Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Pisanie 27.04.15 21:53  •  Mieszkanie Colette - Page 2 Empty Re: Mieszkanie Colette
Kaukaz zmrużył ślepia słysząc pytanie. Wydało mu się lekko podchwytliwe, więc jeszcze raz zlustrował jej sylwetkę. Tak. Wyglądała, a wręcz ociekała kruchością. Polak więc mruknął pod nosem przytakująco by zaraz wsłuchać się w jej głos. Rozumiał jej motywy, którymi się kierowała - pomoc innym ludziom. Właściwie pasowało to do niej idealnie, a i rzeczywiście po tym co mówiła Kaukaz zaczął myśleć, że rzeczywiście może jest twardsza niż przypuszczał. Przynajmniej do czasu gdy przy samym kocu nie okazała swej słabości. Najwyraźniej nie była w stanie sama siebie przekonać w obliczu myśli o śmierci ewentualnego pacjenta. Chciał powiedzieć, że nie musi zgrywać przy nim silnej, jednak się wstrzymał. I tak zasługiwała na szacunek za to co robiła, pomimo, że bywało to dla niej trudne.
- Jak ni my to kto. Prawda? - Uśmiechnął się leniwie i sięgnął po kawę. Tak. Oboje byli do siebie bardziej podobni niżby się mogło wydawać. Mieli pewne umiejętności, które umożliwiały im prace w specyficznych zawodach. Znajdowali się w elitarnej garstce ludzi, którzy byli w stanie podołać niecodziennym zadaniom, które się przed nimi piętrzą. Ich codzienność była jednak skrajnie różna. Jedno pozbawiało życia, a drugie ratowało. Jak dla ironii to Chet miała ciężej. Kaukaz nie miał sumienia, a przynajmniej nie kiedy wykonywał polecenia.
Znów się zaśmiała. Ciągle to robiła. Wydawało się, jakby na okrągło promieniowała. Kaukaz zaś, niczym wielgachne kocurzysko chłoną jej ciepło, odwzajemniając od czasu do czasu jej uśmiech swoim skromniejszym. Przyjemnie mu się jej słuchało i przyjemnie mu się zrobiło słysząc, że nie każdy ma zaszczyt usłyszeć od niej zaproszenie czy też posłuchać o jej osobie. Poczuł się specjalnie, lecz czemu go to jakoś cieszyło?
Zauważył zmianę na jej twarzy przed tym, jak poleciała do piekarnika. Wiedział, że pewnie teraz się obwinia. Jednocześnie się cieszył, że nie pociągnął tematu dalej, bo to w ogóle wówczas zakrawało o jakąś katastrofę. Nic jednak nie mówił i podobnie, jak Chet nie zamierzał ciągnąć mówić więcej o rodzinie. Jego zainteresowaniem cieszyło się ponętne ciasto truskawkowe. Poczuł, jak ślinianki zaczynają nadprodukcję i by nie wyjść na śliniącego się błazna przyłożył rękaw do ust, chrząknął kilkukrotnie i wymamrotał  "dziękuję". W pierwszej chwili miał zamiar sięgnąć po ciasto rekami, lecz usłyszał szczęk widelca Chet i było mu głupio postąpić inaczej. Chwycił więc oręż i zaczął maltretować nim jeszcze ciepłe ciasto.
-Brontofobia? - Zmarszczył pytająco czoło, by po chwili usłyszeć wyjaśnianie. - Brzmi dość zabawnie. W sensie nazwa tej dolegliwości, a nie ona sama. Kojarzy się raczej z dinozaurami lub liśćmi...A i ta klaustrofobia tłumaczy, czemu ten pokój jest taki jasny. - By wydawał się optycznie większy - dodał w myślach i zrobił przerwę, by włożyć do ust kolejny kęs. Dobre było. Bardzo. - Życie z takimi ubarwieniami na pewno jest...ciężkie, z drugiej strony nie mogłabyś się nazywać prawdziwym lekarzem gdybyś nie miała, jakiejś skazy na psychice. - Obrócił wszystko w stereotypowy żart, a przynajmniej próbował. Zamyślił się na chwilę. - Hm... Ja nie posiadam raczej żadnych podobnych lęków czy słabości przez wzgląd na specyfikę zawodu, więc ciężko mi sobie wyobrazić twoje życie na co dzień, jednak przypomniała mi się pewna historia. Bo wiesz, o ile na wyższych stanowiskach bez kategorii zdrowotnej A możesz pomarzyć, o tyle jako szeregowy czy porucznik możesz sobie radośnie hasać, lecz wówczas musisz być pewny, że twoje szefostwo ma nerwy ze stali. Czemu? A to zaraz ci opowiem. Rzecz do której dążę miała miejsce latem. Ot, zwykłe, rutynowe ćwiczenia w wyjątkowo obszernej jednostce. Ludzi było sporo - i nowicjusze i weterani. Nikt jednak sobie nie przeszkadzał. Treningi były tak organizowane, że jedni mijali drugich. Moja kompania była jedyną formacją bojową w tym miejscu. Mieliśmy za zadanie wyczyścić i zakonserwować cały sprzęt artyleryjski. Dni mijały na spokojnej robocie, nikt się nie wtrącał, jedzenie wyśmienite, a pogoda wręcz nas rozpieszczała. Istna sielanka. Żyć nie umierać. Do czasu. Pewnej deszczowej nocy obudziła nas strzelanina. Najpierw strzał pojedynczy, a potem już pełne serie z co najmniej dwóch karabinów. Trwało to około minuty. Było to niesamowite wydarzenie. Bo jak to, wróg w środku jednostki? Ogłoszono alarm, a to znaczyło tyle, że na nogi zerwano każdego, kto je posiadał i zmusiło do stawienia się w gotowość. Po dwóch godzinach alarm odwołano i do rana dospaliśmy spokojnie. Przy śniadaniu wszystko wyszło na jaw. - Zrobił przerwę, coby napić się kawy i załadować w siebie ciasta - Jeden z parków maszyn miał formę kwadratu o boku około 250 metrów. Na dwóch przeciwnych narożnikach umieszczone były posterunki. Każdy z wartowników miał pod kontrolą swoją część parku w formie trójkąta i zakaz wkraczania na obszar kolegi. Co istotne dla tej historii - jeden z wartowników nosił okulary z nieprzeciętnie grubymi szkłami, a drugi miał wadę słuchu w jednym uchu. Oba chłopki-roztropki zostały namaszczone kategorią B czy C i wysłani do lekkiej służby, czyli warta co 24 godz. W trakcie obchodu posterunku okularnikowi skończyły się zapałki i postanowił skorzystać z pomocy przygłuchego. Skorzystał z najkrótszej do niego drogi, czyli przez park między pojazdami. Będąc już prawie u celu, potknął się o jakieś stalowe liny i przy upadku karabin sam wypalił. Przetaczające się między cysternami echo wystrzału wyrwało przygłuchego ze słodkiej drzemki. Nie trzeba wspominać chyba, że poczuł się co najmniej zagrożony. Potem to już poleciało jak sypiące się domino - pomijając wszelkie komendy i procedury odbezpieczył, przycelował z grubsza i puścił serię „na wszelki wypadek”. Okularnik zacisnął zęby, postanowił, że żywcem go nie wezmą i odpowiedział ogniem spod cysterny. I tak strzelali do siebie radośnie, aż do opróżnienia magazynków. - Uśmiechnął się szeroko na samo wyobrażenie miny oficra dyżurnego, który musiał słuchać całej tej historii powstrzymując śmiech w obecności generała, który kipiał zaś złością. - Wybacz, na samo wspomnienie, tego, jak się tłumaczyli oficerowi...Potem do końca zajmowali się konserwacją sprzętu. Szczoteczkami do zębów. Dla dzieci. Oficer zaś sam ich nadzorował opalając się w słońcu. Chłopaki zaś stali się swoistą antylegendą. Z jednej strony absurdalność sytuacji bawi, z drugiej budzi jednak dreszczyk grozy. Wszystko mogło w końcu się skończyć trochę mało przyjemnie. No ale się nie skończyło. - Uśmiechnął się jeszcze na koniec i pozwolił sobie sięgnąć po kolejną porcję. - Mam nadzieję, że nie czujesz się rozczarowana moim brakiem fobii czy też zniesmaczona poczuciem humoru. Jeśli chcesz mogę oferować rekompensat start moralnych poprzez wyjawienie mojego dziwactwa. Jednak pod warunkiem, że nikomu nie powiesz i nie będziesz się śmiała. - Zmrużył oczy i spoważniał, lekko nachylając się w kierunku Col.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.04.15 17:43  •  Mieszkanie Colette - Page 2 Empty Re: Mieszkanie Colette
Gdy skończyła jeść, odsunęła od siebie lekko talerzyk. Nie wyglądała, jakby miała w siebie wepchnąć więcej. Cóż się dziwić - mimo swojego wzrostu nadal była dość chuda i raczej nigdy zbyt się nie opychała.
Cóż, tak, brontofobia brzmi dość zabawnie — Skinęła głową z uśmiechem. — Gorzej w praktyce. Na szczęście nie ma tu załamań pogody aż tak często. Gorzej z arsonfobią. Nie jest to tak poważne, że boję się odkręcić gaz w kuchence czy odpalić zapałkę. — Parsknęła śmiechem. — Nie wspominając już o klaustrofobii. Rzeczywiście, celowo urządziłam tak to mieszkanie. Choć właściwie lęk dopada mnie dopiero w pomieszczeniach wielkości... mniej więcej windy lub oczywiście mniejszych.
Wzdrygnęła się lekko. Dziwnie było tak po prostu o tym mówić. Głupi, bezsensowny i bezpodstawny lęk - skąd się brał? Może to przez przeszłość. Czy coś się wtedy wydarzyło? Wolała się nad tym nigdy zbyt głęboko nie zastanawiać. Zaraz jednak Adrian zmienił temat i zaczął opowiadać historię. Colette w tym czasie położyła łokcie na stole i podparła nimi brodę, uśmiechając się delikatnie i mimowolnie jakoś tak uroczo. Uważnie i z wyraźnym zainteresowaniem słuchała mężczyzny, nie przerywając mu. Pod koniec zaśmiała się cicho i, przede wszystkim, szczerze.
Zabawna sytuacja. Dobrze, że skończyła się tak a nie inaczej — powiedziała krótko. "Bóg chroni nas wszystkich" przemknęło jej przez myśl, ale nie powiedziała tego na głos.
Widząc, jak Ad wcina ciasto, uśmiechnęła się jeszcze szerzej - wręcz promieniała i właściwie prawie dosłownie. Biło od niej jakąś taką... wewnętrzną radością.
Smakuje? — spytała uprzejmie, choć w głosie można było wyczuć lekkie rozbawienie. Cieszyła się. Potem dodała jeszcze: — Jak będziesz wychodził, zapakuję ci kawałek. Sama tak czy inaczej tego nie zjem.
Słuchając go dalej, pokręciła głową w zaprzeczającym geście.
Nic z tych rzeczy. Nie musisz mieć fobii, żeby być interesującym człowiekiem. A ta historia rzeczywiście była dość komiczna. — Chet nigdy nie byłaby rozczarowana tym, że ktoś ma lepiej od niej czy nie ma aż takich udziwnień. Cieszyła się z tego - nikomu nie życzyła źle, nie życzyła żadnych fobii i tak dalej. A tym bardziej nie akurat jemu. Col to tak czysty, wspaniały człowiek, można rzec. Zaskakujące.
Słysząc propozycję Adriana, nadal z łokciami opartymi na stole i podpierającymi jej brodę, przekrzywiła zaciekawiona głowę w bok. Również lekko się nad nim nachyliła, zbliżając twarz w jego kierunku. Ściszyła nawet głos, jak gdyby byli pod jakimś podsłuchem. Tak tylko, ot.
Oczywiście! — zarzekła się, energicznie kiwając głową. Można było jej wierzyć na słowo, raczej nie było mowy, żeby z kogokolwiek się śmiała. Na a już na pewno nie będzie zdradzać cudzych tajemnic, co to to nie ona. Oczekując na ciąg dalszy wypowiedzi, patrzyła mu uważnie i z wyczekiwaniem prosto w oczy.

//Wybacz, że tak krótko, mam sporo zajęć w tym tygodniu ;__;//
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 15:14  •  Mieszkanie Colette - Page 2 Empty Re: Mieszkanie Colette
Opowiedział jedną ze swoich wojskowych historii. Właściwie innych w rękawie nie miał bo jego życie od małego kręciło się tylko wokół militariów. Obawiał się trochę, że Chet, jako osoba niepopierająca przemocy mogłaby potępić całą tą opowiastkę, lecz koniec końców najwyraźniej jej się spodobała. Kaukaz poczuł nawet przypływ satysfakcji widząc jej szczery uśmiech, który sam wywołał na jej twarzy. Gdy się na tym złapał poczuł się zmieszany gdyż nie potrafił wytłumaczyć swojego zachowania. Działał przy tej kobiecie na opak. Nie wiedział, czy po prostu to przez wzgląd na jej wszystkie słabości, ogólnie pojętą kruchość, podobieństwa co do postawy wobec obranego zawodu czy to, że była wobec niego taka otwarta i ciepła. Czuł zwyczajnie silną chęć chronienia jej, jakkolwiek by to nie brzmiało, tak.
- Bardzo. Uwielbiam owocowe ciasta. Zresztą wszelkiego rodzaju ciasta. Nie jestem wybredny, a co za tym idzie nie trudno mnie zadowolić. - Właściwie ciężko byłoby mu się wyżywić gdyby było inaczej. Mimo wszystko był z niego kawał chłopa. Wysoki, solidnej postury, a do tego jeśli dorzuci się wielogodzinne treningi to można było się domyślać, że spust ma spory. Ucieszył go więc fakt, że dostanie kawałek na odchodne. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że zjadł już trzy porcje z czym było mu trochę dziwnie. Wychodził chyba na jakieś żarłoczne zwierzę. Dlatego też powstrzymał się przed wyciągnięciem ręki po kolejne choć czuł, że mógłby wsunąć drugie tyle. Jakby nie było - nie jadł jeszcze obiadu.
- No więc widzisz...- Ciągnął dalej, a jego wzrok przemykał po meblach. Sprawiał wrażenie takiego, co szuka odpowiedniego doboru słów, lecz równie dobrze mógł świadomie przedłużać chwilę prawdy. Napięcie rosło. Koniec końców spojrzał na Col, na jej ciemne oczy.
- Bo wiesz, lubię...mangi shojo. - Boże, powiedział to. - A właściwie nie tyle co lubię tylko wielbię. - Boże, pogrążał się. No ale skoro już zaczął to czemu nie pociągnąć już po całości? - W sumie nie tyle co wielbię, tylko jestem uzależniony. Zaczęło się przypadkiem, a nim się obejrzałem moja półka zapełniła się wszystkimi możliwymi tytułami, jakie znajdowały się w M-6. Gdybym wiedział wcześniej, że wystarczy podpaść odpowiedniej osobie by zyskać przeniesienie do M-3 to zrobiłbym to już kilka lat temu. - Wszystko mówił rzeczowym tonem, a jego poważny wyraz twarzy sprawiał, że to wszystko można było przyjąć za formę żartu. Nie był to jednak żaden psikus. Kaukaz serio był maniakiem mang shojo choć przypisanie takiego hobby do jego osoby wydawało się dość abstrakcyjnym pomysłem.
Czas mijał im dość szybko na takiej niezobowiązującej rozmowie. To Kaukaz przetoczył jeszcze kilka anegdot, a to Chet dorzuciła coś od siebie. Polak nawet nie zauważył w którym momencie zbrakło mu kawy, a słońce zaczęło się chylić ku zachodowi. Dopiero sygnał przychodzącej wiadomości na służbową komórkę sprawił, że Adrian spojrzał na godzinę, a potem niechętnie na treść wiadomości. Skrzywił się nieco widząc wezwanie na odprawę. Wzdychnął.
- Ehm, wygląda na to, że ścigają mnie w pracy...


//Myślę, że to dobry moment by powoli kończyć, ne? .-. W kolejnej kolejce lub za dwie machałbym z/t
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.05.15 18:27  •  Mieszkanie Colette - Page 2 Empty Re: Mieszkanie Colette
Na słowa Adriana, Col uśmiechnęła się. Nie kpiąco, ani nic w tym guście - ciężko było tego po niej chociażby oczekiwać. Uniosła przyjaźnie i delikatnie kącik ust w górę.
Na pierwszy rzut oka takie coś raczej do ciebie nie pasuje. Podobnie jak zawód chirurga do mnie. — Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. — Ale właściwie gdy poznałam cię bliżej, to czemu nie. Każdy ma swoje pasje, udziwnienia, sekrety i tak dalej. Twój nie jest aż tak dziwny. — O tak, czego to ona się w życiu jako medyk nasłuchała. Pacjenci często byli zdecydowanie zbyt otwarci i szczerzy, więc "dziwactwo" Adriana nie zrobiło na niej zbyt dużego wrażenia. Pomyślała sobie, że to miło, że mężczyzna się przed nią otworzył. Tym bardziej, gdy sprawiał wrażenie tak twardego, zdyscyplinowanego wojskowego.
Rozmawiali jeszcze przez dość długi czas i, nim się obejrzeli, zaczęła zapadać noc. Gdy Adrian spojrzał na telefon, Chet podniosła się dość gwałtownie z krzesła, mówiąc nagle:
No tak, jejku! Wybacz, nie powinnam cię tu tak długo trzymać... — Przygładziła dłonią włosy, wkładając ich jeden kosmyk za ucho. Uśmiechnęła się delikatnie w jego stronę. — Ja też jestem pewnie potrzebna na dole w lecznicy. — No tak, cholera. Praktycznie zawsze była tam potrzebna. Niby dawali sobie radę, ale z Colette wszystko szło sprawniej.
Szczelnie zapakowała całą resztę ciasta dla Adriana. Chwilę później oboje znaleźli się przy drzwiach. Naprawdę nie chciała go tak długo zatrzymywać. Ba, w końcu był wojskowym, miał pewnie sporo obowiązków... Nie obwiniała się długo, choć miała w zwyczaju to robić. Gdy założył już buty i wszystko zabrał, stanęła w progu obok niego. Uśmiechała się lekko - jakże by inaczej.
Proszę. — Wcisnęła mu w ręce zapakowane ciasto. Po chwili z kieszeni wyciągnęła wizytówkę. Był na niej adres lecznicy i numer służbowy do głównej pani medyk, tj - Colette. Już miała mu ją podać, gdy cofnęła rękę. Odwróciła gdzieś na chwilę wzrok, zastanawiając się nad czymś w ciszy. W końcu wyjęła długopis, a na odwrocie napisała swój numer prywatny. — Weź. Przyda się, gdybyś potrzebował pomocy lekarskiej lub... czegokolwiek. Poza tym, może jeszcze kiedyś się spotkamy.
Opierając się o framugę, wyciągnęła do niego rękę z kartką. Uh, naprawdę długo rozmawiali. Szczerze mówiąc, nie uważała, że będzie w stanie tak się przed kimś otworzyć - bo owszem, otworzyła się dość mocno. Nawet nie zauważyła, kiedy minęło tyle czasu, który spędzili przecież na rozmowie. Podając mu kartkę, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Tak, ot, na pożegnanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.05.15 11:11  •  Mieszkanie Colette - Page 2 Empty Re: Mieszkanie Colette
Niby rzeczywiście jego hobby nie było jakieś tragicznie dziwne, zważywszy zresztą na fakt, że nie był jakimś starym dziadem. Mimo wszystko był młodym mężczyzną, który od czasu do czasu również potrzebował odreagować po służbie. Wszystko to wskazywało, że nie ma się czego wstydzić i ukrywać, jednak gdyby chłopaki z jednostki się dowiedzieli...Adrian na pewno musiałby obić parę twarzy coby przestać słyszeć kąśliwe komentarze. Wolał tego uniknąć. Naprawdę nie chciał znów się przenosić. Miał tu mangi, prawilnego szefa i Chet. Tak, mimo iż ich spotkanie zaczęło zmierzać ku końcowi, Polak już odczuwał chęć kolejnego spotkania i właściwie bardzo nie w smak było mu wychodzić. Jednak mus to mus...
- Nie przetrzymałaś mnie Chet. Gdybym chciał to już dawno by mnie tu nie było. Naprawdę miło mi było spędzić z tobą czas, a ciasto było wyborne. - Ociągał się z narzucaniem swojej skórzanej kurtki na grzbiet, a i z butami trochę mu zeszło. Następnie chwycił swoją zawieszoną na krześle siatkę wypełnioną zupkami instant, do której już w holu dorzucił oferowane przez kobietę ciastko.
- Trzymam cie za słowo. - Uśmiechnął się szelmowsko po czym na odchodne pomachał ręką i zniknął za drzwiami. Miał nadzieję, że rzeczywiście przyjdzie im się jeszcze spotkać.
- Cheney, Chet...- Powtórzył sobie kilka razy pod nosem, nie zdając sobie nawet sprawy, że lekko się przy tym uśmiechał.

z/t
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.05.15 17:09  •  Mieszkanie Colette - Page 2 Empty Re: Mieszkanie Colette
A więc do zobaczenia.
Uśmiechnęła się najszczerzej jak umiała i, gdy wychodził, odmachała mu dłonią. Poczuła jakieś lekkie, krótkie ukłucie w sercu - naprawdę nie chciała kończyć tej rozmowy i widziała, że i on to przeciąga. Rzadko tak miło się jej z kimś spędzało czas... A przede wszystkim nieczęsto czuła się w towarzystwie kogokolwiek tak dobrze. W sumie prawie nigdy.
Zamknęła za nim drzwi. Z krótkim westchnieniem przebrała się w swój fartuch lekarski, wzięła torbę z potrzebnymi rzeczami, po czym i ona kilkanaście minut później zeszła na dół. Czas było zabrać się do pracy. Wyszła.
Gdy zaś skończyła i miała czas wolny, ponownie wróciła do domu, przebrała się i postanowiła... że gdzieś wyjdzie. Czemu nie, może po to, by chociażby pochodzić po mieście. Wiedziała, że prędko nie pozna tak świetnej i wyjątkowej osoby jaką był Adrian, ale chciała pobyć wśród ludzi. Wybyła z mieszkania.

[z/t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.05.15 15:53  •  Mieszkanie Colette - Page 2 Empty Re: Mieszkanie Colette
Kluczem otworzyła drzwi do swojego mieszkania. Z cichym westchnieniem weszła do środka w białym fartuchu lekarskim, który był czymś ubrudzony. Zostawiła buty w korytarzu, po czym przeszła do łazienki, po drodze w salonie zostawiając swoją torbę. Wszędzie panowała cisza, niczym niezmącona. Ściany nie przepuszczały ani jednego dźwięku, mimo, że nawet o tak późnej godzinie w lecznicy pod mieszkaniem panował harmider. Na szczęście Colette na dzisiaj skończyła pracę i raczej nie było szans, żeby została tam ponownie wezwana.
Stanęła w łazience przed lustrem, przez chwilę patrząc na swoje odbicie. Młoda, właściwie można powiedzieć, że piękna, a przede wszystkim szeroko uśmiechnięta. Jak zawsze - optymistyczne myślenie, wspaniałe nastawienie do życia i ludzi. Cudowna osoba, doprawdy.
Umyła twarz i ręce, zdejmując z siebie fartuch lekarski. Rozpuściła włosy, które wcześniej były związane w koka, po czym rozczesała je. Patrząc na swoje odbicie jeszcze chwilę, weszła do swojej sypialni. Przebrała się w nieco luźniejsze ciuchy, a wręcz piżamę. W końcu nigdy wieczorami nie miewała gości, nigdzie też nie wychodziła - a tak było po prostu wygodniej. Nie wyglądała jednak bynajmniej źle. Bluza piżamy na krótki rękaw, luźny krój, spodenki to szorty z gumą w pasie, a wszystko w niebiesko-szarych, delikatnych barwach.
Okej, była ogarnięta, choć spać jeszcze nie zamierzała. Stanęła na środku salonu, rozglądając się. Wydała z siebie stłumione "hm", myśląc nad czymś. Było już ciemno, nieco chłodno, kompletnie cicho. Włączyła więc światło, uruchomiła ogrzewanie, po czym nałożyła swoje ukochane słuchawki na uszy. Nucąc coś w rytm muzyki, której nie miała jednak zbyt głośno, weszła do kuchni. Przydałaby się przecież jakaś kolacja - wybitną kucharką nie była, ale coś prostego zrobić umiała. Zapiekanka makaronowa z piekarnika nie wydawała się być więc złym pomysłem.
Szeroko uśmiechnięta, ze słuchawkami na uszach, zaczęła przygotowywać jedzenie. Gdy w końcu skończyła, włożyła swoją kolację do piekarnika i nastawiła minutnik na pół godziny. Nie bardzo wiedząc czym ma się zająć, usiadła na kanapie w salonie, który był teoretycznie jednym pomieszczeniem razem z kuchnią. Odchylając głowę do tyłu, zamknęła oczy i po prostu słuchała muzyki.
Wolny, luźny wieczór jak na co dzień. Nic specjalnego, nic nowego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.05.15 20:31  •  Mieszkanie Colette - Page 2 Empty Re: Mieszkanie Colette
Irytujący dźwięk, stale dzwoniącego dzwonka wydawał się siedzieć długo w głowie Colette, do momentu aż nie otworzyła oczu i nieoprzytomniała gwałtownie siadając na sofie. Dźwięk ten wydawał się niedoniesienia dla przeciętnego, trzeźwego człowieka, a dla osoby, która dopiero co wstała musiał być totalną katorgą. Odgłos dochodził gdzieś z kuchni, a wraz z nim unosił się zapach upieczonej zapiekanki. Muzyka w jej słuchawkach była wyłączona, tak jakby ktoś magicznym palcem wcisnął na jej odtwarzaczu przycisk "off". A może piosenki po prostu najzwyczajniej w świecie się skończyły? Zasnęła z pewnością nie wiedząc nawet kiedy. Na równe trzydzieści minut. W końcu ciepło z ogrzewacza i dobra muzyka wiele wyjaśnia.
Skądś dochodziły niezidentyfikowane dźwięki, stłumione przez założone na jej uszy słuchawki, które zniekształcały każde słowo, niczym ściana dźwiękoszczelna. Tuż przed jej oczami na wielkim ekranie telewizora, jakiś celebryta wyrażał opinie na temat picia naparu z Purpurowego Lotnika. Dziennikarka kiwała tylko głową, zafascynowana jego opowieścią. Ale chwila, czy ona włączała wcześniej telewizję?
Dookoła panowała ciemność. Światła we wszystkich pokojach były pogaszone, tak jak wcześniej. Wszystko wyglądało całkiem normalnie, no może oprócz tych dwóch małych mankamentów. Księżyc zdążył wypłynął za chmury, zalewając pokój zimnym, białym blaskiem. Przez moment zrobiło się chłodniej.
Coś pstryknęło w kuchni, co wydawało się pokrętłem. Dźwięk komunikujący, że piekarnik zakończył swą pracę ucichł.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.07.15 19:07  •  Mieszkanie Colette - Page 2 Empty Re: Mieszkanie Colette
[powyższa fabuła anulowana; teraz - kompletnie inny dzień]

Nie potrafiła dojść do mieszkania na własnych nogach. Nie miała siły na cokolwiek. Drżała lekko. Dwie pielęgniarki z lecznicy na dole pomogły jej, podtrzymując za ramiona. Przy drzwiach powiedziała, że poradzi sobie sama. Gdy kobiety odeszły, przez kilka minut próbowała uporać się z otworzeniem drzwi. Dłonie Colette mimowolnie drżały, a klucze nie chciały trafić do zamka. Sfrustrowana, praktycznie zaczynała płakać. Była tak słaba, żałosna. W końcu udało jej się otworzyć te cholerne drzwi i wejść do środka.
W korytarzu zostawiła buty, kurtkę oraz torbę. Znajdowały się w niej ubrania, sporo ubrań oraz wszystko, co było jej potrzebne.

[tu jest historia wymyślona w trakcie mojej 2-miesięcznej przerwy od forum, bo poprzednia fabuła nie wyszła no i... potrzebuję ubarwienia, no :I Nie robię tego fabularnie, bo nie, można to uznać za część początkowej historii, jaką wpisywałam w karcie postaci czy coś. Whatever.]

Albowiem kilka dni po spotkaniu z Adrianem, wyjechała zobaczyć swoich rodziców. Chciała zrobić im niespodziankę, zaskoczyć, może przenocować tam jakiś czas. Nic jednak nie poszło tak, jak chciała.
Jechała dość długo. Cieszyła się jednak podróżą, wiedząc, że znów będzie mogła zobaczyć rodzinę. Mamę, tatę, rodzeństwo. Cóż, dawno się nie widzieli, na co dzień nie kontaktowali ze sobą, miała więc nadzieję, że będzie to dla nich miła niespodzianka. Jak się okazało, element zaskoczenia był - tyle, że wcale nie był przyjemny, a już na pewno nie dla Chet.
Dom stał w rozsypce. Był w opłakanym stanie. Nieco panikując, weszła do środka. Było otwarte, miała nadzieję, że ktoś z rodziny tam był. Nawołując, rozglądała się po całym mieszkaniu, kompletnie splądrowanym. Wchodząc do salonu, praktycznie zderzyła się z kimś. I nie było powodu do radości, że to ktoś z rodziny. Odsunęła się błyskawicznie kilka kroków, jednak potężny, barczysty mężczyzna zdążył złapać ją za rękę. Przyciągnął dziewczynę w swoją stronę. Przerażona, spojrzała na niego i, rzeczywiście, był to ktoś znajomy. Nie potrafiła przypomnieć sobie jego imienia, jednak pamiętała, że zawsze kojarzyło jej się ono z czymś złym.
— O, cóż za niespodzianka. Przyszłaś w samą porę, Cheney — parsknął tylko śmiechem i było to ostatnie co słyszała, nim coś uderzyło ją porządnie w tył głowy i straciła przytomność.
Obudziła się przywiązana do krzesła w piwnicy - rozpoznawała to miejsce, bo przecież było to jedno z pomieszczeń w domu, do którego z taką początkową radością przyjechała. Przerażona, na granicy płaczu, w końcu otworzyła oczy. Nie mówiąc nawet o bólu głowy, w końcu zdołała odzyskać ostrość widzenia. Niecałe dwa metry przed nią stała dwójka mężczyzn. Colette pamiętała ich i z żalem musiała przyznać, że niestety. Byli w jej wieku, dwójka braci "z sąsiedztwa". Wielokrotnie napadali i okradali jej rodzinę, dochodziło do gróźb, niekiedy rękoczynów. Co jednak gorsze, już od dzieciństwa dręczyli Chet, w dodatku dość poważnie. To głównie przez nich został na jej psychice ślad w postaci fobii.
Mówiąc w skrócie, jeden z mężczyzn zaczął do niej mówić o czymś, co ma jej rodzina. Potem przerodziło się to w krzyki. Gdy mówiła, że nic nie wie, w napadzie furii uderzył ją raz, drugi. Zacząć wrzeszczeć, że jej nienawidzi, że teraz się na niej zemści, choć ona sama nie wiedziała, co zrobiła źle. Płakała i wiedziała, że wołanie o pomoc nie skończyłoby się dla niej dobrze. Poza tym, kto by to usłyszał?
Colette sama nie wiedziała, ile dni ją tam trzymali. Z pewnością długo - dłużej, niż zamierzała zostać. Nikt nie przyszedł jej na pomoc, nie było rycerza, który by ją wtedy uratował i wyciągnął z tej sytuacji. Wręcz przeciwnie - działo się coraz gorzej. Mężczyzn można było prędzej uznać za psychopatów niż istoty ludzkie, bo nie szczędzili brutalności. Z początku tylko wyładowywali na niej swoją złość, uderzając, ale potem było tylko gorzej. Lubili bawić się nożem. Gdy dziewczyna pewnej nocy próbowała uciec, zaczęli wycinać na jej skórze obraźliwe słowa. Tak głębokie, że bez wątpienia zostaną po tym blizny. Odwiązali ją od krzesła, jednak ręce i nogi nadal pozostały spętane. Na noc wrzucali ją do drewnianego, ciasnego schowka. Szczelnie zamkniętego, ciemnego. Jako, że miała klaustrofobię, praktycznie wyła ze strachu i rozpaczy. Początkowo tylko straszyli ją ogniem, potem zaczęli podpalać jej skórę czy włosy.
Gorsze od tego, co robili z jej ciałem było to, co jej mówili. Cały czas powtarzali, że jej rodzina jest już martwa, że ma to, na co sobie zasłużyła. Colette wciąż nie wiedziała, czym zawiniła, ale wkrótce zaprzestała prób tłumaczenia się. Mieli swoje powody. Mówili, jak jest beznadziejna, żałosna, co jeszcze jej zrobią, co mają przygotowane.
Sprawiali jej ból najróżniejszego rodzaju, głodzili, nawet wykorzystywali seksualnie, pastwili się nad nią. Straciła rachubę czasu. Chet odbiło i ona sama wkrótce zwariowała. Powoli zaczynało jej brakować łez na płacz i siły na krzyki. Ciągnęło się to długo. Oczywiście jednak, do czasu.
Gdy pewnego dnia żaden z mężczyzn do niej nie przyszedł, czuła niepokój. Gdy zaś kolejnej nocy przybył tylko jeden z nich, czuła i strach, i nadzieję. Ten zaczął rozwiązywać ją. Wyglądał na spanikowanego, jednak nic nie mówił. Zaciskając zęby i wyładowując się na niej ostatni raz, zadzwonił na pogotowie i wybiegł z domu. Zniknął. Jedyne, co powiedział na koniec to "Będziesz żyć, a ja jeszcze kiedyś po ciebie wrócę". To zapewne dlatego dał jej szansę.
Potem Chet pamięta wszystko potwornie słabo. Szpital, dość długi czas pobytu w nim, leczenie i blizny na jej ciele. Mieściły się praktycznie wszędzie, w odległości kilkunastu centymetrów od siebie - czyli było ich dużo. Gdy w końcu powiedziała lekarzom, że jest w stanie sama sobie poradzić, wypuścili ją ze szpitala. Nie mieli czasu dla zapłakanych, załamanych dziewczynek, jaką ona wtedy była. Nie czuła bólu fizycznego, ale mimo to ledwo mogła się ruszać. Z trudem, ale w końcu, przesiadając się z pociągu do pociągu (czy jakikolwiek środek transportu jest dostępny w M-3), dotarła do domu.

[koniec historii ._.]

Oszalała, była zdruzgotana i załamana do granic możliwości. Zdawała się być tylko wrakiem, pustym naczyniem człowieka, jakim była wcześniej. Nieustannie podkrążonymi, spuchniętymi i czerwonymi oczami od płaczu i nieprzespanych nocy rozglądała się po swoim mieszkaniu. Wokół unosił się kurz, ale zdawała się tym nie przejmować. Czas dla niej nie istniał, przestrzeń wokół również nie miała żadnego znaczenia. Zamknęła się w sobie. Doszczętnie.
Twarz Chet nadal była nieco posiniaczona. Blizn nie było widać do momentu, gdy nosiła grube, długie swetry i spodnie szczelnie okrywające jej pokaleczone ciało. Pokryte było napisami mówiącymi "dziwka", "śmierć", "cierpienie", "kurwa" i tym podobne. Było tego dość sporo, niektóre rozrzucone losowo, inne układające się w obraźliwe zdania. Jej włosy również ucierpiały. Po powrocie do mieszkania sama je obcięła, skracając, bo większość była po prostu wypalona czy wyrwana i ucięta. Wcześniej lśniące i piękne, teraz zniszczone i zaniedbane, sięgały zaledwie do połowy szyi.
Wyglądała okropnie. Czuła się jeszcze gorzej.
Położyła się do łóżka. Nie zapalała nawet światła, mimo dość ciemnej pory. Jej ręce wciąż drżały, a ona nie mogła powstrzymywać nagłych ataków szlochu. Po dłuższej chwili, czy może po kilku godzinach, bo czas wciąż zdawał się upływać zupełnie niestabilnie, postanowiła posłuchać muzyki, znaleźć jej ukochane słuchawki. Gdy postawiła nogi na ziemi i zobaczyła, jak są wychudzone i słabe, znów zaczęła płakać. Dopiero gdy się uspokoiła, odnalazła słuchawki wraz z odtwarzaczem mp3, po czym wróciła do pokoju. Nie zamykała drzwi - wręcz przeciwnie, otworzyła je na oścież. Jakby bała się, że znów nie będzie się mogła wydostać.
Słuchała ulubionych melodii na głośności tak wysokiej, że bolały ją od tego uszy, obejmując swoje ciało ramionami. Muzyka nieco pomagała. Zdawała się zakłócać jej myśli.
Colette Cheney czuła, że spędzi w tym mieszkaniu wiele dni. Nie będzie w stanie wyjść na zewnątrz. Zbyt cierpiała. Była zbyt zniszczona i nie miała kompletnie żadnego wsparcia. Dawno straciła nadzieję, że istnieje dla niej jakikolwiek ratunek. Jej życie, a przede wszystkim psychika, zdawały się runąć w gruzach.

//Boże, co ja zrobiłam tej postaci xD Czekam tu na Adiego [Kaukaza], jakaś fabuła może z tego wyjdzie.//

Mieszkanie Colette - Page 2 LpG5ucC
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach