Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Oczywiście, wiele mógł się po nieznajomym spodziewać. Ale tego? Kiedy przed oczami majaczyły już pierwsze drzewa, kiedy woń gnijącego lasu dotarła do nozdrzy, a buty zaczęły wybijać bardziej stłumiony rytm? W ostatniej sekundzie zamortyzował upadek dłońmi, wyciągając je nieco przed siebie – czuł jak drobinki suchego piachu wbijają mu się w spody rąk, kiedy cały ciężar ciała na nie runął, ale mięśnie zareagowały szybko i automatycznie, od razu przenosząc równowagę na nogi.
Przekręcił gwałtownie biodro, by przerzucić się na plecy. Jeszcze nim opadł twardo i boleśnie na łokcie wyprostował kolano, celując podeszwą w pysk trzymającego go za nogawkę lisa. Nie patrzył mu w oczy, ratując się zasadą „czego oczy nie widzą...”, ale też dlatego, że nadbiegające mantykory nabrały już takich kształtów, by serce podeszło do gardła.
Niewiele było na Desperacji rzeczy, które Growlithe'a szokowały – bagaż doświadczeń już niemal przerwał u niego struny odpowiedzialne za zaskoczenie, jednak obecnie to właśnie one zostały szarpnięte, przypominając o swojej wątpliwej na co dzień obecności.
Z jednym osobnikiem, w czwórkę, być może by sobie poradzili.
Ale z pięcioma rosłymi przedstawicielami?
Z przekleństwem na ustach kopnął nieznajomego raz jeszcze, zaciskając palce na twardej ziemi, chwytając trochę piasku w pięść, gotów posłużyć się jedną z najmniej cenionych sztuczek. Ale zęby puściły, a on poczuł, jak powietrze przeciska się przez poszarpany materiał spodni, od razu docierając do rany.
Nie czekał na oklaski – zerwał się z podłoża na tyle prędko, by odskoczyć w chwili, w której jedna z mantykor dosłownie wskoczyła na miejsce jego upadku. Czuł ten gorąc bijący z pyska bestii, gdy posłała parzące powietrze wprost na niego – przeżarło się nawet przez materiał koszulki i dotarło do brzucha, kładąc się na nim niewysławienie wysoką temperaturą.
— Grow!
Szept zabrzmiał bardziej jak przekleństwo. Na ramieniu poczuł rękę – małą, ale silną. Więc to musiała być Hiori. Chwilę po tym znów stracił równowagę, w ostatniej chwili przesuwając but do tyłu, by na powrót złapać koordynację. Dostrzegł jeszcze, jak Hiori nagle wyskakuje przed niego, stając w szerokim rozkroku, z pięściami przytwierdzonymi do piersi. Nabrała wdechu i wrzasnęła. Powietrze zawibrowało od zbyt wysokich dźwięków; cały plener nagle zadrżał, jakby obraz zaczął falować. Przygotowane do ataku mantykory gwałtownie się cofnęły, z ich gardła wyrwały się wściekłe pomruki. Cała piątka cofnęła się o ledwie pół kroku – tylko po to, by utrzymać się w pionie.
Grow doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że każdy inny przeciwnik już dawno padłby na ziemię, przyciskając do uszu rozedrgane dłonie, samemu wrzeszcząc przez ten potworny, długi pisk, jaki zaczął przecinać czaszkę, tnąc zmysły jak brutalnie zaostrzony nóż.
Zerwał się więc do biegu. Hiori rzuciła się do ucieczki sekundę po nim. Jej spojrzenie, jak zawsze, otarło się o małe stworzonko w kolorze czerni i bieli, ale tym razem na twarzy nie dało się dostrzec niczego. Teraz była przekonana o tym, że nawet coś tak trywialnego jak wykrzywienie warg w kpiarskim uśmiechu albo prychnięcie pod nosem, może sprawić, że mantykory prędzej podejmą się pościgu, a ona nie zdąży, bo straciła tę jedną setną sekundy.
Orzeł nie odznaczał się już ciemną plamą na błękicie nieba. Jego rosła sylwetka przycupnęła na gałęzi, pierś była napuszona, a szpony wbite do środka drewna. Jakim cudem nie usłyszeli trzasku zarwania, skoro drzewa tutaj były tak słabe? A były, skoro ustąpiły z kilkunastoma chrupnięciami w chwili, w której pierwsza mantykora dosłownie wskoczyła w las, nie bacząc na porozstawiane po ziemi pnie, łamiące się pod naporem siły mięśni gigantycznego zwierzęcia.
Grow warknął, garbiąc plecy. Nie dorwały go części łamanych drzew, ale dostrzegł, jak przez policzek Chie prześlizgnęła się gałąź, zostawiając na bladej skórze czerwieniejący ślad nowej rany.
Jednak nie tak głębokiej i bolesnej jak ta na kostce, która skutecznie spowolniła Wilczura. Pewnie gdyby nie Hiori i jej: „tędy!” pościg skończyłby się o wiele prędzej, z o wiele gorszym skutkiem.
Mantykory były terytorialne – jeśli wierzyć plotkom na ich temat, a było ich niewiele, bo niewielu wyrwało się spod jarzma ich gniewu, goniły tak długo, jak długo czuły zagrożenie na „swoich” ziemiach. Czysto teoretycznie wystarczyło oddalić się na odpowiednią odległość, by przestać być zającem zygzakiem uciekającym przed lisem, ale Grow coraz mniej był pewien zasłyszanych informacji. To na pewno tyczyło się mantykor? Na pewno działało na samców? Patrząc na to, która z płci polowała, to tak. Mantykory bazowały na podobnych regułach jak lwy – samce robiły za śmieszny ozdobnik, typowych panów mieszkania. Leniwe i ociężałe rzadko kiedy pokuszały się o coś tak wyczerpującego jak pościg – o wiele wygodniej było to zostawić samicom.
Grow nie miał jednak zamiaru przekonywać się, czy słusznie zakładał. Hiori niespodziewanie wślizgnęła się w mrok jaskini, która wychylała swą paszczę znad ziemi, najeżona stalagmitami i stalaktytami. Nie mogli mieć pewności, że bestie stracą zapał, gdy los zmusi je do wbiegnięcia w ciemność absolutną – czy ona przypadkiem nie miały genialnie wyostrzonego wzroku?
Tego by brakowało.
— Tutaj! — Głos Hiori rozbrzmiał z głębi.
Wilczur nie oglądał się już za siebie; starczyło, że czuł sapanie na karku, ten sam gorący oddech kładący mu się na szyi i koszulce. Bez słowa wypruł do przodu, w porę zatrzymany przez silny chwyt Chiego.
Doberman warknął coś na ucho. Coś, co na moment ścisnęło żołądek Growa w ciasną pętle.
— Tędy – szepnął Chie; głos miał niski, warkliwy i narwany.
Grali z czasem.
Wzrok Growa nie był tak dobry jak ten u czarnowłosego – niesprawne oko dodatkowo ukrócało mu cały plener. Tym jednak razem nie potrzebował zmysłów. Ręka sama opadła na brzeg wyrwy, z której wnętrza wydobywał się głośny, niespokojny oddech Hiori.
Wewnątrz jaskini Chie musiał dostrzec tunel – wąski, śliski od wilgoci i niski. Klaustrofobiczny. Teraz był jednak pierwszą opcją i mógł się okazać ostatnią, jeśli nie zaczną szybko reagować. Uderzenia łap mantykor trzęsły całą ziemią i żadne z nich nie miało ochoty raz jeszcze spoglądać w rozwarte pyski tych nieprzyzwoicie wielkich zwierząt. Dlatego Grow oparł rękę na ramieniu towarzysza i pchnął go mocniej w stronę dziury. Chie bez słowa wsunął się bokiem w szczelinę; słychać było, jak jego ubranie ociera się o skały przylegające do ciała.
Nie uciekaj.
Stań do walki.
Tchórz... Tchórz. TCHÓRZ.
Naprawdę pozwolisz im wygrać, Jace? Naprawdę chcesz...
… bciej, zwiewaj. Czas jak piasek. Przesypuje się przez palce. Czujesz...
... edną szansę, aby móc...
— Grow!
Jak uderzenie w twarz.
Wilczur nagle postąpił krok ku wyrwie. W ostatniej sekundzie wślizgnął się do końca pomiędzy kamienne ściany; chwilę później cielsko jednej z mantykor uderzyło ciężko w kamień. Z góry posypały się kawałki jaskini, wpadając do oczu i na usta. Ale nikt nie marudził.
Hiori – przodująca – miała zdecydowanie najłatwiej. Szczupła, dziewczęca sylwetka przeciskała się przez tunel bez większych problemów. Oddaliła się wystarczająco, by głośne zawodzenie mantykor, ich powarkiwania, charknięcia i pomruki, stały się cichsze i przytłumione. Droga wydawała się zresztą tak długa, że wkrótce każdemu zaczęła doskwierać cisza, przerywana jedynie następnym szurnięciem paska o głaz lub zahaczeniem głową o wystające z góry skalne igły, na które Chie niejednokrotnie się nadział.
— Co z Shironchą? — zapytała wreszcie Hiori, opierając rękę na lodowatej ścianie, by przesunąć się jeszcze odrobinę do przodu. — Poradzi sobie?
— A ten nowy? — Do głosu doszedł Chie, który musiał mocno przekrzywić głowę, aby raz jeszcze nie otrzeć się o stalaktyt.
— Jest tutaj. — Hiori nagle nabrała wdechu. Ściana nagle się skończyła. — Czuję go. I to chyba koniec wędrówki.
— Koniec-
Reszta utonęła w nagłym krzyknięciu Hiori, który stopniowo, bardzo stopniowo cichł.
Potem plusnęła woda.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szczęki uderzyły o siebie z nieprzyjemnym dźwiękiem, gdy lisi łeb cofał się pod wpływem kopnięcia. Potrząsnął mordą, zaraz też przejeżdżając po niej łapą. I o ile pierwszy atak na zwierzę został zakończony sukcesem, tak przed drugim zdążył umknąć. Pulsujące uczucie wciąż jednak przebiegało przez obite kości, zmuszając do szurnięcia pyskiem o chropowate podłoże. Cenne sekundy uciekały na rzecz zniwelowania chwilowej pamiątki po wymordowanym, a ogromne bestie dzieliły już tylko sekundy od oderwania łbów ofiarom. Choć szczerze wątpił, by pięć rosłych mantykor zadowoliło się kilkoma osobami, w dodatku niegrzeszącymi nadmiarem wagi.
Kości, może lubią obgryzać kości.
Nie zarejestrował nawet momentu, w którym wątła postać dziewczyny wyszła przed szereg. Wpierw pomyślał, że postanowiła poświęcić się dla reszty. Druga myśl dotyczyła czystej głupoty. Trzeciej nie zdążył nawet pochwycić, gdy przeszywający pisk rąbnął w uszy, wyrywając wściekły charkot łamanego drewna spomiędzy dotąd mocno zwartych szczęk.
Gdy dźwięk ucichł, nie zastanawiał się ani chwili dłużej. Smuga białej sierści znów przecięła powietrze, mknąc z drobnym opóźnieniem za całą resztą. Opadający pień zagrał rolę tarczy, uchroniwszy lisie tyły przed spotkaniem pierwszego stopnia ze szczękami jednej z mantykor. Straciłby ogon, gdyby nie pień trzaskający z gruchotem o mordę potwora. Paskudny smród zionący spomiędzy szeroko rozwartych szczęk pozostałych bestii ciągnął się za nim niemal całą drogę, gdy biegł przed siebie. Obrany kierunek prowadzący przez wszelkiego rodzaju krzaki, już dawno upadłe drzewa i głazy był ciężki, niemniej warty trudów. W końcu nie tylko jemu przeszkadzały podobne elementy. Co rusz jednemu z ciemnych stworów coś wpadało między łapska, spowalniając szaleńcy pościg. Przy okazji przyozdobił własne kończyny w liczne nacięcia, spowodowane smagającymi gałęziami, kolcami krzewów i innym cholerstwem.
Może spróbuj walczyć?
Rozbrzmiało charknięcie, idealnie obrazujące niezadowolenie z zasłyszanych słów. Zarzucił łbem, przed sobą wyłapując sylwetki niknące w ciemnej jaskini. Przyspieszył znacznie, nie wciskając się jednak w szczeliną. Ugiąwszy łapy, odbił się od podłoża, wskakując na górną część kamiennego wejścia, by pognać wzdłuż powierzchni. Porastająca mchem skała była śliska i wybitnie nieprzystępna, nawet dla zwierzęcych pazurów zapewniających dodatkową stabilizację. W tyle zasłyszał donośne łupnięcie. Zapewne mantykory jak jeden mąż rąbnęły w wejście, nie będąc w stanie wcisnąć w małą szczelinę wielkich cielsk. Dzięki temu zyskał kilka cennych sekund, nim jeden z potężnych łbów nie spojrzał ponad pozostałe osobniki, lokalizując uciekiniera. Uznając, iż sam w pojedynkę wykończy lisa, oddzielił się od reszty, gramoląc na kamień. Rhett zdążył jednak umknąć na taką odległość, by stracić ją z oczu. Pierwsze krople jesiennego deszczu opadły na podłoże, tym bardziej podwyższając ryzyko stracenia równowagi. Z każdą kolejną sekundą deszcz zyskiwał na sile, ograniczając również widoczność. W ostatniej chwili zagłębił pazury w podłożu, co i tak nie uchroniło go przed podjechaniem na śliskim mchu pod samą krawędź.
Koniec.
Uszy drgnęły ku tyłowi, by wyłapać dźwięk nadciągającej bestii, gdy zerkał w dół przepaści. Od cholery spienionej wody, gęstej pary i... kolejnych wejść do jaskiń.
To nie rzeka?
Podziemna co najwyżej.
Coś nagle zaskoczyło w umyśle, zgrzytnęło, zamazało wizję i łupnęło. Przy czym łupnięcie spowodowała już Mantykora, której również nie było dane wyhamować na mokrym podłożu. Nawet lecąc w dół niewielkiego wodospadu, czarnemu stworowi na myśl nie przyszło, by chronić własne dupsko. Jedyne co świtało we łbie to pochwycenie białego lisa i wepchnięcie między szczęki. Ten — odzyskawszy władzę nad umysłem — nie miał innego wyjścia, jak za wszelką cenę manewrować ciałem w sposób, by jednak nie skończyć jako podwieczorek. Mimo usilnych starań kolejny pupil Desperacji złożył na nim autograf, gdy wielkie łapsko huknęło o bok, pozostawiając po siebie cztery długie zagłębienia. Nie śmiertelne z racji kapryśnego podmuchu wiatru, lecz jednocześnie takie, które nie powinny zostać zignorowane jak zacięcie przy goleniu.
PLUSK.
O ile sam lis nie wywołał niczego szczególnego, wpadając do wody, tak ciężka Mantykora posłała w powietrze pokaźny strumień, rozbryzgując ciecz na wszystkie strony. Mocny nurt nie pozwolił żadnemu z nich na dłuższą chwilę zastanowienia, posyłając tę dwójkę w głąb jednej z wielu jaskiń. Rhett zdążył na krótką chwilę złapać się śliskiego, wystającego głazu. To pozwoliło głodnej bestii go wyprzedzić. Przynajmniej teraz on był z tyłu. I właśnie z tą myślą woda zmyła go z kamienia.
Do uszu prócz grzmotu wody wpadł piszczący dźwięk.
Kobieta.
Przez otwór w ścianie jaskini wypadli wcześniejsi towarzysze. Oczywiście prosto do wody i na szczęście wciąż poza zasięgiem Mantykory, która zdążyła się już znacznie oddalić. Co jednak wywołało drobne zaskoczenie u lisa — w pewnym momencie walki z rzeką, zwyczajnie zniknęła. Na wytłumaczenie nie trzeba było długo czekać. Gruchot spadającej wody stał się nagle znacznie mocniejszy, a widok przed nimi nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Wodospad. A w dole masa wystających kamieni, które w jednej chwili mogły zrobić z wesołego towarzystwa jeszcze weselsze szaszłyki.

_____
*odzyskawszy wenę* :l
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia.
W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie trzeba być Housem, by dojść do tych jakże zawiłych wniosków — Hiori wdepnęła w dziurę i, straciwszy grunt pod stopami, dosłownie wpadła w wodę. W absolutnych ciemnościach ten dźwięk wydawał się szczególnie wyraźny. Przeżyła? Grow z zaciśniętymi szczękami wsłuchiwał się w gwałtowne chlapanie, jednocześnie bijąc się w pierś, że nie usłyszeli szumu wcześniej.
Ale wtedy słyszeli głównie ryk mantykor. Ich pazury orzące skały i kłapanie zębisk. Nikomu nawet nie przyszło na myśl, żeby...
Właśnie, warknął wzburzony, przyciskając czoło do lodowatej ściany. Chlupanie nie ustawało. A powinno. Każdy z nas powinien wpierw sprawdzić teren. To jakby uciekając przed lwem wbiec w paszczę tygrysa. Od kiedy jestem taki głupi?
Coś szurnęło po jego lewej; najwidoczniej Chie się poruszył. Jego nagła reakcja wybiła z głowy Wilczura resztę myśli i skupiła go na otoczeniu. Ze wstrzymanym oddechem czekał na nieuniknione, ale zamiast uspokojenia się wody lub krzyku Hiori, rozległ się kolejny plusk.
Chwilę potem niemal huk.
Czy dało się huknąć o wodę?
Teraz był pewien, że tak. Dało się. Dźwięk był potworny, jakby runął w taflę głaz wielkości...
Bestia — szepnął, w odpowiedzi otrzymując markotne „mhmmm” Chie, który wraz z niemrawym potwierdzeniem przysunął się nieco bliżej przywódcy.
Szum stał się nagle aż kujący. Chie poczuł, jak ramię przywódcy wbija się w jego.
— Grow...
Szybciej — przerwał mu.
Chie zdążył się przesunąć, ale nim zrozumiał w czym rzecz, pierwsza fala obmyła mu nogi po uda. Wraz z drugą stracił równowagę. Ból w miejscu, w którym łokieć Wilczura go uderzył, wypchnął powietrze z jego płuc. Będzie dobrze, jeśli skończy z podbitym okiem — o tym pomyślał, gdy woda się cofnęła, zabierając i jego, i Growa ze sobą.

Grow zdążył nabrać haust powietrza, nim wylądował pod powierzchnią, wciągany przez rwący wir. Czuł się niemal tak, jakby ciecz próbowała zatrzymać go w swoim wnętrzu — im bliżej był wypłynięcia, tym gwałtowniej cofało go w głąb. Prawie tak, jakby jaskinia w rzeczywistości była wielką paszczą potwora, który — za każdym razem, gdy było się już przy linii wody — nagle brał głęboki wdech i wciągał wszystko z powrotem do gardła.
Walka z żywiołem wydawała się więc bezskuteczna. Dziesiątki małych, drżących bąbli wypłynęło ku górze, gdy powietrze prześlizgnęło się przez zwarte szczęki wymordowanego. Nurt właśnie nim szarpnął. Mięśnie nie przerwały jednak pracy — odepchnął się ramionami i kopnął w wodę, przesuwając się o kilkanaście centymetrów ku górze.
Cały sufit mu falował, ale był już coraz bliżej — dostrzegał plamy, które w rzeczywistości musiały być naciekami jaskiniowymi.
Gwałtownie się wynurzył.
Usta nabrały tlenu, a on sam kaszlnął bezradnie, jedną z rąk przesuwając po twarzy, by odgarnąć z czoła mokre włosy.
Gdzie był Chie? I Hiori? Gdzie, do diabła, był...
Szum.
Powieki rozwarły się, ale było za późno. Wiedział o tym doskonale, mimo podjęcia kolejnej próby sprostania rzece — być może sprostałby nurtowi w każdej innej sytuacji. Ale teraz? Gdy przebiegł kawał drogi uciekając przed mordercami?
Ostatni raz uderzył przedramieniem w wodę, nim poczuł, jak cały plener przekręca się o dziewięćdziesiąt stopni i sufit nagle zamienił się miejscem ze ścianą.

Wciągnął gwałtownie powietrze przez nos, a potem rozkasłał się na dobre. Ciało drgnęło i przewróciło się na bok. Z gardła wyleciała woda. Wypluł wszystko, w połowie się dławiąc, w połowie nabierając tlenu do spieczonych płuc. Przez chwilę, która wydawała mu się wiecznością, był tylko serią charknięć.
Mózg potrzebował chwili, nim zaczął wracać do działania na standardowych trybach. Kiedy wzrok się wyostrzył, Grow spostrzegł tuż przed nosem swoją dłoń z połamanymi, pokrwawionymi paznokciami wbitymi w ciemną skałę. Zaraz po tym zarejestrował szum.
I zimno.
Przewrócił się na brzuch, po czym nie bez wysiłku wstał na klęczki. Ostatni raz odkaszlnął. Mięśnie miał przeżarte przez lodowatą temperaturę i wyczerpane od biegu. I od walki z żywiołem, któremu nie mógł sprostać.

NIE JESTEŚ TU SAM.

Drgnął niespodziewanie, zrywając się na równe nogi. W głowie mu się zakręciło, ale ustał w pionie, mimowolnie, ze wzmożoną czujnością, obrzucając teren badawczym spojrzeniem kogoś, kto tylko czeka na odparcie ataku.
Rzeka wyrzuciła go na niezbyt wielkich rozmiarów skalny brzeg w kształcie półkola — odbiegały stąd trzy korytarze, wszystkie ziejące przeraźliwą, pustą, mroczną czernią. Gdy obejrzał się przez ramię, dostrzegł tylko ścianę, od której dzieliły go metry szybkiej rzeki, jednak nie poświęcił jej nawet sekundy zainteresowania.
Najwidoczniej bardziej zaintrygował się sylwetką Rhetta.
Grow, prowadzony przez życie przez głupie szczęście, nie był zaskoczony tym, że żyje — wychodził z gorszych tarapatów, choć niewątpliwie pierwszy raz zdarzyło mu się uniknąć spotkania z głazami jak igły. Ale zaskoczyło go, że nie był jedynym ocalałym, że życie kogoś jeszcze prowadziło za rękę.
Klatka piersiowa Rhetta opadała i unosiła się w szybkich wydechach i wdechach.
Mógłbyś to zakończyć, póki jest nieprzytomny.
Postąpił krok w stronę leżącego towarzysza. Mokre ubrania lepiły się do ciała sprawiając, że każdy ruch stawał się niewygodny i nieprzyjemnie zimny.
Owszem, mógłby.

Wybacz za tego chujowego posta, ale nie chcę przedłużać o kolejny miesiąc. Następny powinien być lepszy.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Koniec wodospadu z każdą sekundą zbliżał się coraz szybciej, podrzucając żołądek do gardła, jak podczas zjazdu kolejką górską. Z taką różnicą, że jazda wagonikiem nie oferowała możliwości zostania serem szwajcarskim. Dlatego właśnie wymordowany przebierał łapami, ile tylko się dało. Wcześniejsza potyczka z waderą oraz ucieczka przed stadem mantykor dawała się jednak we znaki, odciskając bolesne piętno na coraz bardziej wycieńczonych mięśniach. Samo serce coraz mocniej obijało się o żebra w ten wyjątkowo nieprzyjemny sposób, gdy do uszu docierał coraz głośniejszy szum wody. Sytuacja nabierała na beznadziejności wraz z podejrzanym dźwiękiem docierającym z głębi jaskini.
Dwubarwne ślepia wychwyciły tuż przy końcu wodospadu niewyraźny kształt ciemnego głazu. Ostatnia szansa. Szarpnął ciałem ostatkiem siły, byleby tylko zahaczyć o skalną wypustkę. Kosztowało go to kolejne pokłady w tym momencie bezcennej energii, lecz nie mógł narzekać, gdy długie łapska sięgnęły celu, nieporadnie oplatając skałę. Te kilka sekund wytchnienia było jednak na tyle krótkie, by nie zdążył zaczerpnąć porządnego wdechu. Grzmot wody odbił się echem od ścian jaskini, gdy pędząca fala uderzyła w wymordowanego, zsyłając ciemność na oczy i umysł.
Nie miał pojęcia, po jakim czasie świadomość wróciła na swoje miejsce, obwieszczając przybycie nagłym, pulsującym bólem przecinającym całą czaszkę. Nie otwierał oczu i trwał w bezruchu jeszcze kilkadziesiąt sekund, uparcie wmawiając samemu sobie, że wszystko było po prostu bardzo realistycznym snem. Ten sen jednak nie pokwapił się o delikatność i kopnął go w dupsko przeraźliwym zimnem, przechodzącym dreszczami po ciele. Futro, mimo iż puchate, to w kontakcie z lodowatą wodą nieco traciło na cieple. Właśnie, futro. Z ulgą stwierdził, że wciąż trwał w lisiej postaci. Uchylił powoli powieki, przesuwając spojrzeniem po otoczeniu. Wciąż ta cholerna jaskinia, cholerna rzeka i cholerna przepaść. Szarpnął ostrożnie ciałem, powoli podnosząc się do pozycji stojącej. Żadna z kończyn nie odznaczyła się bólem, a jedynie drobnym odrętwieniem. Białe futro, teraz brudne od piasku, błota i krwi już nie cieszyło tak oczu.
Krok.
Jasne ucho drgnęło, obracając się ku tyłowi. Zaraz za nim w ruch poszła morda, zaglądając przez ramię. Dostrzegłszy znajomą sylwetkę, nie miał pojęcia, jakie odczucia powinna w nim wzbudzić. Może powinien żałować, że nie była to ta drwiąca panienka. Obniżył znacznie łeb, zwracając całe ciało przodem do kumpla. Ciężko było stwierdzić, czy miał w tym momencie jakąkolwiek przewagę. Obaj byli znacznie wyziębieni i osłabieni. Niemniej między nimi rozbrzmiał krótki warkot, znacznie zagłuszony przez głośną rzekę. Bardziej jednak mając ostrzegawczy wydźwięk, niż wyzywający. Potyczka była teraz ostatnią rzeczą, o jakiej marzył. Stanął jednak pewniej na łapach, wpatrując się intensywnie w twarz stojącego przed nim mężczyzny.
Pisk.
Wyjątkowo głośny i zdecydowanie odbijany od ścian jaskini. Raz jeszcze obejrzał się za siebie, spoglądając w kierunku trzech korytarzy. Jeden ciemniejszy i węższy od drugiego, a jednak kobiecy krzyk zdecydowanie dobiegał z jednego z nich. Dzięki temu zyskali pewność, że mimo początkowych założeń, nie byli jedynymi, którzy dali losowi pstryczka w nos i przeżyli. Obrócił się znów ku wilczurowi, unosząc przy tym znacznie mordę. Nabrał głębszego wdechu, powoli stawiając kilka kroków przed siebie. Okrążył ostrożnie drugiego wymordowanego, finalnie stając u jego boku, by sugestywnie zerknąć w kierunku korytarzy. Zimny, mokry nos szturchnął nadgarstek, jakoby naglącym ruchem. Z dwojga złego wolał postawić na współpracę i pomóc, niż gnić będąc otoczonym przez skały.
Podszedł bliżej krawędzi wysepki, spoglądając w dół wodospadu. Jednak poza rozpłaszczonym na kamiennych kolcach cielsku mantykory, nie było tam niczego więcej. Dopiero po wykonaniu tych wszystkich czynności wstrząsnął ciałem, pozbywając się co większych drobinek piachu i nadmiaru wody z futra. Zaraz też przysunął nos bliżej ziemi, węsząc przy każdym z korytarzy. Żaden jednak nie odznaczał się jakimś szczególnym zapachem. Zdradliwe echo również nie podpowiadało, by zaufać uszom. Pozostało wybierać na chybił trafił bądź siedzieć w błocie z założonymi rękoma.
Wyliczanka?
Zmarszczył znacznie nos, subtelnie ignorując zasłyszany komentarz. Po kilku długich sekundach ruszył środkowym korytarzem, na którego końcu migotało niewyraźne światełko. Raz tylko obejrzał się za siebie, kontrolnie spoglądając na mężczyznę.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Nie spodziewał się takiego przebiegu wydarzeń — w jego wersji wszyscy po prostu się rozchodzili, wesoło pogwizdując pod nosami. Naraz się roześmiał; i był to zaskakująco serdeczny śmiech kogoś, kogo naprawdę rozbawiła opowiedziana historyjka. Bywam głupi. Naprawdę naiwny. Przystanął już w chwili, w której dotychczas nieruchome ciałko gwałtownie się poruszyło. Nagły zryw zwierzęcia nie zmył z ust Growa uśmiechu — ale z jego oczu natychmiast zniknęło rozbawienie.
 — Jesteśmy tu sami, więc spokojnie — zaczął powoli tonem osoby zwracającej się do spanikowanego tłumu. Jesteśmy tu sami, więc spokojnie. To tylko reakcja otoczenia na wybuch bomby atomowej. Skąd ten strach? Panie, panowie, szanujmy się. Mniej więcej tak to zabrzmiało w połączeniu z grymasem, jaki wykrzywiał jego znaczone bliznami wargi.
 Wydawało się, że zaraz doda coś w stylu: „tamto wcześniej to był tylko żart. Chyba się na mnie nie gniewasz?”, jednak zastałą między nimi ciszę przerwał pisk. Był głośny, ale przede wszystkim znajomy. Z Growa, jak na pstryknięcie palcami, wyparowała cała chęć „wygładzenia” sytuacji sprzed maksymalnie pół godziny. Nie odwrócił głowy, ale kątem oka powiódł ku tunelom, jakby jedno spojrzenie na ich czarne wnętrza umożliwiło mu wybranie odpowiedniego, co oczywiście było niemożliwe. Bóg ze wszystkich ludzi ignorował najbardziej ich — tych, którzy mogliby pomóc Hiori, gdyby tylko...
 — Idziemy.
 Daleko temu było do prośby albo chociaż stwierdzenia faktu — w Growie zbyt mocno wrzała krew przywódcy. Przywódcy, który od lat nosił brzemię korony na głowie, od lat spotykał się z pogardą wrogów i nadzieją w oczach poddanych, od lat rozkazywał. Najwidoczniej nawet przez myśl mu nie przeszło, że jego nowy towarzysz, którego przecież nie tak dawno omal nie rzucił na pożarcie krwiożerczym mantykorom, zaprze się łapami i zaprotestuje. Prawie, jakby Rhett miał dostać trwałej amnezji po wypowiedzeniu magicznego słowa — idziemy.
 Pod podeszwą zachrzęściły kamyczki, gdy Grow wykonał pierwszy ruch. Nie spojrzał na czającego się blisko lisa, chociaż nie tracił czujności, większość skupienia przeznaczając na zmysł słuchu — chciał mieć wszystko pod kontrolą przynajmniej teraz, gdy sytuacja wydawała się niemożliwa do odratowania.
 Ale to pierwszy raz, jak wychodziłeś z gówna?
 Kącik ust znów zadrgał, ale zacisnął wargi i nie pozwolił sobie na uśmiech. Jasne, nie pierwszy. Ale każda z tych sytuacji była inna i przy każdej musiał się mieć na baczności w równie mocnym stopniu — teraz przykładowo nie miał pewności, czy lada moment Przyjaciel Rhett nie zmieni się we Wroga Rhetta, nie? I wtedy w jaskini zawrze nie tylko od pisków Hiori.
 Dotarł do jednego z tuneli. Zajrzał w ciemność.
 Nic, kompletnie nic.
 Każde przejście wydawało się takie samo.
Skup się. Skąd dobiegał jej głos?
 Zmarszczone brwi wskazywały na chwilę zastanowienia.
 Uniósł nagle dłoń i wsunął dwa palce do ust; naraz ciszę przeszył ostry, górujący gwizd, jak sokoli skrzek ponad chmurami prerii. Wyczekał moment. Dlaczego się nie odzywała? Skąd to nagłe, uporczywe kołatanie, tuż nad sercem? Skąd ten ścisk w żołądku, jakby targał nim głód, choć wczorajszego wieczora przyrządzali wieczerzę wystarczającą, aby nadać jej miano „Niezła i Syta”?
 (czyżbyś odczuwał zdenerwowanie?)
 Nonsens. Irytację.
 Oparł dłoń o ściankę, pochylając się nieco naprzód. Mrok był nieprzenikniony, a lewe, niewidzące oko nie ułatwiało analizy sytuacji. Czy Hiori mogła znajdować się na końcu jednego z tych tuneli? A jeżeli tak — który był najbliższy znalezieniu jej? Skąd najgłośniej dobiegał głos?
 — Z trzeciego — mruknął pod nosem, bardziej do samego siebie. Może po to, żeby posmakować tych słów. Czy wypowiadając je, czuł się, jakby kłamał? Jakby oszukiwał swoje wewnętrzne „ja”, byle tylko nie być bezradnym?
 Obrócił się na pięcie i, podszedłszy do ostatniego korytarza, wszedł w jego mrok.
 (tak, oczywiście, że tak)
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

"Idziemy"
Wpierw wstrząsnął łbem, by zaraz fuknąć w typowo niezadowolony, psi sposób. Ślepia zaraz zmrużyły się lekko, obserwując każdy stawiany przez piegowatego mężczyznę krok. Pomimo wyraźnego polecenia, zwierzę obrało inny kierunek.
Może jednak powinniśmy...
Zdecydowanie nie.
Środkowy korytarz na pierwszy rzut oka od pozostałych nie różnił się kompletnie niczym, prócz tej jednej jasnej plamy na samym końcu. Zdawała się jednak być tak odległa, że oceniając jej odległość od początku, chciało się westchnąć głęboko, a rezygnacja od razu zalewała umysł. Spadające krople odbijały długie echo od podmokłych ścian, nachodząc do uszu z dosłownie każdej strony. Mimo wszystkich negatywnych znaków od już i tak kapryśnego losu postawił pierwszy, orientacyjny krok. Nic nie spadło mu na łeb, nie osunęło się spod łap, nie rozerwało gardła, ani nie zmieniło w ruchliwą dżdżownicę.
UWAŻAJ.
Zmarszczył znacznie nos, zatrzymując łapę tuż nad ziemię, na sekundę przed spotkaniem jej z ziemią.
Co jest?
Pająk!
Wyjątkowo intensywna fala irytacji przebiegła przez cały umysł, zmuszając w końcu mięśnie do poruszenia. Wielkiego pajęczego potwora po prostu zignorował, omijając go bez zbędnego poruszenia. W przeciwieństwie do Renarda, który piszczał na cały regulator. Przez całą drogą prócz irytującego głosu towarzyszyła mu dodatkowo kapiąca woda i narastający chłód. Szedł jednak w zaparte przed siebie i jedynie lico przybierały na ponurym wyrazie z każdym kolejnym metrem. Jasna plama była wystarczającym motywatorem, by w pełni zignorować wszystkie drażniące czynniki i pokonywać ostatnie centymetry. Coraz wyraźniejsze kształty majaczyły w jasnym świetle, tym bardziej zachęcając przyspieszenia kroku. Dał ponieść się instynktowi, niemal doskakując do otworu przy końcu drogi. W pierwszej chwili prażące słońce zmusiło zwierzę do przymknięcia ślepi. Ciepłe promienie odwdzięczył się ciepłym muśnięciem, które objęło przyjemnym uściskiem wyziębione ciało. Nie mógł powstrzymać zadowolonego odetchnięcia, z wolna uchylając powieki. Sprzeciwił się chęci krótkiego odpoczynku, zamiast tego sunąc spojrzeniem po okolicy. Ten sam las ukazał się jego oczom, choć z drugiej strony. Ponad koronami uschniętych drzew zamajaczyły liczne budynki, niemniej oddzielała je jeszcze pokaźny obszar piachu. W tamtym momencie zaczął się zastanawiać, co było lepsze — lodowata woda w jaskini, czy gorąca pustynia.
To... co teraz?
Nie odpowiedział od razu. Przechylił z lekka łeb, oceniając wszelakie odległości. Przez dłuższą chwilę miał ochotę po prostu zapomnieć o całym tym towarzystwie, mantykorach i pójść w cholerę. I zapewne tak właśnie by postąpił, gdyby coś z tyłu czaszki nie powiedziało "stop, nie tędy droga". I nie był to wcale Renard.
Lisisko warknęło coś pod nosem jak niesforny szczeniak. Fuknął znów, potrząsnął łbem i kłapnął szczękami w powietrzu, jakoby zaciskając zęby na czyjejś kończynie. Ostatni raz zerknął ku budynkom, postępując kilka kroków, by zawrócić. Przejście trasą, którą przyszedł, zajęło mu połowę mniej czasu, niż wcześniej. Teraz również przyspieszył, od czasu do czasu kontrolnie oglądając się na boku. Kolejny krzyk niesiony przez ściany jaskini przyspieszył go do truchtu w ostatnim odcinku korytarza. Wzięcie nieco ostrego zakrętu nie było aż tak problematyczne, jak początkowo założył. Tym razem również nie zwracał uwagi na ewentualne niebezpieczeństwa, po prostu mknąc przed siebie. Co nie było aż tak głupim pomysłem, zważywszy choćby na widok, który zastał po pokonaniu całej długości korytarza.
Hiori uwięziona na półce skalnej, a pod nią mantykora z wcześniejszej grupy, która prawdopodobnie sama sobie odnalazła drogę do obiadu. Rozejrzał się wtedy dookoła, w poszukiwaniu tego konkretnego przypadku. Może choć on miał sensowny plan. W tym momencie mógł sam sobie przyznać, że tak, obraził się za wcześniej.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Szedł długim korytarzem z jedną dłonią opartą o ścianę dla zachowania równowagi – co w obecnej sytuacji mogło mu się przydać, skoro tylko środkowy tunel odznaczał się jakimkolwiek światłem.
 Przymrużył nieco ślepia, jakby dzięki temu był w stanie przerzedzić otaczający go mrok i dostrzec wszystkie przedmioty mogące go zatrzymać. Głos Hiori był coraz bliżej, jednak nie mógł sobie pozwolić na bieg – brakowało tylko tego, żeby chcąc jej pomóc, zahaczył butem o wystający kawałek kamienia i grzmotnął zębami o ziemię, nie?
JESTEŚ SAM W CIEMNOŚCIACH

BŁĄDZISZ TAK SAMO JAK TEGO FELERNEGO DNIA, KIEDY PRZYSZEDŁEŚ DO

 Warknął pod nosem, nadeptując na sypką kość lub gałąź. Głos w jego głowie umilkł natychmiast i Grow miał wrażenie, że poczuł, jak to coś, to coś, co wewnątrz niego żyło i mówiło, wciska się w ciasny kąt przerażone jego złością. W rzeczywistości to tylko cisza. Krótka chwila na oddech, bo za moment...
 Dłoń nagle drgnęła i uniosła się, by przetrzeć zmęczoną twarz. Mokre kosmyki nadal lepiły mu się do policzków, skroni i karku, dlatego wsunął w nie rozcapierzone palce i odgarnął do tyłu. Hiori znów zaniosła się krzykiem i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie był to krzyk pełen histerii – brzmiała jak zawsze, gdy miała zamiar zaatakować. Nie ukrywając, jej zdolności były na przyzwoitym poziomie, ale ostatnimi czasy zmizerniała i stała się słabsza fizycznie, dlatego przy większości konfrontacji wpierw podnosiła głos. W wielu przypadkach to działało. Wróg reagował jak przerażony kundel, który na dźwięk klaksonu podwija ogon pod zad i nagle ucieka.
NIE TYM RAZEM.
 Szept ledwo musnął umysł przywódcy DOGS, gdy ten wyszedł na wąską półkę skalną, wzrokiem od razu natrafiając na kilka rzędów niżej przyciśniętą do pochyłej ściany Hiori. Miała uniesioną jedną nogę i warczała, wciskając się w twardy kamień za swoimi plecami, a tuż przy jej stopach kłapała paszcza stojącej zbyt nisko mantykory. Długie pazury bestii szurały po twardej powierzchni, zostawiając po sobie krzywe ślady.
 Grow przesunął językiem po dolnej wardze.
 Była to ostatnia rzecz, jaką zdążył zrobić.
 Wszystko zadziało się ekspresowo. W milisekundzie.
 Wpierw wyszedł na półkę skalną, potem dane mu było ujrzeć, jak noga Hiori uderza w pysk mantykory... A potem klatki znikały i pojawiały się zbyt prędko. Ostre zęby zatopione w bladej skórze łydki. Rozchylone do krzyku usta. Pazury, które ześlizgują się ze skały...
 Grow się nie zatrzymywał.
 Ruszył biegiem, jakby był w stanie przeskoczyć ponad przepaścią i chwycić Hiori, która zdążyła wrzasnąć, nim mantykora straciła grunt pod łapami i pociągnęła ją za sobą do wody.
 ─ Hiori! – warknął.
 Nagle żołądek podszedł mu aż pod samo gardło – działo się tak najczęściej w tych ekstremalnych sytuacjach, w których zrywa się lina trzymająca windę i kabina zaczyna spadać. Albo kiedy wjechało się już na szczyt kolejki górskiej i wagon lada moment zacznie zjeżdżać w dół...
 Grow poczuł dokładnie to samo, gdy jego but nagle stracił oparcie.

RUNIESZ W DÓŁ.

 Podpowiedział umysł, gdy węch wyłapał ostry zapach Rhetta.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Znalazłszy się w kolejnym pomieszczeniu jaskini, poczuł mocne huknięcie w tyle czaszki. To konsekwencje podjętej przed momentem decyzji zamachnęły się wesoło nogą i rąbnęły twardą podeszwą w ten zakuty łeb. W zanadrzu czekała marna i pełna napięcia sekunda, by ktokolwiek mógł pomyśleć co robić dalej. Rhett chciał westchnąć jak przygnieciona wyborem sukienki kobieta, ale na to już nie było czasu.
Cholerny idiota - pomyślał tylko, nim szczęki nie zacisnęły się pewnym uściskiem na ramieniu mężczyzny. Mocne szarpnięcie uchroniło go przed wpadnięciem w przepaść, prosto w ciemny wir wody. W tym momencie nacisk zwierzęcych zębów na miękkiej skórze był ostatnią sprawą, jaką ktokolwiek mógłby się przejmować. A już na pewno nie sam sprawca, który z premedytacją zmuszał mięśnie do większego wysiłku, niż było to potrzebne. Wziął sobie drobny odwet za wcześniejszą przemiłą sytuację z nożem. Nie zainteresował go również fakt, czy wilczur mógłby sobie obić szanowne siedzenie podczas ewentualnego upadku w tył, nawet nie spojrzał w jego kierunku. Nieco już wymęczone spojrzenie osiadło na krzyczącej w dole kobiecie oraz kłapiącej u jej nóg szczęce. Kolejny wybór zajął mu setną sekundy i już zdążył zniknąć, ostrożnie krocząc przy samej ścianie. Upewniwszy się, że rozszalała w dole bestia nie zwraca najmniejszej uwagi na jego postać... cóż, do zmroczonego krzykami i brakiem energii umysłu wpadł tylko jeden pomysł.
Szeroko rozwarta paszcza sięgnęła gładkiej łydki. Brudne zęby zacisnęły się z mocą imadła, łeb szarpnął dziewczyną, ale zanim bestia zdążyła oderwać kończynę od reszty ciała, podmokły grunt zaparł się jak buntowniczy nastolatek i ustąpił pod ciężarem, posyłając ogromne cielsko w diabły. Szczęki rozstąpiły się w strachu, a może raczej szoku w tym samym momencie, w którym obie sylwetki opadły w dół. Pierwszy plusk zabrzmiał donośnie, odbijając się echem od ścian, choć wciąż nie głośniej od szumu wody. Kolejna sekunda i rozpoczął się kolejny, ale umarł w połowie, ustępując miejsca dźwiękowi przeszkody obmywanej przez nurt. Kobieta zawisła z ramieniem uwięzionym w między zwartymi zębami, ale Bóg im świadkiem, że jedno krzywe spojrzenie i siła wyższa puściłaby ją na pastę losu. Szarpnął się raz, później drugi, wciągając ją w górę, na bezpieczną ziemię. Błoto — poprawiło plaśniecie, gdy breja zderzyła się z podeszwami butów i kolanami.
Nakrapiana morda uniosła się ponad poziom Hiori, jakby chcąc spojrzeć na nią z góry, z jakąś wyższością, ale jednak nie do końca. Chciał jedynie ogarnąć ją całą wzrokiem. Chłodny nos przemknął po wcześniej oblepionej śliną mantykory łydce, znacząc skórę mokrym śladem. Tylko spróbowałaby teraz wbić mu but w szczękę, a odwdzięczyły się pięknym za nadobne... postanowił jednak jak raz w życiu uwierzyć w drugiego człowieka i zaufać, że nie skończy z siniakiem. Warknięciem ponaglił nieuniknioną wspinaczkę. Był nawet gotów zaoferować jej pomoc, byleby tylko sprężyła ruchy, bo przeczucie, że półka nie utrzyma długo ich dwójki chuchnęło mu subtelnie w kark.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Patrzył na całe zdarzenie jak na akty w teatrze. Będąc widzem, usadzonym poza światłami reflektorów, nie miał prawa i możliwości, aby w trakcie odgrywanego spektaklu nagle zmienić jego bieg wydarzeń. Mógł czekać na nieuniknione, obstawiać scenariusze, winszować, gdy poszło po jego myśli i pluć w podłogę, gdy zakończenie minęło się z oczekiwaniami. Niewiele więcej.
  Nieczęsto dotykały go fizyczne paraliże i tym lepiej, że nie trwały one zbyt długo. Sam nie wiedział co zaskoczyło go bardziej. Fakt, że ten nakrapiany szczur się na niego rzucił — i szarpnięciem odsunął od skarpy — czy jednak to, że zdążył.
  Przegryzione ramię nie zmieściło się w rankingu najważniejszych na tę chwilę rzeczy. Wilczur zdawał się w ogóle nie przejmować krwią wsiąkającą w materiał bluzy i pulsowaniem, które obejmowało coraz szersze pole mięśni. Cały czas zachodził w głowę, jakim sposobem niezbyt okazałe zwierzę dało radę przeszkodzić mu w ratunku Hiori, a potem wskoczyć na miejsce bohatera. To wszystko w ułamku sekundy, w trakcie dwóch uderzeń serca, podczas których Hiori zdążyła jedynie wrzasnąć. Był tak szybki?
  — Jezu!
  Głos Hiori ugiął Wilczurowi nogi w kolanach. Wsparł się stabilnie o ziemię i przechylił naprzód, wyciągając rękę.
  — Złap się — rozkazał, unosząc jej przepełnione szokiem spojrzenie. Przez moment się wahała, nadal na granicy niedowierzania i ulgi, jednak zaraz potem podała mu dłoń i skorzystała z pomocy. Grunt pod jej stopami kruszył się i załamywał jak pękające płyty lodu w stawie. Woda obmywająca ścianę przyspieszała proces, odejmując i tak niewielki zapas czasu jaki pozostał dziewczynie i jej wybawicielowi.
  Wybawicielowi, powtórzył kwaśno Grow, wciągając towarzyszkę na górę.
  Włosy dziewczyny przysłoniły jej oblicze, gdy padła na klęczki tuż obok herszta. Dyszała jak po przebyciu prawdziwego maratonu, jednak nie dała sobie czasu na odpoczynek. Zadarła głowę, odsłaniając twarz. Grow zdał sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie widział u niej takiego wyrazu. Stała na cienkim murze pomiędzy głębokim szokiem a euforią. Miał wrażenie, że chciało jej się krzyczeć i płakać, całować glebę i przeklinać w stu językach.
  — Żyję — wykrztusiła wreszcie.
  Skomentował to tylko skrzywieniem warg. Nie dzięki własnym wyborom. Miał już chęć zapytać, jakim — do licha — cudem znalazła się tam, gdzie się znalazła, ale zrezygnował z tego na widok gramolącego się do góry lisa.
  Ponad szumem wody rozległ się charakterystyczny dźwięk zamka. Growlithe złapał za poły bluzy i zsunął ją z ramion. Wypłowiały kolor w latach świetności kwalifikował się do czerni, jednak teraz przypominał coś między brązem a szarością. W rzeczywistości liczyła się jednak tylko funkcja, a obecnie ten kawałek szmaty mógł być wystarczającym okryciem dla Rhetta.
  Hiori usiadła tymczasem ostrożnie na ziemi i dotknęła swojej zakrwawionej łydki. Była tak zajęta oglądaniem dziur sprezentowanych przez mantykorę, że nie zwracała uwagi na to, co dzieje się tuż pod jej nosem — i czy cokolwiek się dzieje.
  — Załóż to — polecił Grow, wpatrując się w nakrapianą mordę zwierzęcia. Na pysku i jego wąsach widać było niezmyte ślady krwi. — Inaczej nie porozmawiamy.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czują wodę podmywającą łapy nie myślał o niczym innym, jak tylko o tym, by się pospieszyła. Kilka lodowatych kąpieli jednego dnia utwierdziło go w przekonaniu, że nigdy nie miał zostać jednym ze sławetnych morsów. Zmęczenie biegiem i wyciśnięte do cna ciepło poruszyły napiętymi mięśniami. Jeśli musiałby stać w miejscu jeszcze krótką chwilę, to drżenie kończyn zwaliłoby go znów w wodę. Na szczęście Hiori w końcu się ruszyła. Nie bez pomocy, ale to już nie kwalifikowało się do ważnych spraw. Liczyło się tylko postawienie łap na wyższym stopniu i wślizgnięcie przemoczonego cielska na górę. Na w miarę bezpieczny stopień, którego natura — chyba — nie mogła nigdzie kopnąć i ugiąć mu kolan. Coś znów zadrżało, ale tym razem był to tylko głos wymordowanej obwieszczającej wszem i wobec że żyła. Kolorowe ślepia zerknęły znów w jej kierunku, może kontrolnie, a może z jakimś zniesmaczeniem. Zwierzęca mimika pozostawała o tyle wygodna, by nie zdradzić rzeczywistego wyrazu twarzy i targających nią uczuć.
W jego scenariuszu to był moment, w którym wszyscy się rozchodzili. Każdy z uśmiechem siłą przyszytym do warg, bo to przecież był kolejny dzień, w którym pożegnali śmierć środkowym palcem. Pazury szurnęły nawet o podmokłą ziemię w początku kroku. Wiedział w którą stronę iść, już raz trafił na wyjście. Tunel tuż obok tego, którym przyszli śmieszne sekundy temu, wystarczyło się po prostu cofnąć. Nic prostszego. Nie wiedział tylko, co zatrzymało go w miejscu. Czujny wzrok, rozhisteryzowana dziewczyna, czy dźwięk rozsuwanego zamka. I jeszcze raz — gdyby nie psia morda, sceptyczny wyraz zalałby lico całą kaskadą. Spojrzał na bluzę, na Wilczura, znów na bluzę. Umorusany czerwienią pysk chwycił materiał jak najdalej od trzymającej go ręki. Czysto profilaktycznie, tak na wypadek, gdyby ta znów postanowiła zamachnąć się nożem albo zwinąć w pięść i wbić gdzieś w policzek czy nos. Na ten moment spodziewał się dosłownie wszystkiego, nic dziwnego, że absolutnie nie ufał nowemu towarzystwu.
Kiepskie warunki do rozmowy – taka myśl nawiedziła wymordowanego podczas zwracania się tyłem. Tatuaże na rękach i może, ale tylko może kilka innych zamajaczyło w obrębie wzroku pozostałych na czas jednego oddechu, nim nie przykrył ich materiał. Po wstępnym wygładzeniu wszystkich wgnieceń sięgnął mu połowy uda, cudnie. Nie odwrócił się jeszcze, bo kilka ciętych słów osiadło na języku irytującym mrowieniem. Poczuł je nawet na zębach, lecz gdy otwierał usta, zamiast komentarza pojawił się niewielki kłąb pary posłany na dłonie. Skóra pozbawiona grubego futra zadziałała na chłód jak gąbka. Ze zdwojoną siłą odczuł wcześniejsze kąpiele i brak odpowiedniego ubioru, choć akurat w tym przypadku sam był sobie winien. Dreszcze wstrząsnęły nim całym, gdy znów się obracał.
Najpierw stąd wyjdźmy – potarł ramiona. Również ta próba ocieplenia organizmu wypadła żałośnie. – Za chwilę dostanę hipotermii – a podobnego scenariusza raczej każdy z nich chciał uniknąć. Już i tak mieli jedną poszkodowaną w drużynie, nawet jeśli dało się kuśtykać z pogryzioną nogą. Chciał coś jeszcze dodać, prawdopodobnie coś o odpowiednim kierunku, gdy uczucie łaskotania na podbródku zwarło mu usta. Przeciągnięciem palców rozmazał ca osiadłą krew, pozostawiając po opuszkach długie smugi. Na powoli drętwiejących nogach podszedł do otworu, którym wparował tu jak strzała. Stale postępujące w ciele wychłodzenie oraz poszarpana łydka Hiori okazały się wcale nie tak dużym problemem, gdy echo zawiłych korytarzy poniosło głośny ryk prosto do nich. Proch posypał się ze ścian, nawet wściekły nurt rzeki płynącej tuż obok nie wydawał się teraz taki złowieszczy, jak jeszcze minutę temu. – Tunel zaraz obok prowadzi do wyjścia – przed dodaniem tych słów dał sobie kilkanaście sekund na nadstawienie ucha. Nic nie szurało po ziemi, skały nie trzeszczały pod żadnym ciężarem, woda nie huczała bardziej, niż powinna.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach