Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 21.09.17 20:58  •  Stacja Benzynowa - Page 5 Empty Re: Stacja Benzynowa
Nie krył swojego niezadowolenia — nigdy nie był mistrzem w ukrywaniu swoich odczuć i emocji, zwłaszcza tych negatywnych. Chcąc nie chcąc jego popękane i poranione wargi wykrzywiły się znacznie, jednocześnie uchylając się na tyle, by obnażyć zaciśnięte zęby. Twarz mu zesztywniała, jakby wszystkie jej mięśnie napięły się w tym samym momencie. Szare oczy próbowały udawać niewzruszone zaistniałą sytuacją, ale wystarczyło im się lepiej przyjrzeć, by dostrzec w nich nieumiejętnie skrywany niepokój i strach, które z każdą chwilą narastały, jak jakaś zaraza przejmowały każdą komórkę ciała ciemnowłosego.
Jego myśli chciały być w innym miejscu — chciał dumać o czymś innym, o czymś miłym, o czymś, co potrafiłoby go momentalnie uspokoić. Chciał, ale nie potrafił, bo stał przed nim ten szaleniec, który nie miał zamiaru go puścić. Czuł jak palce mężczyzny mocniej wżynają mu się w skórę — wiedział, że będzie miał pamiątkę po tym spotkaniu. O ile je przeżyje, bo jako słaby człowiek nie mógł się popisać przeogromną siłą, która pomogłaby mu wyswobodzić się z uścisku. Nie miał też żadnych asów w rękawie — nie potrafił przeobrażać się w bestię, nie potrafił pluć jadem i nie potrafił rozrywać innych ostrymi jak brzytwa zębiskami. Na Desperacji był cholernie słabą i kruchą istotą. Głównie ukrywał się i zadowalał szczątkami po innych. Ale głównie ściągał na siebie kłopoty. Niecelowo. Jeszcze kilkanaście minut temu był pewny, że wszystko pójdzie gładko — przemknie przez stację benzynową, złapie po drodze trochę fantów i ruszy dalej. Niezauważony i zdrowy. Jednak jego plany pokrzyżował on — ten chory na umyśle typ, który już samą swoją aparycją straszył i zwiastował kłopoty.
„Dobra, mogę zgodzić się na taki układ, he!”
Wcześniej myślał, że się przesłyszał, a przynajmniej bardzo chciał tak myśleć. Kolejne zdanie wypowiedziane przez nieznajomego uświadomiło go jednak jak bardzo się mylił. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że ten fioletowowłosy koleś go zna. He, dodawane przez niego na koniec każdego zdania odbierał jak personalny zwrot, nie podejrzewał, że te dwie litery mogły oznaczać coś innego. Dlatego w pierwszej chwili sparaliżował go strach. A potem... potem było za późno by cokolwiek zrobić. Teraz musiał go przegadać, bo nie był w stanie go uderzyć. Wiedział, że zaryzykowałby zbyt wiele. Wolał go nie drażnić. Musiał spróbować wpłynąć na niego słowami. Idiota nieumiejący pisać i czytać miał się pochwalić swoją argumentacją... Czy ktoś przyszykował popcorn na to przedstawienie?
Jaki układ? Chcę tylko żebyś mnie puścił — powiedział całkiem spokojnie, choć nie udało mu się zapanować nad drżeniem ust, więc połowa drugiego zdania mogła zabrzmieć trochę niewyraźnie, jakby chłopak nagle zapomniał jak się mówi. Twarz oprawcy miała w sobie coś przeraźliwego, coś, co wywoływało lęk i nie pozwalało się w nią długo wpatrywać. Reese uciekł wzrokiem w bok, choć dość szybko przeniósł spojrzenie na swoją wytatuowaną rękę, w którą wciąż wżynały się pazury wymordowanego. Wbijały się w nią tak opętańczo, jakby koniecznie chciały zobaczyć co znajduje się pod jasną skórą pokrytą tuszem.
Na twarzy wymalowało mu się zdziwienie, gdy tylko usłyszał kolejną kwestię mężczyzny. Zmarszczył brwi, a wolna ręka wciąż zaciskała się w pięść. Nadal powstrzymywał się przed zrobieniem czegoś głupiego. Na chwilę nawet pogrążył się w myślach, próbując wymyślić wyjście z tej nieciekawej sytuacji.
Żaróweczka zapaliła się w jego głowie tak nagle, jakby wpadł na coś, co faktycznie mogło mu pomóc.
Dobra. Zatem moja prywatna kurwo... puść moją rękę, zanim Twoje pazury wpieprzą się w nią tak głęboko, że przerwiesz mi kilka bardziej wystających żył, a tryskająca krew będzie Twoim najmniejszym problemem — próbował być cholernie spokojny i nawet mu to wychodziło, choć z pewnością trochę jadu musiało się wkraść do jego słów. Lewa, wolna ręka jak gdyby nigdy nic złapała fioletowowłosego za ramię, a sam Hervé nieco przybliżył swoją twarz do jego. — Po prostu zaczynam panikować i miotać się jak szatan, gdy ktoś przekroczy pewne granice. Miej to na uwadze — powiedział cicho, niemalże szepcząc. Odsunął od niego pospiesznie twarz, by nie mieć z nim aż tak bliskiego kontaktu. Już i tak wiele ryzykował, nie chciał ryzykować jeszcze więcej.
Plecak zsuwał mu się z ramion, a kompletnie ignorował ten fakt — to nie spadająca torba była jego głównym problemem. Musiał szybko coś wymyślić. Z początku gadkę o ręce chciał traktować jak głupi żart, ale teraz być święcie przekonany, że ten mutant mówił serio, on naprawdę chciał go pozbawić rękę. Co ten wirus robił z ludźmi...
Puść moją rękę, a powiem jak się nazywam.
Nie zmuszaj mnie do machania pięściami.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.09.17 21:56  •  Stacja Benzynowa - Page 5 Empty Re: Stacja Benzynowa
Taka ciepła i delikatna, he — nucił pod nosem jak mantrę, w kółko powtarzając to samo. Nie był zainteresowany stanem emocjonalnym właściciela ręki. Nawet nie poświecił mu szczególnej uwagi, zbyt skupiony na swoimi nowym nabytku, który nadal badał palcami, czując pod ich opuszkami miękką niczym tyłek noworodka powierzchnie skóry, tak różniącą się od tej należącej do niego - suchej, pokrytej widocznymi żyłami i chropowatej w dotyku. Może powinien pomyśleć o przeszczepie, ale czy wtedy jego klony nie zdechnął śmiercią naturalną? Z jego ust uleciało westchnienie. Nigdy nie potrafił sobie poradzić z podobnymi dylematami, zresztą nie pozwalał mu na to jego płyny stan świadomości.
Zamknij się, przerywasz transmisję danych, he — upomniał go niecierpliwie, przewracając czarnymi jak węgiel oczami. Przycisnął ucho do wewnętrznej strony kończyny, jakby faktycznie chciał nawiązać z nią kontakt. — Widzisz, drży… To jest kruchy instrument i też ma uczucia, he — wymamrotał z słyszalnym współczuciem w tonie głosu. — Wstydź się. Wystraszyłeś ją. Przez ciebie scyzoryk w kieszeni mi się otwiera, he — dorzucił i na potwierdzenie swoich słów wyciągnął wspomniany, wielofunkcyjny przedmiot, mieszczący mu się w dłoni. Wysunął najczęściej używaną przez siebie w nim rzecz – nożyk, ostry i poręczny, z którym momentami dogadywał się lepiej niż z własnym stanem podświadomości – zabawka objęta stanem ryzyka największego stopnia. — Prowokujesz mnie do zrobienia ci krzywdy, he — wymruczał cicho, przeciągle, leniwie, sunąc zaostrzoną stroną scyzoryka po nienaruszonej strukturze jego skóry. Zatrzymał go w okolicy sieci żył na przegubie, gdzie wcześniej – pod naporem palców – zlokalizował pojemnik z dużą ilością krwi, tętnicę. Mógł ją poderżnąć i doprowadzić mężczyznę do wykrwawienia w przeciągu parę minut, a następnie amputować mu prawą ręką, na której tak bardzo mu zależało, zabrać ją i ułożyć na półce w swojej prywatnej kajucie, opatrzyć etykietą i podziwiać jej piękno w pełnej krasie.
Właśnie, mógł, ale nie chciał. Kolejna łatwa wygrana, kolejny trup i kolejny ten sam koniec. Rutyna pożerała go od środka, kawałek po kawałeczku, zdzierała skórę z jego kości. Odbierała mu siłę do życia i powietrze, dusił się nią. Potrzebował zapierającego dech w piersi wyzwania, trzymającego w napięciu zwrotu akcji. Chciał, by coś go zaszokowało, by coś nim wstrząsnęło, by coś przeszyło go na wskroś, skuteczniej niż zimne fale uderzające o brzeg oceanu. Chciał, właśnie, chciał, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że taki zabieg – z jego ciężarem doświadczeń dźwiganym na wątłych barkach – był najprawdopodobniej nieosiągalny. Wiele razy przekraczał granice na różnorakich płaszczyznach życia, a raczej prowokował do tego innych z psychodelicznym uśmiechem na popękanych przez blizny ustach. Czułymi słówkami pobudzał do życia paskudne, schorowane fantazje, po czym nakłaniał do ich realizacji na samym sobie. Adrenalina płynąca w żyłach. Ciśnienie brzęczące w ustach. Strach odbijający się w oczach. Straty moralne zakodowane w skrzywionej psychice. Kolekcjonował je jak dziwkarz kobiety i miał ich więcej na swoim koncie, niż one par butów, a mimo to chciał tego więcej i więcej, całkowicie od nich uzależniony. A na tym tutaj najprawdopodobniej miał przynajmniej w minimalnym stopniu przewagę, może niefizyczną, bo natura nie obdarowała go szczególnie rozbudowanymi mięśniami czy też wyćwiczonym bicepsem, walory fizyczne miał głęboko w poważaniu, ale w kwestii umiejętności na pewnego go przewyższał – oczywiście pod warunkiem, że koleś nie był Wymordowanym, czego w zasadzie nie mógł wykluczyć. Wtedy takowa by znikła, wyszedł by na zero, a ich pozycja byłaby przynajmniej pod pewnym kątem wyrównana.
Kochasz swoją rękę, prawda, he? — zapytał zadziornie, podnosząc głowę ku górze, by wzrokiem namierzyć jego twarz. Bierność wkurwiała go najbardziej. I słowa, które nie miały żadnego pokrycia w rzeczywistości. — Nie stój jak ciota, tylko o nią zawalcz, he — mruknął prowokacyjnie — albo żyj bez niej jak masz jej los w dupie. he — dodał konspiracyjnym szeptem, pozostawiając na nadgarstku płytkie rozcięcie, z którego zaczęła powoli sączyć się krew. Wyprostował się z niebezpiecznym uśmiechem na ustach. — Zmieniłem zdanie. Nie chcę być twoją kurwą, he – powiadomił go takim tonem, jakby naprawdę rozważał tę opcję. – Nawet ona przez ciebie teraz cierpi, bo jesteś mało decyzyjny i nie bronisz jej honoru. he — zadrwił, a opuszkiem języka zgarnął krew z ostrza. Jego oczy zmieniły barwę, teraz były czerwone. — To jak będzie? Dasz mi ją, czy mam sobie ją zabrać siłą? He? — zapytał zaczepnie, wprost w ucho nieznajomego, gdy znów bez żadnych zahamowań zgwałcił jego przestrzeń osobistą, obejmując oddechem jego szyję.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.10.17 13:03  •  Stacja Benzynowa - Page 5 Empty Re: Stacja Benzynowa
„Taka ciepła i delikatna, he.”
Usta zadrżały mu jakby chciał wydusić z siebie jakąś mało przyjazną uwagę, chciał odszczeknąć i pokazać kły, ale w porę się opamiętał, uznając, że te kilka bluzg, którymi chciał uraczyć oprawcę, mogłyby postawić go w jeszcze gorszej sytuacji, o ile w ogólne dało się o gorszy przebieg spraw. Wydawało mu się, że znalazł się w położeniu bez dobrego wyjścia — nieważne jak wspaniałomyślne działa by podjął, one i tak skończyłyby się jego klęską. Obawa znowu napłynęła tak nagle, ale Hervé wiedział, że musi się z nią skrzętnie ukrywać (co chyba i tak nie udawało mu się tak, jakby chciał) — nieznajomy nadal nie mógł być pewny rasy ciemnowłosego, a możliwe, że właśnie to go hamowało przed tym, by pójść na całego, bo bez wątpienia ten szaleniec miał jeszcze bardzo dużo do zaoferowania.
Czuł jak palce dziwaka przesuwają się po skórze jego ręki, po smoczym tatuażu. Ten dotyk go drażnił. Szare oczy niemalże od razu wbiły się w obce ciało — żylasta, szorstka dłoń była nieugięta, bez jakichkolwiek przeszkód przekraczała kolejne bariery, byleby móc w dalszym ciągu opuszkami palców błądzić po jasnej skórze Reese'a, który starał się wytrzymać i ignorować fioletowowłosego, w nadziei, że ten jednak znudzony udawaną obojętnością w końcu odpuści. Ale nie odpuszczał — brnął dalej w najlepsze.
„Zamknij się, przerywasz transmisję danych, he.”
Wypuścił powietrze nosem, przymykając jednocześnie oczy, dosłownie na kilka sekund. Chciał coś wymyślić, coś, co pomogłoby mu tej beznadziejnej sytuacji, a najlepiej coś, co spowodowałoby obrzydzenie w tym dziwaku. Hervé chciał jedynie uwolnić się z tego uścisku, chciał spokojnie odejść i przeżyć kolejny, cholerny dzień na tym ziemiach pełnych dziwadeł. Miał dość napotykania na swojej drodze istot, które już dawno postradały zmysły. Tęskno mu było do ludzi, tych zwykłych ludzi.
Chwilę później stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewał — ucho szaleńca przywarło do jego ręki, jakby faktycznie się wsłuchiwał. To było na tyle dziwne, że He nie wiedział nawet jak na to zareagować. Wolna kończyna kolejny raz chciała się zamachnąć i pozbyć się balastu w postaci głowy nieproszonego gościa, ale chłopak powstrzymał ją — wciąż myślał, że uda mu się dogadać bez jakichkolwiek dodatkowych nieprzyjemności, że jakoś wspólnie dojdą do jakiegoś porozumienia i nikomu nic się nie stanie.
Wiele razem przeszliśmy, nigdy przy mnie nie drżała, to Ty tak na nią wpływasz, gnoju — wycedził przez zęby z trudem powstrzymując się przed gwałtownym cofnięciem ręki. Nieznajomy z pewnością by ją chwycił, zostawiając na niej przy okazji czerwone ślady albo i nawet rozcięcia. — Odpierdol się ode mnie, zostaw mnie. To Ty igrasz z jej uczuciami, a nie ja. — Celowo postanowił podjąć dyskusję o ręce, może to właśnie ta droga była tą odpowiednią, może właśnie tak musiał z nim rozmawiać. Co prawda całą pogawędka i tak nie przebiegała tak, jak ją sobie Reese wyobrażał — wulgaryzmy same cisnęły mu się na usta, a spokój zdawał się go opuszczać. Nie potrafił udawać niewzruszonego w takich sytuacjach. Po prostu nie potrafił.
Scyzoryk — teraz go widział. Ręka zadrżała mu mocniej niż wcześniej, a niezadowolenie na jego młodej twarzy uwydatniło się. Usta wciąż miał wykrzywione, z tym widocznym, czerwonym rozcięciem, szerokie, wyraźne brwi zmarszczyły się, a całe oblicze wyrażało lekkie obrzydzenie, ale również niezrozumienie zaistniałej sytuacji.
„Prowokujesz mnie do zrobienia ci krzywdy, he.”
Schowaj ten scyzoryk, przecież nie chcesz jej krzywdzić. Po prostu go, kurwa, schowaj. — Powiedział to zdecydowanie za późno, bo dosłownie sekundy później ostrze sunęło po jego ręce. Teraz nie mógł się wyrwać, teraz to wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej. Wystarczył jeden nieostrożny ruch, by ten wariat zatopił ostrze w skórze, przecinając przy tym żyły, które już wcześniej zdążył wybadać (co zresztą nie było wcale takie trudne, bo He miał szczupłe ręce).
Nastała chwila ciszy, podczas której czarnowłosy doszedł do wniosku, że mimo wszystko musi zaryzykować i spróbować się wyrwać — bo jeśli nie spróbuje to i tak skończy marnie. A przecież mogło mu się udać, potrafił być przebiegły i niepierwszy raz wychodził z podobnego bagna. Podobnego, ale nigdy nie zdarzyło się, by ktokolwiek chciał go pozbawić ręki.
Powiedzmy, że nie chcę się z nią rozstawać — odparł, zupełnie nie spodziewając się dalszego obrotu spraw. — Nie nazywaj mnie ciotą. — Po tych słowach poczuł jak ostrze naznacza jego nadgarstek. Stał jak zahipnotyzowany dosłownie przez chwilę, a potem zerknął na cięcie, z którego sączyła się krew. Widział też jak ten szaleniec zlizuje czerwoną ciecz ze scyzoryka. W tamtej chwili pękł, po prostu pękł. Zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień, wiecznie spokojnego udawać nie mógł, bo i tak nie wychodziło mu to perfekcyjnie.
„To jak będzie?”
Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zamachnął się lewą ręką, która błyskawicznie uformowała się w pięść. Ćwiekami rękawicy celował prosto w policzek fioletowowłosego. Miał zamiar go uderzyć niemalże z całej siły, a następnie wykorzystać tę chwilę dezorientacji, by ugiąć nogi i odskoczyć w bok, a następnie skierować się do środka stacji benzynowej. Mógł się gdzieś w niej schować albo znaleźć coś do obrony.
Jak będzie?
Masz swoją odpowiedź, pokurwiu!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.11.17 1:34  •  Stacja Benzynowa - Page 5 Empty Re: Stacja Benzynowa
Wykrzywił pokiereszowane usta w szerokim uśmiechu, obnażający przy tym krzywe zęby, albo ich w brak w przypadku jednej szóstki i dwóch piątek, przez co jego twarz nabrała karykaturalnego wyrazu.
No widzisz, no widzisz, he — mruknął przeciągle, przyglądając się ręce jak kolejnemu z zanotowanych cudów świata, ale przeciwieństwie do nich ten jeszcze żył, oddychał i... drżał. — Drży z podniecenia. Ona chce mnie, nie ciebie, mnie, słyszysz? He? — Przeciągnął ostrzem scyzoryka po jej wierzchniej stronie, pozostawiając po nim bladą rysę, powierzchowne uszkodzenie, z którego krew nie mogła popłynąć
Oblizał spierzchnięte usta, zgarniając z ich suchość, a następnie skonfrontował jego szorstką powierzchnie kolejne z ostrzem scyzorka, nadcinając go lekko i powierzchnią miękkiej skóry.
O tak, tak, he — zamruczał, naznaczając ją własną krwią, jakby nakładał na jedną z jej palców obrączkę, jakby składał jej śluby, jakby obiecywał, że nigdy jej nie opuści, że będzie z nią w zdrowiu i chorobie, aż do śmierci. — Chcą ją. Chcę ją, he — wystękał jak imię kochanki podczas zbliżającego się orgazmu. Pragnął ją. Tak bardzo ją pragnął. Jedna z własnego rąk powędrowała do krocza, potarł o niego palce z cichym przytłumionym jękiem.
Otarł ślinę z kącika warg. Słowa aktualnego właściciela nowej atrakcji w jego kolekcji docierały do niego z wyraźnym opóźnieniem. Zbyt skupiony na jej pięknie, nawet nie zauważył, kiedy złożył rękę w pieść, wziął zamach i skonfrontował ćwieki rękawicy z prawym policzkiem. Cios został zamortyzowany tylko trochę przed wiecznie czujną Lukrecję - dłoń, która upodobała sobie jego twarz, ale nie obyło się bez ofiar. Poczuł ból w po wewnętrznej stronie swojej lewej dłoni i zanim się otrząsnął, czarnowłosy dał dyla na swoich drżących nogach.
Chcesz pobawić się w chowanego, fiucie, he? — zapytał. — Dobra, ale stawką jest twoja ręka, zrozumiałeś, he?! — Zaśmiał się krótko, a ten dźwięk potoczył się po zrujnowanym budynku, w którym kiedyś można było kupić ciepłą kawę i fast fooda w ramach śniadania.
Lubił wchodzić w układy, a ten układ był prosty jak stuelementowa układanka. Jeśli ta ciota wygra, zostawi w spokoju jego ręka, aż do kolejnego spotkania. Jeśli przegra, odda mu ją ze łzami w oczach i gorzkim smakiem porażki rozchodzącym się po  ciele w postaci kurewskiego bólu, kiedy Shuuya obetnie mu rękę z chirurgiczną precyzją.
Obrócił się plecami do strony wewnętrznej stacji, by policzyć do dziesięciu. Ręka na jego twarzy zakryła mu złośliwe oczy, jakby chciała uchronić jego wykrzywiony do granic możliwości kręgosłup moralny przed oszustwem.
Schował scyzoryki do kieszeni i zapiął ją na zamek błyskawiczny, aby nie kusić losu, a następnie, kiedy z jego ust padła wyczekiwana przez niego liczba - 20 - obrócił się w stronę, w której pobiegł chłopak i wyciągnął obie dłonie przed siebie.
Nie sądzisz, że dwuosobowa gra w chowanego jest nudna, Lukrecjo, he? — zapytał zaciskającej się na jego podbródku kończyny w ramach konsultacji z nią nowych zasad tejże zabawy z jego dzieciństwa. Jej milczenie potraktował jako zgodę. Po chwili więc szwy na jego ramionach otwarły się, a z nich kolejno wydostały się zbudowane przez jego komórki dodatkowe dwie pary rąk, które pomknęły przed swoim właścicielem w celu znalezienia zguby i swojej nowej koleżanki. Nicie zasklepiły ze sobą ponownie skórę na nadgarstek, a Facepalm mógł bez obaw dołączyć do zabawy.
Wtem fali cios zdruzgotał statek strasznie — nucąc pod nosem piosenkę, skierował swój luźny, wolny krok w stronę gruzów budynku, chociaż ta ciota mogła dawno stchórzyć i uciec przed ewentualnymi konsekwencjami podjęcia się tego wyzwania. — Pamięta dobrze kto przeżył ten dzień. — Kucnął i zerknął pod kamieniem, jakby naprawdę myślał, że tam zawieruszył się uciekinierek, ale oprócz zmutowanej dżdżownicy z dwoma łbami, nie znalazł tam żadnej istoty. Złapał ją w palce, udaremniając ucieczkę pod ziemię. —  Za burtę rzućcie, co wam krwią zapachnie. — Otworzył szeroko usta i wpakował ją sobie do nich, a następnie zmiażdżył zębami i przełknął. Białko pod żadną postacią nie było szkodliwe dla jego organizmu, zresztą ta ciota mogła być Wymordowanym z genotypem tej tchórzliwej glizdy. Pod tym względem zachowywali się bardzo podobnie. —  I wierzcie, że to nie najwyższa z cen — wymamrotał pod nosem, prostując się. Jedna z rąk wskazała miejsce pobytu jego nowej zdobyczy, dlatego właśnie Facepalm zaczął zmierzać w tamtym kierunku tanecznym krokiem w akompaniamencie własnych gwizdów.

POLIPTYCZNE KLONY1|4
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.11.17 22:24  •  Stacja Benzynowa - Page 5 Empty Re: Stacja Benzynowa
„Chcesz pobawić się w chowanego, fiucie, he?”
Nie chciał, choć chowanie się przemawiało do niego dużo bardziej niż utrata ręki. Wiedział, że dość ciężko będzie się wymknąć ze stacji benzynowej tak, by uniknąć ponownej konfrontacji z kolekcjonerem dłoni. Główne wejście odpuścił sobie od razu, bo wolał dmuchać na zimne i w razie możliwości ustrzec się przed spotkaniem z oprawcą twarzą w twarz — wątpliwe było, by tym razem okazał się taki łaskawy jak wcześniej. Hervé postanowił znaleźć jakieś tylne wyjście, bo przecież takowe powinno gdzieś być — chciał jedynie po cichu się nim wymknąć, a później uciec jak najdalej, byleby już nigdy więcej nie mieć jakiegokolwiek kontaktu z tym... potworem, którego napotkał na swojej drodze.
Były momenty, w których starał się zrozumieć zachowanie tego psychola, ale jego niezłożony umysł, nie potrafił tego ogarnąć. Wymordowani zawsze byli dla niego czymś zagadkowym, ale przez te swoje dwadzieścia marnych lat życia dowiedział się o nich jednej i najważniejszej rzeczy — nie można było im ufać i większość z nich była zwyczajnie popierdolona, a ich zwierzęce geny sprawiały, że głupieli do tego stopnia, że wdawanie się z nimi w jakiekolwiek dyskusje nie ma sensu. Ciemnowłosy w dobitny sposób się o tym przekonał kolejny raz i kolejny raz musiał szukać wyjścia z bardzo nieciekawej sytuacji, która w każdej chwili mogła zrobić się jeszcze gorsza.
Kucnął, gdy tylko przekroczył próg wejściowy budynku. Stacja nie była wcale taka duża — w środku było kilka małych alejek, uformowanych przez ogołocone półki i równie pusta lada, za którą znajdowały się drzwi z wyraźnie pordzewiałymi zawiasami. Były zastawione jakimś kilkoma dziurawymi pudłami, w których prawdopodobnie nie było nic ciekawego (co można było dostrzec przez szpary). Przesuwanie ich by dokopać się do wyjścia zajęłoby chłopakowi zdecydowanie za dużo czasu, którego akurat nie miał, bo wróg w każdej chwili mógł pojawić się za jego plecami, doskonale to wiedział.
Schował się gdzieś za jedną z małych, już dawno nie działających i opustoszałych lodówek, która swoim wyglądem już dawno przestała przypominać urządzenie chłodzące. Po drodze nie znalazł nic, co mogłoby mu posłużyć za broń — stacja wydawała się być doszczętnie ogołocona i raczej pełniła rolę tymczasowego schronienia dla desperatów, a nie miejsce, z którego można było pozyskać wartościowe przedmioty.
Cholernie się denerwował i momentami nie wiedział co ma robić. Desperacko padł nawet na ziemię, starając się znaleźć coś pod lodówką, coś, co ktoś mógł przeoczyć podczas plądrowania tego miejsca lata temu. Kurz, brud, a nawet jakaś śmierdząca maź przykleiły się do jego dłoni. Nikły uśmiech pojawił się na twarzy dwudziestolatka, gdy palce natrafiły na jakiś podłużny, metalowy przedmiot. Od razu go chwycił, prawie uderzając się głową, a potem jednym szybkim ruchem wyciągnął zdobycz, która okazała się być średniej długości prętem. Był cienki i prawdopodobnie był jedną z części rozwalonej lodówki, ale od biedy można go było potraktować jako przedmiot obronny. Umorusana dłoń zacisnęła się mocniej na prowizorycznej broni, a He podniósł się delikatnie, chcąc sprawdzić gdzie znajduje się wymordowany. Dostrzegł go od razu — dzieliło ich kilka półek. Ciemnowłosy schował się z powrotem, będąc przekonanym, że oprawca go nie dojrzał. I zapewne miał racje, ale zmienił zdanie, gdy dostrzegł zbliżające się w jego kierunku ręce — jedna z nich wskazywała na niego.
Przełknął głośno ślinę.
Co robić, co robić?
Czuł jak pocą mu się dłonie. Wciąż pochylony na tyle, by móc swobodnie przemieszczać się między półkami, na których kiedyś stały produkty. Wolna ręka pchnęła mocno lodówkę, aż ta uderzyła w ścianę — chciał tym drobnym zabiegiem skupić uwagę psychola, żeby w tym samym czasie po cichu zacząć kierować się wzdłuż jednego z regałów. Do głównego wyjścia było za daleko i nawet gdyby biegł, to mogłoby okazać się, że zostanie złapany. Poruszał się ostrożnie, po cichu, próbując chować się jednocześnie od Facepalma, jak i jego przerażających kończyn, które przemieszczały się po podłodze. Prętem odganiał je, gdy tylko któraś z nich zaszła za daleko. Ale wciąż był w ruchu, więc wydawało mu się, że jest w miarę bezpieczny albo że jest w pozycji, dzięki której mógł starać się odeprzeć ewentualny atak.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.17 23:02  •  Stacja Benzynowa - Page 5 Empty Re: Stacja Benzynowa
Zrozumienie mechanizmu działania Meduzy najprawdopodobniej wykraczało poza kompetencje znanych psychiatrów, więc nic dziwnego, że ktoś pokroju Desperata nie mógł zrozumieć zasad jego postępowania, gdyż Facepalm takowych nie posiadał. Nie kierował się żadną logiką, ani utartym schematem takowych. Robił po prostu wszystko, by zabić nudę i pokolorować ten bezbarwny świat kolorowymi kredkami według własnego poczucia estetyki. Żeby to uczynić potrzebował jednak motywacji i mnóstwo rąk do pracy. Potrzebował tej pięknej, ekscytującej się na jego widok ręki. I miał zamiaru ją zabrać, chociażby siłą. Włączenie ją do swojej kolekcji było dla Wymordowanego priorytetem.
Wydobył z siebie piskliwy okrzyk pełen zaskoczenia i złapał się teatralnie za serce, jakby taką metodą chciał powstrzymać ewentualny zawał, gdy lodówka upadła z głuchym zgrzytem w otoczce kłębowiska kurzu. Shuuya zakaszlał i potarł nasadę nosa, by w ten o to sposób pozbyć się jego drobinek z układu oddechowego.
A kuku! Mam cię, złamasie, he! — Wychylił okropną mordę znad regału, żeby zakomunikować to zainteresowanemu, lecz jego oczy, zamiast znajomej sylwetki tego fiuta, napotkały pustą przestrzeń i kawałek brudnej ściany. Lukrecja zadrżała i dała mu pstryczek w nos. Śmiała się. Ta głupia suka się śmiała. I szydziła z niego.
TY FRAJERZE.
Jak mógł dać się tak podejść, nabierając na te gówniarskie zagranie? Cios poniżej psa.
FRAJER.
Powędrował dłonią do potylicy i podrapał się w tamtym miejscu, wbijając boleśnie paznokcie do skóry, w ramach kary, że wpadł w tak pospolicie skonturowaną pułapkę. Lukrecja najwyraźniej była tego samego zdania. Wróciła na swoje miejsce i uderzyła swojego właściciela w czoło w ramach facepalmu.
FRAJER.
W przypływie słomianych chęci, miał aż ochotę wytatuować sobie taki napis na czole, bo nie wątpliwie taki tytuł mu się nalał. Ewentualnie wyryje go na ciele tego pomiota w ciele uroczego chłopczyka.
Stop insulting me, he! —Wydarł się na całe gardło, aż te zapiekło go tępym bólem, a przecież miał takie dobre intencje. Chciał tylko pobawić się w miarę uczciwie grę chowanego, która na dobrą sprawę przestała taka być, gdy tylko w ruch poszły klony jego rąk. — O co masz ten cały bullshit, cioto? Z ręką czy bez i tak jesteś ofiarą losu, he — odparł już o wiele ciszej, przechodząc między kolejnym regałem, rozglądając się na wszystkie strony.
Cień tego darmozjada zamigotał mu przed oczami, przemknął tuż obok jego sylwetki zdradzając tym samym pozycję swojego właściciela. Usta Facepalma wykrzywiły się w głębokim, karykaturalnym uśmiechu. Przez to na jego twarzy - wokół kącików ust i oczu pojawiły się zmarszczki. W tej formie wyglądała upiornie, ale przede wszystkim brzydko.
Namierzyłem cię, głupi chuju. Już po ciebie idę, he — powiadomił go, po czym zaśmiał się psychodelicznie, jak pozbawiony piątej klepki psychopata w kaftanie bezpieczeństwa. — Idę po ciebie, plancie. Słyszysz, frajerze?! Idę po ciebie, he — Skierował swój krok w kierunku, w którym zniknął cień, wyciągając przed siebie ręce jak zombie. Jego poszarzała skóra w pewnym stopniu upodobniała go do ówże stwora. — Mój oddech owiewa twój kark, he. — Zazgrzytał złowieszczo na zębach i wydobył z gardła cichy, gardłowy pomruk, jakby tym samym chciał pogłębić to wrażenie i wysłać komunikat: Idę pożreć twój mózg, ale zadowolę się też ręką. Wybór należy do ciebie, cioto!.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.11.17 13:59  •  Stacja Benzynowa - Page 5 Empty Re: Stacja Benzynowa
Czuł się jak na planie jakiegoś najnowszego, mrożącego krew w żyłach horroru — był bezbronną ofiarą zamkniętą w opustoszałej stacji benzynowej, w której ganiał go bezwzględny morderca. Dla ocalałych scenariusze nigdy nie były kolorowe — bardzo często podczas zawziętej ucieczki przed śmiercią ludzie popełniają wiele błędów, które niemalże natychmiastowo skazują ich na zagładę. Nerwy, stres i obawa o własne bezpieczeństwo potrafią kumulować się w drobnych komórkach cielesnych, a później wybuchać z ogromną siłą w najmniej oczekiwanych momentach. Reese nie mógł sobie pozwolić na popełnienie chociażby jednego, malutkiego błędu — ryzyko było zbyt wielkie, mógł umrzeć.
Podczas przemieszczania się wzdłuż regałów jego rozkojarzony wzrok starał się wychwytywać wszystkie przeszkody, które mogłyby spowolnić jego ucieczkę — jakiś brudny płyn rozlany na podłodze lub jedna z wystających półek. Wszystko mogło podziałać na jego niekorzyść, momentami czuł się jakby musiał na czas pokonywać tor przeszkód, na którego końcu czekała go nagroda w postaci wolności. Wolność i bezpieczeństwo — te dwie wartości w tamtym momencie liczyły się dla niego najbardziej.
Wargi mu zadrżały i na chwilę uformowały delikatny uśmiech w momencie, gdy usłyszał, że oprawca chwilowo swoją uwagę skupił na padającej lodówce. Drobne zwycięstwo tchnęło w niego płomyk nadziei — uwierzył, że przy odrobinie sprytu i szczęścia mogło mu się udać przechytrzyć fioletowowłosego i uciec z pułapki, w którą sam głupkowato wpadł. Ale był przekonany, że ten czarny scenariusz, który był mu pisany może nabrać barw, a cała sytuacja mogła obrócić się na jego korzyść. Musiał tylko dobrze wykorzystać szansę, która nagle mogła mu wpaść w dłonie.
Zrobił większy krok, omijając jakąś plastikową butelkę, żeby nie narobić hałasu. Kwestia wypowiedziane przez psychola w języku angielskim napełniła go jakąś dziwna trwogą. Nie znał tego języka, nie rozumiał go. Hervé nie należał do osób wykształconych, nigdy nie chodził do żadnej szkoły — urodził się na Desperacji i od samego początku swojego życia uczył się jedynie jak przetrwać. Nie potrafił nawet dobrze pisać i czytać po japońsku, więc angielskiego tym bardziej nie znał. Brzmiał dla niego jak jakieś zaklęcie lub urok rzucany przez wiedźmę. Ale nie zatrzymywał się, wciąż przesuwał się wzdłuż regałów, byleby być jak najdalej tego typa, któremu prawdopodobnie brakowało piątej klepki.
Przez chwilę miał wrażenie, że między nim a oprawcą stoi jedynie jeden z pustych regałów.
Nie atakuj ofiary, póki nie upewnisz się, że jest ofiarą, skurwysynie.
Przełknął głośniej ślinę i dosłownie chwilę później wleciał w szafkę całym ciężarem swojego ciała. Uderzył ją z bara, jednocześnie nadziewając się ręką na jakiś wystający kawałek metalu. Szafka prawdopodobnie przewróciła się, a z ust czarnowłosego wydobył się krzyk bólu, bo ostro zakończona listwa rozpruła mu materiał bluzy i zraniła ramię. Od razu się za nie złapał, a następnie pognał w stronę lady, by odrzucić kilka pudeł, które zastawiały drzwi, którymi mógł się wydostać z tego piekła. Odrzucił do tyłu ze dwa kartony, sprawdzając kątem oka gdzie znajduje się Wymordowany, by w razie potrzeby rzucić się gdzieś na bok i kolejny raz zniknąć za jednym z regałów (teraz miał ich mniej, bo jeden chyba udało mu się wywrócić).
Od głównego wejścia dzieliła go zbyt duża odległość, więc jego nawet nie brał pod uwagę, więc tylne wyjście zdawało się być jedyną, rozsądną opcją. Naturalnie wciąż cholernie piekło go ramię, z którego trysnął szkarłat, a kilka kropel padło nawet na ziemię.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.12.17 0:13  •  Stacja Benzynowa - Page 5 Empty Re: Stacja Benzynowa
Idąc tak, z rękoma  wystawionymi przed siebie, w końcu nie utrzymał równowagi i potknął się o postawiony na środku ścieżki karton., gdyż go nie zauważył, wpatrzony w punkt przed sobą, chcąc ewentualnie wyłapać moment przemieszczenia się cienia, który i tak zniknął z zasięgu jego wzroku. W ostatniej chwili złapał równowagę i w tym właśnie momencie przeszło mu udawanie przerażającego zombie. Wyprostował się i rozglądnął do dookoła. Chłopak - niczym mysz - czmychnął przed nim, przez to też znów musiał go lokalizować, ale zanim odnalazł pomocną ku temu wskazówkę,  palce sklonowanej prawie dłoni zacisnęły się nieoczekiwanie na obcej nogawce spodni i w następnej kolejności złapały za kościstą kostkę, po czym pociągnęły go za nią, aby zmusić jej właściciela do bolesnej konfrontacji z posadzką, a przynajmniej taki był pierwotny zamysł jej działań. Istniało jednak wysokie prawdopodobieństwo, że He, aby nie upaść, asekurował się ścianą albo też dostępnym w jego najbliższym otoczeniu meblem, lecz uścisk był na tyle silny, że szybka ewakuacja spod jego wpływu nie wchodziła w rachubę.
Z ust Meduzy uleciał śmiech, szaleńczy i niebezpieczny, kiedy Desperat wpadł w pułapkę, a Lukrecja dała mu w tym momencie pstryczek w nos, jakby tym samym chciała go upomnieć i przywołać do porządku. Shuuya skomentował ten gest wzruszeniem ramion i zabuczał – jak zniesmaczony widz, który nie był zadowolony z ostatniego wyniku meczu.. Był trochę rozczarowany, ale przede wszystkim szczęśliwy, że jego zdobycz znalazła się w jego zasięgu o wiele szybciej niż to zakładał.
I tym akcentem zabawa w chowanego doczekała się upragnionego finiszu, he — stwierdził z nietypowym entuzjazmem Facepalm, gdyż  irytacja została zwieńczona przez wcześniejszy huk upadającej półki, a ta z niebywałym poświeceniem wywołała reakcje domino, przez co całe trzy regały zatoczyły się i ich konstrukcja legła w gruzach w otoczce pyłu i akompaniamencie niezbyt laskowego dla błędnika Wymordowanego hałasu.  
Rozłożył ręce jak do modlitwy, wolnym krokiem zbliżał się do sylwetki swojej ofiary, celowo przedłużając ich konfrontacje, gdyż w ten sposób chciał zbudować odpowiednią napięcie. Unosząca się w powietrzu atmosfera i tak była zagęszczona, a unoszący się w nim kurz utrzymywał nastrój, chociaż również wdarł się do nosa kolekcjonera górnych kończyn, załaskotał go w ścianki i zmusił do kichnięcia. Przetarł śpik rękawem bluzy, by odgonić od siebie ewentualny zalążek alergii na okruszyny, a przecież takowej nie posiadał, gdyż nie był przesadnym fanem czystości i dbał tylko o stan swoich trofeów.
Przegrałeś, leszczu, he. — Pokazał mu język. Jak dziecko, które odebrało swojemu rówieśnikowi lizaka i zarechotał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.01.18 12:45  •  Stacja Benzynowa - Page 5 Empty Re: Stacja Benzynowa
Starał się odnaleźć w swojej niemalże patowej sytuacji chociażby jedną pozytywną rzecz, która jakimś magicznym sposobem zmotywowałaby go do walki i dalszego działania. Przez dosłownie chwilę był prawie pewny swojej porażki, był gotowy podnieść ręce i poddać się. Praktycznie sam zgotował sobie taki los — ruszenie w stronę zardzewiałych, ale wciąż zamkniętych drzwi było bardzo ryzykowne, zwłaszcza, że te były usytuowane tak, że trudno było spod nich uciec gdzieś w bok, bo najpierw trzeba było pokonać kilka przeszkód w postaci rozwalonej lady i jakiegoś innego mebla. Ale wcześniej Hervé o tym nie myślał, wtedy był pewny, że po odrzuceniu kilku kartonów, które zasłaniały wyjście i po kilku porządnych uderzeniach w zdewastowany metal, zawiasy po prostu odpuszczą... tymczasem ciemnowłosemu ledwo udało się odrzucić kilka kartonów i wciąż musiał przedostać się przez jeszcze kilka stojących mu na drodze pudeł. Niestety okazało się, że ma zbyt mało czasu, by próbować wyważyć drzwi, a wywrócenie regału (który pociągnął za sobą dwa inne meble) odwróciło uwagę Wymordowanego tylko na krótką chwilę, zbyt krótką chwilę.
Szare oczy rozejrzały się na boki, jakby w poszukiwaniu ostatniej deski ratunku. Był zdesperowany, choć całą swoją rozpacz próbował skryć w sobie. Starał się dostrzec coś, co mogłoby mu w jakikolwiek sposób pomóc. Mógł poświęcić wiele (bo przecież tonący brzytwy się chwyta), byleby tylko znaleźć drogę ucieczki ze stacji, która od kilkunastu minut robiła za jego personalne piekło, a Facepalm był demonem z najczarniejszych czeluści otchłani.
Nagle poczuł niespodziewany atak ze strony jednej z rączek psychola — sklonowana kończyna niepostrzeżenie przemknęła po posadzce, a potem chwyciła go za kostkę. Zakleszczyła się na nodze z niewiarygodnie dużą siłą, na co He nie był przygotowany. Od razu stracił równowagę — jego ciało przechyliło się i gdyby nie to, że w ostatniej chwili złapał się ręką za pobliski blat, to prawdopodobnie padłby plackiem na ziemię, zahaczając o coś łbem. Przy odrobinie szczęścia nie straciłby przytomności. W każdym razie gdy tylko udało mu się w miarę stabilnie stanąć, zaczął machać łapami i uderzać ćwiekami swoich rękawic w rękę, która wciąż trzymała go za nogę. W razie potrzeby pomógł sobie też drugą nogą — potraktował kilkoma kopniakami nieproszonego gościa.
Śmiech oprawcy odbijał się echem w jego głowie, nie mógł go słuchać i najchętniej zamknąłby oczy, zatkał uszy i pierwszy raz w życiu odmówił modlitwę do tego, który podobno odszedł. Chciał by wszystko okazało się tylko bardzo rzeczywistym koszmarem, chciał przekonać się, że to, co go właśnie spotkało to tylko i wyłącznie wytwór jego niewątpliwie bardzo rozwiniętej wyobraźni. Ale już kilkukrotnie szczypał się w dłoń, gryzł w język i zamykał oczy, a to piekło wciąż trwało. To nie był sen, to była brutalna rzeczywistość, która uderzała go po twarzy jak jakiegoś słabeusza.
Spierdalaj, popaprańcu — wycedził przez zaciśnięte zęby. Wmawiał sobie, że to nie koniec, że jeszcze może mu się jakoś udać przetrwać, musiał jedynie wytężyć umysł. Myślami zagalopował się też w daleką przeszłość, a obraz młodej siostry, którą rodzice sprzedali jakiemuś staremu, obrzydliwemu facetowi natchnął go. Wciąż chciał ją odnaleźć...
„Przegrałeś, leszczu, he.”
Tak łatwo ręki nie oddam — powiedział już trochę spokojniej, bo wpadł na pomysł co może zrobić, by jakoś się ratować. Przełknął głośniej ślinę, ale wciąż stał w miejscu, praktycznie w bezruchu. Postanowił, że pozwoli Wymordowanemu podejść bliżej. Uważnie śledził jego sylwetkę, jakby wypatrywał jakichś słabych punktów. Miał zamiar dać mu się zbliżyć, a później chwycić jeden z pustych kartonów i włożyć go swojemu oprawcy na głowę tak, żeby nic nie widział. Po tym miał go odepchnąć lub kopnąć, a na sam koniec próbować wyważyć drzwi, uderzając w nie tym nierannym barkiem — przecież te zardzewiałe części nie mogły stawiać wielkiego oporu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.01.18 19:45  •  Stacja Benzynowa - Page 5 Empty Re: Stacja Benzynowa
Wysiłek, który podjął, aby w jak najkrótszym czasie przeciął drogę ucieczki właściciela zwinnych rąk, zaprocentował przyśpieszonym oddechem. Zaczerpnął do ust łapczywie powietrze w celu unormowania go, chociaż nadal sapał, a mikrogranulki kurzu, które tańczyły w powietrzu, jak pustynny piasek, utknęły mu w przełyk i zakaszlał, a potem przełknął ślinę, chociaż w starciu z nim był na przegranej pozycji. Drapał nieprzyjemnie w gardło, podrażniając go i blokował także zatoki.  Po chwili jednak chwilowo zapomniał o tym niedogodności — balansowanie pomiędzy regałami, pełniącym rolę toru z przeszkodami kwalifikowała się w jego zubożałej hierarchii do sportu wyczynowego, gdyż jego kondycja nie była w żadnym stopniu przystosowana do takowych. Mając w zanadrzu wachlarz innych umiejętności, nie rozwijał swojego ciała pod kątem mięśni, otóż wymienił je na refleks i zwinność. Z imponującym efektem.
Wiązanka przekleństw potoczyła się przez jego usta, w momencie, kiedy jeden z klonów, będąc bitym i kopanym, walczył dzielnie z chłopakiem, który najwyraźniej nie dopuszczał do siebie możliwości utraty kończyny, w ramach przegranej w ich niewinnej, dziecinnej zabawie.
Zacisnął w pięść swoją prawą dłoń, a podczas wykonywanej tej czynność zerknął na pobielane knykcie i sieć żył, niby żylaki, które zostały dodatkowo zaakcentowane przez tę gest. Czuł rwący ból w okolicy kciuka i palca wskazującego, jakby ktoś wbijał do skóry niewidzialne igły, zapewne przez święcące ozdoby na czarnych rękawiczkach. Na jej powierzchni pojawiła się fioletowa-sina plama, która przepadnie wraz z klonami, ale póki co widniała w charakterze siniaka i piekła.
Nie umiesz przegrywać, przychlaście, he? — zakpił, z wyraźnym trudnemu wypowiadające te słowa, jakby w jego ustach znalazła się trudna do pokonania przeszkoda. Splunął śliną na ziemie, aby pozbyć się tych irytujących pyłków, który na każdym kroku dominowały swoją przewagę w tym małym, nic nieznaczącym starciu.
Stanął w dziesięciocentymetrowej odległości od uciekiniera, z szerokim, karykaturalnym uśmiechem na popękanych i poszarpanych przez nóż wargach, a jego oczy - czarne jak otchłań - nabiegły krwią i zmieniły swoją barwę. Teraz były intensywnie czerwone. Przycisnął palce do policzka, aby zademonstrować zmianę w strukturze swojej skóry - stała się galaretowa, bardziej elastyczna, przez to spodnie rozluźniły się pasie, a bluza wisiała na niego jak na wierzchu, bardziej niż przed tym zabiegiem, przed przeobrażeniem się w humanoidalną parodię meduzy, z parzydełkami na głowie, które niczym dredy, opadały na jego ramiona lub wiły się na jej czubku jej węże.
Jedna z rąk wbiła palce we włosy Desperata, ciągnąc za kosmyki boleśnie, a druga złapała go za barczyste ramię, usiłując przebić odzież przydługimi paznokciami, pod którymi pałętał się bród. Bezskutecznie, dlatego też, Facepalm, skupiając na niej niemalże połowę swojej koncentracji, wysłał krótką wiadomość w charakterze impulsu. Z jego ciała zaczęła unosić się para, skraplana przez chłodne powietrze, a do nosów doleciał zapach spalenizny, gdyż w miejscu, gdzie jedna z rąk zetknęła się z materiałem, pojawiła się w nim dziura, a pod opuszkami palców dało się wyczuć ludzką skórę, zaś He mógł odnieść wrażenie, że ktoś właśnie przycisnął do niej rozgrzane żelazko.
Zarechotał.
No, dalej, bitch, nie zachowuj się tak, jakby ktoś obdzierał cię z dziewictwa, he. Stracisz tylko jedną, zostanie ci jeszcze druga.
Zerknął na swoje nadgarstki, gdzie szwy powoli puszczały. Klony zaraz wrócą na swoje miejsce i tak się stało. Ręce, które znęcały się nad Desperatem, zwolniły uścisk i zbliżyły się do swojego właściciela, wbrew jego rozkazom. Facepalm, wykorzystując tę chwilę, zminimalizował dzielący go dystans od chłopaczka i złapał go za bluzę, w okolicy serca, w tym samym czasie ciężkie, kartonowe pudełko zasłoniło mu widoczność i zatrzymało się na głowie w charakterze prowizorycznej czapki. Odruchowo rozlśnił uścisk, by go z siebie zrzucić.

POLIPTYCZNE KLONY4|4
PARZYDEŁKA1|3
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.02.18 22:21  •  Stacja Benzynowa - Page 5 Empty Re: Stacja Benzynowa
„Nie umiesz przegrywać, przychlaście, he?”
Umiał, ale tym razem nie chciał przegrywać — jego życie nigdy nie było usłane różami, zamiast kwiatów musiał pokonywać drogę pełną szklanych, ostrych odłamków. Zawsze miał pod górkę, nigdy nie było łatwo, każdy dzień był cholerną walką — raz udawało mu się wyjść bez poważniejszych obrażeń, kolejnym razem głodował, a jeszcze innym musiał uciekać przez kilka dni bez chwili wytchnienia. Wiedział, że nigdy nie będzie dobrze, bo Desperacja lubiła go zaskakiwać kolejnymi, coraz to wymyślniejszymi zagrożeniami. Czasami myślał, że już wie o tym parszywym świecie wszystko — wtedy pojawiało się nowe niebezpieczeństwo, takie, którego nigdy wcześniej nie poznał, z którym nie miał żadnej styczności. A najsmutniejsze w tym wszystkim było to, że był jedynie człowiekiem, słabym śmiertelnikiem pośród tych wszystkich istot często pozbawionych kręgosłupa moralnego, działających bez jakichkolwiek skrupułów. Czy musiał się stać takim samym potworem jak oni, by łatwiej było mu żyć w tym popapranym świecie? Nawet nie dopuszczał do siebie takich myśli.
Hervé nigdy nie należał do osób spokojnych i cierpliwych, dlatego mógł mieć kłopoty z realizacją nawet już wcześniej ułożonego w głowie planu. Był podenerwowany — czuł, że w obecnej sytuacji nie potrafiłby nawet mocno zawiązać sznurówek. Ręce drżały mu ze strachu — strachu, który został wielokrotnie spotęgowany w momencie, w którym Wymordowany zaczął się zmieniać, po może kilkunastu sekundach wyglądał jak wymyślny potwór występujący w starych legendach i opowiadaniach. Ciemnowłosy z trudem wpatrywał się w jego przeraźliwie czerwone i jednocześnie mocno przekrwione oczy. Stał przed tym dziwadłem i nie potrafił się ruszyć — jakby ten jeden krok mógł na niego ściągnąć katastrofę, niebezpieczeństwo, od którego nie zdołałby się uchronić. Ciało oprawcy zmieniło swoją strukturę, doskonale to widział — źrenice czarnowłosego powiększyły się ze strachu, ale również przez silne emocje, które towarzyszyły mu w tamtej chwili. Jego przeciwnik przyjmował swoją silniejszą formę — koniec przedstawienia mógł nastąpić szybciej niż się tego spodziewał. Zastanawiające były też macki na głowie psychola, He mógł się tylko domyślać, że używał ich do obrony lub ataku, ale oczywiście nie skojarzył ich z tymi, które posiada meduza, bo niestety nawet nie wiedział, że takie stworzenia morskie istnieją. Urodził się na ziemiach desperackich, nigdy nie nauczył się dobrze pisać i czytać, dostęp do jakichkolwiek książek i innych pomocy naukowych był bardzo mocno ograniczony, więc rodzice nauczyli go tylko podstawowych podstaw, a później, gdy uciekł z domu wszystkiego uczył się na własną rękę — umiał rozpalać ogień, znał trujące rośliny, ale nigdy w świecie nie posiadł wiedzy o morzach i oceanach, dlatego też fikuśne macki na głowie Wymordowanego były dla niego czymś zdumiewającym, ale jednocześnie napełniającym obawą.
Syknął z bólu, gdy został mocno szarpnięty za włosy — cicha kurwa sama wydostała się spomiędzy jego suchych, pogryzionych warg. Oczywiście szamotał się jak opętany, próbował wyrwać się z uścisku, ale nie był w stanie zignorować bólu, który mu przy tym towarzyszył. Zwykle starał się być twardzielem, ale tym razem doskonale wiedział, że musi uważać na wszystko, na każdy, nawet ten najmniejszy, z pozoru nic nieznaczący ruch. Ta sytuacja była inna — tu nie było miejsca na pomyłki, bo za nie mógł słono zapłacić, a wolał wyjść ze stacji w jednym kawałku. Poruszył się gwałtownie czując na swoim barku dłoń oprawcy — próbował ją zrzucić, pozbyć się jej. Potem pojawiła się para — powietrze stało się na chwilę cieplejsze. Czarnowłosy pociągnął nosem, a gdy tylko poczuł zapach spalenizny to wiedział, że sytuacja zaczyna się robić naprawdę gorąca.
Kurwa — wycharczał, gdy parząca fala przeżarła materiał jego ubrań i bez większego problemu dotarła do jego ramienia. Chłopak czuł się jakby jego skóra w tym odkrytym miejscu zaczynała płonąć. Ręka mu się trzęsła, jakby dostał drgawek.
„No, dalej, (...). Stracisz tylko jedną, zostanie ci jeszcze druga.”
Odchrząknął dość głośno, jakby zaraz miał okropnie kaszlnąć.
Zamknij wreszcie... ten popierdolony pysk — wycedził, chwyciwszy za karton, który stał obok. To był moment — bez jakiegokolwiek namysłu nałożył go na łeb psychola, tym samym dając sobie chwilę na zrobienie... czegokolwiek. Rękoma odepchnął go od siebie, uwalniając się z jego już poluźnionego uścisku. Następnie sam chwycił go za materiał bluzy, a potem wymierzył mu kopniaka w kolano. Oczywiście po tym od razu go puścił, ale pospiesznie złapał za jedne z ostatnich kartonów, które stały przed drzwiami. Odrzucił je do tyłu (możliwe, że któryś z nich wraz z zawartością poleciał na Jellyfisha), a później z całej siły uderzył rannym barkiem (tak, tym rannym, a nie poparzonym) w drzwi z pordzewiałym zamkiem.
Jedno uderzenie — nic.
Drugie uderzenie — zawył z bólu, a drzwi pisnęły przeraźliwie.
Trzecie uderzenie — zamek puścił; poleciał razem z drzwiami.
Udało się, wyważył je, ale padł na podłogę, uderzając się przy tym głową. Leżał na drzwiach już poza stacją, ale obolałe ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Próbował wstać, wesprzeć cały swój ciężar na dłoniach, ale te tylko zadygotały na boki i również opadły z sił. A w głowie mu się chwilowo kręciło — na czole pojawił się czerwony ślad, który prawdopodobnie niedługo miał ewoluować w dorodny siniec.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach