Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Quen patrzał jak zaczarowany na zabiegi wykonywane przez Tyrella. Sam nigdy nie interesował się medycyną, ani opatrywaniem ran. Był tchórzem, który całe życie uciekał i chował się pod kamieniami jak jaszczurka, nie konfrontując z przeciwnościami. Nigdy nie był ranny, a co dopiero mówiąc, aby sam zajmował się łataniem czegokolwiek. Kiedy chłopak wyciągnął kolec z łydki, Quen nie wytrzymał napięcia i porzygał się na eleganckie buty Tyberiusza. Królik oburzony zachowaniem towarzysza, zaczął machać krótką kitą na wszystkie strony świata, aby tylko rzucić resztki grzybów z wypolerowanych na błysk trzewików. Prawdziwy cyrk na kółkach. Tyrell poczuł, jak uroki grzybków bądź nie, zaczynają działać i on także czuł rozbawienie zaistniałą sytuacją. Oczywiście po uprzednim wypluciu jadu kwiatu z ust. Nikt nie chciał, aby dzieciak zaczął się dławić. Tyberiusz zaraz wyciągnął z torby bezdenki zapas lekko pożółkłych bandaży. Zawsze to lepsze niż nic. Podał je Quenowi, a ten Tyrowi.

Dosłownie po kilku minutach później Tyberiusz zaczął się śmiać jak opętany, a do jego akompaniamentu dołączył się Quen. Dziwne sytuacja, bo nagle również Tyrell zaczął się śmiać. Nie chciał tego robić, jednak coś zmuszało go do tego.
- Ga--z. - Śmiał się Tyberiusz co rusz wydając z siebie piskliwe tonacje, które nie pasowały do królika. Quen poklepał go po niewielkich plecach.
- Gaaaz! - Powtórzył za nim to tak głośno, jakby kompan opowiedział naprawdę dobry żart. Dopiero po gorącym okrzyku, Tyr mógł zauważyć faktycznie jakieś opary zbierające się wokół nich. Z martwej, spalonej przez anioła rośliny wydzielały się opary. Najwidoczniej rozweselające.
- Shhh - Tyberiusz położył palec wskazujący na usta, chcąc ich uspokoić, ale co rusz ten plan spalał na panewce. - M-musimy hihihi iść. Umrzemy tutaj ze śmi-echu. - Trząsł się, aż dostał czkawki. Tyrell wcale nie był lepszy, ból w łydce dokuczał mu, jednak widocznie nie na tyle, aby chociaż na chwilę zamknąć usta.
Quen nadal rechocząc jak stara ropucha w stawie podczas okresu godowego, podniósł się ziemi i ruszył przed siebie z dala od rozweselającego amoku.
Anioł mógł teraz się poczuć jeszcze bardziej odurzony niż wcześniej. Świat tańczył mu i lawirował w tysiącu barw. Podłoże przedziwnie falowało, a idący przed nim kompani wraz z nim. Jednak nie było to nieprzyjemne uczucie. Wręcz przeciwnie, chłopak poczuł się odprężony.
Wyszli z gęstego lasu oparów duszących ze śmiechu. Dopiero kilkanaście metrów dalej przestali się śmiać, kiedy mogli zaczerpnąć świeżego powietrza całkiem innej Desperacji. Krajobraz nadal pozostawał urokliwą, cukrową krainą. Miejsce nieznanym i niedostępnym dla wszystkich.


----------------------------------------------------

Obrażenia: Stłuczone kolano, przestało już piec. Dwa zadrapania na przedramionach. Stłuczona prawa ręka, boli przy większym wysiłku. Ból w łydce przez kolec, który mimo wszystko utknął płytko. Zdrętwiała lekko łydka.


Termin: 02.12, godz. 00:00.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wyciągnął dłoń w stronę oferowanych bandaży, a kiedy zacisnął palce na szorstkim materiale obdarzył Quena krótkim, znaczącym spojrzeniem, aby chwilę później skinąć głową w podzięce i wrócić do swojej pracy — pomimo płytkiego zranienia z jego rany nadal sączyła się krew. Cały czas miał wrażenie, że dryfuje. Obraz płynął wraz z żywymi barwami otoczenia, podając się wzburzonym falom wiejącego, ciepłego wiatru.
  Ciepłego?
  Odczuwany wcześniej chłód odszedł, zastąpiony przyjemnym złocistym żarem, które muskało jego skórę, dając iluzoryczną , sentymentalną dawkę minionego lata.
  — To tylko błahe zadraśnięcie. — Nieprzyjemny, kwaśny posmak wciąż trawił jego język. Usta ściągnęły mu się w grymasie, jakby właśnie zjadł cytrynę. — Obejdzie się bez inwazyjnych metod — mówił nie spoglądając na Quena, ale słowa kierował właśnie do niego.
  Naprawdę starał się go podnieść na duchu?
  Splunął w bok i spojrzał na nich ponownie z twarzą niewinną jak u chłopca z chóru. Z trudem udało mu się obwiązać łydkę i spleść ze sobą oba końce opatrunku. Spróbował wstać, ale noga była sztywna jak nieruchomy, martwy konar. Zacisnął zęby i wytarł suche usta wierzchem dłoni.
  A potem stało się coś...
  … dziwnego.
  Źrenice anioła rozszerzył się, a dotąd matowe, turkusowe spojrzenie nabrało dziwnego energicznego blasku. Spojrzał oniemiały na Quena i Tyberiusza — obydwoje zanosili się śmiechem, pomimo iż starzec nachylał się nad podłożem, a zając próbował oczyścić wypolerowanego buta z nieczystości, które splugawiły jego świecący kolor. I może byłoby to zrozumiałe w całej groteskowości, którą miał właśnie przed oczami, gdyby nie dziwny, nieznany mu przedtem dźwięk. Rozchodził się po ogromnej przestrzeni jak wielki biały dym; pożerał rzeczywistość. Unosił się i opadał jak rozpędzona kolejka górska w najstraszniejszym Wesołym Miasteczku — taką, którą oglądał z zapartym tchem w puszczanej telewizji za dziecka. Delikatny jak wiosenny powiew wiatru, ale intensywny jak zamieć. Taki właśnie był jego śmiech.
  Z wymalowanym zaskoczeniem na twarzy wpatrywał się w swoją dygocącą klatkę piersiową; nie potrafiła przestać się unosić. Ramiona trzęsły mu się, jakby w nagłym przypływie epilepsji. Był tak zaskoczony tym co robi, że przeszyło go obce, chłodne przerażenie. Poczuł jak skamieniałe dłonie zaciskają jego żołądek w pięści i nie puszczają, a on w akompaniamencie dławiącego śmiechu wstał na równe nogi i osłonił usta dłonią. Policzka nadal miał przybarwione karmazynem. Wzrok uciekł gdzieś w bok.
  Wstydził się tego co robi.
  Odeszli dopiero po kilku dłużących się minutach (Sora wlekł się za nimi). Emocje opadły, a Tyrell czując znów władze nad własny ciałem, złapał się jedną ręką za konar drzewa, opuścił głowę i zaczął głośno oddychać.
  — To już? — wydusił i zamknął oczy uchylając usta. — Już jesteśmy od tego daleko?
  Policzki i szczęka szczypały go od szczerego śmiechu — tego bólu nie znał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cała ta sytuacja wydawała się komiczna. Przed chwilą jeden z trójki został pożarty przez gigantyczną roślinę, a oni śmiali się jak nienormalni. Wszyscy, bez wyjątku. Absurd gonił absurd. Quen zataczał się na drodze jakby co najmniej wypił z litr mocno procentowego trunku, a Tyberiusz psioczył na niego i użalał się nad losem własnych butów.
Zmierzali przed siebie, kiedy biały królik zatrzymał się przed jakimś otworem - króliczą norą. Była ona tak samo mała jak sam Tyberiusz czyli na metr wysokości i na tyle samo szerokości. Machnął do nich łapką, a następnie wskazał kierunek.
- Tamtędy panowie. - I pierwszy zniknął w ciemnościach króliczego królestwa.
Tyrell mógł mieć obawy przed wejście do niewielkiego tunelu, jednak im bardziej się zbliżał ku niemu stwierdzał, że zmieści się idąc na kolanach. Przynajmniej tyle mógł wywnioskować po Quenie, który wszedł zaraz za królikiem, a potem tylko krzyknął i znowu zaczął się śmiać. Anioł mógł odczuć dezorientację, jednak chwilę później sam doświadczył tego co Quen. Otóż królicza dziura posiadała zamiast wyboistej drogi, śliską nawierzchnię po której chłopak runął, nabierając rozpędu. Zjeżdżał, zaliczając najprzeróżniejsze zakręty, aż na końcu długiego tunelu nie zobaczył światła. Śmiech Quena nadal był dobrze słyszalny, co mogło nasuwać na myśl, że jeszcze nie wydostał się z ciemności.

Wypadł na gęstą trawę prosto twarzą. Leżał plackiem, a Quen ponownie buchnął śmiechem widząc go w podobnym stanie.
- Tyrell! Co ty robisz - Śmiał się. Tyberiusz znalazł się tuż obok nich i pokręcił głową.
- Jak z dziećmi - zacmokał.
Kiedy anioł zdołał podnieść głowę i obejrzeć miejsce w jakim się znajdywali. Było jeszcze bardziej piękniejsze niż tereny nieskażonej Desperacji. Każdy kto tutaj przychodził, czuł spokój i błogość, tak samo było w tym momencie. Napięcie zeszło z nich wszystkich i Tyberiusz rozweselił się. Zniknął gdzieś jego posępny, wisielczy humor.
Nad ich głowami przeleciały czerwone papugi. Piękne o długich ogonach i niesamowitym intensywnym ubarwieniu.




______________________________________________________________
Dopisek:
x Obrażenia: Stłuczone kolano, przestało już piec. Dwa zadrapania na przedramionach. Stłuczona prawa ręka, boli przy większym wysiłku. Ból w łydce przez kolec, który mimo wszystko utknął płytko. Zdrętwiała lekko łydka.
x Termin: 07.12.2016r.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czy to co robił było słuszne i bezpieczne? Czy powinien ufać starcowi sięgającemu mu pasa i królikowi w czarnych lakierkach? — Nie wiedział.
  Jego umysł przyduszony mętną, szarą mgłą kazał mu jednak kierować się ich śladami. Nie zatrzymywać się; ciągle przeć na przód. Czy właśnie te dziwne uczucie zmusiło go do przycupnięcia przy króliczej norze i zaglądnięcia do środka?
  Być może.
  Spoglądnął w czarną otchłań jakby miała być przejściem do innego świata. A docierający gdzieś z głębin mroku, głośny śmiech Quena uświadomił go, że wszystko jest jednak tak, jak powinno być.
  Podjął decyzję w chwili.
  Wyciągnął ręce przed siebie dając susa w niewidoczna głębie. Jego oczy rozbłysły — ale nie w niepokoju. Już go tam nie było. Fascynacja odbijała się w jego błękitnych oczach, jak cenne, drogie kamienie. Co chwila czuł jak ociera się o ostre kamienie, ale to nie było ważne. Od czasu do czasu zahaczył tez barkiem czy noga o plączące się, odstające korzenie, ale to dopiero jasność która zobaczył ułamek sekundy przed wypadnięciem z osuwiska sprawił, że serce stanęło mu w piersi.
  Wylądował na zielonej glebie, bezskutecznie próbując przytrzymać się w locie wystającej kępy trawy. Uderzył twarzą w ziemie wydając krótki syk, ale kiedy podniósł głowę i spojrzał na roześmianego Quena. Jego warga zadrżała jak do uśmiechu.
  Spokój i bezpieczeństwo. To chyba musi czuć każdy żywy, który ośmielił się otworzyć przed innym.
  I chyba właśnie to poczuł.
  Podniósł się i przetarł umorusaną twarz. Opatrunek Tyrella był przybrudzony kurzem i piaskiem, ale nawet na niego nie spojrzał. Nachyli się nad Quenem. Policzka rozbłysły mu w słońcu, jakby były czysta, biała, niezapisaną kartka papieru.
  — Skąd wiesz jak się nazywam? — wyszeptał i przyjrzał mu się uważniej. Na jego ustach wciąż tkwil delikatny uśmiech. Parsknął i machnął ręką tak gwałtownie, że przekrzywił mu czarodziejski kapelusz. — To papugi?
  Oniemiały spojrzał w niebo. Uchylił usta i pokuśtykał kilka kroków dalej. Stojąc bosymi stopami na miękkiej zielonej trawie obserwował ich świecące pióra.
  Obraz znów zawirował mu na krótko przed oczami.
  — W M-3 trzymają je w czymś takim jak 'zoo'. Chyba tak się to nazywało.
  Nie wiedział co mówi. To było nieważne. Słowa same wypełzały mu z ust, a on po prostu się patrzał i z wielka fascynacja ulegał ich urokowi.
  — Chce jednego — wymamrotał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Quen rozejrzał się po miejscu, które wielokrotnie widział. Nie było ono dla niego czymś nowym, raczej sprawdzał otoczenie dla bezpieczeństwa. Tyberiusz parę razy powtarzał mu, że nie są tutaj mile widziani i muszą zachować czujność oraz ciszę. Nie rozumiał za bardzo o co mu chodziło, gdyż za każdym razem wychodzili z ogrodu cudowności bez żadnego szwanku. Jedynie teraz nad ich głowami przeleciały te przepiękne papugi, których jeszcze ani razu nie widział. Podobno były rzadkim zjawiskiem.
- Zoo? Nigdy nie byłem w M-3. Pierwszy raz słyszę to słowo – potaknął.
Tyberiusz im zniknął z pola widzenia, ale Quen zdawał się tym nie przejmować. Ruszył przodem.
- Chcesz jedną? To chyba nie będzie dobry pomysł, kurczaczku. Tyberiusz zawsze powtarzał, aby nie ruszać z tych cudowności. Będziemy pokarani – powiedział poważnie Quen, jednak nie zamierzał ulegać fanaberiom Tyrella. Ruszył i pociągnął dzieciaka za rękaw bluzy.


Grzybki i inne halucynacje [Tyrell] - ZAKOŃCZONO. - Page 3 OtRBd32


Zagłębiali się coraz bardziej w głąb pięknych zarośli, które nie wydawały się podstępne i nieprzychylne, jak te na terenach Desperacji. Wręcz przeciwnie. Królicza nora okazała się miejscem spokoju, odpoczynku oraz bezpieczeństwa. Wyczuwało się w tym miejscu swoistą  przystań oraz ciepło rodzinnego domu. Podróżnicy mający opuszczać norę, robili to bardzo niechętnie ze względu na lecznicze działanie dla ich duszy.
W końcu jednak zawędrowali na ubocza raju. Quen nagle coś dojrzał, szturchnął Tyrella i wskazał palcem przed siebie.
- Widziałeś ten ogień? Widziałeś?! Chodź! - Już się nie przejmował zakazami Tyberiusza. Pognał przed siebie i padł na kolana, czając się w zaroślach. Uchylił je lekko na bok, zerkając przez ramię i zapraszając Tyrella tuż koło siebie. Niestety, chłopak spóźnił się i jedyne co zobaczył to popiół. Quen zaklął pod nosem, jednak ku ich zaskoczeniu ptak powstał z popiołu. Zaskrzeczał piskliwie i wtem jego bystre oczy spotkały się ze wzrokiem Tyrella.



______________________________________________________________
Dopisek:
x Obrażenia: Stłuczone kolano, przestało już piec. Dwa zadrapania na przedramionach. Stłuczona prawa ręka, boli przy większym wysiłku. Ból w łydce przez kolec, który mimo wszystko utknął płytko. Zdrętwiała lekko łydka.
x Termin: 11.12.2016r.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Co-
  Urwał, czując jak drobna dłoń Quena szarpie go za rąbek podziurawionego rękawa. Ruszył jego krokiem bez większego ociagania się; wręcz podążał za nim całkowicie ślepo, ale czy można było to w jakikolwiek sposób nazwać zaufaniem z jego strony? Nie koniecznie.
  Długi przelatujący cień osłonił ich szczupłe sylwetki przemierzające wysokie trawy nieskalanego raju. Tyrell nie patrzył nawet pod nogi. Jego wzrok wciąż utkwiony był na błękitnym niebie ozdobionym mieniącymi się piórami nieznanych mu stworzeń. Jego zamglony umysł próbował przebić się przez  porastającą jego głowię gęstwinę i o czymś mu przypomnieć, ale nie był w stanie odgonić od siebie nadgorliwych, białych macek mgły.
  — Byłem tu kiedyś.
  Usłyszał swój trzeźwy, opanowany głos. Ale nim zdołał przeanalizował wypowiedziane mechaniczne zdanie, jego oczy znów jak zamroczone wypatrywały kolejne długie, błyszczące cienie przelatujące nad ich głowami.
  — Nigdy nie byłeś w M-3? To skąd znasz moje imię?
  Nie patrzał na Quena. I specjalnie nie oczekiwał od niego odpowiedzi. Wielki płomienisty ogon zwierzęcia zniknął za przepięknie rozkwitniętymi, zielonymi koronami drzew. I znowu ukuł go ten irracjonalny, atawistyczny lęk. Zwolnił kroku, czując jak krew pulsuje mu w skroni. Zapewne zobojętniały zatrzymałby się na środku wydeptanej ścieżki, gdyby Quena nie puścił się w krzaki — ten szybki zryw spowodował, że chłopak spojrzał za nim z lekką dezorientacją w oczach, którą i tak osłaniała gruba warstwa białego, otumanienia.
Ogień. Chodź.
  Usłyszał tylko tyle. Zdekoncentrowany stał pośrodku seledynowych, wysokich kniei wpatrując się  w poczynania krasnoluda z mina starszego opiekuna, któremu powierzono opiekę nad nieposłusznym dzieckiem. Z gęstwin widział tylko czubek jego czarodziejskiego kapelusza i kawałek bosej stopy, jednak obraz w jego oczach szybko uległ zmianie. Niepewnie zrobił krok naprzód.
  Gdzieś na niebie rozległ się przeraźliwy krzyk ptaka, a jedno z jego ognistych piór upadło na ziemię, szybko tracąc swoją magiczną właściwość.
  Tyrell zwodzony wątłą postacią o różowych kosmykach podszedł bliżej krzewów. Czy widział właśnie go? Co tu robił? Ostrożnie odchylił gałęzie i zajrzał w ich głąb, a wtedy twarz chłopaka obróciła się w jego stronę, napotykając turkusowe, zdezorientowane tęczówki. Zachęcające machnięcie ręką, spowodowało, że stanął jak wryty. Obraz po raz kolejny zawirował mu przed oczami, wydając się zwalić jak biszkoptowy zamek z piasku. Nath--
  I kolejny przeraźliwy krzyk.
  Mrugnął powiekami tylko raz, a różowowłosy chłopak zniknął, a wyciągnięta zachęcająca ręka pokryła się szarym odcieniem przyozdobionym zielonymi plamami, które poznał już kilkanaście godzin wcześniej. A może dni?
  Padł na kolana tuż obok Queana, przez chwilę bijąc się z myślami, które na nowo zaczęły kłębić się w jego głowie, ale kiedy tylko spojrzał przez wysokie trawy, przeciskając głowę miedzy szorstkie liście, dojrzał go. Siedział na kamieniu, otulony delikatnym pomarańczowym pierzem. Otwarł dwa razu dziob i zapiszczał, jakby w obawie przed wszechobecnym złem, ale nie wyglądał na przerażonego. Jego czarne paciorkowate oczy spojrzały w stronę gęstwin. Tyrell wiedział, że patrzy na niego.
  — Piękny — wydusił, ledwie krztusząc się słowami. Palce mocniej wepchnęły się w czarną ziemię. — Quen. On. — Nie potrafił znaleźć słów, które mogłyby opisać ten widok. Wszystko wokół wydawało się uspokoić. Nawet wiatr.
  — Quen. Czekaj. — Podniósł się na kucki i pochylił w stronę niewielkiej polany, którą obserwowali zza traw. — Zostań tu. Zaufaj mi. Nie możemy go tu zostawić. — Przyłożył palec do ust. — Nic nie mów. Nie ruszaj się. Wiem co robię.
  Nie wiedział.
  Jego umysł pchał go naprzód, ale racjonalizm pomyślunku, już dawno przytłoczony był odurzającym aromatem spożytym grzybów.
  Czy ufał swoim fantastycznym instynktom?
  Wtedy tak.
  Bardzo ostrożnie skradł się do ptaka, cały czas pochylając, jakby w obawie, że jego wyprostowana sylwetka zdoła sposzyć zwierzę.
  — Hej — powiedział półgębkiem, wyciągając w jego stronę rękę z wyrwaną kępą trawy. — Pewnie jesteś głodny.
  Zamierzał nakarmić płonącego ptaka trwa?
  Zdecydowanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Quen widząc poczynania chłopaka był w takim szoku, że nawet nie zdążył zareagować. Otwarł usta w niemym krzyku protestu, który uwiązł mu na stałe w gardle.
Oszalał.
Pomyślał, jednak wtedy było już za późno. Chłopak mimo wcześniej słyszanego zakazu od Quena, postawił na swoim. W tym momencie starzec przyznał w myślach Tyberiuszowi rację, który od samego początku ich wędrówki, spisał dzieciaka na straty i lawinę kłopotów. Syknął wiązankę przekleństw pod gęstym wąsem i wówczas piękna, czerwona papuga zwróciła uwagę na chłopaka. Wgapiała się w niego intensywnym, paciorkowym wzrokiem świdrując jego sylwetkę i oceniając zagrożenie. Sięgnęła dziobem po dziką jagodę z krzaków, które ich otaczały. Przyjrzała się źdźbłu trawy, którym chciał ją nakarmić i zaskrzeczała ponownie, podnosząc się i trzepocząc skrzydłami w obronnym geście. Zmniejszający się dystans między ludzką pokracznością, a rajską pięknością, nie spodobał się papudze. Zaskrzeczała ponownie, a wówczas nad głową Tyrella coraz częściej i więcej zaczęły przelatywać ogniste ptaki, które czujnie kontrolowały sytuację na dole. Pisklak siedzący w gnieździe, zirytował się zuchwałością anioła do takiego stopnia, że rozwarł szeroko dziób, a strumień ognia został wycelowany prosto w postać Tyrella. Płoń trafił go centralnie w klatkę piersiową i poparzył na tyle dotkliwie, że znaczna część ubrania została spalona i przywarła do skóry młodzieńca. Dodatkowo ucierpiał również prawy policzek. Na szczęście celność została na tyle wyważona, że ominęła oczy czy szyję.
Papuga wyszła z gniazda i nadal nastroszona, zamaszyście wymachiwała skrzydłami, mając nadzieję, że tym zabiegiem przegoni nieznośnego natręta. Jeśli Tyrell pomimo próby usmażenia, nadal szedł w stronę ognistej bestii, to ta również wykonała w jego kierunku mniejsze kroki.


______________________________________________________________
Dopisek:
x Obrażenia: Stłuczone kolano, przestało już piec. Dwa zadrapania na przedramionach. Stłuczona prawa ręka, boli przy większym wysiłku. Ból w łydce przez kolec, który mimo wszystko utknął płytko. Zdrętwiała lekko łydka. Poparzona klatka piersiowa i kawałek ramienia oraz prawy policzek. Cholernie piecze.
x Termin: 23.12.2016r.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tyrell stał pośrodku polany wytrzeszczając oczy z niedowierzania. Chwilowy paraliż minął mu dopiero wtedy, gdy spojrzał na swoje ubranie. Nie odczuwał bólu — a powinien.
  Uniósł dłonie i rozprostował palce. Pojedyncze, zielone źdźbła trawy wysypały mu się z dłoni jak sztywne, suche gałęzie, których tubalny rozbijający się dźwięk o miękką pierzynę polany odczuł jak subiektywny strzał w serce.
  Wysokie krzyki pod błękitnym nieboskłonem wydawały się być znanym, odległym echem z przeszłości. Miał wrażenie, że zatopił się w głęboką wodę, dzięki której dźwięk bijącego serca słyszalny był nawet w uszach. Pulsowanie nie ostawało. Nasilało się. Najdotkliwiej odczuwał je na prawym policzku i w klatce piersiowej, i to tam wydawało się być najsilniejsze.
  Bardzo długo spoglądał na swoją bluzę — bardzo długo. Przypominał postać kreskówki, która w swym szaleńczym pościgu przekroczyła granicę wysokiego osuwiska i zatrzymała się nad przerażającą przepaścią. Czuł, że jest mu coraz bardziej gorąco i pomyślał: To nie może być prawda. Nic nie czuje, to jakieś omamy. Choć łzy samoistnie zaczęły napływać mu do oczu. Bluza byłą spalona, skrawki czarnego materiału przylegała do jego ciała jak plastelinowa masa. Jeśli kiedykolwiek pokusił się o stwierdzenie, w którym dumnie zarzekał, że zobaczył w życiu już wszystko, to jeszcze nigdy nie widział tak spalonego ciała. Mgła otulająca jego mozg pościła i na krótką chwilę, poczuł, że stoi na nierównym, niestabilnym podłożu rodem z Tetrisa, z osuwającymi się kolorowymi klockami. Zawahał się i upadł na kolana.
  Świat rozmazał się. Nie zemdleje. Z trudem się opanował. Ale to co poczuł chwile później sprawiło, że miał ochotę wyć. Klęczał na zielonej trawie jak dziecko poszukujące wysypanych z kieszeni drobniaków. Kaszlnął, a krople śliny ozdobiły rosnące rośliny tuz przed nim. Spróbował otworzyć oczy ale, obraz cały czas rozmazywał się i wirował w przestrzeni. Widział tylko wysokie zielone badyle i pomarańczowe, opierzone zwierze, które z tego poziomu wydawało się o wiele większe.
  Chciał się podnieść, ale rozrywający, cierpki ból spowodował, że syknął tylko i zacisnął zęby tak silne, że białe ścięgna zaznaczy swą ganicie na policzkach. Z trudem złapał się wysokiego krzewu i podciągnął na nim — w dłoniach zostały mu czarne owoce.
  Serce bilo mu w piersi jak młot, oczy miał rozszerzone, przepełnione zgroza, dłonie zimne jak lód. Wpatrywał się w zwierze z twarzą spokojną niczym ciemna storna planety pogrążona w ciemnościach galaktyki. Pomimo zdecydowania, widać było na niej wyraźne oznaki zmęczenia. Jednak jego strach zniknął – opuścił go tak łatwo, jak koszmar opuszcza człowieka, który budzi się skostniały i zdyszany, który rozgląda się nerwowo, aby się upewnić, że zły sen odszedł, a potem z miejsca zaczyna o tym zapominać. Czuł się jak po przebudzeniu, kiedy jedną nogą wykracza poza materac łóżka, a senny obraz staje się już niewyraźny, kiedy ubiera na siebie ubrania, a trzy czwarte snu rozpływa się w powietrzu i jak ostatecznie przekracza próg pokoju, nie pamiętając już nic.
  Czy to zasługa działającego narkotyku?
  — Chodź.
  Nie odsunął się mimo bólu. Jedną ręką podtrzymywał się ziemi, wpatrując się w ptaka wyczerpanym, otumanionym wzorkiem. Druga rękę wyciągnął przed siebie. Jego dłoń po brzegi wypełniona była owocami.
  — No dalej. Nic ci nie zrobię. Patrz co mam.
 Tyrell. Sora. Jesteś poparzo--
  To zwidy. Nie wierz im.
  Jestem ranny.
  Nie czujesz bólu. Nie jesteś.

  Obraz zawirował po raz kolejny. Przez chwilę myślał, że lada chwila straci przytomność. Zakaszlał. Mogło wydawać się, że uśmiechnął się delikatnie, ale nowe znamię ozdabiające jego policzek zmuszało go do ograniczonych ruchów, wiec delikatny widoczny ruch kącika ust automatycznie naciągnął się w cienką linie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Upartość Tyrella była najwidoczniej wzmocniona przez działanie silnie odurzających go grzybków, które powodowały halucynacje na każdym kroku, począwszy od wyjścia z chaty Quena aż do dotarcia do dziwnie znajomego chłopakowi miejsca.
Ptak, o którego uwagę walczył zacięcie anioł z niewielkim zainteresowaniem zerknął na jagody, znajdujące się na otwartej dłoni. Dziobał trawę, którą jeszcze chwilę temu nijak był zainteresowany, aby kątem oka obserwować ciągle nęcące go przysmaki. Przydreptał kilka kroków w stronę podejrzanej ludzkiej pokraki i dziobem szybko zwinął jedną jagodę. Spokojnie ją rozdrobnił i zaraz wyżarł Tyrowi pozostałe. Zachłanność oraz szybkość z jaką pożerał resztę, wyglądała na obawę przed rozmyśleniem się Drug-ona. Cofnął się z powrotem do tyłu, czasem nieufnie popiskując. W końcu się znowu do niego zbliżył i zionął mu w twarz ogniem. Jednak tym razem ognień nie palił anioła. Wręcz odwrotnie, ogniste języki przypominały powiew wiatru w letni dzień, kiedy delikatnie muskał skórę, chłodząc ją.
Quen obserwujący ich z daleka, przecierał uparcie oczy. Chyba coś mu do nich wpadło. I kiedy je tak pucował, dostrzegł wielkiego feniks, a potem nagle papugę. I znów feniksa. I znów papugę. I im mocniej pucował oczy, tym coraz częściej dostrzegł ognistego feniksa aniżeli uroczą papużkę.
- K-k-kochanieńki! To feniks - zalementował, gdyż te ptaki były niesamowicie rzadkim zjawiskiem, a ten najemnik chciał go sobie wziąć jako zwierzątko domowe! Co za....chory pomysł!
- Zostaw go! To się źle skoń.... - Ale w tym momencie zobaczył drugi raz, jak feniks formuje kulę ognia w stronę pochylonego chłopaka, jednak tym razem płomień go nie sparzył. Cud. Normalny cud.
Feniks zbliżył się znowu, jednak każdy gwałtowniejszy ruch Tyrella powodował, że zwierze cofało się w tył. Trzeba było spokojnie opanować sytuację. Przekupstwo to jej najlepsza forma.




______________________________________________________________
Dopisek:
x Obrażenia: Stłuczone kolano, przestało już piec. Dwa zadrapania na przedramionach. Stłuczona prawa ręka, boli przy większym wysiłku. Ból w łydce przez kolec, który mimo wszystko utknął płytko. Zdrętwiała lekko łydka. Poparzona klatka piersiowa i kawałek ramienia oraz prawy policzek. Cholernie piecze.
x Termin: 05.01.2017r.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To wszystko było jak sen. Sen, w którym ból stanowił tak integralna cześć jakoby był prawdziwy, ale Tyrell wciąż miał dziwne, nieodparte wrażenie, że to właśnie ten dziwny majak, trzyma go w objęciach Morfeusza i nie pozwala się wybudzić. Policzek palił go żywym ogniem, tak samo jak klatka piersiowa, o której zdawał się teraz nie myśleć. Bardzo ostrożnie zmienił pozycje, nie chcąc spłoszyć bestię, która obdarzyła go namacalną dozą zaufania i tym samym oszczędzić sobie dodatkowego bólu. Uklęknął na jedną nogę i z ręką nadal wystrzelona przed siebie, obserwował z fascynacja poczynania pierzastego pisklęcia. Nawet krzyki przerażonego Quena, gdzieś za jego plecami, nie spowodowały, że zrezygnował ze swoich obserwacji. Gdyby nie otumaniające działanie grzybów z pewnością usłyszana przestroga, powstrzymałaby go i zmusiła do ostrożnego wycofania się w tył i poczekania na kolejne polecenia pustelnika. Ale teraz? Czym było dla niego tych kilka pustych słów, które odrzucał jego umysł jak posyłany bumerang?
  — Głodomór z ciebie. — Jego turkusowe oko dojrzało nieśmiałość bestii i widząc, jak ta wykonuje w jego stronę minimalny ruch, bardzo powoli sięgnął do najbliższego krzewu. Nawet nie patrzał na porastającą go ze wszystkich stron florę. Jak ślepiec we mgle wymacał sztywna, krucha gałąź i zacisnął na niej obdrapane dłonie. Parę owoców rozgniótł w pięści, z których czarny sok pociekł po bladych palcach i popłynął po nadgarstku, szybko znikając za materiałem, czarnej tkaniny. Raz jeszcze wystawił rękę z pokarmem, chcąc zainteresować zwierzę, a gdy te po raz kolejny wlepiło swe koralikowe ślepia w pełną dobrobytu dłoń, Tyrell bardzo dyskretnie obejrzał się za siebie. Patrząc na ukrytego w zaroślach starca, przytknął palec do ust i nakazał milczenie, jednak błysk jaki wtedy towarzyszył jego spojrzeniu zapewne  nie spodobał się Quenowi.
  Zaczął od kilku. Położył parę okrągłych owoców na obficie zielonej ziemi. Przy każdym podarunku bardzo ostrożnie wycofując się w tył. Zatrzymywał się za każdym razem, w odległości co najmniej dziesięciu stop, aby upewnić się, ze ptak zachęcony przysmakiem postępuje naprzód. Kiedyś przypadkiem usłyszał od kogoś, że dzikie bestie nie lubią jeść w obecności obcych. Zachowanie ptaka nie wykraczało poza ten schemat. Zastanawiał się czy chętniej zje owoce, gdy da mu odrobinę 'prywatności'. Nie znał się na zwierzętach i ich mentalności, dlatego z wyraźnym zainteresowaniem wodził wzrokiem po jego podskakującej sylwetce. Jednak nie zatrzymywał się. Doszedł swoja owocową ścieżką do krzaków zza których wcześniej wyszedł i podniósł wzrok na starca, wciąż kucając.
  — Tylko go nie spłosz.
  Tyrell nadal nie zdawał sobie sprawy, że ma do czynienia z czymś groźniejszym niż zwyczajna domowa papużka, porównywana z tymi w zamkniętych klatkach na balkonach w M-3. Czasem niewiedza staje się skarbem. W tym przypadku — aż nadto.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

— Głodomór z ciebie
Ptak w tym momencie przekrzywił łebek, słuchając uważnie jego głosu.  Obserwował każdy ruch anioła, gotów spalić go na wiór. Jednak jak na razie pisklak nie wykazywał chęci usmażenia Tyrella, zwłaszcza gdy ten ściągnął z krzewów jagody. Chwilę wpatrywał się w poukładane na ziemi czarne punkciki,  zastanawiając się. Zrobił jeden krok i potem kolejny, dziobiąc kolejne ziarenka.
Quen widząc Tyrella tuż przy sobie, złapał go za ramię i wysyczał cicho, aby feniks nie usłyszał ich głosów.
— Chłopcze, porzuć tego ptaka! To żadna papużka — ostrzegał go, mocniej ściskając ramię anioła, lecz ptak znajdywał się coraz bliżej nich. Wszedł w zarośla, w których oni się ukrywali i zaskrzeczał, wpatrując się w Drug-ona paciorkowymi oczyma. Spoglądał na jego rękę to na niego, jakby oczekiwał więcej przekąsek. Feniks siedział dosłownie metr przed hydrą, nieco nastroszając piórka i chwilę dziobem je myjąc, jednak kątem oka nadal lustrował ich sylwetki.
Wzrok Tyrella nagle przestał być tak wyraźny jak do tej pory. Pojawił się zamazany obraz, który chwile później przybrał ostrych zarysów. Wcześniej widziana papużka, zmieniła się w sporej wielkości feniksa. Działanie halucynogennych grzybków przestawało działać, ukazując w dziewięćdziesięciu procentach faktyczny obraz otaczającej go rzeczywistości. Pozostała część musiała minąć sama, z czasem, a wszelkie wspomnienia ich wyprawy przybiorą całkiem inny wymiar.
— Czy teraz już go widzisz?! — syknął Quen, apelując do zdrowego rozsądku chłopaka. Prawdę mówiąc, anioł nie czuł się za dobrze po grzybkach. Kręciło mu się w głowie, a w ustach zaschło jak po całonocnej libacji alkoholowej. Towarzyszył temu typowy kac, jaki miewa się na drugi dzień po nieudanym zgonie oraz upierdliwy ból głowy.
— Zostawmy go, przecież to feniks. — Tak, feniks, który najwidoczniej polubił chłopaka przez przekupstwo.



______________________________________________________________
Dopisek:
x Obrażenia: Stłuczone kolano, przestało już piec. Dwa zadrapania na przedramionach. Stłuczona prawa ręka, boli przy większym wysiłku. Ból w łydce przez kolec, który mimo wszystko utknął płytko. Zdrętwiała lekko łydka. Poparzona klatka piersiowa i kawałek ramienia oraz prawy policzek. Cholernie piecze. Ból głowy, suchość w ustach.
x Termin: 12.01.2017r.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach