Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 15.02.16 20:10  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
Dla niej już i tak nie było wielkiej nadziei na zostanie mniej tragiczną, a bardziej przeciętną w kategoriach fizycznych. Jedyne, do których się nadawała, to te pseudosporty - umysłowo wymagający brydż, od biedy szachy. Wszystko to, co wymagało większej ilości ruchu, było dla zielonowłosej utrapieniem i ogromną barierą, co jednak nie oznaczało, że zamierza się poddawać. w końcu do ukończenia szkoły była skazana na lekcje wuefu, więc równie dobrze mogła zrobić cokolwiek w kierunku niebycia z niego ostatnim nieudacznikiem.
A nawet jeżeli miałoby nie wyjść - obserwacja też była całkiem przyjemną sprawą. Nawet jeżeli nie chodziło o typową grę a ćwiczenia, miło było pooglądać innych ludzi, którzy rzeczywiście radzą sobie z daną dyscypliną. Podczas tych szczęśliwych dni, kiedy udało jej się dobyć zwolnienie z ćwiczeń, zamiast w ekran telefonu czy zeszyt wpatrywała się właśnie w pozostałych uczniów. Z góry z trybun, o wiele lepiej dało się zobaczyć siatkę podań, chaotyczną choreografię biegających po boisku zawodników czy choćby zmagania z rozgrzewką. O wiele lepiej się przy tym bawiła niż przy czynnym udziale w zajęciach - mogła ot, choćby podumać nad stosowaną przez kolegów i koleżanki z klasy taktyką gry, wyłapać błędy i nauczyć się czegoś pożytecznego, co później mogłaby przełożyć z teorii w praktykę. Tak właśnie wypracowała sobie schemat unikania linii, którą najprawdopodobniej będzie rzucana piłka. Przez większość gier zespołowych po prostu kryła się w cieniu drużyny i unikała centrum rozgrywki jak ognia, bo i tak wszystko by zepsuła, przy okazji robiąc sobie krzywdę. żadna atrakcja, ot co.
Niestety, zmiana nastroju na lepsze nie potrwała długo. Verity w kilka chwil przeobraziła się ze swojej optymistycznej strony w rozdygotany embrionik nieszczęścia. Brakowało całkiem niewiele, żeby rzeczywiście spadła z dachu - wystarczyłoby kilka kroków - nawet jeżeli naprawdę nie miała tego w bliższych ani dalszych planach. Za dobrze pamiętała swój własny pokój jeszcze niedawno w M-1, gdzie za oknem widniały grube kraty, tak samo jak za każdą szybą w tamtym domu. Odkąd miała sześć lat, nieustannie przestrzegano ją o niebezpieczeństwie wychylania się na zewnątrz z dwunastego piętra. Upadku z takiej wysokości po prostu nie da się przeżyć i przekonała się o tym bardzo dotkliwie. Do tej pory obwiniała się za tamten przykry wypadek, którego konsekwencją były kraty, a dalej wszystko inne, przez co skończyła tak, jak skończyła.
Gdyby wtedy nic nie powiedziała, nikt by nie zginął. Nie doszłoby do tragedii, która złamała serca, moralność i w końcu godność. Gdyby milczała, nigdy nie musiałaby wyjeżdżać, zostawiać przyjaciół i zmuszać się do zapomnienia przeszłości, która wracała do niej jak widmo w nocnych koszmarach i takich atakach jak ten teraz, które już-już zdarzały jej się coraz rzadziej. Wystarczyło na chwilę opuścić posterunek i okazywało się, że wcale nie radziła sobie z traumą aż tak dobrze, jak jej się wydawało.
Usiadła na ziemi i zatrzęsła gwałtownie. Spod zaciśniętych powiek płynęły łzy, a usta wykrzywiały się same w brzydkim, smutnym grymasie rozpaczy i strachu. Dłonie zjechały w dół, zahaczając paznokciami o delikatną skórę twarzy i pozostawiając po sobie podłużne zaróżowione ślady. Nie czuła tego bólu niemal wcale, o wiele bardziej przeżywając w tej chwili tłukące się pod czaszką wspomnienia. Słowa, obrazy i myśli przewijały się z mocą huraganu przez umysł dziewczyny, przez co już praktycznie nie widziała nic ze znajdującego się dookoła świata. Załzawione oczy po otwarciu na krótko odbierały bardzo rozmazaną panoramę dachu, jak gdyby krótkowidzowi strącić z nosa okulary.
Dopiero, kiedy w polu widzenia pojawiła się żywa istota, otworzyła oczy na pełną szerokość, wytrzeszczając je i ukazując puste spojrzenie, niemogące znaleźć żadnego punktu zaczepienia w przestrzeni. Wyprostowała się z nagła, głośno wciągając powietrze. Blade dłonie natychmiast spadły jeszcze trochę w dół, na krzyż obejmując równie jasną szyję. Wszystkie mięśnie w rękach miała napięte do granic wytrzymałości, jakby stojący nad nią chłopak miał zaraz ją udusić. Dopiero, gdy rozbiegany wzrok napotkał ledwie wyraźną twarz Ruuki, rozluźniła nieco dłonie i zrobiła wydech przez uchylone usta.
To nie ten, którego się bała.
Rozsądek podpowiadał to już od dawna, ale wyuczone od lat odruchy ciała potrzebowały wyraźniejszego bodźca. Dopiero na wpół świadomie odebrany zapach, tak różny od tego, do którego przywykła, stał się ostatecznym bodźcem świadczącym o bezpieczeństwie. Słowa nadal docierały do niej jakby z opóźnieniem, dlatego nie zareagowała na nie od razu. Wciąż oddychała ciężko, przez co trudno by było wymagać od niej mówienia; prędzej wydawała z siebie urywane odgłosy targającego nią wciąż szlochu.
Dopiero po chwili odzyskała panowanie nad własnym ciałem. Poruszanie się przychodziło jej ciężko, jak gdyby spędziła sto lat hibernacji i dopiero stawiała pierwsze kroki po przebudzeniu. Oderwała dłonie od szyi, uczepiając się przodu mundurka drugoklasisty. Pociągnęła nosem, nie chcąc mu ubabrać szkolnego ubrania, ale i tak musiał się liczyć z mokrymi plamami od łez, które właśnie intensywnym strumieniem spływały mu na ramię. Po chwili napięcia wszystkie brzęczące emocje znajdowały teraz upust w płaczu, gwałtownym, urywanym i żałosnym.
- T-to j-ja p-przep-pra-aszam - wydusiła w końcu z siebie szeptem, starając się w końcu uspokoić i przestać tak niemożliwie szlochać. - To wszystko moja wina. Naprawdę. Nie powinnam była... nie powinnam była się odzywać. Tylko problemy przez to są. - Znów zacisnęła powieki, żeby nie pozwolić na powrót płaczu. Już wystarczy tego, co do tej pory nawyprawiała. Właśnie zaczęło do niej docierać, że odwaliła atak histerii w szkole, w dodatku w obecności drugiej osoby. Na coś takiego nie powinna sobie nigdy pozwalać, przecież nie mogła dopuścić do tego, by ktokolwiek się dowiedział! Ale chyba właśnie zawaliła w misji utrzymania swoich problemów w tajemnicy przed otoczeniem. Teraz już jedna osoba z całego grona uczniowskiego miała stuprocentową pewność co do tego, że z nową jest coś mocno nie w porządku. Pozostali mieli tylko plotki, on miał fakty.
Ale tego już nie była w stanie cofnąć - jak zakładała, na swoją własną zgubę.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.02.16 22:04  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
// Uwaga. To mój pierwszy post napisany z tabletu, więc przepraszam za wszystkie błędy

To nie tak, że chciała uciec z lekcji. To nie jej wina, że pani Ayase tak bardzo przynudzała, opowiadając po raz setny historię o tym, jak jej mąż nie podołał swym małżeńskim obowiązkom, chociaż sam mawiał "jak się popieści, to się wszystko zmieści". I o ile jeszcze na samym początku było to dość zabawne, tak z czasem stało się cholernie żenujące. Ziewnęła szeroko, jakby miała kogoś połknąć kierując swoje kroki w kierunku tylko jej znanym. Nie spieszyła się, najwyraźniej nie przejmując się, że może ją również ominąć kolejna lekcja. A dziś był wyjątkowo senny dzień. Gdyby nie to, że  musiała odprowadzić bliźniaki do przedszkola, to najchętniej pozostałaby w ciepłym łóżku,  zdobywając kolejne poziomy w grze, którą "pożyczyła" od Ruuki. Zatrzymała się raptownie sięgając do skórzanej torby, w której nosiła wszystkie bibeloty i mrucząc cicho pod nosem słowa, które nie pasują do młodej damy, zaczęła nerwowo szperać. Gdy jej opuszki musnęły prostokątny przedmiot, w błękitnym spojrzeniu pojawił się na krótki moment błysk.
- Ta-da - zaćwiergotała sama do siebie, kiedy z tryumfem na twarzy wyciągnęła swoją  upragnioną zdobycz. Ruszając  dalej podjęła  walkę  na śmierć i życie z papierkiem, który oddzielał jej kubki smakowe od ulubionego batonika oblanego białą czekoladą. Jeśli było coś,  za co Ylva mogłaby zabić,  to właśnie  biała  czekolada. Ylva ogólnie była miłośniczką czekolady, ale to ta pozbawiona kakao wygrywała.  Nie było dnia, kiedy nie pakowałaby do ust tego smakołyka. Biała czekolada na kanapkach śniadaniowych, bento z białej  czekolady,  kotlety z białej czekolady i na kolacje  - zupa z białej  czekolady. Cichy odgłos rozerwania papierka było  niczym słodka pieśń zwycięstwa dla uszu dziewczyny. Z impetem wgryzła się w słodkość i mrucząc cicho pod nosem ruszyła przyspieszonym krokiem przed siebie, nie zważając na ciekawskie spojrzenia napotkanych dzieciaków. Przywykła do tego. Zwłaszcza od momentu śmierci jej ojca. Jeszcze nim zaczęła wkraczać w stronę dachu, wyciągnęła telefon z torby i w ekspresowym tempie wystukała krótką wiadomość do jej przyjaciela:
Wraca lisica do domu, aż tu nagle słyszy w krzakach "Ko, ko, ko, ko...". Długo się nie namyślając robi skok w krzaki, skąd po krótkiej szamotaninie wychodzi wilk i zapinając spodnie mówi:
- Jak to dobrze znać języki obce.

Kiedy jej palec nacisnął "wyślij", dziewczyna zniosła się głośnym śmiechem,  przez parę uderzeń serca zapominając, że jest w szkole, na pustym korytarzu, a dookoła panuje lekcyjna cisza. W ostatniej chwili zamilkła, wsuwając się za róg,  kiedy jedne z drzwi uderzyły  się z głośnym hukiem, a przez lukę wyjrzała niemal łysa głowa pana Hanuka. Łypnął złowrogo na korytarz,  mrużąc niebezpiecznie oczy, jakby oczekiwał iż sprawca nagłego przejawu radości sam wyjdzie ze swej kryjówki i się podłoży,  heroicznie przyjmując na klatę konsekwencje. Jednakże korytarz zionął pustką, dlatego też już po chwili pan Hanuk wysunął się na powrót do swej klasowej jamy, a Ylva, która do tej pory praktycznie wstrzymała  oddech, odetchnęła z ulgą i prychnęła cicho pod nosem. Spojrzała na ekran telefonu, ale nie ujrzawszy tam koperty z odpowiedzią od jej senpaia, wrzuciła go z powrotem do torby i ruszyła dalej, trzymając w ustach nadgryzionego batona.
Zajęło  jej kilka kolejnych chwil, kiedy w końcu  dopadła do schodów prowadzących na dach. Pokonywała je po dwa na raz, nucąc pod nosem jakąś melodie, która  od wczoraj zainfekowała jej mózg. Muszę zarazić tym Ruuchana, przemknęło przez jej głowę,  kiedy przerzucała już pierwszą nogę przez okno, podtrzymując się o parapet obiema rękoma,  kiedy ujrzała TO. Omal nie wypuściła trzymanego w zębach batona, jednocześnie szczypiąc się  w rękę,  żeby  upewnić  się,  czy aby na pewno nie śpi. Raptownie na jej twarzy pojawił się przebiegły i złośliwy uśmieszek. Bezszelestnie, niczym shinobi z jakiejś ukrytej wioski, zsunęła obie stopy na ziemię i zaczęła się zbliżać w stronę dwójki, która rzuciła się w swoje objęcia. Upewniwszy się, że jej nie zauważono, przykucnęła przy kochankach i podparła policzki o dłonie, a łokcie o kolana i wpatrywała się w nich przez kolejnych parę uderzeń serca, aż wreszcie...
- U-hooo~ - jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. - Już doprowadziłeś swoją dziewczynę do łez? - Ylva zacmokała i pokręciła głową z dezaprobatą.
- W ogóle masz wpierdol, Ruuchan. Za zdradzenie NASZEGO miejsca. - zmarszczyła na krótki  moment jasne brwi, przez co dawała  jasno do zrozumienia,  że  tak łatwo nie zapomni i wytarga go za uszy. W najmniej oczekiwanym momencie.
- Ale ale! - odepchnęła chłopaka  w bok i złamała nieznajomą obiema dłońmi jej jedną,  po czym zaczęła  gwałtownie  nią  potrząsać, szerząc się  szeroko, rozsyłając dookoła promienny uśmiech,  jakby była córką jakiegoś boga słońca.
- Nie znam cię, ale gratuluję wyboru!  Ruuchan jest naprawdę  fajny. Może  trochę  głupkowaty i ma pyzowatą twarz,  ale ma też sporo zalet! Na przykład.... przykład....eee.... - zamyśliła się przyciskając jeden palec do brody i spojrzała w ciemne i chmurne niebo,  jakby to właśnie  tam mogła  znaleźć potrzebną odpowiedź.
- Na pewno jakieś  ma, ale żebyś  nie miała  spoilera, wspaniałomyślnie pozwolę  ci samej je odkryć. Tak. - pokiwała głową, po czym wreszcie puściła dłoń dziewczyny i odsunęła się  od niej, siadając na tyłku tuż obok chłopaka. Objęła go jednym ramieniem i przyciągnęła do siebie, po czym zaczęła  sunąć nadgryzionym batonem po jego policzku, pozostawiając  ślady czekolady i okruszki.
- No,no. W końcu to zrobiłeś,  co? Mój  mały Ruuchan już  nie płacze  i nie trzeba wycierać mu gili z nosa, a dorasta! Ma dziewczynę!  To co, gry randki idą w odstawkę, co? Koniec z masturbacją do dziewczyn w 2D? Chociaż. .. jak twoja dziewczyna  da ci swoje zdjęcie  i będziesz  się  do niego masturbował, to i tak będzie 2D, hm. - zamyśliła  się ponownie. W jej głosie  nie było nic z jakiejś  złośliwości. Tylko jakaś  delikatna nuta szczerości i lekkości.  Wsunęła batona do buzi i odgryzła kawałek, po czym ponownie  zaczęła  sunąć  nim o policzku chłopaka,  od czasu do czasu nawet dźgając nim go.
- A... mówiłaś,  że  jak się nazywasz?
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.02.16 1:37  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
Już chociażby z racji „dobrego wychowania” nie miał zamiaru łamać kamuflażu nałożonego przez Verity jeszcze przed wkroczeniem przez bramy Shiroi. Zegar ruszył, a kwas ciekawości coraz intensywniej wyżerał mu wszystkie wnętrzności, dodatkowo je wykręcając i miażdżąc, jakby za wszelką cenę chcąc go zmusić do zadania tych kilku pytań kłębiących się w czaszce. Lubił łamać cudze tajemnice. Chyba jak każdy. Ale sam też trwał w dysymulacji, dlatego mimo wzmożonego zainteresowania zamiast zbombardować ją niepewnościami, które „powinna” naprostować, oparł policzek o jej skroń i trzymając ją blisko siebie zamierzał przeczekać burzę.
Z perspektywy osoby trzeciej - chyba mało dżentelmeńskie. Nie był jednak w stanie wymyślić niczego, co mogłoby ją rozbawić albo chociaż - do jasnej cholery - zaintrygować na tyle, żeby przestała mu pochlipywać. Dodatkowo zdawał sobie sprawę, że mógłby przy tym wypaść tak, jakby lekceważył wszystko, co uszło z dziewczyną wraz z histerycznym napadem. A na to z kolei nie mógł sobie pozwolić przez imperatywy, które nałożył sobie wieki temu.
Nie mógł też sobie pozwolić na całą masę innych rzeczy.
Chociażby przez to, że ledwie poluzował uścisk, którym „uraczył” Verity, a jakaś siła po prostu go od niej odepchnęła. Już pierwsze słowo - w sumie wrzask, co się będziemy oszukiwać - aktywował alarm. W głowie chłopaka zawyło, a on sam z protestem wymalowanym w obu oczach jako drukowane „NIE” spojrzał na Ylvę i prawie na nią warknął, żeby spieprzała... tyle, że jej dłoń opadła na jego ramię, a on - z racji i tak kiepskiego ułożenia ciała w kuckach - zobaczył jeszcze, jak cały świat gwałtownie przekręca się na bok. Pewnie gdyby nie wyciągnął ręki to runąłby jak długi, rozkładając się na dachu w pozycji „namaluj mnie jak jedną ze swoich...”, ale dłoń na szczęście zareagowała, nim świadomość zdążyłaby się ocknąć. Przez pierwsze dwie sekundy po prostu patrzył ze zbolałym spojrzeniem na rozchichotaną Isabelle, a potem...
… potem rozgorzało piekło.
Nie był ukontentowany. Już sama mina wykrzywiona w paskudny wyraz mówiła sama przez się. Brakowało tylko donośnego warczenia i ukazania kłów, by w pełni mógł zaprezentować się jak szczuty ostrym kijem pies, ale mimo narastającej furii wziął się w garść. Już przy następnym wydechu odznaczył się raczej zmęczeniem niż zirytowaniem. Wiedział w końcu, że do kogo jak do kogo, ale do Ylvy trzeba było mieć cierpliwość wielkości przeciętnego walenia błękitnego, żeby nie napsuć sobie nerwów. NIEWAŻNE, ŻE ONA PSUŁA MU COŚ ZNACZNIE WAŻNIEJSZEGO. Ruuka przewrócił oczami, gdy przyciągnęła go do siebie tak blisko, że niemal czuł jej delikatny zapach. Powieki chłopaka natychmiast opadły nieco na ciemne tęczówki, a usta zacisnęły się w infantylnym wyrazie zmęczenia. Wystarczył jednak pierwszy ruch jej dłoni, żeby brwi ściągnęły się ku sobie, a usta na powrót otworzyły. Ledwie uchylił wargi, a już pokazał białe zęby światu, które pół sekundy później zacisnęły się na ulubionym batonie Ylv. Jeśli myślała, że każdy jej ruch jest wiecznie broniony przez bycie dziewczyną albo coś jeszcze głupszego, jak „bycie jego przyjaciółką” to grubo się myliła. Gwałtownie opuścił brodę, ułamując większy kawał słodyczy i jednym ruchem pochłonął oderwany fragment niemalże od razu czując, jak czekolada rozpływa się na języku i podniebieniu. Przegryzł kruchą część batonu czyszcząc policzek o ramię tej rudej zołzy... kiedy padły sławetne słowa.
„Da ci swoje zdjęcie”.
„Gry randki...”
„Masturbować”.
Zachłysnął się, nieopanowanie zginając w pół. Wierzch prawej dłoni podskoczył i brunet od razu przycisnął rękę do buzi, żeby nie wypluć tego, co i tak zebrało mu się przy szczękających przy kaszleniu zębach. Druga dłoń zacisnęła się agresywnie na brzegu swetra Ylvy, a gdy - z załzawionymi oczami, po ledwo dwóch sekundach duszenia się - Ruuka wyprostował ramiona od razu przyciągnął ją do siebie, oparł jej twarz o swoje ramię i warknął, przyciskając mocniej do swojego barku, jakby z premedytacją chciał odebrać jej możliwość zaczerpnięcia następnego wdechu. Bo - jak wiadomo - zbyt dużo powietrza w płucach oznaczało wyjawianie kolejnych smaczków...
- Ty wredna... - syknął pod naporem zażenowania. Szybko ją jednak puścił, choć znacznie lepiej było ją przytrzymać przy sobie - oczywiście wyłącznie po to, żeby przestała paplać jak najęta o rzeczach, które nikogo... - NIE! - huknął do Verity, z palcami zaciśniętymi na policzkach Ylv. Rozciągając twarz przyjaciółki do rozmiarów, w których wyglądała jak po zderzeniu ze ścianą, spojrzał rozpaczliwie na zielonowłosą, uprzytamniając sobie, że była świadkiem wszystkich kretynizmów. Nawet jeśli niektóre były faktami. - Nie słuchaj jej. Cierpi na ciężką przypadłość. Nieuleczalną, niestety. Bytuje pomiędzy abstrakcją a rzeczywistością i potem gada takie beznadziejne żarty... Strasznie nieprzyjemne w obyciu. Chory cierpi katusze i przez to nie umie odróżnić swoich fantazji od rzeczywistości. Wiesz. Potem opowiada jakieś pierdoły. NIE, YLV?
Wieki spędzone przy boku nadgorliwej dziewczyny nauczyły go, że żadne wściekłe i piorunujące spojrzenia nie były w stanie jej zneutralizować. Co najwyżej podsycały jej - i tak mocno zawyżony - poziom bycia wredną krową w sytuacjach, które wymagają jakiegoś rodzaju... Kyouryuu puścił w końcu Harakawę... jakiegoś rodzaju subtelności. Czy czegoś w tym stylu. Przynajmniej takiego zdania był on sam, bo choć pojawienie się Ylvy odessało z niego nadwyżkę speszenia, to nieprzyjemny ścisk w gardle nadal pozostał czymś więcej niż dotkliwym wspomnieniem. Odchrząknął mocno, unosząc dłoń ku rudowłosej.
- Tak przy okazji. Chora psychopatka to moja kouhai. Ylva Harakawa. Głównie jest po to, żeby ją ignorować. A to Verity. - Nie wskazał na nią ręką, ale spojrzał na Ylvę i porozumiewawczo kiwnął lekko głową w stronę siedzącej przed nimi kruchej uczennicy. - Która nie jest moją dziewczyną. Dopiero się poznaliśmy...
... i jakoś tak beznadziejnie wyszło, że zmusiłem ją do płaczu przez który tylko cudem nie zleciała z dachu.
Na samą myśl ściął się na ułamki sekund. Na pozór nie dało się tego wyczuć, ale w praktyce wydawało mu się to wiecznością w czasie której przemknął jeszcze cierpiętniczym spojrzeniem ku nowo poznanej, jakby łudził się, że cała sytuacja sprzed chwili, te łzy, ciężar jej dłoni na jego koszulce, odgłos duszonego u zarania szlochu, było efektem jakiejś grupowej, irytującej, w ogóle nieprawdopodobnej fatamorgany. Że za moment nie ujrzy zaczerwienionych od płaczu białek, nie usłyszy ostatniego pociągnięcia nosem, ani nie dostrzeże pokraśniałych policzków...
Marzenia fajna sprawa.
Przegryzł dolną wargę i wrócił do wątku:
- Verity jest nowa. Przeniosła się z M1. Nie słyszałaś o niej? Ponoć każdy huczał o uczennicy, która wparowała do Shiroi z innego Miasta. MIASTA, Ylv. Nie każdy ma możliwość, żeby podróżować przez te frajerskie, niebezpieczne tereny pełne... no wiecie. W telewizji non stop o tym trąbią.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.02.16 17:18  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
Wbrew pozorom jej stan powoli się poprawiał. Podobny atak przerabiała nie pierwszy raz i nawet jeżeli nie do końca świadomie, to instynktownie wiedziała, że trzeba go po prostu przeczekać. Musiała pozwolić popłynąć łzom, wyszlochać z siebie nagromadzone emocje i pozwolić wypłynąć stresowi. Przecież nikt nie jest w stanie płakać wiecznie i w którymś momencie trzeba wstać, przetrzeć oblicze, po czym pójść przed siebie. Od razu się człowiek czuje lepiej, kiedy wszystko z siebie wyrzuci. Do pełni spokoju ducha brakowałoby jej jeszcze tylko bardzo obszernych wyjaśnień skąd ta cała histeria, czego tak się wystraszyła i co przez cały ten czas czuła. Słyszała już w końcu, że tylko kiedy nauczy się mówić o swoich uczuciach i problemach, uwolni się od stąpającego za nią krok w krok widma. Niestety, wielka, włochata Bestia o wrednym uśmieszku na okrągłej twarzy nie zamierzała tak łatwo wypuścić swojej ofiary. Po pierwszym razie, kiedy musiała opowiedzieć wszystko ze szczegółami, ta kupa futra chwyciła dziewczynę za gardło, odbierając jej oddech przy każdej kolejnej próbie. Mentalny potwór karmił się jej strachem, więc nie mógł dopuścić do stanu, w którym pokona swoje bariery. Wystarczyło nawet najmniejsze nawiązanie, by niewidzialna pętla wokół szyi zacisnęła się boleśnie. A im bardziej próbowała się szamotać, tym trudniej było się uwolnić.
Bestia po raz kolejny wychyliła się przez ramię wystraszonej dziewczyny i dysząc jej ciężko w twarz pogroziła palcem. A niech się nawet nie waży zamierzać na potwora, wobec którego, wydawać by się mogło, nie miała żadnych szans. Cóż, znała przynajmniej jedną osobę, która znając sytuację mimo wszystko wierzyła w zwycięstwo Ver. I choćby z szacunku dla jego ciężkiej pracy nie zamierzała się poddawać. Tylko może po prostu... nie dzisiaj. Nie ma się co spieszyć. Przecież na ogarnianie swojej psychiki jeszcze ma czas.
Tak przynajmniej myślała, dopóki tuż obok nie pojawił się nieznany dotąd głos. Los jednak bywa naprawdę złośliwy: kiedy już zaczynała godzić się z obecnością jednego świadka przy swoim ataku histerii, okoliczności musiały dorzucić do wora drugiego, kompletnie nieznanego i niepokojąco entuzjastycznego. Tego wszystkiego na raz już nie była w stanie znieść tak łatwo. Wstyd przyznać, ale sama dopomogła nieznajomej i w zrywie obrony własnej własnoręcznie odepchnęła się od chłopaka, cofając się jeszcze bardziej na powierzchni dachu. Teraz gdyby położyła się na nim płasko, mogłaby swobodnie zwiesić głowę w dół. Plan ucieczki został natychmiast zgaszony przez rudowłosą, która znienacka chwyciła jedną z dłoni rówieśniczki, co tą kompletnie zbiło z pantałyku.
- C-co... - Próbowała wydusić z siebie jakieś słowa, ale chwilowo mogła tylko tępo wpatrywać się w wulkan słonecznej energii. Trudno się spodziewać, żeby zrozumiała cokolwiek z tego trajkotania, które w obecnej sytuacji nie miało większego sensu. Ruda nawijała coś o dziewczynach, zaletach czy innych sprawach, a przecież jej słowa kompletnie nie wpasowywały się w realne wydarzenia, jakie miały miejsce na owym dachu jeszcze chwilę temu. Jedna wielka nadinterpretacja.
Przynajmniej na chwile odzyskała dłoń. Drażniła ją słona ciecz rozmazana na twarzy, więc krańcem rękawa przetarła najpierw jeden, potem drugi policzek. Wtedy też spostrzegła ciemnoszare plamy zarówno na swoim szkolnym swetrze jak i na ubraniu jedzącego właśnie Ruuki.
Szlag, przemknęło jej przez głowę, ubiję cię, Hope. Doskonale pamiętała poradę przyjaciółki, przez którą teraz przypadkiem sprawiła kolejny kłopot. Nie bierz wodoodpornego, mówiła. Na co ci, zmyć tego na noc potem nie idzie, a przecież normalny też dobry. Chyba, że się poryczysz, ale tobie się nie zdarza. Ha! Żeby miała jakiekolwiek pojęcie o tym, jak bardzo ten stan się zmieni, na pewno nie poleciłaby przyjaciółce tańszego, a mniej trwałego kosmetyku, który teraz radośnie bytował na mundurkach obojga uczniów.
Skrzywiła się tylko nieznacznie i powróciła do przysłuchiwania się rozmowie. Była nieco wyłączona z dialogu, ale to nawet lepiej w tej chwili. Nawet nie próbowała nadążyć za mocno naciąganym tokiem rozumowania nieznajomej, choć nie mogła powstrzymać cienia uśmiechu, który tak czy siak musiał wyglądać dość żałośnie na zaczerwienionej twarzyczce. Zresztą już po chwili mina jej gwałtownie zrzedła, mięśnie znów same napięły się do ucieczki i mało brakło, żeby po raz kolejny odsunęła się do tyłu. Nagły krzyk starszego wystraszył ją nie na żarty, ale szczęśliwie gdzieś w podświadomości miała zakodowane podstawowe zasady bezpieczeństwa przy przebywaniu na wysokościach. Dlatego tylko nieznacznie odchyliła się od pozostałej dwójki, jak gdyby mieli się zaraz na nią rzucić i rozszarpać na strzępy.
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Chwilowo przyspieszone bicie serca zaczęło się stopniowo uspokajać, zaś sama Veri powróciła do bezpieczniejszego pionu. Z prawej kieszeni przepastnego swetra wydobyła chusteczkę higieniczną i dyskretnie wydmuchała nos, zaraz potem chowając śmieć do symetrycznej lewej kieszeni. Czuła się prawie doprowadzona do porządku, choć oczywiście po wcześniejszych doświadczeniach była już świadoma czarnych plam, jakie miała teraz wokół oczu i na obu policzkach. Pocieranie swetrem tylko je bardziej rozmazało, więc mogłaby robić śmiało za hybrydę czerwonookiego królika i pociesznej pandy.
- Miło mi poznać - powiedziała słabo. - Podoba mi się twoje imię - dodała jeszcze, uśmiechając się delikatnie do dziewczyny. Teraz pozostało tylko udawać, że nie wydarzyło się nic żenującego i jak gdyby nigdy nic sprawiać dobre wrażenie. W końcu hej! Co komu do tego, że przepłakała dobry kawał czasu? Czas zrobić dobrą minę do złej gry. Problemy nie są jedyna rzeczą na tym świecie.
- W sumie to trochę szkoda, bo nic nie widać. W sensie... dalej nie mam pojęcia jak wygląda świat pomiędzy Miastami. Zero okien. Zero widokówek. Właściwie mogliby mi nawet zrobić pranie mózgu i zostawić w tym samym miejscu. Może bym się nie zorientowała. - Teoria mocno naciągana, nadająca się raczej na książkę niż realne wydarzenia. W końcu miała aż za dużo wspomnień z M-1 i raczej nikt nie kłopotałby się z tworzeniem tylu detali tylko na potrzeby jakiegoś chorego eksperymentu. Za to element geograficzny się zgadzał - nie ujrzała ani kawałka przestrzeni poza murami przez całą podróż, przez co w trakcie nawet trochę się obawiała, czy przez przypadek nie wyląduje nie tam, gdzie powinna. To by już był przypadek ekstremalnej pomyłki: znaleźć się w takim M-6, gdy bagaż dojechał do M-3, zaś wszystkie zdolne jej pomóc osoby pozostały w M-1. Dobrze, że nie miała aż takiego pecha.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.03.16 1:47  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
Reakcja jej przyjaciela była ja najbardziej normalna. Z dziwnym wyrazem twarzy pozwalała mu na miętoszenie swojej cennej twarzy, co chwilę spoglądając na nieznajomą, jakby w tym momencie tylko ona przyciągała jej uwagę. Kiedy poczuła, że ciemnooki ją puszcza, złapała się za swoje czerwone policzki i zaczęła je masować bardzo powoli, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem, co tylko osoby jej podobne mogłyby zrozumieć.
- Hę? – odwróciła gwałtownie głowę, by spiorunować jasnymi tęczówkami Ruukę, ciskając z oczu krwiożerczymi piorunami.
- Że niby kto jest stuknięty? Mam ci przypomnieć, jak w zeszłym tygodniu wpadłam do ciebie, a ty akurtymghfhghs – nie było dane poznać Verity co robił Ruuka w zeszłym tygodniu, kiedy dłoń chłopaka owinęła się dookoła twarzy rudowłosej zatykając jej rozgadane usta. Ylva przez moment szamotała się niczym dzika ryba wyciągnięta z wody, ostatecznie zatapiając swój kościsty łokieć w żebrach chłopaka, żeby móc się wyswobodzić.
- Bo cię zrzucę dachu, Ruuchan! – warknęła w jego stronę i prychnęła, wsuwając palce w rozwichrzone włosy, które poczochrała, tworząc na głowie jeszcze większy artystyczny nieład, nić miała do tej pory. Wsłuchiwała się w wyjaśnienia, jakie jej zaprezentowali, odchylając się nieco do tyłu i opierając jedną ręką, a drugą pochwyciła ciemny, przefarbowany kosmyk i zaczęła obracać go pomiędzy palcami, wpatrując się w ciemne niebo. Z pozoru wyglądała na kogoś, kto się wyłączył i pogrążył w swych abstrakcyjnych myślach, jednak każde słowa, nawet te bez znaczenia, chłonęła niczym gąbka wodę. Kiedy wreszcie zapadła cisza, przeniosła swoje spojrzenie na dziewczynę, uważnie się jej przyglądając.
- No i? – mruknęła wsuwając mały palec do ucha, w którym zaczęła się drapać.
- Coś tam obiło mi się o uszy, ale szczerze powiedziawszy mało mnie to interesuje. W sumie bawi mnie to całe podniecenie na ten temat. Mój chłopak też jest spoza miasta. – ponownie wzruszyła ramionami, a w lodowatym spojrzeniu pojawił dziwny, ciężki do określenia błysk. - Prawda jest taka, że w tej szkole nic się nie dzieje. A ludzie potrzebują tanich sensacji, nic ponadto. Też się podjadałeś tą informacją, hm? – spojrzała na chłopaka i wyciągnąwszy rękę, pstryknęła go w czoło z pewnego rodzaju czułością. Bez względu na to, co mówiła i jak zachowywała się w stosunku do niego, to jednak nigdy, ale to nigdy nie pozwoliłaby go skrzywdzić. Tak było od dnia, kiedy się spotkali. I nic się nie zmieniło w tej kwestii. Wciąż była gotowa walczyć jak lwica, obrywając każdym ciosem, który miałby na niego paść. Jednakże faktem było, że Ruuka… cóż. Dorósł. Był silniejszy i większy, ale w oczach Ylvy wciąż tym samym chłopcem.
- Ruuchan, masz coś do picia? – zapytała nagle, ale nim chłopa zdążyłby coś odpowiedzieć, już sięgała po jego plecach, złapała za suwak i jednym, zręcznym ruchem otworzyła go, wsuwając głębiej rękę i szperając w poszukiwaniu jakiejś wody czy czegoś innego, co zaspokoiłoby jej pragnienie. W końcu jej opuszki musnęły kartonik soku pomarańczowego. Bez jakichkolwiek skrupułów wyciągnęła go sobie i zaczęła bawić w odfoliowanie rurki.
- Macie jakieś plany na teraz? Bo ja najchętniej urwałabym się z dwóch ostatnich lekcji. Plus jednak i tak już mamy nieobecności. Chodźmy na kręgle. – dodała radośnie wciskając pomiędzy swoje wargi rurkę i siorbiąc zadowolona skradzionych sok.
- Umiesz grać? – zapytała dziewczynę, przekręcając się tak, że oparła się plecami o bok Ruuki.
- Bo Ruuchan to totalny lamus jeśli chodzi o kręgle, ahahahaha. Raz jak poszliśmy i graliśmy to spuścił ją sobie na stopę i przez tydzień musiał leżeć w łóżku, ahahahaha – roześmiała się tak gwałtownie na wspomnienie, że po chwili zaczęła głośno kaszleć, kiedy zadławiła się własną śliną i sokiem. Niemal dusząc się złapała Ruukę za dłoń i zaczęła nią machać jak opętana.
- O…. r…rany… t-to… zawsze…będzie…. Zabawne… – wysapała pomiędzy spazmami kaszlu i śmiechu. Kiedy wreszcie zaczerpnęła tchu, otarła rękawem usta i uśmiechnęła się wesoło.
- Ewentualnie można się po prostu powłóczyć. Ej, Ruuchan. Stawiasz obiad. Nie wzięłam pieniędzy. Masz bento? – dodała spoglądając przez ramię na chłopaka.
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.03.16 17:55  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
Niech ona będzie miła. Niech będzie normalna. Ylv, zachowaj honor. Nie bądź taka. Przestań się wygłupiać. Życie to nie gra, żaden RPG, to nie są Simsy, gdzie możesz wszystkich do mnie zrazić, a potem poopowiadam parę żartów z papugą w chmurce i mnie polubią na nowo do poziomu najlepszego przyjaciela. Nie zczituję tego, nie zrobisz mi kolejnej siar...
„Też się podjarałeś tą informacją, hm?”
No i masz.
Głowa Ruuki odchyliła się o dwa milimetry, gdy go pstryknęła, a on sam uformował usta w minę, której niedaleko było do rasowego buldożka francuskiego. Mógł się tego spodziewać, ale szczególnie optymistyczna część jego osobowości nakazywała zachować dobrą minę do beznadziejnej gry. I po jaką cholerę?
Jakbyś mnie nie znała ─ prychnął pod nosem i zanim udało mu się ugryźć w niewyparzony jęzor wypluł kolejne słowa: ─ Mashiro się podniecił i zaaranżował nasze spotkanie. W sumie sam jestem w szoku, że po tym wszystkim Verity się przełamała i tu ze mną przyszła.
Obrzucił Ylvę nieodgadnionym spojrzeniem, ale prawda była taka, że jakkolwiek by się nie zakodował, nie wtopił w tło i nie przerysował, dziewczyna pewnie wiedziała w czym rzecz.
Chodzi o to ─ dał nacisk na te słowa ─ że ledwo dowiedziałem się o przybyciu Verry. Sęk w tym, że ostatnio namawiano mnie do wyjścia poza mury M3 i...
„Ruuchan, masz coś do picia?”
Zmarszczył brzydko nos.
Czy ty mnie słuchasz?
Przewiesiła się przez niego, a on westchnął jak ostatni męczennik, wznosząc przy tym wzrok ku górze i tłumacząc chmurom wszystkie zalety strącenia dziewczyny z dachu jeszcze przed Nowym Rokiem. Ale nim doszedł do punktu dwudziestego czwartego, który nawiązywał jakoś dziko do nagłych nocnych wpadów Ylvy przez okno wprost do jego zagraconego pokoju, dziewczyna wsunęła dłoń do kieszeni jego spodni, a on zacisnął szczękę, urywając myśl. Problem w tym, że jakkolwiek nie miałby jej momentami dość (tego jej felernego przełamywania wszystkich intymnych barier), to jednak nawet nie drgnął, pozwalając jej grzebać po kieszeniach i torbie wyładowanej po brzegi sportowymi czasopismami, frotkami, gumkami do włosów, znalazło się tam nawet kilka wrzuconych luzem długopisów i ze dwa zeszyty. Wszystko w towarzystwie wielkiego worka, w którym jak zawsze unikatowo wepchnął dwa stroje na wf.
Poza tym ty nie masz chłopaka ─ burknął zażarcie pod nosem ─ na tyle głośno jednak, żeby wszyscy go usłyszeli, a potem przyjął na ramię niewielki ciężar jej ciała. Wolna dłoń oparła się o brzuch, gdy strzepywał niewidzialny pył w mundurka, ale wychodziło na to, że nawet nie zauważył szarawego zabarwienia koszuli, jakie zostawiła mu pamiątkowo Verity. Zresztą, ciężko zauważyć cokolwiek, gdy tak bezczelnie wpatrywało się w ledwo poznaną dziewczynę. I nie zdejmował z niej wzroku, głównie przez to, że próbował wymyślić plan na przeinstalowanie jej z funkcji pandy do funkcji, w jakiej ją poznał.
Pranie mózgu, co? W sumie o tym też słyszałem. Mówili...
„Umiesz grać?”
Ylv, zagłuszasz mnie.
„Bo Ruuchan...”
Litości.
I jeszcze ten gwałtowny atak śmiechu.
W pierwszej sekundzie wszystkie komórki Ruuki zaalarmowały, że to niebezpieczne. Jeszcze się zadławi, udusi i będą musieli szukać miejsca na zakopanie ciała zastygniętego w dziwnej pozie. Finalnie jednak oparł obie dłonie na skrzyżowanych kostkach i setny raz dał do zrozumienia, że ma za dużo powietrza w płucach. Wypuścił je więc przez ledwo uchylone wargi i kiwnął głową na potwierdzenie tych żenujących informacji.
I wcale nie taki lamus ─ wciął się marudnie, wzruszając barkami. ─ Poza tym ja to się chętnie zerwę i tak jestem już udupionyale co na to nasza nowa towarzyszka zbrodni? Wiesz, to tylko dwie godziny, wielka mi rzecz. Zawsze możesz wmówić, że byłaś u pielęgniarki. I tak tego nie sprawdzają. Ylv to non stop potwierdza. W tym roku przeleżała u panny Mibaty chyba z sześćdziesiąt lekcji japońskiego.
„Eeej, Ruuchaaan...”
I już wyglądał, jakby go coś huknęło czubkiem miotły w brzuch. Zmarszczył nos i brwi, wykrzywił usta, wreszcie zsunął wzrok z Verity i wbił go w Ylvę. W poprzednim życiu musiał być strasznym skurwysynem, że teraz go tak karzą.
„Nie wzięłam pieniędzy.”
Ty nigdy nie bierzesz pieniędzy.
„Masz bento?”
Mam pięść. Też pasuje do twoich zębów
Mam, mam. ─ Oparł dłoń na swojej torbie. ─ Harumi zrobiła. Dostaniesz, jak przestaniesz się tak przyklejać i pójdziesz z Verity... no wiesz... ─ Język mu się połamał, bo i tak nie wiedział, jak się nazywa to coś na twarzy dziewczyn, co zwykle mają. Oczywiście, felernym trafem, jedyną kobietą, która się u niego malowała, była matka. Może w przyszłości również Momoji sięgnie po te wszystkie ekstremalne przedmioty, ale na dzień dzisiejszy była za młoda i za beztroska. A Harumi? Zwykła okularnica, w dodatku cicha mysz siedząca wiecznie pod miotłą, trzęsąca się na każde tupnięcie. W życiu nie trzymała w dłoni pędzla do malowania ścian. Co tu więc mówić o nakładaniu tapety na twarz?
No się nią zajmiesz.
„Topi się” ─ to zdanie wypowiedział już niemo; poruszył tylko ustami na kształt tych słów, a i tak mocno dyskretnie, w kierunku Ylvy.
Ja w tym czasie muszę tylko skoczyć w jedno miejsce. Za 5 minut byłbym z powrotem. Za 3, jak żadnego nauczyciela nie będzie na froncie. Spotkalibyśmy się tam, gdzie zawsze, hm? To jak?
W tym momencie spojrzał na Verity wyczekująco.
Znam genialny klub z karaoke. I dam ci bluzę, żeby zakamuflować mundurek, jak nie chcesz być rozpoznawalna. Mogę nawet przedzwonić do twojego wychowawcy, że jestem twoim ojcem i odebrałem cię już ze szkoły, bo masz... nie wiem... osłabienie organizmu?
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.03.16 21:04  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
W obecnym położeniu czuła się trochę jak widz brazylijskiej telenoweli, gdzie na ekranie przewijają się różnorakie obrazy o nieco absurdalnej, a przy tym zabawnej treści. Obserwowała pozostałą dwójkę i słuchała ich rozmowy jak gdyby nie odbywała się ona do końca w rzeczywistości. Coś tam się miedzy sobą przekomarzali, odstawili trochę przyjacielskich przepychanek... a Verity pozostawała poza tym wszystkim, nawet jeżeli jej imię padało w rozmowie i była pod stałą obserwacją. Przypominali jej nieco starych znajomych z M-1, którzy bardzo podobnie zachowywali się wobec siebie nawzajem. Zresztą, ile razy sama w podobny sposób targała Kinga za uszy? Mimo wszystko rozsiani po całym świecie nastolatkowie wszędzie są częściowo tacy sami.
Znów podwinęła kolana pod sam nos i objąwszy nogi rękami, znad nich rzucała spojrzenia w kierunku dyskutujących. Może nawet w pewnym momencie by się wtrąciła i dodała coś od siebie, może nawet by coś powiedziała, ale nijak nie zostawiali jej na to czasu. Zresztą, sądząc po obecnych doświadczeniach chłopaka i tak nie miałaby wystarczającej siły przebicia, żeby przegadać rudowłosą.
- Coś tam obiło mi się o uszy, ale szczerze powiedziawszy mało mnie to interesuje...
Bingo. Nie powstrzymała subtelnego uśmiechu, który natychmiast wypłynął jej na twarz. Dobrze było dla odmiany spędzić trochę czasu z ludźmi, którzy nie zasypywali jej zbędnymi pytaniami i nie interesowali tym, co dla większości było sensacją życia. Poznawanie nowych osób w sposób konwencjonalny (o ile konwencjonalnym można nazwać przymusowe przytulanie na podłodze wśród tłumu gapiów) podobało jej się o wiele bardziej niż uprzejma, acz niestety nieprzyjemne przesłuchania.
- Pranie mózgu, co? W sumie o tym też słyszałem. Mówili...
- Umiesz grać?
- Ylv, zagłuszasz mnie.

Uśmiechnęła się do Rūki pocieszająco. Fajnie się z nim rozmawiało, ale w tej chwili raczej nie było do tego warunków. Odnotowała sobie w pamięci, żeby w najbliższym czasie gdzieś go zaczepić i dokończyć temat, kiedy tylko nadarzy się okazja. W końcu szkoła nie jest aż taka wielka, a przerwa na lunch to wystarczająco długo, żeby sobie przyjemnie powymieniać informacje i teorie spiskowe.
- W sumie... w sumie mogłabym się przejść. - Przeprowadziła szybką kalkulację tego, jakie lekcje straci i jak wiele będzie musiała nadrobić. Bilans wykazał bardzo pozytywny wynik: mogła się zerwać właściwie bez większych konsekwencji, bo z owych przedmiotów była do przodu z materiałem. Normalnie żyć, nie umierać.
- Rany, to sporo - skomentowała opuszczone przez swoją rówieśniczkę lekcje. Sama zazwyczaj nie spadała poniżej 90% frekwencji, zaś większość opuszczanych godzin nauki stanowiły zawody brydżowe czy inne konkursy. Nawet w chorobie zdarzało jej się przychodzić do szkoły, żeby nie stracić jakże cennego czasu. Zresztą tam, gdzie wielu chodziło jak za karę, ona chętnie spędzała czas ze znajomymi. Przynajmniej nie musiała pamiętać o wszystkim tym, co ją smuciło czy przerażało. Ale... skoro już znalazła dobre towarzystwo, odpuszczenie sobie kilkudziesięciu czy więcej minut nicnierobienia brzmiało jak o wiele lepszy pomysł niż przysypianie z głową na ławce podczas nudnego wykładu, z którego nie wyniosłaby nic nowego.
- Co ze mną? - zdziwiła się, ale unosząc brwi przypomniała sobie, że przecież nie wygląda w tej chwili jak Miss Universe. W takim stanie nie powinna się pokazywać właściwie nikomu, a już tym bardziej jakiejś szerszej publice. Przytaknęła więc zaraz, wydobywając schowaną za kolanami głowę nieco wyżej. - W sumie racja, muszę się ogarnąć. Zresztą ty też zostałeś naznaczony - rzuciła, wskazując wyciągniętym palcem na ramię starszego, gdzie nieprzerwanie puszyła się brzydka ciemnoszara plama. Każda potrafiąca dodać dwa do dwóch osoba bez problemu odgadłaby, jakie sceny miały miejsce chwilę temu na dachu budynku, a więc ślady zbrodni należałoby zatrzeć. No i po prostu ten brud nie wyglądał dobrze.
- Hm, jasne. - Kiwnęła głową po raz kolejny. - Byłoby spoko, uwaliłam sobie sweter. Sztuczki z ojcem lepiej nie próbuj, mój wychowawca dostałby srogiego zawału. Sama się usprawiedliwię, mam magiczny papier na różne takie sytuacje. Powiem, że dostałam histerii i mi odpuszczą - wyjaśniła pokrótce. Do tej pory nie korzystała z tej osobliwej formy usprawiedliwienia, ale była pewna, że to zadziała. Szkolny psycholog, nauczyciele, dyrekcja, opiekunowie - wszyscy jak jeden mąż przyjmowali argument słabego stanu psychicznego dziewczyny i byli w stanie odpuścić jej całkiem sporo. Starała się nie przeginać i dawać sobie pomóc tylko z tym, czego rzeczywiście potrzebowała.
A tym razem definitywnie potrzebowała znaleźć się poza szkołą i zająć się rzeczami przyjemniejszymi od nauki. Tyle w temacie.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.03.16 20:44  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
Ylva nie znała Ruuki od dwóch dni. Spędziła z nim praktycznie większość swojego dzieciństwa i zdążyła poznać go co nieco. Momentami zdawało się, że myślą tak samo, jakby jedno przed drugim otwierało swój umysł. Ylv wiedziała i czuła, kiedy przeszkadza. Wiedziała, kiedy lepiej, żeby się ulotnić. Zadarła głowę do góry, kiedy opierała się o dłonie i wpatrywała się przez chwilę w wolno i leniwie płynące chmury. Zastanawiała się co zrobić. Z jednej strony chciała posiedzieć jeszcze trochę z Ruuką, ale z drugiej….
- Jeszcze nie. Ale już ci mówiłam, że jesteśmy sobie przeznaczeni. – mruknęła nieco pod nosem, wspominając moment spotkania z nieznajomym. A na samo kopanie w swojej pamięci, zrobiło jej się ciepło w okolicach serca. - Nie rozumiesz potęgi prawdziwej miłości. Jak dorośniesz, to może też cię to spotka. – machnęła lekceważąco ręką i wyszczerzyła zęby ukryte pod aparatem ortodontycznym w szerokim uśmiechu. Wyprostowała się a następnie uniosła obie ręce ku górze, jakby chciała rozpocząć dzikie modły ku niebu. Przeciągnęła się, wydając przy tym z siebie cichy dźwięk zadowolenia, ułudnie przypominający mruczenie.
- Nie przesadzaj. Aż tyle razy u niej nie leżałam. – dodała zerkając z ukosa na chłopaka i na drobną chwilę marszcząc lekko brwi.
” Dostaniesz, jak przestaniesz się tak przyklejać i pójdziesz z Verity... no wiesz...”
Nie mogła powstrzymać się przed teatralnym wywróceniem oczu. Przyciągnęła do siebie swoją torbę i zaczęła w niej szybko grzebać, najwidoczniej szukając czegoś ważnego.
- Mam ją umyć? Bozia rączki dała. – zamruczała cicho, wreszcie wyciągając z torby paczkę chusteczek higienicznych i chusteczki do demakijażu, które rzuciła w stronę Verity.
- W sumie to powinno wystarczyć. Pewnie masz jakiś swój tusz do rzęs, co? – uniosła jedną brew w geście zapytania, po czym uśmiechnęła się miło.
- Dobra, łap mój. Oddasz mi potem. – dodała po sekundzie zawahania, podając również kosmetyk, żeby Verity mogła się na spokojnie ogarnąć przed wyjściem.
- Dobra, to wszystko. – powiedziała rudowłosa podnosząc się z ziemi i jeszcze raz spojrzała w niebo.
- Spadnie śnieg. – zawyrokowała niczym jakaś starożytna wyrocznia i zarzuciła torbę na swoje ramię. - Niestety, zapomniałam, że muszę odebrać bliźniaki. Bawcie się dobrze. – tak, to było zapewne najlepsze rozwiązanie. Być może jej przyjacielowi wreszcie uda się poderwać jakąś dziewczynę. Byłoby naprawdę miło. Złapała za dłoń Verity i potrząsnęła nią.
- Fajnie było cię poznać. Pewnie jeszcze niejednokrotnie się zobaczymy. Witaj w nowej szkole. I miej oko na Ruuchana. To naprawdę fajny dzieciak. – wyszczerzyła zęby w sympatycznym uśmiechu, po czym odwróciła się na pięcie i podbiegła do okna, które prowadziło do wnętrza szkoły. Dwa uderzenia serca a po Ylvie nie było ani śladu. Trzeba było wiedzieć, kiedy się ulotnić, by dać wolną rękę przyjacielowi. Uśmiechnęła się do samej siebie, kiedy pędziła pustym, szkolnym korytarzem.


| zt | Mam sporo fabuł i odpisy ciągną się jak flaki z olejem, a nie chcę was hamować, także... no. Ulatniam się.
                                         
Ylva
Studentka
Ylva
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Ylva Isabelle Harakawa


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.03.16 9:56  •  Korytarz na I piętrze - Page 2 Empty Re: Korytarz na I piętrze
─ W sumie... w sumie mogłabym się przejść.
Wzruszył barkami.
Nie no, nie ma sprawy. Nie dziwię się, że wolisz się jeszcze podlizać dyrek- ─ mrugnął ─ och. To świetnie.
Łatwo poszło, co?
Uśmiechnął się pod nosem, mimowolnie uciekając od niej spojrzeniem, zerkając w dół, ku opustoszałemu dziedzińcowi szkoły. Zdecydowanie zbyt łatwo, choć nie miał zamiaru narzekać i nawet wstępne słowa, jakie przygotował na wypadek jej odmowy przestały kłębić się w zakamarkach poddenerwowanego umysłu. Perspektywa spędzenia wolnego czasu poza obrębem tego przerażającego, rygorystycznego, pełnego zasad i strażników więzienia wydawała się o wiele atrakcyjniejsza z chwilą, w której wreszcie rzucono zbawienne „tak”. Rzecz jasna, gdyby zgoda nie padła, jego noga i tak wkrótce przekroczyłaby linię dzielącą wolność od katorgi, a ciemny pas torby opadłby na plecy w chwili przechodzenia przez tylne drzwi. Uczepił się jednak myśli, że łatwiej będzie splądrować cały pokój karaoke w większym gronie...
Nie spodziewał się  tylko tego, że bez względu na odpowiedź zostanie z kimś sam na sam. Zerknął nagle z dołu na rozbawioną Ylvę i prawie warknął, by nie robiła sobie żartów, ale ewentualne rozdrażnienie nie dało rady choćby wykiełkować, co tu więc mówić o wyjściu na zewnątrz by zaprezentować kły. Zamiast tego w lekkim ogłupieniu przyglądał się, jak paczka chusteczek ląduje na Verity, a chwilę później zgrabnym łukiem powietrze przecina podłużny przedmiot. Tusz do rzęs padł w ręce nowo poznanej dziewczyny, kiedy Ruuka zmrużył ślepia, ostrzej przybijając do Ylvy spojrzenie. Podskórnie wiedział, że ta odczuwa wagę jego wzroku i wie, co to oznacza, ale nawet jeśli, nie minęło zbyt dużo czasu, a po rudowłosej pozostała tylko garstka ulotnego optymizmu i wciąż rozbrzmiewające w umyśle chłopaka słowa: „To naprawdę fajny dzieciak.”
Nie jestem dzieciakiem, mruknął marudnie, skądinąd przecząc samemu sobie i przez jedną sekundę przeszło mu nawet przez myśl, że powinien zatrzymać przyjaciółkę i wybić jej z głowy wszystko, co prawdopodobnie się tam narodziło, a co na pewno nie miało odbicia w rzeczywistości. Finalnie nie wykrztusił z siebie słowa. Zerknął wtedy ponownie ku Verity i uniósł barki, uniósł brwi i uniósł dłonie w geście: „co ja ci poradzę? To istna furia. Nie powstrzymasz jej”, a potem wsparł się ręką o udo i podniósł z podłoża, czując ścierpnięte przez niezmienianą pozycję mięśnie. Coś pstryknęło w stawach, gdy się przeciągał, ale w porównaniu do Harakawy, nie wydał z siebie żadnego dźwięku zadowolenia, choć organizm odwdzięczył się za ten gest przyjemnym uczuciem.
Dasz sobie radę? ─ Z jednej strony wiedział, że na głupie pytania nie ma mądrych odpowiedzi, ale i tak miał wrażenie, że spoczywa na nim niemalże obowiązek zadania go. Ylv nie była mu potrzebna, aby jak Matka Teresa zmywać z buźki nieporadnej dziewczyny przyschnięte warstwy czarnego tuszu. Miała z nią po prostu wpaść do łazienki i wypaść jak torpeda, bo samo stanie przed ich drzwiami napawało Ruukę grozą ─ od lat pomieszczenie prezentowało się w jego umyśle jak wrota do Hadesu i nawet nie miał zamiaru sprawdzać, jak bardzo miał rację.
Skoro Ylva jest zajęta, sam będę musiał cię zaprowadzić do tylnego wyjścia. Nawet się nie spodziewasz. ─ Uśmiech, tym razem lekki, uniósł kąciki jego ust, nim nie sięgnął po telefon. Opuszką palca odblokował ekran, nawet nie zerkając na pulpit z pomarszczonym shar peiem, a potem kiwnął kciukiem za siebie. ─ Zaraz wrócę. Muszę gdzieś zadzwonić.
I po co się tłumaczysz?
Czarnowłosy zamarł z rozchylonymi wargami.
Właśnie.
Po co?
Zamknął je i przyłożył aparat do ucha, jeszcze wolną ręką wskazując na leżącą na ziemi torbę, o której przez większość czasu w zasadzie nie pamiętał. Nic dziwnego. Łaził z nią praktycznie codziennie przez znaczną część doby, więc można uznać, że w niego wrosła.
Weź stamtąd bluzę i załóż na siebie... Nie, nie do ciebie Harumi. Jest sprawa. ─ Oderwał się od Verity i odwrócił bokiem, ostatnie słowa kierując już do głośników komórki. Zerknął wtedy na tory, przez które wybuchła wojna.
„Powiem, że dostałam histerii.”
Zmrużył ciemne oczy.
... mhm. Odbierzesz ją przed czwartą. ─ Mówił do urządzenia, ale myśli zahaczyły się o nową informację i nie chciały jej wypuścić ze szponów. Z jednej strony to, czego był świadkiem, mogło być napadem histerii. Kuliła się, płakała, nie mogła nabrać tchu i się uspokoić, a to wszystko za sprawą kilku szczeniackich prób nawiązania do psychologii. Niby spodziewał się, że psycholog z niego marny i nawet jeśli odpowiedziałaby mu jak na kazaniu, nie byłby w stanie wysnuć na tyle dobrych wniosków, by ją rozgryźć tu i teraz. Rewersem strony był powód. Jakiś musiała mieć, ale jakkolwiek nie byłoby to dla niego fascynujące ─ jak zawsze ─ nie miał zamiaru pytać, zżarty zapewnieniem, że jeśli będzie chciała, sama chwyci go za rękaw, ściągnie na siebie uwagę i zacznie się tłumaczyć.
Nie jestem jej księdzem, ojcem, ani tym bardziej...
... sysz mnie?
Ocknął się, marszcząc brwi i wbijając wzrok w szkolne, sportowe obuwie. Harumi miała cichy i spokojny głos, tak spokojny, jak wygładzona do cna tafla morza. Czasami wydawała mu się aż nienaturalna, ale tym razem to jej ton przywrócił go rzeczywistości.
Tak, słyszę. Potem cię zabiorę. Jasne, obiecuje. Tak, na RE. I na kolekcję... ─ Pauza. ─ Mhm, dokładnie. Dobra, ja muszę lecieć. O ósmej będę z powrotem. ─ Pauza. ─ Nie, zjem na mieście. ─ Pauza. ─ To dasz Ryujiemu.
Rozłączył się, nim powtórzyła jak mantrę tekst o obiedzie.
Nie to, że nie lubił jej kuchni.
Ale wolał wrzucać węgiel do pieca, nie żołądka.
Wsunął potem telefon do tylnej kieszeni spodni szkolnego mundurka i schylił się po sportową torbę. Zarzucił jej pas na ramię i ruszył ku wąskiemu oknu, przez które przerzucił wpierw nieodłączny bagaż, a zaraz potem królewskim gestem zaprosił Verity na dół. Brakowało tylko głębszego ukłonu i „Wasza wysokość, królestwo czeka”, a dopełniłby sobą obrazek.
Nie odezwał się już słowem, nawet po tym, jak sam przeszedł przez parapet i odczuł bezgłośne wibracje w kieszeni.

---------------------------------

Zza rogu wychylił się czarny łeb. Chłopak za długie kosmyki odgarnął z twarzy i... gwałtownie schował się z powrotem, przylegając policzkiem do lodowatej ściany. Nabrał wtedy powietrza do płuc.
Chciałby powiedzieć, że po tylu latach był już przyzwyczajony, ale to wierutne bluźnierstwo. Znał co prawda każdy zakamarek szkoły, każdy centymetr piwnicy, skrawek dachu, wiedział, gdzie podłoga skrzypi, a gdzie można po niej skakać i rzucać kamieniami, a i tak się nie zarwie. Ale nigdy nie mógł spamiętać tego, ilu było nauczycieli i jak często łazili po budynku. Za rzadko tu bywał, żeby zapamiętać tyle powykrzywianych gęb, czekających tylko na to, aby go dorwać, złapać za kołnierz i z powrotem zatargać do sali lekcyjnej.
Po moim trupie, syknął w myślach, odwracając głowę do Verity. Podniósł wtedy wyprostowaną, sztywną w palcach dłoń i zgiął nagle nadgarstek. Znak przekazany. Ruszamy. Obaj komandosi przemknęli skąpanym w popołudniowym słońcu holu. Złote plamy na podłodze były niemalże jak punkt, w którym mieści się baza wroga. Nadepniesz ─ spłoniesz. Dlatego chłopak, mimo posiadania na karku większego bagażu doświadczeń, przechodził tędy ostrożnie. Ale szybko. W niedługim czasie dotarli do następnej spirali schodów.
Plan był prosty jak obsługa cepa. Verity kontaktuje się ze swoim wychowawcą, on czeka wiernie jak pies gdzieś niedaleko, żeby jej nie podsłuchiwać ─ i żeby nie sycić swojego wewnętrznego zaciekawienia ─ potem dziewczyna leci po swoje toboły; kurtkę, szkolną torbę i wreszcie oboje schodzą na najniższy punkt dostępny każdemu szarakowi. Będąc na parterze ─ szybkie czmychnięcie do szatni, otworzenie szafek, zostawienie zmiennego obuwia, zaopatrzenie się w swoje ─ Ruuka aż się skrzywił, jak zobaczył to błoto ─ buty i w podskokach do wyjścia.
Brzmi jak marzenie. Z drugiej strony Kyouryu cały czas słyszał w tle muzyczkę z „Różowej Pantery”, kiedy skradał się pod oknami albo wyglądał nagle zza następnego zakrętu, sondując teren jak prawdziwy radar. Kiwał ręką tuż przy swoim uchu, dając chyba tylko sobie znane znaki tajnych służb specjalnych i wyglądało na to, że znormalniał dopiero po tym, jak zaszurał podeszwą po chodnik.
A teraz ─ rzucił z błyskiem w oku. ─ Wyjdziemy naszym tylnym przejściem.

- - - - -
|| zt, prawdopodobnie x2 → klub karaoke
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach