Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Nie spodziewał się, że zaśnie. Wtopił się w zapadnięty fotel tylko na chwilę. Powieki opadły na jego zmęczone oczy i nawet uderzające ciepło, które poszczypywało jego przemarznięte dłonie, nie zmusiło ich do odwrotu. Wydawało mu się, że trwało to chwilę, więc logicznym stał się fakt, że poczuł ogłupienie, kiedy niespodziewane ukłucie wyrwało go z leniwego letargu. Delikatne zapachy kurzu, wilgoci i ziemi krążyły wokół jego nozdrzy jak najpiękniejsze aromaty równinnych lasów. I choć nigdy w takowym nie był, to irracjonalne przeczucie kazało mu tak właśnie myśleć — że właśnie tak musiał pachnąć. Wilgotny równikowy las.
  Myśląc o Malezii, którą czas wymazał ze zżółkniętej, starej mapy, poprawił się w fotelu, odepchnął na łokciach i wbił spojrzenie w starca, który zaczął przechadzać się po pokoju jak nerwowy, zapracowany lichwiarz. Brakowało mu jeszcze gestykulacji dłońmi. Tyrell nie odezwał się słowem. To wszystko co się wokół niego działo przypominało dziwny sen, o który teraz się prosił.
  Pomieszczenie było ciasne i ciemne. Gorąca para buchała z kotła, dotykając swoimi szarymi kłębami popękanego sufitu. Z każdej strony otaczały go rupiecie, których historię nie miał ochoty nawet poznawać.
  Tyrell bacznie toczył wzorkiem po rozgadanym nieznajomym, który obdarzając go tym swoim niewinnym, pełnym zaufania spojrzeniem, czuł, że jego dotychczas zamarznięte serce zaczyna się kruszyć. Ten mężczyzna miał w sobie coś, czego nie widział od bardzo dawna. Dziecięca iskrę, która na tym wymarłym pustkowiu była jak na wagę złota.
  Oderwał plecy od oparcia i przetarł dłonią oczy — tak mocno i intensywnie — że przez moment widział czerwone palmy i migoczące punkty. Zapach jedzenia sprawił, że poczuł ściskający skurcz w żołądku. Przełknął zalegającą w ustach ślinę i obrócił głowę w stronę stołu przy którym przysiadł starzec (żeby to zrobić musiał wychylić się poza oparcie fotela).
  — Chodź, kurczaczku. Pewnie jesteś głodny i spragniony, prawda?
  — Nie kurczaczku — sprostował na starcie i chrząknął. — Więc to ty jesteś tym tutejszym, który zna każdy zakątek tego miejsca? — Głos Tyrella niespodziewanie pojawił się tuż za jego plecami. Stanął za jego krzesłem i ze stoickim spokojem przyglądał się zapracowanej postaci wrzucającej grzyby do miski. — Musisz mnie stąd zabrać. I nie pytaj o zapłatę. Użeranie się z tym kotem to już wytarczająca opłata.
  Nie wiedząc czemu spojrzał na zapełnione naczynie. Zmrużył oczy, a ślina znów podeszła mu do policzków.
   ...Pewnie jesteś głodny i spragniony, prawda?
  — Jestem.
  Powiedział nagle, zaskoczony swoją gwałtowną reakcją na pytanie, na które nie miał ochoty odpowiadać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Staruszek spojrzał na zbliżającego się Tyrella uważnym, pełnym zainteresowania wzrokiem. Był trochę zdziwaczały i lekko ekscentryczny, ale czego można było się spodziewać po setkach lat samotności.
Zaraz zeskoczył z za dużego krzesła, na którym siedział, a nogi dyndały mu w powietrzu, niczym dziecku. Zaczął mocno ugniatać grzybki w glinianym naczyniu, ale szybko zaprzestał. Nie może pozwolić Kurczaczkowi być głodnym.
- Ale jesteś. Jesteś aniołem - zachichotał. Zaciągnął się jeszcze raz bliskością Tyrella po czym pognał w przeciwnym kierunku. Wrócił po chwili z tacą jedzenia. Smażony szczur bagienny i jakaś trawa wyglądająca jak sałata. Na górze, mięso było przyozdobione świeżą szałwią albo czymś co miało ją przypominać.
- Siadaj, siadaj - ponaglił go, nakrywając do stołu. Nalał z dzbanka wody i podsunął ją chłopakowi. Rozkroił szczura i wyłożył mu część ładnie pachnącego mięsa na talerz. Z uśmiechem na ustach, siadł obok anioła i począł jeść palcami.
- Masz tu grzybki na zagrychę. Będzie lepiej smakować - powiedział, podsuwając miskę z pomielonymi grzybkami. Sam nabrał ich garść, zajadając jak oszalały - Nie każdy toleruje smak szczura, kochanieńki - potakiwał głową, a potem zwrócił się ku drugiemu, pustemu krzesłu.
- Prawda, Tyberiuszu? - zapytał w przestrzeń. Puste miejsce nijak mu odpowiedziało, co mogło oczywiście lekko zakłopotać Tyrella. Może mężczyzna miał dar dostrzegania rzeczy, których zwykli ludzie nie widzieli? Tyberiusz nijak zamierzał dać znać o swojej obecności, a starzec zajadał swoje grzybki, co rusz wpychając je pod nos Tyrellowi. Zresztą grzybki stanowiły idealny zamiennik dawnych pieczarek, które praktycznie zawsze potrafiły się wkomponować w smak dań. Kiedy skończył, wywalił gliniane naczynia za okno, widocznie tak sprzątając. Miał dziwne zasady, no ale, kto będzie się kłócił z gospodarzem.
- Oczywiście, ho ho, znam tutaj każdy najmniejszy kąt! - odparł z dumą, uderzając się zaciśniętą pięścią w cherlawą klatkę piersiową. Nagłe ADHD opadło i zamyślił się. - Rozumiem, że chcesz, abym ci wyprowadził z zagajnika. Rozumiem, rozumiem - Potakiwał, znowu się zamyślając. Zamilkł na chwilę i pognał co sił do szafy.
- W co ją mam ubrać! - Począł grzebać w stercie śmierdzących, trochę starych już ubrań, które znalazł na wysypiskach, bądź po obozach, w których pomieszkiwali jacyś ludzie. Czasem nawet ściągał je z umarłych, w końcu, im on się już nie przydadzą do niczego. Ubrał na siebie wysoki, podziurawiony kapelusz, który swoim kształtem przypominał raczej nakrycie głowy maga, tyle, że z magią to nijak miało wspólnego. Z krawędzi wystawały źdźbła trawy, a gdzieś u czubku zawinęła się pajęczyna z martwym owadem. Założył na siebie za duży frak i elegancką w plamy od smaru, czerwoną muszkę. Był gotów.
- Możemy ruszać. Ku przygodzie.




----------------------------------------

Obrażenia: Stłuczone kolano, piecze gdyż zdarłeś sobie skórę. Dwa zadrapania na przedramionach.


Termin: 26.10, godz. 00:00
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bardzo długo milczał zasiedlając zwilgotniały, dębowy stół. Wpatrywał się w talerz, jakby to wymowne spojrzenie miało sprawić, że postawione przed nim gliniane naczynie zmieni swą zawartość. Pociągnął zaczerwienionym nosem, czując jak zmarzł mu przez przebyta drogę. Na jasnym półmisku leżało czarne mięso, którego przekrojony środek przypominał podszewkę poliestrową w kolorze ciemnego bordo, a gdzieś spomiędzy zielonych liści ozdabiających wierzch gryzonia dojrzał jego sterczącą łapę i ostre pazury, które teraz zastygły w niewidzialnym uścisku. To musiał być szczur. I to na pewno niemały.
  — Ale jesteś. Jesteś aniołem.
  — To nic nie zmienia — wymruczał na te oczywistość i sięgnął dłońmi do obiadu. Życie na Desperacji nie było proste. I choć zdarzało mu się powracać myślami do tamtych dni, w których żołądek buntował się, podkurczając do wielkości małego kamyczka, tak teraz ta wizja wydawała się być bardziej odległa niż mógł wcześniej przypuszczać; była zalana białą mgłą, jakby była zdarzeniem z bardzo odległych lat. Przywyknął. Życie pisze mroczne scenariusze, w których oszczędza jednak odgrywanej postaci piekielnej wiadomości sugerującej, jak daleko będzie musiała się posunąć gdy w na szali zostanie postawione przetrwanie.
  Wgryzł się w mięso, chwile rzucaj kawałek w ustach. Był tak twardy i łykowaty, że obawiał się, ze nie przejdzie mu przez gardło. Ale przeszedł. Szczur był zwęglony na zewnątrz, surowy w środku i przepyszny. Raptownie ugryzł kolejny kęs, tak zamaszyście i nerwowo, że po ustach i podbródku zaczęła cieknąć mu strużka ciemnego tłuszczu.
  Był tak zajęty jedzeniem, że ledwie usłyszał słowa starego (a może młodego, kto to wie?), które przemknąwszy przez jego umysł jak wystrzelony pocisk, zmusiły go do spojrzenia na nieznajomego:
  — Prawda, Tyberiuszu?
  Tyrell zastygł. Przez chwilę myślał, że to jakaś kolejna liryczna ksywka, którą zamierzał obdarować jego wystarczająco zmarznięte uszy, dlatego w pierwszej rzucił mu sugerujące spojrzenie mówiące, aby nie przesadzał, jednak kiedy zauważył, że błyszczące naiwne ślepia starego wpatrują się w puste miejsce po lewej, pobladł. Porządny kawał mięsa wypychał mu polik, a on w chwili całkowitej konsternacji spojrzał na wolne krzesło, dokładnie tak, jakby miało zaraz przysunąć się do dębowego stołu wprawiając zardzewiałe sztućce w magiczny lewitujący taniec. Jednak kiedy nic takiego się nie stało, a starzec najwidoczniej rozbawiony i zaspokojony wrócił do ponownego napełniania żołądka, Tyrell spojrzał na niego jakby na jego oczach zamienił się w żabę. A kiedy i ten zlekceważył jego obecność, anioł niepewnie przesunął w ustach bezkształtna masę, która teraz wydawała mu się smakować jak szara tektura.
Co to za świr?
  Miał jednak mdlące poczucie ulgi wspierając się na tej myśli. To musiał być szajbus. Nie uśmiechało mu się spędzić nawet jednej minuty w miejscu, które mogłoby być nawiedzone przez duchy. Dlatego tez zamilkł nie drążąc tematu Tyrebeusza, jakby w obawie, że samo wspomnienie jego imienia, wywoła w tym zaczarowanym czubku niepotrzebny mu teraz potok nawiedzonych słów.
  — W co ją mam ubrać!
  Kiedy starzec wstał dzieląc się tymi wszystkimi problemami i ruszył w stronę szafy, Tyrell powiódł za nim wzrokiem, a gdy ten ubrał na siebie czubaty kapelusz, chłopak wrzucił w usta parę zmielonych grzybów jakby miały wyrwać go z tego dziwnego snu, w którym musiał się znajdować. Bo znajdował, prawda?
  — Świetnie — skomentował cicho do siebie, przełknął ostatni kęs i odsunął się od stołu (przez chwilę zastanawiając się czy powinien rzucić glinianym naczyniem za okno, jednak ostatecznie postawił je z powrotem na stół). — Jak daleko stąd do Smoczej Góry?
  Pochylił się nad kanapą i złapał w palce swoją torbę; podniósł jej ramie na ręce i przerzucił przez bark, wlepiając nieruchome, jasnoniebieskie spojrzenie w karła.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Strzec był nieco osobliwy, jednak wyglądał na osobę godną zaufania. Jego dziecięce, błyszczące oczy zachęcały do bliższych relacji, niż do uciekania gdzie pieprz rośnie. Często zdarzało się, że ludzie starsi fiksowali, jednak czemu się dziwić skoro biedaczek mieszkał sam, a jego jedynym towarzystwem był Tyberiusz oraz głośne wycie bestii w niedalekiej okolicy. Każdemu w końcu z nudów odwaliłoby. A widząc nową osobę był tak niesamowicie podekscytowany, że ubrał na siebie jeden ze swych najlepszych kompletów. Poprawił swoją muszkę i zabrał drewnianą, fikuśna laskę. Na jej zakończeniu był wyrzeźbiony ptak z rozpostartymi skrzydłami oraz otwartym dziobem. Dzieło w całej krasie zostało wykonane przez szalonego kapelusznika. Ubrał na nos potłuczone okulary, które bardziej przypominały binokl.  Wyszykowany niczym na przyjęcie otwarcia kanałów, spojrzał na Tyrella.
- Smocza Góra? - Podniósł brew. - Jesteś najemnikiem? No, no kochaniutki nie wyglądasz. - Kiwał głową. Przyglądał się bacznie sylwetce anioła, szczerze rozmyślając nad profesją smoka.  Zmrużył podejrzliwie brwi, cmokając w lekkiej konsternacji rozwodząc się nad smakiem aury chłopaka.
- Co mówisz, Tyberiuszu? Nie ufać mu? - mruknął i odwrócił lekko głowę w bok, jakby faktycznie z kimś rozmawiał. Widząc zaistniały obrazek, nasuwało się jedno - czubek.
- Czy ty, aniołku, próbujesz mnie w coś uwikłać? - zapytał i zrobił krok w jego stronę, ale wtedy stało się coś czego nikt normalnie nie był wstanie wyjaśnić. Tyrell dostrzegł tuż za nogą starca, zająca we fraku i niewielkim cylindrze. Wcinał marchewkę, a aby stało się jeszcze bardziej abstrakcyjnie, przemówił ludzkim głosem.
- Quen. Daj spokój dzieciakowi. Wygląda na przerażonego - odparł, jednak jego wyniosły wzrok mógł nieco krępować. Był bardziej zadufany w sobie niż jakakolwiek miss zadupia. Starzec spojrzał na zająca i prychnął, niczym oburzone dziecko skarcone przez rodzica. Założył ręce na piersi i burknął:
- Sam pierw mówiłeś, Tyberiuszu, że nie można mu ufać, a teraz co?!
- Nie kłóć się. Im szybciej go wyprowadzimy tym szybciej się do pozbędziemy.
- A nie możemy go zatrzymać? Jest uroczy.
- Nie - Pokręcił głową. - Jest najemnikiem. Jak tamci zaczną go szukać, to obedrą nas ze skóry i tyle będzie z twojego pupilka.
- Mh. No dobra.
I cała uwaga dwójki dziwaków skupiła wzrok na Tyrowi. Zając podszedł do niego na dwóch łapach, wyprostowany niczym struna i zadarł pyszczek do góry, oceniając go.
- Mam nadzieję, że nie przysporzysz nam kłopotów, kolego - dodał po czym pokicał do drzwi, przez które wyszedł jak gdyby nigdy nic.
Quen parsknął rozbawiony i zabrał sakiewkę, napychając do niej po brzegi grzybków. Na zagrychę.
- Zaufaj, Tyberiuszowi. On wyprowadzi cię z lasu. Tylko zaufaj - podał mu grzybki i sam wrzucił kilka do ust, gryząc je. Czy mogło zrobić się jeszcze dziwnej? Jasne.

Grzybki i inne halucynacje [Tyrell] - ZAKOŃCZONO. - Page 2 C4hPWr6

Wyszli na chłodne powietrze nieprzychylnej Desperacji, a otaczająca ich wcześniej brzydka okolica zaczęła nabierać nowych barw. Posępne drzewa wyprostowały się dumnie, nabierając ziemistego koloru, a łyse korony drzew  - liści. Weszli w głąb nieznanego gąszczu. Wysoka trawa trzykrotnie ich przerastała i ku nieszczęściu podróżników, musieli się przedzierać. Jednak nie tylko trawa stanowiła monumentalny rozmiar, a także kwiaty. Cholera, kwiaty. Skąd na Desperacji piękne kwiaty, które swoim zapachem potrafiły zaczarować? Unikalne kolory, tańczyły im w oczach, dając poczucie nienasycenia. Znikąd pojawiły się ptaki nad ich głowami. Siadały na gałęziach drzewa, gadając między sobą.
Tyr mógł poczuć chwilowe boleści żołądka, które szybko minęły. Oczy zaszły mgłą, a kiedy ponownie je otwarł znalazł się...kurwa, w bajce. Znany mu do tej pory świat zmienił się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Otaczająca przyroda przewyższała go w każdym calu, był niczym mały skrzat, który utknął w świecie flory.





----------------------------------------

Obrażenia: Stłuczone kolano, piecze gdyż zdarłeś sobie skórę. Dwa zadrapania na przedramionach.


Termin:  06.11, godz. 00:00
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zatrzymał się tuż przed starym. Zbutwiałe panele wydały swój ostatni krzyk, zmuszając mieszkające tu gryzonie do spaceru w wyżartych ścianach. Tyrell spojrzał na tutejszego z zagadkowym wyrazem twarzy, a jeśli ten chciał wyczytać coś z jego pobrudzonej kurzem twarzy, musiał się wiele natrudzić. Turkusowe spojrzenie zatonęło w jego okrągłych, dziecięcych tęczówkach sprawiając wrażenie, że pragnie wpić się jeszcze głębiej.
  — Smocza Góra jest jednym z charakterystyczniejszych miejsc na Desperacji, wiele osób postrzega ją jako punkt odniesienia.
  Wepchnął dłonie w kieszenie. Stary nie mógł tego zobaczyć, ale anioł zacisnął pięści. Jego wewnętrzny potwór uderzył go kasztanem w brzuch. Coś powstrzymywało go od przytaknięcia, może słowa nieznajomego, które sugerowały, że nie wygląda na nikogo groźnego?
  — Ale tak. Jestem najemnikiem.
  I choć mówiąc to obrócił głowę w stronę drzwi, coś zmusiło go do ponownego spojrzenia na kapelusznika, a dokładniej na jego pokraczne nogi...
  Poczuł jak mechanicznie ściąga brwi, a chwile potem, kawałek spożytego mięsa wydawał się ożyć w jego brzuchu; szczurza łapa za wszelka cenę pragnęła wydostać się z jego wnętrza, drapiąc i wijąc się na wszystkie możliwe strony.
  — To... — urwał w pół słowa. W kompletnym otępieniu przyglądał się czemuś co wyglądało jak czworonożny pożeracz marchewek. — Kiedy on...?
  Zmawiał; stara kanapa powstrzymała go przed ucieczka. Położył dłonie na jej oparciu i w totalnym ogłupieniu wysłuchiwał tej irracjonalnej wymiany zdań.
  — A nie możemy go zatrzymać? Jest uroczy.
  Co?
  Kiedy stary zwrócił się ku niemu już pewien podjętych przez siebie decyzji, Tyrell zdołał dojrzeć w jego oku błysk nieufności. W innej sytuacji, pewnie zignorowałby ten gest, ale teraz... Poczuł się nieswojo.
  Wyprostował się i ponownie wepchnął dłonie w kieszeń.
  — Nic wam nie zrobię. — Musiał trzymać się pozorów. Nieznacznie zmienił pozycję i odgarnął włosy z czoła. Ten prozaiczny gest mógł rozwiać resztki podejrzeń starego. — Chcę tylko stąd odejść. Tylko tyle.

❋❋❋

Szli jakiś czas. Wysokie, szpetne konary zaczynały znikać, a na ich miejsce wystały nowe. Ale te nie miały nic wspólnego z szarymi, bezkształtnymi postaciami. Te były zdrowe i żywe. Wydawały się sięgać do nieba; gałęzie na pewno musiały zahaczać o chmury, nabijając je na chude ramiona jak kłęby waty cukrowej. Słodycze. Czemu o tym pomyślał?
  Przycisnął dłoń do brzucha i zginął się w pół. Nachylił się nad czarną ziemią, zamykając oczy. Syknął, próbując złapać oddech, a gdy ból ustąpił uchylił powieki. Jego bose, brudne stopy stały na miękkiej jasnej trawie. Była przyjemnie chłodna i zadziwiająco prawdziwa...
  — Quen — rzucił prostując się z trudem. Został w tyle, reszta zdążyła go już minąć. — Czy to Desperacja?
  Strużka potu spłynęła mu spod grzywki, łaskocząc po policzku. Zadarł podbródek i spojrzał w jasne, błękitne niebo. Jego źrenice rozszerzyły się, a w ich ciemnym blasku odbijało się stado przelatujących ptaków. Usta zdarzały w osłupieniu, nie potrafiąc powiedzieć nic więcej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stary zachowywał się tak, jakby tańczące wokół niego rośliny, nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Spokojnym wzrokiem przesunął po różowych kielichach kwiatów, przewyższających go i obejrzał się przez ramię wprost na Tyrella. Dostrzegł w oczach anioła błysk zdziwienia jakie każdy podróżnik doznawał, poznając nowy świat niedostępny dla zwykłych ludzkich oczu. Tyberiusz przodował w podróży i w końcu zniknął im z oczu, ale Quen zdawał się doskonale wiedzieć dokąd zmierza. Delikatny, przyjemny wiatr musnął zaróżowione policzka Tyrella, a kwiaty pochyliły głowę ku niemu. Bajkowe otoczenia zdawało się chętnie reagować na podróżników, starając się zwrócić ich uwagę na siebie. W końcu jednak jeden z najwyższych kwiatów zwrócił uwagę Tyrella. Był najwyższy i najpiękniejszych ze wszystkich spotkanych na ów krótkiej drodze przez chłopaka. Mierzył z około dwa metry wysokości, będąc w dumnie wyprostowanej pozie. Wprawiony w ruch przez wiatr, okręcił się wokół własnej osi, a poruszające liście niczym żywe dłonie, zapraszały do siebie anioła. Hipnotyzująca gama kolorów korciła o zbliżenie się. Przecież był tylko pięknym, okazałym kwiatem.
Quen szedł nieco z przodu zostawiając Tyrella w znacznej odległości od siebie. Podszedł do Tyberiusza, z którym zaczął rozmawiać:
- Sądzisz, że może nam zrobić krzywdę? - zapytał starzec.
- Nie.
- A, że może sprowadzić na nas kłopoty?
- To już prędzej. Nie wygląda na zabijakę - odparł królik.
Starzec potaknął. Tyberiusz miał rację. Tyrell nie wyglądał jak wszyscy najemnicy. Nie pasował na silnego ani groźnego, jednak pozory mogły mylić. Przecież Desperacja słynęła z zabijaków o twarzach aniołków, a w tym przypadku dosłownie.
Tyberiusz spojrzał z dołu na starca, wspierając się o malutką laskę, którą wpakował sobie pod pachę, a z niewielkiej przegródki w kamizelce wyciągnął kawałek marchewki, chrupiąc go.
- Miej go na oku. Nie chcemy, aby się zabił, prawda? Cholera wie do czego są zdolne Smoki.
- Tak, tak. Wiem. - I Quen spojrzał przez ramię. Cholera, zdecydowanie się oddalił od hydry. Zatrzymał się, pozwalając, aby Tyberiusz na nowo przejął rolę dowódcy eskapady. Quen za to czekał, aż jego dziecięce oczy dojrzą sylwetkę anioła, ale za kija go nie widział. Zmarszczył surowo brwi, ruszając naprzeciw Tyrellowi. Dojrzał, jak ten znalazł się niebezpiecznie blisko kwiatu.
- Hej! Nie zbliżaj się do niego! - krzyknął starzec, jednak było już za późno. Podziemne pnącza wyłoniły się spod gęstej warstwy trawy, pod którą ukryły swe prawdziwe zamiary. Długie, zielonobrunatne pnącza obwiązały się wokół kostek Tyrella i mocnym ruchem pociągnęły go do pozycji leżącej. Przeszurały go po wyściółce, powodując mocne stłuczenie prawej ręki i szarpiąc wprost do kielichu kwiatu, który nagle stracił swoją piękność wraz z ukazaniem ostrych zębisk. Kwiat porwał go w powietrze na wysokość swej paszczy, otwierając ją szeroko.
Quen zerwał się z miejsca, starając się pomóc Drug-onowi, jednak był zbyt wolny. Pnącza puściły anioła prosto do paszczy, a ta zamyknęła go w klatce mięśniowej swej żuchwy. Otoczony śluzem, mógł nagle poczuć jak ściany kurczą się, a jemu coraz trudniej się oddycha. Na domiar złego soki trawienne wolno podnosiły się. Pierw do kostek, a potem coraz wyżej i wyżej. Nie było czasu na myślenie. Pora na działanie.
- Kurczaczku! Musisz uciec zanim soki trawienne kwiatu cie pochłoną i będzie już za późno! - krzyknął Quen, szarpiąc się z pnączami.




----------------------------------------------------

Obrażenia: Stłuczone kolano, przestało już piec. Dwa zadrapania na przedramionach. Stłuczona prawa ręka, boli przy większym wysiłku. Ciężkość w oddychaniu przez nagłą ciasnotę.


Termin: 15.11, godz. 00:00.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To się stało zbyt szybko.
  Turkusowy wzrok anioła, obłapił intensywny kolor kwiatów, nie pozwalając właścicielowi na najmniejszą chwile konsternacji, która w tym wypadku okazała się być niezbędna. Tyrell stał pośrodku ścieżki wytrzeszczając oczy z niedowierzania. Chwilowy paraliż minął dopiero wtedy, gdy...
  Coś zaszeleściło.
  Coś zacisnęło się na jego kostce.
  Coś pociągnęło go w dół.
  Wylądował na ziemi — na wznak — z szeroko rozłożonymi ramionami, dokładnie tak jakby otwierał je ku błękitnemu niebu i odlatującym ptakom, które wydawały za sobą dźwięk głośnego klekotania.
  A potem usłyszał własny jęk, który wydobył się z jego gardła tak nagle, że po jego plecach przebiegł zimny dreszcz. Przyjemny bajkowy obraz nagle stracił swój urok, zaczynając nabierać złowrogiej, ciemnej aury. Tyrell podniósł wzork, a w miejscu gdzie do niedawna rozrastał się jego przepiękny, kwiatowy obiekt, stała fioletowa, krwiożerczą roślina gotowa przecisnąć go przez swoje ostre, białe zębiska. Jego źrenice rozszerzyły się, a powietrze którym się zachłysnął przydusiło go na kilkadziesiąt sekund.
  Dzikie, zielone pnącza podniosły go i obróciły do góry nogami, powodując, że bluza i koszulka którą na sobie miał podwinęła się, osłaniając płaski brzuch ozdobiony milionem czarnych zdobień; plecak uderzył go w tył głowy, ale nie spadł mu z ramion.
  Szybując gdzieś ponad trzy metry nad ziemią, zdołał dojrzeć postać Quena i Tyberiusza, ale ich sylwetki były niewyraźne — rozmazały się przy kolejnym szybkim zrywie zielonych liści.
  Dopiero gdy zaczął opadać w dół poczuł, że jest wystarczająco źle, aby nie powiedzieć, ze okropnie.
  Zamknął oczy. Jego bose stopy dotknęły czegoś mokrego, a nie potrafiąc utrzymać się na śliskiej powierzchni upadł na bok, prosto na potrzaskaną rękę. Prawie zawył z bólu. Palce zacisnęły się na ramieniu, jakby miały zahamować nagły, przeszywający ból. Ale nic z tego.
— Kurczaczku! Musisz uciec zanim soki trawienne kwiatu cie pochłoną i będzie już za późno!
  Otworzył oczy i spróbował złapać oddech, ale czuł jakby głaz spoczął na jego klatce piersiowej i z chwili na chwilę stawał się coraz cięższy. Jego oczom ukazał się dziwny fioletowy obraz. Przez moment wydawało mu się, że znajduje się w jaskini. Dziwnej jaskini. Faliste ściany przypominały archaiczny fresk, który ciągnął się w dół, prosto do... miękkiej powierzchni.
  Spojrzał pod siebie. Jego dłonie i bose stopy pochłaniała żółta, klejąca maź. Poderwał się na równe nogi. Serce łomotało mu w piersi, a usta zaschły na twardy, suchy piach.
  Płyn szybko zaczynał sięgać mu kolan. Nie wiedząc czy bardziej przez wewnętrzną paranoję niż rzeczywiste odczucia, czuł, że zaczynają piec go palce.
  — Cholera! — krzyknął na całe gardło i z całych sił naparł zdrowym ramieniem na wymalowaną freskową ścianę. Była elastyczna, a to spowodowało, że zimny dreszcz oblał jego plecy. — Quen!
  Czuł uciskający ból w żołądku, gdyby nie czas, który powodował, że nadgorliwie zaczynał szukać logicznych rozwiązań, bez zastanowienia zwróciłby swój wcześniej zjedzony posiłek.
  Wypuścił powietrze z płuc, próbując się uspokoić. Potrzebował tylko chwili.
  — Nie zamierzam tu zdechnąć. Ani mi się śni — wychrypiał i przyłożył dłonie do miękkiej, delikatnej ściany.
  Ognisty, pomarańczowy ogień buchnął mu z dłoni parząc jamiste ciało rośliny. Jeśli musiał wypalić w niej dziurę, zrobiłby to, nie bacząc na konsekwencje swoich poczynań.

Gomen za termin. Bij mnie laciem. |:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Tyrell nie miał czasu do namysłu, musiał się spieszyć o ile chciał przeżyć. Zabójcza roślina pragnęła, długo wyczekiwanego pożywienia. Każdy walczył na Desperacji o własne przeżycie, nie ma czego się dziwić, że ona również nęciła swymi kolorami, aby w końcu zachęcić jakiegoś naiwni...wędrowca do siebie.
Na szczęście anioł zareagował prawidłowo, gdyż użył swej ognistej mocy. Roślina czując nagły żar, ryknęła żałośnie, a łeb opadł jej bezwładnie na ziemię, huknięty nagłą zmianą temperatury. Walczyła jednak zacięcie, aż do momentu, w którym ogień nie zaczął naruszać jej delikatnych struktur. Otwarła pysk, przez który Tyrell mógł uciec, jednak wówczas mocno zahaczył łydką o ostry kieł, który wbił się w nią.
Coś za coś.
Śmierć za życie.
Zemsta za wolność.
Quen pojawił się zaraz tuż koło niego, szybko odciągając od morderczej rośliny i nie dając mu ani chwili do namysłu. Wcisnął mu w usta ponownie kilka grzybków, po których rozbolał Tyrella brzuch, jednak tak jak poprzednim razem niewygodny dyskomfort zniknął i pojawiło się rozluźnienie. Quen kucnął obok niego i przyjrzał się kolcu w łydce.
- Najemniku, musisz to szybko wyciągnąć. Ten kwiat miał w sobie truciznę i jeśli się jej nie pozbędziesz w ciągu trzystu minut, sparaliżuje cię i w końcu zabije. Musisz ją wyssać - powiedział zaniepokojony Quen.
Tuż koło nich znalazł się także Tyberiusz, który spojrzał na załączony obrazek nieco w szoku.
- Pospiesz się!


----------------------------------------------------

Obrażenia: Stłuczone kolano, przestało już piec. Dwa zadrapania na przedramionach. Stłuczona prawa ręka, boli przy większym wysiłku. Ból w łydce przez kolec, który mimo wszystko utknął płytko.


Termin: 29.11, godz. 00:00.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wyskoczył z otwartej paszczy jak diabeł z pudełka i gdyby nie drobne faux pas, zapewne wylądowałby na wyścielanej ścieżce jak zawodowy mistrz Kung Fu. Ale nic z tego. Jego lewa noga poślizgnęła się na mokrym, fioletowym języku rośliny, a kostka osunęła się zdecydowanie za bardzo na zewnątrz. Wykonując skok czuł, że coś jest nie tak, ale adrenalina, która zaczęła wypełniać jego żyły, nie pozwalała mu nad tym hamletyzować.
  Upadł na ziemie — przez krótką chwilę dotykając kamieni bosymi stopami — jednak silny ból przeszywający jego łydkę, spowodował, że pochylił się w przód, przenosząc cały ciężar ciała na zdrową rękę; kolana się pod nim ugięły.
  Zacisnął garść żwirowych kamieni i dał upust emocjom — wysyczał przez zęby jakieś przekleństwo. Turkusowe spojrzenie powiodło w dół, dopiero wtedy uświadamiając go co się tak naprawdę stało. W jego nodze tkwił kieł — wystawał groźnie spod potarganych spodni i powiększającej się czerwonej plamy.
  Niebieskie spojrzenie zasłoniły leniwe powieki, a zimny pot oblał go od stóp do głów. Uchylił usta aby zaczerpnąć powietrza. Wciąż dyszał, a serce uderzało w jego klatkę piersiową jak niecierpliwy, uwięziony ptak.
  — Najemniku, musisz to szybko wyciągnąć.
  Słyszał jego głos.
  Potrafił go nawet zidentyfikować.
  A potem poczuł coś w ustach. Nieświadomy wirującego wokół niego świata, mozolnie przegryzł zawartość i połknął dozując dobie kolejna dawkę leku przeciwbólowego.
  — [...] Ten kwiat miał w sobie truciznę i jeśli...
  Otworzył powieki i uświadomił sobie, że siedzi na brudnej, brązowej ziemi, z jedna noga wyciągniętą, druga zgięta; dłońmi podpierał się z tyłu.
  Kiedy zmienił pozycję?
  — O czym... — Znów zaczerpnął powietrza, ale tym razem niosł ze sobą intensywny posmak leśnych grzybów. — O czym ty mówisz... — powtórzył i odchylił głowę. Ciemne, posplatane kosmyki przykleiły się do jego lewego policzka. Obdarzył Quena zmęczonym, wymownym spojrzeniem. — Pomóż mi ze spodniami. Roztargaj je.
  Usiadł stabilniej zrzucając z siebie plecak. Pospiesznie zajrzał do środka i wyciągnął długi, pożółkły bandaż. Nie czekając na jego reakcję zaczął szybko obwiązywać miejsce tuż na swoim kolanem, zaciskając materiałowy pas tak mocno, że skrzywił się niewyraźnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down



Quen nie był tak spokojny jak Tyrell. Jego przerażone spojrzenie latało jak oszalałe po całej sylwetce najemnika. Oczy zaszły mu mgłą, a błogość po grzybkach jedynie rozproszyła wcześniejsze skupienie. Nagle tuż koło nich pojawił się Tyberiusz, który dla Tyrella w jednej chwili ponownie stał się niewidzialny. Chłopak miał lekki problem z określeniem czy ma omamy przez truciznę czy otaczająca go rzeczywistość może być fatamorganą. Jednak po krótkiej chwili wszystko się ustabilizowało. Obraz stał się ostry i wyraźny, a Tyberiusz bardzo rzeczywisty. Uderzył Quena w policzek ze swej małej łapki, każąc mu się ogarnąć i wykonać polecenie Tyrella. Starzec potaknął i szybko wziął się w garść. Pochylił się nad anioła nogą i wyciągnął niewielki scyzoryk. Rozdarł jego spodnie na dwie części powyżej miejsca, w którym utknął kolec. Rana nie wyglądała groźnie. Najniebezpieczniejsza była śmiertelna trucizna.
- Wiesz co robić? Znasz się na tym? - zapytał, obserwując poczynania dzieciaka. Przez myśl mu przeszło, że pośród najemników jest zapewne ceniony. Na pewno był ważny dla tej zgrai morderców za pieniądze.
Trucizna dawała się we znaki, a noga lekko zdrętwiała. Chłopak musiał się spieszyć.



----------------------------------------------------

Obrażenia: Stłuczone kolano, przestało już piec. Dwa zadrapania na przedramionach. Stłuczona prawa ręka, boli przy większym wysiłku. Ból w łydce przez kolec, który mimo wszystko utknął płytko. Zdrętwiała lekko łydka.


Termin: 02.12, godz. 00:00.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Był święcie przekonany, że balansuje na pewnej, cienkiej granicy. Była niewidzialna, ale elastyczna. Co chwila uginała się pod jego ciężarem, by po chwili wrócić do swojej pierwotnej pozycji.
  Wpatrując się w wystający ząb, jakby był legendarnym Excaliburem, Tyrell czuł tylko spokój. Wielkie przerażone oczy Quena nie zrobiły na nim żadnego wrażenia, wręcz przeciwnie — kiedy ten sięgnął dygocącą dłonią w kierunku jego sponi, anioł wyraźnie zmarszczył brwi.
  — Znam — skwitował ochrypłym głosem nadal wiążąc ze sobą dwa końce bandażu. Ale nie wychodziło mu to najlepiej. Palce co chwila plątały się ze sobą, a dwa skrawki materiału zdawały się bardziej od siebie oddalać niż przybliżać. Nie minęła chwila kiedy upuścił je i przetarł dłoni oczy, tak mocno i intensywnie, że czerwone plamy i migoczące białe mroczki zalały jego kolorowy, bajkowy obraz.
  — Dobra, dzięki — mruknął i dłonią odgonił jego rękę. — Już sobie poradzę.
  Bez zastanowienia złapał za kieł (zmieścił mu się w dłoni) i szybkim zdecydowanym ruchem wyrwał go z mięśnia. Krew pociekła mu z otwartej rany brudząc spodnie i żwirową ścieżkę. Z wyraźnym dystansem spojrzał na spływającą, szkarłatną strużkę — i jakby pchany dziwnym instynktem nachylił się nad raną intensywnie się w nią wpijając.
  Zamknął oczy. Nieprzyjemny metaliczny posmak powoli wypełniał jego usta. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że spija czerone wino z pękniętej beczki.
 W głowie mu zaszumiało.
  Jest pijany?
Weź się w garść.
  Gwałtownie oderwał się od rany, obrócił w bok i wypluł całą zgromadzoną zawartość z ust. Zaczął się dusić i kaszleć — ten intensywny atak spowodował, że policzka oblał mu śmiały odcień karmazynu. Przez kilkanaście sekund nie potrafił złapać powietrza, a podnoszące się soki żołądkowe nie wróżyły nic dobrego. Przełknął żrącą ślinę, ledwie opanowując się przed zwróceniem wszystkiego co dotychczas zalegało mu w brzuchu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach