Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 6 z 14 Previous  1 ... 5, 6, 7 ... 10 ... 14  Next

Go down

Pisanie 19.03.17 19:27  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Wykrzywił usta; ostry kieł drasnął jego szorstką wargę. Bardzo długo wpatrywał się w oczy Yukimury. Zbyt długo. Połyskujące szkarłatem budziły grozę w bladym, nikłym świetle pomieszczenia. Czy czegoś w nich szukał? Czy coś w nich znalazł? Na pewno nie dawnego Neely'ego. Usta Shay'a były zaciśnięte w cienką linie; powieki przymrużyły oczy. Co nim kierowało? Oblizał zęby — prowokował go. Złote tęczówki wgłębiały się w ciemny mrok jego oczu, a lisie czarne źrenice badały granicę. Jak daleko potrafi się posunąć? Karasawa był spokojny. Zadziwiająco spokojny. Jedna brew powędrowała ku górze — zainteresował się, choć wzrok miał obojętny i zimny. Jakie to zabawne, kiedy u schyłku swojego życia dowiadujesz się, że jesteś chodzącym paradoksem. Do pewnego czasu sądził, że jest w stanie tylko odbierać czyjeś życia, ale widząc błyskające iskry w oczach byłego partnera, mógł pokusić się o stwierdzenie, że tym razem mu je podarował. Siła i zdecydowanie jakie biło z jego słów, kłóciło się z tym co zapamiętał. A pamiętał tylko puste, martwe oczy Yukimury spijające słowa z jego cienkich ust. I mimo iż czuł narastające zirytowanie, to nadal nie użył mocy na Nobuyukim. Wciąż słowny.
  — Gdybym miał serce, pewnie by mi pękło — wyrzęził przez zęby.
  Widział w jego spojrzeniu ból, nawet potrafił go zrozumieć, nie umiał go tylko odczuć. Śledził wzrokiem jego usta. Chłonąc z nich każda dawkę jadu podana jak na tacy.
  — To nasza ostatnia rozmowa.
  Te słowa obudziły zakopany gdzieś atawistyczny lęk. Tak obcy, że przeraził nawet Shay'a. Na ten krótki moment jego źrenice zwęził się, błyskając nieznanym złotym blaskiem, a potem znów zmatowiały nabierając dawnej obojętności. Krótka chwila, którą czujne oko Yukimury mogło z łatwością zauważyć.
  — Próbujesz być stanowczy. Udajesz twardego, aby nikt nie odkrył jaki jesteś wrażliwy.
  "A ty próbujesz udawać ludzkiego, aby nikt nie zauważył twojej niewrażliwości."
  Ależ perspektywa ich zachowań była sobie bliska.
  — Jeśli nadal zamierzasz mnie tak traktować (...)
  — Jak mogę ciebie tak traktować? — Brew drgnęła. — Mówisz mi to po tym jak miałeś wszystko czego tylko chciałeś? Żyłeś w luksusie. Daj spokój. Neely. Mówisz tak jakbym nie miał sumienia. Mam sumienie. Jest ono tylko.... bardziej selektywne.
  Po części to była prawda. Nigdy nie sprowadził na nich nieszczęścia. Nie traktował Nobuyukiego jak więźnia, nie trzymał go w najgorszych, brudnych dziurach zimnej Desperacji. W jakimś stopniu dbał o niego. Na swój chory sposób, nie pytając go o zdanie.
  — Nie jestem Twoją własnością. Nigdy nią nie byłem (...)
  — Twój parszywy język łapie mnie za słówka.
  Chrząknął i na chwilę uciekł wzorkiem gdzieś ponad jego ramię. Choć mógł oszukiwać innych, nie mógł oszukać siebie. Kiedy dłoń Yukimury wyrwała się z jego uścisku, rzucił mu krótkie zimne spojrzenie. Wyraźne, ciemne cienie pod jego oczami pogłębiły się, a bezlitosność tego wzroku podkreśliły w kącikach oczu płytkie zmarszczki, które nabył za swojego ludzkiego życia. Stał wciąż blisko kocura, z głową przytkniętą do ściany.
  A potem ten odsunął się od niego i Shay bardzo ostrożnie podążył za nim wzrokiem; w swój zwinny sposób szybko znalazł się przy kobicie. Karasawa odsunął się wtedy od ściany i poruszył barkiem, rozprostowując zastygłe mięśnie. Strzelił palcami i znów skierował swoje złote tęczówki w kierunku stojącej pośrodku sali dwójki. Zwęził swoje podłe źrenice i położył uszy na sztywnych, czarnych włosach. Ogon zakołysał się niespokojnie. Ruszył ku nim nie zwlekając na reakcję.
  Dziewczyna zdążyła zniknąć, a Nobuyuki zasiąść za stołem. Shay więc bez skrępowania zajął miejsce na przeciw niego. Ściągnął z pleców topór i położył przy krześle. Oparł się o oparcie. Oboje wymierzyli się stanowczymi spojrzeniami. Shay nie ruszył się. Długo siedział tak bezruchu jakby jego plecy przykleiły się do siedliska.
  — Powiedz to co leży ci na wątrobie.
  Jego ciało niespodziewanie się rozluźniło. Wzrok uciekł w bok, głowa obróciła się okazując zabrudzony policzek. Bił się z myślami. Zastanawiał się czy znów go okłamać czy powiedzieć prawdę? Możliwe. Jednak nim zdążył uchylić wargi poczuł ból. Ból który pojawił się zbyt późno ale zapiekł tak samo straszliwie jak zawsze. Defekt używania hipnozy. Pierwszy ruch wykonał w kierunku serca, ale szybko orientując się kaszlnął nieudolnie i zasłonił usta dłonią, jakby próbując ukryć nagły grymas na swojej twarzy. Ukryć przez białowłosym prawdziwą przyczynę bólu.
  — Po prostu chce abyś tu był, to takie trudne? — Wyglądało to, jak wyrzucał z siebie słowa, zmagając się z potężnym oporem wewnętrznym — Chce abyśmy wyrównali nasze szale.
  Wypowiedział z trudem. Wciąż zasłaniał usta; ręka tłumiła dźwięk wydobywających się słów.
  — Zresztą za dużo gadasz — dodał i obrócił złotą lisią tęczówkę na jego postać. Pionowa źrenica zastygła w bezruchu.
  Wydawać się mogło, ze Shay unika tematu. Uważał go za wrażliwy? To wiedział tylko on.
  Opuścił dłoń w monecie kiedy podeszła do nich kobieta, kładąc pełne talerze jedzenia. Ucisk w jego sercu puścił. Zmienił pozycję, choć poruszał się słabo, ale nie pozwalał tego po siebie poznać. Ból fizyczny czy mentalny — za każdym razem jest zaskoczeniem. Shay zawsze starał się unikać min lądowych. Unikać przywiązania. Na to jest wyczulony, ale o bólu nie wie się nic póki nie dopadnie. Wizja odejścia Nobuyukiego nie pozwalała mu się skupić. I choć mógł teraz zmusić kota do wszystkiego, nie zrobił tego. Zaczął się z nim liczyć. Choć jego wewnętrzna duma nie pozwalała się do tego przyznać. Nawet przed samym sobą.
&emps; Spojrzała swój talerz. Górna warga zadrżała mu lekko w niesmaku, ukazując ostry kieł.
  — Przechodzisz na dietę? — zakpił.
  Przeniósł wzrok na Nobuyukiego. Poczekał aż ten zacznie jeść pierwszy. Obserwował go chwilę i szybko poszedł w jego ślady. Był głodny. Potrzebował pożywienia.
  — Powiedz mi Neely — przeciągał bełkotliwie sylaby — CATS upada, że pałętasz się i szukasz dorywczej fuchy? — zapytał swoim charakterystycznym sparszywiałym, obojętnym tonem. Wzrok wlepił w talerz. Ściągnął potargane rękawiczki i położył je obok talerza. Potarł szorstkimi dłońmi o siebie, od bardo długiego czasu pozbywając się materiału. Jego skóra na rękach była pokryta bliznami — jasnymi i długimi. Nie uzyskując odpowiedzi wymierzył mu dzikie zwierzęce spojrzenie.
  — Wyrównanie rachunków?
  Cisze podkreśliły głosy facetów z boku i donośny baryton Dżelarda. Jego papuga zaskrzeczała w tle.
  Shay doskonale wiedział co wydarzyło się tu kilkanaście miesięcy temu. Kiedy tylko jego myśli skoncentrowały się na organizacji DOGS, oblizał wargi. Pochwycił w palce spory kawał mięsa. Szybko zatopił w nim zęby i wyszarpał z masy solidny kawał. Palce pokryły się tłuszczem, ale nawet się tym nie przejął.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.03.17 21:43  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Pewne rzeczy można wyćwiczyć, jak: ruchy ciała i gesty. Inne można zaplanować z wyprzedzeniem, jak słowa, które czasami specjalnie starannie dobieramy, by tylko zapunktować u swojego rozmówcy i wywrzeć na nim chociaż szczątkowe  wrażenie. Ale oczy? Mogłoby się wydawać, że one są wyjątkiem od reguły i nie dają się podporządkować, nad mową spojrzenia nie da się perfekcyjne panować. Neely doskonale to wiedział, dlatego tak często odwracał głowę gdzieś w bok, próbując choć w małym stopniu zatuszować emocje, które można było wyczytać bez problemu, jak z otwartej księgi. Niby mówi się, że to kłamcy nie patrzą w oczy, choć w tej sytuacji to stwierdzenie nie zdawało egzaminu, bo powód dla którego białowłosy wymijał niektóre spojrzenia Shaya był zupełnie inny — nie chciał, by Lis dowiedział się, że mimo tej całej niechęci, którą do niego pałał w jego wnętrzu znajdowały się również te pozytywne emocje, bo nie można było powiedzieć, że te kilka miesięcy z Karasawą były dla członka gangu CATS niczym. Były czymś dziwnym, co wcale nie tak łatwo było jednoznacznie określić.
Bacznie go obserwował, a myśli w jego głowie zaczęły się kotłować, jakby zaraz miały rozpocząć bieg i zacząć wyprzedzać się. Czasami miał wrażenie, że sam za nimi nie nadąża, że bez problemu wymijają go i umykają mu. Starał się nie mrugać, jakby chciał się wyprzeć całej swojej niepewności, która gdzieś głęboko zapuściła swe korzenie.
Podobno wzajemne wpatrywanie się w siebie z tak bliskiej odległości mogło być równoznaczne z doświadczaniem wielkiej bliskości. Nobuyuki starał się dostrzec głębię Shaya i odwrotnie. Jak to komicznie wyglądało! Niby wystarczy chwila, by móc bez problemu odczytać uczucia drugiej osoby — o ile obydwie osoby są ze sobą silnie połączone. Jak było w tym przypadku? Przemilczmy tę kwestię, z pewnością żaden z nich nie odważyłby się podjąć tematu ich wzajemnego „połączenia”, bo nie oszukujmy się, jakoś połączeni byli, w ten dziwny i niezwykle pokrętny sposób.
„Gdybym miał serce, pewnie by mi pękło.”
Uśmiechnął się nikle, choć bez problemu można było zauważyć, że to jeden z tych wymuszonych, niechętnych grymasów, które tylko udawały szczery uśmiech, a w tym przypadku robiły to bardzo nieumiejętnie.
Gdybyś miał serce, to już dawno bym się na Ciebie rzucił, wyrwał Ci je, a później postawił u siebie w pokoju na półeczce, jako ozdobę. Ale nie martw się, załatwiłbym jakiś piękny słoiczek z kokardką, bo przecież nie śmiałbym trzymać takich relikwii w byle czym. — Specjalnie porównał wcześniej wspomniany narząd wymordowanego do świętości, jakby próbował mu dopiec, chociaż trochę. Lis z pewnością już zdążył się przyzwyczaić do docinek Kota, które były jedynie oznaką tego, że Shay nie jest mu do końca obojętny, bo przecież nie marnowałby sił i czasu na wymyślanie „pocisków” na kogoś, kogo miałby w głębokim poważaniu.
Przeraził sam siebie, bo faktycznie zaczął dostrzegać, że w wielu sferach traktuje Takahiro inaczej niż innych. A jeszcze niedawno tak się zapierał rękoma i nogami... A teraz? Sam nie wiedział co o tym myśleć, czuł jak mu głowa pulsuje od nadmiaru informacji i wrażeń.
Nadal go obserwował, a moment, w którym dostrzegł — w jego do tej pory bezwzględnych ślepiach — nieznajomy lęk zdziwił nawet jego, choć poczuł się jak zwycięzca. Lubił to uczucie i nie zamierzał z niego rezygnować zbyt szybko.
Przewidywalność osobowości — sprawiała, że zazwyczaj Nobuyuki był w stanie domyślić się, jak Shay, którego już trochę zdążył poznać, zachowuje się w konkretnych sytuacjach — teraz zniknęła, kiedy Lis został narażony na coś nieprzewidywalnego. W takich momentach ginęła pewność, a narastało mentalne zachwianie, osobowość zaczyna grzechotać, jakby w środku został sam szkielet.
„Próbujesz być stanowczy.”
Próbuję być szczery do bólu, w końcu mi też na Tobie zależy. — Ostatnie słowo z trudem mu przeszło przez gardło, jakby sam nie był pewny, czy było najprawdziwszą prawdą, czy kolejnym wykwintnym kłamstwem. Zawahanie w jego głosie można było usłyszeć bez problemu. — To zabrzmiało jak oskarżenie. Zostałeś kiedyś o coś oskarżony? Wiesz jak czuje się ktoś, komu przypisuje się coś, czego w rzeczywistości nie zrobił? Powtórzę ostatni raz, jestem wobec Ciebie szczery w stu procentach, Ty też mógłbyś przestać kręcić. Rozmawiamy w cztery oczy, nikt się nie dowie, że na chwilę pozbyłeś się maski zakłamanego skurwysyna, przysięgam. — Nieumyślnie delikatnie zahaczył o przeszłość Shaya, dodatkowo wytaczając przeciw niemu kolejne słowa, które po kolei wbijał w niego, jakby bawił się igłami.
Dobra, masz rację, nie było mi z Tobą źle. Nie było. — Podkreślił te słowa, by mieć pewność, że informacja z łatwością dotarła do łba rozmówcy. — Zadbałeś o wygody, to prawda. Fizycznie czułem się jak młody bóg. Ale moja psychika... zostawiłeś na niej ślad, „pamiątkę”, której wolałbym się wyzbyć, ale nie potrafię. Przez długi czas byłem wrakiem. Był moment, w którym rozważałem skończenie ze sobą. Chciałem się zabić. Zgadnij przez kogo. — Oskarżenie bez problemu wypłynęło mu z ust, nawet nie zawahał się przez chwilę. Mówił prawdę, choć z tym samobójstwem może trochę przesadził... Wskazał na niego palcem, jak rodzic, karcący swoje dziecko. — Ty mi to zrobiłeś, to dlatego tak trudno jest mi Cię zrozumieć. Nie mam pojęcia co może kierować takim... kimś. — Powstrzymał się od kolejnego przekleństwa, choć bardzo chciał go obdarować kolejnym, wyśmienitym epitetem. Westchnął ciężko, a jego zaszkliły się, jakby miały za chwilę uronić kilka słonych łez, które z zadziwiającą szybkością spłynęłyby po jego obitym policzku. Ale powstrzymywał się, wciąż starał się być twardy. Skoro Shay potrafił utrzymywać swoją obojętną maskę tak długo, to on nie mógł być gorszy.
Zmierzył Lisa spojrzeniem, gdy ten dostał ataku kaszlu. Mimowolnie uniósł brew ku górze. Zainteresował się.
Hej, hej, nie umieraj przedwcześnie, bo ja też chcę się przyczynić do Twojego upadku. Zasmakujesz własnej broni. Co, zapomniałeś, że obusieczny topór ma dwa ostrza? Z łatwością możesz zranić sam siebie. — Znów przemawiała przez niego nienawiść, którą nie tak dawno udało mu się stłumić. Tym razem postanowiła zaatakować nieoczekiwanie, znienacka. — Mówię ile chcę, co chcę i jak chcę. Spróbuj mi dorównać. No proszę, odpowiedz mi na wszystko, zawsze myślałem, że jesteś lepszym rozmówcą. Nie pamiętasz jak nam się „dobrze” rozmawiało? Ach, wtedy byłeś taki wygadany. Brakuje mi tego starego Shaya, który nie bał się mi odpowiadać, który nie srał w gacie jak pierdolony bachor. — Zaczepił kłem o wargę, a następnie oblizał ją koniuszkiem języka. Może przesadził, sam nie był tego pewien. Pewne było to, że w swoich działaniach miał jakiś większy cel. Chciał zmusić Karasawę do mówienia i pokazać mu, że nawet bez hipnozy można się dogadać z drugą osobą? Może chciał usłyszeć od niego jedynie słowa przeprosin? Albo miał w tym zupełnie inny, przyszłościowy cel? Miliony opcji, a tylko jedna była tą prawdziwą.
Skupił się z powrotem na jedzeniu. Na widelec nabił kawałek mięsa, które po chwili wrzucił sobie do paszczy. Przełknął je szybko, by móc wziąć trochę sałaty, w której wciąż było kilka liści pokrzywy. Pospiesznie wrzucił je sobie go buzi, oczywiście zaraz po tym łapiąc za brudną szklankę i upijając kilka łyków wody.
„CATS upada, że pałętasz się i szukasz dorywczej fuchy?”
Powiedz mi, Shay — przeciągnął sylaby, niemalże perfekcyjnie naśladując to, co Lis sam przed chwilą zrobił. — Aż tak beznadziejnie samotny się czujesz, że wciąż za mną łazisz, śledzisz mnie i próbujesz traktować mnie jak swojego giermka? Wyrównanie szali? Muszę powtarzać, że znów brzmisz niesamowicie żałośnie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.17 20:36  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Gwar za ich plecami wzmógł się. Głośny szpakowaty mężczyzna zaczął klnąc na wielkoluda, który swoim ciałem szybko osłonił jego chudego kompana. Jednak bukiet pełnych fascynacji słów szybko przerodził się w niemy bełkot — Dżelard umiejętnie wykręcił gadule ręce. Ten tylko coś wykrztusił, jego twarz szybko nabrała purpury i znalazła się na blacie — déjà vu z ostatnich kilku godzin. Drugi facet wstał aż z krzesła i spróbował rozejmu, ale ochroniarz nie zamierzał szybko odpuścić tej dwójce.
  Shay dłuższą chwilę przyglądał się temu teatrzykowi z obojętnym wyrazem twarzy. Był trochę znudzony. Dokładnie jak widz rozczarowany końcówką filmu. Przesunął dotychczas nieruchomy wzrok na Nobuyukiego, jakby sprawdzając czy ten nadal przy nim siedzi, choć monolog jaki mu urządził, przecież mógł być wystarczającą odpowiedzią. Wydawało się, że go nie słuchał, że się wyłączył. Ale to nie prawda. Każde słowo odbijało się od ścian jego czaszki i wracało jak echo minionego dnia.
  Milczał. Siedział oparty o drewniana dyktę siedliska, z łokciami przytwierdzonymi do blatu. Mokre palce wciąż trzymały mięso. Dopiero teraz zauważył, że Neely używa widelca. Złota tęczówka z wyważeniem obserwowała jego precyzyjne ruchy. Przypomniał mu się dom. Nie ten, którym mógł nazwać norę w tej spelunie. Dom. Duży z ogrodem, w środku miasta. To wspomnienie na krótką chwile spowodowało, że oczy zaszły mu mgła. Wydały się nieobecne. Kiedy uciekł od swoich ludzkich przyzwyczajeń? Kiedy poddał się zwierzęcym instynktom? To nie było ważne. Ważniejsze było z jaką precyzja potrafiło uszczypnąć go dawne życie, o którym jego umysł powoli zapominał. Zatracał się. Gubił w nowych emocjach. To go pogrążało i coraz bardziej zbliżało do bezdusznej zwierzyny.
  Nie dało się ukryć, że sama wzmianka o sercu spowodowała, że mężczyzna zmierzył białowłosego lodowatym wzrokiem, a zmarszczka na jego czole pogłębiła się. Ale wciąż milczał. To było do niego niepodobne. Na co czekał? Czemu zwlekał? Kolejne ostre psie zęby zatopiły się w soczystym mięśnie. Tłuszcz poplamił mu podbródek, ale szybko przesunął wierzchem dłoni po szorstkich ustach. Odchylił głowę i uchylił wargi. Kły zabłyszczały w świetle neonówki.
  — Byłeś kiedyś oskarżony?
  Sine powieki Shaya opadły na tęczówki, by po chwili uchylić się wąsko.
  — Byłem oskarżony. Ale nie bezpodstawnie.
  Powiedział w końcu i położył kawał kości na talerzu. Oblizał pobudzone palce. Jego głos brzmiał niesamowicie spokojnie. Zbyt spokojnie w przeciwieństwie do słów jakie usłyszał jeszcze parę chwil wcześniej z ust białowłosego. Sięgnął po chusteczkę i wytarł pozostałość tłuszczu w papier. Nadal na niego nie spojrzał.
  — Wiem jak to jest być samemu w ciemnej celi, bez swoich najcenniejszych rzeczy. Wśród głosów, które dobiegają cię zewsząd, próbują wyprowadzić z równowagi. Namawiają. Ale nie chcesz ich słuchać. Po prostu czekasz. Czujesz jak ściany się kurczą. Dzień za dniem. Słyszysz kroki nadchodzącej egzekucji, bo właśnie dla niej żyłeś te ostatnie godziny. Aby przywitać ją i uścisnąć rękę z jej gospodarzem. Ze śmiercią.
  Mówiąc zakładał rękawiczki na swoje dłonie. Nobuyuki bardzo łatwo mógł porównać tę wypowiedź do tego co czuł podczas kontroli serwowanej przez lisa. Shay wydawał się być tego świadomy, choć nadal nie odważył się podnieść wzorku. Wydawał się niesamowicie zajęty naciąganiem materiału na palce.
  — Ale każdy zasłużył na to czym został obdarowany. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Ty miałeś być moją bronią. Sprawowałeś się niesamowicie dobrze, ale twoja wola przeżycia i wolności... — skrzywił się i syknął, jakby klną pod nosem. Złote, lisie tęczówki uniosły się i spoczęły na twarzy wymordowanego. — Zniszczyły to. Nie chciałem dla ciebie źle. Ale jesteś niesamowicie irytującym obiektem, który potrzebuje być w ciągłym centrum.
  I dlatego ciągle za nim łazisz? Przestań pieprzyć.
  — Przez długi czas byłem wrakiem. Był moment, w którym rozważałem skończenie ze sobą. Chciałem się zabić. Zgadnij przez kogo.
  — Przestań pieprzyć. Zbyt bardzo kochasz życie aby odebrać je sobie samu. Nigdy nie uwierzyłbym w twoje samobójstwo.
  Lodowaty wzrok przeszywał teraz kota na wskroś. Twarz nie wyrażała żadnych emocji. Ściągnięte usta i stalowe spojrzenie. Utrzymał je bardzo długo.
  Bał się tego uczucia, które kazało mu tu wrócić. Po niego. Może faktycznie kłamstwo to jedyna rzecz jaką potrafisz teraz zrobić? Okłamać siebie. Jakie to byłoby łatwe.
  — Próbujesz wyciągnąć ze mnie coś co nie istnieje. To niebezpieczna gra, bo czasem takie rzeczy potrafią wymknąć się spod kontroli.
  — Hej, hej, nie umieraj przedwcześnie, bo ja też chcę się przyczynić do Twojego upadku. Zasmakujesz własnej broni. Co, zapomniałeś, że obusieczny topór ma dwa ostrza? Z łatwością możesz zranić sam siebie.
  Pochylił się nad stołem. Przedramiona oparł o blat. Przysunął się. Pchnął swój pusty talerz z wielkim rozmachem — ten zatrzymał się na krawędzi, prawie spadając. Zmrużył oczy. W kąciku ust czaił się ciemny uśmiech.
  — Czego ode mnie w takim razie chcesz? Prawdy? — Uniósł brew i parsknął, zęby podkreśliły szyderczy wyraz tego pytania. — Wciąż jestem tu i proponuje ci pokój. Powiedziałem, że nie chce cię kontrolować i chce abyś do mnie wrócił. Oczekujesz, że wyśle ci jeszcze zaproszenie pocztą? Ciągle chcesz wiedzieć czemu tu jestem. Powiedzmy, żeby mieć cię na oku, bo jesteś ważnym obiektem, który zainteresował mnie swoją wolą życia. Potrzebujesz więcej powodów? Jesteś jak dziecko, które nauczyło się nowego słowa. Mam nadzieję, że wyrośniesz z tej fazy patrzenia na ludzi z góry. Że zmądrzejesz. I zaczniesz dawać drugie szanse.
  — Aż tak beznadziejnie samotny się czujesz, że wciąż za mną łazisz, śledzisz mnie i próbujesz traktować mnie jak swojego giermka? Wyrównanie szali? Muszę powtarzać, że znów brzmisz niesamowicie żałośnie.
  To była chwila. Uśmiech podkreślił ciemny cień rzucany przez jego grzywkę. Shay opuścił łeb. Mogło się wydawać, że lada moment wybuchnie śmiechem, ale to się nie stało. Chwila się przeciągała. Białe ścięgna podkreśliły kości policzkowe — zaciskał zęby. Kiedy unosił podbródek, robił to niesamowicie powoli. Jego wzrok bardzo łatwo dało się porównać do zimnej, kamiennej płyt nagrobkowej — przerażał swoją ukrytą pustką, ale nie to rzuciło się kocurowi w pierwszej kolejności. Oczy Shaya poczerwieniały, a wymordowany wyprostował się i odchylił głowę. Pomimo iż ukrywana, nieokiełznana wściekłość malowała się na jego twarzy, to jednak w następnej sekundzie wydawał się odzyskać zdrowy rozsądek. To było widać w jego przeszywającym zimnym spojrzeniu. Usta zadrżały, ale nie poruszyły się w żaden dźwięk. To stało się zbyt szybko. Czerwień jego tęczówek opadła. Złoto w jego oku zaiskrzyło swoim blaskiem. Obrócił wzrok w stronę baru. Sytuacja się uspokoiła. Widać było malujący się na jego twarzy zmieszanie, który szybko zatuszował słowami:
  — Zamknij się. Nic o mnie nie wiesz – warknął. Czuły punkt. Neely wiedział w co celować.
  Krzesło zazgrzytało, odsunęło się od stołu, a wysoka postać lista wstała.
  — Nie podejdziesz mnie tak łatwo, Neely.
  Od samego początku, chciał z nim tak zagrać? Doprowadzić sytuacje tak, aby Shay użył ostatecznie swojej mocy i złamał dane słowo? Prawie się udało.
  Szczupłe palce objęły rękojeść topora i uniosły go. Spojrzał na Nobuyukiego z góry. Jakby na niego czekał. Ale to mogło się mu tylko wydawać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.17 20:39  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Zamglone spojrzenie biomecha przesunąło się po fragmencie budynku kasyna, który po godzinie wędrówki zamajaczył na horyzoncie, najpierw w charakterze niewyraźnie zarysowanych kontur, a później - po pokonaniu odpowiedniej ilości kroków – ukazał się dwóm najemników w całej swojej okazałości. Był w zasadzie jednym z masywniejszych budowli w tej okolicy, zatem z łatwością można było go zlokalizować, bo znacznie się wyróżniał się na tle sobie podobnych, mizerniejszych i bardziej obskurnych.
Pogoda była, jak na pustynne klimaty przystało, do dupy. W powietrzu unosiła się duchota i dodatkowo słońce majaczyło w jednym z najwyższych punktów na pochmurnym firmamencie, wypruwając z jej mieszkańców sukcesywnie siłę i ochotę do życia. Wieczny otarł pot z czoła i zaczesał niesforne, przydługie kosmyki do tyłu, czując mimowolnie ulgę, kiedy znacznie zbliżyli się do celu swojej podróży. Na szczęście po drodze obyło się bez żadnych komplikacji. Żadne zmutowana bestia, ani tym bardziej zdziczały Wymordowany nie wszedł im w paradę.
Zerknął kątem oka na rudzielca, który taszczył za sobą omdlałe truchło Psa pod pretekstem upewnienia się, że mężczyzna szedł tuż za nim, choć wyraźnie słyszał szelest piasku, uginającego się pod ciężarem podeszwy jego ciężkich buciorów. Obnażył zęby w okropnym uśmiechu.
Pomóc, hm? Wyglądasz na zmachanego — zadrwił. Och, Yury z pewnością nie byłby sobą, gdyby nie rzucił w kierunku Pradawnego jakiekolwiek komentarza, nawet jeśli takowy miał przybrać charakter zwykłej, ludzkiej złośliwości i nie miał nic wspólnego z troską w pełni znaczenia tego słowa. Czy chciał mu zagrać na nerwach, czy też nie – było w tym wypadku kwestią sporną, zresztą nie tym się kierował, wypowiadające te słowa. Od chwili, kiedy wyszli z lasu, kierując się wprost do lokalu zleceniodawczyni, nie zmienili ze sobą chociażby pojedynczego słowa, zatem przeciągająca się w nieskończoność cisza zaczęło go powoli drażnić. Zresztą tak samo jak suchość w gardle, gorąco palące skórę i przede wszystkim oko – postępująca jaskra ograniczała mu pole widzenia do zbędnego minimum.
Zatrzymał się w końcu przed wejściem. Zanim nacisnął na klamkę, by wejść do środka jak człowiek, zacisnął mocniej usta na filtrze papierosa i zaciągnął się nim. W momencie, kiedy dym uleciał mu z ust, otworzył drzwi.
Szukamy właścicielki — powiedział w miarę poważnym tonem, trzymając używkę między palcami. Przesunął wzrokiem po lokalu, wchodząc wreszcie do środka. Zatrzymał je na dobrze znanym mu mężczyźnie, przez co wargi rozszerzyły się w szerszym uśmiechu. Nawet parsknął w geście rozbawienia. I to było by na tyle z uprzejmości. Pierwsze interesy, potem przyjemności. — Mamy dla niej przesyłkę – uściślił, kiedy Shane’a w końcu wtoczył się do pomieszczenia, wraz z parodią żyrafy. Pracownicy kasyna, o ile takowi znajdowali się w tym pomieszczeniu, z pewnością znali tożsamości ciemnowłosego Wymordowanego. W końcu nieźle zalazł im za skórę…
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.17 21:51  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Shane milczał praktycznie całą drogę, nie racząc się odezwać do Wiecznego. Poczucie obowiązku nijak zmusiło go do podtrzymania dobrej relacji ze świeżo upieczonym kolegą, z którym będzie musiał się użerać przez jakiś czas u władzy. Niósł Kirina sam aż do kasyna, nie prosząc biomecha o pomoc. Po cholerę. Dziadek jeszcze mu na zawał padł i musiałby nieść dwa truchła.
Słysząc złośliwość Yury'ego, nawet nie zareagował. Po prostu puścił durną uwagę mimo uszu, denerwując go tym samym jeszcze bardziej. W końcu on należał do typów dość niecierpliwych, a Shane lubił podobnych dźgać między żebra, sprawdzając reakcję.
Weszli do kasyna w trakcie czyjeś przepychanki zdań — jakiś lisi koleś z jakimś kotowatym typem ostrzyli sobie nawzajem pazurki, miaucząc na siebie niczym niesforne kotki. Zrzucił z pleców Kirina, zerkając czy facet jeszcze słodko śpi. Na szczęście droga minęła im spokojnie, bez większych szaleństw.
Obrzucił dobrze mu znane pomieszczenie wzrokiem. Spory kawałek czasu temu siedział przy stole wraz z Tyrellem i Marceliną omawiając warunki zlecenia. Lokal od tamtego czasu stanął na nogi, a obskurne, zdemolowane wnętrze na nowo zyskało swoją świetność – o ile, o świetlistości lokalu można mówić na Desperacji. Kątem oka przyjrzał się swojemu towarzyszowi, który na krótką chwilę ulokował spojrzenie w krupierze kasyna. Drwiący uśmiech na ustach Wiecznego, zasugerował Pradawnemu, że tych dwóch musiało się znać, jednak nie zamierzał w żaden sposób okazywać własnych domysłów. W końcu mogły być chybione.
Przeszedł się po kasynie, wsuwając dłonie do kieszeń spodni i rozglądając się za twarzami, które były mu lepiej znane niż te dwie. Cholera wiedzieć skąd tych dwóch przywiało i jak orientują się w sprawie. Ostatnim razem kiedy raczył przekroczyć próg zdemolowanego lokalu śladu po nich nie było. Obecnie nowe zapachy, jakie zdążył zarejestrować, nie przypominały mu niczego z tamtego dnia.
Nim zdążył zadać pytanie o Marcelinę,  Żur wyprzedził go. Nie miał mu tego za złe, wręcz przeciwnie. Nie miał ochoty rozmawiać z tamtą dwójką. Podszedł do baru, zauważając postawioną butelkę z jakimś alkoholem. Widocznie Dżelard nie zdążył jej jeszcze sprzątnąć. Nalał sobie trochę do szklanki, upijając łyk. Przyjemnie gorzki smak rozgrzał jego gardło, przypominając o jego ukochanej. Whisky.  Odstawił szklankę i pomasował sobie palcami skroń.
Przyszliśmy się rozliczyć. Marcelina nas oczekuje — dodał dla wyjaśnienia. W końcu wparowali tutaj jak do siebie, rozporządzając się po lokalu. No cóż. Uwarunkowane było to tym, że kobieta poprzednio bardzo dobrze ich ugościła, czemu tym razem miałoby być inaczej, skoro jedna z jej zwierzyn siedziała pod ścianą nieprzytomna?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.04.17 14:05  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Nawet nie zwracał uwagi na to, co działo się za jego plecami, a coś w miarę ciekawego — lub po prostu skupiającego uwagę innych — musiało się dziać, skoro nawet Shay zaczął obserwować „przedstawienie”. Jego mina raczej nie wskazywała na to, by dobrze się bawił, podczas trwania „seansu”, w którym główną rolę grał Dżerald. Nobuyuki nawet na chwilę nie spojrzał w tamtym kierunku, bo doskonale wiedział, że właściciel tej dużej, tłustej i wiecznie skrzeczącej papugi spuści łomot podpitym awanturnikom. To tak jakby wrzucić kilka małych mysz do terrarium z wielkim, wygłodniałym wężem — wynik takiego starcia byłby wszystkim znany.
Mrugnął kilka razy energicznie ślepiami, podsuwając się wraz z krzesłem nico bliżej stołu. Pochylił się do przodu, sprawiając, że jego klatka piersiowa na chwilę zetknęła się z drewnianym blatem. Wsparł się na łokciu, odkładając widelec na bok z tym charakterystycznym dla sztućców brzdękiem, jednak wskazujący palec leniwie wodził po jego lekko zardzewiałej końcówce. Neely drugą dłonią pochwycił swoją twarz, delikatnie rozmasowując obity policzek, który wciąż był lekko fioletowej barwy. Podczas przeżuwania zieleniny zaczęła go trochę boleć szczęka, więc postanowił, że zrobi sobie krótką przerwę. Ale na Shaya wciąż patrzył, nie spuszczał z niego swojego spojrzenia, a momentami mogłoby się nawet wydawać, że jego wzrok próbował na chama wedrzeć się do wnętrza lisa i dość chaotycznie przeszukać je w celu znalezienia odpowiedzi na nurtujące pytania, choć nie tylko. Fajnie by było gdyby przy okazji znalazł jakąś instrukcję obsługi tego oszołoma, bo straszliwie irytowało go to, że niby trochę go dobrze znał, ale nadal nie potrafił zrozumieć czym ten ciemnowłosy wymordowany się kieruje.
Zimny wzrok Karasawy uderzył w kocura z niesamowitą siłą, aż miał ochotę odwrócić się gdzieś w bok, by choć na chwilę odwrócić się od tego nieprzyjemnego, mrożącego spojrzenia. Momentalnie dostał gęsiej skórki, jakby fala czyjegoś lodowatego, obcego oddechu została skierowana prosto na niego. Nieprzyjemne uczucie wytrąciło go ze skupienia. Przymknął na chwilę oczy, uznając, że to jedyny sposób by z honorem wyjść z tej sytuacji i uwolnić się od przeszywającego spojrzenia swojego rozmówcy. W tym momencie w głowie Nobuyukiego myśl ponowniei rozpoczęły swój bieg, a on próbował je wszystkie pochwycić i zapanować nad nimi. Dłoń, która wcześniej masowała obrzęknięty policzek zaczęła powolnym ruchem pocierać skroń. Bóle głowy powróciły — Neely pierwszy raz brał udział w dyskusji, w której musiał planować każdą ze swoich akcji, nie mogąc sobie pozwolić na nawet najmniejszy błąd. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień, za dużo sprzecznych, gryzących się emocji, za dużo... Shaya.
„Wiem jak to jest być samemu w ciemnej celi (...)”
Nie wytrzymał — odwrócił głowę w bok, na kilka sekund, dosłownie. Nie mógł znieść tej całej sytuacji, w którą sam się wkopał. Oczywiście dokładnie przysłuchiwał się krótkiej opowiastce o więzieniu. Nigdy wcześniej o tym nie słyszał, przez te kilka miesięcy, które spędził z lisem ani razu o tym nie wspomniał. A podobno byli ze sobą tak blisko. Pierdolenie.
Znajome uczucie. — Ponownie skupił się na Takahiro, który zakładać na swe dłonie rękawice. Przełknął głośniej ślinę. — Tak Ci z tym źle, że postanowiłeś się na kimś wyżyć i akurat padło na mnie. Marniejesz w moich oczach, Shay. Twoje życie jest pasmem porażek, nie dajesz sobie rady sam, potrzebujesz kogoś, kto mógłby być Twoją podporą, ale nie chcesz się do tego przyznać, bo udajesz twardego. Zostawiłeś tych, którzy Cię kochali, odepchnąłeś od siebie wszystkich i wciąż chowasz się za maską stwardniałego skurwiela. — Skrzywił się, jakby sam nie wierzył w to co mówi, choć w jego słowach ewidentnie było ziarno prawy. Musiał to powiedzieć na głos, chcąc uświadomić lisa, że nie uda im się dojść do porozumienia. Nie tym razem. Zdania mieli całkowicie różne, błędy popełnili oboje, ale żaden z nich nie potrafił się do nich przyznać. A szkoda, bo byłoby o wiele łatwiej. Tera pozostało im jedynie gnicie we własnych kłamstwach i niedomówieniach.
„Ale każdy zasłużył na to czym został obdarowany. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Ty miałeś być moją bronią. (...)”
Miałem być Twoją bronią... tylko bronią. — W jego głosie wyraźnie było słychać zażenowanie i niezadowolenie. — Nie jestem przedmiotem, lisie. Nie mogłeś mnie tak traktować, nie mogłeś. — Nie dawał mu dojść do głosu, jego wypowiedzi następowały po sobie, jedna po drugiej, a przerwy pomiędzy nimi były znikome. Chamsko wcinał się w każde słowo Karasawy, nie zważając na to, że mogło mu się to nie podobać. W tej chwili miał to gdzieś, nie miał zamiaru iść na rękę wymordowanemu, który sam nie ułatwiał osiągnięcia jakiegokolwiek „porozumienia”. — Skoro jest irytujący to się po prostu ode mnie odwal, tak będzie łatwiej. Dla Ciebie i dla mnie. Przecież o to właśnie chodzi, żeby było wygodnie. — Według niego Shay był typem samotnika, dlatego stwierdzenie, że łatwiej byłoby im osobno tak łatwo przeszło przez jego gardło. Ale czy na pewno tak było? Czort go wie.
Tu nie chodzi o bycie w centrum, nie dlatego ze mną łazisz. Jestem dla Ciebie tylko bronią, sam to powiedziałeś. Wątpię by ktoś o zdrowych zmysłach chodził za swoim narzędziem. To idiotyczne, a mimo wszystko nigdy nie brałem Cię za idiotę. Ogarnij się, bo ze zdania na zdanie coraz bardziej żałosny się stajesz. Niedługo utoniesz wśród swoich kłamstw. — Położył płasko dłoń na drewnianym blacie, nachylając się nad stołem nieco bardziej. Westchnął cicho, obdarowując wymordowanego niezwykle spokojnym spojrzeniem, które prawdopodobnie było wymuszone, bo dało się również dostrzec delikatny błysk, który raczej nie wskazywał na ogólny spokój kocura.
„Przestań pieprzyć. Zbyt bardzo kochasz życie aby odebrać je sobie samu. Nigdy nie uwierzyłbym w twoje samobójstwo.”
Czyli jednak nie znasz swojej „broni” tak dobrze. — Aktorski smutek wstąpił na jego twarz, jakby starał się przekonać Shaya o swojej racji. Ale lis miał rację, jasnowłosy nie byłby zdolny do odebrania sobie życia. Mimo wszystko trybiki w głowie Neely'ego zaczęły na nowo działać, chciał za wszelką cenę pokazać, że to właśnie on ma rację, nawet jeśli równałoby się to z robieniem czegoś wbrew sobie.
„(...) To niebezpieczna gra, bo czasem takie rzeczy potrafią wymknąć się spod kontroli.”
Roześmiał się, odgarniając na bok pasmo jasnych włosów.
Dopiero teraz to zauważyłeś? Już dawno stąpamy po kruchym lodzie, już dawno przekroczyliśmy zdrowe granice. Nie ma odwrotu. Albo jakoś przez to przebrniemy, albo pójdziemy na dno. Razem. — Shay w mniemaniu kota był dużo bliżej tego wspomnianego dna. Pogrążał się z każdym słowem, bo Neely był niemalże przekonany o swojej racji. Zdanie swojego rozmówcy spychał na inny tor, choć w nim również było wiele prawdy, której niestety członek CATS nie potrafił zaakceptować. Nie potrafił i nie chciał, bo żył zupełnie inną prawdą, która była dla niego o wiele wygodniejsza.
Potem Karasawa przybliżył się, a Nobuyuki oczywiście odpowiedział mu tym samym. W tak bliskiej odległości mógł bez problemu przyjrzeć się temu, co skrywały jego oczy, ale sam również był wystawiony i można było go z łatwością odczytać. To ryzyko musiało się opłacić.
„Czego ode mnie w takim razie chcesz? Prawdy?”
Gdybyś mnie uważnie słuchał to byś wiedział, że od samego początku chodzi mi jedynie o to. Ale nie, Ty wolałeś łgać mi w oczy. Wszystko utrudniasz, jak zwykle. — Oparł się przedramionami wygodniej o stół, mierząc ciemnowłosego wzrokiem. Szkarłatne ślepia znowu odzyskały swój połysk. Był straszliwie ciekawy kolejnej „prawdy”, którą miał zamiar wygłosić lis.
„Wciąż jestem tu i proponuje ci pokój. Powiedziałem, że nie chce cię kontrolować (...)”
Proponujesz mi pokój... a po tym wszystkim co mi zrobiłeś nawet nie umiesz wydusić zwykłego, ludzkiego przepraszam. Wciąż tylko mnie zapewniasz o tym, że już nigdy mnie nie zahipnotyzujesz, jakby to tylko o to chodziło. Jednak jesteś głupszy niż myślałem. — Zrobił krótką przerwę, po której kontynuował swoją wypowiedź, by tylko nie pozwolić Shayowi na jakiekolwiek słowa obrony. Miał zamiar obrzucić go masą oskarżeń i nie pozwolić mu na odparowanie ich. — Ważnym obiektem? Podobno jestem irytujący. — Zachichotał jakby szaleństwo na siłę wkradło się do jego z pozoru niewinnego śmiechu, który przerodził się w straszliwy rechot. — Ja jestem jak dziecko? Masz nadzieję, że zmądrzeję? I Ty mi to mówisz? Osoba, która nie potrafi się przyznać do swoich błędów i za nie przeprosić. Osoba, która ma w dupie uczucia innych i stara się zapewnić sobie bezpieczeństwo na wszelkie możliwe sposoby, nie zważając przy tym na innych? Osoba, która kłamie na każdym możliwym kroku i nie chce pokazać swojego prawdziwego ja? Osoba, która nie odróżnia „chcieć” od „móc”? I kto tu jest dzieckiem, Shay. — Po tym wywodzie zrobił króciutką przerwę. Króciutką. — Niektórzy nie zasługują na drugie szanse, zwłaszcza Ci, którzy nie potrafią przepraszać.
Spojrzenie wciąż miał wbite w oswojonego. Nie miał zamiaru nawet na chwilę spuścić z niego wzroku, nie po tym wszystkim co powiedział. Miał pokazać mu, że to on jest górą, że to on wygrał słowne starcie, że to on ma rację. Bo był przekonany, że ma. Czerwień pokonała naturalną barwę tęczówek lisa, a Nobuyuki wiedział co niosła ze sobą taka zmiana. Na jego twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech zwycięzcy. Udało mu się go złamać? Dosłownie chwilę później złoto ponownie zajarzyło się w ślepiach lisa.
„Zamknij się. Nic o mnie nie wiesz.”
To głównie Twoja wina, jesteś pierdolonym kłamcą. — To stwierdzenie z łatwością przeszło przez jego gardło, było takie prawdziwe.
Uważniej skupił się na Shayu, który gwałtownie podniósł się z miejsca. Już chciał iść? Tak szybko? Jeszcze nie skończyli, a świadczyła o tym mina Neely'ego — przepełniony złością grymas, odsłaniający niemalże wszystkie zęby wymordowanego. Wyglądał jakby przygotowywał się do ataku albo jakiejś innej, agresywnej akcji.
„Nie podejdziesz mnie tak łatwo, Neely.”
Zaciśnięte zęby na chwilę przyjęły postać wymuszonego uśmiechu. Dłoń zacisnęła się za widelcu, a następnie obróciła sztuciec w palcach. Nobuyuki skierował część z ząbkami w swoim kierunku, by następnie zatopić metalowe widełki w swoim przedramieniu. Z jego ust wyrwał się przeraźliwy jęk bólu i syknięcie. Z nowo powstałej rany pociekła krew, która momentalnie ubrudziła kawałek stołu.
Nadal uważasz, że nie potrafiłbym siebie zranić? — Ciche pytanie wypłynęło z brzoskwiniowych ust kocura, który nawet nie zajął się nowy skaleczeniem. Pozwolił krwi spływać po skórze i pewnie pozwoliłby w końcu dojść do słowa Shayowi, gdyby nie to, że w kasynie pojawiły się nowe osoby. Dwóch mężczyzn, którzy przytaszczyli ze sobą jakiegoś nieprzytomnego mężczyznę. Szukali właścicielki. Neely omiótł ich wzrokiem, a następnie zgarnął ze stołu jakieś serwetki i przycisnął je do krwawiącej rany. Zwrócił się z powrotem w stronę lista, dostrzegając w jego wzroku wściekłość. Patrzył w stronę nowo przybyłych, a złość w nim narastająca była naprawdę bardzo dobrze widoczna. Kocur doskonale znał ten wzrok, nadchodziły kłopoty.
Powstał dość szybko, robiąc kilka kroków w stronę ciemnowłosego. Stanął naprzeciw niego, próbując uspokoić go swoim wzrokiem, który również przerodził się w o wiele spokojniejszy.
Znam ten wzrok, nie rób głupstw — powiedział, zbliżając się do niego jeszcze bardziej. — Nie obchodzi mnie kim dla Ciebie jest ten koleś, ale masz się uspokoić. Tak jak zrobiłeś to przed chwilą. Ogarnij się jeśli nie jestem dla Ciebie obojętny. — Złapał go za dłoń, ściskając ją mocno i przyciągając do siebie. A potem obydwoje ruszyli w stronę najemników, którzy przybyli z jednym z typków, którzy jakiś czas temu zdemolowali kasyno. Znał tę sprawę.
W chwilę znaleźli się w przy biomechu i rudzielcu, a Nobuyuki wciąż kurczowo trzymał rękę lisa, a drugą, zranioną rękę przyciskał do siebie, wraz z kawałkiem serwetki.
Dżerald się wszystkim zajmie, my mamy dość wrażeń na dziś — zwrócił się do smoków, by następnie rozejrzeć się za wcześniej wspomnianym pracownikiem kasyna. — Dżerald, chodź no tu na chwilę — krzyknął, zerkając kątem oka na wymordowanego, którego pochwycił za przedramię. Gdy tylko ochroniarz pojawił się w pobliżu kocur wraz lisem ruszyli w stronę pokojów, gdzie rozdzielili się, bez jakiegokolwiek słowa pożegnania.
Ach, to Wy. Tak, tak, wiem o co chodzi. Marceliny nie ma, ale mówiła, że mam Wam wręczyć zapłatę. Poczekajcie chwilę. — Zakręcił się, na chwilę zniknął, ale dość szybko wrócił niosąc ze sobą worek z przedmiotami, które miały być wynagrodzeniem za dobrze wykonaną robotę. — W środku jest paczka z żywnością, ubrania, amunicja i kilka innych drobiazgów. Dobrze, że tak szybko uwinęliście się chociaż z jednym z tych zakutych łbów. — Wskazał podbródkiem na nieprzytomnego rozbójnika, zacierając ręce.
Już ja się nim dobrze zajmę, och tak. — Wyszczerzył się, obnażając swoje zęby, choć w oczy rzucał się jeden z nich, ten złoty. — Czegoś jeszcze potrzebujecie panowie? Bo jeśli nie, to zgarniam tego gościa. Trzeba się nim należycie zająć. — Kucnął przy nieprzytomnym wymordowanym, chwycił go w pasie i przerzucił przez ramię. I zapewne chwilę później wszyscy grzecznie się rozeszli.

✘ _ zt + Shay.
A, i żeby nie było żadnych niedomówień — mam całkowitą zgodę od Shaya na pokierowanie jego postacią. Po prostu chcieliśmy wyjść z tego tematu, tak.
Dodatkowo dostałem informację, że mamy zignorować wiadomość Marceliny, gdyż złamała zasady korzystania z bilokacji.


Ostatnio zmieniony przez Nobuyuki dnia 01.04.17 23:13, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.04.17 23:12  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Rozbawione spojrzenie biomecha znów zatrzymało się na chwilę na eks-znajomym z wojska w charakterze Karasawy. Wyszczerzył zęby w niebezpiecznym uśmiechu w ramach prowokacji, ale żadne słowo nie uleciało z jego ust. Ot, w tym momencie były zajęte czymś innym, bardziej absorbującym Drug-on. Otóż, w trakcie monologu jego towarzysza, zaciągnął się po raz wtórny podczas tej misji papierosem, wydmuchując dym prosto na nich. Potem odprowadził tę dwójkę spojrzeniem do wyjścia i zainteresowanie przeniósł na kolejnego pracownika kasyna, który pojawił się w obrębie jego ograniczonego pola widzenia, by zaraz zniknąć za kolejnymi drzwiami.
Trochę wstrzemięźliwość — parsknął w kierunku swojego "przełożonego", który nie marnował czasu na zbędne kurtuazje i z zaoferowaniem uzupełniał płyny w swoimi organizmie. — Nie mam zamiaru cię nieść, zalanego w cztery dupy —  ostrzegł, ale w rezultacie nie doczekał się od niego stosownej odpowiedzi, gdyż mężczyzna wrócił, tachając za sobą worek o sporawych rozmiarach z zapłatą za ich fatygę. Yury pochwycił go z jawnym zniecierpliwieniem i otworzył, by profilaktycznie przyjrzeć się jego pokaźnej zawartości, w celu weryfikacji czy zawiera wspomniane przez mężczyznę, umówione wcześniej przez właścicielkę tego przybytku przedmioty. Ani on, ani tym bardziej Shane na pewno nie mieli ochoty na przykre niespodzianki wynikające z tej transakcji. Ściąganie długu mogłoby być zbyt bolesne w skutkach dla tego lokalu…
Pokręcił z uznaniem głową, kiedy dostrzegł wśród przeróżnych rzeczy parę paczek papierosów, które w tym momencie najbardziej biomecha zainteresowały. Właścicielka kasyna w tej materii okazała się być na całe szczęście słowna, zatem związał worek i przerzucił go sobie przez ramię.
To wszystko – powiedział w końcu, by nie trzymać dłużej Dżeralda w niepewności. — Kolega jeszcze weźmie sobie buteleczkę, do której w sumie i tak się dorwał, by mi nie zrzędził po drodze, że zaschło mu w gardle  — dorzucił po chwili, zerkając kątem oka z jakim zaoferowaniem i oddaniem Pradawny macza mordę w bursztynowym, wysokoprocentowym płynie. Zmiażdżył papierosa w mechanicznej dłoni i skierował swój ciężkie kroki ku wyjściu, podstawiając po sobie odpychający zapach dymu papierosowego.

zt  + Shane
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.04.17 15:47  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Masz jedną nową wiadomość.
Loki napisał:Marcelina! Wpadaj do kasyna. Mam zajebiste wieści... przyszła nasza długo oczekiwana przesyłka.

Gryfica wylądowała niemal przy wejście do kasyna. Ciało Marceliny zsunęło się z jej grzbietu, niemal upadając z impetem na twardą glebę. Dziewczyna jednak ocknęła się w trakcie lotu, dlatego stanęła dziarsko na dwóch nogach, rozcierając krew, która spływała z jej rozciętego łuku brwiowego. - Kurwa - bezpardonowo wkroczyła do kasyna, dając znać Dżerardowi, że jedyne czego teraz pragnie, to dobrego alkoholu. - Nalej, Dżerard. - powiedziała tylko, dysząc. Jej wzrok przez chwilę błądził po lokalu, w którym w dzisiejszym dniu nie panował już rozgardiasz i ogromny ruch - Marcelinie pasowało to jednak, zważając na jej okropne zmęczenie. Zwróciła się do Lokiego, który rozsiadł się na krześle obok niej, przegryzając spożywane akurat mięso piwem. Marcelinie zaburczało w brzuchu. - Po drodze spotkałam pewnego anioła, który był w pierwszym stadium choroby. Zapalenie płuc, wyglądało to słabo. Poleciałam z Atritą do szpitala, i tak przy okazji planowałam tam uregulować sprawy związane z dostarczaniem ziół. Trafiłam w sam środek jebanego bagna... - nabrała solidnego łyku whisky, odczuwając niesamowitą ulgę. Alkohol jest jednak lekarstwem na wszystko! - ...pieprzona sekta Ao postanowiła odebrać aniołom to miejsce i tytuły medyków desperacji, przy okazji wylewając swoje religijne frustracje na skrzydlatych. Myślałam, że szybko pójdzie, chciałam im nawet pomóc, obić parę mord, ale wszystko zaczęło się komplikować, gdy do akcji wkroczyli łowcy. Ja... no cóż, postanowiłam zabrać dupsko z tego przeklętego miejsca jak najszybciej. - nie chciała przyznawać się do stanu furii, w jaki wpadła w pewnym momencie. Wstydziła się tego. Nigdy nie pogodziła się ze stadium wirusa, w którym się znajdowała, zazwyczaj wolała przemilczeć temat i udawać, że problem jej nie dotyczy. -Trochę mnie poobijali. Ale żyję. Widziałam sms, ziom. O co biega?
Dżerard wskazał jej dyskretnie palcem coś, co znajdowało się za jej plecami. Odwróciła się. Wskazywał na drzwi do sali spotkań. - Co jest? - spytała, przyglądając się zagadkowemu spojrzeniu Dżerarda. Loki poklepał wymordowaną po plecach. - Chodź - powiedział, idąc w stronę sali spotkań. Marcelina bez wahania wstała i szybkim krokiem ruszyła za nim. Czuła, że niespodzianka okaże się być całkiem miła...

z/t + Loki -> Kasyno, Jadalnia
(Loki zgodził się na to, bym uwzględniła go w tym poście).
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.04.17 19:23  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
- Ahhhhhhhhh...Wciąż stoi, cud.
Stał przed wejściem razem z pozostałymi, patrząc na budynek kasyna i pozwalając na chwilę pochłonąć się nostalgii. No, dobra, nie ma na to czasu.
Tym razem bez zaskakujących strojów, jednak z boomboxem, którego zwinął od jakiegoś dzieciaka podczas ostatniego wypadu do M3.
Miał ten zaszczyt, iż szedł pierwszy, dzięki czemu z gracją i stylem kopnął drzwi coby je otworzyć wyrywając z zawiasów. Chwilę później podniósł się na nogi i grzecznie pociągnął je do siebie mrucząc do siebie coś o tym, że poprzednim razem było łatwiej i wstawili lepsze zamki.
Szybko znalazł drogę do głównej sali, związanej z tak pięknymi wspomnieniami jak kiedyś.
Wchodząc do środka zauważył nawet kilka znajomych twarzy. Z uśmiechem ukłonił się w ich stronę, niestety ich wspomnienia z pieskiem były insze niż jego, część nawet odruchowo złapała się za portfel.
Zanim jednak cokolwiek się zaczęło, pokazał na drzwi, które wciąż były na swoim miejscu, a ostatnim razem przecież na nich wjechał.
- Szukam swojego chłopaka, ma tendencje do jedzenia innych i bycia żyrafą, ktokolwiek widział ktokolwiek wie niech go szybko wyda! - Szybko i głośno posłał w zebraną społeczność komunikat, po czym postawił boomboxa na okolicznej ladzie i kliknął przycisk play.
Zamiast jednak czarnego rapu wszyscy mogli rozkoszować się Taylor Swift, która gościła w jego pokoju ostatniej nocy. Cały czerwony, szybko kliknął stop i zmienił kawałek na słynnego rapera na 3 litery, który śpiewał o jakimś iksie dającym coś komuś, sam nie wiedział o co dokładnie chodzi, ale uznał, że dzięki temu będzie bardziej młodzieżowy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.04.17 22:52  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
......Kiedy Chris w końcu pokierował swoje kroki w stronę pokoju Wilczura licząc na rozwiązanie pewnych spraw, dostanie podpisów i generalnie ogarnięcie całego powstałego burdelu... oczywiście został bezpardonowo cofnięty i poinformowany, że porwano Kirina. Growlithe również oznajmił mu, że idzie na akcje ratunkową. Znowu. Po raz kolejny. Na co im sekretarz podczas napadu na kasyno? Za dyplomatę będzie robił? Postara się ograniczyć zniszczenia? Nie z powodów moralnych, ale praktycznych. Zdobycie porządnego drewna, ogarnięcie stabilnych stołów i krzeseł jest naprawdę ciężkie na Desperacji, więc blondyn nie cierpiał marnotrawstwa  materiału. A rozochocone Psy z reguły wpadały najczęściej w szał niszczenia wszystkiego, co stanęło im na drodze. Nawet, jeśli była to ściana.
Tudzież drzwi.
Pudel pokręcił z niedowierzaniem łbem, widząc jak Fenrir wyważa drobną przeszkodę. Trudno. Najwyżej w drodze powrotnej zgarnie nieco popsutych dzięki dobermanowi desek. Działania członka DOGS uważał za dość inwazyjne, ale z drugiej strony ciężko było oczekiwać jakiegoś kulturalnego wejścia. Jakby nie było, stawili się tutaj w poważnej sprawie, co nie zmieniało faktu, że Chris poruszał się nieco ostrożniej, ale oczywiście i tak potknął się w wejściowym progu. Trudno. Nikt, oprócz Psów, tego nie widział, a oni raczej zdążyli się już przyzwyczaić do tej dość charakterystycznej cechy Chrisa. Dalej szedł już czujniej, nie chcąc załapać się na nóż wpakowany bezpośrednio pod żebra.
- Fenrir. Oszczędź proszę stoły i inne drewniane elementy. Na Desperacji i tak ciężko dostać porządne materiały, Kasyno może być żywą dostawą złota. O ile nie rozniesiesz go w drobny mak. Tak nie wypada - westchnął ciężko, lustrując czujnie pomieszczenie. - Może zacznijmy od porozmawiania z właściciele...właścicielką? Tak? To właścicielka, czy właściciel? Mniejsza. Osoba zarządzająca kasynem. Trzeba w jakiś sposób wyjaśnić to nieporozumienie.
Ostateczne słowo i tak miał Wilczur, jednak Chris potrafił radzić sobie z gadaniem. Chwilowo jednak bardziej skupił się na oglądaniu całego miejsca. Miał wrażenie, że Kasyno wcale tak łatwo nie będzie chciało się poddać, a nie chciał stracić życia na teoretycznie prostej misji ratunkowej.
- Poza tym... kiedy zdążyłeś stać się fanem tego rodzaju muzyki. Zresztą, muzyka? - Pudlowi byłoby żal baterii, tak w sumie, ale nie zamierzał się wtrącać w zainteresowania innych Psów.
                                         
Skoczek
Pudel     Opętany
Skoczek
Pudel     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Christopher Alexander Black (godność przybrana z powodu amnezji!)


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.04.17 11:04  •  GŁÓWNA SALA - Page 6 Empty Re: GŁÓWNA SALA
Bardzo szybko dostał wieści o tym, że Kirin został porwany i teraz trzeba go po prostu odbić. Jako strateg czuł się w obowiązku pojawić się na rzekomej misji ratunkowej, tak samo jak wygenerować jakiś sprytny i efektowny plan. Chociaż i tak wiedział, że większość psów po prostu właduje się do kasyna, ignorując zastrzeżenia Rumcajsa o ostrożności i takie tam. W końcu to tylko kasyno, w którym jest przetrzymywanych ich członek. Już nie na długo.
Wszedł do kasyna jako jeden z pierwszych, kierując niewielką grupę psów w odpowiednie miejsce na zrobienie rozpierdolu. Przecież wiadomo, że nikt nie będzie się z nimi cackać. Mają zbyt mało cennego czasu, aby iść w rozmowy dyplomatyczne. Poza tym to tak bardzo nie było w ich stylu, że aż zdziwiłoby go, gdyby ktokolwiek przeprowadzał owe rozmowy, nie licząc Adama oraz Chrisa. Swoją drogą, poklepał go po ramieniu, widząc jego brak sił na zachowanie Fenrina. Chyba jeszcze nie zdążył się przyzwyczaić do owych akcji. W końcu był tylko sekretarzem, który zajmował się głównie papierkową robotą. Wcale go nie dziwiło, że wolał to zrobić w łagodniejszy, spokojny sposób, nie wywołując wilka z lasu. Zaśmiał się cicho, widząc owe potknięcie. Dla Rumcajsa wciąż było to nowe.
- Uważaj, bo nie chcielibyśmy ponieść strat w naszej liczbie już na samym początku - rzucił trochę złośliwie, trochę przyjacielsko, puszczając do niego oko i zgrabnie wymijając sylwetkę Skoczka, wchodząc zaraz za Fenrinem do głównej sali, w której dało się spotkać zastraszonych gości. No cóż - Sądzę, że w tej sytuacji niewiele osób będzie chciało tu rozmawiać - przynajmniej nie psy. I tak będą musieli czekać na wejście przywódcy, który zadecyduje, czy wartko wchodzić z jebnięciem, a może tym razem zachowają się nieco łagodniej niż ostatnio. Rozejrzał się spokojnie po okolicy, czekając na werdykt ze strony Wilczura.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 6 z 14 Previous  1 ... 5, 6, 7 ... 10 ... 14  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach