania. Czemu trochę nie zabawić się czyimś kosztem, skoro ona również zamierzała go orżnąć?
Coś ode mnie chcesz? — Odważna. No dalej. Powiedz. Spojrzał w jej oczy, dokładniej przyglądając się twarzy kobiety. Ładna i zdecydowanie nie wyglądała na desperatkę. Czyżby zapuściła się z M-3? Jednak z tego co słyszał to tam mało osób, wręcz niewielka garstka, wiedziała o życiu poza murami miasta. Łowca? Handlarz? SPEC?
Dopiero po chwili zerknął na postawione przed nim piwo, co potwierdziło, że kobieta zamierzała grać z nim w jakże interesującą grę. Niech i tak będzie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Drapieżny uśmieszek wyrył się w ustach Aomame, gdy usłyszała momentalnie pytanie o interes. Nie zdziwiła się nim nawet, a wręcz go oczekiwała wiedząc, że miejscowi to nie to samo co cioty z Miasta. Przez ostatnie dni wryło jej się to do głowy jak nic innego, chociaż pozostało jej jeszcze wiele do nauczenia się o tym nowym, nieznanym nikomu świecie. Desperacji.
W murach słyszało się tylko pogłoski, legendy i bajki tych, którzy „podobno” wyszli za mury i zdołali wrócić cali i zdrowi do Miasta. Wszystko przekoloryzowane tak mocno, że gdy zrobiła kilka kroków za wyrwą w ścianie mocno się zawiodła widokiem.
Przesunęła ręka obrzydliwe piwo na bok i nachyliła się do przodu kładąc podbródek na splecionych dłoniach opartych łokciami o blat stołu. Gdyby nie kompletnie niedyskretne lampienie się trzech Wymordowanych za plecami rudego jegomościa nawet by nie zauważyła, że przez to stan jej dekoltu się pogorszył, albo raczej „polepszył”.
- Mhmmm. Miałam nadzieję, że okażesz się naiwnym frajerem, ale niestety. Przynajmniej inteligencja dodaje ci jeszcze więcej seksapilu. – Odpowiedziała w myślach rozpisując sobie etap całej rozgrywki gry jaka właśnie się między nimi zaczęła. Gry słów, podtekstów, aluzji, z której każde może wyciągnąć korzyści oraz stracić bardzo wiele. Grząski grunt pytań i odpowiedzi, które albo zaprowadzą do wymarzonego celu, albo pogrążą nieszczęśnika w bagnie porażki. Rhoneranger wiedziała, że z góry jest na nieco przegranej pozycji, bo to ona przychodzi do niego, a nie on do niej. Będzie zapewne musiała grać na jego warunkach, ale jak dobrze zatańczy to może nawet i nie spostrzeże kto i kiedy przejął wiodącą rolę w tym tangu. Rozglądnęła się na prawo i lewo.
- Jak widzisz wszystkie stoliki są zajęte, a już i tak lepiej się siedzi w takim towarzystwie, niż przy jakimś grubym knurze. – Wyprostowała się wzruszając ramionami. – Chcę wyszukanego towarzystwa do picia i … - ponownie oparła się o stół, ale bardziej niedbale, jedynie jedną ręką. Lewą z kolei zaczęła sobie okręcać wokół palca kosmyk włosów patrząc na mężczyznę spod kurtyny czarnych rzęs skrywających karmazynowe tęczówki. - …może coś więcej. – Mruknęła kokieteryjnie i zaśmiała się krótko z samej siebie. – Zależy jak potoczy się wieczór. Pasuje ci taka odpowiedź?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Drapieżny uśmieszek. Drapieżny błysk w oku. Cholernie pewna siebie. Niebezpieczna kobieta podjęła grę z drapieżnikiem.
Shane zachowywał spokój, nie emanując nadmierną euforią. Z jego postawy wyczytać mogła bijącą od mężczyzny pewność siebie, może nieco nadmierną, która zahaczała o arogancję. Na ustach błąkał się nikły, wręcz niewidoczny uśmieszek, oznajmiający, że gra została zaakceptowana.
Desperacja rządziła się swoimi prawami. Cedna najwidoczniej była bystrą osobą, gdyż szybko zrozumiała jak załatwia się tutaj interesy. Najczęściej siłą, czasem również handlem wymiennym, w którego w skład wchodził prowiant, czysta woda oraz leki.
Cedna zdecydowanie była bardzo pewna siebie. Potrafiła wykorzystać własne auty, którymi na pewno była kobiecość. Może w tym momencie dość przypadkowa, dzięki której zarobiła kilka plusów.
Shane prześlizgnął krótko wzrokiem po odsłoniętym dekolcie, ponownie spojrzeniem wracając do jej oczu.
Widzę, że potrafisz zainteresować faceta. Chociażby samym faktem, że go podrywasz — prychnął z lekkim uśmieszkiem. Czy było to nowe? Trochę. Zazwyczaj kobiety nie były tak odważne i to on musiał wykazać swoje zainteresowanie, kiedy chciał je wykorzystać. Chociaż wykorzystać to brzydkie słowo, jednak najlepiej obrazowało sytuację.
Rudzielec wcale nie musiał się wysilać, aby wiedzieć jak bardzo Cedna może jego wykorzystać, ale czy na na pewno się da? Mogła się trochę zdziwić.
Oparł się wygodniej o oparcie krzesła i ruchem ręki poprosił kelnerkę o szkocką dla kobiety.
Te piwo to zwykły szczoch. Trochę szkoda, że wydałaś całą kasę na takie gówno — rzucił, obserwując oplatający włosy palec. Kokietka. Już mu się podobała.
Rozejrzał się po sali, specjalnie zerkając czy stoliki są rzeczywiście pozajmowane. Przy niektórych typach stały puste krzesła, jednak ich wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Wpatrywał się w oczy Cedny i doskonale wiedział z kim ma do czynienia...
Łowca? — zapytał, upijając łyk szkockiej, a na kolejne jej słowa, trudno było ukryć uśmiech. — Coś więcej powiadasz? — Pochylił się nieco do jej ucha i cicho mruknął. — Odpowiedź jak najbardziej mi odpowiada. To oczywiste. — Wyprostował się, podsuwając szklaneczkę ze szkocką, którą właśnie przyniosła kelnerka. Wielu gości przyglądało się im, jednak z zazdrością spoglądając na Shane'a. Mężczyźni również potrafili być zawistni, może nawet bardziej niż kobiety.
Napijmy się w takim razie za... udany wieczór.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Analiza drobnych szczegółów i mowy ciała przychodziła Rhoneranger z wyjątkową łatwości, czego mogliby jej pozazdrościć, co niektórzy. Ona sama nie wiedziała czy to jej wyuczona zdolność, wrodzony talent, czy kobiece geny wzmacniające percepcję, ale z pewnością w chwilach takich jak ta był to niezastąpiony talent. Drobne drgnięcie ust, czający się w oczach błysk, ogólne rozluźnienie, ale jednak bijąca aura pewności siebie. Tyle dobrego, że pomimo dzikości terenu mężczyźni z Desperacji nie różnili się tak bardzo w zachowaniu od tych "cywilizowanych" z Miasta.
Zagryzła dolną wargę z satysfakcją uśmiechając się do Maccoy'a i uniosła sugestywnie brwi do góry, tym samym przyznając mu rację co do swojej "zdolności zainteresowania rozmówcy". Przełamał w końcu pozornie poważną minę uśmieszkiem. Dobrze. Póki co wszystko szło świetnie, więc Aomame też mogła się rozluźnić nieco. Gdyby Shannon okazał się ponurakiem to by musiała się pewnie nieźle namęczyć, ale... z takimi walorami wizualnymi jakimi szczyciła się Cedna i to nawet nie wydawało jej się trudnym wyzwaniem.
Na wzmiankę o Łowcy jedynie przymknęła oczy i przytaknęła. Co tu dużo mówić. Oczy dosłownie mówiły same za siebie, a przynajmniej w tej ruderze nie musiała się obawiać, że ktoś zaraz nakabluje na terrorystkę. Tu, jej rasowość, była tyle warta co piasek na wszechobecnej pustyni. Ta wolność od restrykcji i obowiązków już napełniała ją szczęściem, nawet jeśli była to zaledwie jedna jasna plamka na czarnym płótnie spierdoliny jakie póki co było jej dotychczasowe czterodniowe życie poza murami.
Nachylił się do niej. Rozchyliła nieco wargi, przechyliła nieco głowę i popatrzyła na bok słuchając pomruku mężczyzny w swoim uchu.
- Ho, ho, hooo... - Mruknęła delikatnie opierając palce na szklance z alkoholem. Podniosła szkło do góry przyglądając się złotemu trunkowi z rozkoszą. Przeniosła następnie swój wzrok na mężczyznę i obdarzyła go jednym ze swoich najczarowniejszych uśmiechów,  a potem uniosła szklankę do góry stukając się z nim w toaście.
- Za udany wieczór w wybornym towarzystwie. - Powtórzyła z radością i wychyliła alkohol w szklance na raz. Po zaledwie paru sekundach z maślanym uśmiechem westchnęła i pokiwała z uznaniem głową. - Mmmmmmmm, to smakuje zdecydowanie lepiej, niż to płynne gówno. Dziękuję. - Przymrużyła jedno oko i odstawiła naczynie na blat. Z niechęcią oderwała wzrok od swojego towarzysza i z pogardą podniosła kufel pseudo-trunku, którego zawartość po chwili wylała się na podłogę obok jego stolika. - Tak przy okazji, jestem Ao... Cedna. Zdradzisz mi swoje imię, czy wolisz abym została przy nazywaniu ciebie przystojniakiem, skarbie? - Spytała odstawiając puste szkło na blat i nawiązała kontakt wzrokowy z barmanem, który piorunował ją wzrokiem. Posłała mu w odpowiedzi środkowy palec i odwróciła już z uśmiechem głowę do rudego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rudzielec nie czuł skrępowania związanego z nakryciem go na ocenianiu jej. Skoro miał inwestować w tą krótką znajomość, chciał wiedzieć czy nie bierze kota w worku. Desperacja potrafiła być zdradliwa, dlatego też niektóre osoby również szybko adoptowały się do środowiska, idealnie wtapiając się w oczekiwanie. Niczym kameleony prześlizgiwały się między największymi drapieżnikami, zapewniając sobie niewidzialność oraz nietykalność. Shane przez krótką chwilę przyglądał się jej i starał się ocenić, czy kobieta nie jest jedną z tych osób.
Łowców nie interesowała Desperacja, zajmowali się utopijnym miastem i tam pakowali własne idee oraz... próby rewolucji. Na przestrzeni lat ich działania zmieniały się. Czy na lepsze? Ciężko było mu stwierdzić, gdyż jedynego informatora z M-3 stracił w zamieszkasz, które wybuchły na obrzeżach fabryki. Niezbyt tęsknił za typem, jednak ciekawe informacje przydałoby się zawsze mieć.
Czy Drug-on byli zainteresowani współpracą, z którąkolwiek z grup tam grasujących? Nie. Byli neutralni wobec wszelkich konfliktów, często samemu będąc za nie odpowiedzialnymi. Przyjaźnie nie interesowały ich.
Szkocka nie jest tak perfekcyjna jak dawniej, ale nadal lepiej smakuje jak piwne szczyny —  mruknął, nie reagując na jej czarujący uśmiech. Przypuszczał, że to doskonała, sztuczna gra. A on pragnął zedrzeć z jej twarzy maskę. Uśmiechnął się pod nosem i sam opróżnił własną szklankę. Polecił kelnerce przynieść całą butelkę szkockiej, skoro zapowiadała się... dłuższa znajomość.
Shane —  odpowiedział krótko. — A więc, Cedna... —  Przyuważył jak nagle posłała środkowy palec barmanowi, parsknął krótkim śmiechem.
Nie znęcaj się nad starym —  rzucił, dolewając im whisky.  — Co cię sprowadza na Desperację? Co znudziło ci się życie w idealistycznym mieście? —  zapytał. Zawsze uważał, że warto wiedzieć co się dzieje wokół niego. Czemu nie skorzystać podwójnie. Dziewczyna za parę dni mogła zginąć, gdyż warunki panujące w obu tych miejscach, różniły się diametralnie. Chociaż szkoda byłoby takiej ładnej buźki, ciekawe czy potrafiła coś więcej poza kąsaniem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Skoro o kameleonach mowa to z pewnością byłoby to ogromnym rozczarowaniem dla mężczyzny, gdyby taka Cedna okazała się być niczym innym jak jakimś łazęgą w kamuflażu próbującym wyciągnąć korzyści z Maccoy’a. Los był jednak łąskawy, raczyła go swoim towarzystwem najprawdziwsza kobieta z krwi i kości z mocną nutą czerwinki w żyłach. Nawet i już mocno doświadczony to w tym, to w tamtym, a co w tym najlepsze to to, że chociaż blisko jej już było do czterdziestki to wyglądała zdumiewająco młodo (jak na Miastowe warunki oczywiście), taka mocna dwudziestka co najmniej. Cóż, wśród obywateli było to niesamowity cud, a gdyby usłyszeli o Wymordowanych żyjących po tysiąc lat to by się za głowy złapali. Nikt tak naprawdę nic nie wiedział o życiu poza murami na obecne czasy. S.SPEC odwalał porządnie swoją robotę, aby trzymać szarą masę w ryzach, a nawet i hakerzy Łowców wyciągali nikłe informacje z ich systemów odnośnie świata zewnętrznego. Panowało tak wiele plotek w tym temacie, że trudno było stwierdzić co było prawdą, a co kłamstwem i zagadki rozwikłać można było tylko w jeden sposób. Uciekając za mury – co samo w sobie było wyczynem.
Rhoneranger nadal wiedziała bardzo mało o mutantach zamieszkujących Desperację. Nawet nazwę „Desperacja” poznała zaledwie wczoraj, gdy obrabowywała gadające pisklaki z forsy i jedzenia. Pozostała jej jeszcze masa niewiadomych do odkrycia, wiele do nauki, ale równocześnie musiała udawać, że jest miejscowa, aby nie zwrócić na siebie za nadto uwagi. To jej już, aż tak dobrze niestety nie wychodziło - wina charakteru.
Z resztą Aomame i tak się poszczęściło. Nie spodziewała się spotkać normalnie wyglądających ludzi, a co dopiero typa o takiej aparycji jak Shane. Szczególnie w towarzystwie zmutowanych dziwolągów rudy zyskiwał mocno na atrakcyjności, no i jeszcze od razu stawiał alkohol. No proszę, proszę. „Dżentelmeństwo” jako takie na tym zadupiu się nawet i utrzymywało. Niesamowite.
- Ho ho hoooo – Nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu podniecenia w tych okolicznościach. Dalekim od prawdy byłoby stwierdzenie, że Ced była prawie w siódmym niebie, ale gdyby jeszcze przynieśli jej jakieś plany maszyn, albo broni, której nie widziała to nawet by już obierali właściwy kierunek. - Jak mogę się nad nim nie znęcać, kiedy sprzedaje takie gówno. Ktoś go powinien nauczyć prawdziwej sztuki pędzenia bimbru, a nie szczania do beczek. – Odpowiedziała z bardzo łątwo wyczuwalnym udawanym oburzeniem.
Nie pogardziła dolewką trunku z uśmiechem przejeżdżając palcami po krawędzi szklanki. Prychnęła patrząc na swoją whiskey.  – Od razu znudziło. Interesy mnie sprowadzają. – Podniosła karmazynowe ślepia na Shane’a i wygięła usta w enigmatycznym uśmieszku. – Interesy i sprawy osobiste… Shane. – Dodała specjalnie robiąc przerwę pomiędzy zdaniem, a jego imieniem, aby móc zasmakować jego brzmienia w swoich ustach. Nie spuszczając wzroku z jego bursztynowych oczu upiła łyk ze swojej szklanki. W końcu whiskey trzeba się delektować, a nie chlać jak wódę w oborze. Z resztą, nie przybyła w to miejsce, aby się szybko upić. Uczucie swędzenia na lewym obojczyku przypomniało jej o tym. O tym i o bardzo utęsknionej kąpieli. Zdecydowanie nie wyglądała najlepiej. Ba, do jej piękna wieeele brakowało. W większości była oszpecona przez już zaschnięte warstwy brudu i krwi, a o zapachu lepiej nawet nie wspominać. Daleki był od świeżości spotykanej na kwiatowych łąkach. Z niezadowoloną miną podrapała się po odsłoniętej skórze na klatce piersiowej.
- A co ktoś taki, jak ty, robi tutaj? Wśród tych wszystkich mutantów… życie człowieka musi być ciężkie, co? – Aomame oczywiście nie miała pojęcia, że istnieje wiele różnych stadium mutacji wirusa X. Nie miała skąd zaczerpnąć odpowiednich informacji przez co widok kompletnie normalnego rudzielca tutaj tak ją zaskoczył. Ona przynajmniej jako Łowca była odporna na to gówno, ale on… Wbiła spojrzenie w jego karmelowe oczy próbując wypatrzeć czy nie nosi przypadkiem kolorowych kontaktów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Może Shane miał faktycznie szczęście, gdyż jakby okazało się, że kobieta jest wyłudzającym łowcą, mógłby nieźle się zdziwić. Jednak podejrzewał, że jego zmysł dedukcji nie jest na tyle słaby, aby aż tak mocno pomylić się względem kobiety.
Co do wcześniej wspominanego przez Cednę „dżentelmeństwa”, lepiej się nie wypowiadać. Shane sporo brakowało do tego typu. Potrafił zachować pozory porządnego kiedy widział w danym układzie zyski. A w tym widział całkiem sporo. Nawet jeśli łowczyni nie widziała mydła spory kawałek czasu. W końcu w pokojach na górze stały bale z wodą — o ile się za to dobrze zapłaciło — dzięki czemu nabierze bardziej... wdzięcznego wyglądu. Poza tym rudzielec również potrzebował kąpieli. Zaschnięty syf na jego twarzy i we włosach jedynie to potwierdzał.
Kobieta mało wiedziała o mutantach zamieszkujących Desperację, gdyż była nowo przybyłą w tych stronach. Wielu ukrywało swoje prawdziwe moce i oblicze po warstwą normalność i ludzkiej twarzy. Podobnie było z Shane, który na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się z tłumu ludzi. Gdyby nie cwany system w M-3, który szybko wykrywałby jego zmutowane komórki, mógłby swobodnie chodzić po ulicach miasta i żyć, jak jeden z jego obywateli. Opcja całkiem ciekawa zważając, że miasto posiadało wiele, niekończących się zasobów. Podobno głód był tak tematem obcym. Na Desperacji każdym dzień był walką o jakikolwiek prowiant.  Wymordowani wielokrotnie posuwali się nawet do kanibalizmu, aby jedynie zaspokoić pierwotne potrzeby. Dzicz jaka panowała na pustkowiu była przerażająca. Wielu nowych, uważało że miejsce to jest łatwym do przeżycia, zazwyczaj dnia następnego stawali się pokarmem kogoś silniejszego. Selekcje naturalna.
Daj spokój. Połowa ludzi nawet nie potrafi się podpisać, a ty oczekujesz, aby pędzili swojski bimber? Cedna —   zaśmiał się trochę z pobłażaniem. — To nie jest M-3, tutaj cofnęliśmy się do Średniowiecza w niektórych przypadkach. —  Chyba najłatwiej to tak nazwać. W końcu rodzący się na terenach Desperacji nie znali życia poza nią. Nie potrafili czytać, ani pisać. Nie byli wyedukowani, a przez to nawet nie potrafili się ładnie wysławiać. Wszystko tutaj kulało. Liczyło się jedynie przetrwanie. Siła i chęć życia. Cała reszta jaką znała kobieta schodziła na dalszy, nieważny plan.
Interesy? Na Desperacji? —  No ciekawe. Oparł się wygodniej o oparcie krzesła, które pod wpływem jego ciężaru żałośnie jęknęło. Odchylił się, spoglądając na nią z boku i nikłym, drwiącym uśmiechem, obserwował ją. — Sprawy osobiste brzmią bardziej realnie. Czuć od ciebie, że nie jesteś tutejsza. Wyglądasz jakbyś się zgubiła. Czego szukasz? — zapytał. Trzeba było co nieco z niej wyciągnąć. Wypił zawartość swojej szklanki, a widząc jak chętnie kobieta swoją opróżnia, nie szczędził na dolewkach. Ciekawe ile wytrzyma zanim odpłynie.
Nie jestem człowiekiem — powiedział, a uśmiech znacznie poszerzył się na jego ustach. Miał niemałą frajdę kiedy wyjawiał podobne sekretyTak jak większość w barze jestem wymordowanym. Mam więcej lat niż mogłoby ci się zdawać. — I nadal całkiem nieźle się trzymam. Pomyślał.  Oczywiście nie licząc jego stanu emocjonalnego, który swoją drogą był wrakiem. Pogrążał się w alkoholu oraz w krótkich, jednorazowych romansach, a potem znikał. I zapominał.
Jeśli przeżyjesz na tych ziemiach więcej niż tydzień sama się przekonasz jak wirus x może być przerażający —  dodał, jakby czytał jej w myślach. Na jej szczęście nie posiadał podobnych zdolności, jednak jego świdrujący dusze wzrok, mógł przyprawiać o dreszcze. Mogła mieć wrażenie jakby ją prześwietlał. Czytał w myślach. Zmuszał do spowiedzi. Nie robił tego tego specjalnie. Posiadał dość specyficzną, niebezpieczną aurę, która często działała na innych jak lep na muchy.
Dolał jej kolejną porcję, zerkając kątem oka na butelkę. Poszła praktycznie połowa. Czy powinien się martwić tym, że na niego procenty w znacznej mierze nie działały? Najwidoczniej aspirował na jednego z tutejszych alkoholików.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie potrafi się podpisać. Oh, no tak. Aomame ciągle myślała miastowym schematem i typowym dla nieżyjących w biedocie ludzi standardem „płacę, więc wymagam”. Kolejna lekcja lecąca do notatnika potrzebnych informacji została zapisana na przyszłą edukację. Desperacja to cholernie złośliwe miejsce. Czy ta wszem pragnięta wolność człowieka była tyle warta? Ilu mieszkańców tego zadupia rzuciłoby wszystko byle tylko dostać obrożę na szyję i wylądować pod kopułą sztucznej atmosfery? Rhoneranger prychnęła zwracając uwagę na własne głupie stwierdzenie.
- Hah, no w sumie. Zapędziłam się z tym, rzeczywiście. – Przyznała mu rację krótko zaśmiewając się z samej siebie.
Podniosła oczy na rudzielca po chwili, gdy ten wyraził swoje podejrzenia co do Cedny posiadającej jakiekolwiek interesy na Desperacji. Z gadzim uśmiechem na ustach wysunęła się nieco do przodu trochę podpierając trochę kładąc na stole przed Maccoyem ze szklanką bimbru w jednej ręce i podpartym dłonią policzkiem. Jakby nie pozwalała mu za nadto się od siebie oddalić tym oparciem o krzesło, żeby nie pomyślał, że mu daje trochę wolnej przestrzeni. – Czego szukam, hmm… - Mruknęła sama do siebie spuszczając wzrok z oczu mężczyzny i w zamian powoli zaczęła przechodzić spojrzeniem po całej reszcie jego ciała, gdy ten zaczął tłumaczyć, że również jest Wymordowanym. Powoli analizowała jego wygląd od brudnej twarzy i włosach zaczynając, przez szyję, barki i klatkę piersiową, na brzucha kończąc ze względu na nieszczęsny stół cenzurujący dalsze części ciała. Wyobraźnia podrzucała Cednie obrazy, że skoro jest Wymordowanym to zapewne pod jego ubraniami zamiast czystej skóry i normalnych mięśni czai się ogrom sierści, a może oślizgłych łusek, jakieś 3 pary zmutowanych rąko-łap, albo co gorsza owadzich odnóży. Brrr. Nie potrafiła na słowo uwierzyć, że Wymordowany mógł wyglądać kompletnie normalnie. Wróciła do patrzenia w bursztynowe oczęta, które dziwnie wywierały na niej wrażenie przenikania przez warstwy jej osobowości. Dosłownie świdrował ją spojrzeniem, ale nie wywarło to na niej żadnego dyskomfortu psychicznego. Jeśli ma zdolności telepatyczne, proszę bardzo. Niech czyta z niej jak z otwartej księgi. Nie ma już za wiele do ukrycia. Nie na Desperacji. – Nieruchomości, Shane! Szukam nieruchomości. – Wyszczerzyła zęby podnosząc szklaneczkę do góry i ją wychylając. – Znasz może jakieś dobre lokacje? Jestem bardzo zainteresowana jakąś rewirą najwyższej klasy na tym pożal-się-boże zadupiu. – Odstawiła szkło na stół i zmieniła pozycję siadając normalnie. – Sądzę, że wystarczająco długo się tutaj zakręcę, aby może osiąść na stałe. Dlatego chodzę to tu to tam i pytam. Z resztą... - na jej usta wyszedł bardzo zadziorny uśmieszek, przesunęła się nagle krzesłem nieco bliżej Shannon i pochyliła do niego mrucząc - … tak dobrze wyglądający mężczyzna jak ty, musi całkiem dobrze żyć. - Trudno było nie zauważyć nieco lepszej jakości ubrań niż szmaty jakie nosiły (o ile w ogóle) mutanty po bezkresnych pustkowiach. W końcu każdy szczegół się liczył, a sam fakt, że szastał pieniędzmi stawiając tak drogi alkohol jak na standardy Desperacji był wskazówką samą w sobie. Rudzielec mógł być jednak spokojny o trzeźwość Cedny. Póki co była w pełni zdolna do logicznego myślenia i normalnego wysławiania się. W końcu nie zaczęła go jeszcze molestować, a to byłby pierwszy sygnał alarmowy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niestety, większość mieszkańców Desperacji była najzwyczajniej w świecie analfabetami. Cedna bardzo szybko przekona się jakimi prymitywami byli niektórzy z nich. Shane miał ten fart, że żył  długo. Mógłby spokojnie patrzeć jak dorasta Cedna i być jej pradziadkiem, jednak wirus ani trochę nie dodał mu siwych włosów czy grama zmarszczki. Nadal wyglądał jak dwudziestopięciolatek, którym był kiedy zdychał. Czas zatrzymał się w miejscu.
Wyciągnął z kieszeni kurtki zapalniczkę oraz paczkę mocno wymiętoszonych papierosów. Na oko można było stwierdzić, że przeszły nie jedną bitwę. Jednak czy ważny był ich wygląd, skoro smak pozostawał ciągle ten sam? No może nie do końca, gdyż obecnie produkowany tytoń umywał się do smaku papierosów z dwutysięcznego dwunastego roku. Wsunął jeden między usta i odpalił sobie. Spojrzał spod gęstych rudych kłaków na kobietę, podsuwając w jej stronę paczkę. Nie był wstanie wychwycić zapachu tytoniowego, gdyż Cedna posiadała na sobie zbyt dużą, swoistą mieszankę różnych...aromatów.
—  Przywykniesz. Niektórzy urodzili się na Desperacji i nie wiedzą nawet, że kiedyś istniał świat przed Apokalipsą, że było coś takiego jak Apokalipsa. Uznają to za normalną, ciężką rzeczywistość. Trochę dołujące, nie? — Pewnie nie, nie wyglądała na taką, która przejęłaby się podobną sprawę. Przechylił głowę lekko w bok i wsparł ją na dłoni. Obserwował ją spokojnie i może trochę leniwie, analizował.
Nie trudno było zauważyć, jak kobieta lustruje go wzrokiem. Z nikłym uśmiechem pozwolił jej na typowo męskie zachowanie. Nie przeszkadzało mu to kompletnie. Podobały mu się silne i pewne siebie kobiety. Wiedziały czego chciały, wiedziały jak mu to pokazać. Nie krępowały ich własne potrzeby. A patrząc na Cednę, doskonale przeczuwał czego potrzebuje. Domyślał się, że cała ta otoczka kokieteryjności może być fałszywą grą, jednak na obecny moment była bardzo... miłą. Parsknął śmiechem  na jej swobodne i jakże odważne zachowanie. Robiło się coraz lepiej, a on nawet nie musiał się wysilać. Czyżby Desperacja chociaż raz w całym swych parszywym istnieniu uśmiechnęła się do niego?
Nieruchomości? Może znam parę. A muszą być puste? — zapytał, a za zadziornym uśmieszkiem kryło się wiele niejasności. Na nagłą bliskość nie zareagował. Przyjął ją dość spokojnie, jednak bardzo mu odpowiadała. —  Sądzisz, że dobrze żyję? — Przechylił mocniej głowę w bok i przyglądał się jej. Bycie najemnikiem miało wiele plusów, jednak czy aby faktycznie Drug-on żyli na bardzo wysokiej stopie? Na obecny moment – żyli bardzo dobrze. Nie było co ukrywać. Zlecenia pojawiały się na tablicach jak szalone, a rąk do pracy ciągle brakowało.
—  Czym się zajmowałaś, Cedna, u łowców? — Niby niewinne pytanie, a być może kierowało się ku dalszym jego planom. Wychylił do końca szkocką ze szklaki, by raptem parę chwilę później wraz z kobietą wypijając resztę z butelki. Spoglądał trochę smutno na puste szło, a kiedy chciał jeszcze, okazało się, że stary już nie ma. Westchnął niezadowolony, ale stary wiedział, że niezadowolony rudzielec to burda i kłopoty, dlatego też na koszt firmy zarzucił im mocnym, dość siekającym z nóg bimbrem. Nie żeby przeżarte od alkoholu gardło Shane tego wcześniej nie próbowało...
Jedno mógł o tym bimbrze powiedzieć — kopał nieźle, chociaż jemu potrzebna była większa dawka, aby mógł poczuć stan nieważkości.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dokładnie. Wszyscy wiedzieli, czego Cedna potrzebuje teraz najbardziej. Kąpieli. To było do przewidzenia. Nie? Nie...? Gdyby się obecnie przeszła po nawet kanale Łowców, wszyscy by zemdleli z tego Desperackeigo fetoru, bo co innego jeszcze się zwyczajnie nie myc w mieście, a co innego przesiąknąć tym dziwacznym powietrzem znacznie cięższym od miastowego. Ale tak poza tym to zabawę miała przednią. Może nawet nie zabawę, a po prostu miło doświadczała wieczór po raz pierwszy od kilku dni rozmawiając z kimś na poziomie „człowieka rozumnego” bez lufy pistoletu wsadzonej w gardło ofiary, która rzucała ci ochłapy pieniądza. No i co tu dużo mówić. Im więcej alkoholu rozcieńczało krew Rhoneranger, tym coraz bardziej podobało jej się towarzystwo rudzielca, a może to nie alkohol tylko rzeczywiście jego charakterek… Był bardzo „świeżym” kąskiem w porównaniu do całego ochłapu miastowego sposobu ograniczonego myślenia. Nikt nie potrafił wyjść poza schemat tego samego tekstu, a na tym zadupiu – wszyscy ze spokojem łamali każde możliwe moralne prawo, czy logiczne stwierdzenie. Bezsens w tej dziurze zapomnienia odnajdywał swoje znaczenie i kwitnął w najlepsze.
- Nieruchomości, nieruchomości. Niekoniecznie puste, w sumie jak będą umeblowane to nawet i lepiej dla mnie. Wątpię, aby były tutaj jakiekolwiek sklepy meblowe. – Wyszczerzyła kiełki wychylając kolejną szklaneczkę łyski i po chwili energicznie potakując patrząc na niego szybko z góry na dół. – No proszę ja ciebie. Spójrz na siebie chłopie. – Wystawiła w jego stronę otwartą dłoń. – Wyglądasz masakrycznie, chociaż nadal lepiej niż ja, ale porównując „jakość” twoich rzeczy, a innych to prawie jak Miasto, a Despa. No i kurwa, jaki biedak – sięgnęła po butelkę whiskey – stawia od tak coś takiego? – Pomieszałam mu alkoholem przed twarzą i tym razem to ona polała ochoczo jemu, a potem sobie. Etanol w żołądku zaczynał powolutku grzać jej wnętrzności. Pokręciła głową z rozbawionym uśmiechem. – Jak dla mnie to oczywiste, że musisz być choć trochę przy kasie. – Przystawiła szkło do ust, ale zaczekała z wypiciem słysząc nagle zapytanie o łowców. Prychnęła z mocną nutą cynizmu i pokręciła trunkiem w naczyniu. – Tym samym co chyba wszyscy „łowcy”.  – Podniosła karmaznowe oczy na Shannon i przechyliła szklankę połykając zawartość. – Zemstą, oczywiście. – Syknęła wraz z westchnięciem od alkoholowego kopa. – No, a w międzyczasie robiła dla nich broń i takie tam. – Przesunęła szklanka po blacie z braku lepszej rzeczy do roboty. Widząc, że nie ma alkoholu na stole nie miała już czym polewać, ale do czasu. Jak dla niej gburowaty gospodarz przyniósł im bimber i Aomame popatrzyła z przymrużonymi oczami to na butelkę to na Shane’a, to znowu na butelkę.
- Masz jakieś układy z tym fiutkiem, prawda? – Spytała z uśmieszkiem wskazując kiwnięciem głowy na bar za sobą. Oczywiście miała na myśli barmana i nikogo innego. W międzyczasie, gdy czekała na odpowiedź postanowiła przejąć rolę „wiodącą” w tym alkoholowym tańcu i sięgnąć po szkło. Rozlała soczystą porcję bimbru po szklankach i już przy nalewaniu moc alkoholu uderzyła Cednie do nosa wywołując w niej ekscytację. – Ho hoooo, a cóż to za siekiera? – Rzuciła w eter z szerokim uśmiechem i czystą ciekawością przyglądając się konsystencji i kolorze alkoholu w naczyniu. Szturchnęła rudego łokciem z zadziornym uśmieszkiem. – Zanim to wypiję chcę usłyszeć czym się ty zajmujesz, przystojniaku Shane. – Przymknęła jedno oko kończąc zdanie. Wiedziała, że ta butelka może ją już zaprowadzić w ten piękny stan bycia pijanym, a nie tylko podpitym, a obecnie Ced czuła się już i tak tak przyjemnie, że nic jej nie szkodziło zaszaleć. Przeżyła masakryczne cztery dni na Desperacji, miała niby wyzyskać od gościa pieniądze na pokój z łazienką, ale sprawy obrały obecnie nieco inny obród. Kobieta zmienną jest i nawet Ced nie miała zamiaru odbiegać od reguły tak bardzo przydatnej. Z chęcią zobaczy jak daleko zajdzie ten wieczór z nieznajomym.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach