Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Dobrze, że maska zasłaniała mu akurat te rejony twarzy, bo Growlithe'owi drgnęła lekko brew, a on sam w ostatniej chwili powstrzymał się przed wykrzywieniem ust w grymasie zdenerwowania.
Uspokój się, jasne? Jesteś w mieście, nie u siebie w stęchłej norze.
Zacisnął palce i odczekał sekundę, która rozrosła się do długości minuty.
Nie był dobrą partią do zapoznawania się, szczególnie, jeśli druga osoba okazywała się człowiekiem nie mającym pojęcia jak trzymać nóż do masła, co dopiero siekierę albo berettę 92S. Z tego powodu musiał nałożyć na siebie pewne zasady, by nie skrzywdzić cywilów. W zamiarze miał ich chronić przed Władzą, ale gdy przychodziło co do czego, często to jemu padały nerwy, nie dyktatorom. Niektóre z reguł były banalne.
„Nie patrz na kogoś dłużej niż 10 sekund”, żeby go nie prowokować. Żeby nie prowokować samego siebie,  bo gdy oczy dostrzegą zmianę w mimice twarzy rozmówcy, świadomość często padała jak system, kraty celi roztrzaskiwały się, a bestia wychodziła na zewnątrz, by się panoszyć.
„Nie wdawaj się w długie dyskusje”.
„Nie ironizuj”.
„Nie pozwól się sprowokować”.
Niektóre z zasad miały nawet dodatkowe punkty, wbite naprędce do głowy. Swego rodzaju kary, które wykonywał, gdy nie dawał rady po prostu stosować się do wyznaczonych planów. „Jeśli ktoś wkurzy cię zbyt mocno, zacznij mu prawić komplementy”.
Uśmiechnął się ze wzrokiem wbitym w podłoże.
Nie, nie muszę. Jesteś dla mnie najważniejszy ─ wydukał jak regułkę, wypuszczając zaraz powietrze przez zaciśnięte zęby.
Lepiej?
Zdecydowanie.
Tym bardziej, że Leslie zaczął mówić o czymś innym, lżejszym, czymś, co nie miało prawa działać na kogokolwiek, jak płachta na byka. Growlithe zacisnął na moment usta w cienką linię, a potem parsknął i pokręcił głową.
Tak. To jest w pełni normalne. Nie tylko ciebie zaczepiają.
Ludzie mieli to do siebie, że w chwilach jak ta, gdy wszyscy żyli festynem, zamieniali się w ćmy lgnące i do ognia, jeśli to zapewniało im choć odrobinę rozrywki. Wyglądało na to, że nie tylko Growlithe miał niecodzienną drogę z punktu wejście do punktu drzewo, na które musiał się wdrapać w oczekiwaniu na Leslie'ego. Leslie'ego, który byłby zdolny stracić nie tylko rękę niekoniecznie z własnej winy. Przyglądanie się mu, jak podsuwa dłoń pod pysk dotychczas wściekłej Lawrence wywołało w nim niewielką dozę rozbawienia. Podczas, gdy sam wychował się praktycznie z twarzą w psim futrze, Zero odklejał od swojego boku kolejne kły łomem.
„Całkiem logiczne.”
Oparł się ramieniem o drzewo.
Ehe. No i jednak podchodzisz do nieznajomego psa. Z Lawrence niezbyt się znacie, z tego co pamiętam. Najczęściej chyba spotykałeś mnie z Abstractem. Teraz ma złamaną łapę i nie mógł przyjść. ─ Odczekał chwilę, aż jego towarzyszka dokładnie zbada zapach anioła, który z niewiadomych przyczyn wywoływał w niej naturalne rozdrażnienie, dopełnione agresją. Zimny nos musnął grzbiet jego dłoni, nim cofnęła łeb, kierując do tyłu również sterczące uszy. Wszystko zapieczętowała ponurym charknięciem, ale wyglądało na to, że nie miała już zamiaru szczerzyć białych zębów. Cofnęła się nieco, aż nie uderzyła zadem o udo właściciela. Ogon natychmiast przeciął powietrze, a ona uniosła łeb, kierując uszy ku  Growlithe'owi. ─ No i łatwiej wyszarpać pięść, niż palce. Hm? Pomyślmy... 13 sierpnia. A ty?

*

Ściółka leśna zachrzęściła pod jego butami, gdy szczupłe ramiona uniosły się i opadły. Czy dowiedział się czegoś nowego o chorej akcji aniołów? Oparł dłoń o cienką, wystającą gałązkę i odgarnął ją do góry, by móc przejść, bez zbędnego pochylania głowy do przodu.
Niewiele więcej. Pewnie niedługo i tak przekonam się na własnej skórze, co takiego... Słyszysz?
Trzask.
Growlithe zmrużył ślepia w tym samym momencie co Lawrence. Oboje też przystanęli jak na komendę, ale nic nie zdążyli zrobić. Suka szczeknęła za późno, a Growlithe'owi za późno opadły ramiona. Wzniósł wzrok ku górze w akompaniamencie dziecięcego krzyku i zwyzywał Boga za otrzymany przy narodzinach magnetyzm. Co ja Ci takiego, do kurwy nędzy, zrobiłem? Brwi zmarszczyły się pod maską, gdy powoli ─ Spokojnie, Grow. Spokojnie... ─ opuszczał wzrok na celującą w niego dziewczynkę.
„Bawcie się gdzie indziej.”
Właśnie.
Spieprzajcie nogami do przodu, krzycząc altem. No... dalej. Jazda.
Palce wymordowanego drgnęły lekko. Znów zaczynał się denerwować. Wewnętrzny wilczur warczał i zaczął napierać na kraty celi. Tym razem nie dlatego, że sytuacja była zła albo niewygodna. Była beznadziejna. Choć to Leslie'ego złapano do „więzienia”, paradoksalnie, on sam czuł się jak w potrzasku. Otoczony przez stworzenia sięgające mu co najwyżej pasa, nie mógł pozwolić sobie na żaden gwałtowny ruch, który byłby fatalny w skutkach... a to sprawiało, że szóstka dzieciaków z mlecznymi wąsami pod nosami miała władzę nad dwudziestoletnim facetem.
Growlithe jęknął marudnie, zerkając kątem oka na Zero.
Zrób coś, do diabła!
„Wulkan! Wulkan!”
Nie tak prędko, małe cholerstwa.
Growlithe poniósł dłoń tak gwałtownie, że cztery z sześciu dostępnych broni wycelowanych zostało prosto w niego. Warknął przy tym, chwytając w palce gałąź tuż nad swoją głową. Brakowało mu tylko położnych po sobie wilczych uszu i prawdziwego wilczego pyska, by nadać temu dokładnego obrazu. Z trzaskiem ułamał kawałek drewna i podrzuciwszy swoją prowizoryczną broń, złapał ją za odpowiedni koniec i wycelował prosto w wytknięty ku niemu palec. Zrobił to na tyle prędko, że dziewczynka odskoczyła dopiero po chwili. Musiała zorientować się, że końcówka kija dotknęła wierzchu jego dłoni swoją chropowatą powierzchnią, by wykonać odpowiedni ruch. Pisnęła w połowie zaskoczona, w połowie zła.
Łatwo skóry nie sprzedamy! ─ rzucił znudzonym tonem, wycofując „broń” i opierając gałąź o swoje ramię. ─ Zresztą... ─ Uśmiechnął się, ukazując przy tym białe zęby. ─ Nie chcecie chyba zadrzeć z duchami tego mrocznego lasu, racja?
Dziewczynka wydęła policzki.
Nie ma żaadnych duchów! ─ burknęła marudnie, ale zaraz na jej twarzy pojawiło się zwątpienie. Obejrzała się na najbliżej stojącego kolegę. ─ Prawda?
No jasne ─ przyznał jej hardo towarzysz, wymachując kijem bejsbolowym, który zapewne podwędził ojcu lub starszemu bratu. ─ Tadashi mówił, że nie ma, no to nie ma, niee? On jest starszy i wie lepiej!
Starszy ode mnie? ─ W jego głosie zabrzmiało autentyczne zdziwienie. ─ Albo od mojego towarzysza... ─ krótka pauza pełna napięcia ─ Buszmena?
A co? ─ wtrącił się szczerbaty chłopak, opierając dłonie na biodrach. Spojrzał na Leslie'ego jak na kogoś, kto wcale nie mógłby go kopnięciem posłać na Sybir. ─ A może ma więcej niż 15 lat, coo? Pfff.
Ooo, taaak. Ma dużo, dużo więcej. A widzicie tego psa?
Dzieci jak na zawołanie zerknęły na Lawrence.
To nie jest zwykły pies.
Eee! ─ Mały blondynek machnął ręką. ─ Takie gadanie! Do wulkanu z nimi! Wulkan! Wulkan!
Dzieci zawtórowały.
„Wulkan! Wulkan!”
Growlithe wyprostował się i westchnął jakby cierpiał na nadmiar tlenu w płucach.
Widać, że nic nie wiecie o duchach.
W oczach dzieci pojawiły się błyski.
Wszystko wiemy o duchach! ─ pisnęła dziewczynka. ─ A ja wiem wszystko o historiach z festynu!
─ Coś ty. Ej, Shira, nie gadaj.
─ Jej kolega skrzywił się, widocznie wcale w to nie wierząc. ─ Dorośli by ci nie powiedzieli!
A właśnie, że powiedzieli! I on wcale nie może być takim duchem! Bo takich duchów to nie można dotknąć, bo się rozlecą!
Racja. ─ Growlithe kiwnął głową, krzyżując błękitne spojrzenie prosto z ciemnym wzrokiem Shiry. ─ Jeśli mnie dotkniecie, zniknę na zawsze. Dlatego nie róbcie tego.
Nooo nieee. Niemożliwe. Kłamiesz, kłamiesz! ─ Czarnowłosy chłopiec uderzył kijem w ziemię. ─ A tego wielkoluda to już można, tak?!
To wy znacie historie o duchach, racja?
Wszyscy spojrzeli na Shirę, która burknęła coś pod nosem zniesmaczona.
Dobra! Opowiem historie o duchach z tego lasu, a wtedy zobaczycie, że wcale nimi nie są! Ani ten dziwak, ani Buszmen-senpai, ani nawet ten pies!


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 17.08.15 20:59, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Miał ochotę zacząć klaskać, kiedy drugi Kundel wreszcie zorientował się, że są z tej samej grupy. Ba! Służą bezpośrednio tej samej osobie. Z drugiej strony nie mógł mu się też zbytnio dziwić. Raz, był stosunkowo nową osobą w DOGS, a dwa, jednak nie miał na wierzchu swojej chusty, tylko schowaną w kieszeni spodni. Przesunął nieco znudzonym spojrzeniem od chłopaka na jego psa, który biegał i skakał jak porażony prądem i wreszcie na nieznajomą. Przyglądał jej się przez chwilę, aż w końcu podszedł do niej i kucnął, cały czas uważnie obserwując jej twarz. Jakby była na niej brudna.
- Zgubiłem się. – zakomunikował to takim tonem, jakby rozmawiał właśnie o pogodzie z bardzo dobrym znajomym.
- I nie mam pojęcia jak trafić z powrotem na festyn. Ale jestem pewny, że ty wiesz. Zaprowadzisz nas tam? – zapytał i gwałtownie wyprostował się, kiedy puchata kulka wystrzeliła w jego stronę.
- Zabierz go. Nie lubię zwierząt. – skwitował krótko wskazując brodą na zwierzaka, zwracając się bezpośrednio do Nemezisa. Tak naprawdę jedynym zwierzakiem, jakiego akceptował jako tako była Avery, suczka Growa. Nie miał przy niej naturalnego odruchu chęci ucieczki i jej dotyk był przyjemny dla Shiona. Ale od innych zwierząt wolał jednak trzymać się z daleka.
- Swoją drogą… Masz jakieś drobne? – zapytał poważnie niczym rasowy dres, który pomiędzy blokami najpierw uprzejmie pyta przechodnia czy ma jakiś problem a potem jeszcze pomoże pozbyć się ciężaru, jakim są monety. Niezwykle uczynne z jego strony.
- Bo widzisz… ktoś tutaj w brutalny sposób pozbawił mnie mojego smakołyka. A jak dobrze wiesz, nie mamy zbyt wielu pieniędzy i wszystkie moje oszczędności wylądowały na czyjejś yukacie. – mruknął złośliwie pod nosem, jednocześnie posyłając aluzyjne spojrzenie w stronę Yuu. Tak, nie zamierzał puścić w niepamięć wydarzenie sprzed paru chwil i kobieta mogła być pewna, że Shion będzie bardzo długo rozpamiętywał to pogwałcenie jego praw, pozbawiając go jedzenia. I jeśli jakimś cudem przyjdzie im kiedykolwiek spotkać się ponownie, to pierwsze co zrobi, to będzie trzymał całe swoje jedzenie z daleka od kobiety. Tak na wszelki wypadek. Bo rudzi nie mają duszy i są cholernie pamiętliwi. Tak jak Shion.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Syon? ― rzucił, tłumiąc w sobie dalszą część pytania, jakby w ostatnim momencie zdrowy rozsądek chwycił go za gardło. Zdążył zauważyć, że nie tylko znowu powiedział coś nie tak, ale o mały włos odebrał kumplowi tę chwilę spokoju, której właśnie potrzebował. Wargi blondyna momentalnie przylgnęły do siebie, odcinając drogę ucieczki jakimkolwiek słowom, które mogłyby tylko pogorszyć sytuację. Znajome uczucie rozgoryczenia wkradło się do jego świadomości, szarpiąc za nią swoimi zębami i pazurami, jak rozgrzebujące padlinę sępy. Mimo tego na jego twarzy nie widniało nic poza opanowaniem, jakby miał nadzieję, że to udzieli się białowłosemu.
Kiedy oduczyli się ze sobą rozmawiać?
„Jesteś dla mnie najważniejszy.”
Nie kłam.
Dobrze, że w porę ugryzł się w język, zanim zdołał otwarcie wysunąć ten zarzut. W ułamku sekundy przygryzł dolną wargę od wewnątrz, wymuszając na sobie niespuszczenie spojrzenia z Growlithe'a. Niełatwe zadanie, ale nie chciał, żeby reszta dnia – ich dnia – uległa doszczętnemu zepsuciu, niezależnie od ciosu w policzek, który musiał na siebie przyjąć, przez to, że oboje wiedzieli, że w tych słowach nie było ani odrobiny prawdy.
Przyjąłem ― odparł, czym prędzej urywając ten temat, przywołując na twarz kąśliwy i w pewien sposób uspokajający uśmiech, mimo paznokci, które boleśnie wgryzły się we wnętrze jego dłoni, gdy na ten czas zacisnął palce w pięść, w myślach zgniatając w niej niepotrzebne urazy.
Jak zranione zwierzę. Co, Zero? Przynajmniej próbował.
Nie jesteśmy na randce.
Wciągnął powietrze nosem i wypuścił je ustami z wyrazami ulgi, kiedy zmiana tematu okazała się owocna w swoich skutkach. Czuł się znacznie lepiej, gdy omijali niewłaściwą sferę szerokim łukiem. Te kwestie były już za nimi. A przynajmniej Leslie usiłował wmówić to sobie przez ostatni czas. A jednak – przebywanie w obecności O'Harleyh'a wszystkie cegły muru, które do tej pory ustawił, rozsypywały się jak domek z kart przy najsłabszym podmuchu. Nienawidził go za to, że nie musiał w tej kwestii za wiele robić. Tak się po prostu działo i prawdopodobnie żadne z nich nie miało na to wpływu.
A już myślałem, że to ze mną coś nie tak. Wiesz, zawsze mogło mi się udzielić przez te wszystkie lata w twoim towarzystwie. Nie pamiętam dnia, kiedy nie trafilibyśmy na kogoś dziwnego ― odkaszlnął ostentacyjnie, przysłaniając usta wolną pięścią. Oczywiście w pełni to akceptował.
Zabrał drugą rękę, upewniwszy się, że suka zdążyła już zapamiętać jego woń. Nie był jednak na tyle krótkowzroczny, by nie zauważyć, że ostatnie dwie sekundy nie uczyniły z nich przyjaciół. Mimowolnie zmarszczył brwi, wsuwając ręce w kieszenie spodni.
Tak, nie rozpoznałbym jej. Ona mnie też nie, ale wygląda na to, że i tak bardziej polubimy się na odległość ― skwitował, zresztą całkiem słusznie. ― Co mu się stało? ― spytał niemalże od razu, chociaż psy z połamanymi łapami na terenie Desperacji były dość powszechnym widokiem. Wszędzie znaleźli się wymordowani, którym zachciało się zabaw albo o wiele silniejsze bestie, które swoimi szczękami zmiażdżyły już niejedną kość.
Vessare przesunął ręką po boku szyi i skinął głową, przyjmując do wiadomości i zapamiętując datę. Był jednak jeden problem – wspomniane urodziny zbliżały się wielkimi krokami, a on nie miał pojęcia, co chciałby mu dać. Nie wiedział też, dlaczego w ogóle postanowił zdobyć tę informację po tak długim czasie.
Może nic od ciebie nie chce?
A musi? Podobno urodziny rządzą się swoimi prawami.
I to ty chcesz mi dawać prezent urodzinowy? ― parsknął, unosząc wyżej jasną brew. Zaraz jednak zamilkł na chwilę, unosząc spojrzenie w zastanowieniu. ― Nie wiem, kiedy się urodziłem ― przyznał bez bicia, a w jego głosie nie pojawił się nawet cień żalu. Zaledwie przez krótki moment wydawało mu się, że w tym fakcie jest coś złego czy nienaturalnego. ― W Edenie nie praktykowaliśmy takich zwyczajów. Większość aniołów, jak pewnie sam wiesz, nawet się nie urodziła, a kalendarze są ludzką zasługą ― wyjaśnił tę znaczącą przepaść. ― Nie musisz mi nic dawać.

[...]

„Słyszysz?”
Kiedy usłyszał, było już trochę za późno. Gdyby tylko mógł poszczycić się zmysłami godnymi wymordowanego, na pewno nie doszłoby do takiej sytuacji. W porę zorientowałby się, że ktoś siedzi na drzewie i w porę wymusiłby zmianę toru. Przynajmniej teraz wydawało mu się, że nie będąc aniołem, mógłby tego dokonań, byleby uniknąć spotkania z dzieciakami, z którymi kompletnie sobie nie radził.
Nie tylko Jace musiał zachować w tej sytuacji zimną krew. Cillian zdążył się już przekonać, że jego negatywne myślenie od kilku dni zaczynało być fatalne w skutkach. Nie obawiał się, że przestraszy dzieciaki albo wywoła wśród nich większe zamieszanie. O wiele bardziej miał na uwadze dobro Wilczura. To dlatego w tej kryzysowej chwili szukał wsparcia właśnie w nim, mimo że młodzieniec niemalże od razu dał mu do zrozumienia, że w tych sprawach poziom ich wiedzy w dziedzinie opieki niewiele się różnił.
Skrzydlaty uniósł dłoń i przysunął ją do skroni w oczywistym geście bezradności i w pierwszej oznace odczuwanego bólu głowy. Jego chęć do interwencji równała się chęciom Growa. To miało być spokojne spotkanie, chociaż nie przeczył, że wyszło jak zawsze. Cholerny magnes, podsumował w myślach, by zaraz unieść brwi w niemym zaskoczeniu, jakby te z opóźnieniem zawtórowały wędrującej w górę dłoni Syona. Mięśnie blondyna gwałtownie spięły się, zdradzając gotowość do natychmiastowego powstrzymania kumpla. Już wyciągnął rękę w jego stronę, chcąc przytrzymać jego nadgarstek, by nie zrobił nic głupiego. Jasne, że jemu też nie odpowiadało takie towarzystwo, ale ten jeden raz nie miał w głowie pomysłów na uciekanie się do drastycznych środków.
To tylko dzieci.
Wkurwiające, ale nadal dzieci.
Nie chcesz powtórki z rozrywki, co?
Jasne, że nie chciał. Nawet teraz usilnie próbował osunąć ten obraz w cień swojego umysłu, ale tym nerwowym gestem zdradził, że coś było nie tak. Dopóki z głośnym westchnieniem ulgi zatrzymał rękę w połowie drogi i opuścił ją bezwiednie.
„Nie chcecie chyba zadrzeć z duchami tego mrocznego lasu, racja?”
Więc do tego zmierzał? Całe szczęście, że Leslie nie miał już nic przeciwko zastraszaniu. Szybko podchwycił temat, by potwierdzić słowa przyjaciela krótkim przytaknięciem głową, kiedy obrzucił małolatów poważnym spojrzeniem, dostrzegając przy okazji, że niektórzy z nich spojrzeli na niego wyczekująco. Musieli sprawdzić czy albinos nie kłamał, nawet jeśli nie do końca chciało im się wierzyć, że mieli do czynienia z duchami.
„Nie ma żaadnych duchów!”
Widać, że niewiele wiecie o tym miejscu ― rzucił, kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
Nieprawda! Wiemy wszystko! Rządzimy tym lasem! ― krzyknął jeden z chłopców. A reszta zawtórowała mu gromkim „Właśnie!”, jakby była szarą masą, nie mającą własnego zdania.
Słyszałeś? ― Zerknął z ukosa na swojego towarzysza, wyginając wargi w prześmiewczym grymasie. Trzeba przyznać, że nowa sytuacja nieco go odprężyła. Być może nie na długo, ale póki co tyle wystarczyło. ― Myślą, że mogą zabrać nasz las.
Kłamstwo! To wy na pewno jesteście tutaj pierwszy raz. Poza tym duchy latają ― dziewczynka uraczyła ich nieco przemądrzałym tonem, zakładając ręce na piersi i kiwając głową, próbując utwierdzić nie tylko ich, ale i siebie samą co do prawdziwości tych słów.
Cillian wywrócił teatralnie oczami, starając się o to, by mała rozmówczyni dostrzegła ten gest. Potem zamilkł, nie chcąc psuć przebiegu rozmowy. Tylko do czasu...
„(...) mojego towarzysza... Buszmena?”
Syon nie miał pojęcia, jak mocno anioł cieszył się, że właśnie nie miał przy sobie wody, którą mógłby się zadławić i splunąć jednocześnie. Nie powstrzymał pełnego wyrzutu spojrzenia, którym obarczył kumpla. Nie mógł wybrać lepiej, prawda? W tej jednej chwili miłość wręcz wisiała w powietrzu, a chęć przekomarzanek, która niegdyś towarzyszyła mu na każdym kroku, powróciła do niego na nowo. Nie zamierzał mu tego darować. To oczywiste.
No wiesz, Rumcajs? A umawialiśmy się, że pozostaniemy anonimowi ― wymruczał, unosząc kącik ust w zgryźliwym grymasie, który trzymał się na jego twarzy zaledwie przez marną sekundę. Przedszkole, które zebrało się dokoła, nie pozwalało o sobie zapomnieć.
Mimo tego, że próbował skupić się na dzieciakach, nie mógł powstrzymać się od zerkania raz po raz w stronę kumpla, wciąż nieco zdumiony tym, w jak łatwy sposób zdołał obrócić całą sytuację i zająć czymś ich myśli, choć wydawało się, że znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Chyba nie powinien dobrze się bawić.
Nie można ― rzucił, przybierając bardziej ponury ton. ― Przez ludzki dotyk staję się złym duchem. Wszystko czego dotknę płonie. ― Pokiwał poważnie głową, a dzieciak, który mimo ostrzeżenia uniósł kij do góry, natychmiast go opuścił, zniżając nieco głowę, jakby poczuł się skonsternowany ostrzejszym błyskiem w dwubarwnych tęczówkach.
Dobra, Shira. Opowiadaj ― burknął ku znajomej, chcąc odsunąć żenujące zdarzenie w zapomnienie.
Więc to było tak ― mała przeszła dwa kroki dalej, unosząc palec wskazujący wyżej. ― Dawno temu w lesie znalazło się małe dziecko. Podobno zostało porzucone przez swoich rodziców, bez których nie mogło dać sobie rady.
Co za rodzice! Moi nigdy by mnie nie porzucili ― wtrącił jeden z chłopaków, na co niektórzy pokiwali głowami, przyznając mu rację.
Cicho, Akira! Najpierw posłuchaj ― warknęła ciemnowłosa i tupnęła buntowniczo nogą. ― Dziecko zostało znalezione przez duchy lasu, które postanowiły się nim zaopiekować. Wtedy chłopiec stał się jednym z nich, chociaż duchy pozwoliły mu na zachowanie swojej ludzkiej formy. Czy jakoś tak. ― Zatoczyła niewielkie koło palcem wskazującym. ― Istniał jednak pewien warunek, który nie pozwalał chłopakowi zbliżyć się do ludzi. Według przekonania duchów ludzie byli tymi, którzy go zdradzili i porzucili, dlatego on też musiał się od nich odwrócić. Chłopak nie mógł ani dotknąć człowieka, ani zostać przez niego dotkniętym. Wiecie, że stał się głównym bóstwem tego lasu? Ale z historii wynika, że on ― tu wskazała palcem na zamaskowanego młodzieńca ― nie może być duchem, o którym mowa.
Dzieci obrzuciły go serią podejrzliwych spojrzeń.
Czemu tak twierdzisz? ― spytał, domyślając się, że ta nagła cisza wręcz domagała się jakiegoś pytania. Tylko tak dało się wybrnąć z pełnego napięcia oczekiwania.
Bo pewnego dnia poznał dziewczynę. Przez pewien czas spotykali się codziennie aż w końcu zakochali się w sobie.
Fuuu! ― dwójka chłopców odezwała się chórem. Byli jeszcze za młodzi, by interesować się dziewczynami. Nic dziwnego, że zachowywali się, jakby większość z nich była największym złem tego świata.
Dziewczyna obrzuciła ich rozeźlonym wzrokiem, co z jakiegoś powodu od razu przywołało ich do porządku.
Niby nie chciała go dotknąć, ale któregoś dnia zdarzył się nieszczęśliwy wypadek i tym sposobem duch zniknął na zawsze. ― Kiwnęła głową na zakończenie. ― Dlatego właśnie nie może nim być. Ten duch już nie istnieje. Na zawsze to na zawsze, co nie? ― Uderzyła stanowczo pięścią o rozłożoną dłoń.
Bzdura ― rzucił, by zaraz wypuścić powietrze z cichym sykiem przez zaciśnięte zęby. ― Nie powiedziano ci o wszystkim. Myślisz, że dlaczego co roku organizowany jest festyn? Ludzie czczą naszą pamięć, a my przynosimy im szczęście. Nie może nas tu nie być w tak wielki dzień. Każdego roku wszystkie duchy wracają do lasu. To jedyny taki dzień, kiedy opiekunowie duchów pozwalają im na powrót, mimo złamanych zasad ― wyjaśnił cierpliwie, co po ostatnich wydarzeniach było do niego niepodobne. ― Prawda, Wilku?
Mówiłeś, ze to Rumcajs! ― wtrącił chłopak.
Każdy zasługuje na pseudonim artystyczny. ― Wzruszył lekceważąco barkami. ― W każdym razie nie możecie nas zatrzymać ani wrzucić do wulkanu. Jeżeli to zrobicie, nie będziemy mogli spełnić życzeń ludzi, którzy wrzucili monety do świątyni. A wy? Wrzuciliście już swoje, żeby zwiększyć szansę na dostanie swojego wymarzonego prezentu? ― Uniósł brew, poprawiając pasek plecaka, mimo że to nie on mu ciążył. Przytłaczająca była świadomość kończących mu się pomysłów. ― Jeśli nie, musicie zrobić to zanim tam dotrzemy.
Grasz na dziecięcych fantazjach.
Tak najprościej. Chyba.
Że niby spełniacie wszystkie życzenia? Jak poproszę o rower też go dostanę?
A ja chciałbym konsolę!
A ja... ja deskorolkę!
I się zaczęło...
Ponownie zerknął na Jace'a, niemo prosząc go o jakieś wsparcie.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zaśmiała się ochryple i bardzo szybko urwała. Wyciągnęła dłonie przed siebie prowokując szczeniaka do zabawy, drapiąc go czubkami palców niespodziewanie i cofając ręce do boków, gdy tylko ten jej się odgryzał. Przypominał jej trochę wilka, którego przygarnęła pod swoje skrzydła jakiś czas temu, tyle że on zdolny był odgryźć jej palce w trakcie takiej zabawy, a ten tutaj nadal był mały i niemalże bezbronny. Drapała go pod szyją i za uszami, miętosiła skórę na karku i przyklepywała czubek głowy. Gdyby nie to, że uwalona była klejącą się mazią, spróbowała wziąć by go na ręce. No właśnie, te plamy to był niemały problem.
Spuściła głowę jedną ręką badając stan swojego ubrania, a drugą utrzymując szczeniaka na odległość, żeby przypadkiem nie przykleił się do tego brudu. Nie zależało jej w jakiś szczególny sposób na tej jukacie, chociaż oglądanie jej w tak żałosnym stanie nie należało do najprzyjemniejszych widoków. Odpuściła na chwilę zabawę ze zwierzęciem i zaczęła majstrować przy wiązaniach w talii. Czy to podobało się reszcie, czy nie, materiał zaczął powoli zsuwać się z jej ramion, aż w końcu spoczął zwisając w dół utrzymywany powyżej bioder przez mocne wiązania.
- Tadamm~ - zawołała z umiarkowanym entuzjazmem, jakby ujawniając przed nimi oczywistą rzecz. - Nie jestem żadnym leśnym pedofilem, jestem uczestniczką festynu tak samo jak wy.
W żaden sposób nie skomentowała tego, że siedzi teraz przed nimi na trawie bez górnej części ubioru, w samej przepasce na piersiach i masą bandaży, które mimo wszystko nie kryły całej masy blizn pokrywających jej ciało.
Sięgnęła ręką do tyłu do małej, skórzanej torby którą dotychczas miała przyczepioną na biodrze do wstęgi przy jukacie. Wygrzebała z niej zwiewną ciemnoniebieską koszulę i narzuciła ja szybko na plecy skupiając się chwilowo na zapinaniu guzików niż na ich rozmowie. Chociaż to, że rudzielec boi się zwierząt było całkiem ciekawe, szczególnie że szczeniak, który atakował ich swoją miłością i radością wyglądał jak niegroźna puchata kulka, więc strach przed nią wydawał się przesadzony.
Kiedy już uporała się z zapięciami, przetarła twarz chusteczką pozbywając się resztek karmelu z jabłka. Resztki swojej ściereczki zwinęła w palcach w małą kuleczkę i rzuciła ją z powrotem do torby. Kiedy jednak spojrzała przed siebie, ku jej zdziwieniu, zaraz przed jej twarzą wyrósł ów chłopak, który tak usilnie starał się jej wcześniej unikać.
- Wiesz młody... tu pojawia się pewien problem. Nie mogę za bardzo się tam zbliżać. - Przechyliła głowę z uprzejmym zakłopotaniem po czym uśmiechnęła się tajemniczo. Dzięki ich rozmowie, mogła się już domyślić, że ma do czynienia z kundlami z Desperacji, ale oni raczej mieli ciężej, żeby skojarzyć, że mają do czynienia z łowcą, który ot tak nie może spacerować sobie wśród ludzi. Sięgnęła jednak ręką za siebie i nie spuszczając z niego wzroku wyciągnęła jeszcze jedną chusteczkę i prostując rękę przed głową niemal wcisnęła ją rudemu na twarz. - Masz, wytrzyj się. Toż to wstyd tak uwalonym latać, nawet po lesie.
Wyszczerzyła zęby nieco za bardzo, można by podejrzewać, że za dobrymi intencjami kryła się także odrobina szyderstwa.
- Może gdybyśmy zaczęli wydzierać się na cały głos, to Grow by nas usłyszał? - Zapytała czekając aż chłopak zareaguje na jej gest. Zanim jednak którykolwiek z nich zdążył by odpowiedzieć, odezwała się ponownie. - Żartuję, żartuję... a może specjalnie Cię zgubił?
Zaśmiała się cicho pod nosem. Zastanawiała się, czy białowłosy faktycznie zabierze od nich swojego szczeniaka widząc jak drugi się go obawia.
- A co do powrotu na festyn... mogę was kawałek podprowadzić, ale za pewną granicę nie idę! - Skrzyżowała ręce układając je w duży wznak 'X'. Mówiła przesadnie poważnym tonem. - Jestem duchem i nie mogę pokazywać się wśród dużych grup ludzi, jeszcze ktoś by mnie rozpoznał.
Pozostała z nieodgadnioną miną spoglądając gdzieś w dal, za plecy obu chłopaków pozwalając im tylko się zastanawiać, gdzie sięga jej wzrok i czy to co mówi, jest może prawdą.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uśmiechnął się, widząc jak szczeniak dobrze się bawi. Merdał cały czas ogonem, wlepiony w dziewczynę jak w obrazek. Widocznie ją bardzo polubił, a to dziwne nie było. Ta kula szczęścia wszystkich obdarowuje miłością i to tak wielką, że starczy dla całego świata. Szybko się przywiązuje a swym wyglądem oczaruje prawie każdego. Niestety niektórzy są na to odporni, tak jak Shion, który chyba boi się tego nieszkodliwego osobnika. Nem zachichotał pod nosem, po czym wziął Pottera znów na ręce. Pogłaskał go i ułożył wygodnie, tak by wygodnie się go trzymało. Zerknął na Yuu, której materiał osuwał się z ramienia. Przełknął ślinę, spuszczając wzrok na ziemie. Czuł się trochę zakłopotany. Nie wiedział jak zareagować na takie zachowanie, ale tutaj to raczej normalne. Sam ściągał z kogoś spodnie, w sumie to był trup, ale jednak. Właśnie... Białowłosy i te jego ciuchy. Miał na sobie tylko za dużą, czarną bluzę, brudna spodnie z dresu i jakieś stare bokserki pod spodem. Butów brak. Poruszył białymi palcami u stóp. Nieco brudne, ale za to podeszwę ma grubą. Był przyzwyczajony do takiego chodzenia. Nie bolało go jak coś mu się wbiło.
Położył psa na glebie, bo dość się wiercił, poprawił rękawiczki, powracając wzrokiem na dziewczynę, która teraz zapinała guziki. Przez chwile całkiem zapomniał o obecności rudego. Dlatego zaskoczony był, gdy ktoś z boku się odezwał. Drobne?! Całkiem zabawne. Gdyby jakieś miał, to już dawno chodziłby w porządnych ciuchach. Nie musiałby martwić się o słodycze, picie i karmę dla psów. Nie musieliby wtedy polować. Podrapał sie po głowie, wzdychając.
- Niestety nie mam ani grosza - oznajmił, przyglądając się jak szczeniak skrada się do dziewczyny. Powoli uczył się polować. Był cichutko za jej plecami. Czekał na odpowiedni moment, aż w końcu skoczył na ofiarę, jednak źle obliczył swoje możliwości, przez co wylądował plaskaczem tuż przy niej. Mały nie wie, że nie potrafi daleko skakać. Wyglądało to dość zabawnie. Leżał tak na ziemi, merdając tylko małym ogonkiem. Mu to było dobrze. Cały czas wymyślał sobie jakieś zabawy. Nem chce go jak najszybciej pokazać swojemu panu. Może też go polubi, albo wyśle do kąta... Się zobaczy. Na pewno Shi... Cholera znowu on. Ostatnio co chwile o nim myśli. A może to jakiś znak? Może on żyje? Nie, to niemożliwe! Ślepia chłopaka zalały się pustką. Wpatrywał się w jakąś przestrzeń, bez celu. Myślał tylko o nim. Odłączył się od całego świata. Nigdy nie zapomni jego głosu... Koniec tego trucia. Trzeba się ogarnąć.
Naglę poczuł jak coś go szturcha w udo. Chłopak spojrzał w dół, dalej pustym wzrokiem. Gordon patrzył się na niego, merdając ogonem. Nem kucnął przy nim i pogłaskał go po głowie. Paszcze miał z krwi, czyli coś im się udało upolować, a reszta stada idzie właśnie schować posiłek. Gordon zawsze pierwszy do niego przybiega. Zapewne on najwięcej poluje, więc zanosić nie musi. Teraz przysłuchiwał się temu, co mówi dziewczyna. Musiał trafić na festyn. Nie wybaczy sobie jeśli wszystko przegapi.
- Nie jesteś uczestniczką, skoro nie możesz tam wejść - powiedział suchym tonem, nawet na nią nie patrząc. Już raczej sam znajdzie drogę. To raczej nie jest daleko, a psiaki mu w tym pomogą. Chociaż jeśli zabłądzi... No nie będzie zbytnio ciekawie. A znając jego szczęście to będzie szukał festynu w ściekach. Duchem? A czy duchy nie są w jakimś stopniu przeźroczyste? Zmierzył ją wzrokiem, nie wiedząc jak na to zareagować. Poprawił rękawiczki, siadając po turecku na ziemi. Gordon obserwował Pottera, by ten nie puścił jakieś gapy. Nikt nie chce martwego szczeniaka. Chłopak zerknął na rudego. Chciał znać jego decyzję. Nemezisowi jest to wszystko obojętne.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Słyszałeś?”
Kiwnął głową. Nie znosił robienia z siebie debila, a już w ogóle, gdy musiał to robić przed zgrają stworzeń, którze ledwo sięgali mu do pasa. Nic dziwnego, że Zero w pierwszym odruchu chciał go powstrzymać ─ ręka do teraz świerzbiła, by jednak zrobił pożytek z urwanej gałęzi i zapoznał korę z czyjąś twarzą. Nie był zwolennikiem radykalnych środków, ale nie uważał też, że wszystko powinno się znosić tylko dlatego, że „tak wypada”. W sytuacjach tak niekomfortowych jak ta, wielu puściłyby nerwy, a skoro i tak nie miał zamiaru długo przebywać na terenach M3...
Nie.
Jasne. Przecież nic nie zrobiłem, nie?
Racjonalna część jego osobowości prezentowała się jak coś olbrzymiego, z olbrzymimi łapskami i ciężkim, niskim tonem głosu. Gdy po głowie zaczęły mu chodzić setki nieodpowiednich opcji, muskających umysł jak lodowate, małe łapki szczurów, ta cała „racjonalna część osobowości” zaczynała mruczeć, warczeć i ściskać w rękach jego żołądek, wykręcając wszystkie organy po kolei tak długo, aż w końcu nie wytrzymywał. Tylko wilczur był w stanie na dłuższą metę uśpić „racjonalną część osobowości”, ale teraz był bezsilny. Może to obecność anioła sprawiała, że zaciskał zęby i przytakiwał, próbując odegrać swoją rolę jak najbardziej realnie.
Nie, żeby dzieciaki nie były skore uwierzyć w najgorsze brednie.
„Myślą, że mogą odebrać nasz las.”
Ich niedoczekanie, BusziBuszi-san ─ mruknął lekkim tonem, jakby był pewny swego. Bo był. Teatralnie spojrzał jednak na towarzysza i obił parę razy swoje ramię opartym o nie kijem. ─ Przecież wszyscy wiedzą, że to my opiekujemy się tym lasem, nie?
Zaopiekujcie się lepiej swoją godnością. Wygląda na to, że zaczęła zamykać się w sobie.
Brew białowłosego drgnęła nagle, a w oczach pojawił się drapieżny błysk. Jak na zawołanie spojrzenie nabrało charakterystycznej dla niego ostrości, a on sam w ostatniej chwili powstrzymał lawinę słów w gardle, przełykając wszystkie przekleństwa z powrotem do środka, aż nie zatrzymały się gdzieś na wysokości płuc.
„Rumcajs? A umawialiśmy się...”
Umawialiśmy się na zupełnie coś innego.
Daj spokój. Niech wiedzą z kim mają do czynienia. Przecież nie możemy istnieć cały czas, jako anonimowe zjawy. ─ Zwrócił twarz przykrytą wilczą maską prosto ku Shirze, która zmarszczyła swój piegowaty nos i odpowiedziała mu równie zdecydowanym i hardym spojrzeniem, jakby za wszelką cenę starała się powiadomić wszystkich dookoła, że wcale im nie wierzy. Oto na prostej linii stały dwa charaktery, które gotowe były góry przenieść i morza osuszyć, byle dowieść swoich racji. Growlithe wykrzywił usta w udawanym wyrazie niezadowolenia. ─ Sam widzisz do czego doprowadziła ta wieczna anonimowość. Teraz nawet dzieci w nas nie wierzą.
Bo to niemożliwe! ─ pisnęła Shira buntowniczo, zaciskając palce na swoich ramionach. ─ Można was dotknąć i wszyscy o tym wiedzą, a ja to już szczególnie.
Shira mruknęła coś, gdy krótko ostrzyżony kompan dał jej mocnego kuksańca w bok.
No co ty? A jak się rozlecą, jak ich dotkniesz? ─ Pewnie chciał zejść do konspiracyjnego szeptu, ale jego głos i tak był dla Wilczura jak krzyk. Przyglądał się jednak temu przedstawieniu w milczeniu. Widać było, że grupa dowodzona przez Shirę, zaczęła się kruszyć w wierze. ─ No bo w końcu nigdy nie widziałem żadnego ducha, no a niektórzy mówią, że widzieli, no to czemu oni... no wiesz. Może serio nimi są.
Policzki Shiry przyprószyły się lekkim rumieńcem.
Zaraz ci pokażę, tchórzliwy głupku! ─ Podwinęła rękaw swojej sukienki do góry, a potem ─ ściskając w dłoni drewniany miecz ─ ruszyła ku Growlithe'owi, rzucając mu spojrzeniem nieme wyzwanie. Nie zaatakowała go jednak swoją bronią. W zamian wyciągnęła rękę i...
ŚWIST.
AU! ─ krzyknęła, odskakując do tyłu. Miecz upadł na ziemię, a ona chwyciła obolałą głowę w palce i spiorunowała Growlithe'a spojrzeniem. ─ Nie bij mnie!
Wilczur zacisnął usta w linie i zerknął kątem oka na Leslie'ego.
Spanikowałem.
Nie pozwolę ci się dotknąć ─ powiedział uzbrajając się w ostatnie pokłady spokojnego tonu. ─ Nie mogę zniknąć. A już na pewno nie bez walki. Jeśli jednak zaatakujesz mnie albo ─ przełknął ślinę, dławiąc cichy chichot ─ mojego odwiecznego towarzysza, będę zmuszony użyć nie tylko tego ─ poruszył nadgarstkiem, wprawiając kij w ruch ─ ale też mocy. A chyba nie chcecie spłonąć, prawda?
Dobra, Shira. Opowiadaj.
Wreszcie.
Chciał się dowiedzieć, jakie historie przechodzą z ust do ust, ale nie przepadał za opowieściami stworzonymi przez dziecięcy umysł. Zadowolenie się szczątkowymi informacjami, dodatkami w stylu „fuu!”, gdy tylko losy bohatera przechyliły się na rzekomo nieodpowiedni tor. No tak. Jak zawsze musiał się wpleść jakiś miłosny wątek, choć ─ jak się prędko okazało ─ ten zakończył się dość drastycznie.
„Na zawsze to na zawsze, co nie?”
Już rozklejał usta, ale nim zdążyłby wtrącić wymyślone na prędko wyjaśnienia, Zero przybył z odsieczą, na powrót zamykając mu buzię. Może to i lepiej? Growlithe podniósł wolną dłoń i wsunął ją w roztrzepane, białe kosmyki, mierzwiąc je ostro w okolicach karku, w który buchnęła mu nagle fala gorąca, spływająca wielkimi kroplami w dół jego ciała. Jakby był pustym w środku naczyniem, po którego ściankach powoli zaczyna spływać zajęta ogniem smoła. Powoli wypuścił powietrze przez zaciśnięte kły i potarł szyję dłonią.
Gdzieś na gałęzi drzewa zaszeleściły liście. Czarna smuga cienia zeskoczyła na ziemię, wyprostowała się, a potem gwałtownie skuliła, zaczynając się trząść.
JACE, CZUJESZ TO? ─ zapytał niepewnie Lars, wsuwając nos w futro na boku. Zwinął się w kłębek, zakrywając oczy niewielkimi łapkami. CZUJESZ TEN NAGŁY..?
Growlithe przełknął ślinę i wziął głębszy wdech.
Prawda, Wilku?
Mówiłeś, że to Rumcajs!
Mogę być i primadonną. Tylko spieprzajcie.
Oczywiście, że to prawda.
Nie-mo-żli-we ─ upierała się Shira, znów krzyżując na płaskiej piersi dłonie. ─ Bo jak byście byli duchami, to nasza sieć by nie mogła was złapać! A Buszmena-senpai złapała!
Chłopcy nagle drgnęli, jakby trzasnął w nich piorun wiedzy. Wszyscy w tym samym czasie zacisnęli palce na swoich broniach i skierowali spojrzenia na Growlithe'a albo Leslie'ego, marszcząc brwi i wydymając policzki.
No właśnie! ─ przyznał jej rację kolega, robiąc odważny krok w stronę Zero. ─ Ja cię złapałem!
Okłamali nas!
Zaraz zaraz! ─ fuknął Growlithe, podnosząc dłoń w geście „stop!”. Już ci pomagam, mój cny rycerzu.Chyba czegoś nie rozumiecie. Przecież to normalne.
A wcale, że nie-e! ─ Shira nie ustępowała.
Duchy przenikają przez ściany i w ogóle, więc to niemożliwe! ─ zawtórował jej towarzysz, kierując ku Wilczurowi kij bejsbolowy. Brew jasnowłosego drgnęła w niebezpiecznym geście. Jeszcze moment, a Leslie faktycznie mógł zacząć interweniować.
No i nie umiecie latać! ─ bąknął kolega, a reszta zawtórowała mu jednogłośnym: „właśnie! Właśnie!”
A jakie prawdziwe duchy znacie, hm?
Mały blondynek zastanowił się i nagle podniósł palec do góry.
Kacperek! ─ krzyknął wielce z siebie dumny, ale gdy jego kumpel huknął go pięścią w ramię, spojrzał na niego z wyrzutem. ─ No co?
Weź się nie ośmieszaj, głupolu! Kacperek to tylko bajka dla dzieci!
A wcale, że nie! ─ zaoponował, choć w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. ─ Kacperek jest super!
No pewnie, że jest. ─ Drugi chłopak łaskawie przyznał mu rację. ─ Dla dwulatków. Super duchy i straszne, i w ogóle, to są dopiero w Scooby Doo, a nie w jakimś tam Kacperku!
Usta Growlithe'a wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. Bingo. Lepsze tory.
To jakie duchy są w tym całym Scooby Doo, co? ─ Growlithe starał się zabrzmieć jak najbardziej lekceważąco. Najwidoczniej mu wyszło, bo chłopiec uznał natychmiast, że musi wybronić swój ulubiony serial animowany.
No raz był taki duch... Takiej kobiety, ale nie zwykłej! Miała długie czarne włosy, ale o wiele dłuższe, niż Shira, no nie? I miała białą suknię i nawet świeciła! Ale wy nie świecicie!
To nie mógł być duch.
Dobitność wytrąciła chłopca z równowagi. Zmarszczył brwi.
Był! ─ krzyknął, zaciskając dłonie w piąstki. ─ Jasne, że był! Tak mówi mama!
A twoja mama nie może się mylić, prawda?
Jasne, że nie!
No bo żadna mama się nie myli ─ huknęła Shira. ─ Dziwny jesteś, jak o tym nie wiesz!
Ale to nie ja powiedziałem, że duch kobiety ze Scooby Doo nosił białą suknię.
Akira zmarszczył brwi jeszcze bardziej.
No i co z tego?
Pomyślcie tylko nad tym... Jeśli duchy mogą nosić ubrania...
No bo lepiej, żeby nosiły! ─ wtrącił się Akira. ─ To niegrzeczne chodzić nago po mieście i tak straszyć!
Jasne. ─ Kiwnął głową. ─ Ale wiecie też chyba, że niektóre duchy umieją poruszać przedmiotami?
Nooo. ─ Shira wzruszyła barkami. ─ Było w jednej bajce. I?
Żeby nimi poruszyć, musimy je dotknąć. Le... znaczy się, Buszmen-san jest wyższej klasy duchem. Potrafi nawet otwierać drzwi.
Wkręcasz nas! ─ Oczy i buzia Akiry utworzyły trzy wielkie „o”. Wyglądał jak różowa kula do kręgli. ─ A umie pisać na szybie straszne napisy palcem?
Pewnie. Jest świetny.
W każdym razie...
Growlithe obrzucił kumpla roziskrzonym spojrzeniem. Nadal było mu gorąco, choć ta dziwna fala pojawiła się tak nagle... co nagle powinna odejść. Choć teraz, po czasie, zaczął się zastanawiać, czy uciążliwe ciepło nie towarzyszyło mu już od jakiegoś czasu, ale dopiero przez gwałtowny wzrost irytacji nie odczuł tego tak dobitnie. Poruszył nieco koszulką i chuchnął sobie w szyję, przysłuchując, jak Zero sprawnie wrabia dzieciaki.
A ja... a ja deskorolkę!
Odrzucił kij na bok. Lawrence poruszyła się niespokojnie i mruknęła pod nosem coś w swoim języku.
No, Buszmen? Może pościgamy się z tymi niedowiarkami? Jeśli dotrzemy tam szybciej, nici z ich życzeń.
Szybko! ─ krzyknął Akira, chwytając niskiego blondyna za ramię. ─ Dalej, Ryuuki! Bo będziesz nas spowalniał!
A wcale, że nie będę! ─ jęknął chłopiec ruszając w pościg za towarzyszami, którzy z piskami i nawoływaniami wbiegli między drzewa.
Growlithe parsknął i... oparł dłoń o ramię Lesliego, pochylając głowę i opierając drugą rękę na głowie. Syknął cicho, wciągając powietrze przez zęby.
Chodźmy gdzieś, gdzie jest chłodniej. ─ Wyprostował się, mrucząc te słowa marudnie pod nosem. Nie było już śladu po aktorstwie sprzed chwili. ─ Albo historia o duchu nabierze dla nas rzeczywistej barwy.

|| Please, kill me.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przyglądał się kobiecie z dziwnym wyrazem twarzy, nie rozumiejąc jak można czuć takie uwielbienie do zwierząt. Były brudne, miały pchły i lizały tymi swoimi obleśnymi jęzorami. Nie, zdecydowanie Shion nigdy się do nich nie przekona. Nie było takiej opcji. Widząc jak nieznajoma zaczyna się obnażać, momentalnie odwrócił głowę w bok. Nie tyle co ze zawstydzenia, ale nie przepadał za widokiem pół nagich osób. Czuł się w ich obecności speszony, bo nie potrafił powstrzymać wszechogarniającej go chęci wgapiania się w nagie ciało, doszukując w nim jakiejkolwiek skazy, blizny czy też innego znamienia. A wielu osobom nie podobało się takie zachowanie, traktując Shiona jak jakiegoś napalonego zboczeńca. A prawda była zupełnie inna.
- Ubierz się. Straszysz zwierzęta w lesie. – syknął przez zaciśnięte zęby, nie myśląc w tym momencie, że jego słowa mogą urazić nieznajomą. Nawet przez chwilę nie zastanowił się nad tym, klepiąc ozorem to, co mu ślina przyniosła na język.
Przechylił głowę nieznacznie w bok, zupełnie nie rozumiejąc dlaczego dziewczyna nie mogła pojawić się na festynie. Przecież to było bez sensu. Skoro nie mogła, to po co w ogóle się tutaj pojawiała. Mogła zostać w domu. To tak, jakby ktoś dostał przepysznego lizaka, ale mógł jedynie obserwować go przez przezroczysty papierek, ewentualnie powąchać i to wszystko. Wzruszył szczupłymi ramionami, kiwając się nieco na stopach, wygodnie opierając łokciami o uda.
- Ktoś Ci broni czy boisz się kog—EJ! Co robisz?! – syknął instynktownie odchylając głowę bardziej w tył, kiedy poczuł na swojej twarzy jakąś szmatę. Złapał za nią i spojrzał septycznie, a potem spiorunował dzikim spojrzeniem kobietę, niemo karcąc ją za przekroczenie jego osobistej granicy. Mimo wszystko po chwili sam zaczął mozolnie, wręcz leniwym ruchem przecierać swoją twarz.
- Nie jestem dzieckiem, więc nie traktuj mnie w ten sposób. – prychnął i podniósł się z kucek, odsuwając od niej na parę metrów.
- I Grow na pewno nie zgubił mnie specjalnie! To ja go zgubiłem specjalnie. – mruknął krzyżując ręce na swojej chuderlawej klatce piersiowej, unosząc brwi nieco wyżej.
- Mówiłem, że nie jestem dzieckiem. Duchy nie istnieją. A skoro tak bardzo boisz się, że ktoś może cię zobaczyć, to dlaczego nie założysz jakiejś maski, hm? – przechylił głowę lekko w bok po czym jednym szybkim ruchem rozpiął swoją bluzę i zdjąwszy ją, rzucił na głowę nieznajomej.
- Nawet sobie nie myśl, że cię lubię. Chcę wrócić na festyn. I nie tylko ja. Załóż ją i naciągnij kaptur, to nikt cię nie rozpozna. Tylko się pospiesz, bo noc jest krótka. – dodał i spojrzał przelotnie na chłopaka obok.
- A jak nie masz pieniędzy to trzeba je jakoś załatwić. Musimy tylko znaleźć się w tłumie.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

„Ich niedoczekanie, BusziBuszi-san.”
Nie zamierzał sobie darować, prawda? Zero wzniósł wzrok ku koronom drzew i opuścił go gwałtownie, jakby ciężar zrezygnowania natychmiast zaczął sprowadzać go na ziemię. Na szczęście w porę zatrzymał swoje spojrzenie na marnej wysokości zaczepiających ich dzieciaków, oceniając ich zachowanie. U niektórych maski znacząco utrudniały ocenę ich podejścia, ale u tych, u których połowa twarzy wciąż była odsłonięta, można było zaobserwować drobne wargi, zaciskające się w wąskie linie.
No pewnie. Wszystkie pomniejsze duchy tego lasu są nam wdzięczne i jestem pewien, że wielu z nich nie chcielibyście poznać. ― Pokiwał poważnie głową.
Gadanie! To ludzie rządzą lasem!
Leslie nie odpowiedział. Jeszcze zanim dzieciak wydał z siebie ten zbulwersowany okrzyk, blondyn znów spojrzał na przyjaciela, dostrzegając bestialski błysk w jego oczach. Niejedna osoba na ten widok poczułaby się speszona faktem, że właśnie przed chwilą wypowiedziała słowa, których nie powinna była wypowiadać. Ale nie Vessare. Mimo całego szacunku, jakim darzył swojego przyjaciela, istniały aspekty, które pozwalały mu posunąć się o tak duży krok do przodu, o jaki posunął się Growlithe. Teraz, zamiast pozwolić, by jego własna mina zrzedła, wykrzywił usta w bardziej urzekającym grymasie. Chyba już dawno nie zdobył się na tak szczery uśmiech, od którego dało się wyczuć, że irytująca banda bachorów dookoła bynajmniej nie zdołała odebrać mu satysfakcji z dopieczenia kumplowi. Nie zamierzał długo chełpić się swoim małym zwycięstwem. Wciąż mieli w pobliżu problem, którego musieli się pozbyć, a skrzydlaty niewątpliwie chciał spędzić więcej czasu z białowłosym, mając do dyspozycji całą jego uwagę.
Też prawda. Może za rok przywitają nas z większym rozmachem. Nudzi mnie już taplanie się w studni tysięczny raz z rzędu. ― Pokręcił głową. Nie tylko to go nudziło. Gra aktorska też powoli zaczynała mu ciążyć, ale nie istniał żaden inny sposób, żeby je spławić. Był pewien, że gdyby tylko wyminęli dzieciaki, dorobiliby się długiego ogona. W tak upalny dzień nikt nie miał ochoty urządzać sobie bieganiny. No, poza nadpobudliwymi brzdącami, które świetnie się bawiły, mimo wzmożonego ryzyka dorobienia się zadyszki albo padnięcia z przegrzania.
Nagle spiął się, widząc zbliżającą się do Wilczura dziewczynkę. Powinna wiedzieć, jak Czerwony Kapturek skończyła w bajce dla dzieci, ale tym razem w pobliżu nie było dzielnego myśliwego, który ochroniłby ją przed paszczą bestii. W tym momencie Vessare'mu nie w głowie była przyszłość dziewczynki, a raczej to, że lada chwila ich doskonały plan miał runąć i zmusić ich do wymyślenia planu B. Nie podobało mu się, że dziewczynka wyciągała swoją drobną rękę w stronę O'Harleyh'a, ale zacisnąwszy palce, zdusił w pięści chęć odtrącenia jej.
Syon i tak okazał się szybszy.
„AU!”
Syon ― syknął niewyraźnie, wypuszczając jego imię przez zaciśnięte zęby. Zaraz odetchnął jednak głębiej, orientując się, że tym razem taka kolej rzeczy nie przeszkadzała mu tak bardzo, jak zazwyczaj. Zasłużyła sobie, ale blondyn i tak nie mógł powstrzymać się od zdawkowego przemknięcia wzrokiem po okolicy, jakby spodziewał się, że za moment zza drzewa wyskoczy jakiś nadopiekuńczy rodzic. Awantura murowana.
„Nie pozwolę ci się dotknąć.”
To Buszmen-san, na pewno nam pozwoli!
Mówiłem już. Sparzyliście się kiedyś? ― spytał, unosząc brew. Szybko zauważył, że dwójka dzieciaków pokiwała zgodnie głowami. ― Pewnie nie było przyjemnie, co?
Bolało ― odpowiedzieli chórem.
Jasnowłosy kiwnął głową, potwierdzając to wrażenie, ale nie powiedział już nic więcej, nie chcąc wcinać się w słowo dziewczynce, która zabrała się za podzielenie się z nimi zasłyszaną historią o duchu.
Miał cichą nadzieję, że pójdzie im dużo łatwiej, gdy już zyskają odpowiednią wiedzę o duchach tego lasu. Niestety. Dzieci lubiły podważać zdanie nieznajomych, bo tak powiedziała im mama. Szkoda, że rodzicielka skupiła się bardziej na dawaniu lekcji na temat duchów niż na wytłumaczeniu, że nieznajomi mogli być bardzo niebezpieczni.
„Nie-mo-żli-we.”
Resztki energii, jak za dotknięciem magicznej różdżki, uleciały z niego. Naprawdę nie miał siły na więcej tłumaczeń, kiedy młodzi raz po raz próbowali złapać ich za język. Starał się nie cofnąć do tyłu, kiedy dzieciak zbliżył się o krok, ale chcąc nie chcąc, spiorunował go wzrokiem, a nagły podmuch wiatru, który roztrzepał włosy wszystkim dookoła nie był dziełem zwykłego przypadku.
Nie podchodź.
Nie rozkazuj mi! ― pisnął, ale mimo tego nie ruszył się z miejsca, w momencie przenosząc zaabsorbowany wzrok na drugiego młodzieńca.
Anioł mógł cieszyć się spokojem przez chwilę. Nie zamierzał wtrącać się i sam przyłapał się na tym, że słuchał uważnie Syona, który umiejętnie darł na strzępy wszystkie teorie dzieciaków. Mimowolnie przytakiwał mu co jakiś czas, wyczuwając na sobie krótkie spojrzenia dzieci, które oczekiwały jakiegoś potwierdzenia albo doszukiwały się dziury w całym, chcąc wytknąć mu, że skoro jego towarzysz nie potwierdza tych teorii osobiście, na pewno muszą być fałszywe.
„Buszmen-san jest wyższej klasy duchem. Potrafi nawet otwierać drzwi.”
Musiał stłumić parsknięcie, a w zamian za to pokręcił nieznacznie głową.
Żeby tylko drzwi.
O. A co jeszcze? ― spytała Shira, starając się ukryć zainteresowanie pod maską lekkiego sceptycyzmu.
„A umie pisać na szybie straszne napisy palcem?”
Akira uratował go od odpowiedzi, która na pewno nie brzmiałaby przyjemnie w uszach dzieci. Była tylko wyjściowym planem B. Na szczęście po czasie okazało się, że ten wcale nie był potrzebny. Mieli sporo szczęścia, że prezenty zdołały przemówić do ich ograniczonych móżdżków.
Pewnie, Rumcajs. Jestem przekonany, że nie mają z nami szans ― mruknął, rzucając dzieciakom wyzywający uśmiech, ale te już zdążyły poderwać się do biegu, ślepo wierząc, że nieistniejący bogowie wysłuchają ich próśb.
Możecie już szykować nasze prezenty! ― rozbrzmiało z oddali.
Stróż odetchnął z niemałą ulgą i zmierzwił ręką włosy z tyłu głowy. Zsunął palce na kark i rozmasował go, chcąc pozbyć się niewidzialnego ciężaru, który osiadł tam podczas konfrontacji z małymi natrętami.
Tsk. Było blis-- ― urwał, czując dłoń na swoim ramieniu. Przekręcił twarz w stronę przyjaciela, a uczucie niepokoju oblało go potężną, lodowatą falą. ― Ej, co jest? ― Nie zastanowił się nawet przez chwilę, zanim zacisnął palce na jego ramieniu, odwodząc go od ewentualnego pomysłu odsunięcia się.
„Chodźmy gdzieś, gdzie jest chłodniej.”
Aż tak źle? ― Nie oczekiwał żadnej odpowiedzi, gdy zsunął uścisk dłoni do nadgarstka, by przewiesić sobie jego ramię przez kark. Dzień rzeczywiście był upalny, ale blondyn mimo całego wysiłku, nie odczuł słabości z tego powodu. ― Lepiej, żebyś wytrzymał aż dojdziemy do jeziora. I zdejmij to ― mruknął, ale zamiast czekać na reakcję, chwycił za pysk maski, by podciągnąć ją wyżej i odsłonić twarz albinosa.
Przysunął nieco chłodniejszy wierzch dłoni do piegowatego policzka chłopaka i od razu cofnął ją i wykonał gest, jakby usiłował coś z niej strzepnąć.
Ale się zgrzałeś. Parzysz. ― Tak samo jak fakt, że znowu jest za blisko? Wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby. ― Idziemy. Tylko uprzedź, gdyby się pogorszyło.

[...]

Kilka minut później znaleźli się na brzegu jeziora.
Usiądź ― rzucił, gdy zatrzymali się niedaleko brzegu w zacienionym miejscu. Osobiście dopilnował, by Growlithe ostrożnie opadł na równo przyciętą trawę. Wszędzie dookoła było wręcz chorobliwie czysto. Dopiero mając pewność, że białowłosemu nie grozi już upadek. Zsunął plecak z ramienia i oparł go na swoim udzie. Zdezelowana torba opadła niedbale na ziemię obok Jace'a, gdy tylko wyłowił z niej swoją koszulę. ― Zaczekaj chwilę.
Bez wyjaśnienia, które wydało mu się zgrubsza niepotrzebne, ruszył w stronę jeziora, a znalazłszy się odpowiednio blisko, brzykucnął i zanurzył lekko zabrudzony materiał w wodzie. Przyjemny chłód ujął jego dłonie, ale zamiast skupić się na brodzeniu w jeziorze, przebiegł wzrokiem po okolicy, gdy do jego uszu wdzierał się wszechobecny hałas. Ludzie nie tracili entuzjazmu, ale jego zdążył już nieco opaść. Świadomość, że w tej sytuacji nie chciał wymagać od niego za wiele, wreszcie zaczęła do niego przemawiać. Pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że słyszał ją jak przez megafon. Wszystkie jego plany zostały momentalnie odsunięte na bok.
Może i lepiej się stało. Hm, Zero?
Jasne ― wymruczał niewyraźnie pod nosem, bez większego entuzjazmu, choć prędko przyznał przed samym sobą, że niemal na pewno dobrze się stało. Zaczynał czuć się zbyt swobodnie, a od jakiegoś czasu to sprowadzało na niego same kłopoty.
Jesteś tu za długo.
Chlup.
Faktycznie.
Obejrzał się za siebie przez ramię, wykręcając materiał i dopiero wtedy stanął na równych nogach, przez krótki moment czując tępe pulsowanie w plecach od nachylania się nad taflą. Wyprostował się, pocierając ręką lędźwie i zaraz wrócił do przyjaciela, który, znając jego zachowanie, już pewnie zdążył odczuć znudzenie dziesięć razy.
Trzymaj i przyłóż ― mruknął, rzucając mu mokrą koszulę na nogi i przykucnął obok, opierając się ręką o ziemię, by przypadkiem nie stracić równowagi. W dwubarwnych tęczówkach niezmiennie migotał jakiś błysk niepokoju, który tylko czekał na zgaszenie zapewnieniem, że już wszystko w porządku. Przyglądał mu się z taką uwagą i powagą na twarzy, że zaczęło się to robić niekomfortowe. ― Kiedy ostatnio cokolwiek piłeś? Mogę pójść kupić wodę. Tylko daj mi ten portfel, nie dałem rady nikogo obrabować, a bogowie będą musieli się dziś obejść bez drobniaków. ― Kącik jego ust drgnął ledwo zauważalnie, ale nie pociągnął za sobą uśmiechu, gdy anioł wystawił rękę w oczekiwaniu na wręczenie mu przedmiotu.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spojrzała protekcjonalnie na rudego. Miała wielką ochotę wsadzić teraz ręce do kieszeni, tyle że koszula, którą na siebie założyła była ich pozbawiona. Gładka powierzchnia niebieskiego materiału zlewała się chwilami z tłem w postaci ciemnego lasu. Wielka szkoda, że nikt nie porozwieszał tu przypadkowo lampionów, to miejsce nabrało by niemal magicznego klimatu. A tak, było po prostu ciemno i nieciekawie. Chciała właśnie coś powiedzieć, lecz kiedy otworzyła buzię, dostała w twarz jakąś ciemną masą,a  to skutecznie uniemożliwiło jej mówienie.
Stała tak przez krótką chwilę nie widząc, co się przed nią dzieje. Wykrzywiła usta w grymas zastanowienia i skomentowała to głośnym: „Hm”.
Sięgnęła dłonią po bluzę i ściągnęła ją sobie z głowy zastanawiając się, czy to co słyszy, jest prawdą. Wyciągnęła przed siebie dłoń z przedmiotem i okazało się, że faktycznie ma do czynienia z bluzą chłopaka, a nie z rzeczą, która w zamierzeniu miała jej rozwalić twarz jeszcze bardziej.
- No proszę, jakiś ty miły~ - zaśmiała się melodyjnie i obdarzyła bo bardzo przyjaznym uśmiechem. Doskonale wiedziała, że to jest coś, czego chłopak najbardziej nie chciał by teraz widzieć z jej strony, a mianowicie wdzięczności.
Nie miała zamiaru był złośliwa, ale jeżeli już ktoś wykonał w jej kierunku jakiś przyjazny gest, wypadało przynajmniej podziękować. Co prawda gdzieś w głębi torby była jej zdobiona wilcza maska, bluza z kapturem, może nawet więcej niż jedna, a także kilka innych przydatnych rzeczy w takich sytuacjach. Nie spodziewała się, że będzie miała ochotę udać się w stronę festyny. Oczywiście w głębi serca bardzo by chciała, ale rozsądek brał górę i zakładała, że nie może tego zrobić, nie ważne jaki znalazł by się powód.
Nie była więc szczególnie szczęśliwa w środku, lecz na zewnątrz okazywała jedynie zadowolenie zmieszane z odrobiną szyderstwa i chowania się za maską: 'wcale-nie-jestem-miła-jestem-wrrr-grrr'.
Powoli założyła więc bluzę i wedle instrukcji, naciągnęła kaptur na twarz, tak że ledwo co było widać jej oko. Wyszczerzyła swoje perłowe zęby. Miała teraz gdzie schować swoje ręce i chyba z tego najbardziej się cieszyła.
- Pieniądze nie są problemem. - Dodała do ich konwersacji coś od siebie. Miała przy sobie nieco drobnych, pewnie wystarczyło by na jakieś przekąski i kilka atrakcji.
Odwróciła się plecami do nich i twarzą w stronę festynu obserwując migające w odbiciu jeziora światła.
- To jak, idziemy?
Kiwnęła na nich głową i zrobiła pierwszy krok w stronę gęstych zarośli starając się odtworzyć w głowie mapę tego terenu i najlepszą możliwą trasę.
- A tak właściwie, to jak się nazywacie?
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nemezis obserwował parkę, głaszcząc Gordona. Ten niezbyt ufnie przyglądał się dziewczynie, jakby coś mu w niej nie pasowało. Stał się napięty i bardzo ostrożny. Ogon miał nieruchomy i nawet skacząc wokół niego szczeniak, nie był w stanie wytrącić go z tego stanu. Zresztą on zawsze jest czujny i broni swojej rodziny. Jeśli coś mu nie pasuje, to nigdy nie odpuści. Ślepi nawet na chwile od niej nie odrywa. Jest jego głównym celem. Jeśli zrobi jeden nieodpowiedni ruch, psiak się na nią żuci. I nie będzie go interesować czy zginie. Dla niego ważna jest obrona.
Pieniądze? A po co? Przecież on tam nic nie chce kupować. Są tam jakieś atrakcje? Białowłosy nie wiedział jak może wyglądać taki festyn. Nie wiedział co tam się robi, jedyne co to domyśla się, że jego strój nie jest zbytnio odpowiedni. Nawet nie wie czy można tam wejść z psami. Inaczej nawet stopy tam nie postawi. Zapewne będzie muzyka i jakieś tańce. Nawet nie myślał o jedzeniu czy jakiś zabawach.
Zerknął na Yuu, jak nakładała kaptur na głowę, zastanawiając się czy zrobić to samo. A jak będą tam jacyś nieodpowiedni ludzie? Jak będą tam Ci z laboratorium? Nie pomyślał o tym wcześniej. Dlaczego idzie sam? Jak już to powinien z Growem On by wiedział. Zrobił krok do tyłu, przepełniony strachem. Nie wiedział co go tam czeka. Przełknął ślinę, wpatrując się przed siebie. Cholera, to może być strasznie nieodpowiedzialne. Mógł chociaż wziąć jakąś maskę. Całe życie się ukrywa, nie pozwoli by ktoś go teraz złapał, jednak sam nic nie zdziała. Zaczął się bać tego festynu. Po głowię zaczęły przechadzać najgorsze scenariusze. Zaczął się gwałtownie rozglądać. Znów popadł w paranoje.
- Szczur - odpowiedział szybko, gdy pojawiło się pytanie o imię. Nigdy nie powie prawdziwego. Nieliczni go znają i niech tak pozostanie. Nie będzie ufał byle komu. Pogłaskał Gordona, łapiąc głęboki wdech. Przestał być pewny czy chce się tam udać, ale to może być jedyna okazja. Zrobił krok do przodu, wziął Pottera na ręce. Przytulił go mocno, szukając jakiegoś rozsądku w głowie. Trzeba się udać na festyn. Założył kaptur na głowę. Teraz będzie bezpieczniej.

||Brak weny T.T||
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Aż tak źle?”
Uśmiechnął się pod nosem, dusząc w gardle lekceważące parsknięcie. Nie było tak źle. Nie, inaczej. Bywało gorzej, Leslie. Po prostu chciał odpocząć, bo nadmiar słońca i irytacja sprawiły, że Growlithe zajął się niewidzialnym ogniem. Czuł się, jakby czyjeś dłonie oparły się o jego plecy i pchnęły go nagle brutalnie, a on z rozmachu wbiegł z lodowiska na rozżarzone do czerwoności kawałki węgla, które w kontakcie z bosymi stopami zaczęły syczeć podrabiając odgłosy jadowitych węży.
Oddział S.SPEC nie był w stanie ukrócić jego życia, a ta cholerna ─ podniósł wzrok, przysłaniając oczy wyprostowaną ręką ─ kula gazu nieźle dawała sobie radę.
„I zdejmij to.”
Hm? ─ Zerknął na niego, ale ledwo dotarł spojrzeniem do twarzy towarzysza, od razu był zmuszony zamknąć powieki, gdy maska przesunęła się w górę, bałaganiąc mu i tak zmierzwione włosy. ─ Głupia spra ─ „wa” trafiło na ścianę. Jakby ktoś nagle przysłonił mu usta, których zresztą nie zamierzał jeszcze zamykać. Zamrugał i wreszcie mrużąc ślepia spojrzał z dołu na Lesliego, próbując dostrzec na jego twarzy jakiś jawny przekaz.
„Ale się zgrzałeś.”
Nic z tego, co?
Uśmiechnął się i spuścił nieco głowę, dotykając palcami miejsca, gdzie przed momentem przemknęła dłoń anioła. Faktycznie był rozgrzany. Nawet on to wyczuł, choć był przyzwyczajony do podwyższonej temperatury ciała. I jak zwykle nie miało to swoich efektów, tak teraz czuł buchające mu w twarz, kark, brzuch i nogi gorąco, wywołujące praktycznie niewystępujące u niego kropelki potu.
Jasne ─ rzucił pod nosem, odsuwając rękę od zaczerwienionego policzka. ─ Jak stracę przytomność to krzyknę, żebyś mnie nie łapał.

*

Złapał materiał nim ten zdążyłby upaść ciężko na nogawkę spodni.
Zmoczysz mi ubranie ─ syknął karcąco, kierując błyszczące od gorączki spojrzenie prosto w twarz przyjaciela. Dopiero po sekundzie zrozumiał co właśnie wyrwało się z jego gardła. Oparł rękę o twarz, jakby tym gestem skomentował najbardziej kretyński występ świata i potarł ją parokrotnie, z głośnym pomrukiem niezadowolenia.
Co ja chrzanię?
Lawrence poruszyła lekko ogonem, gdy wokół niej rozniósł się głośny pisk ekscytacji, a chwilę później opadły na jej szyję małe rączki i wielka głowa. Dziewczynka wtuliła się w owczarka podskakując i przyciskając do płaskiej piersi.
Kochanie, zostaw pieska. Może cię ugryźć! O Boże, nie. Nie rób tego. Marcie! ─ Kobieta podbiegła do dziecka i szarpnęła za jej nadgarstek. Dziewczynka krzyknęła, próbując przytrzymać się jeszcze wielkiej suki, ale matka okazała się bardziej zaradna w tej walce. Cóż. Przynajmniej Marcie przestała już wbijać rożek w pysk Lawrence, która z polityczną miną stała jak ją postawiono i czekała cierpliwie, aż dziecko odda jej wolność. Na dosłownie pół sekundy spojrzała tylko błagalnie na właściciela, ale ten zajęty był operowaniem mokrą koszulką Lesliego.
Nie mogłeś tego zmoczyć na sobie? Byłoby więcej zabawy. ─ Zmarszczył brwi, jakby faktycznie coś takiego rozważał i przyłożył materiał wpierw do policzka, a potem przemknął nim po zroszonym potem czole. Zwykle unikał wychodzenia w dzień, gdy przychodziło lato. To pierwszy raz od wielu lat, gdy postanowił wychylić krzywy ryj z nory przed zmierzchem. Tylko on był w stanie wstać z rana i wywołać tym konsternację u bogów, którzy nie wiedząc co czynić postanowili zesłać nieszczęścia.
Tak najłatwiej, co?
Zimne.
Growlithe... wróć. Syon zadrżał i spojrzał na Lawrence, która podeszła do niego i musnęła jego szyję umorusanym nosem. Jasnowłosy przyłożył dłoń do skóry, zgarniając palcami białą, praktycznie kompletnie roztopioną odrobinę loda. Przemknął spojrzeniem po opuszkach palców, które potarł o siebie, jakby dodawał do potrawy odrobinę soli.
Może jeszcze deser? ─ Uniósł spojrzenie i natrafił nim na wystawioną ku niemu dłoń. Nie chciał oddawać tego portfela. Ta zdradziecka część jego osobowości wrzeszczała, by trzymał wszystko przy sobie i nie oddawał, by pokazał kły i zaczął warczeć, dając wszystkim w okolicy do zrozumienia, że to jego teren, jego własność. Desperacja najwidoczniej tak się w nim zakorzeniła, że nawet wobec osób, które darzył choć szczątkowym zaufaniem, potrafił być wyjątkowo nieufny. Zacisnął jednak usta i przerzuciwszy sobie mokry materiał przez kark, wsparł się jedną ręką po boku, a drugą ─ unosząc biodra ─ sięgnął do tylnej kieszeni spodni, by wyciągnąć stamtąd skórzane cacuszko. Wsunął portfel w dłoń Vessare'a i oparł dłonie za sobą, by móc nieco odchylić się do tyłu i mimo rażących w oczy promieni zlokalizować jego twarz. ─ Dwie wielkie butle wody i gigantyczna porcja mrożących krew w żyłach lodów śmietankowych, których tak się nażremy, że gdyby nas wrzucono do Donghae, to byśmy poszli na dno. Swoją drogą... ─ Spuścił wzrok, bo nie był w stanie dłużej patrzeć w kierunku, w którego świeciło słońce. Przymknął powieki i uniósł dłonie, którymi sięgnął za siebie. ─ Zerżnęła opowieść z anime. ─ Nim opadł miękko na krótko przystrzyżoną trawę, ręce były już splecione z tyłu jego głowy. Czekanie na Zero będzie wymagało od niego dodatkowych pokładów cierpliwości, a to było u niego zakopane żywcem tak głęboko, że wydrążenie tego z ziemi momentami zakrawało o cud, jakiego nawet Wisła by się nie powstydziła.
I co ty sobą reprezentujesz, Grow?
Oparł kostkę o kolano drugiej nogi i mruknął coś marudnego pod nosem.
Był roztapiającym się pączkiem na środku Sahary. Bekonem na patelni. Generalnie czymkolwiek, co lada moment mogło wybuchnąć od środka z powodu ciśnienia. Przykre. Zwilżył spierzchnięte usta językiem i...
BUCH.
Kaszlnął, gdy Lawrence z rozmachu padła mu na brzuch, jak kłaniający się muzułmanin. Suka szczeknęła radośnie, wprawiając ogon w szybki ruch, ale widząc skrzywienie bólu na twarzy właściciela przechyliła łeb na bok i automatycznie spoważniała.
Ło – znów kaszlnięcie ─ Łokieć... ─ stęknął, wspierając się nieporadnie na łokciu i opierając drugą dłoń na szyi suki. ─ ... w moim brzuchu... Lawrence, złaź! ─ Naparł na nią mocniej, co odwołało ─  paradoksalnie ─  zupełnie odwrotny do zamierzonego efekt. Kły suki przemknęły delikatnie po jego nadgarstku, wraz z mokrym językiem, a ona sama z gardłowym pomrukiem jak u rozleniwionego kociaka podskoczyła lekko, opierając się łapami o jego tors i próbując władować swoje cielsko na sylwetkę właściciela.
Bogowie świadkiem, że tylko przypadkiem udało mu się wyciągnąć nogę i wbić kolano w bok Lawrence, spychając ją z siebie. Pchnął gwałtownie owczarka butem i trzepnął ją mokrą koszulką w grzbiet. Opadł ponownie na trawę z niskim charknięciem przewracając się z boku na plecy, jednocześnie wsuwając na oczy przedramię, by zasłonić się nie tylko przed promieniami, które były jak dopiero wynurzone z ognia pręty, dotykające jego skóry, ale i przed Zero, który nieubłaganie zbliżał się zaopatrzony w podręczny zestaw małego ratownika.
Było ich dwustu ─ oznajmił Growlithe, gdy tylko poczuł zapach Zero wystarczająco blisko, mając przy tym pewność, że ten go usłyszy. Uniósł wolną dłoń i wystawionym palcem wskazującym zakreślił w powietrzu niewielki okrąg, zginając tylko nadgarstek. ─ Otoczyli mnie. Na szczęście miałem przewagę liczebną, skopałem ich, no i się popłakali, krzycząc, że jeszcze tu wrócą. Niestety, nadal jest mi gorąco. ─  Uniósł odrobinę ramię i zerknął na Zero spod niego, marszcząc przy tym brwi. ─ Masz lody?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach