Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 8 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

Poczucie czasu najlepiej traci się przy wypełnianiu tych samych tabelek niczym robot. Wiek, wywiad, dolegliwości, diagnoza, leczenie, wypis. To tylko niektóre z wolnych miejsc, które należało zapełnić tuszem i w których najczęściej trafiały się pomyłki. Po kilku latach człowiek potrafi jednak spoglądać na białe miejsca zapełnione przeróżnymi, często niemalże nieczytelnymi, charakterami pisma i nawet nie zastanawiać się dwa razy co tam jest napisane. Zazwyczaj kończy się jedynie na krótkim rzuceniu okiem i od razu wiadomo czy są jakieś błędy. Pacjentom zawsze wydawało się, że ich przypadek jest szczególny i wymaga wyjątkowego podejścia, że to oni złapali tę chorobę jako pierwsi, że to oni najciężej chorują - błąd. Wbrew pozorom, prawie każdy z nich był leczony w ten sam sposób i za pomocą tych samych leków, więc już krótkie spojrzenie na samą historię choroby czy dolegliwości wystarczało, żeby przewidzieć co znajdzie się w kolejnych rubryczkach. Czasem błędy były z pozoru nieznaczne, jak pomyłka w zapisaniu ile ml danego leku podano pacjentowi, choć tak naprawdę mogły być zabójcze - w razie ponownego podania takiej dawki lek albo by nie zadziałał albo zabiłby pacjenta. Czasem błędy były jednak też nieco bardziej komiczne i tak w jednej z kart wyszło, że ośmiolatka zapoczątkowała całkiem niezłe drzewo genealogiczne i jest w tej chwili nie tylko matką dwójki córek, ale także babką czwórki dzieci. Większość z tych niedopatrzeń była winą stażystów (Shaz też przez to przechodził, ale dostał burę i pomogło), więc następnym razem kiedy blondyn przyjdzie do pracy, to będzie musiał wziąć tabletki na gardło. Przy krzyczeniu trochę się ściera, ale to ryzyko pracy jako lekarz. Jak się zaraz okaże, dzieje się tak nie tylko podczas ochrzaniania bogu ducha winnych młodzieniaszków.
Wszystko przez pewną personę, której przybycie na plac zabaw z pewnością nie było planowane. Shazam miał zaliczyć dzisiejszy wieczór do tych raczej udanych. Idealnie zostałby nadal w pracy, ale na otarcie łez zabrał ze sobą plik dokumentów, który miał poprawić mu humor. Los jednak chciał, że ruda diablica planowała kompletnie inny koniec wieczoru i musiała mu przeszkodzić w jego planach. I może to wszystko nie skończyłoby się tak tragicznie, gdyby blondyn nie miał do siebie tego, że pracy poświęca całą swoją uwagę, co teraz wyszło mu bokiem. Normalny człowiek zauważyłby lub chociaż usłyszał kogoś, kto nadciąga, ale nie on. Oooj nie. On zajęty był światłami latarek padającymi na jego ukochane kartki, głowę zapchaną miał kolejnymi zdaniami i przypadkami medycznymi, a uszy zajmowały się akurat odbieraniem rytmicznego klikania długopisu. Jednym zdaniem - nastąpiła idealna harmonia. Aż tu nagle... JEJ GŁOS. Shazam wzdrygnąłby się na dźwięk głosu Coral w normalnej sytuacji, a teraz? Teraz, kiedy siedział na placu zabaw późną godziną, zupełnie sam, skupiony całkowicie na czymś innym? Teraz oszalał. W jednym momencie podskoczył na huśtawce, papiery poleciały przed niego, a on sam koniec końców wylądował na tyłku, bo huśtawka to jednak nie jest najlepsze miejsce do niespodziewanych wyrzutów ciała. W zasadzie chciałbym pominąć to, że przym jakże męskim zachowaniu, z jego gardła wydostał się także krzyk, ale niestety był zbyt głośny, żeby tak spokojnie obok niego przejść. Szybko zorientował się jednak, że coś jest nie tak, więc obrócił się za siebie i wtedy ją ujrzał. Jego nemesis, największy wróg, przekleństwo, największa z upierdliwości, najmniejszy wzrostem, a zarazem największy charakterem boss, z którym toczył liczne walki i który sprawił, że na liście "rzeczy, za które Coral powinna dostać wpierdziel" doszedł już 18 punkt.
- Czy Ciebie popiętroliło?! - rzucił w jej stronę niezwykle rozeźlony, zupełnie nie przejmując się tym, że przecież siedzi dupą na żwirku, a przed chwilą z jego gardła wydobył się krzyk, który średnio przystoi facetowi. No i nie zdawał sobie teraz nawet sprawy, ze nie przeklął poprawnie. To było coś, o czym niewiele osób wiedziało - Shaz w strachu nie umie przeklinać, a wszystkie złe słowa zamienia na słabsze odpowiedniki. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że i Coral tego nie podłapie po tym jednym razie, bo inaczej będzie trochę nieprzyjemnie.
- Czym ja Ci zalazłem tak za skórę, Coral, hm? Powiedz mi, bo z racji wieku mogę już tego zwyczajnie nie pamiętać. Wrzuciłem Ci owoc róży za kołnierz? Zniszczyłem Twojego ulubionego pluszaka? Nie podzieliłem się z Tobą lizakiem? - tym razem jego głos był już spokojniejszy, ale tylko dlatego, że nie patrzył na tę rudą personifikację złego losu. Zamiast tego zajął się czymś o wiele pożyteczniejszym, czyli świeceniem latarką na rozrzucone papiery i próbami ponownego złożenia dokumentacji do pierwotnego stanu. Nie dość, że "pożyczył" ją z pracy, to teraz mogła być jeszcze zabrudzona. Tego akurat w planach nie było. Aaa, lizaka na ziemi też nie, ale o jego losie Shaz dopiero miał się przekonać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nazywanie jej diablicą było solidna nadinterpretacją, żeby nie powiedzieć - parszywą obelgą. W rzeczywistości Bogu ducha winna dziewoja była tylko maleńkim człowieczkiem o maleńkiej szkodliwości, a to, że pewien nieznośny uparciuch postanowił odbierać ją inaczej, nie było zupełnie jej winą. W końcu nie miała w żadnym wypadku zamiaru robić mu krzywdy. Chęć przebywania wśród ludzi i nawiązywanie z nimi kontaktu miała wpisane w żywot na amen i gdyby przepuściła okazję zamienienia dwóch słów z właścicielem znajomej gęby, pewnie natychmiast by się rozchorowała. Co w sumie też koniec końców zawiodłoby ją przed oblicze tegoż samego człowieka, więc po co do i tak obligatoryjnej sytuacji dokładać czyjeś złe samopoczucie? Tak po prostu musiało być.
Miała gdzieś z tyłu głowy myśl, że jej nagłe pojawienie się może nie zostać zbyt pozytywnie odebrane, jednak była ona zbyt cicha i subtelna, by w ogóle przebiła się ponad zrodzony w wyobraźni plan. Ale nawet jeśli podświadomie wyczuwała, że uzależniony od pracy lekarz będzie dość... zaskoczony niespodziewanym towarzystwem, to nie miała możliwości przewidzieć, że jego reakcja będzie aż tak gwałtowna. Kto to widział, tak krzyczeć! I to tylko z powodu istoty równie niegroźnej, co listek zerwany z drzewa. Może to właśnie dlatego, że sama nie postrzegała się w kategorii zagrożenia, do całej sytuacji podchodziła bardzo na luzie - i stąd gwałtowny wybuch Shaza tak ją wystraszył, że sama aż podskoczyła. Tylko szczęśliwy traf sprawił, że kiedy huśtawka, zrzuciwszy z siebie spanikowanego mężczyznę odskoczyła do tyłu, ruda odruchowo przytrzymała ją ręką, nie chcąc ponabijać sobie siniaków. Gdyby nie to, najpierw oberwałaby sama, a później kolorowe siedzisko poleciałoby prosto na pewną blond łepetynę.
- Nie, mnie popiwniczyło - odbiła zaraz, powstrzymując się od podnoszenia głosu. Już wystarczyło, że Shazam się darł; Sandford nie zamierzała zniżać się do takiego poziomu, bo bynajmniej nie poczuwała się do żadnej winy w tym niefortunnym wypadku. Westchnęła tylko i ostrożnie przywróciła huśtawkę do jej pierwotnego położenia, tak by najlepiej już się więcej nie ruszała i nie stanowiła zagrożenia. Ścisnęła szczęki, mieląc w ustach kilka bardzo nieprzyzwoitych słów i zmroziła blondyna wzrokiem, zastanawiając się przy okazji, czy pamięta, jaki wyrok groziłby jej za morderstwo dokonane w afekcie. Zdążyłaby wyjść z więzienia przed czterdziestką?
Hm, chyba nie.
No to jednak nie warto.
- A przyszło ci do tego pustego łba, że to wcale nie był zamach na twoje życie, a tylko podeszłam się przywitać? Tak jak to robią normalni ludzie? - odpowiedziała, wyjątkowo spokojnie jak na siebie. Wyminęła huśtawkę i przykucnęła przy rozsypanej dokumentacji, po czym przyłączyła się do zbierania papierów, ostrożnie otrzepując je z piachu. Na pewno nie była w stanie uporządkować ich zgodnie z pierwotną kolejnością, ale przynajmniej dało się je jeszcze wyratować z przybrudzenia, porwania przez wiatr i przypadkowego zadeptania.
- No i wiesz, mogłeś sobie jednak znaleźć lepsze warunki do pracy. Tak na kolanie to chyba średnio pisać cokolwiek - zauważyła. Normalny człowiek, chcąc dokończyć robotę, wziąłby ją do domu, usiadł przy stole i zrobił co trzeba, zamiast trzymać stos papierów na kolanach i krzywić sobie kręgosłup. I żeby to inżynier pouczał lekarza!
                                         
Coral
Inżynier
Coral
Inżynier
 
 
 

GODNOŚĆ :
Condoleezza Sandford. Coral.


Powrót do góry Go down

Podobno diabeł przybiera różne postacie w zależności od tego, do kogo się zbliża. Shazama wcale by nie zdziwiło, gdyby tym razem wolał zamienić się w Coral i w ten sposób doprowadzać lekarza do szaleństwa. Istnieje jeszcze jedna teoria, zgodnie z którą diabeł kusi przybierając postać największego pragnienia, ale w tym przypadku lepiej ją całkowicie odłożyć na bok, przykryć kołdra i nigdy nie ruszać. Shazam nie miał czasu na romanse, a co dopiero na próbę romansu z rudowłosą, która wyraźnie nie popierała jego codziennych przyzwyczajeń i stylu życia. Właśnie przez to ostatnie zachowanie, blondyn traktował ją czasem jak największą karę, którą zsyłają na niego niebiosa. On tylko chciał pracować. Czy to naprawdę takie złe i trudne do zrozumienia? No i gdyby Coral źle się czuła, to Shazam od razu byłby dla niej tez milszy. W końcu byłaby dla niego ukochanym pacjentem, którego może przebadać, osłuchać, opatrzeć, a na dodatek może mu przepisać pastylki, czyli to, czego akurat nie lubił robić, ale czasem musiał. Leki pomagały, ale również szkodziły i w ten sposób same wytwarzały błędne koło medycyny.
Niegroźność jest pojęciem względnym i to, co dla jednego jest najlepszym wyjściem, dla drugiego jest największym koszmarem. Tak było teraz. Nawet ta głupia możliwość zderzenia blond łepetyny z huśtawką wydawała się Kiyoshiemu niemalże idealna, a jednak do niej nie doszło. Gdyby dostał chociażby w czoło, to mógłby wrócić do szpitala na badania i dzięki temu niepostrzeżenie wślizgnąłby się ponownie do swojego gabinetu. Teraz jednak siedziałby za biurkiem tylko przy lampce, żeby światło nie zwabiło do pomieszczenia rozwścieczonego ordynatora. Wszystko mogło być tak pięknie, lekarz mógł wybaczyć pani inżynier wystraszenie go, a tymczasem wszystko zepsuł dobry refleks dziewczyny. No jak pod górkę, to już porządnie.
Na zgrabną grę słów Coral, Shazam nie miał już żadnej odpowiedzi. Rudowłosej musiała wystarczyć mina lekarza, która zdradzała całkowicie zarówno jego bezsilność, jak i złość z tego powodu, że dziewczyna postanowiła odwdzięczyć mu się podobnym słowem. Lewa powieka blondyna delikatnie się przymrużyła i zaczęła rytmicznie drgać, a wąskie usta chłopaka zacisnęły się jeszcze bardziej i utworzyły piękną, prostą linię, której nie zaburzała żadna nierówność. Jest to maska numer dwadzieścia cztery z arsenału Shazama, mówiąca jasno, że lekarz kiedyś za to wszystko się odegra i kiedy delikwent lub delikwentka będą zdani na jego łaskę, to być może popełni przez przypadek jakiś błąd, żeby się odegrać. No, ale to w sumie tylko i aż tyle.
- Normalni ludzie nie zakradają się za plecy znajomych, a podchodzą kulturalnie od przodu i dają znać o swojej obecności. - podkreślił szczególnie jedno słowo, żeby było wiadomo do jakich osób Shazam zalicza swoją znajomą - No i nie mają tak zachrypniętego głosu. Opary z oleju muszą źle na Ciebie działać, Coral. - z jej głosem było wszystko w porządku, ale blondyn nie byłby sobą, gdyby chociaż nawet delikatnie jej nie zaczepił. Poczuł, że jego duma została lekko naruszona tym niespodziewanym krzykiem wydobywającym się z jego gardła i teraz starał się to jakoś ukryć. Zawsze tak robił. Zresztą pewnie nie tylko on, a większość facetów. Nawet jeśli było to daremne, to i tak musieli próbować, bo zwyczajnie tak zostali wychowani przez swoich ojców.
- Dzięki - może i był bucem, ale potrafił docenić kiedy ktoś mu pomagał i chociaż rozrzucenie kartek było winą Coral, to i tak pozbieranie ich z ziemi było całkiem miłym gestem. Jeszcze chwila, a będzie mógł znowu się nimi zająć tak, jak należało.
- Miałem idealne warunki, ale jak zwykle wyrzucono mnie z gabinetu. Nie chcę pieniędzy za nadgodziny, nie marudzę przy pracy, a ordynator i tak zawsze rzuca się tak, jakby ominął szczepienie przeciwko wściekliźnie. A czy siedzę w domu czy tutaj, to już nie robi to większej różnicy. - wyjaśnił spokojnie, nie odpuszczając przy tym okazji do pomarudzenia na swojego przełożonego, który wyraźnie nie rozumiał potrzeb swojego lekarza. Kiyoshi żył pracą, dla pracy i dzięki pracy, więc kiedy musiał siedzieć z założonymi rękoma zwyczajnie się dusił i męczył. To nie jego żywioł.
- A Ty co tutaj robisz? Szalone roboty przejęły pracownię i jakimś cudem uszłaś z tej rzezi z życiem? - w końcu to byłoby całkiem logiczne. Patrząc na pecha, którego zawsze ma Shazam, to z całej grupy inżynierów przeżyłaby właśnie Coral, bo kto inny marudziłby mu, że za bardzo przejmuje się pracą?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Z moim głosem jest wszystko w porządku. Dzisiaj mam raczej kłopoty z oczami i może nawet bym ci o nich opowiedziała, ale jesteś już po godzinach i masz zakaz pracowania. - Uśmiechnęła się zaczepnie, pomna tego, że owo stwierdzenie z pewnością lekarza nie uszczęśliwi. Wiedziała, jak bardzo sobie grabi, ale z drugiej strony nie wierzyła, by postać taką jak Shazam było stać na realnie bolesną zemstę. I niby jak mógłby jej zaszkodzić? Z rudą nie było wcale tak łatwo sobie poradzić, szczególnie jeśli spodziewała się regularnego odgryzania ze strony mężczyzny. Próbował z nią wygrać, ale nie miał na to szans - to było równie pewne, co śmierć i podatki. No, może co najwyżej gdyby zamierzali rozwiązać swój spór przy użyciu przemocy fizycznej, ale na to się nie zapowiadało.
Podała pozbierane kartki blondynowi, całkiem zadowolona ze swojego dzieła, po czym swoim zwyczajem otrzepała dłonie o dolną część płaszcza i oparłszy się rękami o kolana, podniosła się z powrotem do pozycji wyprostowanej. W pracy stykała się z kurzem i brudem cały czas, więc upapranie sobie łapek odrobiną piachu wcale nie było z jej strony takim wielkim poświęceniem. Prędzej już schylanie się, które po jej dzisiejszych przeżyciach było już mocno niewskazane. Powinna jak najszybciej znaleźć się w domu, wbić organizm w wygodne dresy i rozłożyć się plackiem na podłodze, twarzą w dół, żeby rozprostować kręgosłup. Teraz na przywrócenie do pionowej postawy organiczne kolano Coral zareagowało protestem w postaci głośnego chrupnięcia, które sama ruda skwitowała tylko uśmiechem pełnym politowania dla własnej, kruchej istoty. Jak tak dalej pójdzie, będzie musiała naprawdę obskoczyć jakiegoś ortopedę, albo do końca skasuje sobie układ szkieletowy przez bardzo... krzywiący sposób pracy. Ale jak tu robić inaczej, skoro niektóre elementy maszyn są tak niedostępne i ukryte, że wymagają wyczyniania nienaturalnych wygibasów? Panna Sandford i tak miała ten przywilej, że w większości pancerzy bojowych i większych maszyn mieściła się w środku, mając jeszcze spore pole manewru. Jej niektórym co szerszym kolegom zdarzało już się utknąć, co wcale nie było przyjemnym doświadczeniem, nawet jeśli już kilka minut później wspominało się je w towarzystwie salw śmiechu.
- A wiesz, że prawie trafiłeś? Walczyłam dzisiaj z dronem, który wybrał wolność i uciekał pod sufit. No i trafiłam na przesłuchanie u starych ciotek w pokoju 156, mało brakło, a odwiedzałbyś mój nagrobek - zażartowała, choć rzeczywiście na myśl o ogromie pytań zadawanych przez panią Takeda i jej koleżanki miało się ochotę popełnić Sapporo. - Jak mnie jeszcze raz zapytają, kiedy wreszcie wyjdę za mąż, to usunę im pasjansa z komputerów, no słowo daję. - Choć była to groźba, ruda ledwo powstrzymywała śmiech wywołany samym wyobrażeniem tragedii, którą byłaby dla pań z pokoju 156 utrata ich ulubionej rozrywki podczas przerwy na kawę. Przerwy, która oczywiście rozpoczynała zmianę, trwała kilka godzin, później na kolejną przychodził czas koło południa... no, wszyscy wiemy jak to działa.
                                         
Coral
Inżynier
Coral
Inżynier
 
 
 

GODNOŚĆ :
Condoleezza Sandford. Coral.


Powrót do góry Go down

- Echhh, czemu nikt nie dba o swoje zdrowie, a potem marudzi, jak mogę się tym zainteresować po godzinach? Bez kolejek, bez zapisów, a tak ode mnie uciekacie. - mówił o liczbie mnogiej, a nie pojedynczej, bo nie tylko Coral się tak zachowywała. Ostatnio był też z Havociem na zakupach i ten wykręcał się dokładnie w ten sam sposób. Jeśli jednak rudowłosa myślała, że takim prostym ruchem pozbędzie się Shazama, to chyba nie doceniała jego ciekawości i upartości. Stał przed nim człowiek, który narzekał na problemy ze zdrowiem. Nie było ważne to, że przed momentem przyprawiła go prawie o zawał serca, ani też to, że często bywała jego najgorszym koszmarem. Musiał pomóc i nie podlegało to żadnej dyskusji. A temat zemsty raczej też należy uznać za zamknięty. Raz, że faktycznie nie miałby jej co zrobić, a dwa zwyczajnie nie miałby na to czasu i ochoty. Skomplikowane plany wymagają poświęcenia im dużej ilości czasu, a następnie przygotowań i egzekucji. Lepiej o nich zwyczajnie zapomnieć, a ten czas wykorzystać na przesiadywanie w gabinecie. Skoro Coral zawsze go tak atakowała, kiedy robił nadgodziny, to być może będzie jej to nie odpowiadało, a wtedy upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Hikari czy Ichirou? Wybierz jedno imię. Bez zbędnych pytań. - zwrócił się do dziewczyny, kiedy ta podawała mu kratki, ale nie zamierzał wyjaśniać o co chodzi. Mógł wybrać sam, ale wolał, żeby ktoś mu w tym pomógł. Czasem decyzja podjęta przez inną osobę uświadamia nam czego naprawdę chcieliśmy i być może tak samo będzie teraz. Zresztą Coral ma okazję pomóc temu, który prawie zawsze jej pomocną dłoń zwyczajnie odrzucał. Temu upartemu, nieznośnemu gburowatemu. Chyba mu w takiej sytuacji nie odmówi, prawda? Tym bardziej, jeśli nie chce, żeby blondyn truł jej też o konieczności odwiedzenia tego ortopedy. Tak, doskonale słyszał to strzyknięcie w kolanie, tak, zmartwiło go chociaż mogło to być całkowicie naturalne. Żeby nie było wątpliwości, że nie umknęło to jego uwadze, spojrzał z kucków na Coral i podniósł swoje brwi tak, jak robi to zawsze kiedy chce komuś powiedzieć "a nie mówiłem?".
Na razi pozostawił jednak te dwie kwestie w stanie, w którym miał nadzieję, że zostały jego papiery - nienaruszonym. Dokumentacja została na tę chwilę odłożona jednak na huśtawkę, a o jej bezpieczeństwo miała dbać jedna latarka położona na samej górze. Sam Shazam też podniósł się już z podłoża i stanął prosto jak strzała, dodatkowo się przy tym przeciągając. Słuchając Coral przez myśl przeszło mu, że tak mała istotka jak ona naprawdę potrafi zajść mu za skórę pomimo tego, że była od niego niższa o ponad głowę! Natura jest straszna.
- Hola, hola. Najpierw sekcja zwłok. Może zobaczylibyśmy się jeszcze przed pogrzebem. - co prawda to nie on zajmował się takimi sprawami, ale przecież mógł poprosić o możliwość asystowania. Musiał się upewnić czy umarła na sto procent czy to tylko podstęp i następnym razem wystraszy go już na śmierć.
- No, ale w sumie masz swoje lata, więc kiedy wyjdziesz... Nie ruszaj się przez moment, Coral-chan. - nagle przerwał i całkowicie zmienił temat, bo już od momentu, w którym diablica powiedziała mu, że coś jest nie tak z jej oczami, w głowie układał swój istnie diaboliczny plan. Podążanie za konwersacją było tylko iluzją, którą Shazam chciał odwrócić uwagę rudowłosej. Potem wszystko potoczyło się już dość szybko. Blondyn pochylił się nad dziewczyną, spojrzał jej prosto w oczy i swoją prawą rękę położył na jej policzku. Z lewej dłoni dało się usłyszeć natomiast delikatne pstryknięcie, ale niestety nie był to dźwięk odbezpieczanej broni, a zwyczajnie druga latarka, która teraz zaświeciła jasnym światłem. Kciuk Shazama delikatnie odsunął dolną powiekę Coral, a małym palcem lewej ręki zrobił to samo, ale z górną powieką. Później nieprzyjemne poświecenie latarką prosto w oko biednej rudowłosej, która zapewne nie będzie zbyt długo stała nieruchomo, a na samym końcu szybkie, ale za to jak najdokładniejsze obejrzenie jej zielonych oczu. Źrenica reagowała na światło, zbytniego przekrwienia nie było widać - oczywiście o ile można mówić o widoczności w takich warunkach. Kiyoshi dokonał oględzin bez zgody pacjentki, ale chyba nie oczekiwała niczego innego. Powiedziała mu o swoich dwóch problemach! Kusiła, droczyła się, prowokowała go dwa razy! Jeden z tych razów musiał wykorzystać.
- Okulistą nie jestem, ale możesz mieć lekko wysuszone oczy. Nic złego się z nimi raczej nie dzieje. Zakup sobie krople i zakrapiaj co kilka godzin. Powinno pomóc. Jeśli nie, mogę Cię umówić ze znajomym okulistą. Może przy okazji Cię wyleczy i zabierze na kolację. - powiedział rozbawiony, czując się teraz o wiele lepiej. Podejrzewał, że tego wieczora będzie siedział tylko przy papierach, a tu proszę! Szybka diagnoza niespodzianka na Coral. W tym momencie pomyślał, że rudowłosa nie jest nawet taka zła, ale myśl ta dość szybko zniknęła. Pozostaje mieć nadzieję, że prędko nie wróci, brr.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Przecież dbam o swoje zdrowie. I o twoje przy okazji też, bo jak któregoś dnia padniesz z przepracowania, to cię nie odratują.
Czytała kiedyś o przypadkach harówki tak intensywnej, że delikwent z miejsca padał na niewydolność którychśtam organów i nawet najszybsza interwencja lekarska nie była w stanie biedaka odratować. Jeśli już miała wróżyć Shazamowi jakąś śmierć, to chyba właśnie taką, i to pewnie jeszcze przed czterdziestką. Facet zdecydowanie za bardzo się zaniedbywał, a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy przeciętnego obserwatora. Prawda mogła być oczywiście inna, ale nie było szans się o tym przekonać. Wbrew temu, co blondyn sobie myślał, Coral nie latała za nim w tę i nazad i nie interesowała się jego życiem prywatnym, więc choć wydawała swego rodzaju osąd i przedstawiała go jako pewny, w pamięci zawsze miała drobną notatkę, że jednak może się mylić. Tego jednak oczywiście nie mogła przyznać na głos, gdyż Shaz niewątpliwie wykorzystałby to przeciwko niej. Podczas bitwy nie wkłada się przeciwnikowi własnej broni do ręki, czyż nie?
- Ee... powiedzmy, że to pierwsze. Ale o co chodzi?
To dopiero było dziwne. No ale, wszyscy ludzie mają same dziwactwa, niektórzy tylko ukrywają się lepiej niż pozostali. Raczej wątpiła, żeby mężczyzna zamierzał jej udzielić odpowiedzi, ale zawsze warto było zaryzykować. A nuż będzie tak zaskoczony, że jednak wyrzuci z siebie jakąś ciekawą informację. Jego wymowne spojrzenie zgasiła gwałtownym zmrużeniem oczu i ściśnięciem ust w wąską linię, wyrażającym powiedz choć słowo, a zniszczę wszystko, na czym ci zależy. Podpalenie szpitala to w końcu nie taka trudna sprawa, bardziej kłopotliwe byłoby już uniknięcie wyroku...
... kiedy dwukrotnie w ciągu pięciu minut pojawiają się dywagacje na temat unikania konsekwencji sądowych za brutalne przewinienia, należy się spodziewać, że ma się do czynienia z przemyśleniami panny Sandford na temat pewnego upartego lekarza.
- Przyszedłbyś na moją sekcję? Weź przyhamuj, stąd już tylko jeden krok do deklaracji miłości na wieki i oświadczyn. - Zachichotała, choć z dość wyraźną nutą szydery. Pewnie dorzuciłaby jeszcze jakiś kąśliwy komentarz na temat tego jak niekonsekwentnie wobec samego siebie zachowuje się Shaz, kiedy ten postanowił odstawić jakiś dziwaczny wybryk. Nie zdążyła nawet się zastanowić nad sensem egzystencji, kiedy nie dość, że naruszono jej przestrzeń osobistą, to jeszcze oberwała światłem latarki prosto w oko. Nie zostało zbyt wiele czasu na dokładne obserwacje okulistyczne, gdyż ruda zareagowała natychmiast, gdy tylko zdołała się opamiętać. Zacisnęła powiekę pogwałconego oka, a obiema rękami gwałtownie odepchnęła blondyna. sama cofając się o pół kroku. Mogła być o głowę niższa, mogła być lżejsza i mogła być kobietą, ale nie zamierzała pozwalać sobą pomiatać. A w końcu niejedną skrzynię z narzędziami już w życiu nosiła, więc wcale nie miała łapek jak patyczki.
- Wyhamuj, kowboju - warknęła, jednym okiem spoglądając na lekarza spode łba. - Będę chciała konsultacji, to przyjdę do szpitala. A ty, po godzinach pracy, precz z łapami.
W tej chwili znów miała ochotę gościa walnąć, a powstrzymywała ją tylko resztka zdrowego rozsądku. Czyż nie wypowiedziała się wyraźnie, że nie życzy sobie takich zagrywek? Mówiła to nie dalej jak minutę temu, ale ten nieznośny uparciuch jak zwykle miał wszystkie opinie w wiadomym miejscu. Może gdyby mu tak strzelić w nos... chociaż pewnie by go przypadkiem połamała, ten by wrócił do szpitala i jakimś cudem znów zaszył się w robocie.
Tak źle i tak niedobrze.
                                         
Coral
Inżynier
Coral
Inżynier
 
 
 

GODNOŚĆ :
Condoleezza Sandford. Coral.


Powrót do góry Go down

Tak, tak, tak. Przy próbach leczenia innych zawsze wywlekają temat zdrowia lekarza zupełnie tak, jakby wszyscy jego znajomi zsynchronizowali swoje mechanizmy obronne i jak jeden mąż mówili o tym samym. A to, że powinien więcej spać, a to, że powinien mniej palić, a najlepiej jeszcze w ogóle rzadziej przychodzić do pracy. Gdyby blondyn dostawał pieniążek za każdym razem, gdy słyszy coś na temat swojego trybu życia, to w ciągu miesiąca mógłby sobie kupić budkę z kebabami, a w ciągu dwóch lat miałby już kebabowe imperium. Wszyscy byli równie mądrzy co on, ale nikt tak naprawdę nie wiedział, że Shazam o siebie dba! Zdarzało mu się przecież jeść regularnie, czasem też nie zarywał nocek, a bywały także dni, kiedy potrafił być poza pracą przez ponad czternaście godzin! To spore osiągnięcia, na które nigdy nikt nie zwracał uwagi, bo rzekomo przysłaniał im je papierosowy dym. Trudno jednak nie palić, kiedy w rękach trzyma się życie pacjentów nie tylko swoich, ale i innych lekarzy. Lepiej sprawdzić ich dwa razy, bo jeszcze popełnią jakiś błąd i dopiero będzie.
- Śmierć z przepracowania, śmierć z powodu raka płuc, spokojna śmierć ze starości. Co za różnica, skoro i tak koniec końców umrę? Równie dobrze mogę wykorzystać swój czas do granic możliwości. - rzucił od niechcenia, bo jakoś nigdy szczególnie nie przerażała go wizja własnej śmierci. Może dlatego, że z samą śmiercią wielokrotnie miał do czynienia i wiedział, że jeśli choć raz pokaże się jej od tchórzliwej strony, to już nigdy nie wygra z nią żadnej walki. Ważne, że robił swoje i robił to dobrze. Wszystko inne było tylko skutkami jego działalności, na które przeważnie nie miał wpływu.
Tak samo, jak na szarlatański uśmiech, który wpłynął na jego usta, kiedy Coral udzieliła mu odpowiedzi. Najważniejsze było to, żeby rudowłosa nie zadawała pytań przed udzieleniem odpowiedzi i akurat się udało. Jeśli już dokonała wyboru, to Shazam nie widział powodu, dla którego miałby ukrywać przed nią prawdę.
- Właśnie zdecydowałaś, że za zniszczenie papierów obwinię stażystę Hikariego, a nie Ichirou. Huh, w sumie to trochę podłe z Twojej strony, że wybrałaś akurat jego. Ostatnio ma gorsze dni. - wyjaśnił o co chodziło, oczywiście oczyszczając się z winy. To przecież nie on dokonał wyboru, a zrobiła to dziewczyna, więc problemy Hikariego spadną na jej głowę. On tymczasem będzie mógł umyć ręce i mieć spokojne sumienie, bo wykonuje tylko swoje obowiązki. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że to wszystko zalatywało hipokryzją, ale ejże, ejże! Jeśli kłamliwą historyjkę pokręci się wystarczająco dobrze, to koniec końców ludzie uwierzą, że jest prawdziwa. Hikari dostanie lekki opieprz, Shazam będzie niewinny, a życie w szpitalu znowu wskoczy na swoje tory. Słowo stażysty przeciwko słowu lekarza niewiele znaczy, więc Kiyoshi podejrzewał, że ten nawet nie będzie protestował. Zresztą to nie pierwszy taki numer, więc grupka dzieciaków pod jego skrzydłami powinna się raczej do tego już przyzwyczaić.
Wzrok potrafił czasem wyrazić więcej niż tysiąc słów, ale nie zawsze odnosił zamierzony skutek. Zamiast wycofania się, Shazam zwyczajnie uśmiechnął się szerzej tak, jakby to on miał rację. Nawet nie chodziło czy teraz również ją umiał. Po prostu uważał, że nigdy się nie myli, więc to samo z siebie wyszło. A spalenie szpitala wcale nie byłoby takim złym rozwiązaniem. Tam, gdzie jest pożar, tam jest ogień. Gdzie jest ogień, tam są poparzenia i dym. Oczywiście Kiyoshi nie chciał, żeby komukolwiek stało się cokolwiek, aleeeee... przy takim terenie objętym ogniem nie można zakładać, że nikt nie zostanie ranny, prawda? Zawsze ktoś będzie potrzebował pomocy lekarskiej i wtedy wkracza tu on, w białym kitlu, na swoim obrotowym krzesełku. Rycerz na miarę szpitala w M3, więc jeśli Coral tak bardzo chce spalić jego miejsce pracy, to droga wolna. On się przystosuje do nowych warunków.
- Myślałem, że miłość wyznaje się komuś, kto jeszcze żyje, ale nie zamierzam Cię oceniać. To w końcu Twoje fantazje. Ja przyjdę zobaczyć tylko co siedziało w Twoich nerkach, wątrobie, być może żołądku. Pewnie źle się odżywiacie w tych warsztatach. Zupki chińskie, batoniki i inne śmieciożarcie. - żarty o miłości to raczej nie jest obszar, w którym lekarz czuje się pewnie. Nie wiedział o niej praktycznie nic, nigdy nie był zakochany, chyba nikt nigdy nie był zakochany w nim, więc o czym miał żartować? Oczywiście mógł coś powtórzyć, ale nie miało to większego sensu, jeśli sam ich do końca nie rozumiał. Wiedział za to jak funkcjonuje życie i co następuje pierwsze - wspólna miłość czy śmierć. A lekarzowi na razie było bliżej do tego drugiego, bo gdyby za nim znajdowała się głęboka fosa, to już by w niej leżał. Na całe szczęście jego plecy trafiły na nogę huśtawki zabetonowaną w ziemi, więc dzisiejszy dzień nie będzie jego ostatnim, ale niemiłe uczucie odepchnięcia pozostało.
- Funkcje motoryczne w normie, przemęczenie wzroku nie ma nic wspólnego z ogólnym zmęczeniem ciała. Dziękuję za asystę w badaniu, Pani Condoleezzo Sandford. - zwrócił się do niej służbowym tonem, kiedy tylko odzyskał równowagę. Takiego ruchu nie spodziewał się kompletnie, ale miło od czasu do czasu wiedzieć, że jednak wywołuje się w innej osobie jakieś uczucia - Skoro po godzinach pracy precz z łapami, to nie mogę Cię grzecznie odprowadzić do domu pod rękę? - rzucił, żeby zaczepić dziewczynę. W żadnym wypadku nie pomyślał, że coś takiego mógłby zrobić na serio, bo i z jakiej racji? Zdrowa była? Była. Chodzić potrafiła? Potrafiła. Co prawda od czas do czasu coś mogło jej strzyknąć, ale dopóki nie potrzebuje pomocy, to Shaz nie zamierza jej oferować. Już raz chciał być miły, to dostał za swoje. Na całe szczęście na tym świecie były jednak też stworzenia doceniające jego oddanie pracy i w tym momencie jedno z nich zaczęło przeraźliwie ujadać, jeśli można to tak nazwać. Kiyoshi nigdy nie wiedział jak te dwa małe nicponie go znajdują, ale od czasu do czasu wróble zwyczajnie za nim podążały. Teraz było tak samo, a na dodatek jeden z nich chyba musiał zobaczyć, że blondyn został popchnięty, bo latał nad głową lekarza i pani inżynier, głośno przy tym piszcząc. Blondyn uśmiechnął się pod nosem na ten widok, zadarł głowę do góry i wystawił nad swoje czoło rękę z wyprostowanym palcem. Po kilku sekundach wróbel już znajdował się na jego palcu.
- No, i jest mój ulubiony pacjent. Ty przynajmniej mnie nie bijesz za diagnozę, nie? - zwrócił się do wróbla, który pewnie i tak nic z tego wszystkiego nie rozumiał, ale dawał się pogłaskać, bo zazwyczaj wtedy dostawał jakąś przekąskę. Dzisiaj miał jednak pecha, bo Kiyoshi niczego przy sobie nie miał. Jakie to czasy nastały, że ptaszyna jest bardziej wdzięczna za okazaną pomoc, niż człowiek. Coś strasznego!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Tylko że możesz mieć tego czasu osiemdziesiąt lat, a możesz mieć dwadzieścia sześć. Na razie skłaniasz się ku tej drugiej opcji i jesteś jedynym, który tego nie widzi - wytknęła. Była już przyzwyczajona do takich odzywek i miała gotowy zestaw odpowiedzi na większość z nich, które wymieniała w zależności od tego, czy chciała być mniej czy bardziej miła. Dzisiaj zastosowanie miała raczej ta pierwsza opcja, co stało się jeszcze bardziej oczywiste, gdy padło wyjaśnienie dotyczące imion. Na to Coral wzruszyła beznamiętnie ramionami. - No trudno. Większość ludzi to przeżywała, poradzi sobie jakoś.
Każdy, kto kiedykolwiek zaczynał pracę, miał z tego lepsze lub gorsze doświadczenia. Któregoż stażysty nie wykorzystano chociaż raz do roboty, której wcale nie musiał wykonywać lub obarczono delikwenta cudzą winą? Czasami to było najlepsze rozwiązanie, szczególnie kiedy młodzik był wciąż traktowany przez pracodawców z taryfą ulgową. I jak tu nie skorzystać z okazji, by wywinąć się srogiemu opieprzowi ze strony szefa, skoro nowego co najwyżej poinstruują, czego ma nigdy więcej w życiu nie robić?
- Och, nie, gdzieżby. Odżywiamy się smarem, opiłkami żelaza i starą izolacją z kabli.
Tak naprawdę wcale nie uciekała się tak często do śmieciowego żarcia, jak to Shazam sugerował. Czasem nie zdążyła zjeść śniadania w domu, to fakt, ale od czegoś była stołówka ledwie piętro niżej, w której dało się kupić kanapki i kilka dań ciepłych przyrządzanych na miejscu. Tam zazwyczaj jadała obiady, jeśli nie chciało jej się gotować, ale nie dochodziło do tego bardzo często. Nie była tym typem, który przesiaduje w pracy do późna i przez to nie ma czasu nawet zjeść - w przeciwieństwie do niektórych, że aż można by wskazać palcem. Robiła sobie uczciwie odpowiednią ilość posiłków dziennie, a ucieczkę do dań gotowych pozostawiała sobie na sytuacje, w których nie miała już innego wyjścia. I ten łobuz śmiał jej jeszcze sugerować, że o siebie nie dba? No skandal!
Spojrzała na blondyna spod wysoko uniesionych brwi, choć różnica wzrostu nieco utrudniała nadanie swojemu wyrazowi twarzy odpowiedniej dozy sarkazmu. Wyraźnie dzisiaj postanowił sobie działać jej na nerwy. Niby lekarz, ale kompletnie zapominał o tym, że denerwowanie się wcale nie jest zdrowe i wciąż prowokował Coral do wewnętrznego wrzenia. Tym razem jednak była już jednak bardziej zmęczona jego wkurzającym zachowaniem, więc tylko przemieliła w ustach kilka ostrzejszych słów, postanawiając jednak ubrać co nieco w inne słowa.
- W dniu, w którym rzeczywiście odprowadzisz mnie do domu pod rękę, Ziemia wybuchnie - skwitowała tonem tak obojętnym, jak jeszcze chyba nigdy. Mimochodem poprawiła włosy, po czym jej uwagę przykuły wróbelki. No na litość. przemknęło jej przez myśl, czy to może być jeszcze bardziej nienormalne? Jakby nie wystarczyło, że Shaz był tak niemożliwie wkurwiającym typkiem, był jeszcze do tego księżniczką Disneya. Widział kto kiedy takie dziwadło?
- A gdzie twój książę z bajki?
                                         
Coral
Inżynier
Coral
Inżynier
 
 
 

GODNOŚĆ :
Condoleezza Sandford. Coral.


Powrót do góry Go down

- Dwadzieścia sześć czy osiemdziesiąt - żadna różnica, Coral. Dzieci nie planuje, żony też nie, a już szkolę jakichś stażystów, którzy będą leczyli kolejnych pacjentów. Najwyżej nie będziesz musiała mi tak długo truć, że za dużo pracuje. Chyba Cię to powinno cieszyć, nie? Wydajesz się być typem sadysty, który szczególnie upodobał sobie typ socjopaty. - tak właśnie postrzegał tę rudą diablicę kobietę, która męczyła go z uporem psychopaty. Nie wiedział czym sobie na to zasłużył albo czym jej podpadł, ale o wiele lepiej by zrobiła, gdyby uczepiła się takiego Warnera albo Havoca. Oni mieli o wiele większe problemy niż Shazam i na dodatek borykali się jeszcze z niedoborem odporności. Tymczasem nie. Inżynier wybrała sobie na cel blondyna, który od samego początku pracy w szpitalu ani razu nie był jeszcze na L4, który wybierał urlop tylko dlatego, że musiał, ale nawet podczas niego kręcił się po oddziale, bo był okazem zdrowia.
- Jakbym słyszał siebie. Jesteś pewna, że przebywanie w moim towarzystwie dobrze Ci robi? Jeszcze zaczniemy mieć identyczne podejście do ludzi, a potem będziemy się rozumieć i nawet ze sobą zgadzać. Brrr. Wyobrażasz to sobie? - aż sam się wzdrygnął na myśl o takim scenariuszu. Nie wiedział czemu, ale nigdy jakoś nie mógł przetrawić możliwości znajdowania się na przyjacielskiej stopie z Coral. Nieważne ile razy zachodził w głowę, nadal wydawało mu się to na tyle nierealne, że aż straszne. To byłyby pierwsze oznaki apokalipsy. Pogodna, radosna, superaktywna Pani inżynier rozumiejąca bez słów lekarza, pracoholika i chodzącego penisa, który nie chce mieć do czynienia z ludźmi w sprawach wszelakich, oczywiście poza medycyną.
Smar, żelazo i kable? Shazam mógłby postawić ćwierć swojej wypłaty, że do tego wszystkiego dochodzą także gwoździe. Umysły ścisłe zawsze wydawały mu się dziwne. Mieli te swoje liczby, a nawet literki, jakieś trybiki, śrubokręty i klucze. Tu dokręcili, tam postukali, a na koniec jeszcze coś zalutowali, zaspawali i nagle stawał przed nimi wielki robot, który był zdolny do zranienia i zabicia setek, a nawet tysięcy ludzi. Tak, to właśnie oni tworzyli bronie, które może i chroniły ludzi, ale także ich zabijały. Dlatego też blondyn często sceptycznie podchodził do ludzi związanych z wytwarzaniem wynalazków dla wojska czy też robienia dla nich eksperymentów. To kłóciło się z jego lekarskim podejściem do ludzkiego życia i zdrowia, na które wojsko zwyczajnie lało. I to pewnie przez to podejście mundurowych Shazam tracił apetyt! Jego żołądek wyczuwał, że gdzieś w tej wielkiej metropolii komuś dzieje się krzywda przez to, co ręce rudej diablicy naprawiły i momentalnie głód zanikał. Wychodziłoby wtedy na to, że na placu zabaw na pewno znajduje się jakiś łobuz, ale nie jest to Kiyoshi!
No właśnie, właśnie! Denerwowanie wcale nie jest zdrowe, dlatego też blondyn troszczy się o to, żeby próg irytacji Coral stale się powiększał. Jeśli wystarczająco często i intensywnie będzie doprowadzał ją do szewskiej pasji, to prędzej czy później wkrótce się na to zacznie uodparniać, co wyjdzie jej tylko na zdrowie. W tym szaleństwie była więc metoda, której ruda diablica nie dostrzegała albo zwyczajnie zamiatała pod dywan. Tak naprawdę, Kiyoshi cały czas się o nią troszczył, ale ona tego nie dostrzegała. Gdyby nie tak, to może zaprosiłby ją nawet na ciasteczko, ale tylko pod warunkiem, że będzie mu dziękowała i chwaliła za błyskotliwość. Wtedy by się poświęcił.
- Nic by mnie to nie kosztowało, ale gdyby po drodze zobaczył mnie jacyś znajomi, to nie wiem ile zawałów serca musiałby dzisiaj oglądać lekarz dyżurny. - to nie tak, że Shazam się tego obawiał czy też brzydził. Zwyczajnie nie widział żadnej potrzeby. Kiedy potrzebował jakieś leki dla pacjentów niezarejestrowanych (jak lubił określać Łowców i Wymordowanych), to potrafił uśmiechnąć się i poflirtować z aptekarką, a nawet zaprosić ją na kawę. Wszystko utrzymywał jednak na stopie koleżeńskiej, a Coral zabrnęła zdecydowanie dalej. Mogła się poczuć uprzywilejowana, bo blondyn na jej obecność reagował w sposób szczególny.
- ... zapytały stare ciotki z pokoju 156 dwudziestopięcioletnią Condoleezzę Sandford, której ze świecą w ręku szukać u boku kawalera, ale za to obok kota znalazłyby ją dość szybko. Daj spokój. Nie lubisz zwierząt? - on sam uwielbiał i gdyby nie to, że nie miał czasu żadnym się zajmować, to pewnie sam miałby swojego pupila. Tymczasem musi się na razie ograniczyć jedynie do wyprowadzania psa Hachiro. W sumie wynikła z tego fajna sytuacja, bo można nawet powiedzieć, że Kiyoshi wypożyczył tego kundelka w leasing. To byłby dopiero biznes na miarę wspaniałego M-3!
- Wystaw przed siebie palec i nie bój się. Nie mam żadnego pierścionka. - przebłysk dobroci w oku Shazama zdradzał wszystko. Jeśli tylko dziewczyna mu zaufa (a czemu nie? Przecież był szanowanym i kochanym lekarzem), to blondyn postara się przegonić wróbla od siebie do Coral. Jeśli tylko ruda diablica nie jest taką diablicą, za jaką uważa ją lekarz, to całkiem możliwe, że mały wróbelek chwilę u niej posiedzi. Gdyby miała jeszcze coś do przekąszenia, to sukces gwarantowany. Teraz jednak od Sandford zależy to czy zwierzę obdaruje ją zaufaniem. Shazam na miejscu ptaka spieprzałby stąd jak najdalej, żeby nie dostać czasem zabłąkanego plaskacza, ale to już wybór wróbla!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Sadysty? - Uniosła brwi, spoglądając na blondyna z wyraźnym niedowierzaniem. Gdzież on u licha w jej zachowaniu dopatrzył się choćby odrobinki sadyzmu? Jeśli już, można by ją podejrzewać o stanie po drugiej stronie linii, bo użeranie się z niektórymi elementami społeczeństwa było niewątpliwie działaniem podchodzącym pod kategorie masochistycznego. Czysto teoretycznie mogła to sobie odpuścić, jednak kompletnie gryzłoby się to z jej charakterem. Trzymanie się z daleka od cudzych spraw nie było w stylu Coral, choć oczywiście nie stawiało jej to w najlepszym świetle. Ale chodziło właśnie o to, że zawsze miała dobre intencje! Jeśli już się kogoś uczepiała, to nigdy ze złej woli.
- Psychoanalitykiem to ty byś nie został - skomentowała jeszcze marne zdolności Shazama w dziedzinie interpretacji ludzkich zachowań. Może z innymi radził sobie lepiej, ale w przypadku rudej jego myślenie kompletnie nie zdawało egzaminu. Pozostawało chyba tylko pogodzić się z tym, że nigdy nie znajdą wspólnego języka i tak długo, jak zdarzy im się utrzymywać kontakt, każda rozmowa będzie przypominała wymianę ciosów.
- Jakie tam zaś twoje towarzystwo. - Zaśmiała się, szczerze rozbawiona tak nietrafionym komentarzem. - Za dużo zasług być chciał sobie przypisać.
Nikt nie był całkiem czarny ani całkiem biały, ta zasada tyczyła się także Coral. Z natury miała dobre serduszko i wredne usposobienie, trudno się więc dziwić, że mimo ogólnej sympatii do świata, nie omieszkała wyrazić się o losie stażysty z odrobiną brutalności. Pamiętała przecież swoje początki w pracy, gdzie podczas kilku pierwszych miesięcy robiła za przynieś-podaj-pozamiataj, nim zyskała w oczach współpracowników i przełożonych wystarczająco wiele, by zaczęli traktować ją poważnie. Podejrzewała, że tak samo rzecz się miała w większości miejsc zatrudnienia i nikt nie był w stanie zbyt wiele na to poradzić. Póki zaś cały precedens nie podchodził pod kategorie przemocy, mógł w gruncie rzeczy przynieść pewne korzyści zarówno dla jednej, jak i drugiej strony.
- Tak, wyobrażam to sobie. Nie brzmi wcale tak źle, chociaż pewnie nagle byś miał o wiele nudniej w życiu, biedactwo.
Dla Coral perspektywa dogadania się wcale nie brzmiała źle. W pewnym sensie do tego dążyła, choć z pełną świadomością, że takiego celu nie ma szans osiągnąć. Czysto hipotetycznie jednak, gdyby udało im się pewnego dnia dojść do porozumienia i przestać permanentnie drzeć koty, to raczej blondyn byłby na tym stratny. Działanie na nerwy znajomej pani inżynier zdawało się być jego drugą życiową pasją, jakże więc okropnie by na tym ucierpiał! Czym zajmowałby się przez resztę swojego marnego życia? Nie, do tego nie można było dopuścić, nie tak łatwo.
- Pewnie żadnego nadprogramowego. Idę o zakład, że nikt by się nie przejął, albo nawet nie zauważył. Bo wiesz - Nachyliła się nieznacznie do przodu, przyjmując wiejący na kilometr konspiracją wyraz twarzy. - tak naprawdę to tutaj nikogo nie obchodzi, z kim się prowadzasz - szepnęła teatralnie, nim wyprostowała się z powrotem. Brutalna prawda, ale prawda.
No, może te małe wróbelki to obchodziło, ale one nie wyglądały na takie, co miałyby z tego powodu paść na zawał. Albo komukolwiek opowiedziec o swoich sensacyjnych spostrzeżeniach, tak by zapaści mógł doznać ktoś inny, bardziej zainteresowany. Co ciekawe, czysto teoretycznie to ruda powinna się przejmować, czy nie zostanie zobaczona publicznie z obcym mężczyzną i błędnie zinterpretowana. Może i tak by było, gdyby nie fakt, że o jej niedawnych zaślubinach nie wiedział nikt poza nią, wiecznie nieobecnym i mającym ją w nosie małżonkiem, dwójką przypadkowych świadków i jeszcze bardziej przypadkowym urzędnikiem. O wiele większą sensację towarzyską wywołałoby, gdyby razem z Shinrą postanowili pewnego dnia zacząć się zachowywać jak na małżeństwo przystało.
- Oj daj już spokój - prychnęła, uśmiechając się łobuzersko. - A może tak naprawdę już jestem zamężna i z dzieckiem, tylko nikomu się nie chwalę? - rzuciła zaczepnie, ostatecznie nadstawiając dłoń na wypadek, gdyby ptaszyna rzeczywiście chciała na chwilę zmienić usadowienie. O dziwo, ruda w tym momencie nawet nie kłamała. Soda w końcu była jak własny potomek, którym trzeba się było opiekować, robić przeglądy i czasem po prostu dotrzymać towarzystwa.
                                         
Coral
Inżynier
Coral
Inżynier
 
 
 

GODNOŚĆ :
Condoleezza Sandford. Coral.


Powrót do góry Go down

- A nie? Przecież dręczenie mnie nazywasz troszczeniem. Jeśli jednak spojrzeć na to z mojej strony, to całkiem udana sadystka z Ciebie. Co prawda nie przywiązujesz mnie do kaloryfera i nie bijesz pejczem, ale nadal to sadyzm, nie sądzisz? - tak, zdawał sobie sprawę z tego jak większość ludzi reaguje na to słowo, ale on nie miał akurat na myśli tego wydźwięku. Był zbyt niewinny i niedoświadczony, żeby zarzucać komukolwiek takie rzeczy. Zresztą nie zamierzał wnikać też w to czy faktycznie ktoś się w taki sposób bawi. Dopóki nie znajdą się na jego oddziale z czymś, co trzeba później wyciągać z różnych miejsc, to nie jest to jego sprawa i zmartwienie. Raz już był taki facet, który przyjechał do szpitala w trybie pilnym. Możliwości były dwie. Albo jego odbyt wpadł na świetny pomysł i było to widać na prześwietleniu albo zwyczajnie miał żarówkę nie tam, gdzie powinien. Która była prawidłowa? To już pozostanie tajemnicą.
- Dziwisz się? Ja nie próbuję ludzi zrozumieć, ja próbuję ich wyleczyć i ewentualnie opieprzyć. Chyba nie tym zajmuje się psychoanalityk. Kiedyś jeden z nich chciał mi to wytłumaczyć, ale nie był chory, ani nie był mi do niczego potrzebny, więc go wywaliłem z gabinetu. - rzekł, wzruszając ramionami. Shazam nie miał w pracy czasu na zwykłe pogawędki, bo w każdej chwili mógł do niego przyjść pacjent. Musiał być na to przygotowany, dokumentacja musiała być uporządkowana, a gabinet wysprzątany na tyle, żeby niczego nie można mu było zarzucić. Biedak, który przekraczał próg Kiyoshiego nie mógł się spodziewać, że zaraz czeka go coś czego długo nie zapomni, a delikatny uśmiech blondyna miał go w tej jego ułudzie jeszcze bardziej utwierdzić.
- Hm? - zapytał, szczerze zaciekawiony, przekręcając przy tym delikatnie głowę i mrużąc lewe oko - Przepraszam bardzo, a co w moim towarzystwie jest nie tak? - to akurat bardzo go ciekawiło, bo różni ludzie zazwyczaj wymieniali tutaj różne rzeczy. A to był opryskliwy, a to wydawał się znudzony (to akurat było prawdą w 70% przypadków), a to jeszcze nie angażował się do rozmowy czy źle na kogoś spojrzał. Czasem zastanawiało go jak tacy ludzie mogą funkcjonować w normalnym społeczeństwie, skoro zrażają się na każdej przeszkodzie, jaką podstawi im pod nos życie. Coral była jednak ich całkowitym przeciwieństwem, co z kolei przeszkadzało Kiyoshiemu. W sumie to niby nic dziwnego, bo jemu ciężko było dogodzić, ale przynajmniej tym razem był niezadowolony z innego powodu, a to już coś.
- To jest całkiem możliwe, ale musiałabyś przestać mi tak matkować. Jestem lekarzem, umiem o siebie zadbać, wiesz? - tylko skończył to zdanie i jak zwykle los musiał go pokarać. Sięgnął prawą ręką do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej papierosa oraz zapalniczkę. Ten pierwszy właśnie trafiał już do ust, oczywiście na potwierdzenie tezy, że potrafi zadbać o swoje zdrowie, a z drugiego przedmiotu wydobył się przyjemny, jasny i ciepły ogień, który dopełnił cały rytuał. Już po chwili do płuc Kiyoshiego dostawał się szkodliwy dym, nikotyna trafiała do organizmu, a przy okazji Coral mogła zostać biernym palaczem. Tak, nie ma nic lepszego, niż papieros na świeżym powietrzu. O ile oczywiście nikt nagle nie zdecyduje, że lepiej go ugasić. W tej chwili Shazam pomyślał o Havocu, który nigdy nie traktował jego nałogu z szacunkiem i zniszczył mu już wiele tytoniu. Tyle pieniędzy jak krew w piach...
Nachylanie się w kierunku Shazama mogło wcale nie być tak dobrym pomysłem. Coral miała szczęście, że już trochę ją znał i zwyczajnie na to nie reagował, poza niezbyt przyjaznym wzrokiem wbitym w jej zielone oczy, ale kto inny zebrałby zaraz srogi opieprz. Dobrze, że lekarz nie wstydził się kobiet, bo inaczej na pewno uciekałby już z placu zabaw.
- Huuuh, tak sądzisz? To dlatego słyszę cały czas te plotki pielęgniarek? Według nich byłem już z połową szpitala, a ja zwyczajnie musiałem porozmawiać z paroma osobami, żeby moja praca była jeszcze przyjemniejsza. - tak się mówi, że nikt nikomu do sypialni nie zagląda, ale nie jest to prawda. Chociaż może i ludzi faktycznie to nie obchodziło w głębi serca, to i tak musieli o tym porozmawiać. To zawsze wydawało się Shazamowi dziwne, bo po co tracić czas na coś na co nie ma się żadnego wpływu i co nie ma żadnego wpływu na ich życie?
- Spoglądając na to lekarskim okiem, szczerze w to wątpię. Twoje ciało po urodzeniu dziecka wyglądałoby trochę inaczej, niż teraz. - był facetem, widział parę rzeczy, a zwracanie uwagi na figurę kobiet było zaprogramowane w jego genach. Jednak teraz postawił diagnozę lekarską, więc z tym zdaniem nie powinno być żadnego problemu, a nawet gdyby jakiś wystąpił, to być może wróbelek przeskakujący z ręki Shaza na rękę Coral wystarczająco załatwi sprawę. Jak to było? Wróbelek na rękach złego człowieka nie usiądzie. Tak, dokładnie tak. Ptaszek z początku wahał się zupełnie tak, jakby rudowłosa faktycznie była diablicą, ale ostatecznie chyba postanowił, że jakaś przekąska warta jest spotkania w piekle, więc zdecydował się na mały krok dla ludzkości, ale wielki dla ptactwa.
- Jeśli nie dasz mu jeść, to będzie Cię napastował przez następny tydzień, zobaczysz. - zwykłe ostrzeżenie, żeby potem inżynier się nie dziwiła, że ma podziobane drzwi do domu albo też parapet. Wróbelki były słodkie, ale potrafiły być też wredne. Chciałoby się powiedzieć, że zupełnie jak Shazam, ale życie pewnie myślało o nim co innego, bo postanowiło go ukarać. Normalny człowiek tłumaczyłby to zwykłym przypadkiem, ale lekarz w nie nie wierzył, więc kiedy przebywanie w trochę chłodniejszej temperaturze dało mu się we znaki, wiedział już o co chodzi. W pewnym momencie Kiyoshi wyraźnie syknął, skrzywił się w grymasie bólu, a papieros znajdujący się między jego palcami wylądował na ziemi. W ślad za nim podążyła bezwładna ręka, która zwisała teraz wzdłuż ciała lekarza.
- Nosz kurwa. - w takich sytuacjach tylko to słowo zdawało się odpowiednie. Nie dość, że na ziemię upadły jego skarby, to jeszcze sakramencko bolała go prawa ręka. Wydawało się, że człowiek może się przyzwyczaić do bólu, ale tak nie było w przypadku Kiyoshiego, który nigdy się go nie spodziewał. Jeszcze dojdzie do tego, że profilaktycznie będzie brał przeciwbólowe tabletki. A skoro o nich mowa, to właśnie zaczął szukać ich niezgrabnie po swoich kieszeniach, choć lewą ręką wychodziło mu to całkiem topornie. Zapomniał także, że przeciwbólowe wrzucił do tylnej kieszeni spodni, żeby, o zgrozo, nie zapomnieć gdzie je położył. Nie przewidywał tylko, że nie będzie nadal znajdował się w swoim przytulnym gabinecie, gdzie siedzenie na krześle to norma.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 8 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach