Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Pisanie 02.05.15 2:46  •  Pokój na piętrze. Empty Pokój na piętrze.
Pokój na piętrze. Pfca57z

Pokój jak cała reszta jest mały, brudny i zapuszczony. Wątpliwej jakości łóżko niebezpiecznie zgrzyta pod ciężarem osoby, która postanawia uciąć sobie drzemkę, stara, pożółkła już tapeta w kwiatki zdobi to nieszczęsne pomieszczenie sprawiając wrażenie raczej upiorne, aniżeli uspakajające. Poplamiony, wyleniały dywan na środku pokoju jest tylko wisienką na tym spleśniałym torcie. Ale przynajmniej jest dach nad głową i można w spokoju się przespać. Chyba, że wlezie do środka jakaś zapijaczona morda. Wszakże brakuje zamka w drzwiach.  

Szczęknięcie zamka. Wystarczyło nacisnąć na klamkę, a drzwi na górze ustąpiły, uchylając się z charakterystycznym skrzypnięciem wiekowych zawiasów. Aż dziw, że skrzydło wciąż się na nich trzymało. Pokój nie prezentował się obiecująco, ale dzięki swoim niezbyt pokaźnym rozmiarom był o wiele bardziej przytulny od sali wypełnionej ludźmi. Na piętrze wciąż dało się usłyszeć gwar, ale ucichł na tyle, by żadne z nich nie musiało odruchowo podnosić głosu, by jakoś się ze sobą dogadać. Przynajmniej udało im się pozbyć jednego problemu, ale Vessare nie czuł różnicy, kiedy coraz więcej drażniących spraw zrzucało mu się na głowę. Miał ochotę przygarbić się pod ich ciężarem, ale nawet trzymając się kawałek za Growlithe'em, do ostatniej chwili zamierzał trzymać odpowiedni rezon. Wiedział, że nie będzie łatwo, ale nikt nie powiedział, że będzie tak cholernie trudno. Podczas pokonywania kolejnych stopni wmawiał sobie, że wszystko jest w porządku i od początku tak miało być. Tu, zatrzymawszy się na chwilę przed drzwiami, przestał wierzyć w prawdziwość tych przekonań.
Nic nie jest, kurwa, w porządku.
Jakaś jego część chciała, żeby się wycofał. Inna chciała brnąć dalej. Jeszcze inna wręcz usiłowała rzucić magiczne zaklęcie na przyjaciela i zmusić go do zatrzaśnięcia mu drzwi przed nosem. „Mam cię, Lassie. Chyba nie sądziłeś, że to tak na serio?” Kolejna upierała się, że to może być jedyna szansa, że zaraz sam spierdoli dosłownie wszystko, że już nigdy nie będzie żadnej tygodniowej obietnicy.
Dotrzymał jej. Nie możesz wiecznie kręcić nosem, takie czasy.
Nim się spostrzegł, przekroczył próg skromnego pokoiku. Drzwi raz jeszcze skrzypnęły, zanim zatrzasnął je za swoimi plecami. W ułamku sekundy batalię wszystkich kłębiących się w nim sprzeczności wygrała ta, która rozkruszyła wszystkie bariery dobrego smaku. W końcu sam prosił o to, by pokazał mu swoje prawdziwe uczucia na osobności, a prawda była taka, że był kurewsko wściekły. Butelka, którą trzymał w ręce opadła na podłogę i przetoczyła się kawałek dalej, co wyglądało tak, jakby zwyczajnie nie mógł jej utrzymać. Przeszkadzała mu. Chciał zepchnąć swoje rozgoryczenie na dalszy plan, mając nadzieję, że...
Syon mógł poczuć silny uścisk na ramieniu.
... może to zmienić.
Pewne szarpnięcie i niedelikatne szarpnięcie posłało białowłosego z powrotem na drzwi, które zatrzęsły się lekko, ale poradziły sobie z wytrzymaniem siły uderzenia.
Musiał tylko...
„Nie musisz mnie jeszcze dotykać.”
Mimo wewnętrznego protestu, ujął dłońmi twarz O'Harleyh'a. Gest ten był o wiele pewniejszy od wszystkich wcześniejszych gestów, na jakie zdobył się względem swojego przyjaciela. Tym razem nie zachowywał się tak, jakby chciał dać mu większy wybór, sprawiając, że jedynie mocne szarpnięcie i odepchnięcie anioła, pozwoliłoby mu na wycofanie się. Dwubarwne tęczówki zawiesiły swoje spojrzenie na szorstkich wargach Wilczura, jakby zmusiwszy go do zadarcia głowy wyżej, tym bardziej nie potrafił spojrzeć mu w oczy. Nic dziwnego – był pierwszym, który się złamał. Serce już samo z siebie rozpoczęło swój galop, bezwarunkowo reagując na bliskość Jace'a. Na domiar złego czuł nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, gdy powoli nachylał się, rozchylając wargi w oczywistym zamiarze. Niemalże gorący oddech owionął usta wymordowanego, częstując go przedsmakiem pocałunku.
Trzy centymetry.
Dwa centymetry.
Centymetr.
Raptownie zacisnął zęby, czując silne ukłucie niewidzialnej igły w czaszce. Nie nazwałby jej znakiem od nagle obudzonego sumienia, ale wiedział, że jakaś nieprzychylna mu siła starała się skontrolować wszystkie jego ruchy. Stłumione warknięcie wydarło się z jego gardła, a jedna z dłoni zsunęła się z piegowatego policzka, wyładowując całą swoją frustrację na drzwiach. Pięść z hukiem zatrzymała się tuż przy uchu Wilczego, ale choć drewno niczego nie poczuło, skrzydlaty od razu odczuł efekty tego pochopnego działania. Przeważnie tyle wystarczyło, ale wielkie łapska zawiści nadal ściskały jego gardło. Nie zrobił tego nie dlatego, że się brzydził. Nie zrobił tego, bo wiedział, że nie będzie to jedyna rzecz, którą by dziś zrobił. Sam był dla siebie przeszkodą.
Nie martw się, każdemu zdarzyło się potknąć o zbyt wysoki próg. Krok w tył, Leslie. Niektórych rzeczy zwyczajnie nie zmienisz.
Nie odsunął się.
Przypomniałem sobie ― wymruczał, błądząc przez chwilę wzrokiem po podłodze. Gdy wreszcie go uniósł, spokój, który wcześniej oblepiał jego twarz, zupełnie zniknął, ustępując miejsca temu, co chłopak już wcześniej powinien zobaczyć, ale mogło wyjść na zewnątrz dopiero, gdy miał pewność, że uciekł od możliwego ostrzału innych spojrzeń. Rysy twarzy stężały, blask w oczach przygasł. ― Chciałem cię zobaczyć. To wszystko.
Kłamca.
Jestem wkurwiony, Syon ― syknął przez zaciśnięte zęby. ― Wkurwia mnie, że właśnie tracę twój czas. A już przede wszystkim to, że przez chwilę sam pomyślałem, że jesteśmy tu tylko dla tego. Dlaczego przyszedłeś?
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 2:47  •  Pokój na piętrze. Empty Re: Pokój na piętrze.
Cichy szczęk klucza, nieco chwiejny krok. Growlithe czuł wpływ alkoholu, ale nie był on na tyle intensywny, aby czołgał się po schodach, choć obraz faktycznie co jakiś czas delikatnie mu falował. Przejęcie swoim stanem? Zerowe. Czuł się trochę tak, jakby jego ciało nabrało niesamowitej lekkości, przy jednoczesnym zachowaniu poprzedniej masy. Ciężki i lekki w tym samym momencie. To dawało tragiczny, choć ciekawy efekt przy wchodzeniu po schodach. Powlókł się jeszcze kawałek, wreszcie przekraczając próg.
Pokój.
W r e s z c i e.
Wreszcie sami. Wreszcie mniejszy hałas. Wreszcie zredukowana liczba mdłych zapachów. Wreszcie mógł...
Dostrzegł jeszcze tylko, jak cały pokój zostaje uderzeniem odrzucony do tyłu, a potem niknie na moment w całkowitej czerni. W ułamek sekundy zrozumiał, co się stało. Że nagle chwycono go za ramię, że pchnięto na drzwi. Że zamknął oczy, by zaraz jednak uchylić powieki i zerknąć na Leslie'ego bez choćby cienia pretensji czy zaskoczenia. Nie miał nic przeciwko tej nagłej nachalności, bo w porównaniu do samego Vessare'a, był do niej przyswojony od najmłodszych lat, jako wymordowany. Nawet jeśli wieki temu mogło mu to przeszkadzać i krępować, dziś traktował to jako naturalną kolej rzeczy, za którą nie powinien, a nawet nie mógł mieć zażaleń.
Palce drgnęły, gdy poczuł zimne dłonie na rozgrzanych, zarumienionych od alkoholu policzkach, ale powstrzymał się, przed chwyceniem za jego nadgarstki. Nie miał zamiaru go od siebie odpychać, bez względu na to, co właśnie strzeliło mu do łba. Był w pełni zdecydowany, gdy tu przyszedł i to zdecydowanie trzymało się go do teraz. Nie w jego stylu było zresztą wycofywanie się w ostatnim momencie, nawet jeśli zardzewiały gwóźdź wbijał mu się właśnie w żołądek.
O c z y w i ś c i e, że nie brzydził, ani nie wstydził się Zero. To był coś innego, czego do końca nie potrafił zinterpretować. A już na pewno nie przy przyćmionym przez piwo umyśle. Może to dotychczas martwe sumienie zaczęło rozkopywać grób, próbując wydostać się na zewnątrz?
Zdecydowanie za późno.
Przez chwilę błądził jeszcze ledwo przytomnym, ale błyszczącym wzrokiem po twarzy Leslie'ego, po czym przymrużył mocniej powieki, aż w końcu zamknął je całkowicie, ledwie widocznie rozchylając naznaczone ranami wargi. Czując na ustach ciepły oddech, pierwsza fala niewielkiego dreszczu przebiegła mu wzdłuż kręgosłupa. Jeszcze moment.
Centymetr...
Pół...
Nagle usłyszał trzask. Przez chwilę stał jak go postawiono, a potem otworzył nieśpiesznie oczy i zerknął pytająco na jasnowłosego.
„Chciałem cię zobaczyć. To wszystko.”
Tylko tyle?
Uniósł brew w geście niedowierzania, a potem odwrócił głowę nieco na bok, wyglądając niemalże na obrażonego. Zobaczyć? To wszystko? Po to zapieprzał przez pół Desperacji, wyciągając z głębin szaf ubrania, których nie wyżarły mole i szczury? Po to wykłócał się dziś z losem, który nieustannie podkładał mu pod nogi kłody, by teraz, gdy wreszcie byli tak blisko, wyszło, że przytaszczył swoje dupsko tylko po to, by mógł go zobaczyć. Równie dobrze trzeba było poprosić o fotkę. Mógłbyś sobie powiesić nad łóżkiem, a ja nie musiałbym...
„Jestem wkurwiony, Syon.”
Mina mu nieco zrzedła. Odwrócił twarz z powrotem frontem do Zero i uniósł dwukolorowe, beznamiętne spojrzenie, racząc go czymś, co rzadko dostawał od Growlithe'a. Sporym pakunkiem niecierpliwości i irytacji. Wkurwiony, co? Chyba nie jako jedyny. I nie jako jedyny, chciał coś wiedzieć.
Dlaczego przyszedłeś, Jace?
Dla ciebie ― rzucił bez ogródek, nie wahając się choćby przez sekundę. Ledwie Vessare zdążył skończyć pytanie, a odpowiedź już padła, równie dobitna i ostra, co uczucia samego anioła. Growlithe nie był ślepy na tyle, by zignorować jego roztargnienie. Już nie. O ile wcześniej zwalał to raczej na zawody miłosne związane z przypadkowymi kobietami Desperacji, tak teraz we wszystkich gestach, słowach, nawet wyrazach twarzy Leslie'ego, starał się za wszelką cenę wyłapać sygnały, które prawdopodobnie wysyłane były ku niemu już od dłuższego czasu. W pewien sposób nie mógł sobie wybaczyć, że tego nie zauważał, pozwalając przyjacielowi milczeć. Dzień po dniu robił coraz więcej rys na jego sumieniu, testując cierpliwość i wolę, ale przez tamten wieczór, będący niezłym policzkiem dla Growlithe'a, zrobił się ostrożniejszy wobec niego. Nie z musu. Raczej automatycznie, targany wewnętrznymi chęciami. Może cicho liczył na to, że dzięki doszlifowaniu się, faktycznie będzie godny jego uczuć. Strzepnął coś z ramienia anioła. ― Nie dla tego, Lassie. ― Spomiędzy warg wyrwało się zmęczone westchnięcie. Ile razy będzie musiał mu to tłumaczyć?― Jestem nawalony w trzy dupy i chciałbym się z tobą przespać... ja pierdolę, sam bym się rozebrał, jeśli byś sobie nie radził... Ale nie jestem frajerem i nie będę cię do tego zmuszać. Wystarczy, że będziesz obok... i się nieco rozluźnisz. ― Wsunął rękę na jego bark i objął ramieniem jego szyję, przyklejając się do wyższego chłopaka. Wtulił nos w jego szyję, oparł usta o obojczyk i wtulił się lekko, na moment rezygnując z oddychania. Zaraz odetchnął głębiej, wdychając charakterystyczny zapach przyjaciela. Właśnie, do diabła. P r z y j a c i e l a. To nigdy nie powinno się zdarzyć, a jednak przytłaczający pokój, woń oraz ciepło ciała i dudnienie jego serca ― wszystko było autentyczne, choć Growlithe do teraz miał wrażenie, jakby stąpał po cienkim lodzie. Zły krok i pokrywa skruszy się, posyłając go wgłąb czarnej rzeczywistości. Ile jeszcze będą musieli się oszukiwać? Kiedy nareszcie nastąpi moment, gdy staną naprzeciwko siebie ze świadomością, że wszystko jest tak, jak powinno? Białowłosy przekręcił delikatnie głowę i chuchnął ciepłym powietrzem, owiewając nim skórę na szyi Vessare'a. Trwał tak dłuższą chwilę, po której mięśnie przestały się napinać, a on sam wrócił do opierania się o drewno drzwi. Wsparł obie dłonie na torsie Zero, praktycznie tylko muskając materiał opuszkami palców. Nabrał tlenu do płuc.
Nie tracisz mojego czasu. Przyszedłem tu z własnej woli. I z własnej woli zaproponowałem spotkanie. JA to zrobiłem. Nie ty. Nie potrafisz tego pojąć, co? ― parsknął, zmuszając kącik ust do uniesienia się. Wyszedł krzywy grymas, który i tak prędko zniknął, nie pozostawiając po sobie nawet cienistego wspomnienia. Growlithe zwinął jedną dłoń i niespodziewanie uderzył go prosto w pierś. Wcale nie lekko. ― Kurwa! Pewnie nawet nie chcesz. Tego z kolei ja nie umiem zrozumieć. Chcesz, zaraz nie chcesz. Chcesz, nie chcesz. Chcesz... nie, jednak nie chcesz. Jak to w końcu jest? Pierdolca dostaję. Zgadzasz się, ale jednak nie do końca. Byłeś już tak blisko, ale zamiast... tch. ― Mimowolnie prychnął, nie mogąc wypowiedzieć tego słowa. Poczuł, jak niewidzialna łapa ściska go za gardło, z powodu, którego nie powinno w ogóle być. Kiedy ostatnim razem czuł taką gorycz w podobnych sytuacjach? Uniósł lekko ramiona i pochylił głowę, opierając się czołem o tors Leslie'ego. Potrzebował pół sekundy, by zacisnąć palce na jego koszulce, marszcząc materiał. ― A ty walisz w drzwi, jakby one wszystkiemu były winne. Powinieneś je szczerze przeprosić, bo winę ponosisz tylko ty. Ty i twoje szeroko pojęte cholerstwo. Chociaż powiedz, czego ode mnie oczekujesz, bo sam nie wiem, czy mogę na coś liczyć. I na ile sam mogę sobie pozwolić. Chcę cię wreszcie pocałować, Leslie. To byłby kolejny krok. Coś nowego. Coś, co rozcięłoby sznury przyjaźni, a dało... sam nie wiem, cholera. Ale tu nie ma miejsca, na skomlenie. Nie możesz być taką miękką łajzą, gdy ja wychodzę z siebie, żeby ci było lżej!
Zacisnął zęby, kolejne słowa przemieniając w ledwo słyszalny syk.
Tak jakby tylko tobie było trudno...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 2:47  •  Pokój na piętrze. Empty Re: Pokój na piętrze.
Powinien mieć za złe samemu sobie, że ostatnio zdecydował się wykonać pierwszy krok. Przekroczenie jednej z barier, którymi przez lata oddzielał się od przyjaciela, sprawiło, że przekonał się o kiepskiej wytrzymałości kolejnych. Miał wrażenie, że pękały niemalże od razu, gdy białowłosy mając już – prawie że całkiem klarowną – świadomość tego, co siedziało w głowie Lesliego, uderzał w nie młotem nieodpowiednich słów, a on nie potrafił zrobić z tym nic poza zastąpieniem zniszczonej ściany nędznym płatem papieru, który łatwo rozrywał się przy kolejnych ciosach. Emocje zrywały się ze smyczy i z szybkością wyścigowych chartów opuszczały swoje kryjówki. Vessare nigdy nie chciał, żeby Syon musiał oglądać go w takim stanie, a już na pewno nie chciał tego, by i on obrywał przez głupie błędy, które anioł popełniał. Z trudem powstrzymał się od odwrócenia twarzy, gdy zauważył, jak przyjaciel odwraca wzrok. Wyraźne ukłucie w skroni usiłowało zarzucić mu karygodny błąd, jaki popełnił, ale nic nie przytłoczyło go tak, jak spojrzenie Wilczura.
Widzisz? Zjebałeś, Zero.
Prychnął cicho, jakby usiłował oznajmić, że to spojrzenie w ogóle mu się nie podobało. W rzeczywistości nie potrafił pogodzić się z myślą, że był tak blisko, a sam doprowadzał do tego, że te kilka centymetrów przerodziło się w trudne do pokonania kilometry. Wyprostował się, sunąc wzrokiem ku ścianie z miną rozgoryczonego nastolatka, który właśnie otrzymał ostrą reprymendę. Wiedział, że ta nieprzyjemna aura, która właśnie uczyniła powietrze dookoła dziwnie ciężkim, na pewno miała doprowadzić do drastycznego ukrócenia ich spotkania.
Miejmy to już za sobą.
Tylko ukradkiem mignęło mu przez głowę, że tak będzie lepiej, ale szybko zdał sobie sprawę, jak kurewsko tego nie chciał. Czekał na niego cały tydzień i bynajmniej nie po to, by doprowadzać do kolejnej kłótni ani nie po to, by po jednym kroku naprzód wykonać pięć do tyłu. Szkoda, że było o kilka sekund za późno, by wziąć się za naprawianie błędów, ale mimo tego chciał znaleźć jakiś sposób, nawet jeśli za chwilę...
„Dla ciebie.”
Odetchnął głębiej, chcąc sprawdzić, czy ta cholerne gula w jego gardle przypadkiem nie doprowadzi do uduszenia. Pojawiła się tam równie nagle, co nagłe było stwierdzenie Growlithe'a. Przełknął ślinę, a w tym krótkim czasie jego usta przeciął krzywy, zbolały grymas. Nie tak powinien zareagować na tę informację, ale nie potrafił nie skarcić się w myślach, gdy te dwa słowa opuściły jego usta. Miał ochotę go przeprosić, ale jak na złość zaschło mu w ustach do tego stopnia, że przestał liczyć na to, że uda mu się wypowiedzieć cokolwiek, co nie byłoby niezrozumiałym bełkotem. Jednocześnie nie mógł się wyzbyć własnych przekonań, choć był wściekły, że czasem brakowało mu więcej tej pieprzonej wiary, bo wedle jego mniemania – O'Harleyh był mu potrzebny, ale zbliżenie się do niego jeszcze bardziej mogło okazać się destrukcyjne w skutkach. Mimo tego wymordowany – świadomie bądź nie – zaplótł na jego szyi pętlę i ciągnął w swoją stronę w tak skuteczny sposób, że nogi już nie szurały o ziemię, starając się zaprzeć ze wszystkich sił, a same stawiały swoje jeszcze powolne kroki, choć szorstka lina wciąż wpijała mu się w ciało. Podobno takie cholerstwo pozostawiało ślad na bardzo długo.
„Nie dla tego, Lassie.”
Dotyk na ramieniu sprowadził go na ziemię. Zmrużył oczy, zanim zdecydował się ponownie spojrzeć na Wilczego. Głowa blondyna poruszyła się lekko w milczącym sygnale zrozumienia. Przez ten cały czas czuł się, jakby połknął bryłę lodu, która teraz ciążyła mu na żołądku i napęczniała wraz z kolejnymi słowami kumpla.
Chciałbyś, bo jesteś nawalony? ― wtrącił się z krótkim parsknięciem, choć ściągające się ku sobie brwi świadczyły o tym, że wcale nie było mu do śmiechu. Na szczęście zaraz zamilkł, mimowolnie przesuwając ręką po policzku w akcie zażenowania. Z pewnych względów powinien być zadowolony z samego faktu, że w ogóle chciał, ale... zawsze musiało być jakieś „ale”. ― Nie tra--
Co ty robisz?
Nagła bliskość skutecznie podcięła mu nogi. Ciepło chłopaka było dla niego dodatkowym kopniakiem zasadzonym w brzuch, który przypomniał mu o nieprzyjemnym uczuciu w środku. Kawałek skóry, z którym zetknął się nos przyjaciela zdawał się płonąć żywym ogniem, ale – co dziwne – nie było to krzywdzące odczucie, a wręcz przeciwnie. Może dlatego było jeszcze gorsze. Przez kilka pierwszych sekund tkwił z lekko rozchylonymi wargami, gapiąc się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą gościła twarz albinosa. I jak, do cholery, miał się rozluźnić? Zamknął usta z dobitnym wręcz szczęknięciem, by zaraz świsnąć powietrzem wypuszczanym gwałtownie przez zaciśnięte zęby. Niewiele brakowało, by podsumował go określeniem okrutnego, gdy stawiał go pod murem i przyciskał do niego tak mocno, jakby zaraz miał stać się jego częścią. Ścisk w klatce piersiowej wcale nie zmalał, a zwiększył się na tyle, że nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jego serce zaraz wybuchnie, rozrastając się i tracąc swoją odpowiednią ilość miejsca. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie potrafił zwyczajnie odsunąć się do tyłu, choć nic nie stało mu na przeszkodzie. Właściwie o wiele bardziej miał ochotę unieść ramiona i opleść nimi Wilczego, ale nawet one zastygły w martwym bezruchu. Nie miał na niego siły.
Sukinsyn z ciebie ― rzucił wreszcie z nutą zmęczenia w głosie. Jak na obelgę brzmiało to całkiem pochlebnie, bo jego ton nie wskazywał, by miał mu za złe tę nieczystą zagrywkę. ― Zaczynam odnosić wrażenie, że robisz to specjalnie. ― Nie robiłby, gdyby sam nie dał mu to zrozumienia, jak wielką przewagę ma nad nim, mimo drobniejszej postury. Odetchnął głębiej i wreszcie spojrzał na czubek głowy białowłosego, choć oddech na skórze doprowadzał go do szału, wywołując falę zbyt przyjemnego mrowienia. ― Nie dałeś mi skończyć ― dodał szybko, chociaż Growlithe nie był tu faktycznym winowajcą. ― Okłamałem cię. Znaczy... nie sądziłem, że po tym wszystkim będziesz uparcie trzymał się tego przekonania, ale poradziłbym sobie sam. Potrzebowałem choćby najdurniejszych argumentów, więc nie rób ze mnie cholernego prawiczka ― mruknął z cieniem rezygnacji w głosie i ściągnął brwi ku sobie. ― Myślałem, że to oczywiste, że gdyby to tak bardzo mnie odrzucało, nigdy... ― Nigdy co?
Nie był w tym mistrzem, więc wydawało mu się, że milczenie zostanie odebrane jako jasny przekaz. Gdy Wilczur się odsunął, mógł zaobserwować jedynie, jak wcześniej uniesione barki Cilliana, opadają powoli na dół, a jasnowłosy równie mozolnie opuszcza wzrok na dłonie ułożone na jego klatce piersiowej.
Gotowe do odepchnięcia w każdej chwili, co?
Potem już nie chciał mu przerywać, mimo że jakakolwiek odpowiedź z jego strony byłaby tu na wagę złota, ale nie tylko Grow zmagał się z uczuciem zaciskającego się gardła. Z tym, że to skrzydlaty musiał zmagać się z ostrzałem kolejnych zarzutów, by uświadomić sobie, ile rzeczy robił nie tak.
„Nie potrafisz tego pojąć, co?”
Niezbyt.
Choć uderzenie dało o sobie dotkliwie znać, nawet nie drgnął, gdy tępe pulsowanie rozeszło się po jego klatce piersiowej. Serce i tak wykonywało już swoją robotę po drugiej stronie, a różnica była minimalna.
„Chcesz, zaraz nie chcesz. Chcesz, nie chcesz.”
Kurwa, chcę.
Jace nawet nie mógł sobie zdawać sprawy z tego, jak bardzo. Czemu sam nie potrafił tego zrozumieć?
Głowa przyjaciela wydała mu się znacznie cięższa niż powinna być w rzeczywistości, gdy wsparł się o jego klatkę piersiową. Nie była to już wina samego kontaktu fizycznego, ale i słów, które bombardowały uszy Lesliego i jakimś dziwnym sposobem wpływały na język, który zdawał się na złość zawiązać w ciasny supeł. Zaczynał naruszać tę sferę, którą blondyn przez wszystkie lata starał się odciągać poza zasięg jego wzroku. Wszystkie oczekiwania, zachcianki i inne sprawy, o których ktoś, kogo miał wiecznie traktować jak kumpla, nie powinien mieć pojęcia.
Ale stało się, nie?
„Chcę cię wreszcie pocałować, Leslie.”
Stało się i to kurewsko dużo.
Ściągnął usta w wąską linię – na tyle krótko, by mieć pewność, że Syon nie zdąży unieść głowy, by dostrzec tę oznakę niepewności. Wepchnięto go do pułapki bez wyjścia, więc – czy tego chciał, czy nie – zgodnie z obietnicą musiał powiedzieć mu wszystko. Pozwolić poznać swoje uczucia na osobności, nawet jeśli było to coś, o czym za cholerę nie potrafił mówić. Nawet jeśli tu i teraz miał zostać przemielony przez jedyną zmorę, która była w stanie go zniszczyć. Ale najpierw...
Lżej? ― Westchnął głucho i chociaż wydźwięk powątpiewania w tej sytuacji wydawał się nieprzyjemny, opuszki palców musnęły chropowaty wierzch dłoni jasnowłosego. Nie minęła chwila, a dłoń zamknęła nadgarstek Wilczura w pewniejszym uścisku. ― Nie, O'Harleyh. Wszystko mi utrudniasz. Pozwalasz mi zrobić ze sobą, co zechcę, ale kiedy próbuję po to sięgnąć, zaczynam zastanawiać się, dlaczego to robisz. Powiedziałem ci, że wszystko może zostać, jak dawniej. Naprawdę potrafię trzymać ręce przy sobie, ale ty ― całym swoim ciężarem posłał go z powrotem na nieszczęsne drzwi, unosząc dłoń chłopaka ponad jego głowę, gdzie dopiero zetknęła się z drewnem ― oczekujesz czegoś zupełnie innego. Robisz mi pieprzony burdel w głowie. ― Szkoda, że nie wiedział, że ten burdel był całkiem dosłowny. Kącik ust jasnowłosego uniósł się do góry, wykrzywiając usta w pozbawionym entuzjazmu uśmiechu. Wolna ręka wsunęła się pod podbródek Wilczura, zmuszając go do zadarcia głowy wyżej. Czuł się nieswojo, ale mimo tego dwubarwne tęczówki zmierzyły się spojrzeniem z różnokolorowymi ślepiami. ― Nie chciałem sprawiać ci problemów. Znam powody, dla których ciągle się odsuwam. Znam też swoje oczekiwania. Problem w tym, że nie wiem, czego ty oczekujesz. Nigdy wcześniej tego nie potrzebowałeś. Wyjaśnijmy to sobie po tym, gdy...oddam ci się na przemiał.
Uścisk na nadgarstku wymordowanego zelżał, ale w zamian za to mógł poczuć, jak paznokcie lekko haczą o wewnętrzną stronę jego dłoni, by w ostateczności Leslie miał możliwość splecenia jego palców ze swoimi. Serce podeszło mu do gardła i wspinało się coraz wyżej, im bardziej pochylał się nad kumplem. To był najidiotyczniejszy pomysł, na jaki mógł wpaść, ale miał nieodparte wrażenie, że jeżeli nie zrobi tego teraz, nie będzie mógł zrobić tego już nigdy więcej. Przesunął kciukiem po dolnej wardze chłopaka, by tym razem dać mu całkowitą pewność, że nie będzie już żadnego kroku w tył.
Możesz mnie nie dotykać? ― wymruczał, nie musząc silić się na ponoszenie głosu. Pytanie było nie na miejscu, biorąc pod uwagę, że ostatniemu słowu towarzyszyło już muśnięcie na zniszczonych wargach. Pomijając już fakt, że Grow nie miał już ani sekundy na odpowiedź, w takich sytuacjach brak możliwości dotyku wydawał się wręcz irracjonalny. Wciąż jednak miał wybór, od którego zależało to, jak długo Vessare będzie w stanie poradzić sobie z tym wszystkim.
Niech cię szlag, Jace.
Jeszcze jeden głęboki oddech – wiedział, że mu się przyda – aż wreszcie rozchylił usta, by w pierwszej chwili zbadać, czy rzeczywiście był w stanie sobie na to pozwolić. Potem zdał sobie sprawę, jak bardzo było mu z tego powodu wszystko jedno. Charakterystyczny impuls, który odczuł w tym chwilowym i niegroźnym kontakcie z Growlithe'em przerodził się w coś znacznie zachłanniejszego. Niezbyt głośny dźwięk pocałunku wypełnił ciszę w odizolowanym od świata pokoju. Sznury przyjaźni nie zostały przecięte, a brutalnie rozerwane, a on kosztując właśnie upragnionych ust, nie zastanawiał się nad tym, co będzie, jeśli po tym wszystkim zostanie z niczym.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 2:48  •  Pokój na piętrze. Empty Re: Pokój na piętrze.
Język mu się zaplątał. Czuł, jak coś tępego dotkliwie wżyna mu się między żebra i powoli wykręca się na boki, zadając ironiczne rany ─ choć nie było ich w rzeczywistości, bolały równie mocno. Silny ucisk w klatce piersiowej spotęgował się jeszcze bardziej, gdy tylko dotarło do niego, że stracił mowę. Akurat teraz, gdy miał mu jeszcze więcej do powiedzenia. Chciał wygarnąć wszystko, co ślina by ze sobą przyniosła, nawet jeśli w późniejszych etapach miałby tego żałować i kajać się przed przyjacielem, jakby faktycznie szczerze tego żałował. Nie mógł wyzbyć się tylko potwornego uczucia, że prawdopodobnie to, co go teraz nacinało nieostrym nożem, było zwykłym, ludzkim gniewem, jaki często nim targał.
I o co niby był zły?
O to, że przyszedł, zaoferował się, rozkładając ramiona i wlepiając na pysk naklejkę z uśmiechem, a mimo to Leslie nawet go nie tknął? Kwestię o „prawiczku” przemilczał, zaciskając lekko usta, ale nie mógł powstrzymać się od myśli, że tak go właśnie postrzegał. Może nie aż tak dobitnie, ale na pewno nigdy wcześniej by nie uwierzył, że Vessare mógłby zawiązać jakiekolwiek kontakty z innym mężczyzną.  Już sama wizja jego związku z kobietą wydawała się nierealna i Growlithe traktował to raczej pobieżnie i niezbyt serio. A teraz? Teraz coś wewnątrz niego się gotowało, a nawet nie był w stanie sprecyzować dlaczego.
„Nie, O'Harleyh. Wszystko mi utrudniasz”.
Zacisnął palce na materiale jego ubrania, czując na wierzchu dłoni chłodne muśnięcie. Jeśli wydawało mu się, że „ot tak” go od siebie odepchnie, to będzie musiał dzwonić po łom, spychacz i młot pneumatyczny, bo Growlithe miał zwyczajnie dość poczucia, że jest ładnym zabytkiem na wystawie. Niby można pooglądać, pozachwycać się i pomarzyć, ale dotknięcie to praktycznie złamanie wszystkich realnych zasad i zaburzenie ruchu kuli ziemskiej. Pierdolenie, Lassie. Nie odsuwaj mnie od siebie. Jak na złość aniołowi, przybliżył się jeszcze odrobinę, unosząc nieco wyżej ramiona. Nie ignorował jego słów, ale nie popierał ich w żadnym stopniu. Ha. Buntował się. Po swojemu i dość szczeniacko, ale to nadal było stawianie oporu. Do niczego się nie zmuszał. Żaden sznur nie ciążył na jego szyi, jak żelazna obroża, zaciskająca się z każdym ruchem. Nie czuł się źle w tej sytuacji. Nieco niekomfortowo przez to, co ich dotychczas łączyło, ale nie...
BACH.
Growlithe poczuł, jak drzwi uderzają go w plecy, a on sam z niezadowoloną miną zerka na Lesli'ego.
Po co to zro-...
„Robisz mi pieprzony burdel w głowie.”
Podniósł brwi.
Nie.
Nie tak.
To nie on robił mu burdel w głowie. To Vessare robił dziś za cholernego alfonsa, bawiąc się i manipulując. Słowa w ogóle nie pasowały do reakcji. Więc o co chodziło? Wstydził się? Bał? Krępował? Białowłosy nie próbował wyszarpać ręki, choć uścisk anioła wydawał mu się dziś szczególnie silny. Ale w porządku. Przecież tak miało być. Do tego go namawiał. Na to mu zezwalał. Poczucie winy? Żadne. Gorzej było w momencie, gdy kącik ust jasnowłosego drgnął, znów pokazując światu bezwartościowy uśmiech. Zero radości. Zero satysfakcji. Czyste wymuszenie.
Wymordowany podniósł swoją dłoń, ale ta nie dotarła do jego twarzy. Musnął powietrze ledwie parę centymetrów od policzka Vessare'a, na moment zatrzymując ją tam, gdzie była. Co ty robisz, do cholery? Zadarta głowa, zaciśnięte usta i niezrozumiałe spojrzenie szukające wzroku anioła. Co ty, do diabła...
Leslie splótł ich palce.
... oh.
Praktycznie tylko to zdołało się przebić do umysłu Wilczura, nim poczuł na ustach zimno pocałunku. Uniesiona dłoń w pierwszym odruchu chciała go objąć za szyję... „Możesz mnie nie dotykać?” Mógł. Jasne, że mógł. Dlatego właśnie ─ i tylko dlatego ─ ręka zsunęła się po powietrzu i oparła się lekko o chropowatą powierzchnię drewna za jego plecami, tak jakby potrzebował teraz czegoś, co dawało mu poczucie stabilności. Choć w każdej innej sytuacji postawiłby na nastoletni bunt ─ każą, więc na bank tego nie robię ─ tak tym razem strawił dumę, a iskrę chęci przydeptał ciężkim butem.
„Możesz mnie...”
Stał nieruchomo, z przymrużonymi oczami. Wzrok zawiesił gdzieś w eterze, zapominając do czego w ogóle służy.
„... nie dotykać?”
Chciał. Naprawdę. Początkowo dał radę. Usta ─ przyprószone wymuszoną martwotą ─ nawet nie drgnęły, tak samo, jak skamieniała cała sylwetka, która całkowicie poddała się teraz woli anioła. Jeden, jedyny raz miał zamiar spełnić jego polecenie (prośbę?), nie kręcąc przy tym nosem, ani nie próbując go na siłę poprawić, zmotywować, pospieszyć, spowolnić. Miał zrobić to po swojemu. Tak, jak chciał. Ale gdy ten zdobył się na odważniejszy krok, wargi mimowolnie rozchyliły się lekko, muskając jego usta. Growlithe zrobił to niepewnie, nie do końca rozumiejąc, na ile może sobie teraz pozwolić.
N i e  d o t y k a j.
Jak do nieposłusznego psa, który i tak złamał rozkaz.
Nie umiem.
Rozkazy po to były, aby je...
Cichy odgłos przerwanego pocałunku. Przerwa. Na sekundę. A jednak ten otrzymany „zakaz” go m ę c z y ł. Wziął lekki wdech, zdając sobie sprawę, że zamknął oczy, wszystkie myśli skupiając tylko na tym, by powstrzymać się przed ingerencją. Drgnęły mu lekko palce, szybko jednak wracając do poprzedniego, bezwładnego stanu.
Pamiętaj. Nie dotykaj. Uszanuj.
Leslie... ─ Cichy szept ledwie opadł na wargi anioła, nim ten ponownie złączył ich usta w pocałunku. Growlithe przez moment jeszcze czekał, ale w końcu jego ręka poruszyła się, a on zacisnął palce na jego dłoni. Głowa nieznacznie przechyliła się na bok, gdy albinos odwzajemnił  gest, pozwalając na poczucie ledwie przedsionka tego, czego mogli zasmakować... A potem cofnął nagle głowę i odwrócił ją bardziej na bok, wypuszczając powietrze przez nos. Był zdenerwowany i niepewny. ─ Już mogę?
Niecierpliwość aż biła od tego pytania, które wypowiedział na tyle szybko i bezmyślnie, żeby się nim w porę nie udławić. Wolna dłoń palcami przesuwała się o milimetr w lewo, a potem milimetr w prawo, próbując uciąć natychmiastowe pragnienie zerwania układu, jaki się między nim wywiązał.
Nie dotykaj.
Nie.Dotykaj.
Pojąłeś?
Zły pies.
Zacisnął usta, lustrując wzrokiem brzeg jakiegoś mebla z wyraźną niechęcią i krytycyzmem. Przegryzał nerwowo dolną wargę od jej wewnętrznej strony, a potem jęknął jak ostatni skazaniec, na czas jednego tyknięcia zegara, zaciskając mocniej palce na wierzchu jego dłoni.
Jeśli mam być w pełni bierny, to powiedz. ─ Spojrzał na niego kątem oka, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia. ─ Po prostu... ─ Gdzie te wszystkie określenia, gdy są najbardziej potrzebne? ─ ... to dziwne ─ wykrztusił wreszcie, choć nie o to dokładnie mu chodziło. Nie wiedział jak inaczej ma ująć to w słowa, by jakoś się prezentowało i było jasne. Co? Że nie wiedział dokładnie, czy może zrobić cokolwiek, z oddychaniem włącznie? Idiotyczne, ale tak. Nawet moment, gdy mechanicznym wręcz ruchem chciał odwzajemnić pocałunek, ciągnął się dla niego niesłychanie długo. Bo nie wiedział czy może to zrobić.
Tak jakby kiedykolwiek interesowały go reguły czyichś gier.
Nie, nie chcę, bo jestem nawalony. Denerwuję się ─ syknął, znów przywołując ostrzejsze spojrzenie. Wzrok przesunął się bezwstydnie po twarzy anioła, badając ją z naturalną bezczelnością. ─ A, uwierz, ja się rzadko denerwuję. Tylko teraz... ─ Usta poruszyły się bezdźwięcznie, nim je zamknął. Od kiedy ważył słowa zanim je wypowiedział? ─ Sam pojąłem, że zmuszanie cię do tego, było szczeniacką zagrywką... ale patrzenie, jak co rusz wymuszasz uśmiech jest jeszcze gorsze. Nie rób tego. Wygląda okropnie. Wiem, że to wszystko cię boli i czujesz się ─ odchrząknął ─ niezręcznie. Ale ja też. Dlatego rób ze mną, co chcesz, bo ci na to pozwalam. Bo sam jestem ciekaw. Bo też chcę spróbować poznać cię od innej strony... Ale nie tak fałszywej, Leslie. Tego nawet ja nie zniosę.
Ciche, wręcz nijakie parsknięcie wyrwało mu się z gardła. Próba rozluźnienia sytuacji niekoniecznie udana, ale dał sobie czas, by móc pozbierać myśli. Delikatnie wysunął rękę z dłoni Vessare'a i przylegając do drzwi, zerknął na nią, jakby właśnie oceniał poziom jej użyteczności.
Zmusiłem cię do tego, co? Nie dotykać. Cholerna bierność, ale rozumiem. Badałeś, jak to jest. Jak to smakuje... Więc jak? ─ Zacisnął palce w lekką pięść i znów podniósł na niego dwukolorowe spojrzenie. ─ Przepraszam. To moja wina. Od początku powinniśmy iść twoim tempem. Prowokacja chyba nie była najlepszym pomysłem. Uzbroję się w cierpliwość, żebyś kiedyś mógł zrobić to samo, bez poczucia, że właśnie coś zburzyłeś.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 2:49  •  Pokój na piętrze. Empty Re: Pokój na piętrze.
Odsuń się. Nie dotykaj go. To błąd, Leslie.
BŁĄD.
Może.
Rzeczywiście w tym momencie mógł popełnić największy błąd w swoim życiu. Mimo cichej prośby skierowanej do Growlithe'a, nic nie dawało mu gwarancji, że zachłanność względem białowłosego nie weźmie nad nim góry i nie posunie się dalej. Szorstkość warg Wilczura wywołała przyjemny impuls na jego własnych, przez co nawet nie zwrócił uwagi na to, że mu przerwał, choć dalsza część pytania sama uformowała się w jego głowie i zdawałoby się, że zahuczała mu w uszach, spotykając się z cichym i niejasnym pomrukiem. Być może próbował go uciszyć, a nawet jeśli – już teraz zrobił to wystarczająco skutecznie.
Bierność, o którą sam prosił, nie przeszkadzała mu tylko na początku. Potem silne łomotanie w klatce piersiowej przerodziło się w duszący ścisk w pod żebrami. Już od samego początku wątpił, że Syon wysłucha jego prośby, a nawet z premedytacją zrobi mu na przekór. Aktualnie czuł się, jakby zwyczajnie zmuszał go do czegoś tak obrzydliwego, jak całowanie kogoś, kogo przez wiele lat traktowało się, jak zwyczajnego kumpla.
„Chcę cię wreszcie pocałować, Leslie.”
Musiał powiedzieć to pod wpływem chwili. Nie był przekonany i musiał na własnej skórze odczuć, że to był zły pomysł. A mimo tego nie potrafił się odsunąć, jakby wyczekiwał momentu, w którym wymordowany się złamie. Impulsywnie zacisnął palce mocniej na jego dłoni, a ktoś o mniejszej wytrzymałości już byłby skory stwierdzić, że było to bolesne doznanie. Stłumił sfrustrowany warkot, zanim ten zdołał przedrzeć się przez wielką gulę rozpychającą się w jego gardle. Zrób coś. Z trudem pozwolił sobie i jemu na chwilę wytchnienia.
„Leslie...”
Szept był jak ostrzegawcze ukłucie. Nie chciał słuchać. Nic dziwnego, że od razu raz jeszcze przywarł do jego ust, tłumiąc nieprzyjemne słowa, które lada moment mógł usłyszeć.
Leslie, to bez sensu.
Leslie, nie mogę.
Leslie, masz przestać.
Leslie, to był zły pomysł.
Nie chce cię.
Uścisk momentalnie zelżał. Wystarczył ten krótki moment, by tok jego myślenia uległ nagłej zmianie i przekręcił się o te cholerne sto osiemdziesiąt stopni. Miał wrażenie, że minęły wieki, zanim doczekał się jakiejkolwiek reakcji. Był zawiedziony, że ten długi czas oczekiwania został wynagrodzony zaledwie chwilą przyjemności. Powinien się nią zadowolić, ale gdy tylko O'Harleyh cofnął głowę, przebłysk rozczarowania nie mógł umknąć jego uwadze. Vessare wręcz całym sobą pokazał targające nim niezadowolenie. Zacisnął zęby, pozwalając, by ciche syknięcie przecisnęło się przez nie i mimowolnie uciekł spojrzeniem gdzieś w bok. Z drugiej strony od początku nie powinien mieć żadnych oczekiwań. Chyba nie spodziewał się, że przez głupi gest nagle rzuci mu się na szyję i...
„Już mogę?”
Czekaj, co?
Tym razem to chyba on zapomniał języka w gębie, mimo że przed momentem dosadnie uświadamiał przyjacielowi, że nadal tam jest. Zamiast odpowiedzieć od razu, przesunął wzrokiem w stronę ręki, na której poczuł silniejszy dotyk. A może tylko mu się wydawało? W całej swojej niepewności szukał jakiegoś punktu zaczepienia, który pozwoliłby mu na udzielenie przyjacielowi jednoznacznej i pewnej już odpowiedzi. Takiej, której trzymałby się już do końca i która nie pozwoliłaby mu na wycofanie się z własnych postanowień. Takiej, której nie żałowałby ani teraz, ani za następne sto lat.
„Jeśli mam być w pełni bierny, to powiedz.”
Krótkie „tch” opuściło jego usta, a prychnięciu zawtórowało niezbyt głośne uderzenie, gdy otwarta dłoń wylądowała na drzwiach. Dwukolorowe tęczówki zmierzyły się ze spojrzeniem lśniących oczu Wilczego, jakby same z siebie chciały zakomunikować coś oczywistego. Tak oczywistego, że Grow nie powinien potrzebować żadnych słów, by znać odpowiedź.
Cholera. Nie masz być ― wymruczał. Wiedział, że w tym momencie przeczył samemu sobie, ale nie było to gorsze od świadomości, że za każdym razem miał zapinać mu niewidzialny łańcuch, a on z czystej litości dałby się za niego prowadzić. ― Za bardzo przywykłem do tego, że i tak nie słuchasz. To logiczne, że miałem wrażenie, że zrobisz, jak będziesz chciał, a przez to... ― westchnął głucho i wyprostował się, opuszczając wzrok na jego wargi. ― Miałem wrażenie, że nie do końca to przemyślałeś. Nie wiem, czy cokolwiek do końca przemyślałeś. Mówiłeś, że nie przemawia przez ciebie litość. Wierzę w to, co nie zmienia faktu, że trudno jest oprzeć się wrażeniu, że robisz to bardziej ze względu na mnie niż na siebie. Przecież to dziwne. Ale... ― zatrzymał się na chwilę, odrywając jego rękę od drzwi. Jeszcze trochę lustrował wzrokiem splecione palce, zanim rozluźnił je na tyle, by zwrócić białowłosemu swobodę ruchów. ― Nie zastanawiaj się, na co możesz sobie pozwolić, bo jesteś jedyną osobą, która może pozwolić sobie na wszystko. ― Nie minął się z prawdą. Nie przypominał sobie sytuacji, w której otwarcie odepchnąłby go od siebie lub wściekłby się, że w ogóle śmie go dotykać, wiedząc, że za tym nie przepada. Był świadom tego, że dopiero słowna deklaracja miała moc wepchnięcia noża w palce Wilka i obnażenie przed nim swojego gardła w geście poddania. Mógł robić, co chciał. Mógł niszczyć go od zewnątrz i od środka bez poczucia winy, bo i dostał na to pozwolenie.
Wszystko to bardzo duże słowo, co Zero?
Przestań ― wciął się natychmiast ostrzejrzym tonem, chcąc przerwać jego wywód. Usta uformowały się w wąską linię, zalewając Wilczura kolejną falą niezadowolenia, gdy w dwubarwnych tęczówkach błysnął karcący ognik. Co znowu było nie tak? ― Do niczego mnie nie zmusiłeś. To był mój wybór i zrobiłem to, bo tego chciałem. Nie żałuję tego. Nie wymuszam uśmiechu, dlatego że czuję się niezręcznie. To mało powiedziane. Robię to, bo mam wrażenie, że to ja cię do tego zmuszam, ale nie tylko. Ja... ― Cisza. Przesunął rękę po policzku i odwrócił głowę w bok, jakby dalszą część wypowiedzi miał znaleźć wypisaną na ścianie. ― Obawiam się tego, co możesz ze mną zrobić ― wyrzucił z siebie, oddzielając starannie każde słowo, jakby wszystkie z osobna miały tu ogromną wagę.
Wiem, powinienem cieszyć się, że przyszedłeś, ale nie potrafię tego zrozumieć. Jestem, kurwa, zły, że nie potrafię nie myśleć o tym, że właśnie mógłbyś być z kimś innym, nawet z jebanymi pięcioma osobami. Opłacało ci się to? Co jeśli się rozczarujesz? Nie wiem, czego mam się spodziewać. Nie wiem, dlaczego mi na wszystko pozwalasz. To ja powinienem pytać, na co mogę liczyć, a nie ty. To ja powinienem zastanawiać się, jak było. To ja czekam na ciebie, ale żadna siła nie każe ci czekać na mnie. Już bardziej twó-- ― odchrząknął, przerywając i odbierając wszelką nadzieję na to, że powie to na głos. Co za idiotyzm. ― Mówisz, że chcesz mnie poznać od tej mniej fałszywej strony ― rzucił, ale jak na zawołanie skrzywił się, jakby sama myśl o tym, że mógłby pokazać mu tę część, napawała go odrazą. Każdy skrywał w sobie takie miejsce, do którego nikt nie powinien się zapuszczać i do którego nie chciało się nikogo zapraszać. Było tam ciemno, brudno, a na domiar złego cuchnęło stadem zdechłych szczurów, które niegdyś robiły za sumienie.
Ale obiecał, co? Miał mu wyjaśnić wszystko po kolei.
Tym razem sam odetchnął głębiej i wypuścił powietrze nosem, jakby ta czynność była niezbędna do popchnięcia go do przodu. W końcu to nie mogło być takie trudne, prawda? Szkoda, że mniej nagi czułby się paradując przed nim bez ubrań niż w chwili, gdy przyszło mu wyciągnąć na wierzch całą prawdę.
Nie chcesz ― mruknął, a jego głos brzmiał tak, jakby za wszelką cenę chciał wpoić mu, że w tej sytuacji miał rację. O'Harleyh powinien przestawić się na dokładnie taki tok myślenia, ale tylko głupiec uznałby, że to zadziała. ― Co prawda, nigdy nie uważałem tego za fałszywość, a raczej za dobro konieczne. ― Bo przecież był uosobieniem cnót. ― Czasem trzeba udać mniej narwanego niż jest się w rzeczywistości. Ukrywamy niektóre rzeczy, bo sami zdajemy sobie sprawę, że są mniej kolorowe. Zdaje się, że coś o tym wiesz. ― Przebiegł wzrokiem po ścianie, jakby za wszelką cenę starał się uniknąć kontaktu wzrokowego, sugerując, że Grow sam pomijał wiele ważnych kwestii i ostatnio dobitnie dał mu to do zrozumienia. ― Masz swoje powody, a ja swoje. Są chwile, gdy jest mi niedobrze na samą myśl, że jestem tak kurewsko...zazdrosny. Chwila zawahania. No powiedz to. ― Wściekły. Wcześniej nie chciałem, żebyś wiedział i byłbym egoistycznym dupkiem, gdybym wychodził przed szereg za każdym razem, gdy tak się czułem. Nic nie dawało mi do tego prawa, Syon. ― Cofnął się o dwa kroki, kilkakrotnie pocierając ręką bok szyi. ― Wolałem się wycofać, zanim zrobiłbym komuś krzywdę. I nie, nie dlatego, że czułbym się z tym źle i gryzłoby mnie anielskie sumienie, ale dlatego, że nie wiem, co powiedziałbym, gdybyś spytał mnie, dlaczego to zrobiłem. „Ręka mi się omsknęła. Co za zbieg okoliczności, to już piąty raz w tym tygodniu”? ― parsknął krótko, chociaż brak rozbawienia zdarł całą żartobliwość z tych słów. ― Wystarczyło, że zrobiłbym to raz, a coś co budowałem przez lata runęłoby za jednym zamachem. Nie byłbyś zadowolony, gdybym psuł ci zabawę. Skoro nie masz nic przeciwko ich obecności, dlaczego ja miałbym mieć? Jesteśmy kumplami. Już sama próba przekonania cię, żebyś z tego zrezygnował byłaby idiotyczna. Nie powiem, że to łatwe. Trudno skakać z radości, gdy mówisz mi o tym, że właśnie cudem udało ci się pozbyć „syfu, który złapałeś”. I co? Mam ci dać w pysk, a potem poprosić o jej lub jego namiary? ― Przez jego twarz przemknął zbolały cień. Wiedział, że jeszcze chwila, a jego niewidzialna maska runie całkowicie i to właśnie dlatego odwrócił się do niego plecami. Chwilową ciszę przerwał lichy zgrzyt zamka kurtki, która zaraz po tym została niedbale zrzucona na obskurny materac. Blondyn niechętnie odwrócił się przodem do albinosa, sadowiąc się zaraz obok pomiętego materiału. Ten sam blady uśmiech znów zagościł na jego ustach, gdy mętne spojrzenie spoczęło na brudnej podłodze, ale tym razem grymas szybko spełzł z jego warg, gdy przypomniał sobie, że była to ostatnia rzecz, którą powinien teraz zrobić.
Głupie, hm? Dlatego nie chciałem niczego zmieniać, ale muszę być kretynem, skoro rezygnuję z tego, czego chcę, gdy mogę to dostać chociaż na chwilę. Ktoś jeszcze kręcił nosem? ― Zadarł głowę wyżej, wreszcie konfrontując się ze spojrzeniem różnokolorowych oczu.
Widocznie tylko ty jesteś tak wybredny. Pozwalasz na wszystko, a potem się odsuwasz.
Nie dałeś mu czasu. Powiedział ci to.
Właśnie.
Uniósł rękę i zmierzwił nią włosy z tyłu głowy, jakby samo patrzenie na jasnowłosego sprawiło, że w tej sytuacji poczuł się idiotycznie. Jakby po tym wszystkim nie miał prawa na niego patrzeć, ale mimo tego tym razem nie odwrócił wzroku.
Przepraszam. ― Od początku był jedynym, który powinien to powiedzieć. ― Ostatnio powiedziałeś, że nie dałem ci czasu. Naprawdę tak sądzisz? ― Uniósł brew i uraczył go chwilą ciszy. Potrzebował tej przerwy, by poukładać sobie wszystko po kolei, ale niezależnie czy miałby na to pół minuty, kilka dni, miesięcy czy lat, myśli nadal tworzyłyby plątaninę równą milionowi przemieszanych ze sobą kłębków wełny. ― Lata ― wyrzucił z siebie z trudem, gdy gardło jak na złość ścisnęło mu się na myśl, jak długo to wszystko trwało. ― Jeżeli to ma w czymś pomóc, chodź. Od początku powinienem wziąć to pod uwagę. Jeżeli zmieniłeś zdanie, możesz chociaż zostać? ― ostatnie słowo było wręcz ledwo słyszalne. Dłoń skrzydlatego drgnęła, zanim zdecydował się wyciągnąć ją przed siebie w sugestywnym geście. ― Byłoby łatwiej, gdybym był schlany, co?
Z pewnością.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 2:49  •  Pokój na piętrze. Empty Re: Pokój na piętrze.
„Cholera, nie masz być.”
No i arktyczny wiatr dmuchnął w niestabilny domek z kart.
Jak to nie? Jak to, do cholery jasnej, nie? Jeszcze przed momentem dostał r o z k a z, by trzymać brudne łapska przy sobie i z wielkim trudem powstrzymał się przed złamaniem go. Zawsze, absolutnie zawsze stawiał but na każdej regule i naciskał nogą tak mocno, aż ta rozlatywała się pod ciężarem jego osobowości, snobizmu i charakternego sposobu bycia. A teraz? Jak raz spróbował podporządkować się wyrysowanemu systemowi, okazało się, że popełni błąd. A to ─ dla podchmielonego umysłu ─ było rzeczą nie do ogarnięcia. Zmarszczył nieco piegowaty nos i prychnął głośno, wcielając się w rolę nastolatka. Mniej więcej tyle miał mu do powiedzenia w tej kwestii, dając przy okazji do zrozumienia, że dalsze wyjaśnienia mógł wsadzić sobie głęboko w dupę i przekręcić jeszcze parę razy dla szerszych doznań.
Do za dupek, wyrwało mu się w myślach. A to niby ja mydlę mu oczy. Ale chrzanienie...
Nie mógł (albo nawet nie chciał) oprzeć się wrażeniu, że tylko Zero miał być tutaj poszkodowanym, podczas gdy on sam z każdym krokiem zaczął doszukiwać się w tej sytuacji również wielu niekorzyści dla siebie samego. Choć nie uważał się za osobę, która cierpiała w tym dwuosobowym towarzystwie najbardziej (o ile w ogóle), to jednak uzmysłowienie sobie faktu, że co rusz nie potrafi zrozumieć Leslie'ego zaczynała mu nieco ciążyć. Potem wychodziły takie idiotyczne bohomazy. Tak jakby nie mogli powiedzieć sobie wszystkiego prosto w twarz, bez żadnych gierek. Chociaż?
Białowłosy zmarszczył lekko brwi.
Przecież sam mówił mu i to tak prostym językiem, że łatwiej byłoby już tylko rozrysować na ścianie.
„Chcę cię pocałować.”
Bo przecież chciał. Ciekawość zżerała go jak pozostawione na słońcu truchło wyżerają białe larwy. Nieustannie, wielkimi garściami coś wyrywało ze środka część tego, co chciał ofiarować Zero. Na początku Growlithe tego nie dostrzegał, ale teraz, gdy przytępiały umysł pracował wolniej, ale solidniej, sporo spraw zostało nagle wyjaśnionych. Za każdym razem, gdy wyciągał zaciśniętą dłoń w stronę przyjaciela i rozwierał nagle palce, okazywało się, że ręka jest pusta. Tylko dlatego, że wyrzucił to „coś” przez zwykłą prośbę. Czyją? Vessare'a rzecz jasna. To się w ogóle nie trzyma kupy.
Zlustrował go rozdrażnionym spojrzeniem, najwidoczniej nadal zły za to, jak został potraktowany, ale w żadnym wypadku nie wyrwał ręki z uścisku. Dopiero, gdy Leslie go puścił, dłoń Wilczura zawisła luźno nad ziemią, wzdłuż ciała. Ciała, które okazało się dziwnie lżejsze, przy jednoczesnym zachowaniu dalszej ciężkości. Dosłownie tak, jakby w środku wypełniony był helem, podczas gdy skorupa pozostała przy dawnej wadze. Nawet jeśli nie mógł oderwać się od podłoża, wrażenie pozostawało.
Przyglądał się tylko odrobinę przygłupiałym spojrzeniem, jak Vessare ściąga kurtkę. Praktycznie automatycznie białowłosy wyprostował ramiona, a ręka drgnęła mu, chcąc chwyci za pierwszy guzik swojej koszuli, ale przymocowane do podłogi łańcuchy skutecznie mu to uniemożliwiły. Oparł się z powrotem o drewno drzwi, wsłuchując w słowa anioła. Starał się skupić tylko na nim, choć wszystko wokół go rozpraszało. Przemykające dookoła mary, które zwykle był w stanie ignorować, zły odcień ścian, zbyt ciepłe powietrze, szelest kurtki opadającej na łóżko.
Łóżko.
Chcę się z nim przespać. Nie. Chcę, żeby mnie centralne...
Fala nagłego podniecenia spłynęła mu wzdłuż kręgosłupa, a on sam stęknął pod nosem, co Leslie mógł odebrać jako reakcję na przeprosiny. Nie chciał od niego przeprosin. Chciał jakieś stabilizacji, co przy ogólnym rysie postaci Growlithe'a brzmiało wręcz niedorzecznie. Osoba, która żyła tylko dzięki targającemu nią niebezpieczeństwu, w sprawach czysto prywatnych, okazywała się kimś spragnionym porządku.
„Byłoby łatwiej, gdybym był schlany, co?”
Może przestałbyś tak mieszać.
Nie mógł się na niego wkurzać w nieskończoność, dlatego odbił się od drzwi i podszedł, wsuwając rękę w jego dłoń. Spotkał się z przeszywającym zimnem. Uścisnął ją mocniej, ale zamiast usiąść obok albo w ogóle wpakować mu się na chama na kolana, kucnął przed nim, opierając łokcie po obu stronach na udach skrzydlatego. Palce zaciskały się nadal na ręce jasnowłosego, która okazała się bardziej interesująca, niż twarz. Wymordowany przyglądał się ich dłoniom, przez krótką chwilę całkowicie milcząc. Musiał pozbierać myśli. Pozbyć się języków mar, które bezustannie dotykały jego policzków, szyi, odsłoniętych fragmentów karku...
Naprawdę tak uważam, Leslie. Nie dałeś mi czasu. Nie na to. Trwałem w przekonaniu, że mamy być tylko kumplami. Od piwa, dziewczyn, imprez i bójek. Tylko, jasne? To nie był czas, w którym zastanawiałem się nad tym, co by było, gdybyśmy się schlali i wylądowali razem w łóżku, bo wiedziałem, że czegoś takiego po prostu nie będzie. Nie patrzyłem na to, czy masz ładne ciało, twarz, oczy, tylko na to, czy jesteś wyjątkowo silny, by obić komuś ryj, czy wzbudzasz respekt samym spojrzeniem... Zrozum, że nigdy nie traktowałem cię jako kogoś ponad zwykłym kolegą, z którym się dobrze dogaduję. Rozbierałem się przy tobie, żartowałem z nieudanych nocy z jakąś dziwką albo obrażałem cię, a nawet nie byłem świadom, że później wracasz do domu i jesteś wściekły, że nie potrafię zobaczyć w tobie nikogo więcej. Przyznaję. Jestem ostatnim kretynem, bo pozwoliłem ci cierpieć przez, khkhm, lata. Ale do kurwy nędzy, za pal licho nie wymyśliłbym dla nas „takiego” scenariusza. Musisz mieć jakąś cholernie dziką wyobraźnię, skoro coś takiego przyszło ci do głowy.
Zachichotał pod nosem, najwidoczniej szczerze rozbawiony samym faktem spostrzeżenia tego, że stale się mijali. Zaraz jednak uśmiech zniknął, ustępując miejsca ponownej powadze. Pokręcił głową w nagłym niedowierzaniu.
Nie baw się mną, jasne? Bo przysięgam, że wybiję ci zęby na pierwszej powierzchni płaskiej, zakopię jeszcze żywego piętnaście metrów pod ziemią, a potem zasadzę na niej bratki. ─ Westchnął ciężko, puszczając jego rękę. Oparł jedno z kolan na ziemi i pochylił się do przodu, przykładając policzek do piersi Zero. Dłonie wsunęły się pod jego ramiona, gdy ledwo wyczuwalnie objął go w pasie, przez parę ciągnących się sekund wdychając tylko charakterystyczny zapach przyjaciela.
Więc tak pachnie coś prywatnego.
Zsunął dłoń na miejsce, łączące udo i biodro skrzydlatego. Pomarszczony materiał był doskonale wyczuwalny przez opuszki palców. Zaraz jednak paznokieć szurnął o pasek, przytrzymujący spodnie na swoim miejscu. Puknął go potem knykciem, jakby pukał w drwi. Dwa razy.
Będzie po twojemu, pod warunkiem, że nie zaczniesz się staczać w swojej bezsilności. Nie bój się tego, co możesz ze mną zrobić. Nie jestem z porcelany, cholera. Wiesz ile gwałtów przeżyłem? ─ Mimo tematu nie mówił tego z jakimkolwiek wyrzutem. Raczej jakby podjął kwestię niegroźną i naturalną. Ot, gwałt jak gwałt. Zdarza się co zakręt. Prawie jak maliny. Maliny też rosną co zakręt.  ─ A ty i tak cały czas latasz wkoło tego, że nic byś mi nie zrobił, że nie chcesz mojej krzywdy i blah blah blah. Wierzę, Leslie. Nie jestem tępy, rozumiem miłość i obawy, jakie z sobą niesie... ale bez przesady. Głupi pocałunek to dla ciebie walka o życie, a nie powinno tak być. To raczej drobny gest przed tym, co może być, hm?
Puścił go i powoli podniósł się z kucek. Obolałe mięśnie zaprotestowały, a on sam cofnął się o krok, w akompaniamencie syknięcia. Powiódł ręką do czoła i rozmasował twarz. Weź się w garść, Wo`olfe. Trochę promili w żyłach i już wymiękasz?
Zostanę. Jasne, że zostanę. Ja bym nie został? Przecież pewnie wymyśliłeś dla nas mnóstwo ciekawych atrakcji.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 2:49  •  Pokój na piętrze. Empty Re: Pokój na piętrze.
„Może przestałbyś tak mieszać.”
Brak zrozumienia momentalnie przeciął oblicze Lesliego. Jedna z brwi mimowolnie powędrowała do góry w niemym zapytaniu. Chciał wiedzieć, co było dla niego aż tak niejasne. To, że chciał jego dotyku czy to, że wkurwiał się za każdym razem, gdy robił to ktoś inny? Miał wrażenie, że Jace kompletnie zapomniał o ich rozmowę w hotelu, choć wtedy jego umysł pracował na wyższych obrotach niż dziś, gdy przyćmił go procentami. W momencie przestał też liczyć na to, że jego przyjaciel przekroczy na nowo nakreślony dystans. W końcu każdy może mieć dość ciągłych sprzeczności. Ale...
... jednak nie miał.
Coś ciężkiego i wyjątkowo uciążliwego spadło z jego klatki piersiowej, przynosząc ze sobą niemałą ulgę. Palce najpierw poruszyły się lekko, aż chłodny dotyk ujął dłoń Syona. Była ciepła i tak różna od jego własnej. Opuszki same z siebie przesunęły się tam i z powrotem, muskając jedną z blizn, jakby Zero musiał w pierwszej kolejności przekonać samego siebie, że naprawdę tu był, a nie wyszedł, trzaskając drzwiami, czego żaden z jego zmysłów nie chciałby zarejestrować.
Dlaczego musiał mieć cholerną rację?
Prawda w oczy kole?
Kiedy jego kumpel skupiał się na rękach, Vessare poczuł się wręcz upoważniony do tego, by móc przesuwać spojrzeniem po jego twarzy. Zahaczał o grzywkę, potem oczy, nos, piegowate policzki, zniszczone wargi, których całowanie mimo wszystko było jednym z przyjemniejszych odczuć, jakich doznał i całkiem możliwe, że jakich w ogóle dozna w przyszłości. Przyłapał się na tym, że jego ręka zadrżała w zniecierpliwieniu, a on tylko pohamował ją przed zbadaniem, czy tam skóra była równie ciepła. Co za głupie pytanie. Pewnie tak.
Leslie...
Leslie.
LESLIE.
Co znowu?
To już natrętne.
Mruknął coś pod nosem i jak na zawołanie zmienił punkt obserwacji, za nowy obierając sobie sufit. Trwało to zaledwie moment, zanim z ust przyjaciela wyrwał się cichy śmiech. Chciał podzielić jego rozbawienie, ale w tym przypadku nawet nie potrafił udać, że bawiła go perspektywa lat spędzonych na duszeniu w sobie czegoś tak ogromnego. Czuł się chory i do teraz odczuwał objawy tego niestety niezaraźliwego wirusa.
Taaa ― przeciągnął, wykazując się olbrzymimi pokładami elokwencji. Mimo że nie wypił wiele, coraz trudniej było mu poskładać myśli do kupy albo przyjąć do wiadomości, że od zawsze przyglądał się ich relacji ze złej perspektywy. ― Na początku też tak sądziłem. Myślałem, że przejdzie. ― Ale to nie była grypa ani przeziębienie. ― Nie jesteś niczemu winien, bo sam unikałem wychodzenia przed szereg. W tym czasie... zrobiłem coś złego. Nie żałowałbym tego, gdybym wtedy tylko dostał w pysk.
Ale życzyła wam szczęścia. Potrafisz tak?
Nie, nie potrafił.
„Nie baw się mną, jasne?”
Nie zamierzam ― wypalił od razu, zanim reszta słów w ogóle zdążyła do niego dotrzeć. Dla niego było to coś pewnego. Coś, co potrafiłby powiedzieć nawet, gdyby wybudzono go w środku nocy, mimo że brutalne pobudki robiły z niego prawdziwego potwora.― Ale zgadzam się na ten waru- ― zaciął się na chwilę. Co ty robisz? W milczeniu przyglądał się, jak Wilczy przysuwa się bliżej. Ciepło, które wcześniej sięgało tylko jego ręki, teraz paliło go już przez cienki materiał podkoszulka. Ta odległość nie stawiała żadnych barier, przez co albinos znów mógł wyraźnie odczuć, jak serce tłukło mu się pod żebrami, choć tym razem nie zareagował nerwowo, jakby ta bliskość – owszem – doprowadzała go do szaleństwa, ale w jakiś sposób uspokajała. ― ...-nek. ― Dokończył, wypuszczając ostatnią sylabę przez zęby razem z cichym westchnięciem. Opuścił głowę, wsuwając nos w burzę białych włosów. W przeciwieństwie do odczuć Growa, dla niego tak pachniało coś, czego nie można mieć.
A przecież był tuż obok.
Vessare stłumił stęknięcie, gdy poczuł lekkie uderzenie w pasek. Pieprzona prowokacja.
Podawał mu się, jak na tacy.
„Wiesz ile gwałtów przeżyłem?”
Nie chciał wiedzieć.
Cofnął głowę, jakby co najmniej zarobił z pięści prosto w nos. Mniej więcej tak się czuł, gdy chcąc nie chcąc wyobraził sobie jakąś chorą scenę z Jace'em w roli głównej. Przestań, warknął w myślach. Było mu niedobrze, gdy musiał słuchać, jak nisko się cenił. Z bijącym po oczach niezadowoleniem wpatrywał się w ścianę, choć nie była niczemu winna.
Nie musiałeś tego mówić.
„Przecież pewnie wymyśliłeś dla nas mnóstwo ciekawych atrakcji.”
Brzmi jak sarkazm?
Język nadal buntował się przeciwko pomocy w sklejeniu mu sensownego zdania. W tym krótkim momencie zrozumiał, że nie miał nic, co mógłby mu zaoferować. Może dlatego, że to nie on poprosił o to spotkanie? Nie wiedział, co powinien zrobić w tej sytuacji i nie było nic dziwnego w tym, że w pierwszej kolejności uciekł się do pozwolenia głupiemu impulsowi, by zawładnął ciałem. Złapał go za rękę, jakby samo zapewnienie, że zostanie nie wystarczyło. Nie po tym, gdy odsunął się o krok. Teraz to on mieszał, a blondyn z początku był w stanie uraczyć go tylko niezadowolonym prychnięciem.
Powiedz mi tylko, kiedy przest--
Drzwi skrzypnęły, zamykając Cillianowi usta i sprowadzając je do formy cienkiej linii. Z początku skrzydło uchylało się powoli i – jak można by uznać – wręcz kulturalnie, mimo pominięcia dość istotnej czynności pukania, jednak wrażenie poczucia taktu szybko zostało zrujnowane przez intruza. A właściwie dwójkę intruzów. Porządnie schlany już mężczyzna o wyglądzie statystycznego Kazika, paradujący w przykrótkiej poplamionej koszulce, odsłaniającej pokaźny i owłosiony brzuch, zatoczył się, przekraczając próg pokoju o niewielki krok. Gdyby nie podtrzymująca go kobieta – nazywając rzeczy po imieniu: dziwka – istniało dość wysokie prawdopodobieństwo, że nieznajomy runąłby na podłogę, jak długi.
Blondyn odruchowo zacisnął palce mocnej na dłoni przyjaciela, przypadkowo wbijając w nią paznokcie w akcie irytacji. Spojrzenie dwubarwnych oczu prześlizgnęło się w stronę nieproszonych gości, stojącymi za plecami Growlithe'a i wystarczył ułamek sekundy, by twarz młodzieńca spochmurniała, a następnie wykrzywiła w kwaśnym grymasie.
Kurwa ― warknął na tyle głośno, by chwiejący się pijaczyna podjął próbę odzyskania równowagi. Wypiął klatkę piersiową do przodu, starając się przyjąć pozę napuszonego pawia.
Lepiej uważaj na słowa. ― Próbował mętnym wzrokiem natrafić na twarz jasnowłosego, gdy uniósł wyżej rękę, w której trzymał napoczętą butelkę wina i machnął nią kilkakrotnie w geście niemej groźby. Niewielka część trunku chlusnęła na podłogę. ― Halinka to prawdziwa dama. Zaaa...pamiętaj to sobie. ― Głośne czknięcie doszczętnie starło powagę z jego słów. ― Możemy się dołączyć?
Tylko spokojnie, Leslie.
Lekki podmuch prześlizgnął się obok twarzy białowłosego, muskając jego policzek, wprawiając w ruch miękkie kosmyki i niosąc ze sobą cichy świst, który wtargnął do jego ucha, jak niezrozumiały szept.
Ło Jezusicku! ― zdołało wyrwać się z jego zapijaczonej gęby, zanim fala wiatru popchnęła go do tyłu razem z drzwiami. Boleśnie wgryzający się w uszy trzask okazał się doskonałą odpowiedzią na wcześniej zadane pytanie. Nie, kurwa jebana mać, nie mogli się dołączyć.
„Takiego przeciągu to ja jeszcze nie widziałem!”
Dobiegło już zza zamkniętych drzwi, mieszając się z głośno wypuszczanym przez nos powietrzem. Potarł ręką bok szyi, jakby tym magicznym sposobem usiłował wyrzucić ze swojej i jego pamięci wcześniejszy epizod i pozwolić na to, by ich rozmowa toczyła się dalej normalnym torem. Głos rozsądku wciąż jednak starał się uprzykrzyć mu życie, powtarzając, że mógł rozwiązać to inaczej. Ale wiedział, że nie mógł. Do schlanych osób naprawdę niewiele docierało, a idealny przykład tego miał tuż przed sobą.
Po prostu mówisz niejasno.
Nieprawda. Powiedziałem mu już wszystko.
Nie do końca.
Dość łatwo dał po sobie poznać, że te krótkie odwiedziny wybiły go z rytmu, chociaż wzrok, którym właśnie błądził po podłodze, dawał do zrozumienia, że wcześniej chciał zapytać o coś ważnego. Teraz nie był do końca pewien, czy ta wiedza była mu aż tak niezbędna albo dano mu chwilę na zastanowienie się, czy pytanie o to było na miejscu. Chwila ciszy uwieńczona została rozeźlonym prychnięciem. Choć planował unieść wzrok na twarz chłopaka, spojrzenie zatrzymało się na trzymanej przez niego ręce. Dopiero teraz spostrzegł się, że jego paznokcie wręcz nachalnie wbijały się w wierzch dłoni Syona. W innej sytuacji już dawno cofnąłby rękę, jak poparzony i kiedy palce lekko rozluźniły się, dał dość oczywisty znak, że zaraz może to nastąpić. Zamiast tego dotyk przesunął się wyżej, aż palce blondyna pewnie oplotły się wokół nadgarstka Wilczura.
Powiedział, że zostanie.
Szarpnięcie.
Pierdolę twój krok do tyłu.
Vessare nie puścił jego nadgarstka nawet po tym, gdy siłą zmusił go do przysunięcia się. Czoło przylgnęło go torsu O'Harleyha, ukrywając jego wykrzywioną w rezygnacji twarz przed całym światem. Palce drugiej ręki musnęły plecy wymordowanego i zacisnęły się na koszuli, mnąc brutalnie jej materiał. Drobne gesty jak zwykle kosztowały go wiele wysiłku, choć kiedy wreszcie przekraczał tę cienką granicę, wszystko wydawało się jakieś banalnie proste.
Nie słuchasz mnie ― rzucił z nieskrywanym wyrzutem, ale może rzeczywiście to właśnie Zero brakowało prostszych słów. ― Chciałem spytać, w którym momencie przestałeś się szanować. Mówisz o tym, jakby to było nic takiego. Wkładasz mi w usta słowa, których nigdy nie powiedziałem. Ja wiem, że nic ci nie zrobię. Daleko mi do bycia uosobieniem cnót, ale nie jestem sadystą. Cholera! Możesz uznać to za przesadę, ale dałbym strzelić sobie w łeb, gdybym kiedykolwiek zerżnął cię siłą. Świadomie czy nie. ― Niesmak, z jakim wypowiedział te słowa, tylko potwierdził, że nie brakowało im szczerości. ― Wiesz co jest najgorsze? ― Kącik jego ust drgnął, niemalże pociągając za sobą ten fałszywy uśmiech, którego teraz nie mogły dosięgnąć oczy Wilczego. W takim wypadku nie był zbrodnią, prawda? ― To jak bardzo miałem i mam ochotę się z tobą przespać. Nic dziwnego, co? Ale tak właściwie co będzie potem?Zostanę odhaczony na liście? Będę mógł zapisać się na środę? Pokręcił słabo głową i chwilę trwało, zanim zebrał się w sobie, by zadrzeć ją do góry. Podbródek anioła zetknął się z mostkiem Wilka. ― Wiem, powstrzymując się przeczę samemu sobie. Chcę mieć tę durną świadomość, że tylko ja... ― Przełknął ślinę, bo momentalnie zaschło mu w gardle. Ściągnąwszy brwi, zawiesił spojrzenie gdzieś na wysokości szyi młodzieńca, jakby nagle zainteresowała go szpecąca ją gruba szrama. Coś tak oczywistego nie potrzebowało dwóch głupich słów. ― Dałem ci do zrozumienia, że chcę ciebie. Nie chodzi tu tylko o to. Mam nadzieję, że nie myślisz, że zależy mi wyłącznie, by za każdym razem pójść z tobą do łóżka. ― Na koniec jego usta poruszyły się niemo, jakby chciał jeszcze coś dodać, ale się rozmyślił, mimo że to, co miał ochotę wypowiedzieć na głos, stłumione stawało się tylko kolejnym kołkiem zanurzającym się dotkliwie w klatce piersiowej skrzydlatego. Nie psuj tego, Zero.
Wziął głęboki oddech i przymrużył oczy, zawieszając wzrok na jakimś arcyciekawym punkcie na jego klatce piersiowej.
Dostaniesz tyle czasu, ile będziesz go potrzebował. Do momentu, w którym sam nie uznasz, że to nie ma sensu, jasne?
To ty nie baw się mną.
Wypuścił z uwięzi jego nadgarstek i nieszczęsną koszulę. Oderwał podbródek od klatki piersiowej, aż wreszcie dwukolorowe tęczówki wwierciły już nieco pewniejsze spojrzenie w lśniące ślepia Jace'a. Było jeszcze wiele rzeczy, o których chciał mu powiedzieć, ale sprawiłyby, że znów pozwoliłby niepewności na osaczenie się z każdej strony. I tak już wystarczająco się gubił.
I nie, Syon ― odezwał się nagle, rozdzierając na strzępy dopiero co utkaną ciszę. ― Chcę, żeby od teraz było po twojemu. Ja nie potrzebuję czasu i byłbym dupkiem, gdybym odebrał ci prawo, które chwilę temu sam ci dałem. Ale nie o to chodzi. Dobrze wiesz, jak będzie, gdy będzie po mojemu, a naprawdę chciałbym się dowiedzieć, czego potrzebujesz.
TRACH.
Słyszysz?
Trudno, by nie słyszał, gdy wszystkie ideały właśnie roztrzaskały się w jego głowie i zadzwoniły mu w uszach. Nie żałował wypowiedzianych słów, nie żałował, że pozwolił mu na wszystko, a przede wszystkim nie żałował, że właśnie przywalił pięścią w tę niewidzialną ścianę, choć przez chwilę poczuł się, jak pierdolony desperat (co za ironiczny zbieg okoliczności). Chciał tylko znać jakikolwiek sposób, a w tej sytuacji opcja, którą niegdyś omijał szerokim łukiem, rzeczywiście okazała się jedynym możliwym wyborem. Nie powinien narzekać.
Ręce z głuchym hukiem opadły na materac, którego chwycił się kurczowo. Po tak oczywistym przyzwoleniu o wiele trudniej było mu trzymać ręce przy sobie, a ciało wręcz samo z siebie kłóciło się ze świadomością.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 2:51  •  Pokój na piętrze. Empty Re: Pokój na piętrze.
Nie zareagował. Ani na szarpnięcie, ani na przytulenie, nawet na próbującą się dołączyć parę. W pewien sposób przestał zwracać uwagę na priorytety. Liczyło się coś innego.
„... a naprawdę chciałbym się dowiedzieć, czego potrzebujesz.”
Żeby było jak dawniej.
Bzzzzt. Przeładowanie procesora. System wyłączy się za trzy...
Żeby mógł wyjść z nory i pójść łowić ryby bez ostrzegawczego migacza, że w tym momencie kocha go jakiś wariat.
Dwa...
I żeby mieć święty spokój.
Jeden...
Żebyś skończył pieprzyć.
Nawet jeszcze nie zaczął.
Growlithe lekko się skrzywił, siadając twardo na łóżku obok. Jego niezgrabne cielsko od razu ugięło materac w akompaniamencie pojękiwań sprężyn. „Grow! Grow! Ciężko nam!” Hah, im było ciężko? On czuł się, jakby przygnieciono go gigantycznym imadłem. I radź tu sobie, gdy rzucają cię od razu na głęboką wodę. W kaftanie bezpieczeństwa. Obwiązanego linami. Z głazem uwiązanym szyi. W beczce... Syknął nagle, rozmasowując obolały kark.
Wkurzające. Zachowujemy się jak banda dzieciaków. Ja ci coś daję, a ty od razu odrzucasz piłeczkę. „Rób co chcesz” ─ zacytował beznamiętnie, wspierając się z tyłu rękoma. ─ „Nie, to ty rób co chcesz”. ─ Pauza. ─ „Niech będzie po twojemu”. ─ Pauza. ─ „Nie, ma być po twojemu”. ─ Pokręcił głową. To już nie był komizm. To była poezja. ─ Bądź dorosły, cholera. Pierwszy się zaoferowałem, to miej godność i sam coś wymyśl. Albo nie rób nic ─ tak jak dotychczas ─ i katuj się dalej. No wiem, że miłość to wielkie dziadostwo i nie da się z tego zrezygnować tak łatwo, ale skąd w ogóle masz pewność, że to jest to?
ZMIANA TAKTYKI, JACE?
Nie chodzi o taktykę, ale zauważył już, że im bardziej starał się być wobec niego ostrożny, tym Leslie bardziej się rozczulał i rozwodził nad cierpieniem, niemocą i brakiem zezwolenia. Nie pomagały żadne zapewnienia, że miał teraz wolną rękę i mógł sobie pozwolić na to, na co wcześniej zakładał blokady. Trzymała się go masa sprzecznych emocji i jak raz wydawało się, że ruszy krok naprzód, zaraz postępował trzy kroki do tyłu, znów włączając identyczną płytę. Nie mogę, nie chcę, nie zrobiłbym tego, bez twojego pozwolenia... Jak inaczej powinien mu wbić do zakutego łba, że nie było przeciwwskazań? Za późno na ostrożności. Zresztą, co to za miłość bez szaleństw i ryzyka?
PRZED MOMENTEM BYŁEŚ UROCZY. MIŁY. PRAKTYCZNIE ULEGŁY.
I dostałem po pysku.
MOŻE TRZEBA BYŁO POCZEKAĆ JESZCZE CHWILĘ?
Szczęka mnie już boli.
PARĘ DNI BY CIĘ NIE ZBAWIŁO.
Chyba wyłamał mi ją ze stawu.

Nie możesz się tak stale tym stresować, bo osiwiejesz.
JAK TY?
Zmarszczył nos.
W sumie to był idiotyczny przekaz, fakt.
Growlithe odchrząknął.
A co zrobisz, jak cię nie pokocham? To zabrzmi durnie, ale nawet nie wiem, czy jestem w stanie. ─ Wbił wzrok w ścianę, jakby tylko tym chciał ją przebić na wylot, a potem machając do widowni przeskoczyć, rzucając się jak wygłodniała pantera na białą owcę. W rzeczywistości czuł się jednak, jakby coś niewidzialnymi łańcuchami przykuło go do łóżka i kazało siedzieć na dupie. Ba, jeszcze lepiej by było, jakby z rozmachu władował się Zero na kolana, mówiąc mu to, co chciałby usłyszeć, a co brzmiałoby szczerze.
Tyle, że obie te sprawy wzajemnie ze sobą koligowały. Mógł albo skłamać i próbować na siłę uszczęśliwić przyjaciela, albo z góry odrzucić jego propozycję ─ jakakolwiek by ona nie była ─ i mieć święty spokój.
Nie chcę żadnych głupich testów albo terminów. To nie tak, że dasz mi czas, a ja będę robił wszystko, łącznie z czytaniem poradników dla zdesperowanych, byle odkryć, czy a nuż się w tobie zakocham. To powinno przyjść samo. Szkoda, że nie przylazło dotychczas. Byłoby nam łatwiej i ja nie cackałbym się przez tyle lat z powiedzeniem ci tego.
Shiva spojrzała na niego z kpiną. Rozchyliła pysk...
Zamknij mordę.
… i zamknęła, odwracając łeb na bok.
Po prostu może wyjść na to, że nie zakocham się w tobie nigdy. Co wtedy? Będziesz czekał, aż cię Śmierć nie przerżnie w progu Zaświatów? Po drodze sam uznasz, że to nie ma sensu i popełnisz samobójstwo, Werterze? Nie czekaj na mnie, Leslie.
I tak za długo już czekał. Growlithe miał wrażenie, jakby jego kumpel obrósł centymetrowym kurzem i teraz, po tak długim czasie, próbował to wszystko z siebie strzepnąć. Za jednym zamachem nie było mowy, by plan się powiódł, a Wilczur nie wiedział, czy powinien mu w tym pomagać. Ewidentnie lepiej by było, gdyby trzymał się od niego z daleka. Od samego początku, nie teraz, gdy wszystko szlag trafił. Nie było to nawet porównywalne do roztrzaskanego szkła. To było przemielone na popiół. Nie dało się teraz tego posklejać. Już lepiej wymyślić coś nowego, co?
Nie chcę cię okłamywać.
NO TO IDZIE CI WPROST BAJECZNIE.
Ale nie pozwolę też, żeby działa ci się krzywda, bo nie umiesz odpowiednio zajmować się ogniem. Zamiast cię ocieplić w zimową noc, ten wpierw cię sparzył, a teraz zżera od środka. Serio, Leslie, po tym zostaną blizny, jakich nie złagodzi żaden chłód. Wiem, że egoizm to straszna sprawa i Bóg pewnie kręci już na ciebie paluszkiem, ale nie masz pięciu lat, żeby bać się interweniować, gdy coś idzie nie tak.
A szło koszmarnie.
Umilkł nagle, cały czas, uparcie jak muł, wpatrując się w pajęczynę wybitą w ścianie. Nie czuł się źle z tym, co mówił, choć spowodowane to było pewnie tylko tym, że to nie on był stroną, jakiej zadawano rany. Paskudne uczucie, skoro dobrze wiedział, jak to jest, gdy stoi się naprzeciwko. Uśmiechnął się nagle pod nosem, ledwie unosząc jeden z kącików ust i odchylając nieco głowę, zerknął kątem oka na anioła. Wzrok mimowolnie zjechał na moment na usta jasnowłosego.
Chyba nie było tak źle, co?
JACE!
No co. Jestem ciekaw.

Skrzywił się, czując lekkie dudnienie w czaszce. Najwidoczniej zdrowy rozsądek próbował się do niej dobić. Z marnym skutkiem. Kolejny potok słów wypełnił pomieszczenie po same kąty.
Niczego ci nie obiecuję, bo nie chcę i pewnie bym skłamał. A kłamać też jakoś już nie mam ochoty. Za bardzo nas to męczy. Nie będę też się starać, żeby zmienić nastawienie do ciebie. Jeśli ma przyjść, to przyjdzie samo. ALE. Teraz, gdy już wiem, że nie wzdychasz do Kat, mogę jej wreszcie przywalić w pysk. Jest irytująca, gdy się wokół ciebie wala.
PO PROSTU NADAL MASZ JEJ ZA ZŁE, ŻE NAZWAŁA CIĘ TRUPEM.
Nie, nie miał jej za złe, że go tak nazwała. Za złe miał jedynie to, że miała rację.
Nie szanuję się? Przesadzasz. To nie jest brak szacunku. To dystans. Gdybym miał zadręczać się czymś tak przyziemnym, słowo harcerza, nie ujrzałbyś mnie w tym wydaniu. Może czasami się rozsypuję i trzeba mnie posklejać, ale czego się spodziewałeś? Że będę skomleć w kącie za każdym razem, gdy ktoś wspomni o gwałcie? Było, minęło. Potrzebowałem czasu, by z ofiary stać się oprawcą i może nawet lepiej, że zmiana zaszła za pomocą terapii szokowej. Byłeś kiedyś gwałcony, Leslie? ─ Przyglądał mu się uważnie, by zaraz odwrócić spojrzenie i ponownie zawiesić je na czymś niewidzialnym.
Ohydne. Ale miałem jedzenie. Później coraz bardziej stawało się to moim wyborem, a nie rolą przypadku i pecha. Nie mam na co narzekać. To tylko ciało, a nie wystawa sklepowa. Nie musi być ładne albo czyste, a łatwo się nim targować. Skąd mam niby wiedzieć, co potem? Jeszcze nie trafiliśmy do łóżka, nie każ mi obmyślać scenariuszy. Tym bardziej, że wpłynęłoby to na ciebie, nie na mnie. To ─ uderzył się nagle w pierś ─ jest narzędziem, a nie śmiesznym... wyrazem wierności. Serio masz tak przestarzałe podejście do miłości? Seks wyłącznie w odwzajemnieniu uczuć?
Cmoknął z przekąsem.
Jeśli będziesz mnie kochać, to w porządku, przecież cię za to nie zleję do nieprzytomności, cicho licząc, że wybiję ci to z głowy, ale jeśli znajdzie się choć najmniejsza okazja, żeby z tego zrezygnować, to się jej złap. Wiem, co mówię. ─ Stop. Growlithe przełknął ślinę. Czuł, jak coś go mrowi pod skórą, a sam czuł się tak, jakby drżał, choć tak naprawdę w ogóle się nie poruszał. Nawet klatka piersiowa jakby przestała unosić się przy wdechach. Rozważał „za” i „przeciw”, ale w końcu usta się poruszyły: ─ Jestem zakochany, Leslie i sam nie mam co liczyć na odwzajemnienie tego uczucia. Wytępię je.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.05.15 13:00  •  Pokój na piętrze. Empty Re: Pokój na piętrze.
„Żebyś skończył pieprzyć.”
Trzask.
Tym razem to jemu przyszło zmierzyć się z uczuciem godnym dostania w pysk. Półprzytomne spojrzenie jak zatrzymało się na punkcie, w którym przed chwilą stał wymordowany, tak pozostało tam i w momencie, gdy ten przetransportował się na miejsce obok. Czuł się jak zwierzę, które oberwało, ale do ostatniej chwili nie rozumiało, co zrobiło nie tak. W końcu tego właśnie chciał – szansy przekonania się na własnej skórze, jak to jest, gdy kończy się w łóżku z kimś, kogo przez lata uważało się tylko za kumpla. Dawał mu tę szansę, był skłonny przystać na każdy warunek, mimo ostrzegawczego kłucia pod żebrami.
Wiesz, że może być gorzej. A on wie, że masz zbyt bujną wyobraźnię.
„Wkurzające. Zachowujemy się jak banda dzieciaków.”
Otrząsnął się dopiero, gdy słowa spłynęły na niego gradem. Wyimaginowane, ciężkie odłamki tłukły go po łbie, ale nie dały rady wybić z niego wpojonych przekonań. Owszem, oferował się – właśnie miał okazję zaprezentować w jaki sposób. Tak – powinien mieć godność. Wydawało mu się, że zachowuje ją nie rzucając się na niego, jak na kawałek mięsa. Czy miał pewność?
. . .
Coś pękło.
„Nie możesz się tak stale tym stresować, bo osiwiejesz.”
Najwyższy czas.
„A co zrobisz, jak cię nie pokocham?”
Naprawdę traktował go, jak dziecko, co?
Nie mów, że nie zabolało, Leslie.
Cholera ― syknął. Brzmiało to dość niewyraźnie w chwili, gdy przesuwał rękami po twarzy. Na darmo próbował zetrzeć z niej pierwsze oznaki rozgoryczenia. Na nic zdało się to, że za wszelką cenę nie chciał teraz odwrócić twarzy w stronę białowłosego, który mając okazję do podziwiania jego profilu, mógł dostrzec jak jego wargi zaciskają się mocniej w pierwszej odpowiedzi na pytanie. No jasne. Kto tak niedojrzały mógłby mieć pewność?Masz rację. ― Wcale nie zabrzmiało, jakby naprawdę ją miał. ― Mógłbym powiedzieć cokolwiek, a ty i tak znajdziesz dwadzieścia innych argumentów. Jasne, że nie mogę mieć stuprocentowej pewności. Nie miałem okazji poznać cię akurat od tej strony, ale wiem, że nie musiałem. ― Och, czyli jednak jesteś pewny? ― Miałem dużo czasu. Dopóki nie wiedziałeś, mogłem wszystko przemyśleć. Uwierz, że jestem ostatnią osobą, która uznałaby cię za cholerny cud świata. ― Ładny początek, co? ― Nie jesteś nim. ― Może podkreślając to jeszcze dobitniej, zasłuży sobie na cios w twarz. ― Nic dziwnego, że na początku sam z trudem znosiłem tę świadomość. Pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak długo starałem się ją wyprzeć. Nie siedziałem z założonymi rękami, nie szukając sposobów na to, by pozbyć się tego pierdolonego pasożyta. Kiedy wydawało mi się, że już go nie ma... ― prychnął pod nosem. Nie musiał kończyć. Efekty tych działań Growlithe mógł oglądać i dziś. Wsunął palce we włosy, na chwilę zaciskając na nich pięść. Powietrze ze świstem opuściło jego usta, przeciskając się przez zaciśnięte zęby. ― To durne pytanie, Syon. Dlaczego miałbym nie być pewien? Nie mam piętnastu lat, nie lecę na ładne oczy, książę ― sarknął, ściągając brwi. Najgorsze w tym wszystkim było to, że samo pytanie nie było powodem rozbudzenia tego wewnętrznego gryzonia, który po raz kolejny nie chciał dać mu spokoju. On tylko... ― Kiedyś nienawidziłem cię z wzajemnością. Można przymknąć oko na czyjeś wady, ale to nie oznacza, że one całkiem znikną. Znam je ― ... chciał w to wierzyć. ― Do zeszłego spotkania wydawało mi się, że to już wszystko. Jeżeli jest coś, co powinienem wiedzieć, oświeć mnie, Ja-- ― Przełknął ślinę, mimowolnie krzywiąc się, jakby ktoś zmusił go do spróbowania czegoś gorzkiego. Zakazane słowo.
Już nie mógł powstrzymać się od spojrzenia w jego stronę. Przekręciwszy głowę w bok, zawiesił spojrzenie na dwukolorowych tęczówkach. Teraz już żaden połyskujący kurwik nie mógł umknąć uwadze przyjaciela. Może miał rację i Cillian w nieodpowiedni sposób podchodził do ognia.
Skoro sam nie potrafiłem wybić sobie tego z głowy, może tobie się uda.
Był pewien, że nie. O'Harleyh wkurwiał go jak mało kto, a on i tak po tym wszystkim był skłonny przyznać, że nie zmienił zdania. Chociaż niejedne rozważania kończyły się miażdżącą przewagą argumentów przeciw, jasnowłosy do tej pory nie potrafił pozbyć się palącego i toksycznego uczucia. Teraz też miał ochotę mu przywalić, odnosząc nieodparte wrażenie, że ich rozmowa przypominała rzucanie grochem o ścianę. A to on był rzucającym.
Spokojnie, Zero.
Jestem spokojny.
Trzęsiesz się.
„Co zrobisz, jak cię nie pokocham?” ― wymruczał, nie kryjąc się z tym, że nie podobało mu się to pytanie. ― Tak jakbym kiedykolwiek na to liczył. Wiedziałem, że taki scenariusz jest najbardziej prawdopodobny. Zresztą sam przyznałeś, że jeszcze dwa tygodnie temu nie przyszłoby ci do głowy, że coś takiego mogłoby mieć miejsce. Nie wiem, co zrobię. Z drugiej strony niewiele się zmieni, co? Gdybym takim, jakim teraz mnie widzisz, to już nie byłoby mnie tutaj. Może kiedyś po prostu mi przejdzie. Może w końcu uznam, że skoro nie mam co liczyć na nic więcej, zadowolę się twoim ciałem ― zaśmiał się sucho, na chwilę uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. Sam uznał to za jakiś chory żart. ― Nie mówię, że masz robić wszystko. Kurwa. Możesz nawet siedzieć z założonymi rękami, nadal robić to, co robiłeś dotychczas. Nie powiem ani słowa, jak dotychczas. Nie wkładaj mi do ust słów, których nigdy nie powiedziałem i może wróć pamięcią do momentu, w którym to tobie zachciało się poznawać moje uczucia na osobności. Mówisz, że może, że nigdy mnie nie pokochasz, a zaraz po tym każesz nie czekać, jakby to było pewne, ale to nic. „Chodźmy do łóżka, Leslie. Sprawdzimy, czy jesteśmy kompatybilni!” ― warknął cicho pod nosem, nagle zaciskając palce na jego koszuli. Pierwszy guzik przestał być przeszkodą. ― Rozbieraj się i kładź.
Raptownie cofnął rękę i pochylił się do przodu. Nie było wątpliwości, że rozkaz w momencie został unieważniony. Oparł łokcie o uda i potarł dłonią policzek, jakby tym magicznym sposobem miał wyładować nagromadzone pokłady irytacji.
„Chyba nie było tak źle, co?”
Wcale mu tego nie ułatwiał.
Był moment, w którym miał ochotę szczeniacko zakryć uszy rękami, ale powstrzymał się od tego, wiedząc, że niezależnie od tego, ile gorzkich słów usłyszy, chciał wysłuchać wszystkiego. Nawet nie skomentował wzmianki o Kat – właściwie był skłonny zgodzić się z tym, że dziewczyna posiadała irytującą osobowość i chociaż wiele jej zawdzięczał, nie sądził, by zabolał go widok białowłosego, wymierzającego jej policzek. Żeby tylko.
„To nie jest brak szacunku. To dystans.”
Ściągnął brwi, wwiercając wzrok w podłogę. Chyba mu się w dupie poprzewracało.
„Byłeś kiedyś gwałcony, Leslie?”
Nie musiał odpowiadać. Było to całkiem oczywiste.
Nie.
Potem już każde słowo było jak cios w pysk. Mimowolnie przygarbił się, unosząc wyżej ramiona, jakby zamierzał się przed tym osłonić. Śmieszny wyraz wierności. Podstarzałe podejście. Traktował siebie jak narzędzie i nazywał to dystansem. To dopiero było śmieszne. W uciążliwym milczeniu, z policzkiem wspartym na dłoni, przekrzywił głowę na bok. Dwubarwne tęczówki najpierw zahaczyły o bliznę na jego szyi, aż wreszcie znów ulokowały spojrzenie na jego twarzy. Prawdopodobnie jeszcze nigdy wcześniej nie przyglądał mu się w tak karcący sposób, choć to już samo w sobie nie było łatwe. W tej jednej chwili bolało go... właściwie wszystko. Najgorsze, że nie wiedział, co w tej sytuacji powinien w ogóle powiedzieć. Wilczur miał swoje lata. Ba! Miał ich znacznie więcej niż skrzydlaty. Niektóre przekonania wrosły w niego tak mocno, że najpewniej już stały się częścią niego. Na niektóre przyzwyczajenia nie było lekarstwa.
Najwyraźniej mam ― mruknął. Nie czuł się źle z tego powodu. ― Może nie do końca. Ale w porządku. Może zdefiniujesz mi nowoczesne pojęcie tego słowa? Wychodzi na to, że zastąpienie cię młotkiem nie zrobiłoby mi większej różnicy. A jednak. ― Odetchnął głębiej. Wcale go to nie uspokoiło. ― Nie mogę słuchać, gdy robisz z siebie jakiś jebany przedmiot. Możliwe, że gdybyśmy poszli do łóżka, nawet nie zrozumiałbyś, że wreszcie ktoś nie robi sobie z ciebie zabawki. Bo co za różnica? ― Przesunął paznokciami po boku szyi. ― Mam do kogo pójść. ― Nie ukrywał, że gdzieś tam była osoba, która przyjęłaby go z otwartymi ramionami. Chociaż miał świadomość, że nie musiałby się szczególnie wysilać, nadal siedział na dupie, nie rozważając innej możliwości niż tej, która właśnie znajdowała się obok niego. ― Ale już to przerabiałem. Nie mówię, że jeśli kiedyś znajdzie się szansa, by się od tego wyrwać, to i tak nadal będę oglądał się na ciebie. Nie będę. Ale na razie nie jestem w stanie tego zmienić. Nie będę próbował na siłę.
„Jestem zakochany, Leslie...”
Wiedział, a mimo to niewidzialna pętla momentalnie ścisnęła mu gardło. Nie. Wtedy jeszcze nie wiedział, a przypuszczał, że tak było. Zdawało się, że ten otwarty przekaz raz na zawsze zamknie mu usta, a przynajmniej przez kilka dłużących się sekund nie był w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa.
Domyśliłem się. ― Aż ciężko to przyznać. Szczególnie, że w tej jednej chwili odniósł wrażenie, że nawet nie było mowy o tym, by kiedyś cokolwiek się zmieniło. Tym bardziej, że teraz to on zdawał się być tą nieudaną okazją. ― Już wtedy nie rozumiałem, dlaczego chciałeś, żebym przyszedł. Powiedziałbym, że mam za swoje ― parsknął krótko, mimo że nadal wcale nie było mu do śmiechu. Karma to suka, co? Wszystko było nie tak.
Opadł plecami na materac i oparł podeszwę buta o brzeg łóżka. Niejedna przykładna pani domu już zdzieliłaby go miotłą po łbie. Zakrył oczy przedramieniem, choć była to kiepska kryjówka przed światem. Gdyby wcześniej zgodził się bez zająknięcia, teraz nawet nie musiałby tego słuchać.
„...sam nie mam co liczyć na odwzajemnienie...”
Sam nie ma co liczyć.
SAM.
Powinienem spytać. Świadomość tego, że mógłby być teraz w łóżku z kimś innym jest jak najbardziej w porządku? Tamto ciało też jest tylko narzędziem? Może wyjaśnisz mi, o znawco, jak sobie z tym radzić?
Zero...
Teraz to ja chcę wiedzieć.
Nieumyślnie odsuwał od siebie myśl, że miał go na wyciągniecie ręki, a kiedy dookoła nie było żadnych innych, nawet nie ośmielił się skorzystać z sytuacji. Uniósł lekko ramię, by móc przyjrzeć się wymordowanemu. Zmierzył się z kolejnym ostrzegawczym ukłuciem, bo doskonale zdawał sobie sprawę z okrucieństwa wyobraźni. Poza tym, niezależnie od odpowiedzi, wciąż chciał wyprzeć z głowy możliwość, że w ogóle był tam ktoś taki.
Życz im szczęścia.
Przez gardło mi to nie przejdzie.
Kąciki jego ust uniosły się w słabym uśmiechu, który zniknął, gdy kolejne parsknięcie wypełniło pomieszczenie. Potarł oczy palcami i odsunął rękę od twarzy, sunąc wręcz niezdrowo roziskrzonym wzrokiem wzdłuż ściany.
Beznadzieja. Nawet nie chcę, żebyś o tym myślał, gdy jednocześnie chciałbym, żebyś to mnie całował. Wcześniej było źle.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.05.15 15:26  •  Pokój na piętrze. Empty Re: Pokój na piętrze.
„Nie lecę na ładne oczy, książę.”
Jakiż ty nagle groźny, paziu ─ wtrącił się mimowolnie, czując, jak gniew drapie mu gardło od środka. Miał ochotę powiedzieć o wiele więcej, przyczepiając się też do innych fragmentów jego wypowiedzi, ale to pięć minut należało wyłącznie do Leslie'ego. Dzień był na tyle nienaturalny, że można było nagiąć charakter i siedzieć cicho w chwili, w której krzyk grzązł na końcu języka. Przecież nie negował całkowicie jego uczuć. Chciał tylko, żeby Vessare był pewien swoich słów na tyle, by w razie rozczarowania Growlithe mógł z czystym sumieniem powiedzieć „a nie mówiłem?”
Pokręcił głową z pewnym załamaniem na twarzy.
„... to może tobie się uda.”
Przecież nawet wyglądał na specjalistę w łamaniu niewieścich serc. Jak to powiedział kiedyś szary ojciec do Growlithe'a: „tobie nie powierzyłbym nawet swojej starszej córki. A to o czymś świadczy, skoro ma 36 lat”. Chciał, żeby Leslie się, khm, wyleczył, a paradoksalnie usłyszenie podobnych słów wywołało u niego jeszcze większą dawkę zirytowania.
SAM TEGO CHCIAŁEŚ, rzuciła spokojnie Shiva, jak na złość mając rację. W końcu jednak warknął, gdy misa rozdrażnienia zbytnio się napełniła. Od razu spiorunował go ostrym spojrzeniem, z którym wielu już miało styczność, a niewielu przeżyło następne dziesięć minut.
Odwal się, dobra? ─ syknął z jadem, marszcząc piegowaty nos. ─ Myślałem, że może chcesz spróbować, a że zachowujesz się jak cnotka niewydymka, to z góry uznałem, że możesz nigdy nie zapytać. To tylko szansa, na wypadek gdybyś nie chciał był proponującym, bo się---
Szarpnięcie.
Jego wewnętrzny wilk właśnie rozwarł paszczę, gotów zaatakować, ale ludzkie ciało napięło tylko wszystkie mięśnie, a twarz stężała, naładowana nagłą wrogością. Taksował go spojrzeniem, gotów na uderzenie ze strony przyjaciela ─ przerabiali to miliony razy. Sam zacisnął dłoń w pięść, chcąc zareagować równie prędko. Nadstawiał już policzek, mrużąc wściekle ślepia, aż usłyszał rozkaz. Rozkaz, który byłby w stanie spełnić, mimo nagłej niechęci, jaka się w nim zagnieździła. Przez krótki moment, w ogóle niezakodowany nawet w historii wszechświata, Growlithe pomyślał, że Zero mówi szczerze. Palce wymordowanego zdążyły rozluźnić uścisk, gotowe chwycić pierwszy z zapiętych guzików. Ciało to karta przetargowa. Nie było niczym, czego powinien się wstydzić. Wiedziony wieloletnim doświadczeniem wiedział przecież, ile można było dzięki niemu zyskać. Jeśli nie rzeczy materialnych, to innych, bardziej przyziemnych, związanych z zaufaniem czy zadowoleniem. Ale znów przekonał się, że to tylko gra. Jakiś głupi test, następna próba. Poprawił się na materacu i odwrócił twarz bokiem do Zero, powracając do wpatrywania się w eter.
Miał dość bycia wodzonym za nos. Najpierw coś mu każe, zaraz się z tego wycofuje. Jeszcze przed momentem zarzekał się, że nie ma tu miejsca na zabawę, ale jak inaczej można było to nazwać? Zazgrzytał zębami, starając się uspokoić. Nie był dzieciakiem, żeby się dąsać o każde niepowodzenie.
Zejdź ze mnie, Lassie. Nie traktuję się przedmiotowo. To nie tak, że rzucam się pod jakieś bydlę i rżnij mnie panie do nieprzytomności. Nie robię z siebie ofiary i nie jestem bierny. Nie traktuj seksu jak czegoś co albo rani, albo jest dowodem nie wiadomo jak wygórowanych motywów. Żeby było jasne: nie sypiam z tymi, z którymi nie chcę sypiać. Też mam w czym wybierać.
Wdech.
Wydech.
Wdech...
Growlithe odliczył do dziesięciu, a potem z powrotem, przyglądając się mało atrakcyjnej dziurze w ścianie. Tak jakby w ogóle musiał się tłumaczyć z tego, co robił w wolnej chwili... A jednak brak zrozumienia bywał denerwujący. To, że dawniej przymuszał się do aktów nie oznaczało, że nadal musiał to robić. Bo nie musiał, choć próby wytłumaczenia tego Leslie'emu kończyły się druzgoczącym fiaskiem.
„Domyśliłem się.”
Czyżby? ─ wymsknęło mu się, ale zaraz po tym zamknął już dziób, choć niewątpliwie powinien udzielić jeszcze jednej odpowiedzi: dlaczego chciał tego spotkania, mimo ─ jak sam zaznaczał ─ świadomości, że nic z tego nie będzie. Ale zamiast tego zamarł w aktualnej pozie, wciąż i wciąż wgryzając się spojrzeniem w Bogu winną ścianę. Powoli, gdzieś głęboko w środku, starał się uspokoić. Musiał to zrobić, by nie wywołać kolejnej kłótni, choć burzowe chmury zdążyły nad nimi zawisnąć. Był nerwowy, gdy dochodziło do sytuacji, w których nie czuł stabilnego oparcia ─ dzisiejszy dzień składał się tylko z takich. Ciężko było mu odgonić trajkoczące nad uchem demony, które korzystały z chwili słabości na wszystkie możliwe sposoby.
W dodatku to nagłe wścibstwo Zero...
Był zaskakująco wręcz spokojny. Prawie, jak nie on. Gdyby nie charakterystyczne spojrzenie, zapach, aura ─ każdy mógłby pomyśleć, że został podmieniony na nowy, lepszy model. Milczący. Niewidzialne imadło zatrzasnęło mu się na gardle, gniotąc krtań i odcinając nie tyle powietrze, co możliwość mowy. Czuł się dokładnie tak, jakby za moment miał się zadławić wszystkim, co chciałby teraz powiedzieć. Więc? Tamto ciało też jest tylko narzędziem? Nathaniel to pierdolona maskotka do spania dla każdego, kto po nią sięgnie?
Uniósł lekko wzrok w górę, nie umiejąc sobie tego nawet wyobrazić. Wróć. Nie chcąc sobie tego wyobrażać. Wiedział, że każdy niekontrolowany sposób przedstawiania sobie jego obrazów w formie innej, niż byłby w stanie zobaczyć na co dzień, był pierwszym ciosem siekiery do rozerwania trzymającego go łańcucha. Parę kolejnych zapewne sprawiłoby, że straciłby nad sobą panowanie. Już teraz w środku zaczął się gotować, choć wyglądało na to, że nie przejął się pytaniem Leslie'ego. Przekrzywił lekko głowę na bok, aż policzek ponownie dotknął uniesionego ramienia. Ciało wydawało się zyskać na wadze i prędko zrozumiał co  było tego przyczyną.
ŚWIADOMOŚĆ NIEMOCY BYWA CIĘŻKA DO UDŹWIGNIĘCIA, PRAWDA? ─ cichutki, potulny głos owinął kark wymordowanego lodowatym powietrzem. PRAWDA, JACE?
Nie umiem sobie z tym radzić ─ wyznał w końcu, choć czuł się tak, jakby musiał te słowa wykrztusić. Do końca dnia był jednak dumny, jak spokojnie do tego podszedł, choć niewidzialne ostrze szarpało jego żołądek, płuca i serce, zaplątując się w skurczonych narządach, wykręcając, na nowo wyjmując i wbijając się jeszcze głębiej. Nie przyznałby jednak, że poczuł się atakowany pytaniami, głównie dlatego, że sam wcześniej wcielił się w rolę agresora. Leslie miał pełne prawo do rewanżu. W KOŃCU SAM SIĘ PRZYZNAŁEŚ.Nie podoba mi się wizja tego, że ta osoba mogłaby teraz być z kimś innym, dawać to, czego ja nie dostawałem, być bliżej, bardziej, namiętniej. Nie jestem idiotą. Też czuję się zazdrosny. ─ Tym bardziej, że dawno go nie widział. Zacisnął palce na materacu. Nie mocno. Praktycznie wcale. Nawet jeśli sam urwał kontakt, wciąż był zły, że Nathaniel się nie odezwał. Widocznie faktycznie mu nie zależało i gorzka prawda powoli zaczęła docierać do podchmielonego umysłu wymordowanego. W oczach pojawił się lichy błysk, stłumiony przez nową dawkę beznamiętności. ─ Zrobiłbym wszystko, żeby otrzymać niewymuszoną miłość, ale jeśli to niemożliwe... to tak. Uważam, że ta świadomość jest w porządku, Leslie. Kocham tę osobę do tego stopnia, że wolę oddać ją pod opiekę komuś innemu. Komuś, z kim będzie szczęśliwsza, niż ze mną.
Po pomieszczeniu rozniósł się wysoki, głośny śmiech, który wychwyciły tylko zmysły Growlithe'a. Nie drgnął nawet na piskliwy chichot mary, która zaraz oparła długi pysk o jego bark. Czuł jak sztywna sierść na pysku ociera się o jego szyję, jak szpiczaste ucho porusza jego włosami. ALE JACE, zaczęła Shiva, przylegając piersią do jego pleców i wtulając pysk w ramię. Zabrzmiała jak matka, która znów wiedziała lepiej i setny raz powtarzała synowi to samo. Z marnym skutkiem. PRZECIEŻ Z TOBĄ BYŁBY NAJSZCZĘŚLIWSZY. RACJA? Zimny nos dotknął jego policzka, gdy przykładała do niego pysk. Myślał tak samo jak ona... do pewnego momentu. Później zdał sobie sprawę, że nie każdy toleruje pewne wady, a życie z człowiekiem posiadającym owe defekty, mogło okazać się katorgą bez względu na poświęcenia tej osoby. Musiał sobie odpuścić, żeby nie zwariować. A mimo to wspomnienia wywoływały u niego gorzki posmak w ustach.
NAWET GO NIE POSMAKOWAŁEŚ. SKĄD WIESZ, ŻE BYŚ GO POLUBIŁ?
Odchylił się do tyłu, wsuwając ręce pod głowę. Opadł miękko na materac, aż niektóre sprężyny wydały z siebie dźwięczny odgłos i wbił wzrok w popękany sufit.
Nie ironizuj, Leslie. Od razu brzmisz jak desperat. ─ Zaśmiał się dziwnie sucho. W gardle nadal miał pustynię, w ustach niewidzialny piasek. ─ Odwołuję to co nawymyślałem. To niczego nie zmienia. ─ Usta ułożyły się w lekki uśmiech, gdy przemykał spojrzeniem na bok. Choć głowa nawet nie drgnęła, wzrok padł na jasnowłosego. ─ Zostanę z tobą tak długo, jak to będzie potrzebne. Na początku chciałem uciec, ale... ─ Powrót do sufitu. Parsknął, aż drgnęły mu ramiona. ─ Sam nieźle namieszałem.
Odetchnął głęboko, wypuszczając powietrze przez usta, a  potem nagle spoważniał. Wysunął prawą dłoń, cmoknął jej wnętrze i przyłożył (dosłownie przywalił) nią w usta anioła.
Masz i się zamknij.
I tyle jeśli chodzi o powagę, co?
Przekręcił się na bok, jedną z nóg zginając w kolanie. Białe włosy natychmiast rozsypały się po obdrapanym materacu, a grzywka opadła na i tak niewidzące oko. Poprawił rękę, na której opierał głowę i przyjrzał się twarzy mężczyzny, uważnie świdrując ją wzrokiem. Palce powoli zsunęły się z jego ust, muskając opuszkami wargi, policzek, żuchwę, szyję... by zaraz opaść bez siły na jego ramię. Growlithe przymrużył błyszczące ślepia, bez przerwy się w niego wgapiając. Zdawało się, że minęła co najmniej wieczność i pół tysiąclecia, nim dźwignął się na łokciu i pochylił nad aniołem. Położył lewą rękę na jego barku, palcami dotykając skrawka odsłoniętej szyi. Schylił głowę, dotykając wargami jego warg. Na moment znieruchomiał, sparaliżowany niezdecydowaniem, ale usta w końcu się poruszyły. Musnął go lekko, bezgłośnie wydychając powietrze z płuc. Woń alkoholu natychmiast dało się wyczuć, jeszcze nim Growlithe wsunął palce w jasne kosmyki i ponownie posmakował jego ust. Na moment, wręcz sekundę. Ciche cmoknięcie symbolizowało koniec. Odgarnął jego włosy, składając zaraz motyli pocałunek tuż pod okiem anioła.
Ludzie znali dziś cenę wszystkiego, nie znając wartości niczego.
Odsunął się, wspierając polik na dłoni. Przyjrzał mu się zaciekawiony, lekko marszcząc brwi.
Miałem 24 lata, gdy wybuchła apokalipsa. Obudziłem się przykryty gruzami, poturbowany i ze złamaną w łokciu ręką. Zajął się mną facet, który stracił żonę i dzieci. Płakał i krzyczał mi nad uchem, gdy półprzytomny próbowałem się wzbraniać. Wcześniej, parę lat wstecz przed śmiercią, zapisałem się na praktyki w szpitalu. Powiedzmy. Zaczynałem jako pielęgniarz o bardzo niskiej randze. Choć chyba ciężko nazwać to pielęgniarzem. Po prostu im pomagałem. Zawoziłem na zabiegi, sprzątałem, rozmawiałem z przykutymi na stałe do łóżka dzieciakami. Dwa grasujące gangi w Japonii urządziły sobie strzelaninę przed kliniką i zraniono lekarza neurologii i parę pacjentów. W tym jedną kobietę, którą się zajmowałem. To była starsza kobieta, z niewydolnością drug oddechowych. Zmarła paręnaście minut później. Praktycznie tego samego dnia rzuciłem medycynę i postanowiłem wstąpić do policji. Nie pracowałem długo jako pielęgniarz, ale i tak czułem się, jakby zrywano ze mnie honor, gdy to ktoś inny musiał się mną zająć. ─ Parsknął cicho, na samo wspomnienie. ─ Nie wiem co się stało z tym gościem. Wyparował, gdy obudziłem się następnym razem. Szybko się okazało, że w obliczu natury Desperacji byłem strasznie bezradny. Nie umiałem sobie niczego zorganizować. Czułem się chory i sponiewierany. Non stop wymiotowałem, kręciło mi się w głowie... Nie mogłem znaleźć zbyt wielu ludzi, unikałem ledwie stojących budynków, bojąc się, że gdy tylko do nich wejdę, za moment się zawalą. Tylko raz zapuściłem się do jakiejś piwnicy, w której znalazłem całą masę mebli, narzędzi i pięciolitrową butlę z czystą wodą. Tachałem ją ze sobą, próbując oszczędzać, ale to nie zmieniało faktu, że głodowałem.
Umilkł na moment, spuszczając wzrok gdzieś na wysokość barków Vessare'a. Przez chwilę ważył słowa, widocznie próbując zmodyfikować myśli, aby zabrzmiały inaczej.
Pierwszy raz przespałem się z jakimś czarnowłosym mężczyzną, który miał strasznie dużo żarcia w torbie. Nie wiem skąd. Nie interesowało mnie to wtedy. Żołądek mnie rwał, a ja byłem w stanie oderwać sobie ramię i sprzedać je za byle jaką dawkę jedzenia. Oferowałem pieniądze, ale ich nie chciał. Chciałem, by mi wyświadczył przysługę, którą spłaciłbym później. Ale wtedy też odmówił. Później się dowiedziałem, dlaczego miał tyle zapasów. To jeden z tych brutalnych, władczych dupków, sądzących, że jak czegoś zechce, to dostanie. Podbił mi oko, gdy początkowo chciałem się wyrwać. To było... ile? Prawie tysiąc lat temu. Byłem dorosły, a i tak czułem się jak zgwałcony dzieciak. Cały brudny, mokry, dyszący i obolały. Chciałem go zabić. Każdy by się wściekł, nie? Ale rzucił mi cały, świeży jeszcze bochenek chleba na brzuch i po prostu odszedł. Cała złość nagle uleciała. Ha, wtedy nagle zamienił się w mojego bohatera. Jeśli był moment, w którym wyglądałem obrzydliwiej niż wtedy, to go nie pamiętam. Zamieniam się w bestię, ale i tak czuję się bardziej ludzki, niż tamtego dnia. Wystarczy? ─ Zlustrował go uważnie, szczególnie przyglądając się dwukolorowym tęczówkom. ─ Tylko, żeby ci się coś nie poprzestawiało. Wolę kobiety. Dawałem dupy za żarcie, ale jak nauczyłem się polować, praktycznie natychmiast z tym skończyłem. O, właśnie. Co do żarcia.
Przewalił się ponownie na plecy, krzyżując ręce pod głową. Jedną z nóg spuścił na podłogę, drugą oparł łydką o kolano pierwszej. Przymknął powieki, wzruszając lekko barkami.
Zrób mi kiedyś curry.
Skoro już został mianowany tym księciem, to trzeba było korzystać z przywilejów.
O mnie się już dość ostatnio nasłuchałeś. Może wreszcie czas na rewanż?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.05.15 2:58  •  Pokój na piętrze. Empty Re: Pokój na piętrze.
„Odwal się, dobra?”
Widzisz, co zrobiłeś?
„Zejdź ze mnie, Lassie.”
Wychylasz się, nie wiedząc prawie nic. Słyszysz? Sypia tylko, z kim chce.
Dużo tego „chcę”.
Zasępił się, unosząc ramiona wyżej. Nawet nie próbował tego jakkolwiek skomentować, gdy sam zaczynał odczuwać znajomą suchość w gardle, jakby kac postanowił nawiedzić go mimo całej powściągliwości, na jaką się dziś zdobył. Prawdopodobnie już nigdy nie mieli dojść do porozumienia, jeżeli chodziło o akurat tę sprawę. Zawierała w sobie ten dziwny pierwiastek, który już na wstępie podnosił ciśnienie i doprowadzał do tego, że zła aura opadała ciężko na ramiona, irytując swoją przytłaczającą masą. Kłócili się, potem znów godzili. Nie chciał być na niego zły, nawet nie powinien być, ale nie umiał oprzeć się wrażeniu, że inaczej, do jasnej cholery, się nie dało.
Oczywiście, że chciałbym być proponującym ― wycedził przez zęby, jakby to jeszcze do niego nie dotarło. Nie brzmiało to do końca szczerze, gdy po raz kolejny składając taką propozycję, po prostu odrzucił opcję, że mogłoby do czegokolwiek dojść. ― I nie traktuj mnie, jakbym był ślepy. Możesz wodzić innych za nos, kłamać jak z nut, ale też się potykasz. Rzadko kiedy się wahasz, ale przez to widać to jeszcze dokładniej. Dlatego wziąłem to pod uwagę. Lepiej z góry założyć najgorsze niż potem się rozczarować. ― Zamilkł na chwilę. ― Co ja pieprzę. Wcale nie było lepiej.
Biłeś się. Chlałeś. Prawie przeleciałeś kogoś innego. Pełen serwis!
Gorzki smak w ustach przyszedł do niego sam już na samą myśl.
„Nie umiem sobie z tym radzić.”
No to pierdol się ze swoim pouczaniem ― prychnął, jednak wyczuwalnie od razu spuścił z tonu, gdy głuche westchnięcie odsunęło na bok rozdrażnienie. Nie tylko on miał się źle. Spróbował przełknąć gulę w gardle, która zamiast dać mu spokój, robiła się coraz większa, gdy kolejne słowa docierały do jego uszu. Różnili się swoimi przekonaniami, a przynajmniej w większej mierze. Zdążył nawet pomyśleć, że w porównaniu do niego, rzeczywiście zachowuje się jak pieprzony dzieciak, ale prędko pozbył się tego uczucia, gdy przesunął wzrokiem po twarzy wymordowanego. Istniały momenty, w których przekonująca maska na obliczu nie wystarczała, by w coś uwierzyć. To był taki moment. ― Sam widzisz, że nie jest to coś, na co da się od tak machnąć ręką. Myślisz, że ja nie zrobiłbym wszystkiego? ― Pokręcił głową w niemym niedowierzaniu. Powiedziałby nawet więcej, że już próbował, ale na każdym kroku tak dobitnie uświadamiano mu, że to za mało, że w efekcie przekonał samego siebie, że nie zrobił nic.
Prawda bolała.
Momentami właśnie tak się czuję.
Kurewsko zdesperowany.
Taa ― odbił piłeczkę niemalże od razu, gdy padła wzmianka o mieszaniu. Kiedy dawał mu opcję pozostawienia wszystkiego na swoim miejscu, on zarzucał mu linę na szyję i przyciągał bliżej, nie licząc się towarzyszącym mu uczuciem duszenia i tym, że ciasno zaciśnięty sznur pozostawiał paskudne ślady.
Plask.
„Masz i się zamknij.”
O łaskawco, sarknął w myślach, mamrocząc coś pod nosem. Ciężko stwierdzić, czy było to „Bardzo śmieszne”, czy „Bo oberwiesz”. A może „Zaraz zdechniesz”? Obrzucił go pełnym wyrzutu spojrzeniem, w którym jednak dało się doszukać także zaskoczenia. Mimo tego wcale nie podniósł ręki, żeby uwolnić swoje usta od kolejnego nieudanego pocałunku. Skłamałby, gdyby uznał, że mu to nie odpowiadało, a ciężkie westchnienie tylko pogrzebało resztki nadziei na kolejne odepchnięcie od siebie poziomu E. Poruszył ustami, z premedytacją muskając nimi wewnętrzną stronę jego dłoni. Czuł chropowate niedoskonałości w tym jednym małym punkcie. Gdyby nie zsuwająca się z jego ust dłoń, przekręciłby lekko głowę, by musnąć kolejne miejsce na na niej. Złożona wcześniej obietnica nie pozwalała mu zaprotestować przeciwko dotykowi kumpla. I chociaż zrezygnował z okazji, by wszystko przebiegało po jego myśli, Dla Lesliego tamten układ stał się nieodwołalny. Zaczynał żałować, że zamiast od razu skorzystać z przyjemności, zapierał się przed nimi rękami i nogami. Teraz przymknął oczy, nie licząc się z wcześniejszymi słowami, mimo że natrętnie huczały mu w głowie.
„Kocham tę osobę...”
Kogoś innego.
Więc co tu jeszcze robił?
Muśnięcie warg.
Mimowolnie rozchylił usta, przyglądając się mu spod półprzymkniętych powiek. Możliwe, że wyczuł tę niepewność, ale nie wątpił, że tylko on zmagał się teraz z przyspieszonym biciem serca. Cichy pomruk przetoczył się przez jego gardło, poprzedzając zwiastujące koniec cmoknięcie. To wszystko trwało zbyt krótko. Syon znęcał się nad nim, bo w chwili, gdy chciał go więcej, on dawał mu znacznie mniej niż by tego oczekiwał.
Nie powinieneś mieć żadnych oczekiwań, Zero.
A potem odsuwał się. Vessare drgnął zniecierpliwiony, jakby chciał zerwać się z niewidzialnego łańcucha i przyciągnąć go z powrotem do siebie, by mrowiące uczucie na skórze nie było znów jedynie wspomnieniem. Niewiele brakowało, a stęknąłby marudnie, jakby co najmniej zmuszono go do porannego wstawania. Było w tym trochę prawdy – aktualnie czuł się, jakby musiał się obudzić.
„Miałem 24 lata, gdy wybuchła apokalipsa.”
Grow skutecznie go uciszył.
Jasnowłosy przyjrzał mu się kątem oka, na początku nie rozumiejąc, do czego zmierzał. Znał jego wiek. Czasami wręcz trudno było mu uwierzyć, że Wilk przeżył aż tyle. Teraz miał zrozumieć, dlaczego tak się stało. Słuchał uważnie, choć w pewnym momencie nawet nie zauważył, że po prostu odwrócił wzrok. Kącik jego ust wykrzywił się w zniesmaczonym i dziwnie pogardliwym wyrazie, gdy chłopak zaczął opowiadać o swoim pierwszym razie. Było mu niedobrze. Nie dlatego, że obwiniał o wszystko albinosa, bo nie obwiniał. Właściwie, gdy tak o tym mówił, sam zaczynał czuć się winny, że nie potrafił spojrzeć na jego przeszłość z nieco szerszej perspektywy. Niewidzialna siła miażdżyła mu płuca, gdy kolejno sklejał do kupy wszystkie fakty. Czara goryczy zaczęła przelewać się niebezpiecznie szybko. Na własnej skórze przekonał się, że typowo ludzkie uczucia potrafią zrujnować niejednego. On burzył się, gdy zaczynał czuć szczerą nienawiść do „bohatera”. Bohatera od siedmiu boleści. Burzył się też, gdy uświadamiał sobie, że wtedy O'Harleyh był tylko człowiekiem.  
„Wystarczy?”
Nie chciałem. ― Czego nie chciał? Słuchać o tym wszystkim? Też. Ale w tym przypadku zwyczajnie nie chciał, żeby negatywne myślenie o nim w ogóle miało miejsce. Najgorsze było w tym to, że sam do końca nie wiedział, co powinien powiedzieć. Na koniec języka zakradło się jednak pytanie, którego w pierwszej chwili nie chciał wypowiedzieć. Rozchylił usta, potem je zamknął, nie mogąc oszacować, na ile jeszcze mógł sobie pozwolić. ― To był ten Jace?  
„Wolę kobiety.”
Czuł palące uczucie w środku, ale mimo tego z rezygnacją wypuścił powietrze ustami, chwilę masując czoło wierzchem dłoni, jakby co najmniej oberwał w nie bolesnym pstryczkiem. No jasne, dobij mnie jeszcze.
„O, właśnie.”
Hm?
„Zrób mi kiedyś curry.”
Co?
Dziwnie było usłyszeć tak nietypową prośbę po długiej nieprzyjemnej historii z życia wziętej.
Curry? ― Uniósł brew, przekręcając lekko głowę w stronę przyjaciela. Z tej perspektywy pytający wyraz nie mógł umknąć jego uwadze. Pierwsze wrażenie? Cillian chyba nie do końca wiedział, o czym mowa. Nic bardziej mylnego. W porę zreflektował się i nie pozwolił na to, by białowłosy doszedł do słowa, gdyby przyszło mu do głowy rozwodzenie się nad opisem potrawy: ― Dlaczego akurat curry? ― Pewnie dlatego, że nie wiesz, jak je przyrządzić. To oczywiste. ― Jeśli tego sobie życzysz, książę ― rzucił, tym razem zbierając się na kąśliwość. Kącik jego ust drgnął, na ułamek sekundy unosząc się wyżej. Ten ulotny cień na twarzy chciał za wszelką cenę pogrzebać szanse na to, że mówił poważnie. Do ostatniej chwili zdawało się, że nie wierzył w powagę prośby Wilczura.
Do czasu aż sam nie spoważniał, zwracając twarz w stronę sufitu.
Zrobię ― zapewnił bez zająknięcia. Zignorował wgryzający mu się w czaszkę głosik rozsądku, przypominający mu o braku podobnych umiejętności. Przy odrobinie determinacji wszystkiego dało się nauczyć, prawda? ― Tylko nie spodziewaj się rewelacji. Ale też mi coś ugotuj.
Nie wiedział, na co się pisze. Był też prawie pewien, że od razu spotka się z odmową, jednak temat rewolucji kulinarnych prędko zszedł na dalszy plan. Kolejne pytanie jak na złość zawiązało mu usta, ale tylko dlatego, że pchnęło go ku dalszym zakamarkom umysłu. Próbował przypomnieć sobie, co przed nim ukrył lub czego nie powiedział, bo wyleciało mu to z głowy. Istniało wiele drobnostek, których tematu nawet nie opłacało się poruszać. Miał wrażenie, że czegokolwiek by nie powiedział, jego życie i tak nie miało w sobie niczego, na co mógłby narzekać. Nie przeszedł tyle, ile Growlithe. Mógł tylko wyobrażać sobie kiepskie momenty jego życia, domyślać się, jak się z tym czuł. Czuł, że będzie nie w porządku, jeżeli w zamian za jego ciężar, zasypie go błahostkami, jednocześnie wiedząc, że pozostawienie go z niczym będzie jeszcze bardziej nie fair. Ale...
Rewanż, mówisz ― mruknął z odrobiną niechęci, która szybko rozpłynęła się wraz z ciężko wypuszczanym przez usta powietrzem. ― Od ostatniego razu czuję się, jakbym zaczynał od punktu wyjścia. Trudno powiedzieć, żebyś wiedział o mnie wszystko, ale jestem w stanie przyznać, że wiesz dużo. Może i najwięcej, kiedy ja nie wiedziałem nic. ― To miało znaczyć, że rewanżu nie będzie? ― No, prawie nic. Ale rzeczywiście pominąłem parę kwestii. ― Pauza. Potrzebował chwili zastanowienia się nad tym, ile faktycznie chciał mu powiedzieć. Najgorsze, że był zdolny wyśpiewać każdy fragment swojego życia po kolei, ale żadne z nich nie miało aż tyle czasu. ― Jeszcze lata temu żaden anioł nie dopuszczał do siebie świadomości, że może związać się z człowiekiem. Skrzydlaci mieli służyć ludziom, a nie pakować się im do łóżka. Niektórzy do teraz żyją w tym przestarzałym przekonaniu, wierząc, że te dwa światy mogą ze sobą współgrać jedynie do pewnej granicy. Trudno wykorzenić z łbów te długowieczne przekonania, hm? ― Zerknął na Syona z ukosa, jakby to właśnie on i nikt inny był w stanie pojąć to najlepiej. ― Pewna anielica ― zaczął, ale na chwilę zatrzymał się, choć jego usta pozostały lekko rozchylone. Nazywaj rzeczy po imieniu, Leslie. ― Moja matka ― sprostował ― miała pecha. Podobno była jednym z tych uosobień cnót, ale tego dnia po prostu znalazła się w niewłaściwym miejscu, trafiła na równie niewłaściwą osobą... Wątpię, że nazwałaby go bohaterem. Nie dostała niczego poza dożywotnim brudem i niechcianą ciążą w komplecie. Chciałbym móc przyznać, że nieźle się trzymała, wytrzymując te pięć lat, ale gdy czasami próbuję sobie ją przypomnieć, nie wydaje mi się, by kiedykolwiek się uśmiechała. W końcu któregoś dnia obiecała, że wróci, ale finał jest na tyle oczywisty, że możesz dopowiedzieć go sobie sam. ― Machnął niedbale ręką w powietrzu, zanim wsunął ją za głowę. Po ośmiuset latach ta przeszłość wcale nie wydawała się już taka straszna. Był dużym chłopcem, potrafił sam o siebie zadbać. ― Może w końcu uznała, że inni mieli rację? Może naprawdę zacząłem jej go przypominać? Czasami wystarczy drobna wspólna cecha, a własna pamięć przeradza się w zimną sukę, która na każdym kroku chce przypomnieć ci o krzywdzących rzeczach. Swoją drogą, to prawda – nie wiem, jak to jest być gwałconym. Nie jestem też w stanie sobie tego wyobrazić i nie chcę. Wiem za to, jak to jest, gdy porównują cię do kogoś, kogo nawet nie znałeś. Był moment, kiedy sam zacząłem myśleć, że faktycznie stanę się taki. Zerżnę kogoś w zaułku, a potem rzucę mu kromkę chleba. Albo i nie. Starałem się też zmienić ich zdanie, ale bycie potulnym szczeniakiem nie zawsze działa. Dalszą część już znasz. Nie potrafiłem długo usiedzieć w Edenie. Decydując się na jego opuszczenie, nie wiedziałem, na co się piszę. Przekroczenie tej granicy z początku wydawało się mało znaczące, ale szybko przekonałem się, że było paskudnie. Jednak – sam nie wiem – odniosłem wrażenie, że przynajmniej tu nikt nie próbuje udawać świętego w imię Boga, choć przyznam, że kiedyś sam chciałem pełnić rolę anioła stróża. ― Wzruszył barkami. Gdy teraz o tym myślał, miał wrażenie, że to do niego niepodobne. Prawie. Już i tak zgarnął pół etatu, rzucając się za O'Harleyhem w ogień. ― Wiem co to głód, mimo że w każdej chwili mogłem się „nawrócić” ― odchrząknął, dając przyjacielowi do zrozumienia, że to słowo nijak mu pasowało. ― Gdybym to zrobił, nadal grzałbym tyłek w ciepłym domu w Rajskim Mieście. Zapewne nadal tam stoi. Nie musiałbym martwić się tym, co jutro zjem i czy w ogóle. Dość szybko poznałem panujące tu prawa. Wiem też, że uleganie tym silniejszym zwykle było najskuteczniejszą formą przetrwania, ale nie każdy, kto dostaje po mordzie, jest skory nadstawić drugi policzek. Ten rodzaj dumy chyba nie jest taki zły, co? Wolałem radzić sobie sam, nawet jeśli czasem to brnęło za daleko. Staram się tego nie żałować.
Starania bywały bezowocne.
Szkoda tylko, że nie było mnie tu wcześniej ― dodał po krótkiej przerwie, opuszczając wzrok z sufitu na Wilczego. Zapierdoliłbym tego skurwiela.To nic, że wtedy na pewno zdążyłbym osiwieć. ― I tak już niewiele mu do tego brakowało. Pokręcił głową i wreszcie obrócił się na bok. Łóżko zaskrzypiało, chcąc wyrazić swój gromki sprzeciw wobec nagłej bliskości w stosunku do Jace'a.
Zahaczył wzrokiem o jego skroń, sunąc nim coraz niżej aż zatrzymał się na naznaczonej blizną szyi. Trwało to tylko chwilę, zanim ponownie skupił się na twarzy chłopaka. Zamilkł, chociaż nie można było oprzeć się wrażeniu, że miał do powiedzenia coś ważnego. Wymordowany miał okazję widzieć ten wyraz twarzy już nieraz, ale takie sytuacje kończyły się puszczeniem w niepamięć ciążących mu na umyśle spraw. Tym razem przełknął ślinę, chcąc pozbyć się nieprzyjemnej suchości z gardła.
Poza tym... ― zaczął z dziwną ostrożnością. ― Nie dopowiadaj sobie. Też wolę kobiety. Drugą opcję traktowałem raczej, jak eksperyment i między innymi dlatego na początku nie odpowiadało mi, że to musisz być akurat ty. Znalazłem kogoś innego albo inaczej – złapałem się okazji, myśląc, że po czasie uda mi się zmienić zdanie. Potem zdradziłem ją z własnym kumplem. Nie musiałem pójść z tobą do łóżka. Nie musiałem cię nawet dotknąć. Zniszczyłem ją samą świadomością, że nie mogła być na pierwszy miejscu. Teraz, gdy o tym myślę, oboje cierpicie na ten pojebany syndrom „Niech będzie szczęśliwszy z kimś innym” ― prychnął niczym rozjuszony nastolatek, błyskając poirytowanym spojrzeniem na zaledwie ułamek sekundy. ― Może jeszcze powiesz mi, że mam się czuć źle z tym, że kocham cię do tego stopnia, że nie chcę oddawać cię pod żadną inną opiekę? Gówno prawda.
Trzask.
Tylko on był w stanie go usłyszeć, jakby jakaś wewnętrzna bariera właśnie pękła, tak jak sucha gałąź pęka pod naciskiem buta.
Brawo. Wreszcie powiedziałeś to na głos.
Odetchnął głębiej i przycisnął palce do skroni.
To źle brzmi. Nie wtrącałbym się, gdyby wyszło jak wyszło, ale nie zamierzam pluć ci w twarz tak ohydnym kłamstwem i udawać, że wszystko jest w porządku. Nie, żebym uważał, że jestem dla ciebie najlepszy ― wymruczał pod nosem i parsknął sucho. Czułby się idiotą, gdyby tak właśnie myślał. W tym przypadku było na odwrót – uważał, że to Wilczy był najlepszy dla niego.
Materac znów zaskrzypiał, w chwili, gdy praktycznie przylgnął do jego boku. Ciepły oddech musnął skroń białowłosego, zanim schował twarz w białych kosmykach. Ten zwykły gest wcale nie był taki łatwy, ale mimo tego tym razem nie odsunął się z poczuciem robienia czegoś niewłaściwego.
Lubię twój zapach. ― Był przyjemny, jak na kogoś tak nieprzyjemnego. Zupełnie do niego nie pasował. Przysunął rękę do jego policzka i musnął go kciukiem, jakby znów usiłował pozbyć się z niego – tym razem niewidzialnego – brudu. ― Kiedyś myślałem, że pachniesz mokrym psem. Zabawne, co?
Wcale się nie śmiał.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach