Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 13 Previous  1, 2, 3, ... 11, 12, 13  Next

Go down

Pisanie 03.11.15 2:17  •  Hotelowy bar. - Page 2 Empty Re: Hotelowy bar.
„Jesteś okropny.”
Dzięki, staram się.
Mruknął coś pod nosem, nawet nie powstrzymując się od wywrócenia oczami, gdy nagle ton jasnowłosej uległ zmianie. Przynajmniej dowiedział się, że jej życie kręciło się dookoła dopatrywania się wszędzie pozytywów i nie polegało na byciu cholernym dzieckiem szczęścia, które nie miało prawa bytu w tak brudnym świecie. Przez chwilę myślał nawet, że skrzydlata ukradła całe zaufanie świata, by dzielić się nim za innych. W ten sposób próbował usprawiedliwić swoje rozdrażnienie tym, że otrzymywał go o wiele więcej od kogoś nieznajomego.
Napięte mięśnie na twarzy blondyna drgnęły, gdy nieznacznie poruszył szczęką. Mimo że gest ten był bezgłośny, co bogatsza wyobraźnia już byłaby w stanie podsunąć obserwatorom wizję głośnego zgrzytu ocierających się o siebie zębów.
Daruj sobie ― syknął, marszcząc nos i ściągając brwi w wyraźnie nieprzyjemnym grymasie. Rozchylił usta, by powiedzieć coś więcej, ale natychmiast zamknął je z głośnym stuknięciem, wiedząc, ile gorzkich słów cisnęło mu się na język. Gdyby tego nie zrobił, już wygłaszałby barwny monolog, o tym jak mogą sobie być jebanymi przyjaciółmi. Jak może się jej zwierzać, jak to wszystko mogą robić razem. Płakać, śmiać się, bawić. Jak to gówno obchodziło go, co miała mu do powiedzenia albo wszystko to robiła specjalnie, żeby go wkurwić, bo powiedział jej też o tym.
Zacisnął palce w pięść tak mocno, że jego ręka widocznie zadrżała. Kiedy był pewny, że stłumił w sobie chęć wyrzucenia z siebie całego tego gówna, rozluźnił palce i odetchnął głębiej i potarł bok szyi ręką, jakby było mu głupio przed samym sobą.
Wiem, co o mnie myśli ― wymruczał pod nosem i chwycił za bandaż, chwilę ważąc go w ręku, jakby na moment zapomniał po co po niego sięgnął. Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w biały materiał, zanim pokręcił głową odganiając od siebie niepotrzebne myśli.
Dyskusję uznał za zakończoną.
Oderwawszy się od oparcia, choć niechętnie i z ociąganiem, zaczął owijać opatrunek dookoła swojego ciała. Samodzielna praca była niewygodna, ale nawet przez myśl mu nie przeszło, by poprosić Evendell o pomoc, niezależnie od tego, jak mocno przygryzał wargę od wewnątrz za każdym razem, gdy ból szarpał za jego bok.
„Wiem, ale ci nie powiem.”
Przerwał na chwilę, zerkając z ukosa na anielicę. Wcześniej nie zauważył nagłych zmian w jej mimice, dlatego przyjął, że od początku zgrywała obrażoną księżniczkę. I próbuj tu zrozumieć kobiety. Leslie mimowolnie wzruszył barkami, powracając do poprzedniej czynności, dopóki kolejne słowa nie opuściły jej ust.
Chyba czegoś nie rozumiała.
Nie, nie pójdziesz sama ― rzucił ze stanowczością, o którą sam siebie wcześniej nie posądzał. Ustabilizował bandaż i złapał za koszulkę, by zaraz ją na siebie naciągnąć. ― Nie po to dałem w siebie wpakować nabój, żeby teraz wpieprzył cię jakiś wymordowany, bo zachciało ci się zgrywać samodzielną, kiedy ledwo chodzisz. Będę pierwszą osobą, którą posądzi o to, że już nie żyjesz, a dziś dałaś doskonały popis tego, jak beznadziejna jesteś w walce. Jeśli tak bardzo chcesz się zabić, strzel sobie w łeb. Albo masz. ― Pochylił się zbyt gwałtownie, jak na obecny stan. Ból sparaliżował go na chwilę, ale sięgnął po zakrwawiony nóż i wyprostował się, wyciągając go w jej stronę. ― Tnij głęboko. Przynajmniej oszczędzisz mu uganiania się za twoim oprawcą ― prychnął i przesunął palcem w poprzek swojego gardła, zaraz odrzucając ostrze na bok, jakby z premedytacją chciał wywołać sprowadzający ją na ziemię huk. ― Nawet nie waż się go skrzywdzić ― wycedził przez zęby, obrzucając ją lśniącym spojrzeniem dwukolorowych oczu. ― Nie tylko ty coś wiesz. A skoro zamierzasz sprawiać mu kłopot, chyba się nie polubimy.
I tak jej nie lubisz. Wścieka cię nawet to, co właśnie powiedziałeś.
Zamknij się.
To jak wypluć swoje serce i wystawić je na dłoni. Wiesz co jest tam napisane?
Musisz poczekać.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.11.15 1:59  •  Hotelowy bar. - Page 2 Empty Re: Hotelowy bar.
W tym momencie jej krzywe kolana wydawały się o wiele ciekawsze, aniżeli wszystko to, co ją otaczało. Chciała wrócić do domu. Do Growa. Do reszty rodziny. I chyba najbardziej przytłaczająca była świadomość, że po prostu nie mogła. Może gdyby miała sprawne skrzydła, to udałoby jej się chociaż podlecieć w okolice kryjówki, skąd wypatrzyłaby jakiegoś członka DOGS. Ale ona nie potrafiła nawet latać. Już nie. I nigdy więcej nie wzbije się w powietrze. Westchnęła cicho, czując dziwne zmęczenie obecnością jasnowłosego. Próbowała skupić się na wszystkim innym, tylko nie na nim. Ale on zaczął mówić. I jak coraz bardziej brnęli w ten temat, Ev zaczynała odczuwać dziwny dyskomfort.
To irytacja, moja droga.
Uniosła w końcu głowę i spojrzała na Zero w chwili, kiedy ten zaczął dalej bandażować swoje rany. Przez krótką chwilę wyglądała na kogoś, kto nie ma pojęcia co chce powiedzieć, ale ewidentnie coś ją drapało w gardle. Jakby połknęła kilogram gwoździ, który teraz wypełniał jej gardło, uniemożliwiając wypowiedzenie tego wszystkiego, co kłębiło się w jej głowie. W końcu, kiedy zdecydowała się coś powiedzieć, jasnowłosy odstawił swój pokaz z nożem. Nie ruszyła się. Nawet nie powędrowała spojrzeniem za bronią, która głośno huknęła o posadzkę. Zamiast tego uważnie przyglądała się twarzy swojego wybawcy. Wypadałoby wreszcie się odezwać, chociaż nadal miała opory. Niewidzialna siła zaciskała swój pazury na jej gardle, tłamsząc w zalążku wszystkie te gorzkie słowa.
- Nie przypominam sobie, żebym prosiła ciebie o pomoc. – w końcu jej cichy, wręcz dziecięcy głosik przeciął panująca ciszę jak ostry nóż. Pokręciła lekko głową, a jej jasne kosmyki stojące w każdą możliwą stronę, delikatnie zafalowały.
- Przecież ty mnie od samego początku nie lubiłeś. Dlatego nie rozumiem, dlaczego ratowałeś kogoś, kogo nie lubisz. To bez sensu. I głupie. – dodała. Chciała się podnieść, ale wiedziała, że bardzo szybko na powrót znalazłaby się na starej, zakurzonej kanapie. Odetchnęła cicho przez nos, próbując nie myśleć o braku komfortu z takiej rozmowy na siedząco.
- Wierzę, że w każdym jest cień dobroci. Ale ty to robiłeś z innych pobudek, prawda? Oczywiście jestem ci wdzięczna, ale to nie powód, żebyś zachowywał się w taki sposób. Za co ty mnie tak nienawidzisz? – zmrużyła lekko oczy, a w jej niebieskich tęczówkach coś zamigotało.
- I powinieneś wiedzieć, że nigdy go nie skrzywdzę. Jest dla mnie jedną z najważniejszych osób. To nie ja go krzywdzę. – dodała po chwili i odwróciła wzrok, wpatrując się w małe pajęczyny na ścianie. Właściwie gdzieś głęboko w niej cichy głosik podpowiadał jej, że nie powinna już więcej mówić , bo sytuacja może skończyć się jeszcze gorzej, niż miało to miejsce parę chwil wcześniej, w zaułku.
- W takim razie poczekam.
Zerknęła na ekran telefonu a potem wyciągnęła go w stronę jasnowłosego, chcąc mu oddać urządzenie.
- Bateria jest chyba na wyczerpaniu. Może w pobliżu będzie ktoś inny z DOGS? Hm… – zamyśliła się cicho, zastanawiając, czy zna jeszcze do kogoś innego numer, żeby do niego przedzwonić.
- Oszczędziłbyś sobie kłopotu. Znasz kogoś z Psów? – zapytała, sięgając ponownie po wodę. Wiedziała, że Zero chciał jej się pozbyć, więc po co utrudniać wszystkim życie? A ponadto zaczynała odczuwać coraz to większą senność, kiedy wreszcie adrenalina opadła i wszystkie emocje odeszły wraz z nią. Podciągnęła nogi pod siebie i zaczęła w milczeniu skubać materiał spodni, chowając głowę w kolanach.
Czemu nie odbiera?
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.11.15 10:34  •  Hotelowy bar. - Page 2 Empty Re: Hotelowy bar.
Gratulacje, wyprowadziłeś z równowagi tę oazę spokoju.
Nie uważał tego za wyczyn, patrząc z perspektywy ostatnich wydarzeń, ale czuł to bardzo wyraźnie. Nie wiedział, czy to kwestia tego, że siedział tuż obok, czy może blondynka podświadomie chciała zbić mu tę pojedynczą igłę w czaszkę. Ale wiedział, że zaczynała pałać do niego niechęcią, tak samo jak wiedział, że ona też wyczuwała jego niechęć, choć był już zmęczony tym niezależnym od jego woli przepływem tego, co siedziało w jego środku. Gdyby tylko potrafił, już dawno by to pohamował, ale za każdym razem, gdy coś go drażniło, jakiś pieprzony robak, który w nim siedział, przebijał się przez jego skórę, dając upust krzywdzącym emocjom, niezależnie od tego, jak spokojną Zero przybierał minę.
Przygryzł dolną wargę od wewnątrz i zacisnął palce w pięść, starając się jakoś przetrzymać jej słowa. Była jak dziecko. Wiedział, że nie powinno się ich bić, ale czasem zasługiwały na zdzielenie ich przez łeb. Czasem nawet chciało zrzucić się je z dachu prosto na specjalnie podstawione widły, ale mimo tego zawsze zachowywało się te myśli dla siebie. Chyba że było się jebanym psychopatą. Leslie na szczęście – a na własne nieszczęście – nim nie był. W chwili, gdy nabrał ochoty na uderzenie skrzydlatej, wycelował pięścią w swoje własne udo. Z daleka wyglądało to na zwyczajne stuknięcie, ale sam był w stanie odczuć charakterystyczne pulsowanie, które rozbiegło się od miejsca ciosu.
Ciekawe dlaczego ― sarknął, ściągając jasne brwi ku sobie. ― Nie przypominam sobie, by ktoś z miażdżonym gardłem był w stanie prosić, a co dopiero wołać o pomoc. Myślę, że doskonale się o tym przekonałaś ― mruknął i stuknął palcem o swoją szyję, jednocześnie zsuwając spojrzenie na jej, na której wciąż widniały sine ślady po palcach oprawcy. Pewnie nie powinien tak dobitnie przypominać jej o wcześniejszym zdarzeniu, jednak był pewien, że to się już nie powtórzy. A przynajmniej nie dojdzie do podobnej sytuacji z rąk tamtego białowłosego.
„(...) ratowałeś kogoś, kogo nie lubisz. To bez sensu. I głupie.”
Masz rację ― rzucił, mimo że po tym wszystkim czuł dziwny niesmak w ustach. Zdawał sobie sprawę, jak bezsensowne mogły wydawać się jego działania, ale jednocześnie znał wszystkie powody, dla których to zrobił.
„Ale ty to robiłeś z innych pobudek, prawda?”
Już wcześniej czuł to dziwne palenie w środku. Potarł ręką klatkę piersiową, jakby to miało załagodzić to przeklęte uczucie.
„Za co ty mnie tak nienawidzisz?”
To nie nienawiść, co?
Niech ona się wreszcie zamknie.
Oczywiście, że robiłem to z innych pobudek. Czy do ciebie w ogóle cokolwiek dociera? Nie muszę lubić ciebie. Nie muszę nawet lubić żadnego z Psów. To nie zawsze oznacza, że będę rzucał wam się do gardła na każdym kroku i że w ogóle to zrobię. A nie zrobię. Nie nienawidzę cię. Wścieka mnie, że podchodzisz tak lekceważąco do tego, co by go zabolało. Pewnie, musiałby sobie z tym poradzić. Nie wiem jaką rolę odgrywasz w jego życiu, ale skoro trzyma cię obok, na pewno przywiązał się do twojej obecności. On też nie musi prosić mnie o to, żebym bawił się w bohatera na każdym kroku, gdy w grę wchodzi „jego rodzina”. Nigdy tego nie powie, ale nie musi. Wiesz czemu? ― gdzieś po drodze jego głos stracił na ostrości. Blondyn powiódł wzrokiem po ścianie, by zaraz wbić go w twarz jasnowłosej, chociaż był już pozbawiony wyrazu, jakby mimo tak otwartych słów, próbował odgrodzić się od niej grubym murem. Chociaż zdawał sobie, że głupotą było mówienie czegokolwiek więcej, było mu już wszystko jedno. Chciał, żeby po prostu się zamknęła. ― Bo go kocham i zależy mi na nim bardziej niż na kimkolwiek innym. Nie zrobiłem tego dlatego, że gdyby dowiedział się, że tam byłem. mógłby mnie zabić. Ale dlatego, że nie ma dla mnie nic gorszego od świadomości, że mógłby być zawiedziony, że nawet nie spróbowałem. Może nie powiedziałby tego na głos, ale takie rzeczy łatwo zobaczyć. Dlatego może i miałaś rację co do tego, że to nie ma sensu, ale jednocześnie jesteś ostatnią osobą, która ma prawo to stwierdzać, jeśli nie rozumiesz tak prostej rzeczy, jak to, że prawdziwy przyjaciel to nie osoba, do której biegniesz, by prosić o pomoc, a taka, która pierwsza wybiega naprzeciw, zanim uświadomisz sobie, że tej pomocy potrzebujesz. Ktoś mi to kiedyś powiedział. Uznałem, że jest w tym sporo racji. A to wszystko, co mogę dla niego zrobić. ― Wzruszył barkami i chwycił za telefon, podnosząc się z miejsca. ― Mógłby przynajmniej otaczać się kimś mniej tępym ― rzucił mrukliwie, powoli powracając do wcześniejszego stanu, jakby zdał sobie sprawę, że dzielenie się z nią tym wszystkim było idiotyczne.
Wszystko wypapla.
...
Zmarszczył lekko nos i przesunął ręką po boku szyi i zerknął na nią z ukosa, już przystawiając telefon do ucha. Spojrzenie dwukolorowych tęczówek mówiło dosłownie wszystko, ale i tak czuł się zobowiązany, by uświadomić jej, że powinna siedzieć cicho:
Nieważne. Zapomnij o tym.
Sygnał urwał się stosunkowo szybko. Blondyn wypuścił powietrze ustami i odrzucił telefon na kanapę, wiedząc, że kolejna próba i tak skończyłaby się tym samym. Zapewne jak zwykle nie miał przy sobie komórki.
Nie mam kontaktu z DOGS. Najwyżej znajdę ci miejsce do spania i poczekasz aż oddzwoni.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.11.15 1:09  •  Hotelowy bar. - Page 2 Empty Re: Hotelowy bar.
Miał rację. Nie była w stanie nawet wydać z siebie dźwięku, a co dopiero krzyczeć. Machinalnie dotknęła swojej szyi, wyczuwając delikatne ukłucie bólu za każdym razem, kiedy delikatne opuszki muskały wymęczoną skórę. Spuściła głowę w dół, wyglądając teraz jak niesforny uczeń, który musiał zmierzyć się z reprymendą surowego nauczyciela. Wzruszyła lekko ramionami, ale gest ten nie miał nic wspólnego z lekceważeniem słów Zero, a po prostu z poddaniem się i niemym przyznaniem mu racji. Nie sądziła jednak, że dostanie tak solidnym monologiem. Atmosfera w pomieszczeniu wydawała się zagęszczać z każdą kolejną chwilą, niemal drapała w gardło, ściskając chłodnymi pazurami delikatny żołądek. Zagryzła lekko dolną wargę, prosząc cicho wszystkie wyższe moce, żeby anioł przestał mówić. Dobrze. Zrozumiała jego przekaz. Przyjęła. Już się nie odezwie więcej.
- Przepraszam. – wymamrotała, ale to jedno słowo zostało przygniecione przez nawał kolejnych, niemal pożarta jak przez paszczę dzikiej bestii. A potem padły dwa słowa, które zmieniły wszystko obracając o trzysta sześćdziesiąt stopni.
Zadarła gwałtownie głowę i spojrzała na niego zaskoczona, przyglądając mu się uważnie, jakby chciała za pomocą spojrzenia przeniknąć w jego głąb.
”Kocham go (…)”
Teraz wszystko rozumiała.
Motyw, irytacja, zachowanie.
Owszem, Ev była, nie oszukując się – głupiutka. Nie rozumiała bardzo wiele, nie odnajdywała się w tym brudnym świecie, wręcz do niego nie pasowała. Jakby ktoś za pomocą wytnij-wklej przeniósł ją do Desperacja wprost z jakiejś bajki czy innej baśni. Miała umysł dziecka, z tym, że to dziecko tak naprawdę przeżyło bardzo wiele, chociaż sama tego nie pamiętała. Ale żadne dobre i czyste emocje, takie jak miłość, nie były jej obce. I chociaż zdawać się mogło, że nigdy niczego takiego nie przeżyła, to teraz Zero w jej oczach nabrał zupełnie innych barw. Gburowatość i nieprzyjemny styl bycia odszedł gdzieś daleko, a zamiast tego pojawiła się zakochana osoba w jej Growie. Jej, bo też go kochała. Ale jej miłość była zupełnie inna. Tak, jak córka kocha ojca, jak siostra brata, jak zwierzątko właściciela. Nie było w tym ani krzty romantyzmu czy też erotyzmu. Platoniczna miłość pełna uwielbienia. Ale coś podskórnie podpowiadało jej, że nie może tego powiedzieć. Nie teraz, nie dzisiaj. Może kiedyś, w dalekiej przyszłości, kiedy być może jej relacja z Zero ulegnie stopniowej zmianie, to zrozumie. Jednakże dzisiejszego dnia, w tej jednej sekundzie, umysł dziewczyny postanowił jedno. Całym swoim sercem będzie wspierała jasnowłosego w jego uczuciach. Oczywiście zamierzała trzymać język za zębami. Blizny szpecące jej ciało oraz inwalidztwo, którego nabawiła się będąc obiektem eksperymentów i tortur było tego dowodem.
A to, że Zero mówił prawdę nie pozostawiało żadnych złudzeń. Chcąc czy nie, dziewczyna bardzo często potrafiła poznać czy ktoś kłamie. Mężczyzna mówił prawdę. Naprawdę go kochał. Eve nie wiedziała czemu, ale napawało to ją przeogromnym szczęściem, którego nie mogła powstrzymywać. Ktoś dbał o Growa. Wreszcie. Zasługiwał na to.
- Rozumiem. – przemówiła w końcu uśmiechając się tak szeroko I promiennie, że powinna robić za drugie słonce w Układzie Słonecznym. A więcej słów nie było tutaj potrzebnych.
- Ale nie mogę tutaj zostać. Będą się o mnie martwić. Miałam przynieść słoiki! – powiedziała z wypiekami na policzkach, tym samym przypominając mu o złożonej obietnicy, kiedy ją tu przyniósł.
- Chcę wrócić do domu. – spojrzała na niego, a jej prośba mogła wydawać się kaprysem rozkapryszonego dziecka, gdyby tylko po chwili nie dodała - Dlatego też… zaprowadzisz mnie do domu? Sama nie dam rady. – dodała trochę niepewnie, nie wiedząc czego może się po nim spodziewać. Ale chciała, żeby to właśnie Zero ją zaprowadził. Koniecznie
Chcesz go zobaczyć, prawda?
Wiedziała, że wiele ryzykuje. Złością, wręcz wściekłością Growlithe na zdradzenie miejsca ich kryjówki. Ale ufała, że Zero ich nie zdradzi. Kochał Growa. Naprawdę go kochał, a ona widziała w jego oczach prawdę, dlatego postanowiła wszystko zaryzykować, żeby umożliwić im spotkanie. Chociaż tak mogła mu się odwdzięczyć za pomoc.
- Ale… Zanim tam pójdziemy… – jęknęła cicho łapiąc się za brzuch. - Masz może coś do jedzenia? Nie jadłam od trzech godzin. I chyba umrę zaraz z głodu! ._. – jęknęła spoglądając na niego spojrzeniem małego szczeniaczka.
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.11.15 10:53  •  Hotelowy bar. - Page 2 Empty Re: Hotelowy bar.
„Rozumiem.”
Powinien cieszyć się z tego jednego, wypowiedzianego słowa, skoro udało mu się dokonać tego, że do małej anielicy wreszcie coś dotarło. Sam do tej pory czuł ścisk w gardle, jakby wypowiedzenie tych wszystkich słów kosztowało go wiele wysiłku. Jednak kiedy usta Evendell zaczęły świecić szerokim uśmiechem, Lesliemu prawie zrzedła mina. Powstrzymał skrzywienie się, jednak ten dziwny cień mimowolnie zamajaczył na jego obliczu, jakby przestał wierzyć w słuszność tego niecodziennego wyznania. Przez lata dusił wszystko w sobie, licząc, że w końcu zdechnie w zarodku, ale ostatnie wydarzenia kładły na nim tak duży nacisk, że przestał wierzyć, że kiedykolwiek pozbędzie się tego cholerstwa. To był po prostu niepodważalny fakt, z którym – czy mu się to podobało czy nie – nie mógł walczyć.
Nie ma się z czego cieszyć ― mruknął pod nosem na tyle niewyraźnie, że równie dobrze mógł po prostu wydać z siebie pomruk niezadowolenia. Pokręcił głową, ale argumenty potwierdzające to nie przeszły mu przez gardło. Niełatwo było mówić na głos o tym, jak marne szanse się miało. A w tym wypadku o tym, że nie miało się ich w ogóle.
„Ale nie mogę tutaj zostać.”
Nie żebyś miała jakiś wybór.
Uniósł brew i przyjrzał jej się uważniej, jakby samym spojrzeniem usiłował zatrzymać ją w miejscu. Przeczuwał, że znów przyszło jej do głowy, żeby zerwać się z miejsca i podjąć próbę samodzielnego powrotu, co w jego mniemaniu było głupotą przy tak pokracznym chodzie, ale powiedział już wszystko, co miał powiedzieć i nie sądził, by dało się użyć prostszych słów, by przekonać ją do usiedzenia na dupie.
Okłamałeś ją.
Niby czemu?
Jest jeszcze Ailen.
Ailen, parsknął w myślach. Może gdyby miał dwadzieścia centymetrów więcej i jakieś mięśnie, nawet dotaszczyłby ją do „domu”. Słyszałem, że jest dobry tylko w spieprzaniu.
Natrętny głos w głowie ucichł jak na zawołanie, choć jasnowłosy był skory pokusić się o stwierdzenie, że to skrzydlata zagłuszyła go swoim rozentuzjazmowanym tonem. Był pewien, że zdążyła już zapomnieć o słoikach, jednak blondyn, zamiast protestować, tylko wypuścił powietrze ustami w wyrazie rezygnacji. Nie rozumiał, dlaczego cała irytacja nagle go opuściła, ale najwidoczniej fakt, że nie skomentowała tego wszystkiego w żaden sposób był dla niego dużą ulgą.
Co za głupi dzieciak.
„Zaprowadzisz mnie do domu?”
Nie powinieneś. Nie chce cię tam. Nie wiesz, co robi.
Faktycznie korciło go, żeby się nie zgodzić. Milczenie trwało za długo, zapraszając do towarzystwa niepewność, która zajęła całkiem sporo miejsca w pomieszczeniu. Skrzydlaty zacisnął palce w pięść i rozluźnił je zaraz, walcząc ze swoją własną ciekawością i świadomością, że będzie na niego wściekły, mimo że uratował jego... no właśnie: kogo?
Zaprowadzę ― można było wyczuć, że jeszcze nie skończył, jednak musiał chwilę zastanowić się nad doborem kolejnych słów ― ale po drodze będziemy próbowali się z nim kontaktować. W razie czego nie będzie musiał nadrabiać zbędnych kilometrów. Weźmiesz telefon. Ja zapakuję słoiki.
Odwrócił od niej wzrok, pobieżnie rozglądając się po składziku w poszukiwaniu jakiejś torby. Nie musiał szczególnie się z tym produkować – zaopatrzeniowcy hotelu często je tu zostawiali. Podszedł do pierwszego lepszego plecaka, starając się ignorować uczucie dyskomfortu przy każdym kroku. Głęboka rana sprawiała, że miał wrażenie, że wszystkie jego narządy ocierają się o siebie i jedynie bandaż zabezpieczał je przed wydostaniem się na zewnątrz. Szkło stuknęło o siebie, gdy zaczął pakować naczynia do środka. Jasnowłosa nie powiedziała, ile ich potrzebuje, więc uznał, że wpakuje tyle, ile się zmieści.
„Zanim tam pójdziemy…”
Tylko nie chciej iść do łazienki.
Hm? ― bąknął krótko pod nosem, nawet na nią nie patrząc. Dopiero prośba wymusiła na nim spojrzenie za siebie przez ramię. Zmarszczył nieznacznie nos. ― Trzy godziny to nie aż tak dużo ― zauważył. W Desperacji jedzenie było na wagę złota. Niemniej jednak szybko zreflektował się, czując dosadne ukłucie myśli, że jeśli nie da jej jeść, przez resztę drogi może liczyć się z marudzeniem. Nawet nie wiedział, ile będą musieli przejść. Może sam też powinien rozważyć zabranie czegoś ze sobą? Niemniej jednak czuł się na tyle źle, że miał wrażenie, że czegokolwiek nie ruszy, zaraz to zwróci. ― Tch, zaraz coś znajdę.
Zasunąwszy pełny już plecak, podszedł do innych szafek, by zaraz przejrzeć ich zawartość. Wiedział, że nie powinien szastać hotelowym jedzeniem, ale na dobrą sprawę rzadko kiedy skupiano się na jego liczeniu. Chwycił za jakąś puszkę z konserwą, którą otworzył, odrzucając na podłogę oderwane wieczko, urwał też kawałek nieco czerstwego chleba, na którym – być może – wcale nie musiała połamać sobie zębów. Podał jej wszystko, łącznie z podrdzewiałym widelcem, a później usiadł na kanapie, by jeszcze chwilę odpocząć i odczekać aż zje.

Wiedział, że to będzie długa droga już w momencie, gdy narzucał plecak na swoje barki. Podnoszenie Ev tylko spotęgowało to wrażenie, kiedy ostry ból rozlał się po jego boku. Spróbował ułożyć dziewczynkę tak, by przypadkiem nie zahaczyła nogą o świeżą ranę, jednocześnie zaciskając przy tym zęby, by żaden zdradliwy dźwięk nie wyrwał się z jego ust, choć miał ochotę kląć na cały świat. Nie zawsze szło łatwo, co?
Gdy opuszczali hotel, zbliżało się późne popołudnie.

___z/t [+ Evendell].
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.12.16 0:42  •  Hotelowy bar. - Page 2 Empty Re: Hotelowy bar.
Ostatnio ciągle wędrował, jak zwykle bez konkretnego celu. Tułał się po Desperacji, trochę pomagał swojemu podopiecznemu i starał się unikać jakichkolwiek kłopotów, chociaż w ostatnim czacie dość często skupiał na sobie spojrzenia podejrzanych typów. Zazwyczaj po prostu je ignorował, odwracał się na pięcie i ruszał w przeciwnym kierunku. Nie szukał zaczepek na siłę, i mimo tego, że czasami po prostu wolał odpuścić, by nie wpaść w jakieś bagno po same uszy to kłopoty znajdowały go same.
Apogeum wolał unikać, bo to właśnie tutaj prawdopodobieństwo konfrontacji z jakimś obskurnym wymordowanym było największe. Ogólnie to wolał nie napotykać na swojej drodze zbyt wielu nieznajomych, bo czasami bywał nieco podejrzliwy. Wszędzie wyczuwał spisek i raczej wolał być ostrożny. Przezorny zawsze ubezpieczony! Dlaczego więc dzisiejszego dnia postanowił na dłużej zabawić w Apogeum? Powód był banalnie prosty — chciało mu się wypić, ot taka zwyczajna zachcianka. Alkohol w ustach miał tylko kilka razy, ale już od dłuższego czasu wybierał się do jakiegoś baru, tylko ciągle coś go zatrzymywało. A to ktoś go zaczepił, a to komuś w czymś pomógł albo zwyczajnie nie miał ochoty. A teraz miał wielką ochotę coś wypić.
Podróż do Czarnej Melancholii minęła mu w milczeniu, przez Desperację aktualnie kroczył sam, nie miał nawet do kogo ust otworzyć. Ale ucieszył się gdy tylko zobaczył hotel. Jego blade usta mimowolnie uformowały się na chwilę w delikatny uśmiech. Bez jakiegokolwiek namysłu ruszył do środka. Już na wejście zderzył się barkami z jakimś spitym fajfusem. — Uważaj jak łazisz, młody. — usłyszał za plecami zachrypnięty głos kolesia i jego uderzenie pięścią w drewnianą, nieco spróchniałą futrynę wejściową.
To Ty powinieneś patrzeć, gdzie stawiasz te swoje grube kopyta — odparł skrzydlaty, wymijając innych typków wychodzących z baru. Zrobił kilka kroków, słysząc przeraźliwe skrzypnięcia podłogi pod swoimi nogami. Chociaż podłoga za nim również straszliwie skrzypiała. Koleś, z którym zderzył się barkami wciąż za nim stał, a możliwe, że nawet zrobił kilka kroków w jego kierunku. Dude doskonale to słyszał, bo akurat spojrzał przez swoje ramię, chcąc upewnić się czy ma bezpieczne tyły. Po ostatnich zdarzeniach dużo częściej spoglądał w tył, bo w Desperacji znaczna większość istot miała jakiś dziwny fetysz brania od tyłu, o czym jakiś czas temu boleśnie się przekonał na własnej skórze, kiedy to dostał czymś w nogi, ogłuszono go, a później musiał być ratowany przez jakąś nieznajomą. No nieważne.
Nie szukam guza... — powiedział tylko tyle, bo więcej nie zdążył. Pijak rzucił się na niego z niezrozumialym bełkotem i oboje wparowali do sali. Szarpali się dosłownie chwilę, bo dosłownie kilka sekund później oboje stali z zaciśniętymi pięściami naprzeciw siebie. Ktoś z boku zaczął zabierać krzesła z ich drogi, bo kurde, meble takie cenne, nawet jeśli całe były podrapane i poniszczone. Nie trzeba było długo czekać, aby doszło do rękoczynów. Pijus zamachnął się trafiając Dudleya ręką w policzek, ale anioł nie pozostał na długo dłużny, bo dość szybko uderzył swojego przeciwnika w klatkę piersiową. Kilkukrotnie. Pewnie typ się zakaszlał, czy coś. Następnie złapał go za łachmany i przyparł do ściany. — A mówiłem, że nie szukam guza — powiedział tylko, puszczając ubrudzone, śmierdzące ciuchy pijaka. Odwrócił się w stronę baru i usiadł sobie przy nim, rozmasowując obolały policzek. Zamówił jeden z tańszych trunków, a potem rozejrzał się po pomieszczeniu.
Świetne rozpoczęcie dnia, Dude.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.12.16 21:56  •  Hotelowy bar. - Page 2 Empty Re: Hotelowy bar.
Nadal czuł się kijowo. Katar i kaszel nie odstępował go na krok, podobnie co Tyrell, od którego potajemnie uciekł. Potrzebował wyjść z zimnych murów Smoczej Góry, gdzie anioł próbował go faszerować lekarstwami na grypę. Ile mógł wylegiwać się pod stertą grubych koców i zażywać to zielarskie świństwo, które miało mu pomóc w zregenerowaniu sił? Po kilku dniach rzygał na widok wszelkich specyfików, a zejście do stołówki – aby chociaż tam napić się szkockiej – było niemożliwe ze względu na kulę u nogi w postaci, wiecznie marudzącej Hydry. Miał serdecznie dość, dlatego też ubrał się i po prostu wyszedł, nie informując nikogo.  Zmierzał przed siebie, czując jak w cienkiej kurtce jeszcze jest mu zdecydowanie za ciepło. Wiecznie podwyższona temperatura ciała, dodatkowo nie pomagała w utrzymaniu bilansu cieplnego.
Desperacja słynęła z braku barów w najbliższej okolicy, dlatego też musiał zapieprzać niezły kawał drogi do Czarnej Melancholii, aby móc spokojnie schlać się. Miejsce śmierdziało starą, mokrą szmatą, o której ktoś zapomniał pod ladą, a ta tkwiła tam i rozprowadzała po lokalu przyjemny aromat stęchlizny. A może to on był zbyt wyczulony na wszelkie zapachy ludzi, znajdujących się wokół niego. Dawno nie miał złotego trunku w ustach przez ciągłe podróże. Tu zlecenie Marceliny, tu ponowny powrót do Smoczej Góry przez fakt śmierci Łasicy – w kółko latanie. Kursowanie między zadupiami Desperacji, a Smoczą Górą nieco męczyło.
Kiedy pojawił się w Melancholii, nie było zbyt wielu podobnych do niego degeneratów poszukujących ukojenia w ramionach wysokoprocentowych trunków, które skutecznie pomogłyby w zapomnieniu o... wszystkim.
Shane siadł gdzieś koło baru pod ścianą, zamawiając standardowo whisky. Uwielbiał kiedy gorzki smak szkockiej przepalał mu gardło, pozostawiając po sobie cierpki aromat. Szybko opróżnił pierwszą, a potem drugą szklankę. Zapuszczona nora wydawała się nudnym miejscem z brakiem rozrywek. Kilka pijaków zataczało się, podrywając stojące za barem kelnerki i próbowało swoimch sił w podbojach. Najwidoczniej pracownice były na tyle przyzwyczajone, że nawet nie reagowały na tandetne zaczepki, a zajmowały się kolejnymi zamówieniami osób na nieco większym poziomie. Rudzielec obserwował je z boku trochę w transie, trochę bezmyślnie aż do momentu, w którym ktoś za jego plecami nie wszczął burdy.
- Hola, hola panowie! Spokój! - krzyknęła jedna z barmanek, która pucowała z zaciętością jeszcze chwilę temu szklankę. No cholera, a dałby sobie rękę uciąć, że nic nie wytrąci ją z tego niesamowitego skupienia. Mh. Teraz byłby bez ręki.
Shane w końcu łaskawie odwrócił się w stronę całej awantury, mając nadzieję, że chociaż przez chwilę wydarzy się coś godnego uwagi.  I nie pomylił się. Awantura zapowiadała się na jedną z lepszych na miary tego miejsca. Pijak darł się i zaczepiał jakiegoś gościa, który skutecznie pragnął wycofać się i zniknąć z pola widzenia agresora, jednak ten nie zamierzał odpuszczać. A powinien. Niepozorność zaczepionego chłopaka okazała się zgubna dla pijaka.
Shane mocniej odchylił się w tył, aby móc przypatrzeć się rozgrywającej akcji. Szybka piłka i wyautował kolesia poza boisko. Rudzielec uśmiechnął się pod nosem, odwrócił się z powrotem w stronę baru i wypił do końca szkocką. Zamówił kolejną.
Tuż przy barze dołączył do niego niepozorny jegomość, który widocznie nie miał pojęcia o możliwości tutejszych szczyn. Najtańszy trunek równał się z królewskim sponiewieraniem.
- Nieźle, jak na takiego niepozornego gościa – zaczął spokojnie, patrząc przed siebie i dopiero po chwili nawiązując kontakt wzrokowy z Dude.
O co ci chodzi, Shane. Czyżbyś miał już jakiś plan?
Owszem. Przecież ja nigdy nie robię niczego bez powodu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.12.16 2:21  •  Hotelowy bar. - Page 2 Empty Re: Hotelowy bar.
Rozsiadł się wygodniej, wyprostowując zmęczone podróżą nogi. Poruszył prawą stopą na boki, na chwilę zapominając, że chwilę wcześniej jakiś pijus rzucił się na niego z pięściami za to, że sam nie potrafił chodzić. No i w drzwiach się nawet nie mieścił! Dudley nie widział w tym swojej winy, ani trochę.
Oparł się łokciem o blat, podpierając dłonią obolałą twarz. Okrężnym ruchem masował policzek, który zapewne już kilka chwil wcześniej poczerwieniał od uderzenia, które swoja drogą wcale nie było takie mocne, bo przecież Dude nieraz brał udział w poważniejszych bójkach niż zwykła przepychanka w barze. Wtedy to mógł narzekać, że czuł się jak połamany. A teraz? Teraz jedynie grzecznie siedział na stołku przy blacie, ze wzrokiem skupionym gdzieś przed siebie. Nieco zamyślił się w oczekiwaniu na swoje zamówienie. Dopiero czyjś głos wyrwał go z tego transu, w którym był przez chwilę pogrążony.
Od razu spojrzał w bok, uważnie lustrując rudzielca siedzącego tuż obok. Skądś go kojarzył, ale nie mógł sobie chwilowo przypomnieć skąd, bo jego myśli wciąż były chaotyczne i nieogarnięte. Dopiero co myślał o czymś zupełnie odległym i niezwiązanym z dzisiejszym dniem, a teraz tak po prostu miał sobie przywołać wspomnienia związane z tym typem? To było dla niego niemalże wykonalne, bo sam zaczął miewać problemy z pamięcią. Ale mimo wszystko bez większych problemów nawiązał kontakt wzrokowy z rudym.
Hm? — burknął jakby dopiero przed chwilą wyrwał się z królestwa myśli. Uniósł kącik ust delikatnie do góry, obdarowując Shane'a delikatnym uśmiechem. Wystukał palcami jakiś losowy rytm o blat baru, a potem zwrócił się do czerwonowłosego całym ciałem. — Widziałem jak mi się przyglądałeś. Masz do mnie jakiś konkretny biznes? — zapytał bez ogródek, nie siląc się na żadne wybitne podchody. Zmrużył trochę oczy, po czym odwrócił się w stronę blatu, bo barmanka właśnie podsunęła mu pod nos kufel piwa. Dude nachylił się nad nim, czego od razu pożałował, bo alkohol ten miał wręcz odstraszający zapach, który śmiało można było nazwać smrodem. Mimo to skrzydlaty bez jakichkolwiek uprzedzeń chwycił za ucho kufla, przechylił go i pozbył się jego zawartości kilkoma haustami. Odstawił kubek na z charakterystycznym stukotem, by następnie wytrzeć usta wierzchem dłoni. Przez chwilę żałował swojej decyzji, mógł nie pić tego świństwa.. — Ohydne — stwierdził z niesmakiem, krzywiąc się nieznacznie. W tej samej chwili kątem oka dostrzegł szkocką rudzielca. Przywołał do siebie barmankę, a na jego twarzy zawitał wyuczony, szarmancki uśmiech. — Poproszę to samo co kolega obok — powiedział, pokazując podbródkiem właśnie na Shane'a. Zaraz po tym jego usta znów ułożyły się w poziomą kreskę, a on sam przekręcił się na bok, by znów móc bez problemu nawiązać kontakt wzrokowy ze swoim rozmówcą. Poza tym resztki grzeczności i uprzejmości niemalże nakazywały Dudleyowi zachowanie odpowiedniej postawy.
To Ty mi kiedyś pomogłeś... — przypomniał sobie, unosząc prawą brew do góry. No tak... jak mógł zapomnieć? Taką charakterystyczna twarz powinien pamiętać. Pewnie gdzieś we wnętrzu uderzał się w pierś, że tak głupkowato wyszło, że niemalże zapomniał o osobie, która uratowała jego życie.
Dude, obudź się.
Przetarł oczy rękoma, przełykając głośniej ślinę. Pogładził palcem swoją brodę, a następnie wyszczerzył się lekko, odsłaniając kilka białych zębów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.01.17 19:10  •  Hotelowy bar. - Page 2 Empty Re: Hotelowy bar.
Shane nie rozpoznał Dude od razu, dopiero kiedy zaczęła się na dobre cała awantura, odnalazł w nim dawnego dłużnika. Lubił swoich starych, zapomnianych dłużników. Przypominali mu o nieuregulowanych sprawach, które zdarzało mu się zostawić nie domknięte. Świadom był, że niektórych osób już nigdy nie zobaczy na oczy i sądził, że jedną z tych jednostek będzie Dude. Pamięcią sięgnął do pierwszych urywków wspomnień z nim i szczerze powiedziawszy były one marne. Przypuszczał, że Desperacja przeżuje chłopaka, niczym krowa trawę, a jednak udało mu się przeżyć. Samo w sobie było to intrygującym zajściem, dlatego też z niemałym zainteresowaniem obserwował, jak radzi sobie w trudnej i kryzysowej sytuacji. Chłopak był niepozorny i sprawiał wrażenie słabego. Takich nie brało się na poważnie, co okazało się największą głupotą. Rudzielec analizował wszystkie za i przeciw, mające nie zrujnować jego wyobrażenia. Podstawy już znał, ba, całkiem nieźle sobie radził ku zaskoczeniu zapijaczonej mordy. Decyzja została podjęta.
Dudley zasiadł niedaleko niego i dopiero po chwili zwrócił uwagę na rudzielca. Pradawny pił szkocką, nie spiesząc się ani nawet nie prędko podejmując rozmowy. Wpatrywał się w niego intensywnym wzorkiem, przenikając do jego duszy. Miało się wrażenie, że wdzierał się na chama do myśli chłopaka, chcąc odszukać w nich czegoś wartościowego.
—  Mam —  potaknął spokojnie, dopijając swój złoty trunek i ruchem głowy wskazał kobiecie na własną szklankę. Nie mógł przeholować z alkoholem, gdyż miał jeszcze parę rzeczy do wykonania, które wymagały trzeźwości umysłu.
Kobiet bez zbędnego gadania obsłużyła ich nalewając tego samego do szklanki dla Dude. Podsunęła chłopakowi szkło po blacie, wpatrując się chwilę w bohatera knajpy, który uciszył jednego z największych i najgłośniejszych kogucików.
—  Na koszt firmy —  powiedziała w końcu i uśmiechnęła się delikatnie. Wróciła do swojej wcześniej wykonywanej pracy, tracąc nimi jakiekolwiek zainteresowanie.
—   A jednak mnie pamiętasz, Dude —  powiedział po chwili, gdyż nie był pewien czy zapamiętał dobrze imię. Pamięć mogła mu lekko szwankować, jednak wydawało mu się, że nie jest z nią fatalnie.
Mówiłem także, że jak kiedyś się jeszcze spotkamy to zapewne będzie to dzień zapłaty za moją pomoc —  zaczął nie spiesząc się. Nigdzie mu się nie spieszyło. —   Spokojnie. Nie chce zapłaty, a wręcz przeciwnie. Chce złożyć ci propozycję. —  Zapowiadało się ciekawie. Przez chwilę zastanawiał się czy dostrzeże błysk w oku anioła, odnośnie jakiejkolwiek propozycji z jego strony. Potrzymał go ułamek sekundy w lekkiej niepewności kiedy upił łyk szkockiej. Odstawił szklankę z charakterystycznym brzdękiem.
—  Nie wiem czy kiedykolwiek byłeś świadom jaką wykonuję profesję. —  Uśmiechnął się nikle. —   Należę do organizacji Drug-on. Pewnie niejednokrotnie słyszałeś o najemnikach, wykonujących zlecenia za pokaźną sumkę bądź inne wartościowe rzeczy. Moja propozycja brzmi: czy nie chciałbyś dołączyć do nas —  powiedział w końcu. Shane nie był najlepszą osobą rekrutującą. W całym swoim tysięcznym życiu nie było wielu szczęśliwców, których mógł kopnąć zaszczyt podobnej rozmowy. Mógł spokojnie na palcach jednej ręki policzyć ilu było takich postrzeleńców. Niektórzy już dawno gryźli ziemię, a inni nadal twardo trzymali się nędznego życia. Dude mógł być jednym z nich. Wybór należał do niego.
Shane odwrócił spojrzenie od chłopaka, kładąc na blat kilka monet i zaczepił kobietę wzrokiem, żeby ta ponownie dolała szkockiej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.17 0:42  •  Hotelowy bar. - Page 2 Empty Re: Hotelowy bar.
„Mam.”
Nieco podkrążone, wyraźnie przekrwione, fioletowe ślepia niemalże od razu skupiły się na rudzielcu. Dude był wyraźnie zainteresowany, trzeba byłoby być ślepym, by tego nie dostrzec. W jego oczach pojawił się charakterystyczny błysk. Zamrugał nimi energicznie, oblizując spierzchnięte usta. Głowa anioła w moment napełniła się masą różnorakich myśli i domysłów. Czego mógł od niego chcieć? To coś poważnego?
Przyjrzał się Shane'owi nieco dokładniej. Nie uśmiechał się, wciąż starał się zachować ten sam, nieco obojętny wyraz twarzy. Nie ma co się niepotrzebnie jarać, bo zawsze mogło się okazać, że ten biznes wcale nie jest warty uwagi. Poza tym Dudley nie lubił się zawodzić, dlatego o wiele bezpieczniej było zaprzestać snucia domysłów, które mogły bardzo odbiegać od rzeczywistej oferty Pradawnego.
W międzyczasie obok nich znów zakręciła się barmanka. Pokrzątała się chwilę przy barze, podsuwając skrzydlatemu pod nos szkocką. Fioletowooki uśmiechnął się tylko i kiwnął głową w podzięce. Niemalże natychmiast chwycił za naczynie, przechylając je, a zarazem pozbywając się jego zawartości. Odstawił je na bok. Znów zabrzmiał charakterystyczny stukot.
Shannon zaczął mówić, a Dude ze spokojem go słuchał. Już na samym początku się zdziwił, choć starał się tego nie pokazywać. Pamiętał go. Szarowłosy słysząc swoje imię uśmiechnął się delikatnie, ale dosłownie w chwilę powrócił do swojego naturalnego wyrazu twarzy. Znów złapał się za policzek, lekko go masując.
A Ty pamiętasz mnie — odpowiedział mu, nie siląc się na nic innego. Po prostu dał mu dalej mówić, nie chciał mu przerywać. I tak poczuł, że trochę mu się wciął, ale nie przejął się tym. Słuchał dalej, analizując każde pojedyncze słowo, jakby doszukiwał się w jego wypowiedzi jakiegoś podstępu. Chociaż... Shane mu wcześniej pomógł. Czemu miałby teraz chcieć jego krzywdy? Ta drobna myśl uspokoiła anioła, zdecydowanie.
To prawda — odparł od razu po nim, by przypadkiem nie wciąć mu się w następną kwestię. — Propozycję? Mów dalej. — uśmiechnął się, przekrzywiając łeb w bok.
Nie ulegało wątpliwości, że najemnikowi udało się zaskoczyć Dudleya. Propozycja była niecodzienna, skrzydlaty zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Ze zdziwienia otworzył nawet lekko buzię, ale dość szybko się ogarnął, by następnie zlustrować swojego rozmówcę wzrokiem. Chciał się upewnić czy to nie jakaś ukryta kamera, czy rudzielec nie robi sobie z niego żartów? Możliwe.
Ułożył chłodną dłoń na swojej skroni, masując ją lekko. Drugą ręką złapał się za podbródek w geście zamyślenia. No i zaczął myśleć, intensywnie myśleć nad jakąś w miarę ogarniętą odpowiedzią.
Na czym polegałyby moje obowiązki? Co konkretnie miałbym robić? Muszę przejść przez jakiś rytuał, prawda? Przecież nie przyjmujecie każdego od ręki... Opowiedz mi więcej. — bo nic innego nie był w stanie wymyślić. Wolał zbombardować Shane'a pytaniami, by mniej więcej wiedzieć na czym polegałyby jego obowiązki. Nie chciał kota w worku. Do podjęcia jakichkolwiek decyzji potrzebował większej ilości informacji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.17 19:51  •  Hotelowy bar. - Page 2 Empty Re: Hotelowy bar.
Shane zauważył błysk w oku, który długo nie znikał w porównaniu do delikatnego uśmiechu, jaki pojawił się wraz wypowiedzianym imieniem przez rudzielca. Czyżby go zainteresował? Na pewno go zainteresowało, nie mogło być inaczej. Rzadko kiedy dostawało się podobne propozycje.
— Na czym polegałyby moje obowiązki? Co konkretnie miałbym robić? Muszę przejść przez jakiś rytuał, prawda? Przecież nie przyjmujecie każdego od ręki... Opowiedz mi więcej.
Uśmiechnął się  niewidocznie, zadowolony z lawiny pytań jakimi go zasypał Dude. Chwilę zastanowił się nad odpowiedziami, w końcu dużo pozmieniało się w ich kręgach. Organizacja na nowo musiała stanąć na nogi, a do tego potrzebni byli ludzie. Potrzebowali nowych twarzy, stare były zbyt dobrze znane w pewnym otoczeniu, a nieznajomi stanowili dla Smoków idealny efekt zaskoczenia.
To zależy co chcesz robić i jakie masz umiejętności. To zależy od ciebie jakiego stanowiska chcesz się podjąć. Medycznego, stricte bojowego, a może szpiegowskiego albo... ogólnego. —  Wzruszył ramionami. Kolejny raz zatopił spierzchnięte wargi w złotej, gorzkiej wodzie.
To fakt, nie przyjmujemy każdego od ręki. Wybieramy z tłumu jednostki, które mogą się nam przydać. Pasożytów nie utrzymujemy. Organizacja to jeden organizm, który musi ściśle ze sobą funkcjonować, aby rozrastać się i utrzymać pozycję na Desperacji. Każdy Smok musi być świadom, że działając na korzyść Drug-on, działa na własną korzyść — zaczął krótkim wstępem. — Oczywiście, musisz przejść rytuał, który udowodni nam, że nie pomylono się przy wyborze danej jednostki. Rytuał jest niebezpieczny i zagrażający życiu. Wiesz, każdego czeka bliskie spotkanie z niebezpiecznym gadem mieszkającym w Katakumbach pod Smoczą Górą. —  Uśmiechnął się przebiegle. Sam pamiętał swój własny rytuał oraz podniecenie —  poległych już dawno—   kolegów, kiedy dołączali do organizacji i za wszelką cenę prześcigali się w czasie zdobycia kła.
Spokojnie, nie wysyłamy takiego medyka do najgorszej kanalii jaka może zamieszkiwać nasze tunele. Tunele są podzielone i dzięki temu wiemy w jakie rejony mamy wysłać rekruta powiązanego z daną wewnątrzorganizacyjną rangą. Nie obiecuję ci przeżycia. Moje propozycja może być dla ciebie transakcją w jedną stroną. Biletem bez powrotu. Najemnicy to przede wszystkim mordercy i komornicy, musisz być tego świadom —  zastrzegł. Później nie będzie już odwrotów. Nie był niczyją niańką, każdy podejmował własne decyzje, które mogły zaważyć na jego dalszym losie. Mógł zginąć na samym starcie albo podczas jakiegoś zlecenia. Wszystko zależy od cech charakteru danego osobnika oraz jego chęci i siły przeżycia. Shane zauważył w Dude potencjał, który chciał wykorzystać. Chłopak mógł być praktycznie każdym. Jednocześnie szpiegiem, jak również nauczycielem sztuk walki dla jednostek mniej bojowych typu hydry. Jednak, aby do tego doszło anioł musiał podjąć decyzję. Musiał odpowiedzieć czy chce ryzykować własne życie.
Przystępując do organizacji musisz być jej wierny. Jesteśmy dość neutralnym ugrupowaniem, ale różnie bywa. Rozumiesz, prawda? —  Nie tolerowali zdrajców. Takich trzeba było szybko wykańczać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 13 Previous  1, 2, 3, ... 11, 12, 13  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach