Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Go down

Prychnął cicho na słowa kobiety, bezwiednie wzruszając ramionami. Prawda była jednak taka, że pomimo jego całej postawy nastawionej na jedno, wielkie „nie” to poczuł się dziwnie skołowany. Ale w ten bardziej pozytywny sposób. Właściwie nie pamiętał kiedy ostatnio usłyszał od kogoś tak miłe słowa kierowane pod jego adresem. Zawsze padały jedynie obelgi czy inne wyzwiska wygrażające o przetrzepanie mu skóry. I nawet jak usilnie rozglądał się za jakimiś pochwałami czy docenieniem jego pracy – nigdy tego nie otrzymywał. A tutaj jakaś opcja kobieta, która jeszcze parę chwil temu najchętniej zerwałaby z niego ubranie i umorusała klejącym się karmelem prawi mu komplement tylko dlatego, że pożyczył jej swoją bluzę. Doprawdy, dziwne.
- Cokolwiek. – wymruczał wyraźnie speszony całą tą sytuacją. - Może po prostu się ruszmy zamiast stać I gadać. – dodał ignorując zdanie odnośnie pieniędzy. Jasne, żyjąc w Desperacji nauczył się, że nie gryzie się wyciągniętej ręki i jak ktoś coś daje, to trzeba to brać, żeby mieć szansę na przeżycie kolejnego dnia. Jednakże z drugiej strony nie potrzebował żadnej jałmużny czy też łaski. Nigdy jej nie potrzebował. No i przede wszystkim nie chciał zostać czyimś dłużnikiem, zwłaszcza nieznajomej dziewczyny, którą dopiero co poznał. Wolał już kraść. W tym był dobry.
Wzrok przeniósł na chłopaka, któremu zaczął przyglądać się z większą uwagą. Czyli kłamał ze swoim imieniem? Nieważne. Shion i tak nie zamierzał podawać swoich prawdziwych danych. Nie był aż tak głupi.
- Heine. – przedstawił się krótko, wymyślając na szybko jakieś pierwsze, lepsze imię. Wzrok ponowie przeniósł na dziewczynę, wolnym krokiem ruszając za nią w jej ślady, jednocześnie wsuwając swoje dłoni do kieszeni spodni.
- A ty? Masz jakieś imię? I nie odpowiedziałaś na wcześniejsze pytanie. Boisz się czegoś, że tak uciekasz? – zapytał odwracając się przez ramię, by sprawdzić czy drugi Kundel nie zgubił się i idzie za nimi.
- Pospiesz się. – rzucił głośniej. Jeszcze tego brakowało, żeby zamienił się w czyjąś niańkę. Aha. Jasne.
- Chodźmy coś zjeść. Zgłodniałem.

zt x 3 (Yuu, wybierz temat i tam zacznij jak możesz. Jedzenieee.)
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Na całe szczęście Growlithe nie musiał krzyczeć.
Kajam się, książę ― odgryzł się natychmiastowo, mimo że karcący ton nie umknął jego uwadze. Zamiast zgryźliwego wyrazu, na twarzy Leslie'go malowało się nieme zapytanie, które lada chwila miało zostać przyodziane w słowa. W porę dostrzegł, że ten nagły przypływ wrażliwości uderzył w niego wraz z falą gorąca. Nie potrafił inaczej wyjaśnić tego, że albinos nagle zaczął przejmować się takimi błahostkami.
Pisk w pobliżu zaalarmował go na tyle, że gdyby nie podparł się ręką o ziemię, by nie stracić równowagi, runąłby do tyłu. Okazało się, że gorszym od widoku dziecka, których na dzień dzisiejszy miał już po uszy, był dziecka tulącego się do tej bestii, która jeszcze jakiś czas temu szczerzyła na niego swoje kły. Tylko na niego. W obecności dziewczynki suka stała się jakąś mało realną wersją samej siebie. Niepokój jednak nie chciał go opuścić. Już nawet rozchylił usta, by oznajmić wymordowanemu, że powinien przypilnować psa...
„Nie mogłeś tego zmoczyć na sobie?”
...tak. To co właściwie chciał mu przekazać?
„Byłoby więcej zabawy.”
Z pewnością.
Jak miał nie poczuć się skonsternowany, gdy jego wewnętrzne „ja” jak na zawołanie przedzieliło się na dwie kłócące się ze sobą połówki? Jedna cieszyła się z tej odważnej uwagi, a druga nakazywała zachować dystans. Te dwa sprzeczne odczucia, zrównoważyły się ze sobą, formując na jego ustach tylko niewielki cień uśmiechu, który ledwo dosięgnął jego oczu. Grymas nie był nieszczery, ale krył się w nim jakiś ostrzegawczy przekaz. Nie chodziło tu o groźbę, raczej o uprzedzenie. Wbrew wszystkiemu, co do niego czuł, poniekąd obawiał się, że przez własne zachcianki stanie się uciążliwy.
Mam tam wrócić? ― Jego język miał na ten temat inne zdanie, niemniej jednak blondynowi udało się przybrać żartobliwy ton głosu. ― Nie potrzebujesz specjalnej sposobności, żeby...
Żeby co?
Wzruszył mimowolnie barkami, ucinając wypowiedź na tym etapie. Przysunął wilgotną jeszcze dłoń do boku szyi i przesunął po nim paznokciami. To oczywiste, że nie potrzebował zgody na nic, co wiązałoby się z ewentualną potrzebą bliskości. Niemniej Cillian i tak niekoniecznie wierzył, by ta kiedykolwiek miała miejsce.
Musiał przyznać, że tym razem Lawrence uratowała go od ciągnięcia tego niekomfortowego tematu. Jasnowłosy ze znikomym zainteresowaniem zerknął na palce białowłosego i przechylił głowę na bok, przysuwając palce do swojej skroni, która odezwała się dziwnym pulsowaniem.
Denerwujesz się.
Ani trochę.
Będzie i deser ― odparł, w ogóle nie oponując i chwycił portfel, już dźwigając się na równe nogi. Niechętnie zwrócił twarz ku stoiskom, wokół których tłoczyli się ludzie. Niebawem znów miał zanurkować w morzu ocierających się o siebie ciał. Kiedy wolał ocierać się o jedno.Mam nadzieję, że mają tu gdzieś gigantyczne porcje. Ale wolałbym pominąć tę część scenariusza, w której giniemy przez utonięcie ― parsknął, stawiając pierwsze kroki w stronę tego piekła.
„Swoją drogą...”
No? ― Przystanął jeszcze na chwilę, oglądając się za siebie przez ramię. ― Z Anime? To jakaś bajka dla dzieci? ― rzucił, wyraźnie nie wiedząc, co kryło się pod tym tajemniczym określeniem. Zanim jednak Grow zdążyłby udzielić stróżowi wyjaśnień, ten czym prędzej urwał temat, już ruszając dalej: ― Czekaj. Potem mi o tym opowiesz. Najpierw załatwię wodę i lody śmietankowe, zanim się tu roztopisz.
A potem zaczęły się schody.
Kupno zimnej wody nie sprawiło mu aż takiego problemu. Nie musiał zastanawiać się nad tym, którą z nich wybrać, biorąc pod uwagę, że ta zawsze nie miała smaku. A lody śmietankowe? Każdy z nich wyglądał inaczej. Jasnowłosy nie mógł się zdecydować, którego z nich wybrać. Żadna opcja nie wpisywała się w określenie gigantycznej. Nic dziwnego, że koniec końców zaczął zgarniać wszystko, co nawinęło mu się pod ręce, łącznie z ostatnim lodem z gatunku tych w błękitnym opakowaniu, na który polowała jakaś staruszka, chcąca sprawić przyjemność swojemu wnukowi. Niestety. Priorytety skrzydlatego były znacznie ważniejsze.
Mamo, a ja tes kce tyle lodów, co ma ten pan!
Płaczliwy ton tamtego dzieciaka był ostatnim, co Zero usłyszał, zanim wyrwał się z tłumu, niosąc ze sobą swoje zdobycze wojenne. Oddychał szybko i płytko, co tylko świadczyło o tym, ile wysiłku włożył w to polowanie. Na szczęście widok młodzieńca, który nadal spoczywał na trawie w tym samym miejscu, był dla niego odpowiednim wynagrodzeniem za ten kilkuminutowy wysiłek.
Przynajmniej nie zwiał.
„Było ich dwustu.”
Jasna brew anioła zniknęła za rozwichrzoną od pośpiechu grzywką. Nie spodziewał się tego nagłego wyznania, jeśli tak mógł to określić. Zatrzymał się tuż obok, a jego postawna sylwetka rzuciła więcej cienia na umierającego z gorąca kumpla. Powiódł wzrokiem za jego ręką, pomagając mu zakreślić ten niewidzialny krąg w powietrzu, zaraz jednak pokręcił nieznacznie głową, odnosząc wrażenie, że to tak próbował wytłumaczyć swój kiepski stan. Oczywiście. Syon był zbyt dumny, by przyznać, że dziś nie zmęczyła go ponad setka narwanych przeciwników, a rażące promienie słońca.
Zauważyłem. Zaczynasz majaczyć ― mruknął, zdobywając się na teatralne westchnienie. Szelest reklamówki jako pierwszy odpowiedział na pytanie Growlithe'a, kiedy Vessare poruszył nadgarstkiem, chcąc skupić uwagę przyjaciela na swoich łupach. Nie dał mu wiele czasu na baczniejsze przyjrzenie się siatce, ale zdawała się być wręcz niepotrzebnie napchana. Potem lodowate zimno, tak różne od wysokiej temperatury zmęczonego upałem chłopaka, dosięgnęło jego piegowatego policzka, gdy Leslie nachylił się, przysuwając do niego ten kojący okład. ― O niczym nie zapomniałem.
To mało powiedziane. Opróżniłeś chyba połowę stoisk z lodami.
Nie moja wina, że mieli dwadzieścia rodzajów lodów śmietankowych.
Mam nadzieję, że którekolwiek ci zasmakują. Nie wiedziałem, które lubisz najbardziej. Ludzie nie są chyba zbyt obiektywni. Każdy twierdził, że to właśnie ich lody są najlepsze. Mogliby wymyślić coś bardziej chwytliwego ― rzucił, nie zdając sobie sprawy, że przez swoje niedoinformowanie w niektórych sprawach mógł stracić w jego oczach. Tym razem nie przyszło mu do głowy, że te zapakowane źródła zimna w letni dzień, mimo różnych opakowań, mogły smakować dokładnie tak samo.
Wypuścił reklamówkę z rąk, dbając o to, by wylądowała obok głowy Wilczura. Odetchnął głębiej, jakby odczuł nagłą ulgę z wykonanego zadania i tego, że dziś już prawdopodobnie na dobre oderwał się od tłumów. Zajął miejsce obok białowłosego, uginając jedną nogę w kolanie, o które oparł łokieć, odstawiwszy wcześniej dwie duże butelki z wodą na ziemi. Możliwe, że wcześniej zrozumiał Wilczego zbyt dosłownie.
Oby to pomogło. Kończą mi się pomysły ― przyznał, zerkając na przyjaciela kątem oka. Nie wiedział, jak jeszcze mógłby pomóc mu poradzić sobie z tą męką. Gdyby słońce posiadało jakiś magiczny wyłącznik, blondyn już teraz pokusiłby się o skorzystanie z niego. Gdy tylko pomyślał, że wkrótce czekała ich jeszcze droga powrotna do Desperacji, zaczynał nabierać wątpliwości, czy podróż w taki upał na pewno była dobrym pomysłem.
Hola. Skąd pomysł, że w ogóle z tobą pójdzie?
Ta rozsądniejsza cząstka znajomości często zagłuszała swoją siostrę Nadzieję, która często idealizowała pewne sprawy, mimo że wyczuwała ten cienki lód pod swoimi stopami. Leslie miał wrażenie, że obudził się odrobinę za późno, nie zadając mu wcześniej pytania o wspólny powrót albo w ogóle o powrót do domu. Być może wymordowany wcale nie zamierzał ulatniać się stąd przez najbliższe kilka dni, a Cillian, widząc go t tak beznadziejnym stanie, tracił wszelkie chęci do zostawienia go samego. Musiał przygryźć dolną wargę od wewnątrz, chcąc pozbyć się nagłego napięcia, które się w nim nagromadziło.
Do kiedy planujesz tu zostać? ― podjął, przechylając się niebezpiecznie do tyłu, jednak wreszcie miękko przylgnął plecami do trawy, wsuwając przedramię pod głowę. ― A, właśnie. ― Bez słowa wyjaśnienia sięgnął do kieszeni, by zaraz wysunąć z niej portfel, w którym wciąż znajdowały się jakieś oszczędności. Niby tam, skąd pochodzili, ten przedmiot nie miał wielkiej wartości, ale mimo tego skrzydlaty uznał, że wypadałoby mu go oddać. Uniósł wyżej rękę, oznajmiając, że go nie zgubił i odłożył go na brzuch albinosa, zaraz zabierając rękę. ― Pewnie jeszcze na coś wystarczy ― zapewnił, zdobywając się na jakiś lichy cień uśmiechu, trzymający się na jego ustach tylko przez ułamek sekundy. Przesunął wzrokiem po koronie drzewa, zawieszonej nad ich głowami, byleby tylko ukryć przed O'Harleyh'em ten wyczekujący błysk w dwukolorowych tęczówkach.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pach.
Nic innego się w tym momencie nie liczyło.
Kwestia głodu na świecie. Śmiertelność niemowląt. Wysoki procent podatków. Spaghetti w lodówce. Nic.
W chwili, gdy siatka wypełniona po brzegi lodami upadła tuż obok jego głowy, automatycznie przekręcił się na bok, opierając zaczerwieniony od gorączki policzek o arktyczną, szeleszczącą górę. Spomiędzy ust wyrwał się zdławiony pomruk, przywodzący na myśl rozleniwionego w popołudniowe, letnie popołudnie kociaka. Napawanie się przyjemnym zimnem nie trwało jednak długo. Wystarczyło, że podniósł dłoń (która teraz wydawała mu się wręcz beznadziejnie ciężka) i położył ją na stercie przyniesionych lodów. Pod opuszkami palców poczuł wycięte trójkąty paru opakowań, dlatego zmarszczył brwi, a gdy powieki zadrżały, wreszcie uchylił je i spojrzał przed siebie.
Leslie..? ─ Głos był praktycznie niemożliwy do wychwycenia. Wydawało się wręcz, że ledwo poruszył ustami. Najwidoczniej skołowanie wytrąciło go z równowagi do tego stopnia, że zapomniał, że nie wszyscy słyszą szept lżejszy od powietrza. Z nadal zmarszczonymi brwiami wsparł się na łokciu i chwycił za rączkę reklamówki. Odchylił ją i spojrzał do środka, stopniowo ─ z lodu na loda ─ unosząc brew coraz wyżej.
Powiem mu.
NIE RÓB TEGO. ZRANISZ JEGO UCZUCIA!
Ktoś musi być tym najgorszym.
Leslie... ─ zaczął niemalże poważnym tonem, kierując na niego błyszczące spojrzenie. Wskazał palcem prosto w stertę tuż przy nim. ─ Nie mogłeś od razu kupić całej budki? Ze sprzedawcą w pakiecie?
Syon poprawił pozycję, siadając w niedbałym skrzyżnym siadzie i wyjął pierwsze dwa lody. Różniły się opakowaniem ─ jeden w niebieskim, drugi w białym. Wyprostował obie dłonie i uniósł je na wysokość swoich ramion.
Widzisz to? ─ Nie czekając na odpowiedź rozpakował wpierw jednego, później drugiego loda ─ tego drugiego, pomagając sobie zębami ─ a potem ponownie uniósł je na ten sam poziom. ─ Znajdź mi choć pół różnicy. Nie wiesz, które lody śmietankowe lubię najbardziej? Spieszę z wyjaśnieniem. ─ Wsunął zimny deser między wargi i ugryzł pozostawiając na białym prostokącie sporą dziurę. ─ Śmietankowe. ─ Wycelował w niego dzierżonym w dłoni nadgryzionym lodem, jak dawni rycerze miecz w pierś oponenta. ─ Masz. Spróbuj sobie białego śmietankowego loda, a ja przetestuję śnieżnego śmietankowego. Wymienimy się później relacjami.
Zakupione przez Leslie'ego tony żarcia nie ugasiły wewnętrznego ognia, pochłaniającego organizm wymordowanego, ale w istotnym stopniu go zminimalizowały, sprawiając, że twarz ─ szczególnie policzki ─ Syona zmieniły swoją barwę z karmazynowej na bledszą.
„Do kiedy planujesz tu zostać?”
Z lodem w buzi rozejrzał się po terenie obejmującym festyn. Za plecami cichutko szumiało jezioro za każdym razem, gdy jakaś łódka z rozchichotanymi nastolatkami postanowiła zmarszczyć jego taflę; gdzieś daleko słychać było kolejne śmiechy, gwary rozmów, rżenie przyprowadzonych specjalnie na tę okazję kuców. Przebiegł jeszcze spojrzeniem po koronach soczyście zielonych drzew i wrócił wzrokiem do Zero.
Możemy teraz. ─ Siódmy patyczek trafił do siatki obok masy zapakowanych, nietkniętych jeszcze lodów, gdy białowłosy podnosił się z ziemi. Najwidoczniej gorączka osłabiła jego organizm, bo gdy tylko stanął na nogach, zakuło go w czaszce milionem igieł. Dla niepoznaki wsunął palce w kosmyki i przeciągnął po nich, wywołując na głowie jeszcze większy rozgardiasz.
I tak nie było tu nic ciekawego ─ prychnął, ruszając krótko ostrzyżoną trawą w kierunku wyjścia z festynu.
Lawrence zerwała się z miejsca, by dogonić biegiem właściciela.
Trzeba było jeszcze przemknąć poza mury...

|| zt
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach