Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 8 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

Go down

Pisanie 16.02.18 3:51  •  Dom Harakawa - Page 8 Empty Re: Dom Harakawa
Jeżeli był zdenerwowany... albo w sumie „zestresowany” to nie dał tego po sobie poznać. Twarz miał ściągniętą w lekkiej irytacji, ale poza tym nie przejawiał żadnych oznak strachu albo poczucia dyskomfortu zaistniałą sytuacją. A jakby na to nie spojrzeć — mieli do czynienia z włamywaczem. Prześladowcą. Z kimś, kto mógł zagrażać życiu.
Nawet mimo niewinnego wyglądu i trochę tandetnemu szykowi zdań.
Kyōryū opuścił rękę z figurką krótko po tym, jak poprosiła o to Ylva, choć prawdę mówiąc ledwo się na niej skupiał. Wzrok miał wbity w twarz rudowłosego mężczyzny. Sondował go uważnie, rozbierał na czynniki pierwsze. Chciał zapamiętać każdy skrawek, każdy rys, każdy możliwy punkt charakterystyczny.
Jeżeli raz jeszcze cię spotkam — zatłukę.
Kiedy wreszcie nieznajomy i funkcjonariusz wyszli Rūka jeszcze chwilę stał, ze spojrzeniem skierowanym ku wyjściu z kuchni. Dopiero potem odwrócił głowę i spojrzał na przyjaciółkę. Ciemne oczy chłopaka były nieprzeniknionym niebem bez ani jeden gwiazdy. Niespiesznie przekręcił się przodem do Harakawy i odstawił pochwyconą z holu „broń” na stoliku kuchennym.
Wcześniej nic nie powiedział — nie potwierdził jej wersji wydarzeń. Był wręcz skory upierać się przy swoim, gdyby żołdak nabrał wątpliwości. I teraz Kyōryū również zdał sobie sprawę, że ciężko mu ubrać myśli w słowa. Potrzebowałby na to czasu, o wiele więcej czasu niż posiadał.
Wciągnął powietrze, uniosła mu się pierś. Prawie powiedział pierwsze, co wślizgiwało mu się na język, ale dokładnie w tym samym momencie usłyszał słowa za swoim ramieniem. Wargi zacisnęły się, a głowa obróciła, aby Rūka mógł spojrzeć ponad ramieniem na wchodzącego funkcjonariusza.
Teraz, gdy sytuacja się uspokoiła — gdy po prostu nie było tu tego wariata — Rūka mógł się lepiej przyjrzeć stróżowi prawa. Pierwszym wnioskiem, jaki wyciągnął, było to, że go zna.
Kojarzę, uściślił, prostując ramiona i unosząc brodę, jakby szykował się do stanięcia na baczność, gdy tylko padnie rozkaz.
— Mogę poznać twoje imię?
Kyoryu Rūka — zameldował mimowolnie, wyczekująco wpatrując się w twarz osoby, która raz na jakiś czas migała mu w tle podczas treningów z panem Moroiem. Spodziewał się czegoś dodatkowego, ale mężczyzna tylko wszystko zakodował i wyszedł. Tym razem na dobre.
Co za ironia. Rū mu zazdrościł. Strażnik wychodząc z tego domu, miał już sprawę zamkniętą. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że dla niektórych prawdziwa „walka” dopiero się rozpoczynała.
Co ci strzeliło do łba? — szept przetoczył się po kuchni.
Dopiero teraz można było odnieść wrażenie, że po wyjściu Shinyi i Velesa, pomieszczenie stało się zbyt ciche, wręcz pozbawione bodźców dźwiękowych. Nie słychać było jeżdżących po ulicy aut, nigdzie nie było Kiry i Kouty, nawet matka Ylvy nie snuła się po domu, stukając bosymi stopami o deski podłogi.
Rūka doskonale więc słyszał dudnienie w skroniach. Słyszał przełknięcie śliny. Słyszał głos w głowie, który natrętnie powtarzał to samo zdanie. Coś mogło się stać. Coś mogło się stać.
Gwałtownie zwrócił się frontem do dziewczyny. Twarz mu spochmurniała, gdy zadarł rękę ponad swoją głowę.
Ty tępa kretynko! — warknął, wkładając siłę w całe ramię. Uderzę ją, pomyślał wtedy otępiale. Ale nie wykonał ruchu. Palce zatrzymały się w powietrzu, a ciało jakby zwiotczało. Mina mu zrzedła. Zniknął wyraz bezrozumnej furii. Na jego miejscu pojawiło się zaskoczenie i ulga.
Nie rozumiał, dlaczego nie wyprowadził ciosu, choć tylko on wydawał się teraz najodpowiedniejszą opcją. Jedynym kubłem zimnej wody dla Harakawy, która ze śmiechem wpuściła do domu kogoś tak podejrzanego jak nieznajomy wyprowadzony przez stróża.
Dlaczego nie umiem jej uderzyć? Mogła doprowadzić do tragedii. Z głupoty. Z własnej cholernej głupoty!
Mimo tej świadomości ręka Rūki opadła lekko na ramię rudowłosej. Palce wślizgnęły się na jej bark, a potem objęły tył szyi dziewczyny, łapiąc Ylvę jak nieposłuszne zwierzę. Dlaczego gniew zniknął tak szybko? Przecież zachowywała się nierozważnie.
Nim zdążył sobie na to odpowiedzieć przyciągnął przyjaciółkę w swoją stronę. Naparł ręką na jej kark, aby się do niego zbliżyła, a wolną ręką objął ją w ramionach, zamykając drobne ciało w niedźwiedzim uścisku. Chwyt jakiego doświadczyła mógł być nawet bolesny, ale może chociaż jej marudzenie zagłuszyłoby huczenie serca, które uderzało o żebra w zawrotnym tempie.
Musisz uważać — zaczął cicho, mimowolnie. — Bardziej uważać, kiedy mnie nie będzie. Dociera to do ciebie? Ten facet był podejrzany. Nadal jest. — Odetchnął z rozdrażnieniem, parząc gorącym powietrzem czubek głowy Ylvy, w której włosy wtulił twarz. — Myślałem, że nie zdążę.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.02.18 1:44  •  Dom Harakawa - Page 8 Empty Re: Dom Harakawa
Trzaśnięcie zamykanych drzwi rozbrzmiało jak uderzenie katowskim młotem o posadzkę roztrzaskując pewne żelazne więzy. Zostali sami. Zupełnie sami, a świat, jaki dookoła nich istniał, zatrzymał się na tę jedną chwilę. Nie potrafiła się poruszyć i przywitać go swoim codziennym entuzjazmem. Jakby niewidziana dłoń nacisnęła guzik z wyłączeniem. Na moment przestała oddychać, wpatrując się w wyprostowaną sylwetkę.
Nawet jego postawa się zmieniła. Emanuje czymś innym, odległym i nieosiągalnym, przemknęło jej przez umysł. Mimo to wciąż nie odezwała się, mając wrażenie, że powinna trzymać język za zębami. Jak nigdy. A przywilej pierwszego słowa został wręczony w dłonie chłopaka.
Wreszcie cichy szept przeciął uciążliwą ciszę, umożliwiając dziewczynie uniesienie spojrzenia, które uporczywie do tego momentu wpatrywało się w bose stopy. Serce zadrżało, gdy ujrzała wściekłość w jego spojrzeniu i uniesioną dłoń.
Dziwisz się?
Ramiona momentalnie uniosły się wyżej, gdy sylwetka rudowłosej skuliła się wraz z mocno zaciskającymi się oczami, w oczekiwaniu aż padnie cios. To było absurdalnie nowe dla niej samej zachowanie. Jej własne zachowanie. Wielokrotnie w swoim życiu obrywała. Co prawda w głównej mierze kiedy stawała na linii ofiara a agresora, nie myśląc zbyt wiele, instynktownie przybierając niewidzialną pelerynę heroiny. Ewentualnie w podstawówce, gdy podpadła grupce dziewczyn. Zawsze scenariusz był taki sam. Wiedziała, że lada moment padnie cios. Wiedziała i z dumnie uniesioną głową czekała, a dopiero potem działała. Ale teraz było inaczej. Pierwszy raz kuliła się jak wystraszone szczenię.
To Ruuka. Ostatnia osoba, od której można było się spodziewać ciosu. Nawet, jeżeli był to zasłużony cios.
Uchyliła powieki dopiero wtedy, gdy poczuła jego ciepły dotyk. Nawet, jeżeli nieco zbyt mocny, niż zazwyczaj. A potem ciepło stało się o wiele bardziej intensywne, a jego zapach stał się silniejszy, podrażniając jej zmysły. Wpatrywała się przed siebie ponad jego ramieniem, mając wrażenie, że przez ciszę panującą w pomieszczeniu jest w stanie dosłyszeć każdy, najmniejszy szmer.
Miała wyrzuty sumienia. Cholernie ciężkie i przytłaczające. To przez nią cały ten zamęt. To przez nią Ruuka musiał przejechać tyle kilometrów. To przez nią się wściekł. To….
- Przepraszam. – powiedziała cicho. Miał rację. Była lekkomyślna, głupiutka i nierozważna. Wielokrotnie na własne życzenie pakowała się w kłopoty. Ale zawsze w jakiś sposób z nich wychodziła. I nigdy nie brała ich na poważnie. Nawet nie brała pod uwagę, że mogło coś jej się stać tak naprawdę. Bo zawsze sobie radziła.
Otworzyła szerzej oczy, w których zaszkliły się łzy. Nie, nie dlatego, że czuła ścisk serca z powodu wyrzutów sumienia. Ale dlatego, że poczuła jak ktoś zdejmuje z jej ramion niewyobrażalny ciężar. Od kiedy pamięta, dbała i martwiła się o Ruukę. O chorą matkę. O braci. To ona w klasie przejmowała większość obowiązków. Wysłuchiwała płaczu dziewczyn, chociaż ich nie rozumiała. Wmawiała sobie, że tak musi być. W końcu jest silna, niepokonana. Ale w tej jednej chwili role się odwróciły. Było to dziwne uczucie, ale jednocześnie niezwykle krzepiące i przede wszystkim ciepłe.
Wargi zadrżały i uniosły się w delikatnym uśmiechu.
Żałowała jedynie, że stało się to w tak niefortunnym momencie i sytuacji.
Wreszcie obie dłonie powoli się uniosły, by objąć Ruukę, ale w połowie drogi zadrżały i zatrzymały się. Nie. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie teraz. Jeszcze nie teraz. Wciąż nie zabiła w sobie tych uczuć. Nie objęłaby go jako przyjaciela.
Dłonie opadły, a potem wślizgnęły się pomiędzy nich i delikatnie odsunęła go od siebie. Tak, tak było zdecydowanie lepiej. Tak właśnie powinna postąpić.
Odetchnęła cicho pod nosem, a potem zadarła głowę, spoglądając na niego i uśmiechając się wesoło.
- Z każdym kolejnym razem wydajesz się wyższy. – – powiedziała obserwując go niemal z uwagą. - Szkoda, że nie jesteś w mundurze. Chciałabym zobaczyć cię w mundurze!
Nie, to nie to.
Klasnęła w dłonie wpatrując się w niego błyszczącymi oczami. Naprawdę chciała. Była pewna, że będzie prezentował się w nim świetnie. Ale….
Czemu się wahasz?
Spojrzała w bok łapiąc się za lewe ramię, a jej uśmiech nieco zbladł.
- Czemu się waham? – zapytała cicho, ledwo szeptem, bardziej do siebie, a niż do niego. W jednej chwili w jej wzroku pojawiła się determinacja, a ciało samo ruszyło, pokonując tę drobną odległość między nimi. Wtuliła się w niego, mocno, zaciskając palce na materiale jego kurtki, niemal nim szarpiąc w dół. Stała tak chwilę, wsłuchując się w rytm jego serca, odczuwając wreszcie satysfakcję i spełnienie. Jakby to był ich ostatni raz, a świat miał się skończyć jutrzejszego dnia.
- Przepraszam. – powtórzyła nagle - I dziękuję – dodała, chociaż nie sprecyzowała powodu, dla którego dziękowała. Odwróciła głowę, zadzierając ją bardziej i opierając brodę o jego mostek, szczerząc się radośnie.
- Naaaaprawdę jesteś wyższy, Ruuchan.
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.02.18 16:23  •  Dom Harakawa - Page 8 Empty Re: Dom Harakawa
Ten podejrzany typ mógł być kimkolwiek. Równie dobrze wariatem, który nie chciał zrobić nikomu krzywdy, ale książka nie musi mieć wnętrza dopasowanego do klimatu okładki. Chuchanie na zimne to zasada, którą Rūce wpajano od kiedy przekroczył bramę do północnego rewiru Miasta-3. Początkowo z drwiną w kącikach uśmiechu wsłuchiwał się w teksty o stosowaniu ucieczki przy byle podmuchu wiatru, ale im więcej wykładów miał za sobą, tym bardziej przekonywał się do świętej reguły.
Oczywiście, nie był tchórzliwy. Zdawał sobie też sprawę z posiadanej siły, którą szlifował licznymi treningami. Jednak ich przeciwnik był szybszy, zwinniejszy, potężniejszy od jakiejkolwiek istoty, a to oznaczało nie mniej nie więcej tyle, że nawet rygorystyczny kurs zaserwowany przez Moroia mógł nie pomóc w bezpośredniej konfrontacji. Jedyną faktyczną przewagą nad agresorami były ludzki spryt i wrażliwość na otoczenie.
Jednocześnie stałe wpajanie norm zakorzeniło w nim jakąś obsesję. Albo przynajmniej paranoję. Zaczął chodzić wyprostowany i naprężony, jakby przygotowywał się na odparcie ataku, choć nie wyszedł jeszcze poza mury i nie miał do czynienia z prawdziwym zagrożeniem; otaczał się ludźmi, słabymi, nieświadomymi, niewalczącymi ludźmi. Wcześniej wykazywał się minimalnym zaufaniem do innych, teraz ta „naiwność” została starta na proch. Nie był w stanie uwierzyć, że nieznajomy był „zwykłym szaleńcem”. Niegroźnym. Głupim, ale niewinnym.
W jego uniwersum nie istniało coś takiego.
Powoli wdrażano go też w informacje niedostępne dla statystycznego mieszkańca. Ylva nie miała pojęcia o łowcach, którzy próbują zaburzyć cały system od wewnątrz. Byli jak tykająca bomba z zerującym się minutnikiem, ale niestety, czas do wybuchu nie był znany nikomu. Rūka wzmocnił uścisk, przymykając na moment powieki. Nie znał zbyt wielu szczegółów, ale nawet tych pobieżnych relacji z uczelni nie mógł jej zdradzić.
Gdybyś o tym wiedziała, byłabyś ostrożniejsza, przez moment ta myśl w niego uderzyła. Stała się jasna jak błysk pioruna na nocnym niebie. Naraz zachciało mu się wszystko powiedzieć. Odsunąć od siebie Harakawę, zmusić, żeby spojrzała mu w twarz i uwierzyła w te brednie, które wydają się tak nierealne, odległe i niezwiązane z utopią miasta.
Powstrzymał się tylko dlatego, że w głowie pojawiło się wspomnienie. Twardy ton, który mówił: „wyhoduję w tobie takiego żołnierza, że raz dwa odzyskamy całą Ziemię dla siebie. Pamiętaj, że właśnie o to walczymy”.
Uchylił powieki czując, jak dłonie Ylvy dotykają jego brzucha, a potem wsuwają się wyżej.
„Gdyby rząd pragnął tylko rozlewu krwi, organizowane byłby jakieś walki...”.
Jej palce powoli docierały do torsu, który aż do tej pory ściśle przylegał do dziewczyny.
„... nie chodzi o to. My zajmujemy się brudną robotą, bo ktoś musi. My dostajemy w pysk nieufnością, bo ktoś musi trzymać całe miasto za mordę. My okłamujemy ludzi, bo ktoś musi zapobiegać panice”.
PANICE.
„Ostatecznie czego nam trzeba, to chaos wewnątrz murów. Nie myśl o tym jak o brzemieniu”.
Mięśnie chłopaka zaczęły się napinać jeszcze mocniej, kiedy Ylva użyła siły. Nieznacznej, ale wystarczającej, aby dać mu do zrozumienia, że ma się odsunąć.
„To zaszczyt, to duma”.
Nie czuł żadnej dumy, kiedy musiał ją puścić. Żołnierska potęga dawała mu przewagę nad kruchą przyjaciółką, ale nie wykorzystał jej bez względu na to, jak łatwo przyszłoby zrobienie tego, na co akurat miał ochotę. Pozwolił, aby jej ręce ich rozdzieliły.
Nigdy nie był wylewną postacią. Każdy wokół zdawał sobie sprawę, że Kyōryū nie słynął z pragnienia czułości i rzadko kiedy zdobywał się na gesty, które miały faktyczne znaczenie. Teraz czuł mrowienie w całych ramionach, które musiał przytrzymać przy sobie, by znów nie zamknąć Ylvy w klatce. Walcząc samemu ze sobą obrzucił ją tylko ciemnym, skupionym spojrzeniem.
— Z każdym kolejnym razem wydajesz się wyższy...
Jej twarz rozjaśniła się uśmiechem, a on natychmiast poczuł się zraniony. W jednej sekundzie zrozumiał, jak wiele kosztowało ją zachowanie swojego „ja” i jak bardzo chciała, żeby cała ta sytuacja nie była tak zła, jak się wydaje. Jak wiele starała się upozorować, żeby był spokojniejszy i mógł zająć tym, na co się zdecydował.
Powinno być odwrotnie, wiesz?
Ylva klasnęła w dłonie akurat w momencie, jak Rūka chciał się odsunąć na jeszcze jeden krok. Zwiększenie dystansu miało mu pomóc, bo nie wytrzymywał ze świadomością, że musiał zostawiać ją samą. Tę nierozważną durnotę, która pakowała się w kłopoty. Kłopoty, których przecież chciał jej oszczędzić wychodząc na front. Pozbywając się prawdziwego zagrożenia.
Tymczasem ona nie radziła sobie nawet z drobnostkami, które ją otaczały. Z cholerną...
Nagle czarnowłosy się zatrzymał. Miał już stopę przesuniętą w tył i przenosił na nią ciężar ciała. Ale idealnie w tej samej chwili poczuł jak drobniejsze ramiona dziewczyny go obejmują i zatrzymują w miejscu.
Powieki drgnęły w zaskoczeniu, ale faktycznie znieruchomiał.
Przepraszam.
I dziękuję.
Opuścił brodę, by móc na nią spojrzeć. Z tej perspektywy naprawdę wydawała się niższa.
Nie, po prostu świat musi utrzymać odpowiedni poziom. — Uniósł brew, jakby dawał jej coś do zrozumienia. — Dlatego dzieci są małe, kurczaczku — wypowiadając te słowa (ostatnie określenie z nietypową dla siebie ironią) przesunął rękoma wzdłuż jej boków, aż dłonie nie zamarły na biodrach Ylvy. Słabe wcięcie w talii — pomyślał w otępieniu, wykrzywiając wargi w przedsmaku uśmiechu, który ledwo dosięgnął do jego oczu. Ale nie tylko wyglądem Ylva odbiegała od „dorosłych” kobiet. — Spróbuj trochę bardziej o siebie dbać, Ylv. Naprawdę nie zawsze będę w stanie rzucić wszystko, żeby przyjechać — przyznał bez zbędnego koloryzowania, nawet jeśli oboje zdawali sobie sprawę z tej oczywistości. Ich kontakt już ograniczał się do weekendów. Później miało być gorzej.  Z cichym, upozorowanym westchnięciem podjął temat: — Choć wiem, że teraz też nie musiałem tego robić. Poradziłabyś sobie we własnym zakresie... ale z drugiej strony uszanuj moją decyzję. Z naszej dwójki to ja mam być tym, który się naraża. Korzystaj z tego, że rosnę w siłę, że nadstawiam karku, abyś mogła żyć bezpiecznie. — Oderwał palce od kościstego  biodra i wsunął je w niesforny kosmyk, który opadał na twarz Harakawy. Czy jej włosy były w dotyku takie same jak Verity? Wpatrywał się chwilę w rude pasmo, tylko w połowie świadomy, że te dwie dziewczyny różniły się w zasadzie wszystkim. I jeżeli Greenwood była symbolem spokojnej, stabilnej ziemi, to Ylva musiała być ogniem, który pochłania wszystko na swojej drodze. Ciepły, niszczycielski płomień. — Będę tu wracać, dlatego spraw, żebym nie zjeżdżał z jednej bitwy w drugą — dodał z rozmysłem, ale tym razem w ton zaplątało się jakieś napięcie, dziwna zachrypnięta nuta. Ciemne brwi chłopaka ściągnęły się lekko ku sobie. — Czy taka perspektywa podcina ci skrzydła?
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.02.18 1:26  •  Dom Harakawa - Page 8 Empty Re: Dom Harakawa
To było to, czego potrzebowała. I za czym tęskniła. Ta bliskość, na którą sobie pozwalała, a jednocześnie która nie powinna do niej należeć. Tak naprawdę nigdy nie należała, chociaż wielokrotnie korzystała z przywileju ‘przyjaciółki z dzieciństwa’. Wiedziała, że Ruu niekoniecznie przepada za tym, ale i tak wiele razy sama pchała się na niego, przetaczała przez jego ciało niczym czołg przez konar albo po prostu łapała go za dłoń. Bo chciała. Bo tego potrzebowała, bo miała taki kaprys w danej chwili. Robiła to nieświadomie, bo na pewnym etapie stało się to czymś naturalnym dla niej. Czymś podobnym do oddechu, bez czego nie mogła żyć. Ale również w pewnym momencie swojego życia zdała sobie sprawę, że ‘bliskość’ w jej mniemaniu diametralnie różni się od ‘bliskości’ w oczach ciemnowłosego. Choć podobne, to oddzielone były grubą linią.
Nawet kiedy nieporadnie zaczęła odnajdywać się w swoich uczuciach, to nadal lgnęła do tego jak ćma do światła. Nadal sięgała po coś, co było zamknięte w klatce przez jej dłońmi. Mimo świadomości, że tak naprawdę to sama siebie rani i krzywdzi. Powoli zabija.
Naprawdę jak ćma, która lgnie do światła tylko po to, by w nim spłonąć.
Wargi ścisnęły się w wąską linię, tak samo, jak niewidzialna pięść wbijała się w jej żołądek. Był tutaj. Czuła go. Trzymała w swoich ramionach. A jednocześnie miała wrażenie że go wcale tutaj nie ma. Powieki powoli opadły, a palce zsunęły się nieznacznie, naciągając materiał kurtki jeszcze bardziej. Chciała, choć egoistycznie, by ta chwila trwała jeszcze przez moment, nim znowu zniknie na długie tygodnie. Wyjątkowo puste tygodnie.
Była okropna. Bo myśli zaczęły krążyć dookoła pojawienia się Velesa, dzięki któremu znowu mogła go zobaczyć. I nawet cieszyła się, że taka sytuacja wyniknęła. Czy była aż tak egoistyczna i bezmyślna? A przecież jeszcze nie tak dawno, zaledwie rok wstecz, nigdy nie potrzebowała żadnego pretekstu. Wtedy nawet nie rozważała opcji, że ich beztroskie lata bycia niemal nierozłącznymi wreszcie dobiegną końca. Nie myślała przyszłościowo.
Odetchnęła cicho, jakby wszystkie ciężkie myśli w jednej chwili uleciały z niej. Koniec tego dobrego, musiała wrócić do rzeczywistości, chociaż niechętnie.
Palce wreszcie rozluźniły się, choć nie wypuściła go z objęć. Jeszcze nie.
Uśmiechnęła się, tym razem niczego nie wymuszając.
Ha? – nadęła nieco policzki, przypominając teraz najedzonego chomika albo pandę, która właśnie konsumowała bambusa.
Wypraszam sobie! Też urosłam tu I ówdzie! – prychnęła na jego określenie względem niej, ale jej oblicze bardzo szybko rozjaśniło się. W jego słowach znajdowało się ziarno prawdy. Niestety, ale i ona w końcu będzie musiała opuścić bezpieczną strefę swojego komfortu i spojrzeć w przyszłość z nieco innej perspektywy, a nie karmiąc się szczenięcymi wspomnieniami.
No przecież dbam! No dobra, może trochę postąpiłam nierozważnie, ale…. No może trochę bardzo, ale przecież nie jestem księżniczką z wieży czy damą w opresji. – taka prawda. Różniła się od większości dziewcząt. Nie miała dziewczęcej figury, bliżej jej było do chłopaka. Niezbyt duże piersi, więcej kości niż krągłości. Nawet włosów nie była w stanie zapuścić, chociaż chciała. A najdłuższe sięgały łokci. Oczywiście od jakiegoś czasu przestała obgryzać paznokcie i trzymać je ekstremalnie krótko. Nawet trochę je zapuściła, maznęła bezbarwnym lakierem. Rzęsy podkręciła tuszem, czy czasem używała parę kropel perfum. Ale to było wszystko. Bo nie czuła się w tym wydaniu dobrze. To nie był jej świat. Tak samo charakterem nie przypominała dziewcząt. Delikatne i wrażliwe, niemal łamiące się od dotyku innych. Czujące się bezpieczne jedynie w ramionach silnych mężczyzn.
Ale to nie była ona.
To ona była silna i niezależna, chociaż miewała chwile słabości. To ona dźwigała ciężar na ramieniu. Z drugiej strony…. Chyba nie zaszkodzi zdjąć go nieco i pozwolić komuś innemu go ponieść? Może czas najwyższy pozwolić komuś na to.
Jestem silna, dlatego nie musisz się o mnie martwić! Wiesz, że sobie poradzę, ale… – odsunęła się nieco od niego, chociaż nadal stała na tyle blisko, by móc go czuć i otulać się jego ciepłem.
Obiecuję, że postaram się być mniej lekkomyślna. W końcu powiedziałam ci, że chcę, aby tutaj była twoja bezpieczna przystań. Ale musisz mi też coś obiecać. Obiecaj, że będziesz wracał, ale tak naprawdę. Nie tylko ciałem. – uniosła lewą dłoń i położyła ją na jego policzku, delikatnie głaszcząc opuszkiem kciuka ciepłą skórę.
Że gdy przekroczysz ten próg, będziesz zdejmował maskę wojskowego oraz mundur zostawisz na zewnątrz. – palce zsunęły się z policzka, zahaczając o zarysowaną szczękę, potem szyję, gdzie wyczuwała tętno, aż palce opadły na spięte ramie.
Że nie będziesz stał z wyprostowanymi I sztywno ściągniętymi ramionami, a rozluźnisz się. Że będziesz dzielił się ze mną z tym, co ci ciąży. Może nie będę mogła ci pomóc, może nie zrozumiem wszystkiego, ale chociaż cię wysłucham i spróbuję trochę ponieść twój ciężar. Że po przekroczeniu tego progu, będziesz swobodnie mógł być sobą i robić co chcesz. – uśmiechnęła się w jego stronę i przechyliła głowę w bok.
Bo to twój dom, Ruuchan. I zawsze nim będzie. Tutaj możesz być sobą.

                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.03.18 3:43  •  Dom Harakawa - Page 8 Empty Re: Dom Harakawa
„Nie jestem księżniczką z wieży...”
Skrzywił usta, nagle wtrącając się jej wpół zdania.
Wiem, Ylv. Wiem. Ja po prostu... — Zamarł ze wzrokiem wbitym w nieokreślony punkt na jej twarzy, szukając w zakamarkach podświadomości tego, co pragnął jej przekazać, a co zawsze w takich chwilach brzmiało banalnie. — Po prostu wolałbym czasami, żeby było inaczej — dokończył ciszej.
Miała mało dziewczęcą figurę i to dostrzegał każdy, kto tylko się na nią napatoczył — niewielkie piersi często kompletnie zasłonięte przez zbyt obszerne sportowe bluzy nie stanowiły zachęty dla potencjalnych adoratorów. Do tego dochodziły kościste biodra, które już samym widokiem kaleczyły, co tu mówić o fizycznym dotknięciu ich na czas wolnego tańca. Brak makijażu albo duża oszczędność w nakładaniu go na twarz. Wybuchy śmiechu z gębą pełną żarcia. Granie na konsoli do czwartej nad ranem – w strzelanki. Każdy z tych punktów potwierdzał tezę.
Jednak mimo częstych docinków i nawet mimo świadomości, że odbiegała od szablonu standardowej dziewczyny, nie mógł patrzeć na nią inaczej. Przecież w tym wszystkim dostrzegał detale. To jak przechodząc obok witryn sklepowych raz na jakiś czas zerkała w swoje odbicie i poprawia włosy. To jak ulegała jego matce i pozwalała się przepoczwarzyć — wkładała sukienki, pozwalała się czesać. Wyraźnie pamiętał też moment, w którym wszedł do jej pokoju, a ona z zaskoczenia odwróciła się na pięcie i przesunęła ręką po ustach. Kątem oka wychwycił mieniącą się smugę po błyszczyku, nim nie przykryła jej drugą dłonią i nie starła dowodu raz na zawsze.
Życie nauczyło ją, że tylko silni przetrwają, a duma nie pozwalała dopuścić do siebie innych wariantów. Jezu, Ylv, to nie powinno tak być, myślał kompletnie nie wiedząc, jak przekazać jej te słowa. Nie miał zamiaru jej zmieniać. W sposobie, jakim żyła, odnajdywała bezpieczeństwo, a przecież to jedna z rzeczy, którą chciał jej zagwarantować.
Nie potrafił się tylko upewnić.
Czy kiedy zerkała w szyby sklepów jej wzrok naprawdę był obojętny? Wkładając na siebie szykowne sukienki i buty na lekkim obcasie czuła się tak źle, jak mówiła? Czy tamtego wieczoru, w którym niespodziewanie chwycił za klamkę i ujrzał cień zaskoczenia w jej oczach, nie przerwał czegoś ważnego?
Przymrużył powieki, czując na policzku dotyk jej palców. Umiała być przecież delikatna. Ilu osobom to udowodniła? Kto poza nim był świadom jaką czułością potrafiła kogoś obdarzyć, gdy na kilka chwil mogła pozwolić sobie na zdjęcie barier?
Brakowało mu odpowiedzi. Zsunął palce z jej włosów.
— Obiecaj, że będziesz wracać, ale tak naprawdę.
Naprawdę.
Nie tylko ciałem?
Mięśnie pod jej drobną dłonią napięły się jeszcze mocniej, niczym się teraz nie różniąc od kamiennej powierzchni. W ciemnych oczach bez dna pojawiło się jakieś zamglenie, jakby nie do końca znajdował się w świadomym stanie. Przez setki komóreczek prześlizgiwała się informacja. Szybko i boleśnie docierało do niego, o co go prosiła. Już chwilę temu pozwolić zburzyć ścianę muru, jakim się obwarował po przekroczeniu szkoły wojskowej, dlatego nie krył skrzywienia, które zmieniło jego twarz.
W pierwszym odruchu chciał zaprzeczyć. Powiedzieć, że osoba, którą ma przed sobą, jest autentyczna — bo to logiczne, że poprzednie miesiące zmieniły styl bycia, który był jej dobrze znany. Treningi, odcięcie, nauka — każdy z tych elementów miał wpływ na charakter.
Cóż, tak sądził przez pierwszą sekundę.
Już po upływie kolejnej ramiona nieco opadły udowadniając, że nie musiał trzymać postawy całodobowo. Jeżeli odczuł ulgę, to bardzo dobrze to ukrył.
Jasne — wymamrotał pod nosem. — Po ludzku przyznaj, że stałem się zdziadziałym sztywniakiem. — Spróbował zażartować, choć nadal przed oczami miał wszystkie wizje, które napływały mu do głowy przez całą drogę przebytą ze szkoły do domu Harakawy. Potarł ręką policzek. Starł ślad po jej dotyku nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Patrzył gdzieś ponad jej głową, jakby na nieokreślony punkt na ścianie. — Nie podoba ci się to, że poszedłem w tym kierunku.
Gdzieś w głębi domu tykał zegar; odliczał sekundy nieprzerwanym ciągiem krótkich „tik-tak”, absolutnie bezwzględny i niewzruszony. Rūka zsunął rękę ze szczęki w chwili, w której spuścił również spojrzenie i skrzyżował je ze wzrokiem Ylvy.
Dlaczego? Dlaczego nie chcesz mnie puścić na front? — Suchy ton nie pasował do nuty, którą przed momentem chciał rozluźnić sytuację, ale patrząc po jego minie, nie kandydował na żartownisia. — Co jest tym cholernym powodem, dla którego nie możesz zdzierżyć żołnierzy? Domyślam się w czym rzecz, a przynajmniej tak mi się wydaje, ale może chcę to od ciebie usłyszeć. Do głowy przychodzi mi cała masa głupich myśli, Ylv. Jak to, że pakujesz się w tak idiotyczne sytuacje, byle tylko odciągnąć mnie od pracy. Z jednak strony popierasz pomysł i nie pozwolisz, żebym z niego zrezygnował... Ale z drugiej wysyłasz tysiące wiadomości, pakujesz się w dziwne relacje, sprawiasz, że zaczynam się martwić... — Wydał z siebie coś, co zabrzmiało jak stłumione parsknięcie. — Jakoś... denerwować. Ciężko to określić. Sądzę zwyczajnie, że wmawiasz mi, że wszystko gra. Ale ja nie jestem ślepy. Znam cię od kiedy pamiętam, jak mógłbym ignorować twój stan?
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.03.18 17:32  •  Dom Harakawa - Page 8 Empty Re: Dom Harakawa
Dlaczego wolałbyś, żeby było inaczej?
Słowa jednak nie przedarły się przez zaciśnięte gardło, zawieruszając się gdzieś w eterze. Mogła przecież zapytać go wprost, o co dokładnie mu chodziło, co miał na myśli, co pełzało po jego głowie. Z drugiej zaś strony zachowała się trochę jak tchórz, bojąc się usłyszeć odpowiedzi. Przecież tak wiele spraw byłoby o wiele łatwiejsze, dla niej, i zapewne dla niego, gdyby chociaż trochę potrafiła wpisać się w kanon kobiecości. Ale nie mogła. I oboje wiedzieli, że nigdy tak nie będzie.
Mimowolnie opuściła wzrok, a palce nieświadomie zacisnęły się na krawędzi jej koszulki, którą zaczęła ściskać aż materiał zaczął się marszczyć.
Czemu, Ruu, czemu? Nie odpowiadam ci taka, jaka jestem?
Oboje wiemy, że tak nigdy nie będzie. - odpowiedziała cicho kręcąc lekko głową, pozwalając, by słaby uśmiech na moment rozświetlił jej wargi, chociaż w oczach błysk zgasł.
To nie moja bajka. - dodała, nie mogąc się zmusić na uniesienie głowy, by na niego spojrzeć. Serce boleśnie ruszyło, jakby ktoś zbudził je z długoletniego snu. Czasami bywały takie momenty, kiedy naprawdę zastanawiała się, jakby to było, gdyby była nieco inna. Wrażliwa, miła i delikatna. Chociażby jak Verity. Z porcelany, która sama swoim wyglądem krzyczała, że potrzebuje kogoś silnego, kto ją ochronił przed złem tego świata. Co by było, gdyby miała bardziej kobiece kształty, długie i lśniące włosy, śmiała się cicho zakrywając usta, żywiła jedynie zdrowo, a jeszcze i to oddawała Ruu, bo przecież jak na dziewczynę w jej wieku przystało, powinna ograniczyć spożywanie nadmiaru jedzenia. Wygodne spodnie zastąpiłaby zwiewnymi sukienkami, ciężkie buty i rozpadające się trampki uroczymi sandałami a nawet butami na obcasie, zapachem szamponu i mydła drogimi perfumami. Czy wtedy Ruuka widziałby w niej coś więcej niż jedynie kumpla albo dziewczynę z sąsiedztwa? Możliwe. Możliwe, że wtedy miałaby cień szansy o niego zawalczyć. Ale wtedy....
.... to nie byłabym ja. - słowa same wyślizgnęły się spomiędzy jej ust na tyle cicho, że mogły wydawać się jedynie ułudną iluzją. Właśnie. Może wtedy w jego oczach byłaby dziewczyną, ale nie byłaby wtedy sobą. Jedynie kopią, kroplą w całym morzu. Nie wiedziała, że to tak boli. Ilekroć oglądała filmy, czytała książki czy też mangi, gdzie tematem przewodnim była nieszczęśliwa miłość, nigdy nie była w stanie pojąć skąd ta cała tragedia. Wszakże nic takiego się nie działo. Nie ten, to inny. Świat się przecież nie kończył.
Istotnie, nie kończył. Ale pewien etap w życiu już tak. I to gwałtowne jak burza zakończenie bolało. Wreszcie to rozumiała, bo sama tego doświadczała.
Cichy żart chłopaka nie rozluźnił atmosfery. Wbrew pozorom jeszcze bardziej zgęstniała, przywodząc na myśl ciszę przed burzą. Pozostawało jedynie pytanie które z ich dwójki będzie katalizatorem. On? Ona? A może oboje jednocześnie?
"Nie podoba ci się to, że poszedłem w tym kierunku"
Nie. - nawet nie musiała na niego spojrzeć, kiedy słowa same ruszyły, nim zdążyła je powstrzymać. Oczywiście, że jej się to nie podobało. Od samego początku jej się to nie podobało. Nie mogła jednak głośno oponować, krzyczeć i płakać, żeby tam nie szedł. Nie mogła. Nie miała do tego prawa.
Zapadła kolejna cisza, nim wreszcie powoli uniosła oczy, konfrontując się z ciemnym spojrzeniem chłopaka. Spojrzeniem, przed którym wiele dzieci uciekało i krzyczało, że Ruuka nie ma duszy. Że jego oczy przerażając. Spojrzeniem, w którym dziewczyna odnalazła idealny kontrast dla jej własnego spojrzenia. Uwielbiała go.
Wciąż to pamiętam. Wszystko. - zaczęła wreszcie, przeciwdziałając narastającej, niewidzialnej guli w gardle, która rozrywała ją od środka, uparcie próbując powstrzymać przed dalszym mówieniem.
Pamiętam jak podjechał pod dom ciemny samochód. Pamiętam jak wysiadło z niego dwóch mężczyzn z idealnie dopasowanymi garniturami. Pamiętam jak podeszli do drzwi i zadzwonili. Pamiętam jak wręczyli mamie czarną kopertę. - wciągnęła na moment, a wspomnienia i emocje z tamtego dnia, chociaż przecież minęło już parę dobrych lat, wciąż były żywe i paliły od środka. Wciąż tęskniła i czuła ciężar nieśmiertelników ojca, które trzymała w pokoju. Jedynej rzeczy, która po nim jej została, bo nawet ciała nie zwrócili.
Świadomość, że któregoś dnia.... że... - zamilkła, łapiąc się za swoje ramie, na którym zacisnęła tak mocno palce, że czuła jak w drżącą i miękką skórę wbijają się paznokcie.
Ten sam czarny samochód podjedzie pod twój dom, że wysiądą z niego dwaj mężczyźni w garniturach i wręczą czarną kopertę Pani Kyōryū .... Przeraża mnie. - zacisnęła wargi mając wrażenie, że w pomieszczeniu temperatura gwałtownie zmalała. To stąd to drżenie?
Tak samo jak myśl, że któregoś dnia może cię po prostu zabraknąć. Że któregoś dnia nie wrócisz. Znikniesz. Ot tak. Rozpłyniesz się jak smuga pyłu. Że nie usłyszę już twojego śmiechu, razem nie będziemy ubierać choinki na święta, w lato spacerować po zoo czy po prostu siedzieć do nocy i nic nie robić, że nie będzie cię przy mnie a ostatnim wspomnieniem jakie mi zostanie, to będzie twoje zimne ciało w trumnie nim zostaniesz poddany kremacji. O ile twoje ciało wróci. To jest... nie umiem. Nie umiem się tego nie bać. Wielokrotnie zrywałam się w nocy, chciałam zadzwonić, żeby się upewnić, że nic ci nie jest, usłyszeć twój głos. Ale ty nie odbierasz ode mnie telefonów. Po prostu ich nie odbierasz. - ten cholerny ścisk w żołądku, gdyby nie ten cholerny ścisk. Gdyby nie to drżenie, i te łzy nagromadzone w oczach, może trzymałaby się kupy, twardo stąpając po ziemi. Ale teraz.... Ruu, czemu to zrobiłeś? Czemu teraz ten temat poruszyłeś?
- Ale nie chcę cię martwić i wchodzić ci w drogę, Ruu. Nawet jeżeli jesteśmy tylko... - jak boleśnie to w tym momencie brzmi - .... przyjaciółmi, to wiem, że byłbyś w stanie to rzucić. Gdybym się upierała i mówiła, że nie chcę, byś tam szedł, że chcę, byś wrócił, to byś wrócił. Znam cię. Znam cię od lat i wiem, że byś to zrobił. Ale wtedy nie byłoby mi dobrze z samą sobą. Nie umiałabym spojrzeć sobie w oczy. Prawda jest taka, że nawet jak chcę, byś tu został, to jednocześnie chcę, byś realizował swoje plany i marzenia. Nawet jak za każdym razem, gdy opuszczasz nas wracając do bazy i zastanawiam się, czy to był ostatni raz, kiedy cię widziałam, to i tak chcę, byś robił dalej to, co uważasz za słuszne. Chcę cię w tym wspierać. Szanuję i akceptuję twoją decyzję. I będę zawsze cię wspierać, bez znaczenia co postanowisz. Dlatego nic nie mówiłam. Bo nie chcę, byś dla mnie czy dla kogoś innego, kogokolwiek, rezygnował ze swoich celów. Ale... - krótka pauza wkradła się pomiędzy chaotycznie wypowiadane zdania, choć wciąż dziwnie spokojne. Drżące, ale spokojne. Ze łzami w oczach, ale bez krzyku.
- Nie umiem i chyba nie chcę się pogodzić z tym, że kiedy wracasz, to tak naprawdę cię tutaj nie ma. Ruu, znam cię. Znam cię od dziecka. Wiem o tobie tak wiele... Ale nagle przestałeś ze mną rozmawiać. Czemu nie chcesz wreszcie zrzucić tego ciężaru z siebie? - spojrzała na niego pewniej, a w niebieskim spojrzeniu oprócz łez zamigotała złość i rozżalenie, które trzymała w sobie najwidoczniej zbyt długo.
- Nie powinnam do ciebie dzisiaj dzwonić, bo tylko niepotrzebnie cię martwiłam. Ale wiesz co? Nie żałuję tego. Bo wreszcie mogłam cię usłyszeć. Zobaczyć. Czy to coś złego? Przez tyle miesięcy odgradzasz się od wszystkich, nawet ode mnie. Ty cholerny... - drobna pięść uderzyła go w klatkę piersiową, i choć chciała, by to poczuł, w rzeczywistości nie potrafiła włożyć w to wiele siły.
- ...durny... - kolejne uderzenie - kretynie. - i kolejne, a potem padło następne i następne, aż wreszcie pięść rozluźniła uścisk, zahaczając palcami o materiał ubrania.
- Czemu nie chcesz wreszcie się otworzyć i wyrzuć na zewnątrz tego, co tutaj ci siedzi? Tracę cię. Jak woda powoli przepływasz pomiędzy moimi palcami... - przysunęła się opierając o jego klatkę piersiową rozgrzane czoło.
- Czemu tak bardzo się ode mnie odgradzasz?
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.03.18 20:49  •  Dom Harakawa - Page 8 Empty Re: Dom Harakawa
— To nie byłabym ja.
Uśmiechnął się lekko, przytakując. W tym miała absolutną rację. Jak wielkie byłoby prawdopodobieństwo, że wiedzieliby o swoim istnieniu, gdyby nie jej rewolucyjność? Gdyby pewnego dnia nie odepchnęła starszego chłopaka i nie stanęła w obronie jakiegoś przypadkowego mazgaja? Czy gdyby była słodką dziewczynką odważyłaby się wtargnąć między bestie? Zgadywał, że nie.
Może kilka lat później dostrzegliby się na szkolnym holu. Może chodziliby na te same przedmioty albo dzielili ławkę na jednej z wycieczek. Nie sądził jednak, że łączyłoby ich coś więcej. To jej charakter stanowił grunt dla ich relacji i gdyby nie temperament Ylvy wszystko potoczyłoby się inaczej.
Uparcie milczał, wsłuchując się w jej słowa; wiedział zresztą co ma mu do powiedzenia. Przeczuwał w czym rzecz chyba od samego początku, a kiedy to z siebie wykrztusiła, nawet nie wyglądał na zaskoczonego.
Znał konsekwencje swojego wyboru, a mimo tego zdecydował się na tę drogę. Jednocześnie nie mógł ignorować jej uczuć, bo gdyby sama ruszyła niebezpieczną ścieżką, szansa, że siedziałby cicho, była znikoma. Świadomość, że mogłaby zginąć od kuli, przypadku, noża albo ugryzienia — to wszystko wychodziło poza horyzonty jego myśli.
— Czemu nie chcesz wreszcie się otworzyć i wyrzuć na zewnątrz tego, co tutaj ci siedzi?
Serce dudniło mu w piersi, musiała je słyszeć bardzo wyraźnie. W każdej innej sytuacji odsunąłby od siebie kogoś, kto tak jawnie przekraczał wyrysowaną linię przestrzeni osobistej, ale tutaj nie miał zamiaru. Harakawa widziała go w tylu scenariuszach, w tylu tragicznych momentach i żenujących akcjach, że zdenerwowanie było ostatnią rzeczą, jaką powinien przed nią ukrywać.
A jednak...
— Tracę cię.
… mimowolnie stawiał bariery?
Odetchnął głębiej, kładąc ręce na jej ramionach. Pierwotnie chciał ją od siebie odsunąć, ale zaraz przekreślił ten pomysł. Co mu szkodził jej dotyk?
To nie tak, że się odgradzam — zaczął powoli, przymrużając ciemne oczy; nie wiedział na czym skupić spojrzenie. Na niej, na starych meblach, na figurce, którą kilkanaście minut temu uderzył — być może — niewinnego człowieka? Powoli docierało do niego, że wszystko szło nie tak jak powinno. — Ale to rzeczy, o których nie mogę ci powiedzieć. Nie poszedłem tam po to, żeby zatruwać ci życie całym tym gównem, Ylv. Nie jest zresztą tak źle, jak sądziłem, że będzie, ale to wciąż nieznany teren. To sytuacje, w których nigdy nie miałem prawa się znaleźć. Był moment, jak chciałem to rzucić, kompletnie zaprzepaścić dobry start. Miałem dość treningów, wiadomości i tajemnic. Wpadłem w wewnętrzną histerię. Nie wrzeszczałem, nie płakałem, nie uciekałem i nie trząsłem się. Po prostu mnie wmurowało. Gdyby całość nie była symulacją, dawno przekręcałbym się w grobie. — Suche usta zwilżył końcówką języka. Wreszcie zdecydował, że będzie na nią patrzeć, nawet jeżeli sama postanowiła schować w twarz w jego koszulce. — Nie chcę, byś słuchała o moich niepowodzeniach, rozumiesz? To wszystko. — Nic. Absolutnie nic więcej. — W kampusie jest mężczyzna, który pokłada we mnie duże nadzieje. Prawdę mówiąc, byłem już zniechęcony. To nie tak, że mi nie szło. Wręcz sądzę, że parłem naprzód mocniej niż inni, ale w pewnym momencie natrafiłem na ścianę i nie chciałem się już przez nią przebijać. Bo to kolejny mur, a rezultatów nie było. Wtedy usłyszałem, że tak wygląda ta praca. Zdzierasz sobie ręce do krwi. Narażasz życie i zdrowie. Odsuwać się od rodziny na miesiące albo lata. Wracasz do domu lub nie. Przekraczając mury M3 czujesz irracjonalny lęk. Wiesz, że miałeś kombinezon, że filtry w maskach były sprawdzane wielokrotnie — ale podczas badań cały się trzęsiesz, bo co jeśli sprzęt jednak szwankował? Co jeśli wewnątrz rozwija się wirus? Za każdym razem wystawiasz się na próbę. Wiesz po co? Żeby jednak odetchnąć z ulgą i wyjść na ulicę. Zobaczyć twarze ludzi, którzy schodzą ci z drogi. Przekroczyć próg domu i spojrzeć w oczy kogoś, kogo już nie znasz. Może znałeś pół roku temu. Może mógłbyś nadrobić ten czas. Ale wtedy pojawia się kolejne zgłoszenie, następny etap.
Odnalazł dłoń, którą oparła o jego pierś. Złapał ją mocno w rękę, wręcz boleśnie, ale gdyby postanowiła się od niego odsunąć, nie pozwoliłby jej na to.
Wiem, że tą decyzją niszczę część twojego życia, Ylv. Ale jestem też pewien, że Moroi ma rację. Że ci ludzie będą schodzić mi z drogi nie tylko ze strachu. Że zobaczę także respekt i szacunek, bo sami nigdy nie odważyliby się na taki krok. Że może naprawdę pewnego razu przyjadę i wszystko się tu zmieni. Będziesz dorosła, zamężna... bardzo samodzielna. Przestaniesz chować pod łóżkiem komiksy, zamienisz zdjęcia z dzieciństwa na fotografie z nowego życia. Zaczniesz zapominać ton mojego głosu albo złapiesz się na tym, że nie pamiętasz, co dokładnie powiedziałem na imprezie sprzed paru lat. Ale będziesz bezpieczna. Obronię mury, które próbują skruszyć i wytępię każdego, kto mógłby się przez nie przedrzeć. Kiedy usłyszałem, jak długo trwają wyprawy poza M3... naprawdę w pierwszej sekundzie chciałem odejść. Miałbym cię zostawić na miesiąc? Pół roku? Dwa lata? Tak po prostu zniknąć z życia Momoji i Harumi? A potem pojawić za jakiś czas i zobaczyć niezrozumienie w ich oczach? To idiotyczne, ale zacząłem obawiać się nawet tego, że jeśli uda mi się wrócić, to tak naprawdę nie będę mieć do czego — bo wasze życie będzie biec zupełnie innym rytmem niż moje. Wtedy Moroi mną potrząsnął. I naparł na ten mur, który mnie blokował. — Zapauzował na chwilę, dając jej czas na przyswojenie informacji; przeanalizowanie słowotoku, który był u niego rzadkością. Cisza, wciąż przerywana tyknięciami zegara, zdawała się tak martwa, że gdy ponownie zabrał głos, miał wrażenie, że przerwał milczenie w kościele. — Więc nie, Ylv. Nie tracisz mnie. Przecież o tobie pamiętam.Robię to również dla ciebie.Po prostu nie mogę być tuż obok. To znaczy, że mi nie zależy? Że całkowicie się ciebie wyparłem? — Gwałtownie wypuścił powietrze przez nos. — Nie. Czekam na moment, w którym będziesz siedzieć i oglądać wiadomości. I pomyślisz: „tak, znam chłopaka, który tam walczy. Obroni mury i wróci. Całe szczęście będzie mieć do czego, bo przecież o nim nie zapomniałam”. Ale żebyś mogła tak pomyśleć, muszę być dobry. Rewelacyjny w tym, czego mnie uczą. Jeżeli się rozproszę, mogę zginąć. Jeżeli teraz odpuszczę treningi, braki w wyszkoleniu okażą się tragiczne. Musisz mi zaufać. Rozumiesz?
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.04.18 1:17  •  Dom Harakawa - Page 8 Empty Re: Dom Harakawa
Nie wyrywała się, ani też nie szarpała, chociaż był taki moment, kiedy chciała zabrać dłoń i odsunąć się od niego. Słuchała go, wpatrując się w niego, ale w jej spojrzeniu coś przygasło. Umarło. Wielokrotnie miała ochotę wedrzeć się pomiędzy jego słowa, zatkać mu usta, by nic więcej nie mówił, że nie chce tego już słuchać. Zachować się jak rozkapryszone dziecko, zasłaniając swoje uszy, bo chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę czuła się dotknięta i zraniona przez niego. Nie potrafiła sprecyzować tego uczucia i na pytanie: dlaczego? nie byłaby w stanie dać jednoznacznej odpowiedzi. Ale ścisk w klatce piersiowej stawał się nie do wytrzymania. Miała wrażenie, że zamknięto w niej ptaka, który rozpaczliwie trzepie skrzydłami poszukując drogi ucieczki. To nie tak miało być. To nie tak...
Milczała jednak. Słuchała. Słuchała uważnie każdego słowa, jakie wypowiadał. Jedne bolały bardziej, inne mniej. Ale wszystkie odczuwała wręcz namacalnie. Miała wrażenie, że znajduje się na dziwnym, pijanym rauszu, świat dookoła niej zaczyna niebezpiecznie drżeć i się kręcić, a po środku tego bagna ona stoi, nie potrafiąc znaleźć oparcia dla siebie.
"Rozumiesz?"
Nie. Oczywiście, że nie rozumiała. Nie potrafiła tego pojąć. Nie mogła spojrzeć na to z szerszej perspektywy. Świadomość, że może go stracić w każdej chwili była straszna, ale myśl, że tak naprawdę zaczęła go tracić jakiś czas temu była o wiele bardziej pożerająca.
.... Egoistyczne. - odezwała się nagle, a głos, którym przemówiła wydawał się należeć do kogoś zupełnie obcego. Chłodnego i zdystansowanego. Ale Ruuka zasługiwał, by poznać jej prawdziwe uczucia. Teraz, albo nigdy. Bo kto wie, czy kiedy przekroczy próg tego domu, to go jeszcze zobaczy.
Czy chociaż przez moment pomyślałeś o moich uczuciach, albo swoich sióstr? - zapytała cicho, wpatrując się w niego twardym spojrzeniem.
Jeżeli cena bezpieczeństwa jest tak wielka, to tego nie chcę. Chcę cię w swoim życiu, Ruu. Bez względu na wszystko. Czemu nie chcesz zawalczyć o to? Czemu nie chcesz spróbować zawalczyć o swoje życie i służbę miastu? Poświęcasz swoje życie w celu... czego? Respektu i szacunku innych? Absurd. A co z nami wszystkimi? Naprawdę chcesz nas porzucić dla tego? - nie, to nie tak miało być. Nie chciała go ograniczać i zaciskać niewidzialną obrożę dookoła jego szyi. Ale też nie mogła i przede wszystkim nie chciała pogodzić się z myślą utraty chłopaka tylko dlatego, że chciał zapewnić im wszystkim bezpieczeństwo. To było absurdalne. Czemu nie potrafił tego pogodzić?
Zamilkła na krótką chwilę, i tylko ich oddechy w dziwny sposób zsynchronizowały się. Były nieregularne i przyspieszone, ale jednocześnie płynęły w tym samym rytmie.
Wiesz, że zaczęłam studiować? Weterynarię. Wiesz, że dwa tygodnie temu byłam na randce? Wiesz, że miesiąc temu byłam w szpitalu, bo miałam operację? Wyrostek robaczkowy. Wiesz, że moja mama znowu zaczęła pracować? Nie, nie wiesz. Bo nawet nie miałam szansy, aby ci o tym powiedzieć. - zacisnęła palce obu dłoni w pięści tak mocno, że na delikatnej skórze pozostały czerwone ślady.
Bo nie odbierasz ode mnie telefonów. Nie piszesz. Bo cię rozpraszam. Naprawdę jeden telefon raz w miesiącu, dziesięć minut rozmowy ze mną, rozproszy cię aż tak bardzo? Naprawdę aż tak bardzo ci przeszkadzam w realizowaniu twoich marzeń, Ruu? - w jasnych oczach na powrót zalśniły łzy. Myśl, że dlatego odsuwał ją od siebie i swojego życia... była zbyt przytłaczająca. Zbyt bolesna. Nie, nie chciała tego. Ale też nie chciała mu tego zabierać. Pierwszy raz w życiu była aż tak bardzo rozdarta.
Bez względu na wszystko, zawsze będę z ciebie dumna. W moich oczach zawsze będziesz kimś wielkim, bez względu na to, czy będziesz odnosił sukcesy czy też porażki. Nie musisz być przecież idealny. - pociągnęła głośno nosem i pokręciła gwałtownie głową.
Zapomnieć? Za kogo ty mnie uważasz? Jak mogłeś pomyśleć, że byłabym w stanie kiedykolwiek o tobie zapomnieć. Przecież wiesz, że bez względy na czas, nigdy to się nie stanie. Ale pamiętać o kimś nie oznacza, że go nie tracisz, Ruu. - zawiesiła lekko głowę, czując dziwne zmęczenie ciężką sytuacją. Naprawdę go traciła i nie potrafiła temu zapobiec.
Czemu nie powiedziałeś, żebym na ciebie poczekała? Czekałabym. Nawet jakbym była stara i pomarszczona, to wciąż bym czekała. Czemu od razu założyłeś, że znalazłabym szczęście w ramionach innego?
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.04.18 12:50  •  Dom Harakawa - Page 8 Empty Re: Dom Harakawa
— Egoistyczne.
W oczach Rūki coś rozbłysło. I zgasło równie prędko. Wpatrywał się w twarz Ylvy, dostrzegał coraz mocniejsze rysy jej szczęki, jakby robiła wszystko, byle zaciskać zęby. Kiedy zwolniła blokadę i pozwoliła sobie na wyrzucenie tego, co od dawna ciążyło jej na sercu, Kyōryū wydawał się zbity z tropu, ale także autentycznie spokorniały. Początkowo znosił jej słowa z równym chłodem, jednak im dalej brnęła w temat, tym więcej niepewności pojawiało się na dotychczas nieruchomym obliczu chłopaka. Nieczęsto widać było na jego twarzy tak realnie ukazany ból, przy najmniejszej ilości skrzywień.
— Poświęcasz swoje życie w celu... respektu i szacunku innych?
Czuł w tym momencie, że chce się jej wtrącić, ale usta miał sklejone i nim zdążył rozchylić wargi, Harakawa cisnęła w niego kolejnymi słowami. Wydał więc z siebie tylko niezadowolony pomruk i dalej milczał starając się jednocześnie pojąć w czym rzecz.
Dlaczego się tak trzęsła i dlaczego nie łamał się jej przy tym głos. Dlaczego tak go teraz nie znosiła, ale jednak się nie odsunęła. Skąd pomysł, że nie obchodzą go Harumi i Momoji, choć jasno zarysował swoje stanowisko — robił to przecież dla nich. Dla miasta. Dla bezpieczeństwa.
Poczuł jak dłoń, którą trzymał, zaczyna się zaciskać. Machinalnie, nie odwracając wzroku od poczerwieniałej na policzkach i nosie twarzy Harakawy, wcisnął kciuk w jej pięść. Odgiął palce, wsuwając opuszkę we wnętrze drobnej ręki, przesuwając nią po odciskach w kształcie półksiężyców.
— Czemu nie powiedziałeś, żebym na ciebie poczekała?
Mogłabyś się nie doczekać. To jasne.
Nie chciał jej tego mówić, ale oboje byli świadomi zagrożenia. Wysłuchiwanie jej pretensji nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy w jego życiu, jakkolwiek nie rozumiał stanowiska dziewczyny. Obecnie stanowiła dla niego główny punkt stabilizacyjny w życiu — i mimo arogenckiego brzmienia stwierdzał, że był dla niej dokładnie tym samym. To sprawiło, że w pełni akceptował jej niechęć do swojego planu, ale jednocześnie wciąż tliła się w nim pewność, że jakoś to ugra. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie tyle przeżyje wojskowe ekspedycje, co naprawdę ocali mury, wytępi szkodniki, wróci cały.
Intensywność tych marzeń jasno wskazywała na to, kim był. Dzieciakiem z ideą, który nie do końca rozumiał zasady gry. Chciał je jakoś „przeskoczyć” — bez ofiar, bólu i bad endu — nie zdając sobie sprawy z tego, że poświęcenie było nieuniknione. Dla niego to tylko przejściowy etap, który — jeżeli się mu w pełni odda — zakończy się sukcesem.
Niczym innym.
Nie rozumiesz. — Nadal miał wrażenie, jakby wargi się do siebie kleiły; wypowiadanie słów okazało się trudnym do zrealizowania zadaniem. Trudniejszym od treningów. — Nie chodzi o respekt. Oklaski. Ani podziw. To coś... — zawahał się — innego.
Ostatnie słowo wypowiedział ciszej, jakby sam nie był do końca przekonany, czy właściwie przekazywało jego myśli.
Sądzisz, że to takie proste? — Chociaż wyszeptywał to pytanie, jego dotychczas zlękniony wzrok nabrał wcześniejszej ostrości. Zimno spojrzenia utrzymywało się nieruchomo na pokraśniałym od powstrzymywanego płaczu obliczu rudowłosej, a wraz z kolejnymi sekundami, ton głosu zmieniał się na bardziej szorstki. — Sądzisz, że sprawia mi to frajdę? Że tarzam się w błocie dla zabawy? Że uderzam kolegów z kampusu i przyjmuję ich ciosy, bo taką mam ochotę? Że perspektywa wybycia na miesiąc, pół roku albo trzy lata, to moje życiowe marzenie? Naprawdę uważasz, że poszedłem w tę stronę, bo chcę was zostawić? Mam w dupie wasze uczucia, że... — Ku własnemu niedowierzaniu usłyszał śmiech. Własny. Nie zdążył się powstrzymać przed parsknięciem, które mieściło w sobie wszystko — od zrezygnowania, po wściekłość. Puścił wtedy dziewczynę, by rozłożyć nieco ręce na boki. Rzadko kiedy nie panował nad sytuacją; to on był spokojną rzeką. On ostudzał temperament Ylvy. Nigdy nie było odwrotnie. A jednak tym razem czuł, że jest na skraju wybuchu; że tym razem nie udałoby mu się zatrzymać, gdyby przekroczył niewidzialną linię. Dlatego opuścił dłonie i oparł je luźno na biodrach, wzdychając głęboko przez zaciśnięte zęby. Na tych kilka sekund, w czasie których próbował powrócić na stabilny grunt, odwrócił wzrok od przyjaciółki. Wpatrywał się w przestrzeń, z podwiniętą do środka dolną wargą, na której zacisnął zęby i lekkim, niemal głupim uśmiechem.
Chwilę później żachnął się ponownie, wsuwając palce na żuchwę. Rozmasował zastygły staw i powrócił czarnym spojrzeniem do Harakawy. Powaga jaka od niego biła sprawiała, że scena sprzed pięciu sekund wydawała się jedynie wytworem wyobraźni.
Nie, Ylv. Nie zdajesz sobie sprawy jak jest na zewnątrz. Jak to wygląda po drugiej stronie murów. To niebezpieczne i... tak, mogę zginąć. Każdy z nas może. Ale jeżeli odpuszczę to zniknie im jednostka, która mogła ocalić komuś życie. Jak sądzisz, ilu decydowałoby się na tę drogę, gdyby mieli inne perspektywy? To przecież takie proste — zrezygnować, bo nie chce się zostawić matki, siostry albo najlepszego kumpla. To banalne by dać sobie spokój z wysiłku na rzecz pracy w biurze albo na stacji. Gdzie ludzie są życzliwi, a największym zagrożeniem będzie motyl wślizgujący się przez firany, Jezu Chryste, jak go wygonić!, albo rozbita filiżanka na środku lokalu. Faktycznie, katastrofa. — Wy rozbijacie filiżanki, a my rozbijamy łby potworom. Porównywalne? Mimo kwasu, nie zdecydował się na wypowiedzenie tej kwestii. Powoli zdawał się uspokajać, jak gdyby wyrzucenie z siebie żalu odjęło ciężki bagaż z wymęczonych ramion. — Jak sądzisz. Czy żona któregokolwiek z żołnierzy myśli inaczej niż ty? Czy jakakolwiek siostra lub syn chce, żeby ich brat lub ojciec wyruszał poza M3? Oczywiście, że nie. Rodziny, przyjaciele — ci wszyscy ludzie zaciskają zęby. Moja matka do teraz jest przeciwna, choć w głębi wie, że ktoś, tak najzwyczajniej w świecie, musi chwycić po broń. Może po to, żeby inni nie mieli takiego obowiązku. Pytasz, dlaczego to akurat muszę być ja? A ja zapytam, dlaczego to miałby być ktoś inny? Werbunek nie jest przymusowy i nie będzie, dopóki znajdują się chętni na pełnienie tej... niewdzięcznej funkcji. Rozumiesz teraz? Ylv, chcę twojego bezpieczeństwa. Żebyś w spokoju mogła robić to, na co masz ochotę. Może zajmiesz się weterynarią albo otworzysz kawiarnię. Może zaczniesz prowadzić kursy dla dzieciaków. Może naprawdę będziesz na mnie czekać, ale nawet jeżeli nie, to jak śmiałbym cię o to obwiniać? Liczę się z twoim zdaniem, ale nie mogę dać za wygraną w tym temacie. Ktoś musi utrzymać spokój dookoła murów i wychodzi na to, że tym kimś będę ja. — Skrzywił się lekko, co prawdopodobnie miało być imitacją uśmiechu. — Trochę wiary w swojego najlepszego kumpla.
„Czemu od razu założyłeś, że znalazłabym szczęście w ramionach innego?"
Drgnął mimowolnie, nagle przypominając sobie jej wyrzut. Na to nie miał żadnej odpowiedzi.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.05.18 23:18  •  Dom Harakawa - Page 8 Empty Re: Dom Harakawa
Strach był naturalnym stanem u człowieka. Instynktem przetrwania, choć z czasem ewoluował w emocje, które skupiały się na innych osobach, tych najbliższych z otoczenia. To było zupełnie normalne, że bała się o chłopaka, którego pokochała. O chłopaka, którego znała od dziecka. O chłopaka, z którym spędzała niemalże każdy aspekt swojego życia i bez którego nie widziała sensu istnienia. Nie, inaczej. Nie wyobrażała sobie, że Ruu mogłoby któregoś dnia zabraknąć w jej życiu. Stanowił stały element jej życiorysu, dopełniał wszystkie brakujące elementy.
Bała się, że go straci, ale.... chciała go wspierać. Być przy nim. Zarówno w tych dobrych, jak i tych złych momentach. Po prostu. Pytał ją o opinia i o to, co czuje, to mu powiedziała. Ale nie chciała mu niczego bronić. Czemu to wszystko musiało być takie skomplikowane? Naprawdę zaczynała czuć się, jakby wkraczała jedną nogą w zupełnie nowy etap w jej życiu. I nie do końca podobało jej się to.
Masz rację. Nie wiem jak tam jest. Nie zdaję sobie sprawy z tego, jak tam jest. Bo niby skąd? - spojrzała na niego z lekkim wyrzutem.
Żyję tym, czym karmili nas w szkole. Nie mam pojęcia jak tam jest. A ty nic mi nie mówisz. Skąd mam wiedzieć? Jak mam zrozumieć coś, czego nie znam? - dodała, a po chwili pokręciła delikatnie głową, pozwalając rudym kosmykom by opadły na jej skronie. Nie. Nie tak musi zacząć mówić, bo znów będzie więcej niedopowiedzeń, więcej problemów, więcej....
Wciągnęła na moment powietrza w płuca, przyglądając się jego mimice i ruchu ciała. Znała to. Był zły. Wściekły. Zrezygnowany. Był to rzadki u niego stan, a jednak go znała. Widywała go przecież. Dawniej zawsze próbowała go rozbawić, zrobić cokolwiek, by się rozluźnił. Ale tutaj nigdy nie miała na tyle siły, by coś zdziałać. Stan ten trwał zaledwie parę ulotnych chwil, a Ruu potrafił sam zapanować nad sobą. Dlatego czekała. Bo tylko czas potrafił zdziałać wiele.
A co, jeżeli kiedyś nie zapanuje? Co wtedy?
Powieka jej drgnęła, ale nic nie powiedziała. Czekała. Czekała wiernie wpatrując się w niego błyszczącym spojrzeniem. A gdy popłynęły kolejne słowa, głowa lekko opadła w dół, a wzrok wbiła w nagie stopy. Przecież to wiedziała. W głębi duszy od zawsze wiedziała, że Ruu jest.... na smyczy. Że w końcu będzie musiał odpiąć łańcuch, zerwać obrożę. I nie zamierzała go na siłę zatrzymywać. Przecież to wiedział, prawda?
Nagle uniosła gniewne spojrzenie a następnie huknęła go mocno w ramie.
Kretyn! - powiedziała kładąc obie dłonie na wąskich biodrach, zadzierając mocniej głowę.
O tym cały czas mówię. Chciałeś poznać co naprawdę czuję, to ci powiedziałam. Oczywiście, że będę się o ciebie martwić. Oczywiście, że nie chcę, byś pakował się ze swoim dupskiem prosto w niebezpieczeństwo. Chyba nie sądziłeś, że jak mi to wszystko powiesz, to nagle stwierdzę 'a, no okej, to sobie idź, możesz umrzeć, ale luz, wytłumaczyłeś mi i już wszystko gra' - powiedziała zgryźliwie, wyciągając dłoń w jego stronę i przycisnęła palec wskazujący do jego klatki piersiowej.
Bądźmy poważni, Ruuchan. Ponadto... - jej ton nagle złagodniał, palec zamknęła w lekkiej pięści dotykającej jego torsu a na ustach pojawił się uśmiech.
.... przecież nie powiedziałam, że chcę, abyś zrezygnował i rzucił to w cholerę, Ruu. To, że się o ciebie martwię i boję, to dlatego, że mi na tobie zależy. To zupełnie normalne. Oczywistym jest, że nie będę szczęśliwa, kiedy będziesz wyruszał zza mury. Ale to akceptuję. Akceptuję twoją decyzję, Ruu. Mówiłam ci to już. Bo widzisz, głuptasie - wyciągnęła obie dłonie łapiąc go za policzki i przyciągając go bliżej.
Nie chcę być balastem, tylko wsparciem dla ciebie. Chcę cię wspierać w każdej decyzji, jaką podejmiesz. Zła jestem o to, że od razu założyłeś, że mogę cię rozpraszać. A przecież gdybyś do mnie zadzwonił w środku nocy, bo masz wątpliwości, bo nie wiem, nie dajesz rady, to nie powiedziałabym, żebyś się pakował, tylko że dasz radę i wierzę, że sobie poradzisz. I żebyś skopał im wszystkim tyłki. - wyszczerzyła się do niego w szerokim uśmiechu, wciąż go nie wypuszczając.
Wierzę w ciebie, ale ty też musisz uwierzyć we mnie, Ruu. Nie chcę cię zatrzymywać na ścieżce jaką wybrałeś. Ale też nie chcę zostać z tyłu, tylko kroczyć nią wraz z tobą, rozumiesz? Jeżeli nie będziesz dawał rady, to sprawię, że jednak dasz radę! Ajaj, chyba brzmię trochę zbyt ckliwie - zaśmiała się lekko pod nosem i przechyliła głowę na bok, spoglądając na niego łagodnie, acz nadal z tym delikatnym, i szczerym uśmiechem.
Jesteś dla mnie kimś specjalnym, Ruuchan. I przecież mogę na ciebie czekać. Nieważne czy pojedziesz na pierwszą, drugą, ósmą misję. Nieważne na ile. Miesiąc, rok, pięć czy dziesięć lat. Mogę czekać tak długo, ile trzeba. Bo wierzę, że bez znaczenia ile czasu minie, i tak do mnie wrócisz. - dodała cicho zdając sobie sprawę, że naprawdę jest gotowa na niego czekać. Nawet jeżeli minie pięćdziesiąt lat. Nawet jak będzie stara i pomarszczona, to nadal może na niego czekać.
Bo wrócisz, prawda, Ruu?
A jak nie wróci?
Wróci.
Poczuła jak serce zaciska się mocniej, a w gardle jej zasycha. Jej umysł na krótką chwilę zwariował, gdy stanęła nieco na palcach, naprawdę jest wysoki, i wciąż trzymając go za policzki, przytuliła swoje wargi do jego, zamykając go w niewinnym, ale stęsknionym pocałunku.
Czy była zbyt zachłanna? Sięgając po coś zakazanego, coś, co nie mogło należeć do niej. Chwila była irracjonalna, zupełnie wyszargana kartka z książki, nie pasująca do chwili, ale właśnie teraz poczuła, że.... że może to być jej ostatnia szansa. Ostatnia i jedyna szansa. Szansa, której nie chciała wypuścić spomiędzy palców.
Ten ostatni raz, Ruu...
Odsunęła się od niego po chwili i od razu opuściła głowę, wypuszczając jego policzki. Zamiast tego palec wskazujący wystrzelił w jego stronę.
Teraz... teraz jesteśmy kwita, jasne? Zabrałam sobie to, co ty mi zabrałeś, Ruu. - powiedziała dziwnie piskliwym, o boże, to mój głos?! tonem, łapiąc się za ciepłe z wrażenia policzki.
O nie. Chyba się zarumieniłam. - wyszeptała do siebie w szoku.
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.05.18 15:39  •  Dom Harakawa - Page 8 Empty Re: Dom Harakawa
Ciepło na twarzy go uspokoiło. Był, ten jeden raz, jak oszalałe zwierzę, które wreszcie doczekało się kojącej zmysły melodii. Serce w piersi tłukło się o żebra, jakby Rūka wchłonął gorąco bijące od Ylvy, napędził skostniałą na lód krew w żyłach i już nic nie było w stanie zatrzymać buzujących wewnątrz komórek. Nie odtrącił jej, choć coś podpowiadało, że powinien to zrobić, bo scena, do której zmierzała Harakawa, była przecież oczywista.
Nie mieszajmy tego bardziej — podsunął głos Przyjaciela Z Dzieciństwa. To nie ma racji bytu. Tylko ją nakręcisz. Zranisz. Chyba nie o to chodzi?
Wstrząśnięty sprzecznymi ze sobą emocjami wydał markotny syk. Na tyle jednak cichy, by nie przerwać dziewczynie monologu. Musiała się wygadać, zrzucić z siebie tonowy bagaż. Był ciekaw czy rozmowa cokolwiek dała. Czujesz się lżej? — pytał bezsensownie w myślach, oglądając jej twarz, ale jakkolwiek intensywnie by się jej nie przyglądał, nie był przygotowany na zgotowany scenariusz tak prędko.
Nagle pociemniało mu przed oczami, a palce natrafiły na miękko-twardą powierzchnię. Dopiero po chwili zorientował się, ze zamknął oczy, gdy Ylva gwałtownie się do niego zbliżyła i jednocześnie chwycił ją mocno za ramię, choć ciężko uznać, czy po to, aby ją przytrzymać czy jednak odepchnąć. Musiał mieć kontrolę nad sytuacją, zwłaszcza teraz, gdy po długiej walce ze wzburzeniem pohamował emocje.
To było inne. Usta, które bluzgały na cały świat po każdej przegranej w Tekkena, stały się nagle miękkie i wilgotne jak zroszone płatki kwiatu. Potrafiła być delikatna. Dziewczęca. A jednak czuł w tym pocałunku desperację topielca walczącego o życie. O prawo, które mu się w pełni należało, choć natura uważała inaczej wciskając głowę pod taflę wody.
Rozluźnił nieco palce, które aż do teraz wbijały się w szczupły bark z siłą szponów. Czas spowolnił, kiedy zsuwał dłoń po jej ramieniu. Przez ubrania przebijała się wysoka temperatura ciała, wyobrażał sobie bardzo realnie, że nie ma żadnej bariery między wnętrzem jego ręki a skórą dziewczyny; żadnych ubrań. Ujął ją za łokieć, przytrzymując przy sobie — jednak — gdy zaczynała się odsuwać.
Przywarł do niej wtedy zachłanniej, jakby czekał na ten moment całe katorżnicze dwadzieścia lat. Musnął mocniej jej dolną wargę, na którą padło gorące powietrze, gdy tylko ich usta rozłączyły się z cichym cmoknięciem.
Coś do niego mówiła, ale nie słuchał, jakby cały czas znajdował się w poprzedniej scenie teatralnego przedstawienia i żył jeszcze aktem, w którym miał cokolwiek do powiedzenia. Popatrzył na nią zniecierpliwiony, nie prostując do końca ramion, jeszcze gotów to powtórzyć albo przynajmniej przerobić skróconą wersję, jednak w dokładnie tej samej chwili rozległ się huk — Rūce przypominał wystrzał z armaty. Zaraz potem szelest, szum jesiennych liści targanych porywistym wiatrem. Nadal znajdował się blisko Harakawy, z nosem tuż przy jej zarumienionym policzku, ze wzrokiem wyczekująco wbitym w jej twarzy — no dalej, jeszcze mamy chwilę, nie? — ale ta chwila bardzo prędko minęła.
Tupot stóp po drewnie wypełnił cały dom. Kyōryū zdążył ściągnąć łopatki i unieść głowę nim do kuchni zawitała nowa osoba. Oblicze chłopca było totalnie niezadowolone z życia, miał wykrzywione usta i zmarszczone brwi. Przypominał wściekłego buldoga, którego ktoś poszczuł kijem i obrzucił serią kanciastych kamieni.
— Jezu, co za szajs! — warknął, ciskając plecak w kąt. Uniósł wtedy głowę i dokładnie w pół sekundy cała jego złość, ta niezrozumiała dla dorosłych wściekłość wkraczającego w nastoletnie życie dzieciaka, uleciała. Oczy zrobiły się wielkie jak oczy ważki na którą ktoś nadepnął; usta lekko się rozchyliły, a zaciśnięte pięści rozprostowały palce.
Keita wpatrywał się w nich jakby ujrzał duchy osób, które sam pochował. Przez chwilę milczał, zbity z pantałyku, zatrzymany w czasie. A potem nagle zamrugał.
— Co wy robicie? — zapytał podejrzliwie; dało się wyczuć nutę pretensji, której nawet nie starał się ukryć. — I to beze mnie?
Rūka ściągnął rękę z Ylvy i obrzucił młodszego brata dziewczyny spokojnym wzrokiem.
Kopę lat.
— Bo nie dzwonisz! — zezłościł się Keita, nagle podnosząc ton. — Matko Boska!
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Dom Harakawa - Page 8 Empty Re: Dom Harakawa
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 8 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach