Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Ostrożnie weszła do wnętrza pokoju. Nie podobało jej się to, że nie widać za bardzo żadnej drogi ucieczki. Była w nieznanym sobie otoczeniu, w towarzystwie nieznajomego mężczyzny, który nie wiedzieć czemu znał jej personalia. I jeszcze zachowywał się tak, jakby znał ją już wcześniej, jak gdyby mieli umówione jakieś interesy. A Lotte nigdy wcześniej nie widziała gościa na oczy i nie miała zielonego pojęcia, czego mógł od niej chcieć. Musiała być ostrożna, żeby nie wpakować się w jeszcze gorszą sytuację.
Zgodnie z prośbą wyłączyła telewizor i podeszła do biurka. Ciemność rozlewająca się za plecami anielicy powodowała u niej coraz silniejszy dyskomfort, ale starała się tego nie okazywać. Usilnie skupiała się na jedynym źródle światła, czyli małej lampce.
Gadanina faceta w czerni była mocno niepokojąca. dodatkowo dochodziło do tego to dziwne uczucie, że jest w odpowiednim miejscu, nawet jeżeli niczego o nim nie wie. Cóż, nie oznaczało to jednak, że Lise zgubiła gdzieś swój rozsądek. Ostatnią rzeczą, jaką mogłaby zrobić, byłoby przyjmowanie czegokolwiek od kompletnie nieznajomej osoby.
- Momencik, - Wyciągnęła przed siebie obie dłonie w obronnym geście. - bo tak właściwie to ja nie mam pojęcia o co chodzi. Ja tu tylko przyniosłam tę kopertę. - Bo skoro już wtedy udawała, że cokolwiek rozumie, to musiała jakoś pociągnąć ten motyw. Ale nie zamierzała kłamać, że pojęła motywy mężczyzny i jego plany, w które jak widać chciał blondynkę wcielić.
To musiał być jakiś bardzo dziwny sen.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mężczyzna uśmiechnął się uprzejmie.
- Rozumiem, że pewnie czujesz się zagubiona. Nie mam tego Pani za złe. Sam też miałbym wątpliwości, jak i mętlik w głowie, gdybym znajdował się w tym momencie na twoim miejscu, Panno Merricks. "O czym ten człowiek bredzi", "to jakiś świr", prawda? Nie musisz się wstydzić, Panno Merricks, takich myśli. Są one zrozumiałe. - zapewnił zastanawiając się na czymś. Położył tabletki na stole tak, że te leżały równolegle do siebie. Sięgnął po okulary. Ściągnął je i wlepił ciepło brązowe tęczówki w anielicę.
- Blisko tysiąc lat temu ludzie przez swą pychę sprowadzili na siebie zagładę. Stworzyli bowiem maszyny zdolne do pojmowania świata na równi z człowiekiem. Nie trzeba długo było czekać na to by uznały się za lepsze. Wszytko przebiegło nagle. Ludzie nie mieli szans. Tym sposobem władcy stali się poddanymi, a podani władcami. Era ludzi dobiegła końca. Wyparła ją era maszyn. - Odchylił się o tyłu, opierając się ciężej na oparciu fotela. - Ludzie którzy przeżyli w chwili obecnej żyją w ułudzie stworzonej przez maszyny i nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Dla nich życie toczy się jak zawsze. Nie zdają sobie nawet sprawy z nałożonych na nich okowów. Nie wszystkimi jednak da się manipulować. Zdarzają się jednostki wybitne, które dzięki sile swojego umysłu są wstanie wypaczać wmuszaną przez maszyny "rzeczywistość". Są to ludzie, którym udało się wyrwać i w tym momencie walczą o wolność ludzkości. Należę do ich grona - Westchnął. - Jest nas jednak zbyt mało byśmy mogli się przeciwstawić. Czekaliśmy na odpowiedni moment, czekaliśmy na wybrańca, który został nam przepowiedziany i jesteś nim ty, Panno Merricks. Doskonale zdaję jak to brzmi, lecz proszę się zastanowić nad tym, czy przez ostatni czas w pani otoczeniu działo się co podejrzanego? Coś dziwnego? Nie pasującego do reszty? - zamilkł na chwilę dając Lilo czas do namysłu - Jest pani bliska przebudzeniu, a ja jestem tutaj by panią ochronić nim system zda sobi-
-e z tego sprawę. Dokończył w myślach, gdy po budynku zaczęły rozchodzić się delikatne wstrząsy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przez cały osobliwy wykład wpatrywała się w twarz nieznajomego, sama mając na własnej tylko delikatnie uprzejmy uśmiech. Słuchała go uważnie, ale nie wierzyła w znaczną większość słów mężczyzny. Brzmiały jak kompletny absurd i nie uwierzyłaby w nie nawet głupiutka nastolatka, a co dopiero wiekowy anioł. Całość brzmiała raczej jak scenariusz jakiegoś filmu - Liselotte była niemal pewna, że słyszała o takim, kiedy była zaledwie kilkulatką - i nijak nie pasowała do rzeczywistego świata. Żaden bunt maszyn nie brzmiał znajomo; to siły natury wystąpiły przeciw ludzkości podczas apokalipsy, co zresztą miało miejsce niemal tysiąc lat temu. Nic z opowieści Morteusza nie zgadzało się z tym, co przeżyła i widziała, a tego było naprawdę sporo. Zbyt wiele, by teraz miała uwierzyć bezkrytycznie w jakieś wyssane z palca historyjki.
- Ale- - zaczęła, ale przerwał jej nagły wstrząs. Rozejrzała się pobieżnie po ciemnym pokoju i powróciła wzrokiem do swojego rozmówcy, szybko pozbywając się z twarzy nabiegłego tam wyrazu zaskoczenia.
- Nie ma pan racji. Nie spotkało mnie nic związanego z pańską historią aż do dzisiaj, kiedy zostałam porwana. Niemożliwe, żebym była waszym wybrańcem, ja... ja nawet nie jestem człowiekiem. - Pokręciła głową, wciąż nieugięcie stawiając na własnych przekonaniach.
- A to - Wskazała palcem na sufit, chcąc z grubsza określić, że mówi o wstrząsach sprzed chwili. - mogło być niebezpieczne. Radziłabym Sprawdzić, czy budynek jest stabilny.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdy wstrząsy zanikły, Morteusz z pewną przezornością obejrzał ściany budynku po czym wrócił do rozmowy
- Znajdujemy się w M3 wszystko jet tu uporządkowane, wszystko ma tu cel i...naprawdę uważa Pani, że taki hotel, jak ten, miałby tu rację bytu? Opuszczony, niezagospodarowany, bez obsługi, gości, a co najważniejsze - bez kamer? To brzmi, jak fantasy. - Uśmiechną się. - Moi ludzie ingerowali w ten świat z zewnątrz by tylko zachować jakieś pozory normalności, którą wypacza twoja obecność. - Wyjaśnił, a potem się uśmiechną uprzejmie po raz kolejny splatając dłonie za plecami. Standardowe wyparcie. Był to jednak jakiś potęp, gdyż świadczył o tym, że słowa kierowane przez Morteusza do kobiety są przez nią w jakiś sposób weryfikowane. Potrzebował jednak czasu by do niej do-
Kolejny wstrząs.
-trzeć?
Tym razem nie uległ wyciszeniu. Ciągle się utrzymywały pod postacią wyczuwalnych wibracji.
-...Radziłabym Sprawdzić, czy budynek jest stabilny.

- To nie wina budynku...]- Na jego twarzy z każdą sekundą zaczynała się malować trwoga, lecz nim zdążył przenieść wzrok z sufitu na Lilo - budynek gwałtownie się przechylił na lewo (biorąc za punkt odniesienia postrzeganie anielicy). Wszystkie meble zaczęły się przesuwać po podłodze, która stawała się coraz to bardziej pochyła. Sufit się kruszył.
- Do wyjścia! - Zawołał, łapiąc na szybko w jedną rękę komórkę, a drugą w razie potrzeby złapał dłoń zapewne zdezorientowanej anielicy i ciągnął za sobą.
- Cyder, namierzyli nas, straciłem tabletki, nawiguj nas do najbliższego punktu. - zakomunikował biegnąc korytarzem w stronę wyjścia. Zerknął na Lilo, która miał nadzieję biegnie za nim - Proszę, zaufaj mi, cokolwiek by się nie działo zależy mi na twoim bezpieczeństwie, Merricks. Wszystko ci wyjaśnię, odpowiem na każde py-...- urwał skupiając się nagle na telefonie. Ciągle biegł, budynek wciąż się przechylał, ściany trzaskały, było słuchać łoskot mebli lądujących na ścianach w sąsiednich pokojach.. - Różowe drzwi na piętrze, schody są przy recepcji, musimy się tam dostać. - zakomunikował, gdy wtem niespodziewanie kierunek przechyłu się zmienił tak, że nie biegli teraz pod górkę, a zostali miotnięci na prawą ścianę korytarza. Przez lewą zaś przebiło się masywne marmurowe biurko, które właśnie sunęło na anielicę z zamiarem śmiertelnego dociśnięcia jej do ściany.


Ostatnio zmieniony przez Kaukaz dnia 09.06.16 2:52, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Dla mnie to żadne fantasy, proszę pana. Różne rzeczy już na tym świecie widziałam i mało co jest w stanie mnie zdziwić - stwierdziła ze stoickim spokojem. Opuszczony hotel wcale nie był takim ewenementem w M-3; no, może jeżeli było się nieświadomym niczego mieszkańcem, ale akurat Liselotte miała szerszy ogląd na funkcjonowanie miasta. Bywała w kanałach i podziemnej siedzibie rebeliantów, a tam istniały najróżniejsze cuda, nijak niepasujące do idyllicznego obrazka powierzchni miasta. Wątpiła, żeby ów budynek był częścią ogromnej przestrzeni zajmowanej przez Łowców, ale może nie oni jedyni wpadli na pomysł schronienia się pod ziemią? Wcześniej przez okno widziała tylko dym, więc nie mogła określić, gdzie dokładnie się znajduje. Zresztą, ta tajemniczość całej sprawy była bardzo frustrująca i koniec końców anielicy zależało już głównie na powrocie do domu.
Gdziekolwiek się ten dom znajdował.
Nie zdążyła nawet podać w wątpliwość zdania Morteusza, gdy kolejny wstrząs ogarnął budynek. Niekoniecznie podobało jej się ciągnięcie za rękę, ale chyba nie miała zbyt wielkiego wyjścia. Bądź co bądź nie znała rozmieszczenia korytarzy w miejscu, w którym byli i bezpieczniej było pozwolić się poprowadzić. Miała tylko nadzieję, że mężczyzna nie zgubi się po drodze ani nie zabierze jej ze sobą na śmierć. Przechylająca się pod stopami podłoga nie ułatwiała ani biegania, ani myślenia. Tak samo chaotyczne komunikaty rzucane przez czarnoskórego raz do telefonu, a innym razem do samej anielicy. Miała w głowie niezły mętlik, ale nagły trzask mebla przebijającego się przez ścianę natychmiast doprowadził Lise do porządku. Zareagowała błyskawicznie; przykucnęła i przytknęła dłoń do podłogi, żeby ta w magiczny sposób poddała się jej woli. Fragment podłoża miał zniknąć sprzed pędzącego w jej stronę biurka i pojawić się przed anielicą pionowo, jak ściana. Jeżeli miała wystarczająco szczęścia, mebel powinien spaść piętro niżej (jeżeli takowe było), a jeżeli nie, to może chociaż utworzona przeszkoda była w stanie je zatrzymać. W końcu tego typu budowli nie robiono z byle czego, pod stopami zazwyczaj znajdował się jakiś beton albo inny porządny materiał. Musiała w to wierzyć, bo jeżeli się przeliczyła, skończy żywot jako mokra plama na ścianie domu wariatów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Marmurowe biurko z impetem się przebiło przez ścianę i częściowo wsunęło się w tworzoną przez anielicę dziurę w podłodze. Nie spało w dół, gdyż otwór był zdecydowanie za mały, lecz wystarczający by mebel gwałtownie się zatrzymał. W powietrzu znalazły się marmurowe odłamki które wbiły się w tworzoną przez anielicę ścianę. To mogła być jej twarz...
Nie było jednak czasu na triumfy. Podłoga bowiem niebezpiecznie wierzgnęła po stopami anielicy sprawiając, że straciła na moment równowagę. Trzeba było biec za Morteuszem, który stał kilka metrów przed tobą i odetchną z ulga widząc, że nic ci nie jest. Zachęcił gestem ręki do żwawszych ruchów. Biegł nieco przed anielicą wyznaczając szlak. Udało wam się pokonać korytarz, gdy zaś znaleźliście się na schodach miotnęło wami po raz kolejny na ścianę znajdującą się na przeciwko balustrady. Było to swoiste szczęście w nieszczęściu, bo gdyby nie to, Lilo nie dostrzegłaby za plecami mężczyzny w niebieskim smokingu, który celował w waszym kierunku z karabinu. Stał jak gdyby nigdy nic u podnóża schodów, nic sobie ni robiąc z sypiącego się zewsząd gruzu.


Władza nad kształtem 1|3
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy tylko biurko nie grzmotnęło jej prosto w twarz, natychmiast ruszyła w te pędy za czekającym na nią Morteuszem. Może i wcale go nie znała i nie powinna mu zbytnio ufać, ale był w tej chwili jej jedyną nadzieję na wydostanie się z tego dziwacznego miejsca w jednym kawałku. Wydawał się chociaż trochę wiedzieć co robi, nawet jeżeli jego teoria na temat świata brzmiała na totalnie wyssaną z palca i bezsensowną. Liselotte nie miała za bardzo innego wyjścia, jak tylko pozwolić mu wskazać sobie drogę i liczyć, że nie będzie jej już próbował wcisnąć swoich historyjek. Była bardzo zapracowaną anielicą i nie miała czasu na bawienie się w absurdy.
Biegli tak i biegli, a podłoga pod ich stopami radośnie tańczyła makarenę. W dodatku nie do rytmu. Przez to blondynka nieustannie była o krok od wyrżnięcia śliczną twarzyczką o podłogę, co nieco by jej tej śliczności ujęło. Szczęśliwym trafem tylko dotrwała w pozycji pionowej do chwili obecnej, choć grawitacja z pewnością nie była dla niej łaskawa. Grzmotnęła delikatnym ciałem o poręcz, co na chwilę odebrało jej dech, za to wraz z pierwszym wciągnięciem powietrza do płuc dostrzegła nieznajomą sylwetkę u podnóża schodów.
Jakiś facet z karabinem.
I celował do nich.
- Gość z bronią tam na dole! - zawołała do swojego chwilowego sojusznika, chcąc zostać usłyszana pomimo spazmów targających budynkiem, zgrzytów i hałasu upadającego gdzieś co rusz gruzu. Ucieczka do góry schodów wydawała się być w tej chwili najlepszym wyjściem i właśnie to zamierzała w tej chwili zrobić, ale wypadało ostrzec czarnoskórego o zagrożeniu.
Chyba mieli poważne kłopoty.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lilo ledwie skończyła mówić, gdy zaraz została posłana ku niej i Morteuszowi seria z karabinu. Mężczyzna we fraku nie zamierzał bowiem czekać aż mu cele uciekną i znikną z linii strzału. Skutkiem tego Lilo została raniona w prawą rękę trochę powyżej łokcia i bark, zaś Morteusz udo i potem wyżej gdzieś na wysokości biodra. Zachwiał się niebezpiecznie, lecz ostatecznie zacisną zęby i skierował ku człowiekowi w niebieskim fraku broń. Osłaniał w ten sposób Lilo, nim ta nie wspięła się po schodach na korytarz. Chwilę potem do niej dołączył.
- Cholera, nie wiedziałem, że tak szybko się zjawi...  - syknął sfrustrowany i nieznacznie kuśtykając kontynuował bieg, który wyraźnie sprawiał mu ból. Zaczął jednoczenie przeładowywać broń, kiedy za plecami dało się posłyszeć kolejną salwę. Najwyraźniej przeciwnik też już był na piętrze. Na szczęście tym razem żadna kula nikogo nie trafiła, lecz zaraz mogło się to zmienić. Jednocześnie na linii wzroku pojawiły się TE drzwi!

|Władza nad kształtem 1|3
|Obrażenia: Rana postrzałowa w prawym ramieniu nad łokciem, kula przeszła na wylot; postrzelony prawy bark, kula tkwi w ranie. Obniżona sprawność ramienia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Celny strzał nieznajomego odczuła od razu w postaci przeszywającego bólu. Odruchowo złapała się za przestrzeloną rękę lewą dłonią i nie przestawała biec, nawet gdy drugi pocisk niemal zgiął ją wpół. Ruszyła po schodach najszybciej, jak tylko była w stanie i dopadła korytarza na kolejnym piętrze, desperacko rozglądając się za jakimś schronieniem. Jeszcze niedawno mogłaby uznać całe to zdarzenie za bardzo zwariowany sen, ale ból i zmęczenie były zbyt realne, by jeszcze dopuszczała taką możliwość. Skoro więc to szaleństwo działo się naprawdę, zarówno Liselotte jak i Morteusz byli w ogromnym niebezpieczeństwie. Przeciwnik był śmiertelnie groźny, a więc nie mieli ani sekundy do stracenia. Stąd też gdy tylko w polu widzenia anielicy pojawiły się drzwi, od razu ruszyła ku nim. Musieli się w jakiś sposób schować, ocalić; nie ulegało wątpliwości, że wróg dopadnie ich szybko i podziurawi jak ser szwajcarski bez cienia litości, a z pewnością żadne z uciekinierów nie marzyło o takim losie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Anielica pobiegła ku drzwiom, a Morteusz w tym czasie podparł się lekko o ścianę i zaczął strzelać w kierunku Człowieka We Fraku, który został zmuszony do schowania się za ścianą. Gy Lilo naparła na klamkę...drzwi się nie otworzyły. Były zamknięte. Morteusz był zajęty osłanianiem i zmuszaniem oponenta do tego, by jeszcze przez te kilka sekund nie wychylał  zza ściany za którą się skrył. Tylko ten stan rzeczy zaraz diametralnie ulegnie zmianie, gdy czarnoskóremu zbraknie amunicji do "grania na czas". Wtedy to oboje, wraz z anielicą, zmienią się prawdopodobnie w ser szwajcarski.

|Władza nad kształtem 1|3
|Obrażenia: Rana postrzałowa w prawym ramieniu nad łokciem, kula przeszła na wylot; postrzelony prawy bark, kula tkwi w ranie. Obniżona sprawność ramienia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pierwsze nieudane szarpnięcie za klamkę było wyraźnym sygnałem do pośpiechu. Spojrzała pospiesznie w kierunku Morteusza, a następnie przyłożyła dłoń do brzegu drzwi, tworząc tym samym przejście wystarczająco duże, by mogła bez schylania się wejść do pomieszczenia.
- Chodź! - zawołała czarnoskórego, jednocześnie zaglądając do pokoju i wypatrując ewentualnych niebezpieczeństw. Cóż jednak, koleś we fraku był w stanie bez problemu dogonić ich korytarzem, a może zamknięte drzwi powstrzymają go choć na chwilę, nim anielica i jej nowy znajomy znajdą jakiś sposób na ucieczkę z budynku. Dla Liselotte cały czas awaryjnym wyjściem byłoby jakiekolwiek okno, bez względu na piętro - w końcu miała możliwość latania. Nie chciała jednak i nie potrafiłaby zostawić Morteusza na pastwę losu, więc póki tylko była w stanie - pomagała jak mogła. Teraz miała nadzieję, że mężczyźnie uda się dobiec do utworzonego przejścia na czas i że z owego pokoju nie wynurzy się żadne gorsze zagrożenie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach