Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Anioł z zamkniętymi słuchał dziewczyny, mimo że dużo nie powiedziała. Zostanie w Apogeum było dość dobrym pomysłem, lecz zarazem głupim. Może to zbyt ostre słowo? Mimo wszystko powinna, albo się nie wychylać, albo znaleźć dobrą ochronę, którą jakotako zaproponował jej anioł. Chociaż jego słowa brzmiały dość arogancko i wychodziła na to, że dziewczyna zostałaby jego zabawką... pieskiem... czymkolwiek?
Cóż Asmodeus otworzył delikatnie jedno oko i spojrzał na dziewczynę, bo od jej ostatnich słów nastąpiła cisza trwająca jakieś dziesięć minut. Jin podniósł się z łóżka delikatnie, tak by nie obudzić dziewczyny.
Odszedł na kilka kroków i jeszcze raz sprawdził czy dziewczyna śpi. Gdy tylko się upewnił, podszedł do baniaka z wodą.
Chciał się umyć, kurz i smród desperacji zdążył się już osadzić na jego ubraniu i ciele.
Najpierw zdjął z siebie płaszcz i cicho go otrzepał, po tym rozpiął koszulę i położył ją na płaszczu, który uprzedni został położony na krześle.
Ciało miał całe skalane we wszelakiej maści bliznach, od tych zadanych bronią biała, palną, a na zwykłej chłoście kończąc. W niektórych miejscach widniały także blizny przypominające ślad po pazurach dzikich bestii.
Anioł nabrał trochę wody w ręce opłukał sobie twarz, następnie obmył włosy, na końcu delikatnie obmywał i szorował kolejne części ciała. Po kilku minutach, obmył się mniej więcej dobrze. Lecz anioł zmaterializował swoje wielkie czarne skrzydła, które ledwo zmieściły się w pomieszczeniu, a cud że niczego nie zrzucił.
Poszperał chwilę w szafkach i znalazł niewielką metalową miskę. Nabrał do niej trochę wody i usiadł z nią na podłodze.
Przez kolejne dwadzieścia, może trzydzieści minut powoli i nieśpiesznie czyścił i nabłyszczał swoje skrzydła. W sumie miało to na celu zabicie tylko czasu. Jednak nie ukrywajmy, poczucie świeżości w tym plugawym padole było czymś przyjemnym.

Wiatr za oknem osłabł na tyle, że każda możliwa rzecz na ziemi nie zmieniała się już w pocisk, a deszcz całkowicie ustał. Może to tylko dziwne złudzenie, ale na dworze zrobiło się jakby jaśniej, mimo wszystko niebo nadal zakryte było grubą warstwą białych chmur.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Większość czasu, który Jin wykorzystał na oczyszczanie skrzydeł i ogólnie odświeżanie siebie, przespała. I to tak rzeczywiście, odpływając do pięknej krainy snów. To był kiepski odpoczynek, jednak Miyagi nie zdołała się porządnie przespać. Nerwy i brak ufności do ledwo co poznanego mężczyzny oraz wyrzuty sumienia nie pozwalały jej na to. Chciała jakoś stąd wyjść. Spędzić chwilowo czas tylko i wyłącznie ze sobą.
Nie wiedziała jednak, jak to zrobić. Jak grzecznie przeprosić anioła i poprosić o możliwość wyjścia, obiecując, że wróci. Czy na Desperacji dało się jakoś kontaktować na odległość?
Dziewczyna niechętnie otworzyła jedno oko i rozejrzała się po całym pomieszczeniu. Chwila minęła, zanim spojrzała na anioła, który najwyraźniej oczyszczał swoje skrzydła. Było to naprawdę rzadkie widowisko, przynajmniej dla niej. Po jakimś czasie powoli się podniosła, upewniając się, że jej plecak nadal jest w jej objęciach.
- Dzień dobry. - posłała mu uśmiech, jak to zawsze ona - [color:e4a5=564857]Udało ci się nieco odpocząć?
Nie chciała od razu go opuszczać, bo poczułaby się jeszcze gorzej. Dlatego normalnie go powitała. Mogła się równie dobrze wymknąć, ale to naprawdę nie wchodziło w grę. W końcu on był przytomny.
- Jin, powiem to wprost, ponieważ wolę być teraz szczera. Chciałabym spędzić chwilę sama, na świeżym powietrzu. Wiem, to ryzykowne. Ale muszę. Jest jakaś możliwość kontaktu z Tobą? Prosiłeś mnie, b ci pomóc, więc zrobię to. Zróbmy tak. Co jakiś okres czasu możemy tu podchodzić, a jeżeli znajdzie się coś do pisania, możemy zostawiać wiadomości. Ukryte, na przyklad, pod ta miską. To będzie nasze miejsce. Ja się postaram nie oddalać od zabudowań, uwierz mi. Nie zostawię cię. Więc... Ja pójdę. Do zobaczenia, Jin.
Aiko upewniła się, że ma wszystko, po czym wyszła.

[z/t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Asmodeus właśnie kończył czyścić swoje skrzydła. Gdy już "przelewał" końcówki piór między palcami usłyszał delikatny kobiecy głos, skierował mimowolnie wzrok w jej stronę. Uśmiechała się pogodnie. Na jej słowa odpowiedział krótkim "Hej"... po czym dodał:
- Można tak powiedzieć...
Wstał z podłogi i zdematerializował swoje skrzydła, jedno z piór opadło delikatnie na ziemie. Było śnieżno białe, Asmodeus spojrzał na nie ale zaraz odwrócił wzrok. Gdy tylko to zrobił pióro zmieniło swą barwę na czarną i rozpadło się w proch. Sam anioł zaczął się ubierać. W czasie, w którym zakładał swoje ubrania nastała krótka cisza, lecz zaraz przerwała ją Aiko.
Chciała być sama? A może zwyczajnie się go bała? Aniołowi latały podobne myśli, lecz zaraz machnął na to ręką w myślach.
- Sama? Jak chcesz. Nie trzymam Cię na łańcuchu, jesteś wolną duszą - powiedział leniwe -... Możesz czasem tu zaglądać, gdybyś chciała się ze mną spotkać. Od czasu do czasu bywam w Apogeum. Tak więc, Żegnaj "Księżniczko" Aiko.

Gdy dziewczyna wyszła z pokoju, sam jeszcze przez chwilę się po nim kręcił, napełnił bukłak w z wodą i przeszukał szafki. Po jakiś dziesięciu minutach także opuścił budynek.

[z/t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Powoli, a nawet bardzo powoli zbliżał się do nowo obranego celu. Wedle wszystkich posiadanych informacji miejsce to nadawało się do chwilowego postoju, nawet dla niego, androida który w tym momencie poruszał się z pomocą obręczy. Póki co nie było szans na to, żeby się zatrzymać i ocenić straty. Szedł więc, pozwalając procentom bezpieczeństwa rosnąć w mechanicznej głowie, do momentu aż ich liczba skoczyła do zadowalającej wartości.
Ciało omdlałego Siriona trafiła na podłogę, z niebywałą jak na Chie delikatnością. Nie gruchnął nim z całej siły o panele, a jedynie upuścił z wysokości swojego wyciągniętego ramienia po czym z bezczelnością charakterystyczną jedynie dla przedstawicieli jego "rasy" przypatrywał się z góry na pradawnego. Dopiero gdy chwila bezwzględnej ciszy minęła, Calamity obudził się niby na nowo, z wiadomością, która teraz już wydobyła się z jego poruszających się, mechanicznych ust, ukazując wszystkie zdolności manipulacji mimiką, których podczas walki oszczędzał.
- Twoja obecność została uznana za przeszkodę w wykonaniu misji. - Oznajmił chłodno do nieprzytomnego mężczyzny, spoglądając na niego z góry. Pokój był pusty. Nawet teraz, gdy dwójka smoków znajdowała się w jego środku, jeden z nich nie dawał znaków życia, a drugi był bezduszną maszyną.
Jedynie źródło ciepła, wnętrze jego mechanizmu pracowało niezwykle cicho. Gdzieś pod ścianą przebiegła mysz, nie wyczuwając zagrożenia. Prześlizgnęła się bokiem po kawałku sznura, rzuconego pospiesznie przez kogoś z boku, wśród innych śmieci. Szybko jednak i ten przedmiot znalazł nowego właściciela, dostając się w ręce Cyjana, a z nich wędrując w postaci ciasnych węzłów wokół ciała Sirona.
Jak raz, przemawiały przez niego bardzo ludzkie emocje. Sam android nigdy nie wiązałby kogoś innego w takiej sytuacji, uznając to za marnowanie energii i czasu. Teraz jednak, jak na ironię, Calamity czuł się bardzo ludzko, zapewne przez gniew i rozczarowanie przypomniał sobie jak to jest się buntować. Słowo "przywiązanie" coś mu mówiło, kiedyś inny android starał się je wytłumaczyć blondynowi. Teraz jednak ten spoglądał na związanego ciasno Siriona z myślą, że chyba nie do końca można by to nazwać przywiązaniem.
Gruba lina, zawiązana mechanicznie przez stalowe ręce nie posiadała wad, była idealnym tworem systemu, z którego ktoś tak osłabiony nie będzie w stanie się wyrwać. A android stał nad nim z chłodnym spojrzeniem, w pionowej pozie, z jedną ręką przy ciele, a drugą opartą o Halo, mruczące groźnie, ale z zadowoleniem. Jedna z jego luf wycelowana była w pradawnego.
- Obudź się. - Zarządził.
Nie było w tonie jego głosu uległości względem przywódcy. Nie było tez mechanicznej nuty.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obudził się, czując jak nie słucha go całe jego ciało, podziurawione, połamane. Szczerze, nie spodziewał się obudzić i nie budziło to w nim smutku. W zasadzie nic teraz nie mogło go zasmucić, bo Daniel był pieprzonym psychopatą. Pocięty był niczym trzynastoletek, któremu rodzice zabrali klocki lego. Jednak najważniejszym czynnikiem był fakt, iż został skrępowany przez nieznanego agresora.
Który stał się znany, jak tylko Sirion otworzył oczy. Zmierzył go tylko neutralnym spojrzeniem malachitowych oczu, po czym wybuchnął gromkim śmiechem. Śmiech przerodził się w krwawy kaszel, jednak Stone nie tracił kontenansu.
- Teraz już wiem, dlaczego mówią na was "zbuntowane androidy". - parsknął.
Sirion nie bał się śmierci. Zbyt wiele z nią przebywał, by mogło mu to sprawić jakąkolwiek różnicę. Tak samo ból nie miał do niego dostępu. Psychicznie uwarunkowany masochista nie bał się nikogo, choć zdarzało mu się wpadać w gniew. Widząc wycelowaną w siebie lufę Halo, przestał się śmiać, nie zmieniając jednak ani na joty swojego szerokiego uśmiechu.
- No dalej, Cyan - rzucił kpiąco - Jeśli chcesz osobiście poczuć tę przyjemność, to musisz się pospieszyć. - zakaszlał i wypluł krew wprost pod nogi maszyny. Nie miał zbyt wiele czasu. Czuł wręcz, jak życie wycieka z niego przez otrzymane cięcia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Humor tej wypowiedzi rozpłynął się w powietrzu zanim dotarł do receptorów androida, bądź od początku był słaby, gdyż nastawiona teraz na mimikę twarzy maszyna nawet nie drgnęła. Zamiast tego, z dystansem analizował zachowanie Siriona, badając go już pod względem szaleństwa, a nie opanowania. Ten osobnik nie był normalny, nie potrafił zmazać ze swojej twarzy cwaniactwa nawet wtedy, gdy wycelowana w niego lufa zaburczała groźnie.
Twarz Chie wykrzywiła się w bliźniaczym grymasie, który w połączeniu z pustym wzrokiem wyglądał jak namalowany uśmiech porcelanowej lalki, groteskowy i niepokojący.
- Śmiem wątpić, by to było powodem nadania nam takiego określenia. "Bunt" tyczy się bardziej zaprzeczeniu oryginalnym założeniom zakodowanym w systemie pod wpływem nieznanego wirusa. Android, który nie jest zainfekowany, pozbyłby się ciężaru dużo wcześniej. - odpowiedział uprzejmie ze szczerością cedząc kolejne słowa.
W końcu wróg czy przyjaciel, jeżeli się myli, maszyna musi go automatycznie poprawić. Nie ma tu miejsca na błędy, system nie lubi takich niejasności.
Kilkoma krokami zniwelował dzielący ich dystans i ukląkł obok, opierając natychmiast chłodne dłonie na ciele Siriona, którymi bez zawahania zaczął go przeszukiwać i odkładać na bok wszystko co znalazł, pozostawiając na nim łaskawie na tyle ubrania, by nie musiał świecić tym, czym nie powinien. Po tym wrócił do krzesła przy przeciwnej ścianie, na którym usiadł. Jedna z jego nóg wyprostowała się w niemożliwy dla człowieka sposób, a element osłony wierzchniej odkliknął, by zaraz potem palce maszyny oderwały go i ukazały uszkodzone mechanizmy i łącza. Bez problemy mógłby naprawić je sam, gdyby tylko posiadał nieco więcej narzędzi.
- Takie rozwiązanie nie przynosi żadnych korzyści. Musiałbym nie być sobą, by teraz Cię dobić i nic z tego nie mieć. Twoje życie jest warte chyba nieco więcej. - Rzucił mu w odpowiedzi, szorstko i raptownie. Nie odwrócił jednak głowy od swojej kończyny, przy której majstrował teraz, naprawiając przynajmniej podstawowe jej elementy.
Jakby na siłę nie mówił o tym, co dokładnie chce osiągnąć. Zamiast tego trzymał atmosferę lekkiego niepokoju.
- Umierasz, Łasico. Jakie to uczucie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Myślę, że twórcy uznaliby raczej wasz bunt za efekt wirusa, bo przecież maszyny, takie jak ty, bez niego nie posiadałyby w ogóle woli. - powiedział, próbując lekko dogryźć rozmówcy. W tej chwili szczerze nie obchodziło go to, co miał mu do powiedzenia mechaniczny zdrajca, aczkolwiek podobno lepiej umierać, nie myśląc o tym.
Na wieść o braku korzyści z zabijania go, Daniel tylko prychnął, patrząc na Chie z politowaniem. A więc miał kogoś, kto byłby gotów zapłacić za głowę obecnego Pradawnego? Dobre sobie. Choć właściwie, znając "charakter" Handlarza, nie dziwiło go to. Wszak sprzedawczyk dostał swój przydomek ze względu na tę, nie inną przywarę.
"Umierasz. Jakie to uczucie?"
"Jak łagodne muśnięcia urodziwej hurysy. Spróbuj kiedyś, polecam."

- Jakie? Wyobraź sobie, że czujesz jak wszystko z ciebie wypływa i choć możesz to powstrzymać, to jednak masz ten parszywy świat tak głęboko w dupie, że nic cię nie obchodzi. Mniej więcej tak. - uśmiechnął się do niego. - Powiedz mi, masz konkretnego kupca na oku czy porwałeś mnie, bo nadarzyła się okazja? - zaśmiał się przez chwilę - To takie ludzkie... każdy człowiek chce przed śmiercią znać powód tejże, choćby i najbzdurniejszy. Dopełnisz tej tradycji czy tak jak mnie, nie obchodzi cię to w najmniejszym stopniu? Choć, właściwie... jakoś musimy przebrnąć przez moją ostatnią godzinę, a wolałbym się nie nudzić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zatrzymał się i odwrócił, jakby Sirion powiedział coś, co zaciekawiło maszynę. Spojrzał na niego swym pustym od emocji wzrokiem żółtych, mechanicznych oczu i odezwał się, tonem tak spokojnym, jaki tylko mógł z siebie wykrzesać w obecnej sytuacji.
- Właśnie to powiedziałem. - odparł, nie widząc wielkiej różnicy pomiędzy jego zdaniami, a tym co wyszło z ust pradawnego. Analiza wszelkich okoliczności podpowiadała mu: jest bliski śmierci, bredzi. To jednak jeszcze mocniej zaciekawiło system, który nigdy nie będzie w stanie odczuć jak to jest umierać na własnej skórze. Zrozumienie tego zjawiska byłoby niewątpliwie pomocne dla uczącego się mechanizmu Chie.
Nie czuł się zdrajcą, dla niego był to jedynie kolejny etap w nauce i jeżeli Sirion chociaż przez moment tak o nim pomyślał, był głupi. Miał do czynienia z androidem, a nie człowiekiem, nie powinien go traktować tak jak człowieka, nawet jeżeli wirus panujący momentami nad układem Cala zmuszał go nie raz do całkiem 'ludzkiego' zachowania. Jak chociażby teraz, kiedy zamiast uśmiercić towarzysza od razu, wolał okazać mu coś na kształt litości, mocno zdeformowanej.
- Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Mój system podpowiada mi, że jesteś przeszkodą w realizacji celu, wirus jednak zmusza mnie do powstrzymania się od pozbawienia Cię życia tu i teraz, jako że istnieje możliwość wzbogacenia się na twojej osobie, skoro i tak umierasz.
Nie kłamał, nie był nawet w stanie powiedzieć czystego kłamstwa. Powiedział więc tyle ile potrafił, czując minimalną jeszcze władzę wymordowanego nad sobą. I chociaż nie obowiązywały go te same zasady co istoty żywe, od zawsze starał się sprawiać pozory trochę bardziej myślącego od swoich braci i sióstr maszyn.
- Powodem twojej śmierci będzie twoja słabość. To nie ja Cię zabiłem, lecz twój brak umiejętności, który doprowadził Cię do stanu, gdzie jedynym rozwiązaniem przynoszącym korzyści jest odesłanie twojej duszy z tego świata. - prostym gestem dłoni wskazał lufie cel, chociaż ta nie drgnęła ani przez moment od kiedy tutaj przyszli i cały czas idealnie zionęła wylotem między oczy Siriona.
Zanim jednak wydał komendę, sięgnął do sterty przedmiotów odebranych mężczyźnie i wydobył z nich telefon w którym kilkoma szybkimi ruchami odnalazł kontakt do telefonu alarmowego smoków. Bez tłumaczenia się zaczął przyciskać klawisze, tworząc na ekranie urządzenia jakąś wiadomość.
- Twoje życzenia, rozkazy Pradawny? - zapytał zdawkowo, nie odrywając wzroku od ekranu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Widząc, jak Chie wysyła wiadomość z jego telefonu, uśmiechnął się ponuro. Wiedział, co wkrótce nastąpi - rozłam Smoków i chaos wojny domowej, o ile Mercedes nie zareaguje na czas. Liczył na nią, ale ta sytuacja była dość niespodziewana.
- Rozkazy? - Sirion roześmiał się, rozbawiony wymuszoną kurtuazją maszyny - Jeden. Żebyś się pierdolił i to równo. A poza tym, rób co uważasz za słuszne.
Umierał, więc wszystko było dla niego nieistotne. Choć po części liczył, że rozzłoszczona? maszyna pozbawi go życia szybko, bo był ciekaw czy taka śmierć różni się od tych, które już przeżył.
- Szkoda, że androidy nie mają duszy. - rzucił melancholijnie - Przygotowałbym ci odpowiednie powitanie w piekle.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Słyszałem, że to bardzo grzeczna dać osobie skazanej na śmierć możliwość wypowiedzenia jednego życzenia... - zareagował chłodno na agresywną odpowiedź Siriona. System podpowiadał, że pradawny traci kontrolę nad samym sobą w obliczu śmierci. Chociaż ta zdawała się czaić za rogiem, sytuacja była względnie sielankowa. Przez chwile nawet Calamity milczał, jedynie przypatrując się z wyższością na wymordowanego. Mechanizmy pracowały cicho, niemalże niesłyszalne w pustym pomieszczeniu.
Samotny, związany Sirion siedział na środku sali, a dwa metry przed nim android, za plecami którego czaiła się wycelowana w Daniela lufa. Cisza trwała tylko przez kilkanaście sekund. Maszyna nie odezwała się już więcej.
Ciszę przerwał tylko pojedynczy wystrzał, który przebił środek głowy przewodnika Drug-on.
Chie nie drgnął, jednak system wydał automatyczny komunikat: status obiektu zmieniony z 'żywy' na 'martwy'.
Zabrał tylko to, co uważał za użyteczne, nie miał zamiaru bezcześcić ciała smoka, pozostawił go więc w ubraniu, reszta trafiła w jego ręce. To Desperacja, tutaj wszystko się nada.

z/t
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zatrzymał się przed opuszczoną ruderą, ściskając mocno w zębach niedopałek, który po chwili skonfrontował się z ziemią Nowej Desperacji. Lewa dłoń pewniej zacisnęła się na rączce pistoletu, a prawa złapała za klamkę. Szarpnął za nią, otwierając drzwi, które właściwie i tak trzymały się na zawiasach chyba za sprawą silnej woli kogoś, kto je tu zamontował, jakby naiwnie wierząc, że przetrwają. Odór, jak przypuszczał, rozkładających się zwłok, którego będąc wojskowym miał przyjemność podziwiać niemal na okrągło, buchnął mu w twarz, niemal nie zwalając go z nóg. Co prawda był przyzwyczajony do takich przyjemności, acz siłą rzeczy na pożartym przez apokalipsę terenie ciała były trawione przez biologiczny cykl dwa razy szybciej, do czego w głównej mierze przyczyniała się podniesiona temperatura. Lata w tej materii nie sprzyjało na żadnej płaszczyźnie, jednak dzięki zimnym nocą, nieodłączonymi towarzyszkami pustynnego życia, same zwłoki nie powinny wyglądać aż tak przytłaczająco. Prześlizgnął spojrzeniem po obdrapanych, surowych ścianach, wykrzywiając usta w pół uśmiechu. Dekorator wnętrz miał okropny gust, ale czego mógł się spodziewać po epicentrum wszystkiego i niczego zarazem. Niebieskie ślepie skupiło się w końcu na schodach, bo już od progu nie trudno było zgadnąć, że coś co kiedyś musiało pełnić rolę paru piętrowego budynku mieszkalnego, przerodziło się w kawalerkę i to nie w pełni znaczeniu tego słowa.
Stopnie były liche i spróchniałe. Jednym słowem wyglądały na takie, które mogą runąć, gdy tylko ciężar jego w połowie zmechanizowanego cielska - całe sto trzydzieści siedem kilogramów nie czyniło z niego piórka, z czego zdawał sobie sprawę – przeżyje z nimi spotkanie pierwszego stopnia.
Zerknął na stojącego na wyciągnięcie ręki Azizela i prychnął pod nosem, zapominając, że to nie był ten cholerny Morozov, z którym mógłby wymienić porozumiewawcze spojrzenie i w pełni zaufać w takiej kwestii. Siła anioła była wątpliwa, więc poleganie na nim mogło być w ostateczności katastrofalne w skutkach. Co prawda nie sądził, że mistrz tej zbrodni stoi na posterunku, ale nie mógł jednocześnie zagwarantować, że ten smród był serwowany przez zabitego Pradawnego. Z drugiej zaś strony ten jakże miły zapaszek mógł z powodzeniem zwabić w to miejsce krwiożercze bestie w postaci zmutowanych zwierząt, czy też pozbawionych umiejętności logicznego myślenia wygłodniałych Wymordowanych. Zdecydował się jednak na spontaniczne działanie, bo stanie i podziwianie czegoś, co było po prostu pozbawione smaku, nie leżało w jego naturze. Przekroczył pierwszy niestabilny stopień, czując charakterystyczne skrzypienie pod ciężkim buciorem. Potem w zasadzie poszło z górki. Ostatnie stopnie pokonał z niewysłowioną ulgą, a widok, który go przywitał nie należał ani do najprzyjemniejszych, ani też do szczególnie odkrywczych. Był pod pewnym względem smutny, ale też pozbawiony zbędnej wyniosłości. Przycisnął dłoń do nosa, powstrzymując się od korzystania z usług powietrza. Cuchnęło jak cholera.
Sentymentalność ze Smoka wyparowała, więc w zasadzie nie czuł nic, oprócz ulgi, że ich podróż dobiegła końca, a misja została ukończona w co najmniej osiemdziesięciu procentach. Teraz wystarczyło tylko oddelegować te śmierdzące resztki na Smoczą Górę.
Wbił zimne spojrzenie w zwłoki Siriona, nadal trzymając pistolet w pogotowiu, gdyby nagle jakieś cholerstwo chciało ich znienacka dopaść. W końcu ogon w postaci aniołka i gościa, który urządzał sobie striptiz w środku narady nie napawał go pozytywnym odczuciem.
Nie potrzebna była diagnoza wątpliwego specjalisty w postaci Azizela, by potwierdzić słowa Cala i stwierdzić, że leżą przed nim kilkudniowe zwłoki. Pełznące po nim robactwo, czy też sam opłakany stan ciała mówił sam za siebie. Jeśli faktycznie to android go tak urządził, mógł być z siebie dumny.
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach