Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Pisanie 23.01.16 17:40  •  Cela nr 2 - Page 2 Empty Re: Cela nr 2
Usilnie walczył z opadającymi powiekami, chcąc zachować jasność umysłu. Nie mógł pozwolić sobie na okazanie słabości, nie przed kimś takim, jak drugi anioł. Z każdym wypowiedzianym słowem narastała w Nathairze nieopisana niechęć do tego osobnika. Zero zdawał się być niewiadomo kim, myślącym, że wszystko wie najlepiej a podejmowane przez niego decyzje z pewnością są nieomylne. Wyżej sra, niż łeb ma, przemknęło przez umysł drugiego skrzydlatego. Chłopak poruszył się lekko, chcąc nieco podnieść, ale organizm wyraźnie zaznaczył granicę grubą linią, której na ten moment nie był w stanie przekroczyć. Pozostawało mu jedynie spoglądanie na twarz Zero z wyraźnie namalowanym zniecierpliwieniem na drobnych, i bladych ustach.
Starasz się tak bardzo odgrywać kogoś, kim nie jesteś, Zero. Myślisz, że wszystko to, co mówisz musi być prawdą. Innej rzeczywistości nie przyjmujesz do wiadomości. To, że inny anioł może tak bardzo martwić się o kogoś z innej rasy, że jest w stanie postawić na szali wszystko, włącznie z własnym losem jest dla ciebie tak bardzo absurdalne, że aż niemożliwe i doszukujesz się w tym jakiegoś ukrytego celu dla mnie samego. Niech zgadnę. Anioły cię tak bardzo skrzywdziły, że teraz każdy inny, kto ma skrzydła na swoich plecach jest be, zły, zadufany w sobie i jaki to tam jeszcze. Tylko wiesz, nie tylko ciebie anioły skrzywdziły, ale w przeciwieństwie do ciebie nie obraziłem się na cały świat i nie uciekłem z podkulonym ogonem krzycząc i warcząc na anielską rasę. Zdaje ci się, że wszystko wiesz, ale prawda jest taka, że gówno wiesz. O mnie, o innych aniołach. Snujesz swoje zasrane teorie i trzymasz się ich mocno, zamykając umysł na inne fakty, które wykłada ci się na srebrnej tacy. Twoja prawda i tylko twoja. Szczerze powiedziawszy mam głęboko w dupie to wszystko. Ale… – podniósł się na łokciu, chociaż przeszywający ból zmęczenia zacisnął swoje zębiska na jego ciele. – Jeśli w jakikolwiek sposób swoim zachowaniem czy pieprzeniem przeszkodzisz mi na drodze w uratowaniu Ryana, to cię zniszczę. Jeśli w jakikolwiek sposób staniesz na mojej drodze, ty czy ktokolwiek inny. I choćbym miał spalić cały Eden, to zrobię to. Nieważne czym będą mi grozić. W chwili, kiedy po raz pierwszy stanąłem przed nim informując, że zostałem jego stróżem podjąłem decyzję, że będę go chronił swoim własnym ciałem oraz duszą. Choćbym miał zatracić samego siebie czy oddać życie. Nikt, powtarzam, nikt, nawet sam cholerny Bóg nie sprawi, że go zdradzę. – warknął ochrypniętym i zniżonym głosem, a jego spojrzenie chyba po raz pierwszy stało się nieprzeniknione i tak zimne, że czający się lód w jasnych tęczówkach był niemal namacalny.
I możesz sobie tutaj siedzieć I bawić się w usypianie ich czujności. Ale ja najwidoczniej w przeciwieństwie do ciebie nie mam tyle czasu. Bo kiedy będę tutaj grzecznie czekał i zastanawiał się, kiedy wreszcie uznają, że spokorniałem, może minąć od kilku godzin aż po kilka dni, jak nie dłużej. A w tym czasie mogą zaciągnąć go przed sąd i wtedy na pewno mu już nie pomogę. Rozumiesz? I masz dwa wyjścia, Zero. Albo odwalić się ode mnie i sobie siedzieć na dupsku czekając, aż uśpisz ich czujność przez te dni, albo zamknąć jadaczkę i przestać prawić mi swoje mądrości życiowe i spróbować ze mną współpracować. Ja chcę uratować Ryana a ty… pewnie masz swój cel. Nie wiem, wydostać się czy cokolwiek. Bo jak tak dalej pójdzie to zarówno ty i ja możemy o tym zapomnieć i czekać gnijąc w więzieniu. Więc decyduj. – syknął, ponownie kładąc się na pryczy, tym razem na wznak i spojrzał w kamienny sufit dziwnie nieobecnym spojrzeniem, czując łupienie w czaszce. Nie, to nie wypali. Musi zacząć coś kombinować, samemu. Ten zadufany w sobie anioł nie zamierza z nim współpracować. Gdyby chociaż tylko nie przeszkadzał.
Informacja. To jest mój aktualny plan. Dowiedzieć się kiedy jest najbliższy sąd a dzięki temu będę miał trochę więcej czasu na wymyślenie głównego planu jak się stąd wydostać. Wiesz, nie wszystkie anioły popierają Metatrona. Problemem jednak jest to, że żaden jeszcze nie powiedział tego na głos. Potrzebują kogoś, kto ruszy machinę a kolejnym rozsznuruje się usta. Metatron bez poparcia wszystkich będzie słaby.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.01.16 18:56  •  Cela nr 2 - Page 2 Empty Re: Cela nr 2
Spokojnie. Myśl o jebanym kwiecie lotosu na spokojnej tafli jeziora, wymruczał w myślach, skutecznie radząc sobie ze słowami różowowłosego. Musiałyby minąć wieki, żeby odnaleźli wspólny język, ale prawdopodobnie i te wieki nie zagwarantowałyby powodzenia tych żmudnych poszukiwań. Po prostu byli zgrzytającymi ze sobą zębatkami. Zbyt dumni, by przyjąć do siebie prawdę kogoś, kim szczerze gardzili i zbyt podobni w swoim przywiązaniu. To nie podobało mu się najbardziej, ale starał się ignorować fakt, że coś ich łączyło. Choćby niedopuszczanie do siebie okrutnej prawdy.
Też byłeś takim tchórzem.
Nie odszedłem z Edenu z tchórzostwa.
Nie chodzi o Eden.
Stul pysk.
Zacisnął palce w pięść i zaraz je rozluźnił, na nowo podnosząc się do siadu. Bez wyrazu przesunął wzrokiem po celi, najpierw zatrzymując go na drzwiach, później na leżącym na sąsiedniej pryczy Nathairze – wciąż uważał za ironię losu to, że musieli znaleźć się razem w tak ciasnym pomieszczeniu – i wreszcie na dzbanku, który jeszcze do niedawna wypełniała woda. Od nadmiaru rozmowy czuł suchość w gardle, ale sam zaszkodził sobie, marnując ten życiodajny napój na tego debila. Zwilżył językiem dolną wargę i bezgłośnie zastukał palcami o swoje udo w zniecierpliwieniu.
Nieznajomość drugiej osoby działa w obie strony, Nath. Skoro tak bardzo jesteś przeciwny ocenianiu, sam daruj sobie swoje uwagi. Słaby z ciebie psycholog ― podsumował. Ktoś musiał zakończyć tę rozmowę i wyglądało na to, że to jemu przypadł ten wątpliwy zaszczyt. Mógł rozwodzić się nad tym, że do tej pory anioły nie dały mu żadnego powodu, by miał o nich dobre zdanie, a to, że siedział teraz w celi tylko to potwierdzało. Ale przede wszystkim nie potrafił wybaczyć im zaciągnięcia tu białowłosego, co było równoznaczne z wepchnięciem się z buciorami też w jego życie.
Mógł się od nich odizolować, zająć sobą, nie bawić się w podpalanie Edenu, a on i tak wypowiadał mu otwarty konflikt, jakby do końca życia miał już za nim się ciągnąć.
Jak groźnie ― mruknął bez przekonania, nieporuszony chłodnym spojrzeniem młodzieńca. Sam się wkopywał i pokazywał jak bardzo przesiąkł człowieczeństwem przez ten czas. Nie był już aniołem stróżem. A po prostu bodyguardem gotowym do przemocy. Nie tego od niego oczekiwano, kiedy wstępował w szeregi, w które ponad sto lat wcześniej wstępował też Leslie.
Podniósł się powoli z pryczy i przyglądał mu się w milczeniu z góry, jakby tym gestem wskazywał, że bliżej było mu to nieugiętej góry niż kogoś, kto padnie na kolana błagając o przebaczenie. W rzeczywistości o nic takiego nie chodziło. Dwukolorowe spojrzenie jasnowłosego stało się wręcz nachalne, ale i na swój sposób nieodgadnione.
Co ty robisz?
Pokażę, że mam nad nim przewagę.
Dasz mu w pysk?
Muszę się skupić.
Ta, potrzeba mnóstwo skupienia, by się zamachnąć.
Nie odpowiedział już. Odpowiedź pojawiła się, gdy jakaś niewidzialna siła musnęła ciało Nathaira, choć ciężko było nazwać to dotykiem. Bardziej jakąś elektryzującą aurą, która starała się wyprzeć z powietrza tę negatywną atmosferę i zastąpić ją bardziej rozluźniającymi emocjami.
To nie w twoim stylu.
Po prostu mam dość jego pierdolenia.
Nie obchodzisz mnie ani ty, ani twój podopieczny. Rób z nim co chcesz. Możesz nawet wpakować się prosto pod ostrze drugiego skrzydlatego, jeśli taka kolej rzeczy ci odpowiada. Nie będę się wtrącałTak długo, jak żadne z was nie tknie Syona.Mam swoje sprawy na głowie ― przyznał zdawkowo, odwracając się bokiem do chłopaka. W milczeniu sięgnął po dzbanek i zważył go w ręce, przez moment oglądając go z każdej strony w skupieniu. Dzbanek, jak dzbanek. Szklany, w dodatku z – no, no, tu się postarali – malowanymi ozdóbkami.
Proponuje współpracę.
Zabawne, skoro sam nic nie robi.
Właśnie ― odezwał się w końcu, podchodząc do drzwi. ― Są przeciwne, ale tchórzą przez przyznaniem się do tego. Może wiedzą, że nie są większością? A może Metatron przestał być tak święty, jak wieki temu. ― Przykucnął w miejscu, w którym drzwi byłyby w stanie go osłonić, gdyby tylko ktoś zdecydował się je otworzyć. Położył dzbanek na boku i tylko na moment obejrzał się na Heathera przez ramię, jakby faktycznie interesowało go, co o tym sądzi. Niestety prędko zatarł to wrażenie i naparł butem na nieszczęsne naczynie, miażdżąc je tak ostrożnie, by swoim trzaskiem nie zwróciło swojej uwagi. Szkło chrupnęło w końcu, rozlatując się na wiele kawałków – to mniejszych, to większych. Siłą rzeczy chwycił za jeden z większych i przesunął lekko palcem po jego brzegu, docierając do samego czubka odłamka. Zastukał w niego opuszką na tyle lekko, by się nie zranić, ale jednocześnie wyczuć, że póki co wystarczył jako prowizoryczna broń. ― To co tam mówiłeś o niszczeniu wszystkich na drodze?
Nie musiał już tłumaczyć, o co mu chodziło. Odłamków było wiele, ale zamiast podać jeden z nich drugiemu aniołowi, dał mu wybór i zbliżył się do wyjścia z celi.
Hej! ― podniósł ochrypnięty głos, chcąc zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Ale nie robił tego w sposób, w jaki wcześniej młodszy skrzydlaty próbował sprowadzić tu kogoś do pomocy. ― Mógłbym prosić o więcej wody? Nie piłem od kilku godzin, a współwięzień opróżnił resztę dzbanka.
Kłamca.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.01.16 20:54  •  Cela nr 2 - Page 2 Empty Re: Cela nr 2
Z każdym kolejnym uderzeniem serca, obecność blondyna stawała się dla Nathaira tak ważna, jak brud pod paznokciami. Właściwie nie potrzebował go. Sam jakoś znajdzie sposób na wydostanie się z tej przeklętej klatki i odnalezienie Ryana. A Zero może tu zostać i gnić dalej, w oczekiwaniu na swoje uśpienie czujności. Nathair szczerze wątpił, żeby drugi anioł wpadł na coś błyskotliwego do tej pory a jego słowa były jedynie marnymi gadkami chcącymi pokazać jego wątpliwą wyższość nad Nathairem.
Prycza cicho skrzypnęła, kiedy drobne ciało chłopaka przekręciło się na bok, przodem do ściany, wyraźnie pokazując swój stosunek do Zero. Powieki ciężko opadły, a ciało zdawało się być wypełnione ołowiem, ściągając go nieuchronnie w dół. Jeżeli chciał coś zdziałać, musiał odpocząć i nabrać nieco sił. A rozmowa z takim ignorantem, jakim był Zero z pewnością mu w tym nie pomoże.
”Nie będę się wtrącał.”
Usta skrzydlatego drgnęły, wykrzywiając się w krzywym uśmieszku, chociaż jasnowłosy nie mógł tego dojrzeć.
Wreszcie powiedziałeś coś mądrego. – parsknął nieco przyciszonym głosem, podciągając nogi bardziej pod swoja brodę. Odetchnął bezdźwięcznie przez nos i w końcu pozwolił, żeby powieki ciężko opadły, dając mu złudne chwile wytchnienia. Dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo się boi. Ciało zaczęło nieco drżeć, a Nathair nie wiedział czy to z powodu trawiącej go gorączki czy z bezradności sytuacji, w jakiej aktualnie się znajdował. Poczuł się cholernie zagubiony i przede wszystkim osamotniony. Dawniej miał Nathaniela, do którego zwracał się z większymi oraz mniejszymi problemami. I nawet jak nie mógł się z nim skontaktować, to jednak świadomość, że gdzieś tam jest działała na niego uspokajająco. A teraz? Teraz nie miał nikogo.
Nie miał pojęcia co się z nim stanie i przede wszystkim co dalej robić. Bolało go. Cholernie go bolało, siły opuszczały drobne ciało jakby ktoś odkręcił niewidzialny kranik i przede wszystkim odebrano mu Ryana. Grimshaw jaki był taki był, ale w jego obecności Nathair w absurdalny sposób czuł się bezpieczny. Z pewnością znalazłby wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. Zawsze znajduje. Myśl ta boleśnie wgryzła się  w jego umysł, a on sam  w poczuciu totalnej pustki i tragizmu sytuacji poczuł pieczenie pod powiekami i nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, bo rozpalonych skroniach zaczęły niemo skapywać palące łzy, które od razu wsiąkały w sennik.
Nie, miał jeszcze jedną osobę. Kogoś, kto był bliski jego sercu i chociaż nie miał z nim od dawna styczności, to jednak…
Co w takiej sytuacji poradziłby Laviah?
Zachować spokój. Przede wszystkim.
Kajdanki zadzwoniły, kiedy chłopak uniósł obie ręce i przetarł ciepłe policzki zmazując mokre ślady po łzach. Spokój.
Są zagubieni. – odezwał się wyjątkową jak na niego chrypą w głowie, która drażniła słuch. – Po ponad dziesięciu wiekach od zaginięciu Boga pojawia się ktoś, kto twierdzi, że z nim rozmawiał. Ktoś, kto od setek tysięcy lat był poważany w Edenie, ktoś, kto był od pierwszego dnia stworzenia świata. Dlaczego miałby kłamać? Jaki ma w tym cel? Nie wiedząc, gdzie zacząć, Zero. Nie oceniaj ich. Nie są tchórzami, po prostu nie wiedzą co robić. Jestem pewien, że kiedy ktoś otwarcie sprzeciwi się Metatronowi, to i oni przemówią. – z cichym jękiem podniósł się do pozycji siedzącej i przekręcił opuszczając nogi na skalistą podłogę i przylgnął plecami do chropowatej ściany. Przymglonym spojrzeniem przesunął po małej klitce, na chwilę zawieszając spojrzenie na rozbitym dzbanku, a potem na jasnowłosym.
Spróbuj przez moment postawić się na ich miejscu. Za bardzo patrzysz na to wszystko przez swój pryzmat. – mruknął nieco leniwie, acz w jego tonie nie było ani krzty złośliwości, o dziwo. Heather otwierał ponownie usta, żeby coś dodać, ale zamknął je w momencie, kiedy usłyszał odgłos zbliżających się kroków. Spróbował w pełni się skupić, wbijając spojrzenie w kraty, za którymi już parę sekund później pojawił się anioł. Oparł się o długą włócznię i spojrzał na Zero dość znużonym spojrzeniem. Gołym okiem było widać, że walczy sam ze sobą, żeby nie ziewnąć szeroko, chcąc zachować resztki szacunku do swoich rozmówców.
- Hm? Woda? – mruknął cicho i jego wzrok spoczął na rozbity dzbanku. Westchnął ciężko, jakby całe zło tego świata usiadło na jego ramionach.
- A taki ładny był. Wytrzymasz paręnaście minut? Z tego co wiem, niebawem zostanie wam przyniesiony posiłek. To wtedy otrzymasz wodę. – rzucił i wzruszył lekko ramionami. Odwrócił się i chciał wycofać, aczkolwiek Nathair niemalże zerwał się z miejsca. A przynajmniej tak by uczynił, gdyby tylko był o pełnych siłach, a tak jego reakcja wyglądała mało spektakularnie.
Poczekaj. – rzucił próbując, by jego głos przybrał na sile.
- Hm? – ciemnowłosy odwrócił się przez ramię a Nathair nawet z tej odległości mógł dostrzec wyraźne cienie pod oczami odznaczające się na niemal alabastrowej skórze.
Co zamierzacie… co archanioł zamierza z nami zrobić? – anioł przez dłuższą chwilę przyglądał się Nathairowi jakby próbował przypomnieć sobie imię spotkanego na ulicy szkolnego kolegi.
- Zostaniecie zaprowadzeni przed sąd.
Kiedy? – anioł wzruszył nieco lekceważąco ramionami.
Kiedy? – powtórzył Nathair nie dając za wygraną.
- Nie wiem. Możliwe, że po sądzie tamtej dwójki. – serce jasnowłosego chcąc czy nie, przyspieszyło boleśnie. Nie, nie odpowiadaj.
Tamtej dwójki? – strażnik skinął powoli głową, jakby chciał ważyć każde kolejne wypowiadane przez niego słowo.
- Tym razem przed sąd trafią wyjątkowo niebezpieczne osoby, mające na swym sumieniu wiele istnień.
Kto?
- Nie czuję się w obowiązku na udzielenie ci odpowiedzi, zdrajco. Coś jeszcze? – anioł straciwszy zainteresowanie spojrzał tym razem na Zero.[/b]
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.01.16 16:05  •  Cela nr 2 - Page 2 Empty Re: Cela nr 2
„Wreszcie powiedziałeś coś mądrego.”
Za to ty nadal pierdolisz od rzeczy, sarknął w myślach, a jakiś drobny mięsień na jego twarzy drgnął, na chwilę uwalniając zniecierpliwienie na światło dzienne. Na całe szczęście oczy Nathaira nie były w stanie dosięgnąć wyrazu twarzy Lesliego, który już po chwili mógł rozkoszować się błogą ciszą. Tak powinno być od samego początku – rozmowa nie była potrzebna tym, którzy i tak nie potrafili dojść do porozumienia z racji dumnego bronienia własnych przekonań. Im więcej wymiany zdań, tym konflikt się pogłębiał. Możliwe, że jeszcze chwila, a to właśnie Heather stałby się nieszczęsną ofiarą z odłamkiem szkła wbitym w bladą szyję, dokładnie na wysokości tchawicy. Tyle wystarczyło, by zakończyć jedno istnienie.
Jesteś w świętym miejscu, nie wypada tak myśleć.
Nawet go nie tknąłem.
„Są zagubieni.”
Ta ― bąknął zdawkowo pod nosem, w zastanowieniu przyglądając się swojej prowizorycznej broni. Zastukał lekko palcem o gładką, wilgotną powierzchnię odłamka i spojrzał na skrzydlatego bez jakiegokolwiek zrozumienia. Nie uważał, by to w jakiś sposób usprawiedliwiało anioły i wcale nie zamierzał się z tym kryć, choć mając swoje zdanie na ten temat, tym razem nie zamierzał przerywać chłopakowi jego wywodu. ― Wiedziałeś o tym już wcześniej? ― zapytał bez nuty jakichkolwiek podejrzeń. Przyglądał mu się nieruchomo, tak jakby odpowiedź „tak” lub „nie” miała zaważyć o wszystkim. Jeśli nie – w porządku. Być może nie uświadamiano o niczym szaraków, chociaż pamiętał, co swojego czasu napisała mu Sher. Nie wyglądało na to, by anioły były nieświadome tego, co się dzieje. Jeśli tak – dlaczego sam nie był tym, który wyszedł przed szereg? ― Nie umiem postawić się na ich miejscu. Wszyscy, mając świadomość tego, że czeka ich sąd ostateczny, zaczęliby się bronić. Każdy chce wolności, a oni – ci, którzy brzydzą się przemocą – godzą się z użyciem siły i zamykaniem myślących istot w klatkach, jak zwierzęta w zoo. Nie da się tego zrozumieć ― odpowiedział, nawet nie podnosząc głosu. Sam postarał się o to, by swoją wypowiedź nacechować tonem, który równie dobrze mógł opisywać suche fakty i przez który nie potrzebował już więcej wyjaśnień. Każdy tu miał swoje stanowisko w tej sprawie. ― Jeśli nie oni, to ja to zrobię ― dodał zaraz, wsuwając szkło do przedniej kieszeni spodni, by było ono łatwiej dostępne. Przydługa koszulka odpowiednio przysłoniła wystający ze spodni kawałek dzbanka.
Usłyszawszy kroki, wyjrzał na korytarz, czekając aż sylwetka anioła znajdzie się w zasięgu jego wzroku. A więc poskutkowało. Zero wcale nie zdziwił się na widok zmęczonej twarzy opiekuna więzienia. Dotychczas wszyscy, którzy tu trafiali, potrafili narobić hałasu swoją obecnością, ale bynajmniej nie żałował mężczyzny. Nie, gdy wystarczyła chwila, by ten zaczął drażnić go swoją postawą, chociaż powinien bardziej skupić się na fakcie, że tuż przed nimi na sąd czekała dwójka innych osób, które na swoich barkach nosili pokaźniejszy bagaż przewinień.
Mówi ci to coś?
Zacisnął palce mocniej na kratach, ale poza tym nie dał nikomu żadnego innego dowodu na to, że poczuł silny ucisk w klatce piersiowej, zanim jego serce załupało zbyt szybko i zbyt mocno, by zignorować uczucie niepokoju. Nie mogli pójść tam po nich.
„Coś jeszcze?”
Jebane frytki do tego.
Wymyśl coś lepszego.
Niby co? Mam powiedzieć, że ja i mój „kolega”, pomyślał z niesmakiem, chcemy jak najszybciej udać się na sąd i zrzucić z siebie ciężar naszych grzechów? Daj spokój. Rozumiem, że bywają naiwni, ale nie że aż tak.
Właściwie tak ― przyznał, zerkając ukradkiem na różowowłosego. Milczał przez moment, musząc zastanowić się nad kilkoma faktami, wrócić myślami do wszystkiego, o czym mówił do niedawna. ― Czy stróż skazany za wstawienie się za swoim grzesznym podopiecznym nie powinien być sądzony razem z nim? Nie każdy zdaje sobie sprawę z ciężaru grzechów. To mogło spowodować konflikt interesów, dla którego teraz nazywasz go zdrajcą, chociaż wypełniał swój obowiązek.
Uniósł spojrzenie na skrzydlatego strażnika.
Nawet nie wiesz, czy chodzi o tego całego Ryana.
Nie muszę. Być może ktoś weźmie to pod uwagę.
Będą wiedzieli, kogo sam chronisz?
Nie wiem.
Może ― rzucił zdawkowo i wzruszył barkami, zwracając głowę przed siebie. ― Mam was pilnować, a nie decydować o tym, jak będzie wyglądał sąd. To Zastęp was tu przyprowadził i to on kontaktuje się z Metatronem w sprawie schwytanych więźniów. ― Podeszwy zaczęły leniwie stukać o posadzkę, a ich dźwięk stopniowo zaczął się oddalać.
Więc chcę porozmawiać z Zastępem ― rzucił zdecydowanie. Odpowiedziało mu krótkie i suche parsknięcie.
Oczywiście ― zawiesił na moment głos. ― Zobaczymy. Nie sądzę jednak, byście mieli cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie. Nie mieliśmy jeszcze przypadków, w których doszłoby do postawienia grzesznika ponad własnych braci. To chyba powinno mówić samo za siebie, prawda? ― odparł z nieskrywaną nutą odrazy, która najpewniej miała dobitnie przemówić do delikwenta, który odważył się na taki krok. ― Niemniej to na pewno byłaby dobra nauczka ― przyznał, a jego głos coraz bardziej przypominał echo niosące się po lochu. ― Zobaczymy ― powtórzył raz jeszcze, zanim pozostawił ich z ciszą.
Dupek ― syknął pod nosem, odwracając się tyłem do krat, o które zaraz oparł się plecami. Przesunął wzrokiem po podłodze, skupiając się na szkle. ― Zabierz jeden. Za paręnaście minut ktoś przyjdzie z jedzeniem.
Ty chyba nie sądzisz...
Zależy czy będziemy mieć jakieś wyjście.
Oczywiście wszystko w drodze wyjątku ― dodał zaraz, jakby przeczuwał, że dźganie innych nie było raczej codziennym hobby Nath'a. Właściwie nie wyglądał na kogoś, kto chętnie podnosił na kogoś rękę. Już prędzej inni podnosili ją na niego, czego dowodem była skaleczona dłoń chłopaka, która wciąż krwawiła.
Kącik ust jasnowłosego drgnął nieznacznie, gdy dotarło do niego, że od samego początku nikt nie przysłał tu medyka, zdając sobie sprawę z poniesionych obrażeń. Dla niego oznaczało to co najmniej tyle, że Syon mógł właśnie przeżywać dokładnie to samo i nikt nie zamierzał pofatygować się, by użyczyć mu bandaży. W końcu był tylko grzesznikiem.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.02.16 22:57  •  Cela nr 2 - Page 2 Empty Re: Cela nr 2
Głowa opadła na jego ramię i przez moment sprawiał wrażenie, jakby stracił przytomność. W rzeczywistości obserwował uważnie każdy, nawet najmniejszy, ruch jasnowłosego, być może chcąc w jakiś sposób odgadnąć co zamierza. Wreszcie, po dłużącym się milczeniu, wzruszył lekko ramionami wprawiając w ruch krępujące jego ruchy kajdanki.
Wiedziałem. – odparł wprost, nie zamierzając bawić się w jakieś marne kłamstewka, które w zaistniałej sytuacji tak naprawdę nic im nie dadzą. – Byłem wtedy, kiedy Metatron ogłosił tą swoją chorą wizję. Anioły różnie zareagowały, ale… – zmarszczył brwi, jakby właśnie sobie coś przypomniał. – Niektórzy chcieli wyjść już w trakcie jego wywodu, ale nie pozwolił im na to. Jak tak teraz o tym myślę, to w pewien sposób nie pozwolił nikomu przyjąć, że to, co mówił jest kłamstwem. Powiedz, Zero. Jaki może mieć plan poważany anioł, który zasiadał po prawicy samego Boga? O co mu może w tym wszystkim chodzić? O władzę? Coś tak trywialnego? Nie, to musi mieć jakiś głębsze dno. – rozmowa przerodziła się w cichy mamrot pod nosem. Uniósł obie dłonie i potarł kciukiem o dolną wargę, kompletnie pozwalając, by pochłonęły go myśli nad ukrytymi zamiarami Metatrona. Prawda jest taka, że wszyscy połasili się na jego pozycję. Skoro był od początków świata to musiał być przecież wiarygodny. Ale teraz….
Zadarł gwałtownie głowę, aż poczuł przeszywający ból z tyłu, który promieniował od uderzenia w potylicę.
Rebelia, co? – nieco sine usta ugięły się w lekkim uśmieszku. – Wchodzę w to. – i chociaż chłopak nie czuł się najlepiej, skręcało go w środku, niemalże nie czuł ręki i kręciło się mu w głowie, to ciężka atmosfera pomiędzy nimi jakby nieco złagodniała. Mimo to skrzydlaty początkowo nie chciał sięgnąć po ostry kawałek rozbitego dzbanka. Jakby wewnętrznie walczył sam ze sobą. Prawda była taka, że gdyby to zrobił i dopuściłby się morderstwa, najcięższego ze wszystkich grzechów, nigdy więcej nie miałby drogi powrotu.
Naprawdę warto tak ryzykować?
Zsunął się z pryczy i dość chwiejnym krokiem podszedł do jasnowłosego, uderzając bokiem o chropowatą ścianę, czując kołatanie serca, schylił się po jeden z kawałków, po czym usiadł ciężko na ziemię, oddychając coraz ciężej.
Jego umysł toczony gorączką nawet nie zarejestrował, że pojawił się strażnik. I chociaż głosy wydawały się rozmazane, to pojedyncze strzępy rozmowy wciąż do niego docierały.
Strażnik spojrzał po krótkiej chwili na siedzącego Nathaira i zmarszczył delikatnie brwi, zmazując z twarzy wyraz znudzenia.
-Postaram się również przysłać jakiegoś medyka, żeby go obejrzał. – wskazał podbródkiem w stronę mniejszego anioła. I właściwie tyle było z jego zainteresowania, jakie okazał Nathair. A i on sam nawet o nie zabiegał o nie. Przymknął na drobną, wręcz ułudną chwilę oczy wyczekując, aż ktoś się zjawi. Powinien być chyba wdzięczny jasnowłosemu za słowa odnośnie sądzenia w tym samym czasie co jego podopieczny. Nie ma co ukrywać, ale zdecydowanie ułatwiłoby to sytuację i możliwość chociaż próby uratowania wymordowanego.
Jeśli myślisz, że ci podziękuję.. – jego głos ugrzązł w gardle, drapiąc go od środka, co wywołało w chłopaku kolejne pokłady niepohamowanej irytacji. Nabrał nieco więcej powietrza w obolałe płuca.
Jaki masz plan? Zaatakować I zabić? A co potem? – dopytał się, lecz ty razem w jego tonacji nie było ani krzty złośliwości. Nie dane mu było jednak kontynuowanie, kiedy ciszę przecięło najpierw skrzypnięcie drzwi oznajmujące nadejście gości, a później odgłos ciężkich kroków. W czasie paru uderzeń serca do celi, w której się znajdowali podeszły dwie anielice, gdzie każda niosła po dzbanku wody oraz misce z parującą zupą, cudownie podrażniającą ich zmysły. Oprócz kobiet z boku stało dwóch innych aniołów, rosłych o złocistych włosach, które połyskiwały muskane żarem palących się pochodni. A każdy z nich dzierżył miecz.
- Odsuń się. – polecił jeden z nich. I chociaż było to wyraźne polecenie, to jednak miał głos łagodny. Następnie wsunął klucz do zamka, przekręcił go i przepuścił obie kobiety, które weszły do środka. Jedna z nich uśmiechnęła się niepewnie do Zero, kładąc przy jego senniku miskę oraz dzban.
- Wnet przyjdzie medyk. Wybaczcie za to, zaniedbanie, z naszej strony. Proszę przyjmijcie moje głębokie przeprosiny. – kontynuował anioł i pochylił delikatnie głowę w geście przeproszenia.
-[b] Możemy wam to jakoś zrekompensować?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.02.16 22:46  •  Cela nr 2 - Page 2 Empty Re: Cela nr 2
Po twarzy jasnowłosego przemknął cień nieprzyjemnego wyrazu. Chciał znać odpowiedź, więc ją dostał i prawdopodobnie tylko to powstrzymało go przed złapaniem Nathaira za fraki i ciśnięciem nim o ścianę, chociaż palce zaciskające się na moment w pięść zdradzały jego ochotę na dodatkowe targnięcie się na zdrowie drugiego anioła, jakby to nie było już wystarczająco narażone. Nie mógł pozwolić na to, by ponosiły go emocje. Musiał myśleć trzeźwo, jeżeli chciał zdążyć na czas. Uniósł spojrzenie ku górze, jakby rzeczywiście zaczął się nad czymś zastanawiać, a widok sufitu miał ułatwić mu pozbieranie wszystkich myśli do kupy.
Co o tym sądzisz?
Na pewno nic dobrego.
Ale wie, co tam się działo. Może ci pomóc.
Chyba w spuszczeniu sobie wpierdolu.
Leslie.
No co? Muszę tylko chwilę pomyśleć.
Kajdany zmuszały go do uniesienia obu rąk, co było dość irytujące przy tak prostej czynności, jaką było podrapanie się po policzku w zamyśleniu. Nieświadomie zahaczył paznokciami o jedną ze szram, która przypomniała mu o ostatnim nieszczęśliwym wypadku, nawet jeśli nikt inny wypadkiem by tego nie nazwał. Zabawne, że nadal potrafił martwić się i rzucać się w ogień za kimś, kto zafundował mu brzydotę już do końca życia. Gdy chcesz dobrze, musisz liczyć się z tym, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.
To już przeszłość. Tkwił u boku Boga, ale teraz pozostawił aniołom wolną wolę. Może nie jest żądny władzy, ale może mu się nie podobać, że anioły stopniowo zaczęły zatracać swoją naturę przez kontakt ludźmi albo zezwierzęconymi degeneratami. Fakt, że Bóg przemówił mógł być dla nich dużym szokiem, co nie zmienia faktu, że tylko on jest sędzią. Sędzią, który – z tego, co o nim mówiono – nie posunąłby się do tak drastycznych działań. Jeżeli nie jest dobrym kłamcą, to przynajmniej coś źle zrozumiał. Albo jest po prostu jebanym świrem z darem przekonywania. ― Wzruszył barkami. W gruncie rzeczy pobudki Metatrona miały dla niego niewielkie znaczenie. Właściwie żadne. Wątpił, że to wszystko miało tak wyglądać.
„Rebelia, co?”
Kajdany zabrzęczały cicho w momencie, gdy spróbował rozłożyć bezradnie ręce. Ze skrępowanymi kończynami ten ruch prezentował się co najmniej nieefektownie, ale skurwysyński i pewny siebie błysk w dwukolorowych oczach Vessare'go skutecznie nadrobił to niedociągnięcie. Czego można było się po nim spodziewać? Że grzecznie będzie się płaszczył przed wszystkimi, byleby dopiąć swego? Niedoczekanie.
Buntownicy preferują tylko taki sposób rozwiązywania spraw ― rzucił, nadając tym słowom brzmienie suchego faktu i przyglądał się różowowłosemu, który – o dziwo – zdecydował się na ten poważny krok. ― Tylko go schowaj ― zaznaczył zaraz. Nie chciał, by cały plan poszedł na marne z powodu głupiego potknięcia. Skoro zdołali już zabrać im wszystko, dwa kawałki szkła nie były większym problemem. Tym bardziej, że ktoś już zbliżał się do ich celi.
„Postaram się również przysłać jakiegoś medyka, żeby go obejrzał.”
No masz, wreszcie powiedział coś sensownego.
Zero przesunął wzrokiem po siedzącym na podłodze Heatherze. Nawet jeśli wiedział co nieco o pierwszej pomocy, w obecnych warunkach nie miał zbyt szerokiego pola manewru. Poza tym nie uśmiechało mu się wyciąganie ręki do tak niewdzięcznego szczeniaka, jakim był drugi skrzydlaty. Owszem – osłabienie czyniło go bezużytecznym w rozpoczętej przez nich operacji, ale skoro zaoferowano medyczną pomoc, mógł w spokoju stać wsparty o ścianę i czekać na przybycie innych aniołów.
Nie potrzebuję twojej wdzięczności ― odparł bez wyrazu. Bynajmniej nie zrażała go myśl, że się nie dogadają. Sam by mu nie podziękował, więc można było uznać, że na swój sposób rozumiał stanowisko Nath'a. ― To zależy ― mruknął, w gruncie rzeczy niewiele mu wyjaśniając. Bez wątpienia kontynuowałby temat, gdyby wróg nie pojawił się w pobliżu. Chociaż zrobił to wyjątkowo niechętnie, na polecenie odsunął się od wejścia do celi, jakby tylko w ten sposób mógł uśpić czujność przeciwnika. Popełniłby duży błąd, gdyby tylko postanowił rzucić się na uzbrojonych członków zastępu. Cmoknął cicho pod nosem z wyraźną rezygnacją, nie spodziewając się aż takiej obstawy. Chociaż same anielice wydawały się niegroźne, walkę wciąż można byłoby określić jako „jeden do dwóch”. Wątpił, że różowooki był w stanie zerwać się z ziemi.
„Proszę przyjmijcie moje głębokie przeprosiny.”
Aha ― wymsknęło mu się, gdy wpatrywał się w anioła, kompletnie ignorując posłany w jego stronę uśmiech.
To było nietaktowne, Zero.
Mniej niż pakowanie nas do klatek, jak zwierzęta.
Zrekompensować? ― Uniósł brew w pytającym wyrazie. Jakaś jego część uparcie walczyła z chęcią przyjęcia takiej możliwości i zamiast tego próbowała nakłonić go do poderżnięcia gardła bezczelnemu skrzydlatemu, podczas gdy druga zastanawiała się, czy oferta obejmowała spełnienie każdej prośby.
Anioł kiwnął głową w geście potwierdzenia, unosząc wzrok na jasnowłosego.
To właśnie powiedziałem ― dodał zaraz. Spokojny tembr głosu wskazywał na to, że bynajmniej nie robił sobie żartów, choć z drugiej strony wielką niewiadomą pozostawało to, na ile mężczyzna mógł sobie pozwolić. ― Możecie poprosić, o co chcecie. Doprowadzanie kogokolwiek z naszych gości do takiego stanu, nie leżało w naszych zamiarach.
Gości? ― skrzydlaty zakpił w myślach, ściągając brwi. Starał się jednak przełknąć gorzkie słowa, mając na uwadze wszystko, co przekazał mu anioł zastępu.
Jest coś takiego ― przyznał, sprawiając, że nieznajomy rycerz Edenu uniósł brew. ― Rzecz jasna, jeśli niczego nam nie odmówicie.
Daję słowo. Nie mogę zagwarantować jedynie tego, że unikniecie sądu ― przyznał bez ogródek. Widocznie blondyn wyglądał mu na takiego, który chętnie wywinąłby się od odpowiedzialności za swoje grzechy. Sądził też, że każdy, kto znajdował się po tej stronie krat, chciałby się wywinąć.
Chcę się zobaczyć z moim przyjacielem. Słyszałem, że jakiś czas temu tu trafił. ― Przez cały czas uważnie obserwował twarz mężczyzny, chcąc wychwycić każdą, nawet najmniejszą zmianę na niej. Od razu udało mu się zauważyć szczątkowe zaskoczenie, ale mimo tego nie wyglądało na to, by zamierzał już teraz odmówić mu tej przyjemności.
Rozumiem. O kim mowa?
Growlithe. Białe włosy, czarne pasemko, różnokolorowe oczy. Narwany dupek. Mówi ci to coś?
Powiedzmy. Na pewno się przyjaźnicie? ― Skrzydlaty przechylił nieznacznie głowę. ― Nie wyrażasz się o nim zbyt pochlebnie.
Wierz mi, to komplement ― mruknął pod nosem. ― Chciałbym, żebyś mnie do niego zaprowadził.
Skrzydlaty zamilkł na chwilę, zwracając twarz w stronę Nathaira. Możliwe, że chciał usłyszeć jego prośbę, zanim jeszcze miał zgodzić się na warunki Leslie'go.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.02.16 23:19  •  Cela nr 2 - Page 2 Empty Re: Cela nr 2
Dudnienie z każdą mijającą sekundą narastało, sprawiając wrażenie, że lada moment jego głowa eksploduje. Korciło go, żeby w jakiś sposób spróbować wymusić na aniele więcej informacji, żeby wskazał mu drogę do Ryana, żeby w ogóle go wypuścił. Przez krótki moment chłopak rozważał możliwość skłamania. Że te kila godzin w tej klitce dało mu wiele do myślenia. Zastanowił się i że żałuje za grzechy, że wie, gdzie popełnił błąd i już nie będzie przeciwstawiał się słowom Archanioła. Ale miał za słabe ciało, żeby nawet podjąć marną próbę odegrania tej całej kłamliwej farsy.
Kłamliwa farsa.
Drżące wargi ugięły się lekko w grymasie, który zapewne miał być uśmiechem. Anioły już od dawna nie widziały nic więcej niż swój własny czubek nosa, ale od momentu, kiedy Guerre został zamordowany, a Metatron samoistnie przejął po nim stery, wszystko tak jakby zaczęło się walić ze zdwojoną prędkością. Byli zakłamani. A najbardziej fałszywy archanioł. Krzywdził, a nie pomagał. I nawet nie próbował zrozumieć natury wymordowanych.
Już od dłuższego momentu przestał przysłuchiwać się toczącej rozmowie parę kroków od niego. Błędnym spojrzeniem rannego zwierzęcia wpatrywał się w pustkę przed sobą, od czasu do czasu poruszając sztywnymi palcami rannej dłoni. Stał się już nawet głuchy na ból, do którego powoli przywykał. Niespodziewanie głowa opadła nieco do tyłu, dotykając chropowatej powierzchni ściany za sobą.
”Growlithe”
To jedno, jedyne słowo zdołało wyrwać chłopaka swoimi szponami wprost z objęć nadchodzącego Morfeusza, który już gładził swoim ciepłym oddechem jego skronie. Mimowolnie wymusił nikły uśmiech. A więc ten dupek również dał się złapać. Jak dziecko. Z drugiej strony obecność Growlithea w Górze Babel przedstawiała sytuację zupełnie inaczej. Dawała nadzieję.
Na co?
Nathair mógł nienawidzić go całym swoim sercem, ale prawda była taka, że wymordowany był cholernie niebezpieczny. I z pewnością nie należał do oswojonych zwierzątek, które można zakuć w kajany i trzymać w klatce. Chce się wydostać. A to oznaczało, że jeśli jakimś cudem uda się im spotkać, to istniała cienka lina nadziei na połączenie wspólnych sił przeciwko jednemu wrogowi.
Nathair nie wiedział czemu, ale poczuł wewnętrznie nieprzyjemne ukłucie. Ci wrogowie byli niegdyś jego rodziną. Braćmi i siostrami. A bez nich… nie miał nikogo. Ryan? Ryan nawet nie zauważyłby, gdyby któregoś razu przestał się pojawiać. Był sam. Zupełnie sam. Zero rodziny, przyjaciela, kogokolwiek u swego boku. Do tej pory mógł wrócić do Edenu i karmić się fałszywymi mrzonkami przynależności do jakiejś społeczności, do kogoś. A teraz nie przynależał do niczego. Do nikogo. Bramy Edenu permanentnie zamknęły się przed nim. Nie miał dokąd wrócić i nie miał dokąd pójść, jeśli oczywiście optymistycznie patrzył, że wyjdzie stąd żywy. Był bezdomny.
Ale słowo zostało rzucone, a wszystkie posty za nim spalone. Podjął decyzję. Czy żałował? Być może. Na tą chwilę chciał ratować Ryana i nic ponadto się nie liczyło. Ale co będzie później, to się okaże. Będzie się martwił jak przeżyje.
W czasie kolejnych uderzeń serca ciszę przerwał chrapowity odgłos śmiechu młodszego anioła. A kiedy zamilkł i wszystkie spojrzenia były zwrócone w jego stronę, spojrzał na najbliższego skrzydlatego za kratami błyszczącymi oczami.
Pieprzenie. – parsknął i poruszył nadgarstkami, a kajdany niebezpiecznie zadzwoniły.
Myślisz, że ta banda tchórzy pozwoli ci się z nim spotkać? Pewnie już szykują stosik, gdzie spalą go żywcem bo cholerne oczyszczenie. Chuj wam w dupę z tym oczyszczeniem. – Nathair splunął i się poruszył, sprawiając wrażenie, że lada moment zerwie się z ziemi, aczkolwiek wciąż siedział na miejscu. Przez twarz anioła przebiegł grymas niezadowolenia i obrzydzenia, jakby ujrzał coś wyjątkowo niesmacznego.
- Bredzisz przez szaleństwo gorączki, aniele. – powiedział próbując zachować niezmącony spokój. Ale kolejna fala śmiechu Nathaira wywołała u niego pojedynczą zmarszczkę na czole.
Szaleństwo? Szaleństwem było słuchanie Metatrona. Uwierzenie mu. Wszyscy mu uwierzyliście. Uwierzyliśmy. Cokolwiek. I jak głupie stado baranów podążało za jego słowami robiąc rzeczy, które są wbrew naszej naturze.
- Metatron nie—
Metatron kłamie! Dlaczego Bóg objawił się akurat jemu? Bo co? Bo najstarszy? Jest w cholerę więcej starych aniołów. Cayenne, Nefret, Rafael, Gabriel, Laviah. Ale jednak objawił się Metatronowi. Komuś, kto od setek lat nie opuszczał Edenu. Komuś, kto NIE MA pojęcia, co się dzieje na Desperacji, w mieście, na świecie, bo nie ruszył swej anielskiej dupy ze swojego stołka.
- Zamilcz, bluźnierco! – anioł syknął przez zaciśnięte zęby, ale jego ton zdawał się nieco drżeć i wahać.
Ale mimo to Bóg rzekomo objawił się jemu. Komuś, kto swe świetlne lata zakończył jeszcze przed narodzinami Chrystusa. Komuś, kto działał tak, jak to wszystko jest opisane w Starych Dziejach, na ziemi nazywają to Starym Testamentem. Bóg był wtedy surowy i okrutny, ale jednak potem nauczył się wybaczać i miłować ludzi. Czemu nagle miałby powrócić do tego, co było, skoro się nie sprawdziło? – Nathair na moment zamilkł, kiedy jego głos przeszedł w nieprzyjemną chrypę. Aczkolwiek nikt inny nie przemówił. Zapanowała niemal namacalna cisza i ciężka atmosfera. A Nathair kontynuował.
Metatron kłamie. Jest fałszywym prorokiem. Nie wiem tylko czemu to robi. Ale wy również to wiecie, prawda? Kłamie. Oszukał nas wszystkich. A jedynym sposobem na zapobiegnięciu zbliżającej się rzezi, która z pewnością będzie, jest pozbycie się go.
- …. Zdajesz sobie sprawę z tego, co właśnie rzekłeś? O co nas prosisz? Czego chcesz? – wyszeptał przerażonym głosem anioł wpatrując się szeroko otwartymi oczami w rozpalonego chłopaka. Nathair powoli skinął głową i już otwierał usta, żeby coś dodać, ale szybko je zamknął, kiedy na końcu korytarza rozległo się skrzypnięcie zwiastującego kolejnego gościa. Parę szybkich kroków i w czasie zaledwie sześciu uderzeń serca przy klatce zjawiła się drobnej postury szatynka. Stanęła na palcach i przysunęła swoje malinowe usta do ucha anioła i zaczęła coś szeptać. Skrzydlaty spojrzał na nią totalnie zbity z tropu.
- Ale jesteś pewna? – zapytał pospiesznie, na co dziewczyna skinęła głową.
- D-dobrze, przyjąłem. – dziewczyna posłała krótkie spojrzenie wystraszonej łani w stronę Zero i Nathaira, po czym odwróciła się i wybiegła pospiesznie pozostawiając ich samych. Anioł odchrząknął i wycofał się o dwa kroki.
- Zdaje mi się, że spotkasz swojego przyjaciela o wiele szybciej, niż zakładałem. Za pół godziny przyjdziemy po was. Zjedźcie na spokojnie. – powiedział krótko i ruszył w stronę wyjścia, ale nim zniknął z pola widzenia, zatrzymał się i spojrzał głęboko w jasne oczy Heathera. Trwało to zaledwie parę ulotnych chwil, kiedy wyszedł z korytarza wraz z resztą aniołów, pozostawiając dwójkę samą w ich celi. Nathair prychnął.
Oho. Panie i panowie, za pół godziny rozpocznie się prawdziwe widowisko. A Ty, panie Zero, gotów na przygodę życia? – zaśmiał się cicho, ale trwało to kilka sekund, kiedy na jego twarzy na powrót pojawiło się umęczenie.
Może on też będzie sądzony. – mruknął ledwo słyszalnie, opuszczając nieco głowę w dół, najwidoczniej nie zamierzając skorzystać z posiłku i wody, którą przynieśli. No cóż. Pewnie i tak spłonie. Chyba, że coś wymyśli. Ale nie zapowiadało się na to. Już nie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.02.16 19:47  •  Cela nr 2 - Page 2 Empty Re: Cela nr 2
„Pieprzenie.”
Jedna z anielic właśnie skupiła swój wzrok na twarzy Zero, dostrzegając, że chłopak nie mógł powstrzymać się od wywrócenia oczami. Jego wzrok jedynie na dłuższą chwilę dosięgnął sufitu, jakby blondyn nagle postanowił się nawrócić i u Boga znaleźć odpowiedź na pytanie „Za co?”. Jeżeli kiedyś miał nadejść dzień, w którym chęć sprzedania Nathairowi kopa w brzuch osiągnęłaby apogeum, ten dzień nadszedł właśnie dziś. Dwukolorowe tęczówki Leslie'go zgromiły skrzydlatego wzrokiem z taką intensywnością, że prawdopodobnie mógł wyczuć to bez patrzenia na jasnowłosego – nie było w tym nic dziwnego. To nie był moment, w którym koniecznie chciał słuchać o paleniu Syona żywcem. Wciąż znajdowali się w klatce, a on z każdą sekundą był coraz bardziej skłonny do rzucenia się w stronę wyjścia, co jednak wiązało się z pewną śmiercią. Nawet pokusił się o zerknięcie w stronę anioła, pilnującego wyjścia. Kajdany przeciwko swobodnym rękom, odłamek szkła versus miecz. Dwa na jednego albo nawet trzech na jednego, bo gdzieś tam na pewno wciąż czaił się strażnik. To zdecydowanie nie był dobry moment na pierdolenie. Jeśli ten gnojek miał zamiar puścić z dymem cały plan, był skłonny poderżnąć mu gardło jako pierwszemu.
Aż tak go nienawidzisz?
Drażni mnie.
Uniósł ręce i podrapał się po boku szyi. Tym razem nie był to gest zażenowania. Musiał po prostu zająć czymś ręce, które aż świerzbiły, kiedy zaczął myśleć o ściśnięciu gardła różowowłosego. Odwrócił twarz w bok, napotykając spojrzeniem na ścianę, której przez chwilę przyglądał się nieobecnym wzrokiem, jakby nagle stał się tylko biernym elementem tego otoczenia. W rzeczywistości uważnie przysłuchiwał się rozmowie, a wyczuwszy niepewność w głosie mężczyzny – i nie tylko w jego głosie, choć odczucia były nieco przytłumione za sprawą kajdan – zerknął na niego z ukosa, uważniej śledząc jego profil.
Ciężko jest im zabić brata, gdy nie mają pewności, że zabił ― wtrącił wreszcie, przypominając towarzyszowi niedoli o tym zasadniczym fakcie. Jego głos był szorstki, co wykluczało wszelką empatię i zrozumienie wobec ich postępowania. Nie zmienił zdania co do ich naiwności i tchórzostwa. Oraz tego, że brakowało im własnego zdania i, jak zagubione owieczki, podążali za głosem tego, który pierwszy wyszedł przed szereg. ― Uparcie wierzą, że ktoś przesiąknięty światłem samego Boga, nie byłby w stanie ich okłamać. Ale Jego nie ma tu od prawie tysiąclecia. Metatron od lat był członkiem starszyzny, a jego imię nieraz pojawiało się na ustach aniołów. Zapominają, jak to było z Lucyferem, Samaelem ― wzruszył barkami, zauważając, że skrzydlaty lekko zadrżał ― Metatron z kolei mógł być po prostu bardziej dyskretny. I cierpliwy. Wystarczy jednak, jeśli przekonacie innych. Was jest wielu, a on jeden. Możliwe, że złamie się, kiedy przyprze się go do muru słowami. Jeśli to nie poskutkuje, chyba nie zamierzasz mi powiedzieć, że twoja broń to tylko pic na wodę?
Nie jesteśmy mordercami.
Jak wolisz ― zakończył, wykazując się całkowitą neutralnością tonu. Gdzieś tam krył się jednak drobny wyrzut, który mógł potwierdzić faktami. Doskonale zdawał sobie sprawę z prawa przysługującego anielskim żołnierzom. Możliwe, że ten tutaj nie miał jeszcze krwi na swoich rękach, ale bez wątpienia przyszło mu zaatakować podczas tej całej farsy. Możliwe, że wtrącił już do lochów kogoś w równie beznadziejnym stanie, co różowooki, obiecując opiekę medyczną, która nie przyszła.
Ze szczątkowym zainteresowaniem przyjrzał się kobiecie, która właśnie wpadła do celi. Jeszcze wtedy nie wiedział, że mogła mieć jakiś drobny wpływ na spełnienie jego prośby. Poczuł jednak drobne uczucie niepokoju, kiedy dowiedział się, że już niedługo przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z przyjacielem. Nie odezwał się już ani słowem, obserwując, jak drzwi do celi ponownie zatrzaskują się przed nimi. Przez chwilę wsłuchiwał się w stopniowo cichnący stukot kroków na korytarzu, zanim zwrócił głowę ku młodzieńcowi, puszczając mimo uszu jego pytanie. Pokonał te kilka dzielących ich kroków w takim tempie, jakby właśnie planował wbicie mu podeszwy w twarz.
Twoje pierdolone szczęście, że tego nie zjebałeś, dzieciaku. ― I może to wbijanie podeszwy wcale nie było takim złym pomysłem? Jednak wbrew gorzkim słowom, przykucnął naprzeciwko młodzieńca. Zawahał się na chwilę, oglądając się za siebie przez ramię, chcąc upewnić się, że nikt się nie zbliża. Był jednak przekonany, że już niebawem wrzask Natha mógł poruszyć całe lochy. ― Ale już nie wezwie medyka ― mruknął i tylko tyle usłyszał anioł, zanim jego nadgarstek został uwięziony w żelaznym uścisku. Vessare miał nad nim sporą przewagę, będąc w pełni sił. Dziś nie stoczył jeszcze walki na śmierć i życie, a i miał czas na sen.
Co ty robisz?
A na co to wygląda?
Jednym szarpnięciem zdarł z jego dłoni prowizoryczny opatrunek, który i tak zdążył już przesiąknąć krwią, która nie pozostawiła ani jednego suchego skrawka materiału. Odrzucił go na bok, wcale nie wyglądając na zgorszonego marnym stanem ręki anioła, choć ten u wielu mógłby wywołać mdłości.
Wykrwawi się, zanim minie pół godziny.
Wybadał palcami głębokość rany, dopiero wtedy zauważając, że ciało było przebite na wylot. W tym momencie nie obchodził go komfort pacjenta. Wiedział, że każdy dotyk będzie wywoływał nieprzyjemny ból, ale to i tak było niczym w porównaniu z tym, co miało nastąpić na chwilę. Można powiedzieć, że częściowo przygotowywał go na najgorsze i kiedy już zdążył pomyśleć, że gorzej być nie może, ujął jego drobną rękę swoją, wyraźnie dbając o to by nie miał szans na wyrwanie się.
Lepiej zaciśnij zęby. Choć pewnie zrobisz przysługę temu światu, jeśli przypadkiem odgryziesz sobie język. ― Dlatego właśnie nie został pełnoetatowym lekarzem. Powinien zapewnić go, że wszystko będzie dobrze, że wyjdzie z tego, że zaboli tylko przez chwilę, ale potem przestanie. Akurat. Ale zdawało się, że młodzieniec całkiem przepadał za tematyką palenia żywcem i właśnie w tym momencie miał ochotę przekonać się na własnej skórze, jaki los mógł wykrakać Growlithe'owi. Kolorowe płomienie buchnęły spod ręki Zero, dobierając się do rany drugiego jasnowłosego i choć zadawały mu niewyobrażalny ból, jednocześnie zasklepiały przerwane powłoki ciała, węgląc je. Obrzydliwy smród niemalże od razu rozniósł się po celi, zmuszając blondyna do rozchylenia ust i wypełniania płuc płytkimi oddechami. Wszystko to działo się całkiem szybko, chociaż wiedział, że z perspektywy Nathaira równie dobrze mogło trwać wieczność.
Dobrze wiesz, że tak się nie robi.
W kryzysowych sytuacjach wszystko jest dozwolone.
Do końca życia będzie paradował z pomarszczonym łapskiem.
Albo to i pomoc podopiecznemu, albo wykrwawienie się i skończenie jako bezużyteczny śmieć.
Powinieneś spytać go o zdanie.
Już za późno.
Istotnie. Leslie wypuścił jego rękę z uścisku równie nagle, co ją złapał, pozostawiając po sobie nieciekawą pamiątkę. Wytarł brudną od krwi rękę o spodnie i podniósł się na równe nogi, bez słowa przysuwając się do krat, rozpoczynając oczekiwanie.
Nie masz już nic do powiedzenia?
Nie.

-------------------------------------------

Zgodnie z obietnicą pół godziny później na korytarzu rozległ się stukot butów o posadzkę. Już wtedy mogli usłyszeć, że zbliżającym się aniołom nieco się spieszyło.
Już czas ― męski głos zawtórował skrzypnięciu drzwi. ― Będzie dla was lepiej, jeśli nie będziecie się szarpać.

___ ✕ z/t [+ Nathair].
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Cela nr 2 - Page 2 Empty Re: Cela nr 2
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach