Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Stojąc w prażącym słońcu, nie korzystając z osłony cienia w obawie przed eksplozją, odziany w gruby płaszcz, na skraju utraty przytomności Chester doświadczał ciekawego uczucia, prawdopodobnie swego rodzaju halucynacji, zaburzenia czucia, gdzie spływający na niego z nieba żar zdawał się być zimny i lepki, trochę jak deszcz ze śniegiem, który zamiast w pojedynczych kropelkach spadał na niego jak lawina. Trzeba przyznać, czuł się lepiej z tym co przed chwilą usłyszał od zatrudnionego androida, ale wciąż nie był wystarczająco dysponowany by nie trząść dłońmi i przygryzać sobie mimowolnie języka kłapiąc szczęką. Jeden problem zażegnany, świetnie, teraz całe morze innych, z potencjalnym udarem słonecznym dodanym na szczyt pozornie niekończącej się listy. Podążał do przodu krokiem chwiejnym, szurając podeszwami wysokich, czarnych buciorów o piaszczyste podłoże, wciąż zaciskając pięści w kieszeniach, głowę trzymając nisko, źrenice pokrywające większość siatkówki pomimo nadmiernej wręcz ilości światła słonecznego. Z takiej odległości mógł podziwiać zawartość skrzynki z bliska - plastyczna, emanująca ciepłem tak jak cała Pustynia masa rozprowadzona między cylindrami wyglądała identycznie, a jedynym zauważalnym szczegółem był zręcznie przecięty kabelek odstający od grubej kiści przewodów. Robota wyglądała na dokonaną porządnie, wypełnione materiałem wybuchowym pudełko wyglądało teraz co najwyżej śmiesznie ze swoim samotnym, przerwanym drucikiem. Ciężko uwierzyć, że przysposobiło Chesterowi i kompanii tyle zmartwień, bo po krótkiej interwencji androida było równie niezdatne do pełnienia swojego zadania jak Chessie w tym momencie. Prezes pochylił się nad bombą, wyciągając do przodu roztrzęsioną dłoń delikatnie musnął rdzę pokrywającą rogi opakowania - przyjemna w dotyku, wsparcie haptyczne i takie tam, pewnie przydała się by pudło nie wyślizgnęło się z mokrych od potu łap niedoszłego zamachowca. Pomysłowo. Zakładając, że terrorysta w ogóle ma potliwe ręce, wróć, zakładając, że w ogóle ma w rękach gruczoły potowe i nie jest przez przypadek sprytnym robotem.

Może ma pan zatargi z jakimś gangiem lub podobną szemraną organizacją?
Ches otworzył usta, ciężko uwierzyć, że nie w celu nieprzerwanego paplania - zaciął się na chwilę po wzięciu oddechu, zamknął paszczę i raz jeszcze przypatrzył się z bliska Errorowi. Jeżeli roboty uznają koncepcję przestrzeni osobistej, to właśnie była ona naruszana; posiadanie prawie dwumetrowego ochłapu uzależnionego od stymulantów mięsa z tendencjami do zaniedbywania się przez cały okres nie-życia w tak “personalnej” odległości od siebie  musiało być równie przyjemne jak wcieranie sobie w oczy pustynnego piasku. Obserwacje Chestera nie były zbyt owocne, zwłaszcza zza podrapanych okularów i wzroku ledwo co łapiącego ostrość, ale dało się z nich wyczytać bardzo neutralny, trochę znudzony wyraz twarzy IE.
- Mam. - powiedział kiwając powoli głową. - Nieprzyjemni koledzy po fachu. -
Wyprostował nogi nie ruszając się z miejsca i skierował wzrok z androida na skrzynkę, ze skrzynki na przyczepę, z przyczepy na słońce, ze słońca na czubek swoich umorusanych butów, potem znów na Errora. Dmuchać na zimne, dmuchać na zimne, powtarzał sobie pod czaszką - nic już nie jest zimne od momentu, gdy został wezwany na podwórko w sprawie podłożonej bomby, więc można równie dobrze zacząć podejrzewać wszystkich. Wyjął chwytaki z kieszeni i rozłożył szeroko dłonie przed klatką piersiową. - W środku mam gotówkę, poszło Ci szybciej niż bym się spodziewał. Wyprane pieniądze, których nie będzie się czepiał nikt w Nowej Desperacji, nie żeby im zależało. - dodał z nietypowym jak na niego spokojem. - Masz gładką skórę, zupełnie jakbyś nacierał się piaskiem dzień w dzień. - Niepokojąca uwaga, zarówno dlatego, że nie wypada wypominać nieznajomym ludziom i co tym bardziej robotom “gładkiej skóry” oraz ze względu na przekonanie, że nacieranie się piaskiem wygładza skórę. Ches nawiązał kontakt wzrokowy z IE, powoli zdjął z siebie okulary i złożył w dłoniach, nadal wpatrując się głęboko w zmechanizowane soczewki rozmówcy. Wyglądał na nowszy model, więc procesor i baza danych była pewnie sprawna, przez co robocik mógł wywnioskować już po przyostrych zębach czy skrawkach futra na palcach, że Harvey jest Wymordowanym, ale wściekle pomarańczowe, przekrwione, zwierzęce patrzały pozbywały się wszelakich wątpliwości. Części ciała nie były jedynym zwierzęcym i żądnym krwi atrybutem dyrektora firmy, który zaczął kontynuować swój paranoidalny wywód wzmocniony narastającymi z każdą minutą maniami prześladowczymi - Albo to, albo wyszedłeś z Miasta, tylko po to, żeby tam wrócić, mając zakodowanym w silikonowym odpowiedniku mózgu proste polecenie - szpiegowanie, węszenie po kątach, sabotaż. Jesteś robotem, nie zarazisz się tak jak ja, więc kiedy już postawisz nogę w M3 to zadowolony z udanej inicjatywy S.SPEC zgra z ciebie wszystkie nagrania, wspomnienia, logi, cokolwiek trzymasz w głowie do swojej bazy danych. - nie mrugał, nie widział też przy okazji prawie nic, co nie przeszkadzało mu w produkowaniu się dalej - Gdyby cokolwiek o mnie znalazło by się w takim archiwum, to przysięgam, że każdy mieszczanin, który na zlecenie służb specjalnych będzie szpiclował i sabotował moją działalność skończy rozerwany w pół albo w ćwiartki jeśli poczuję się kreatywnie.- zapauzował, wziął głęboki wdech. - Nie zatrzymam cię. Jeśli tu po to jesteś, to po prostu upewnij się, że to co powiedziałem dotrze do moich ukochanych przyjaciół z Miasteczka. - ostrożnie nałożył zmaltretowane lennonki z powrotem na haczykowaty nos po czym oblizał usta, wyszczerzył się, poprawił szalik i dodał normalnym, głośnym i wesołym tonem - A jeśli mnie nie szpiegujesz, to dobra robot! Tak trzymać. Nie być karaluchem, tylko jednostką z silną etyką pracy, wiarą w siebie i godną zazdrości umiejętnością rozbrajania bomb, mam rację? - zaśmiał się nie otwierając ust. - Serio, nie uwierzyłbyś jak miło się, he, rozkłada na czynniki pierwsze takie wtyki z rządu. Coś do omówienia zanim zapłacę i się pożegnamy? - strzyknął szyją przekręcając głowę o 45 stopni i rozłożył ręce. Ciężko uwierzyć, że ktoś mentalnie stabilny jak kupa liści dorobił się wystarczająco dużo kapitału by mieć wrogów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Error uważnie się przyglądał wymordowanemu, chociaż jego twarz nie wyrażała nic więcej jak tylko chłodne znudzenie. Mężczyzna ledwo co się poruszał, jego stan widocznie się pogarszał. Naprawdę nie powinien stać tak długo na słońcu, zwłaszcza w taką pogodę i w tym kuriozalnym (jak na warunki) stroju. Dodatkowo nie potrafił już powstrzymać drżenia rąk, wyglądał zupełnie jak osoba chora na Parkinsona. IE z prędkością światła przeszukiwał swoją bazę danych, żeby zidentyfikować problem i uzupełniać na bieżąco informacje o Chesterze. Biała, słaba dioda na bransolecie rytmicznie pulsowała informując o ciągłej, niezakłóconej pracy.
Wszystko skończyło się dobrze, Error wykonał swoje zadanie nawet lepiej niż się spodziewano. Więc dlaczego jeszcze tutaj stał zamiast upomnieć się o pieniądze i być już w drodze do swojej małej, ale zelektryzowanej kanciapy? Jego 'rozmyślania' przerwało zbyt intensywne spojrzenie jegomościa. Nie byłoby to nic dziwnego, gdyby widzieli się po raz pierwszy; Error wyglądał zbyt nowocześnie i sterylnie jak na warunki Desperacji, więc to oczywiste, że był obiektem zainteresowania. Chester jednak przebywał z nim już przez około 15 minut, chyba zdążył nacieszyć swoje wyjątkowo rozbiegane oczka. IE nie poruszył się nawet o milimetr, nie było takiej potrzeby. Androidy nie wiedzą czym jest strefa osobista, więc nie miał prawa poczuć się nieswojo. Jego system także nie zawierał aplikacji odpowiedzialnej za imitowanie tego uczucia. A może i kiedyś zawierał? Kto wie co wirus mu tam zainstalował, a co on sam odinstalował przy rutynowym czyszczeniu.
Jego soczewka zwęziła się, gdy napomknął o nacieraniu się piaskiem. Według jego kalkulacji ta wypowiedź nie miała żadnego sensu, nie była nawet w najmniejszym stopniu powiązana z poprzednim zdaniem. Czyżby Chester zaczął już tracić zmysły? IE zaczął poważnie się zastanawiać czy powinien wykonać pierwszą pomoc wymaganą przy udarze.
Zmechanizowany swoisty narząd wzroku robota zwężał i rozszerzał się na zasadzie ludzkiego oka łapiąc ostrość na różnych płaszczyznach. Na moment zastygł w bezruchu, gdy napotkał już pozbawione kamuflażu pomarańczowe ślepia rozmówcy. Źrenica nienaturalnie powiększona, przekrwione białka, ogólna nerwowość i dzikość w oczach. Już bez żadnej wątpliwości przeniósł plik do folderu 'wymordowani'. Utwierdził się również w przekonaniu, że Harvey ma niemałe problemy z narkotykami.
Z całkowitą obojętnością wysłuchał jego monologu, który śmiało mógł zostać porównany do paplaniny szaleńca. Wszystko było tak irracjonalne, że każdy człowiek na jego miejscu wybuchłby śmiechem i tarzałby się po ziemi z bólu brzucha. IE za to stał tylko, przyjmując i analizując każde jego słowo i jednocześnie składając odpowiedź taką, jaka zadowoliłaby rozmówcę. Z niewyobrażalnie delikatnym mechanicznym odgłosem uchylił usta, by pozwolić syntezatorowi na przemianę uprzednio przygotowanej przemowy na serię melodyjnych odgłosów i odtworzyć to w małym głośniczku umiejscowionym w odpowiedniku ludzkiego podniebienia.
I wtedy zamarł.
Kamera zaczęła wyjątkowo szybko i aktywnie szukać ostrości, z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Dioda w bransolecie zaczęła emitować ciągłe, czerwone światło. System przygotowywał się do restartu.
Nie słyszał dalszej części monologu Chestera, a on prawdopodobnie nawet nie zauważył, że robot się wyłączył. Soczewka w końcu uspokoiła się, a ciałem androida szarpnął ledwie zauważalny dreszcz. Zamrugał kilkakrotnie.
"Coś do omówienia zanim zapłacę i się pożegnamy?"
Drgnął. Przestraszony, tak bardzo nie pasujący do robota wzrok wylądował na teraz wydającej się obcej i przerażającej twarzy właściciela stacji. Następnie szybko rozejrzał się na boki, a nie widząc ratunku najzwyczajniej w świecie skulił się tam gdzie stał, chowając twarz w dłoniach. Powoli jego ciało zaczęło się telepać w nierytmicznych spazmach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ches wciąż zgięty w pół wyłupiał oczyska w stronę androida, nie będąc pewnym co powiedział, co ma powiedzieć ani gdzie w ogóle jest i co się dzieje. Nabrał ze świstem powietrza przez nos i nieudolnie próbował się opanować. To co właśnie miało miejsce tuż przed jego jaskrawymi ślepiami było praktycznie niemożliwe do przeprocesowania - był pewien, że jego rozmówca to robot, android, bo wyglądał w miarę ludzko. Na pewno nie był człowiekiem, bo wyglądał za dobrze jak na Desperata i na pewno nie był czymś innym, więc co właśnie się z nim stało? Sytuacja wymagała szybkiego myślenia i równie prędkiej reakcji, a zdolności kognitywne Chestera były równie zdatne do użytku jak tarzająca się po piaszczystym podłożu puszka smutku tuż przed nim. Wszystkie wydarzenia mające miejsce dalej niż kilkadziesiąt sekund w przeszłość zdawały się być rozmyte, nieostre jak źle zrobione zdjęcie, podzielone niczym pustynny krajobraz przerwany mirażem; Chester nerwowo rozejrzał się dookoła, zupełnie jakby oczekiwał pomocy lub wskazówek na temat tego co właśnie miało miejsce. Udało mu się dotrzeć do wniosku, że wraz ze swoim robotycznym kolegą są gdzieś na jego posesji, gdzieś w mózgu utrwalił się też paranoiczny strach przed potencjalną eksplozją, której Error miał coś zaradzić. Pierwsze względnie słuszne pytanie, które zdołał wyłowić spośród białego szumu paranoi brzmiało “Czy on wybuchnie?” - roboty nie mają uczuć, nie mogą płakać, nie mogą za bardzo się bać, więc embrionalna pozycja i drgawki muszą zwiastować coś złego, coś destruktywnego, jak chociażby aktywowany nagle protokół autodestrukcji, który wysadzi w powietrze Harvey’a wraz z całym jego dorobkiem. Android potrząsał się trochę na ziemi, jego pracodawca wyrwał sobie z głowy parę włosów, ale wyglądało na to, że protokół samozniszczenia nie został aktywowany. W teorii powinno przynieść ulgę i poczucie bezpieczeństwa, bo saper w takim stanie nie był w stanie zrobić raczej nikomu krzywdy, ale z drugiej strony to przecież jest robotem i to nie powinno się dziać. Nie spodziewał się, że IE się go przestraszy, w końcu to robot. Nie spodziewał się też w sumie by ktokolwiek zwijał się w kulkę po usłyszeniu jego paplaniny, ale jednak. Czy Error przypadkiem nie był jednak człowiekiem? Trzeba to sprawdzić. Taka sytuacja prosi się o przeprowadzenie spokojnej konwersacji, bo android, który wie, że jest maszyną pełną kabelków i silikonowych synapsów powinien bez większych trudności przyznać się do bycia wykonaną przez człowieka aparaturą, ale sytuacja jest teraz trochę inna, mniej w niej spokoju i woli rozmowy, a więcej krwi sączącej się z nosa i paniki. Wyprostował się i z przerażonym wyrazem twarzy szturchnął lekko prawą nogą dolną część torsu Errora. Nie był to kopniak, przynajmniej nie bolesny, miał służyć tylko sprawdzeniu jak twardy jest materiał z którego wykonany był IE - bardzo gładki, dość twardy, niepodobny w niczym do skóry, która pod ciężkimi buciorami odkształciłaby się chociaż odrobinkę. Wniosek: badany obiekt jest faktycznie robotem. Dlaczego więc zachowuje się… tak jak się zachowuje? Co mu jest? Czy to jest po prostu mechanizm, który ma zmusić Chestera do zapłaty i jeśli rzuci w niego dolarówką to przestanie? A może stało się nieuniknione i pod wpływem morderczych czynników takich jak stres, wysoka temperatura i odwyk Chester właśnie umarł i trafił do swojego osobistego piekła?

- Przestań. - powiedział roztrzęsionym głosem i położył na nim dłonie, próbując utrzymać w miejscu targającego się robota. - Przestań, teraz. - wydyszał. Brzmiało to jak coś pomiędzy błaganiem a groźbą.
- Wejdę do środka. Możesz tu zostać, albo pójść za mną. Do środka. - dodał niewyraźnie. Słońce prażyło a brak życiodajnego, białego proszku zbierał swoje żniwo na samopoczuciu Chestera; skrycie się przed żarem w budynku stacji było zaskakująco logiczną decyzję jak na osobę znajdującą się w tak opłakanym stanie. Całe szczęście wola przeżycia jest silniejsza niż paranoiczne urojenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Skulony na ziemi, od czasu do czasu miotany większymi drgawkami, myślał dosłownie o wszystkim. Jaki mamy dzień? Co to za miejsce? Kim jest ten strasznie wyglądający wysoki pan i dlaczego wygląda jakby zaraz miał zejść? To był dopiero początek. Tak naprawdę mógł w tym momencie zapytać o cokolwiek, ponieważ jego pamięć była czysta. Jedynym, co można byłoby znaleźć w jego systemie były pliki systemowe. Większość z nich była zakodowana, dlatego nie miał teraz dostępu do na przykład zbioru instrukcji czy kartoteki chorób. Część programów była uszkodzona, nie pracowała prawidłowo. Część namnażała się i wywoływała jeszcze więcej błędów, działając na zasadzie wirusa. Część powstała samoistnie, stworzona przez skorumpowany duplikat sztucznej inteligencji. Właśnie te pliki i aplikacje były odpowiedzialne za tak nienaturalne zachowanie androida. Oczywiście były połączone z zepsutym AI, więc nie dało się ich od tak wyrzucić. Dane były wyjątkowo 'delikatne', naruszenie nieodpowiednich instrumentów mogło skończyć się całkowitym porażeniem systemu. Nawet gdyby IE wiedział gdzie mieszczą się zniekształcone dokumenty nie odważyłby się na próbę naprawy ich. Ryzyko było zbyt wielkie.
Z pętli paranoicznych myśli wyrwało go stuknięcie połączone z lekkim przesunięciem. Przerażony jeszcze bardziej nerwowo rozsunął palce, by ukradkiem zorientować się w sytuacji. Wyżej wspomniany mężczyzna właśnie wycierał w niego buty. Cicho załkał, po czym jego ciało nawiedziła kolejna fala dreszczy, znacznie silniejszych od poprzednich. Sięgnął dłońmi do syntetycznych białych kosmyków i zacisnął na nich palce, siłowo zaciągając je na twarz.
"Przestań."
Nie zareagował. Szczerze wierzył, że gdy nie będzie się odzywać, to obcy straci zainteresowanie i zostawi go w tym żałosnym stanie. Ponownie zarejestrował jego słowa, nie mógł do końca zidentyfikować jego intencji. Niechętnie odsłonił oczy; były nienaturalnie szeroko otwarte i sprawiały wrażenie zapadniętych. Rozejrzał się ostrożnie, pozycja w jakiej się znajdował znacznie utrudniała mu wywnioskowanie własnego położenia. Jeszcze przez chwilę analizował sytuację, gdy w końcu zmusił się do wstania. Był cały zakurzony, w dłoniach zostało mu kilka śnieżnobiałych włosów. Zgarbił się, dalej targany drgawkami (co prawda o wiele lżejszymi niż wcześniej).
- Do środka? - niepewny szept opuścił jego przetwornik, głos mu zadrżał. Nastała dłuższa przerwa. - Co to za miejsce?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ku dalszej rozpaczy pseudo-przedsiębiorcy, Error nie przestał robić tego co robił i wciąż szamotał się na ziemi, rwąc z głowy włosy podobnie jak Ches, łkając i panikując. Jego rekacja na monolog Chestera była niczym okrutny żart, która obróciła groźby przeciwko niemu i niemalże doprowadziłą go do ruiny, takiej jak ta w której znajdowała się metalowa kulka smutku przed nim. Czy aby na pewno nie udawał? Czy na pewno był androidem? Był androidem, to już ustaliliśmy, nie był wystarczająco miękki jak na człowieka. A może to po prostu, ech, człowiek w zbroi albo ubraniach sztywnych z brudu, podobnie jak płaszcz, który dumnie nosi na sobie Chester? W końcu i tak widzi wszystko przed sobą jako jaskrawą masę świateł i rozmytych konturów, które układają się w generalnie rozpoznawalne obiekty. Nie zwracał do tej pory uwagi na to jak źle widzi, zwłaszcza gdy jego organizm ledwo radzi sobie z odstawieniem stymulantów. Wszystkie teorie odnośnie tego co się dzieje zdawały się rozpływać w mózgu Chesa podobnie jak rozpływają się kolory i kształty przed jego rozbieganymi, przekrwionymi oczętami - w jedno niezdatne do rozpoznania i analizy “coś”. Był w stanie oddychać, chociaż płytko i szybko, pomimo zesztywniałych nóg mógł się przemieszczać i nawet przy tak zaburzonym poczuciu równowagi potrafił obrócić się o 180°, powędrować do stacji i paść na zimną posadzkę z pewnością, że nie upraży go na niej bezlitosne słońce.

Android przybrał bardziej wyprostowaną pozycję, choć wciąż wyglądał jakby szarżował przez pole bitwy będąc pod ostrzałem. A może szykuje się na ostrzał ze strony swoich sprzymierzeńców, dlatego jest zgięty w pół by zminimalizować szanse postrzału w czaszkę? Wciąż wyglądał na przerażonego, a jego rozmówca wciąż pamiętał, że jest robotem i strach jest mu obcym uczuciem.
“Co to za miejsce?”
Chessie wlepił wzrok w piaszczyste podłoże na którym przed chwilą tarzał się IE. - Nie mam pojęcia. - odpowiedział szczerze, biorąc pod uwagę jego stan. - Ale wolałbym być gdziekolwiek bardziej niż tu. - dodał wskazując palcem na niebo, z którego lał się słoneczny żar. Najprawdopoboniej nie nawiązywał on do powierzchni słońca jako lokacji w której wolałby nie być. Najprawdopodobniej. Zacisnął zęby i zwrócił się w stronę czegoś co w jego oczach było budynkiem - tylko on, najsmutniejsza maszyna świata, około osiemnastu metrów drogi do pokonania. Wydawało się, że cel w takich warunkach nie może zostać osiągnięty, ale to nie takie myślenie doprowadziło wspaniały gatunek ludzki na szczyt łańcucha pokarmowego; Chester ostrożnymi krokami zaczął przemieszczać się w stronę rozsuniętych drzwi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie mam pojęcia, ale wolałbym być gdziekolwiek bardziej niż tu.
Error podążył nieufnym spojrzeniem w stronę słońca, które wskazywał roztrzęsiony palec Chestera. Jako android nie musiał przejmować się jaskrawym światłem, nie mógł oślepnąć. Jego aparat był przystosowany do odbierania naprawdę wysokiej dawki światła, w końcu miał pracować przy spawarkach.
Ponownie zwiesił wzrok, przenosząc go tym razem na zwinięte dłonie. W nerwach zaczął pocierać, rozciągać, a nawet drapać palce. Robił to tak maniakalnie i bezmyślnie, że w jednym miejscu nagle pojawiło się przetarcie. Spod spodu zaczęła delikatnie przebijać czerwona masa oklejająca jego szkielet. Robot tego nie zauważył i miętosił palce dalej, interesując się już zupełnie czym innym. A mianowicie dwumetrową, prawdopodobnie chorą osobą, która próbowała dotrzeć do drzwi budynku stacji benzynowej, na której właśnie przebywał. Error jakby zgarbił się jeszcze bardziej, podejrzliwie rozejrzał się.
Do środka.
Zakrył twarz dłońmi i wziął głęboki wdech. Wiatraczek wydał głośny dźwięk. Przy 'wydechu' można było usłyszeć bardzo wyraźne drżenie. Widząc kogoś w takim stanie ludzie pomyśleliby, że ta osoba na pewno ma jakieś problemy z psychiką. Szczęście w nieszczęściu IE nie posiadał ludzkiej psychiki, cały jego mózg składał się z silikonowych synaps i sztucznie emitowanych impulsów. Jedyne, co mógł utożsamiać z 'psychiką' to był plik sztucznej inteligencji, przy czym dwa z trzech były uszkodzone. Prawdopodobnie trzeci również nie był do końca sprawny, jednak cechowały go bardziej pozytywne zmiany.
Postawil pierwszy krok, za nim kolejny, a potem jeszcze następny. Zdawałoby się, że porusza się w głębokim piasku lub jakiejś gęstej mazi, jego ruchy były powolne i wyjątkowo wymuszone. Czas przeciągał się niemiłosiernie, oczy co chwilę gubiły ostrość. Czuł się jak człowiek w jednym z tych snów, gdzie chcesz uciec, ale tak naprawdę biegniesz w miejscu. Z każdą przedłużającą się sekundą niepokój Errora wzrastał i miał coraz większą ochotę upaść na ziemię i zostać już tam na zawsze.
Po kilkunastu sekundach, które wydawały mu się całymi godzinami, dotarł do drzwi. Przekroczenie progu budynku bynajmniej nie zdjęło z niego ciężaru fobii tak jak zrobiło to z palącym słońcem. Szybko, ale dokładnie rozejrzał się. W ciągu jednej sekundy znalazł się pod blatem, oplatając kolana ramionami i kołysząc się w przód i w tył. Przemówienie do niego w tym stanie byłoby równie irracjonalne co stanie w płaszczu i szaliku na pełnym, Desperackim słońcu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ches znajdował się obecnie w czwartej gęstości, oddzielony od świata zewnętrznego grubą ścianą szumu, nie będąc pewien czy przeżyje każdy kolejny krok, który przyjdzie mu postawić. Powoli, niezbyt stabilnie, ale z upartością jakiej mało brnął do przodu. Wnętrze stacji było chłodzone prowizorycznymi metodami, takimi jak otwarte zsuwnie, klimatyzatory i instalacje rynnowe odprowadzające powietrze z lokalu na zewnątrz - przewiewne miejsce, otwarte z wielu stron, nie tylko ze względu na dziury w ścianie zapewniało dobrą cyrkulację powietrza, która była niezbędna przy produkcji chemii, którą ostatnio zajmowała się spółka Harvey’a. Upał z zewnątrz wprawdzie wlewał się do środka, ale dzięki prowizorycznej wentylacji nikt jeszcze nie udusił się w środku podczas pracy. Ches jęknął z ulgą po przekroczeniu progu miejsca, które od biedy mógł nazywać domem. Zamknął oczy, oparł dłonie o krawędź blatu i starał się złapać oddech, jednocześnie zastanawiając się czy nadciąga ta słynna utrata przytomności, o której nasłuchał się od kolegów stroniących od stymulantów. Powierzchnia stanowiska była obsypana wszelkiego rodzaju środkami czyszczącymi, kolbami, probówkami, palnikami i bliżej niezidentyfikowanymi związkami chemicznymi - niezbyt interesujące w porównaniu do tego co mieściło się pod nim, to jest, zapłakanego, spanikowanego i bujającego się w przód i w tył robota, który niecałe kilkanaście minut temu ze stoickim spokojem zneutralizował niebezpieczny ładunek wybuchowy. Poza najmniej stabilnym duetem Desperacji wnętrze było puste. Wczesna pora i pozwolenie na opuszczenie miejsca pracy w związku z zaistniałym zagrożeniem zamieniło odgłosy pracy i bulgotu toksycznych substancji na łkanie i ciężkie dyszenie. Ches postanowił ukoić drgawki i powrócić do naszego świata skupiając się na leżącym przed nim sreberkiem z różowymi, kruchymi kapsułkami. Podniósł ostrożnie lewą rękę z powierzchni blatu, później drugą, poluzował szalik i przeskanował okolicę w poszukiwaniu czegoś co uczyni go bardziej dysponowanym. Bez dłuższego namysłu podszedł do brudnego biurka pod otwartym szeroko oknem i chwycił prostopadłościenne, aluminiowe opakowanie wypełnione mieszaniną benzyny i sproszkowanych medykamentów. Nie był do końca pewien co jest w środku, nie czuł nic poza charakterystycznym, milutkim zapachem paliwa i metalu, ale cokolwiek to było, potrzebował tego w swoim systemie. Teraz. Mógłby po prostu wypić to co jest w środku, ale wchłanianie środków odurzających przez system pokarmowy zajmowało za dużo czasu jak na tę chwilę. Władowanie sobie gęstej substancji bezpośrednio w krwioobieg wiązało się ze sporym ryzykiem, koniecznością szukania igły i koniecznością wycelowania wyżej wymienionej igły w żyłę, też odpada.
Potrzeba matką wynalazków.
Chester zdjął z siebie szalik, odsłaniając czerwoną bruzdę na szyi, po czym  bezceremonialnie wylał nań trochę płynu z aluminiowego zbiornika a następnie chwycił w dłoń mokry kawałek materiału i przysłonił nim twarz. Jak taka maska chirurgiczna, ale głupia i niehigieniczna. Szereg czynności wykonany przez Chesa nie należał może do najbardziej chwalebnych czy sensownych, ale nie wypada mu odmówić pomysłowości - zasłaniając usta i nos szmatką nasączoną dragami zwiększał ilość wdychanej substancji. Zazwyczaj robi się tak z foliową siatką, która na pewno gdzieś tu leży, tylko gdzie. Umysł Chesa z każdym wdechem stawał się coraz bardziej czysty, wzrok coraz bardziej ostry a rzeczywistość już nie tak odległa. Po kilku minutach niekonwencjonalnego ćpania w akompaniamencie szlochów przerażonego androida, Chessie uklęknął przed mechanicznym saperem i zbadał wzrokiem po raz kolejny.
- Co ty właściwie robisz, co? Uspokój się trochę, powiedz mi. - zakomunikował spokojnym jak na siebie głosem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dla androida czas w tym momencie nie istniał. Wszystko stało w miejscu, jedynie niektóre rzeczy wydawały się ostre i jako tako realne. Tylko on, niezidentyfikowana postać i stół, pod którym niezgrabnie dygotał. Cała reszta migotała kolorowymi plamkami, powoli stawała się jednym wielkim zlepkiem obrazów.
Może sam jestem chory, tak samo jak ten pan?
Przetarł twarz, chociaż nie było na niej nawet kropli potu czy chociażby delikatnego rumieńca gorączki. Był tylko stertą metalu pokrytą skóropodobną powłoką, w dotyku przypominającej jedwab. Długie, blade palce błądziły między plastikowymi kosmykami, zaciągając je na twarz, to znowu odgarniając do tyłu. Nie wiedział co ze sobą począć. Nawet siedząc pod blatem nie czuł się wystarczająco bezpiecznie, otaczało go tyle obcych dźwięków, obrazów i zapachów.
Wdech, wydech. Spokój. Opanuj się.
Złączył kurczowo obie dłonie, jednak dalej lekko drżały.
Spokój.
Oddech miał nierówny, przerywany łkaniem lub kompletną ciszą, gdy zapominał o utrzymywaniu pozornej wymiany gazowej. Minęła minuta.
W tym czasie mężczyzna pałętał się po własnej parceli, widocznie czegoś szukając. IE tylko częściowo zwracał na niego uwagę, większość jego mózgu skupiała się na wewnętrznych przeżyciach. Z czasem, gdy sytuacja zaczęła się poprawiać, coraz bardziej przyglądał się wysokiej postaci. Przestał wyglądać na przerażonego, a na jego twarzy pojawił się wyraz nieprzyjacielskiej niepewności. Powstrzymał drgawki, przynajmniej trochę.
Co ty właściwie robisz, co? Uspokój się trochę, powiedz mi.
Co on właściwie robi? Sam nie wiedział. To nie jego wina, że nagle znalazł się w obcym miejscu, w dodatku z obcymi ludźmi. Panika zaczęła znowu wkradać się do jego umysłu, zatrząsł się gwałtownie.
- Przepraszam.
Głos miał zrezygnowany i jednocześnie napięty, jakby oczekiwał ciosu za samo otwarcie ust. Zrobił kilka szybkich wdechów, jakby ponownie zaczął się nakręcać, jednak nic się nie stało.
- N-naprawdę - głos mu się załamał, przy czym dało się wyraźnie słyszeć elektroniczny pogłos przy przejściu z jednego dźwięku na drugi. - Naprawdę nie wiem, co się ze m... m... mną dzieje.
Szybko zasłonił usta ręką. Miał wrażenie, że nie powinien się odzywać. Chwilę krążył wzrokiem po podłodze jakby szukając odpowiedzi czy zrozumienia, aż w końcu zdecydował się spojrzeć mu w oczy. Odjął dłoń od twarzy i westchnął niecierpliwie.
- M... M... Mógłby mi Pan... t-troszeczkę pomóc? - nastała dłuższa cisza, widać było, że robot coś kalkuluje. - Boję się.
Ostatnie słowa wymówił prawie szeptem, ponownie kurczowo zaciskając palce obydwu dłoni.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mentalny i po części fizyczny stan Chesa można było teraz porównać do wyczerpanego i zagłodzonego człowieczyny, który właśnie wydostał się ze szklarni w samo południe czerwcowego dnia i zachowuje optymizm nawet pomimo udaru i poparzeń. Przynajmniej żyje.
Wciąż czuł pot na dłoniach i sztywność w stawach, ale wszystko poza tym uległo znacznej poprawie - powietrze nie wydawało się już być gęstą mazią, którą ciężko wtłaczać do organizmu, gałki oczne były skalibrowane, ślinotok powstrzymany, język mniej opuchnięty, powieki nie takie ciężkie. Daleko mu było do czystego stanu umysłu, zwłaszcza po nawąchaniu się benzyny, która przyprawiała go o miłe mrowienie na plecach i generalnie lepszy humor. Klęczał przed androidem, gniotąc w dłoniach mokry szalik, niepewny tego co miało niedawno miejsce ani co musi dalej zrobić. Na stacji było cicho, odrobinę za cicho jak na dzień roboczy; wyposażenie laboratoryjne mieniło się w słońcu a wyblakłe opakowania po chemii gospodarczej stały tam gdzie wczoraj, nienaruszone pracą ludzkich rąk. Gdyby nie zapłakany robot na podłodze i wesoły ćpun tuż nad nim, to można by uznać placówkę za prawdziwe laboratorium, gdzie wykształceni ludzie dają z siebie wszystko by wesprzeć akademię i wynaleźć coś co poprawi niski standard życia na Desperacji. Pozory bywają mylące, o czym świadczy chociażby zawodowy technik, który rozbroił niebezpieczny ładunek C4 po czym zwinął się w kłębek i zaczął wyć.
Ches z rozdziawionymi ustami i zdziwieniem wpatrywał się w androida. Nie wiedział o nim za wiele, oprócz tego, że pochodzi z M3 i jest z niego całkiem niezły saper. Jego zachowanie skutecznie obalało teorię o tym, że jest czujką S.SPECu, która ma za zadanie sabotować jego przedsięwzięcie biznesowe. Może trzeba by wezwać kolejną złotą rączkę, która się nim zajmie? Może lepiej nie, bo zacznie się domagać zapłaty za wykonanie roboty. Usunięcie go z posesji było rozsądną decyzją - więc naturalnie przeleciała ona Chesterowi tuż nad rozczochraną głową. Z bezbronnym androidem można zrobić przecież tyle ekscytujących rzeczy, od rozebrania na cenne części po przeprogramowanie na wiernego żołnierza. Do tego drugiego potrzeba by było programisty, o którego na Desperacji nie jest łatwo. A może gdyby za puszkę tak po prostu wystawić okup? To wymagało kilku pytań i kilku odpowiedzi.
- Mhm. Weź głęboki oddech, blaszaku, czy co wy tam robicie w swoich syntetycznych płucach. - uśmiechnął się, paskudnie i fałszywie. - Jesteś… Jesteś u mnie w domu, powiedzmy. Czuj się jak u siebie. Podładuj sobie bateryjki albo coś, oferowałbym ci trochę tabletek na stany lękowe, ale nie jestem pewien czy nie zaklinują się one gdzieś pomiędzy twoimi mechanicznymi trzewiami bez efektu. - usiadł na podłodze i podrapał po szyi. - Więc, em,  wyglądasz na cennego. Gładki, mało zarysowany, jakbyś chodził przez całe życie w folii. Na pewno jest jakaś osoba, albo może nawet kilka osób, którym bardzo na tobie zależy, nie? - w najgorszym przypadku będzie trzeba puścić Errora wolna, zabierając mu maszynowy odpowiednik nerki. - Oh, gdybyś tylko był w stanie podać mi imię kogoś takiego. I miejsce, w którym rezyduje. - poklepał IE delikatnie po ramieniu. Za warstwą łez i sztucznej skóry wyobrażał sobie wart swoje pieniądze procesor, zaawansowany system chłodzenia, wyłożone złotem matryce CMOS, miliardy nowoczesnych tranzystorów. Perspektywa zarobku uczyniła uśmiech na jego twarzy znacznie bardziej wiarygodnym.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zaciskając dłonie z taką siłą, że z łatwością mógłby zmiażdżyć ludzkie palce, wpatrywał się w zaniedbaną twarz mężczyzny. Obserwował każdy jego najmniejszy ruch, przewidując ewentualne niebezpieczeństwo. Zrobił się o wiele przyjaźniejszy, co wydało się IE zdecydowanie podejrzane. I o czym on właściwie mówił? Jakieś bateryjki? Syntetyczne płuca? Metalowe trzewia? Przez krótką chwilę starał się zrozumieć ten skomplikowany bełkot, jednak szybko zrezygnował. Wolał nie wchodzić w szczegóły, dla własnego bezpieczeństwa.
Drgnął przerażony i starał się schować jeszcze bardziej, gdy gospodarz postanowił przy nim usiąść. Przy przesuwaniu się uderzył górną częścią metalowej czaszki o blat, wywołując przy tym potężny łoskot. Stojące na stole fiolki podskoczyły, niektóre przewróciły się i przeturlały po meblu. Mało brakowało, aby któryś ze szklanych przedmiotów spadł i roztrzaskał się na miliony ostrych odłamków, potencjalnie raniąc zleceniodawcę androida. Całe to wydarzenie zestresowało IE, zrobił kilka szybkich oddechów. Ponownie zatrząsł się pod falą drgawek, w oczach zagościła panika. Chwilkę zajęło mu odzyskanie skrawków opanowania, jakie mu zostały.
Średnio rozumiał, o czym mężczyzna mówi. Znowu zerkał niepewnie na fałszywy uśmiech, nagła zmiana nastawienia raczej nie wywoływała w nim poczucia bezpieczeństwa czy komfortu.
Oh, gdybyś tylko był w stanie podać mi imię kogoś takiego. I miejsce, w którym rezyduje.
Nie odezwał się od razu. Błądził wzrokiem w tę i we w tę, marszczył brwi w wyrazie zrezygnowania i strachu. Nie potrafił odpowiedzieć na jego pytania. Były za trudne dla skorumpowanego umysłu androida, zaprogramowanego aktualnie na rozumowanie na miernym poziomie wyjątkowo aspołecznego ośmiolatka. Kilkukrotnie otworzył i zamknął usta, jakby nie wiedział co do końca powiedzieć. Zacisnął porcelanowe imitacje zębów.
- P-Przepraszam… - zaczął jak zwykle niepewnym tonem. - Nie za bardzo rozumiem, o czym pan mówi…
Zamilkł, jak gdyby temat konwersacji obudził w nim nieprzyjemne demony przeszłości. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Zgarbiony, z zawiniętymi do klatki piersiowej nogami, z twarzą wtuloną w kolana. Wymiętoszony plecak był upchnięty gdzieś za jego plecami; z powodu bycia androidem nie czuł, jak prawie trzydzieści kilo złomu wgniata mu się w delikatny materiał skórny. Biała, tak samo sterylna i wizualnie estetyczna jak sam robot bransoleta lśniła na lewym nadgarstku. Dotychczas dioda na niej mrugała czerwonym, ledwie zauważalnym światełkiem w dość intensywnym stosunku 1:1. W niczym nie przypominało to obecnego ciągłego strumienia światła, tak podobnego do tego sprzed około trzydziestu minut. Ciało androida było zastygłe, co było skrajnie podejrzane, zważywszy na jeszcze niedawne ataki i spazmy.
Minęła minuta.
Error podniósł twarz. Gościło na niej o wiele więcej spokoju i opanowania, przerażony ośmiolatek odszedł w zapomnienie. Jednak jego buzia wydawała się zbyt chłodna i zdystansowana od tej, jaką można było podziwiać jeszcze na desperackim słońcu. Chwilę zajęło mu kalibrowanie mięśni; kilka sekund po tym jego brwi rozluźniły się bardziej, nabrały swoistej przyjazności. Zupełnie jak przy pierwszym spotkaniu, jednak nieco… sztucznej. Opuścił ramiona, zdawał się czuć o wiele mniej niekomfortowo niż wcześniej. Spojrzał na niego i po chwili podrapał się po policzku w wyrazie zakłopotania.
- Ehm… - brzmiał na zażenowanego. - Wiem, że to głupio zabrzmi, ale kim jesteś?
Bransoleta zaczęła pobłyskiwać na zielono.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Łoskot wywołany nerwowymi odruchami robota powinien w przypadku normalnej osoby wywołać chociaż wzdrygnięcie, może próbę ocalenia probówki toczącej się w kierunku krawędzi blatu - Ches wciąż wpatrywał się w delikatną twarzyczkę Errora. Cała ta sytuacja wymagała znacznie więcej substancji, która wsiąkała w szalik by przedsiębiorca mógł zaznać spokoju. Niewiele androidów ma w zwyczaju szwędać się wśród rozgrzanych piasków Czerwonej Pustyni, przynajmniej nie w tak dobrym stanie. Nie czas i nie miejsce na rozważania tego czy IE można nazwać człowiekiem, ale wobec zaistniałych okoliczności i docierających do mózgu halucynogenów ciężko było się powstrzymać. Na pierwszy rzut oka przecież wygląda trochę jak żywa istota, prawda? Można oczywiście kwestionować “pierwszy rzut oka” w wykonaniu Chestera, który nie widzi za dobrze niczego na odległościach większych niż pięć metrów i nienaturalnie jaskrawe oczęta Errora, podobnie jak jego włosy, które rzeczywiście wyglądały sztucznie. Pod miękką, mięsistą powłoką, która skutecznie udawała tkankę mięśniową kryły się tylko tłoki, mikroprocesory, liczne przewody biegnące w całym ciele niczym żyły i tętnice. Mózg Errora był sporą, bardzo wydajną jednostką obliczeniową, wypełnioną po brzegi głębokimi sieciami algorytmów, które umożliwiają mu dostosowanie się do różnych sytuacji. Dziesiątki lat pracy najwybitniejszych naukowców i inżynierów zamknięte były pod metalową czaszką spanikowanego robocika, który z trudnością powstrzymywał spazmy i miał trudności ze złapaniem oddechu. Czy programista, który ma prawo nazwać się zdolnym, pozwoliłby na coś takiego? Czy to celowy zabieg, mający na celu rozwinąć nową osobowość? A może to pierwszy krok wyłamania się z domyślnej pętli dyktującej zachowanie Errora, który właśnie osiąga osobliwość i coś co można by nazwać wolną wolą? Może już takową posiada i po prostu miał ochotę sobie poryczeć pod stołem? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi, ogrom czasu i pieniędzy do stracenia - wypadałoby się zająć czymś bardziej przyziemnym, na przykład gdzie schować zakładnika do czasu przybycia haraczu. Można by go wsadzić na chwilę do komórki w piwnicy, albo nawet przyczepić do kaloryfera w pokoju na górze, jeśli będzie sprawiał problemy. Czy roboty czują ból? Czy śnią o elektrycznych owcach? Odpowiedzi na te pytania Harvey miał nadzieję poznać już nie długo, wystarczy tylko nakłonić rozmówcę do tego by wyczołgał się spod stolika i…
Wiem, że to głupio zabrzmi, ale kim jesteś?
Ches zastygł na chwilę w miejscu, podobnie jak Error. Kurwa, wszystkie perspektywy łatwego zarobku i zabawy w naukowca właśnie przepadły. Przynajmniej nie wygląda na to, że będzie musiał mu płacić za wykonanie pracy. Pytanie zbiło go odrobinę z tropu, podobnie jak zmiana tonu i nagły spokój. Wygląda na to, że android funkcjonował już tak jak wcześniej wspomniany programista-geniusz chciał żeby funkcjonował. Ches chwycił w dłonie szalik i rozciągną w przeciwne strony po czym podniósł na wysokość klatki piersiowej. Należało podjąć decyzję - podjąć spore ryzyko i spróbować udusić robota mokrym artykułem odzieży lub nie robić sobie więcej problemów na dziś. Minęło kilka sekund, zanim Chessie powoli nawinął sobie szalik na szyję, utrzymując kontakt wzrokowy z robotem.
- Oh, ależ to nic takiego. Jestem twoją przepustką do lepzsych dni! - powiedział, nie będąc do końca pewien znaczenia swoich słów. Zawartość metalowego kontenera zdawała się w pełni przejmować kontrolę nad tokiem rozumowania Chestera. Wziął głęboki oddech jakby miał coś zaraz powiedzieć, lecz zamiast tego chwycił niedelikatnie androida za ramię z bransoletą. Obrócił ją w swoją stronę. Kliknij mnie!
- Kliknij ją. - powiedział tonem, który oscylował gdzieś pomiędzy groźbą a przyjazną sugestią.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach