Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down

Grzybki i inne halucynacje [Tyrell] - ZAKOŃCZONO. Xpw1U7J


Uczestnicy: Tyrell.
Poziom: Średni.
Cel: Kriokineza lub Feniks.




Smoki marudzą, że nie mają chrustu na opał.
Smoki chcą się grzać przy ciepłym kominku.
Smoki wywalają najbardziej mniej asertywnego członka grupy na poszukiwanie chrustu. Odważnym bohaterem wyprawy stał się Tyrell, który nijak nie potrafił zaprotestować kiedy tylko usłyszał wytypowane swoje imię.  Dostał sporej wielkości wiaderko, niczym rasowy pięciolatek, aby w pobliskim lesie, a raczej karczowisku, w którym było więcej ułamanych, powycinanych i zawalonych drzew niż tych dumnie wyprostowanych, aby zebrać chrust na opał. Chłopak wbrew pozorom dość szybko dotarł na miejsce oddalone od siedziby kilkanaście kilometrów, które w większej mierze było otoczone gęsta mgłą. Ciężka chmura zmniejszyła skutecznie pole widzenia, a im dalej i głębiej Tyrell szedł, tym większa była jego dezorientacja. Oczywiście po drodze mógł znaleźć jakieś drewno i powkładać do swojego pojemnika, jednak im bardziej skupiał się na powierzonym zadaniu tym fatalne były tego skutki.  Niestety anioł zboczył z drogi, którą przyszedł w efekcie czego zabrnął w głąb puszczy, która straszyła swoimi suchymi, martwymi drewnianymi kompanami. Pnie drzew z obdrapanymi korami krzywiły się w  niemym krzyku rozpaczy i niedoli w jakim im przyszło egzystować. Dawniej dumne i majestatyczne dostarczały tlenu mieszkańcom okolic, teraz posępnie odrzucały swoją obecnością. Podróżni z niemałym przestrachem oglądali ich oblicze, próbując jak najszybciej opuścić ich zimne królestwo.
Niestety anioł był kolejnym zbłąkanym podróżnikiem, który utknął w bliżej nieokreślonym miejscu. Chłód otaczał go z każdej strony, nie pozwalając, aby opuściło go wrażenie czyjeś obecności. W końcu, po krótkiej chwili usłyszał jakieś dziwne, nie do zlokalizowania dźwięki rozchodzące się falami wokół jego osoby. Coś było nie tak. Czyżby to miejsce było nawiedzone? Straszyło tutaj? Jakieś duchy czy inne mary? Cholera jedyna wiedziała, czy podobne zjawiska nadnaturalne istniały, skoro akurat jeden twór zgubił się na karczowisku. Ironia losu, prawda?
Tyrell mógł poczuć lekką obawę i pogłębiająca się dezorientację. Coś przeleciało koło jego głowy, jednak kiedy odwrócił się, aby zlokalizować obiekt, nic nie widział. Wszędzie panowała ciągle ta sama gęsta mgła, która ograniczała jego pole widzenia do jednego metra. Niestety z taką widocznością chłopak mógł niewiele zrobić.
- Ty-rr-ell. - Ktoś szepnął, jednak anioł mógł mieć wrażenie, że dźwięk nie rozniósł się echem po lesie, a w jego głowie. Dość przerażające.  
Na domiar tego ponownie dziwna mara przemknęła tuż koło niego, zahaczając tym razem o jego ramię, a uczucie to można było porównać do czegoś puszystego.






Napisz w spojlerze co masz w ekwipunku. Pamiętaj, aby nie przesadzać z ilością rzeczy w kieszeniach bądź torbie.


Ostatnio zmieniony przez Shane dnia 18.04.17 13:10, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spoiler:

Wysuszona ściółka wyścielała destrukcyjny pejzaż Desperackiej kniei. Połamane, złote trawy trzeszczały pod jego stopami niczym roztrzaskany chodnik; spacer po szkle.
  Zgrzyt.
  Szelest.
  Szept.
  Mnóstwo szeptów.
  Gdzie, u licha, się się znajdował?
  Obraz zniszczonego zagajnika osłoniła mglista, delikatna płachta; pochłonęła wszystko wraz z ostatnią racją pomarańczowego promienia słońca.
  Tyrell ostrożnie podążał przed siebie. Gęsta kurtyna chowała pod swym płaszczem rozmaite przeszkody w postaci obdartych, chudych gałązek i pojedynczych łysych kamieni, o które zdążył się już potknąć i skaleczyć. Tak pewnie wyglądałaby ślepota, przeszło mu przez myśl błąkając się w mlecznej ciemności.
  Znacznie wyraźniej zacisnął uchwyt darowanego wiaderka. Poczuł, że pocą mu się dłonie.
  Chrust.
  Tego potrzebował. Ale, otulająca jego ciało, półprzeźroczysta, mętna sceneria wcale nie dodawała mu odwagi — zaczął podejrzliwie rozglądać się przez ramię.
  Pełen złych przeczuć potarł swoją odsłoniętą rękę, podrzucił na ramieniu popruty plecak i kichnął. Chłód przeszył go na wylot jak dobrze wycelowana mroźna strzała.
  Miał na sobie brudny, poplamiony krótki rękawek, którego pojedyncze nici, zaczęły wstrzynać socjalny bunt i wyłazić spod zaciśniętych, czarnych szwów. Jego nogi ochraniały przez zimnem jedynie długie, przetarte wąskie spodnie z dziurawymi kieszeniami; żadnych butów. Bose stopy badały teren, zbyt skostniałe, aby przejąć się szorstkim żwirem, na który właśnie nastąpił.
  Trzask.
  Usłyszał szelest zza wysokim krzewem. Zatrzymał się w bezruchu z bijącym sercem. Ale nic się nie stało.
  Nasłuchiwał.
  Dalej nic.
  Poruszył się nieznacznie, wciąż tocząc niespokojnym wzrokiem po śnieżnym morzu. No dalej, powiedział sobie. Skończ z tymi głupotami i chodź. Zganił się w myślach i wziął głęboki wdech odświeżającego powietrza, który wypiął jego klatkę piersiową, napełniając go chwilową dawka odwagi. Nie bądź dzieckiem.
  Las wydawał się obcy i podstępny. Nawiedzony. Dziwne wrażenie, że za każdym, wyłaniającym się z mgły, chudym kornerem, kryje się para jaśniejących, parszywych oczu. Nie potrafił pozbyć się przeczucia, które intrygująco szeptało podsychać wyobraźnie, że jest obserwowany. Krok w krok.
  Dla Tyrella, to „zlecenie” było jak długie, szare godziny, podczas których podsumowywał w myślach listy swoich najróżniejszych zgonów. Zaczynał żałować, że w ogóle przystał na ten głupi przemarsz. Naliczył już: pożarcie przez krwiożerczą bestie, potknięcie się i skręcenie nogi, a co za tym idzie — śmierć z wycieńczenia, zagłodzenie, odwodnienie. Dalej: zagubienie drogi, zaatakowanie przez wrogą organizację, przez dzikich wymordownych...
  Świst powietrza przeciął jego myśli z siłą naostrzonego bagnetu. Instynktownie odchylił głowę.
  Coś przeleciało mu obok ucha.
  Odskoczył obracając się gwałtownie za siebie. Oddech przyspieszył. Wzrokiem błądził po mglistym labiryncie doszukując się odpowiedzi dla swoich skłębionych myśli. Ale obawiał się, że prawdopodobnie nie chciałby ich nawet poznać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tyrell nie należał do najlepiej skoordynowanych smoków, gdyż po paru metrach sam z siebie potknął się o wystające kamienie. Upadł na twarde podłoże uderzając się tym samym w kolano. Do ręki powbijało mu się kilka mniejszych kamyczków, które szybko wypadły z miękkiej dłoni, zaraz po jej uniesieniu. W tle dało się usłyszeć dziwny chichot, kompletnie nie przypominający ludzki śmiech. Najwidoczniej nieszczęście smoka kogoś bawiło. A może były to jedynie omamy, które towarzyszyły gęstej mgle, w której człowiek tracił resztę zwodzących go zmysłów? Zewsząd dochodzące szmery, drapania o ziemię i brak względnej widoczności niejednego mogłoby przyprawiać o atak serca. W końcu, znalazłoby się kilka szkieletów leżących pod tak zwanymi drzewami.
Złe przeczucia nie opuszczały chłopaka ani na chwilę, podobnie do wrażenia śledzących go we mgle niewidocznych oczu. Oczywistym stało się, że Tyrell na karczowisku nie był sam. Nie wiedział jedynie czy czający się gdzieś we mgle osobnik jest dla niego zagrożeniem. Mądrym podsunięcie ze strony anioła, byłoby założenie, że wszystko na terenach niesprzyjających żyjącym istotom, chce je zabić. Kiedy strach zaczął paraliżować Tyrella, a dudniące w piersi serce, zagłuszało dochodzące zewsząd hałasy, mógł coś dojrzeć. Dwa punkciki w zielonkowo-morskim kolorze, które z każdą chwilą robiły się coraz większe, a ich posiadacz ukazał się chłopakowi. Sporych rozmiarów kot o srebrnym umaszczeniu, szczerzył się z szatańskim uśmiechem wprost do Tyrella. Siedział naprzeciw anioła, a potem nagle zniknął, znajdując się tuż u jego nóg. Nijak dało mu się przyjrzeć, gdyż ponownie rozpłynął się, pozostawiając po sobie echo słów:
- Ty-rr-ell - Znajomy już wcześniej głos rozchodził się falami.
Coś nagle przemknęło pod stopami ciemnowłosego. Kilka gałęzi złamało się pod czyimś ciężarem, a kocia łapa znalazła się na ramieniu Tyrella.
- Cze-muś tutaj zawęd-rował? - zapytał się Suzo tuż przy uchu ciemnowłosego. Wyglądał na bardzo zadowolonego, a może po prostu wykrzywione usta w szatańskim uśmiechu zawsze tak wyglądały? Figlarne spojrzenie sugerowało, że wszelkie nieszczęścia oraz solidna porcja strachu była jedynie jego sprawką. Przerośnięty kocur uwielbiał znęcać się nad zbłąkanymi istotami psychicznie doprowadzając ich na skraj szaleństwa i niemocy.
Wnet Suzo zobaczył spoczywający bezczynnie na ramionach plecak.
- Co w nim masz? - zapytał, a zwierzęcy instynkt wziął górę. Pokusa zaglądnięcia do torby była wielka, lecz na nic więcej sobie nie pozwolił. Zeskoczył z gałęzi, na której siedział swym opasłym tyłkiem i znalazł się ponownie przed Tyrellem, pozwalając mu się dokładne obejrzeć. Bijący majestat świadczył o wyższości kotowatego względem reszty świata. Nawet w podobnych warunkach koty pozostawały dumnymi stworzeniami.




Skoro sam robisz sobie krzywdę:
Obrażenia: Stłuczone kolano. Dwa zadrapania na przedramionach.


Podgląd Suzo znajdziesz tutaj: Masz, mapecie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ty-rr-ell.
 Potrząsnął głową, a czarne kosmyki zatańczyły wokół jego twarzy.
 — Ty-rr-ell.
 Zamknął oczy i obrócił się — dokładnie tak, jakby chciał ustrzec się przed natrętną, latającą muchą. Zaczynał czuć przypływ irracjonalnego zagrożenia i porządnej dawki schizofrenii. Nerwowym ruchem wepchał chude palce wolnej ręki w gęste pasma, kruczych włosów i zacisnął lichą kępę w pięść. Sztywna nasada zakuła go w skórę.
 Głosy.
 Miał ochotę dostać się do wnętrza swojej czaszki i wydrapać z niej te rozleniwione szepty. Melodyjny, dziwnie groźny ton. Oszalał?
 Z obłędem w oczach rozejrzał się po białej, cmentarnej okolicy. Serce biło mu coraz mocniej. Czuł, jak pot występuje mu na grzbietach dłoni i na nasadzie karku. Sam. W potrzasku. Wisząca biała mgła wydawała się stawać się coraz gęstsza, a może ta cała paranoja zaczęła rzucać się na jego oczy? Poczuł przyduszające myśli; fale gorąca napierały na jego policzka jak suche siarczyste uderzenia.
 Gdzieś z dołu usłyszał wysokie prychniecie.
 Spiął się, opuszczając wiadro z ręki.
 I znów ten chrapliwy dźwięk.
 Zastygł, gotowy do ucieczki, ale tym razem odgłos się nie powtórzył.
 Czarny cień poszybował po mglistym morzu skrzecząc i trzepocząc skrzydłami — chwilę potem natrafił na niezidentyfikowany obiekt. Prawdopodobnie długie, szkaradne drzewo. Zniknął. 
 Tyrell zaczął się cofać. Jego oczy stały się okrągłe jak u dziecka w najstraszliwszym momencie bajki. Ale i tym razem nie stawiał kroków rozważnie. Obdarty punkt na jego kolanie zapulsował nieprzyjemnie, ale nie odważył się spojrzeć w dół. Nie teraz. Wpadł na drzewo. Poczuł jak w dłoń wbija mu się odstająca chuda gałąź i krzyknął we mgłę "Cholera", jednak dopiero wypowiedziawszy te słowo, odkrył, że zabrzmiał w jego głosie nie tylko gniew ale też strach.
 Ściółka zatrzeszczała groźnie — coś zmaterializowało się przed jego stopami, ale znikło równie szybko co się pojawiło.
 — Cze-muś tutaj zawęd-rował? 
 — Co w nim masz? 
 Syknął i odwrócił się, ale nikogo już nie zobaczył.
 Leniwy stwór zdążył przysiąść swym puchatym cielskiem na ziemi i otworzyć swe zielone ślepia; z inteligentnym wzorkiem błądził po ciele chłopaka. W tym momencie Tyrell przypomniał sobie o  skalpelu, który trzymał w torbie. Dostał go kiedyś od rodzinnego lekarza w Rosberk. Tishimo Kazura — szybko zorientował się, że chłopak ma smykałkę do medycyny, a kiedy postanowił opuścić M-3, zostawił mu prezent, który anioł postanowił nosić po dziś dzień.
 Torba powoli zsunęła się po jego ramieniu, a on ostrożnie sięgnął dłonią do zamka. Oczami duszy ujrzał tytanowe ostrze okaleczające leniwym ruchem, gruba szyje kota.
 Zrobiło mu się niedobrze.
 — Chyba nie powinienem tłumaczyć się kotu — odparł sucho, choć widok szerokiego uśmiechu wywołał w nim paranoiczne napięcie. — Zejdź z drogi. Dobrze ci radzę. — Zacisnął wargi. Starał się zachowywać pokerowa twarz, lecz obawiał się, że warga zadrżała mu z przerażenia.
 Czyżby odezwał się w nim strach? Strach przed tym co będzie musiał zrobić?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Suzo, siedział tuż przed Tyrellem, zagradzając swoim mało wymiarowym cielskiem połowę kamienistej drogi, na której chłopak zdążył się już wypierdzielić. Patrzał ciekawskim wzrokiem w stronę przerażonego osobnika, któremu brakowało jedynie kredowej cery i zawału serca. Zapewne, cudownym widokiem byłoby nagłe zejście anielskiej istoty, jednak w tym momencie kot musiał zadowolić się opływającym od stóp do głów strachem, który zmuszał chłopaka do radykalnych kroków. Czujne oczy wypatrzyły, jak ten sięga po skalpel. Zjeżył się nieznacznie, odczuwając lekki dyskomfort z takiego rozwoju sytuacji. Suzo nie był wrogo nastawiono, lubił jedynie droczyć się i męczyć zagubionych wędrowców. Walka go kompletnie nie interesowała. No chyba, że ktoś posiadał w plecaku herbatniczki, to wtedy mógł nawet drapać i gryźć w imię maślanych delicji.
- Ską-ąd ta a-agresja? - zapytał, przekrzywiając głowę w bok i obserwując go wielkimi jak pięciozłotówki oczami, pochłaniając ciekawskimi wzrokiem każdy ruch dzieciaka. Fascynowało go zdeterminowanie oraz wola walki, jaką reprezentowało sobą to kruche i trochę nazbyt chude ciałko.
- Nie zrobię ci nic - powiedział, podnoszą przybrudzoną i trochę spasioną, od nadmiaru ciastek, dupę z posadzki, i krokiem majestatycznego kanapowego kota ruszył w jego stronę. Otarł się o jego nogi, a jego przerażający uśmiech ani na chwilę nie zmienił swojego położenia. Upiornie rozciągnięte usta wyglądały jak gdyby były zahaczone z obu stron ostrymi końcówkami, a następnie naciągnięte aż po same uszy. Zwierzak wyjęty rodem z horroru bądź jakiegoś filmu fantasy.
- Nie wyjdziesz stąd sam - odparł w końcu, kiedy przestał ocierać się i zadarł wysoko mordkę ku górze. Wbił intensywne gały w Tyrella, zachowując się jakby czytał mu w myślach.
- Znam kogoś, kto pomoże wyjść ci stąd, zboczyłeś i to bardzo - powiedział pewnie. A raczej brzmiał tak, jakby wiedział co mówi. W końcu, kto by nie zaufał gadającemu kotu, ne?
Odsunął się od Tyrella siadając w bezpiecznej od niego odległości, gdyby ten nagle zechciał się zamachnąć na niego skalpelem. W końcu, każdy anioł był lekko niezrównoważonym stworzeniem, skoro pochodził od samego Boga. Suzo nie przepadał za aniołami. Uważał je za niesamowicie pyszne istoty, które chełpią się zaszczytem dotkniętym przez boską rękę.
Kot nie chciał pomagać dzieciakowi, jednak znał podobne scenariusze na tyle dobrze, że wiedział, że strach w końcu ugnie się pod każdym zagubionym wędrowcem w podobnym miejscu, obojętnie jakiej rasy by się nie było. Chciał darować upokorzenia i odganiania go łapą niczym natrętną muchę, kiedy padłby na kolana i błagał o pomoc.
Kot nie chciał pomagać dzieciakowi, jednak znał doskonale sztuczki, której mógł wyjść z sytuacji obronną ręką bez zbędnego lamentu i jazgotu.
- Ale nic za dar-mo, chłop-cze. - Ukazał rząd aż podejrzenie białych, ostrych zębów. - Zadam ci pewną za-gadkę. Jeśli zgadniesz, wskażę ci kierunek drogi jaką masz iść. Do miejsca, w którym odnajdziesz po-moc, ale jeśli źle odpo-wiesz, zostawię cię tu. Samego. - Wskoczył na drzewo, teraz to samemu patrząc na chłopca z góry. Czuł wyższość, jaką musiał ukazać na każdym polu. Anioł, jeśli chciał wydostać się z piekielnych zgliszczy, musiał zdać się na łaskę i niełaskę upierdliwego kota.




Obrażenia: Stłuczone kolano, piecze gdyż zdarłeś sobie skórę. Dwa zadrapania na przedramionach.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To chyba jakiś obłęd.
  Tyrell obrócił się plecami do kota i obejrzał się za siebie. W akcie totalnej dezorganizacji wsunął chude, przybrudzone palce w rozczochrane włosy i okręcił się wokół własnej osi, nie dowierzając w groteskowość tej sytuacji. Przez cały czas usiłował zebrać rozbiegane myśli i opanować strach, który odbierał mu rozum, ale nic z tego.
  Czy powinien mu zaufać?
  Szalone spojrzenie zwierzęcia nie uspakajało jego krążących w zatłoczonym umyśle myśli. Kłębiące się pytania. Wciąż pojawiały się nowe.
  — Znam kogoś, kto pomoże wyjść ci stąd, zboczyłeś i to bardzo.
  Skąd mógł o tym wiedzieć? Jaką miał pewność, że anioł nie zamierzał zapuścić się tu z własnej woli?
  Tyrell obrócił się powoli, odsłaniając swe blade oblicze; uniósł podbródek w gęstym, mlecznym powietrzu. Białe cienie osłaniały jego szczupłą postać, okrywając ją szczelnym wyimaginowanym kocem. Wbił spojrzenie w kota siedzącego na najwyższej gałęzi zdolnej utrzymać ciężar jego tuszy. Pomimo iż mętna mgła umiejętnie maskowała otaczającą ich scenerię, tak jednak turkusowe oczy boskiej istoty jaśniały podkreślone iskrą determinacji.
  — Nie wiesz dokąd chciałem trafić, więc czemu zakładasz taki scenariusz.Co to za miejsce.
  Skalpel poruszył się niespokojnie w jego dłoni; przy tej paskudnej pogodzie nie zabłysnął nawet najmniejszym odbitym blaskiem światła. Kwarantanna. Czuł się jak w zamknięciu. Przerażenie rosło i aby odreagować piętrzący się w nim stres silniej zacisnął narzędzie w dłoni.
  Od razu lepiej.
  — Zagadkę — wypowiedział to słowo przeciągając ostatnią sylabę. — Naprawdę nie słyszysz jak to brzmi? — I znów wsunął palce w sterczące, niepookładane, czarne kosmyki. Prawie parsknął, ale jego usta nie uśmiechały się. Już dawno zapomniały jak to robić. — To, że pokażesz mi drogę nie daje mi żadnej pewności, że będzie ona dobra. Nic o mnie nie wiesz.
  Ściągnął brwi i choć podświadomość gorączkowo oszacowywała jego marną sytuację, wciąż silił się na obojętną minę.
Nigdy nie pokazuj swoich słabości.
Zaufać?
Nie ufaj.
Zaufam.
A co jeśli ten stwór chce cię zwieść? Co jeśli podążasz dobrze, a kocur chce zapędzić cię prosto w zastawioną pułapkę?
  Z wielkim grymasem na twarzy schował skalpel za spodnie.
Muszę spróbować. Nie wytrzymam tu ani chwili dłużej.
  Palce Tyrella poruszył się rozluźniając napięte mięśnie, ale teraz nie czuły się pewnie bez balastu, który wcześniej obciążał ich stawy.
  — Co to za zagadka? I obyś gadał prawdę.
Czarna grzywka okryła jego jasne spojrzenie, teraz sprawiając wrażenie mrocznej kurtyny, która niechętnie zamierzała osunąć się ze sceny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Suzo przyglądał się jawnemu zdenerwowaniu Tyrella, które mieszało się z dozą nieufności oraz niepewności. Kot z szatańskim uśmiechem słynął z mącenia wędrowcom w głowie, dlatego też anioł nie stanowił dla niego większego wyzwania. W jego oczach pozostawał chłopcem, kruchą istotą, którą można omamić. Gdyby miał przy sobie ciastka, sprawa wyglądałby zupełnie inaczej. Wredne usposobienie kota, zmieniłoby się o trzysta sześćdziesiąt stopni i to on najpewniej padłby ofiarą szyderstwa ze strony podróżnego.
- Nie muszę nic o tobie wie-dzieć, aby domy-ślić się, że chce-sz stąd w-yjść. Przysz-edłeś po op-ał – dukał swoim ludzkim, łamanym głosem. Przechylił łeb przyglądając się z uwagą aniołowi, który w tym momencie stanowił dla niego cudowną rozrywkę. Zaśmiał się, a jego ciało falowało wraz z falą dźwiękową jego śmiechu. Kupa futra i tłuszczu. Złośliwe usposobienie idealnie odzwierciedlało fałszywy uśmiech, rozdzierający jego mordkę. Chwilę zakręcił się wokół własnej osi, podążając za swym ogonem.
- Zz-zagadka! Za-aa-gadka! - zapiszczał zachwycony. Zaraz obłąkanym wzrokiem rozglądał się po otoczeniu. Zniknął gdzieś z pola widzenia Tyrella, co mogło się wydawać wręcz niemożliwe zważając na rozmiary wielkiego dupska, no ale...jednak. Znalazł się nagle tuż koło nóg chłopaka, ocierając się o nie pazernie i zadarł łeb wysoko ku górze, wlepiając swe niebieskie gałki w oczy chłopca. Ekscytacja sięgała zenitu.
- Woda go nie zmoczy, ogień nie spali, uderzenia pięścią nie odczuje, podepczesz - nie zwróci żadnej uwagi, a i 100 olbrzymów go nie podniesie – powiedział po chwili, odsuwając się od anioła, jakby w obawie, że ten może go niespodziewanie kopnąć za zbyt trudną zagadkę.
Oczywiście, Suzo uważał, że poziom tej zagadki jest niesamowicie trudny, jednak dla wielu wędrowców okazał się wręcz żenująco łatwy. W wielu sytuacjach mógłby się wykazać większą kreatywnością, jednak lenistwo jakie zazwyczaj nim kierowało skutecznie utrudniało mu pozbywanie się natrętnych podróżników, którzy bezczelnie bezcześcili jego samowolnie przygarnięte ziemie.
Suzo był święcie przekonany, że Tyrell nie odgadnie jego sprytnie skonstruowanej zagadki. Ucieszony własnym sprytem pałętał się z miejsca na miejsce, dając mu czas. Oczywiście, inne bestie czasu mu nie dawały. Zawyły głośnym rykiem rozpaczy, szukając swojej następnej ofiary. Tyrell musiał się naprawdę spieszyć.
Zmierzch zaczął wolno zapadać, a nieopadająca ani na chwilę mgła, robiła się gęstsza. Z oddali dało się usłyszeć jakieś przeraźliwie kłapnięcia zębisk i skowyt. Ciche kroki i kopane kamienie, dawało doskonale do myślenia. Suzo nastroszył futro, a uszy postawił na sztorc. Nasłuchiwał.
- Sz-sz-ybciej, zło-cioutki, bo skończysz ja-ko-ko danie główne. - Zaśmiał się, jednak widać było, że również chciał uciekać. Może i miał pewne zdolności, jednak pozostawiony na pastwę groźnego stada, stawał się smakowitym kąskiem. Zresztą, hej, spójrzcie na niego. Stanowiłby idealny posiłek dla kilku bestii.
Szybciej Tyrell.
Czas ucieka.
Zegar tyka.
Tik, tak.
Tik, tak.





Obrażenia: Stłuczone kolano, piecze gdyż zdarłeś sobie skórę. Dwa zadrapania na przedramionach.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przeraźliwy skowyt zmusił Tyrella do obejrzenia się przez ramię. Biała mgła wydawała się gęstnieć w jego oczach, jak zalany wrzątkiem kisiel. Zrobiło mu się ciepło na policzkach, a szew bluzy, zaczynał zaciskać się podstępnie wokół jego szyi jak pętla. Spróbował go poluźnić, wsuwając za tkaninę dwa szczupłe, zmarznięte palce — jednak nic z tego, jakaś tajemnicza silą wciąż kradła mu oddech.
 — Woda go nie zmoczy, ogień nie spali.. [...]
 — Naprawdę nadal chcesz się w to bawić? — wychrypiał, niedowierzająco wsłuchując się w prymitywny język zwierzęcia.
Co jest z nim nie tak?
 Trzask.
 Gdzieś w otaczającej gęstej mgle rozległ się tajemniczy brzęk toczącego się kamienia. Ciało zdrętwiało mu w jednej chwili przeszyte lodowym soplem chłodu. Zaczął się cofać. Osuwał się w tył tak długo, aż wpadł na drzewo i przyległ plecami do szorstkiej kory niezidentyfikowanego materiału; zacisnął palce na ostrych, drewnianych włóknach, czując jak jedna drzazga wbija mu się w palec.
 — Dosyć. Po prostu pokaż mi drogę, do cholery. To już nie jest zabawne — zabrzmiał rozkazująco, czując jak pierwsza kropla potu materializuje się na jego policzku.
 Tyrell chciał spojrzeć na kota, ale on zniknął jakby w jednej chwili postanowił rozpłynąć się w powietrzu. Uderzony przerażeniem zaczął się rozglądać, tak szybko i gwałtownie, że rozmazany obraz wirował mu przed oczami jak krótkometrażowy film pełen akcji. Popadł w paranoję. Oczy rozbłysły mu z niepokoju, a dłoń instynktownie sięgnęła za niedawno schowaną broń.
 Mgła gęstniała, a cały las wydawał się mu być coraz bardziej odległy i podstępny. Już nie chodziło o drogę; teraz nie wiedział nawet, gdzie znajduje się cokolwiek, łącznie z tym przeklętym kotem na czele.
Gdzie ten pieprzony kot?
 — Sz-sz-ybciej, zło-cioutki, bo skończysz ja-ko-ko danie główne.
 I właśnie w tym momencie gorące włochate ciało zwierzęcia przemknęło wzdłuż jego kostki niczym prąd gorącej wody; ohydny ogon owinął się wokół jego łydki jak fałszywy, jadowity wąż. Kot podniósł głowę i spojrzał na twarz Tyrella, jakby potrafił odczytywać myśli ukryte w jego oczach. Anioł wzdrygnął się, w ostatniej chwili powstrzymując się od sprzedania zwierzęciu kopniaka.
 Gdzieś w oddali usłyszał niepokojące zawodzenie.
Uspokój się, masz to pod kontrolą. Weź się w garść. Nie jesteś słaby, rozumiesz?
 Zacisnął dłoń na rękojeści skalpela. Potrzebował jeszcze pięciu minut, aby zebrać myśli i opanować emocję — a przynajmniej spróbować.
 Sztywna dłoń uzbrojona w ostre ostrze opadła mu wzdłuż ciała jak niesprawne ramię robota.
 Kolejne przeraźliwe wycie.
 Miał mętlik w głowie, nie potrafił się skupić. Gdyby chociaż mógł dostrzec w tej mlecznej zasłonie zbliżające się cienie tych bestii, wszystko było by ła---.
 Zamarł. Skalpel prawie wyleciał mu z dłoni.
 — Cień — powiedział tępo wpatrując się w białą przestrzeń. — To cień, prawda?
 Odwrócił głowę i spojrzał na kota. Oczy błyszczały mu z niepokoju i ukrytej, tlącej się nadziei. Jak długo nie mógł znieść, gdy zwierz w jego obecności kaleczył język japoński, tak teraz chciał go usłyszeć, nawet jeśli brzmiałby krótką łamaną formą 'nie'.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gęsta mgła otulała coraz szczelniej niewielkie, wychudzone ciało Tyrella. Chłopak mógł mieć wrażenie, że bluza nie jest jego jedynym problemem, a że wszystko co go otaczało, pragnęło go pozbawić ostatniego oddechu. Zgliszcza lasu były nieprzychylnym miejscem dla każdego. Swym zimnym paraliżującym oddechem muskały kark podróżnych, przyprawiając ich o dreszcze, a szara mgła mieszająca się z niebezpiecznymi oparami z bagien, wprawiała w omamy słuchowe. Czyżby zbliżające się bestie były wyimaginowanym zjawiskiem wytworzonym przez upiorne pustkowie?
Suzo znikał i pojawiał się tuż koło anioła, jakby karmił się jego przerażeniem. Im bliżej był, tym stawał się zuchwały w swych czynach. Ocierał się o jego nogi, pojawiał się za jego głową, kładąc łeb na ramieniu chłopca, a potem bezczelnie znikał, jakby zabawa przeciągała się zbyt dlugo.
Nagle jednak usłyszał jego głos. Głos, wypowiadający odpowiedź na jego sprytnie skonstruowaną zagadkę. Cholerny dzieciak.  Czemu musiał tak szybko odpowiedzieć. Gdyby jeszcze tak chwilę postał, najpewniej oszalałby całkowicie, a zbliżające się dźwięki możliwie, że stałyby się rzeczywistością rozszarpującą go na drobne kawałeczki.  Suzo siedziałby sobie wówczas na wygodnym drzewie, w bezpiecznej odległości i podziwiałby obraz masakry z karykaturalnym uśmiechem na pysku. Ten dzieciak zdecydowanie go irytował.  Wolał poprzednich podróżników, przez których kości można było się potykać.
- Chodź za mną - powiedział niechętnie i poczłapał naprzód. Nieco przyspieszył kroku podnosząc ogon do góry jako swoistą flagę dla oczu Hydry.
Przechodzili przez połamane gałęzie, drogą wydającą się donikąd, aż do momentu, w którym żwirowa droga skończyła się, a za pod stopami Drug-ona pojawiała się niezbyt bujna, ale zielona trawa. Suzo siadł opasłym tyłkiem na granicy, jakby obawiając się przekroczenia lepiej wyglądającego skrawek lasu. Wskazał pyskiem na wysokie pagórki.
- Za ni-mi jest niewi-elka chata, na-leż-ąca do tutejszego. Zna ka-żdy skrawek tego miejsca. Wy-yyprowadzi cię - potaknął. Wstał na cztery łapy i spojrzał niechętnie z dołu na Tyrella. Nie dał mu zbyt wielkiej rozrywki, ani nawet ciasteczek. Co za sknera. A przecież on się tak napracował i musiał przejść taki kawał drogi! Prychnął jedynie, po czym przemknął mu pod nogami.
- Idźże ju-ż.  Al-e uważa -aaj. To dzi-wak. - Ponaglił go, po czym po prostu zostawił go samego. I tyle. Przygoda z kotem skończyła się szybciej niż się zaczęła, a Tyrell ponownie pozostał sam. Mimo samotności, miejsce poza granicą pustkowia wydawało się bardziej przychylne. Im więcej stawiał kroków, tym zbliżał się do wspomnianej przez Suzo chaty, znajdującej się za niewielkim pagórkiem. Chata wyglądała na własnoręcznie zrobioną z surowców zebranych w pobliskiej okolicy. Drewniana konstrukcja, wspierała stożkowy drewniany dach z kominem, z którego akurat tlił się dym. Widocznej chłopak miał szczęście, gdyż zastał gospodarza w  środku.




----------------------------------------

Obrażenia: Stłuczone kolano, piecze gdyż zdarłeś sobie skórę. Dwa zadrapania na przedramionach.


Jedziemy z dealine, bo nigdy tego nie skończymy. Termin do odpisu: 09.10.2016r. godz. 00:00
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak długo szedł? Nie wiedział. Jedyna rzecz jaka była mu teraz pewna to cel, który wyłaniał się leniwie z coraz to rzadszej, mlecznej mgły. Biała zasłona nadal lewitowała w powietrzu, jednak im bardziej chłopak posuwał się naprzód tak ta puszczała jego ciało, pozostawiając gdzieś w tyle wyciągnięte, zawiedzione, długie palce, które już nie potrafiły go dosięgnąć.
  Tyrell poprawił kołnierz, naciągnął kaptur na głowę, a dłonie wepchnął w kieszenie wyciągniętej bluzy. Wypuścił ciepłe powietrze z płuc, próbując ukryć suche usta w poszarpanej tkaninie; jego oddech tworzył delikatną rozmytą parę. Zrobiło się chłodno, a może cały czas otulał go chłód, ale on pod wpływem buzującej adrenaliny kompletnie go zignorował? Żwir brzęczał mu pod stopami jak łamane, kruche kości poprzednich śmiałków, którzy pewnie próbowali tu dotrzeć.
Gadanie.
  Coraz wyraźniej odczuwał przebyta drogę. Kolano piekło go żywym ogniem, ale był w stanie to znieść. Głód i pragnienie odbiegały mu siły i powoli zaczynał odczuwać znaczny spadek koncentracji, gdy na kolejnym wzniesieniu, musiał przytrzymać się kępy trawy, by nie poślizgnąć się na śliskich, drobnych kamieniach.
  Ta droga — która równie dobrze mogła trwać wieki — w końcu zaprowadziła go do drewnianej chaty o której mówił kocur. Hydra podniósł wzrok na szpiczasty dach konstrukcji, gdy wspinał się na pierwszy stopień prowadzący na ganek; chwile potem stal już u stóp solidnych drzwi. Zamknął oczy czując poszczypujący chłód na przyrumienionych policzkach.
Jeśli zdoła wyprowadzić mnie z tego pustkowia, nigdy nie pozwolę sobie tu wrócić.
  Wyciągnął dłoń z kieszeni. Była sztywna i sucha, jak szorstki kamień, wyrzucony na brzeg morza, oświetlany godzinami przez prażące promienie słońca. Zacisnął dłoń w pięść (poczuł jak zziębnięta skóra pęka mu na knykciach) i powoli uniósł powieki. Pod ich ciężką kotarą kryło się beznamiętne, zmęczone, ponure spojrzenie, które nie mówiło kompletnie nic.
  Zapukał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pukanie Tyrella na nic się zdało. Nikt mu nie otwierał. W końcu skuszony ciepłem, mógł wejść do środka i poczekać na domniemanego, dziwnego gospodarza. W chacie było ciepło. Na wprost znajdował się kominek, w którym paliło się drewno. Na ścianach wisiały skóry zwierząt, a raczej czegoś co miało je przypominać bądź jakiejś stare talerze. Widocznie ta osoba musiała sama je wykopać. Dodatkowo na prowizorycznym stole stały gliniane naczynia. Chałupnicza robota. Chata posiadała jedynie jeden pokój, w którym znajdywała się kuchnia, sypialni i łazienka; składająca się z wysokiego wiadra oraz żeliwnej wanienki do mycia. Gdzie nie gdzie nawet można było zauważyć wiszące zioła, które dawno ktoś sobie ususzył. Miejsce nie zachwycało, jednak również swoim wyglądem nie zniechęcało.
Chłopak czując ciepło otulające jego zmarznięte ramiona, mógł poczuć chwilowe bezpieczeństwo i senność. A kiedy przysnęło mu się, po dosłownie kilku chwilach, mógł poczuć mocne trącanie w ramie. Z patyka. A w sporej odległości stał pokraczny starzec z długą brodą i o wzroście z metr trzydzieści. Brodę miał długą do samej ziemi, a jego dziecięce oczy zaświecił się na widok budzącego się jegomościa. Na twarzy miał dziwne zielone plamy, jakby były efektem pleśni. Ubrany w jakieś stare, znoszone szaty podpierał się na wystruganej, drewnianej lasce.
- Co robisz w moim domu! - Głos miał dość piskliwy i bardziej przypominający nastolatka. Dziwne połączenie zaważając na całą jego postać. Wyglądał naprawdę komicznie bądź jakby został wyrwany z jakiegoś zaczarowanego świata. A może, to tylko wirus tak go deformował.  Pokurcz spoglądał na Tyrella z daleka, z podejrzliwą miną. Nad ogniem ważyła  się jego mikstura i gdyby nie fakt, że zaraz mu wykipi z kociołka, stałby dalej jak zaszczuty, a tak zmuszony zerwał się z miejsca, prawie potykając o swoją brodę do paleniska i metalowym pogrzebaczem do pieca, ściągnął garnek. Dmuchał w pojawiającą się nad wywarem parę. Spojrzał na chłopaka trochę niezadowolony, oskarżycielskim wzrokiem.
- Mogłeś chociaż to ściągnąć z ognia. Prawie mi się zważyło - mruknął i odstawił kociołek na stół, zapominając całkowicie o tym, że anioł zrobił mu włam do domu. Widocznie mężczyzna naprawdę był dziwakiem, a Suzo wcale go w tej kwestii nie okłamał.
- Więc mówisz, że przyszedłeś tutaj się ogrzać? - Mówił? Przecież Tyrell jeszcze nie zdążył jeszcze niczego wydusić z siebie, gdyż staruszek non stop mówił do siebie. Zachowywał się jakby nagle przestał go interesować fakt najścia i zajął się swoimi sprawami. To znaczy, siadał przy stole, wrzucają do glinianej miseczki jakieś grzybki. Moździerzem począł je ugniatać na miał. Zaśmiał się sam do siebie, niczym święty Mikołaj z typowym dla niego "ho, ho".
- Chodź, kurczaczku. Pewnie jesteś głodny i spragniony, prawda? - zapytał i odwrócił głowę w kierunku siedzącego Tyrella. Kurczaczku? Ha. Koleś miał naprawdę nierówno pod sufitem, jednak patrząc w te dziecięce oczy, nie odczuwało się przed nim strachu. Wręcz przeciwnie.  




----------------------------------------

Obrażenia: Stłuczone kolano, piecze gdyż zdarłeś sobie skórę. Dwa zadrapania na przedramionach.


Termin:  16.10, godz. 00:00
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach