Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 11 z 14 Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12, 13, 14  Next

Go down

Pisanie 30.01.19 13:21  •  Opuszczony Magazyn. - Page 11 Empty Re: Opuszczony Magazyn.
Chłodny podmuch wiatru ponownie wkradł się do wnętrza magazynu, owiewając sylwetki oszustki i doktora. Fioletowa czupryna dziewczyny poruszyła się niespokojnie, w pełni odkrywając tajemnicze, bursztynowe oczy, które wcześniej nieco przysłaniała. Choć jej twarz nabrała nieco koloru, sprawiając wrażenie nieco zdrowszej, tak zmęczenie wciąż było na niej widoczne — prawdopodobnie nie tak chciała spędzić resztę tego dnia. Trzymała się, ale odpoczynek bardzo dobrze by jej zrobił — możliwe, że sińce pod niedbale wymalowanymi oczami nie byłby już tak widoczne, podobnie co przebarwienia na policzkach i czole. Nie wspominając o zmarszczkach wokół ust, które tylko dodatkowo ją postarzały. Na szczęście nie przejmowała się swoim momentami odpychającym wizerunkiem, który niektórym przywodził na myśl powstałego z grobu truposza — w tych czasach uważała to za atut, coś co mogło posłużyć jako swego rodzaju straszak, który oczywiście nie na wszystkich działał, ale czasami ułatwiał życie.
„(...) Moja decyzja nie ma nic wspólnego z samarytańskim gestem. Jest kompromisem.”
Od razu na niego spojrzała, lekko rozchylając wargi, zupełnie jakby miała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnowała. Zamiast tego przyjrzała mu się jeszcze dokładniej — wciąż próbowała dostrzec cokolwiek, co pomogłoby w prowadzeniu dalszej rozmowy lub podjęciu innych, bardziej drastycznych działań. Była pewna, że nie może mu zaufać, a on nie może zaufać jej. Właściwie to nie była do końca przekonana jak powinna go traktować, a to zdecydowanie wszystko utrudniało. Może już wcześniej powinna oddać ostrzegawczy strzał? Wycelować w nogę, przyszpilić go do ziemi, osłabić go, gdyby miał zamiar zaatakować.
Prawdziwy kompromis polega na tym, że Ty robisz to, o co Cię proszę, a ja robię to, co chcę. Nadal uważasz, że chcesz kompromisu? — odpowiedziała sprawnie, jakby odpowiedź na jego kwestię miała od razu, bo rzeczywistości tak było, a przerwa po jego słowach była spowodowana rozmyślaniami na inny temat.
Nie czekała na odpowiedź — szybko zajęła się kolejną kwestią, która nie dawała jej spokoju. W głowie desperatki wciąż pojawiały się obrazy dawnych lat, które usilnie próbowała odrzucać, zapominać o nich. Doskonale wiedziała, że od przeszłości nie ucieknie, bo ta wciąż będzie się za nią wlokła, a całkowity spokój osiągnie dopiero w momencie, w którym wyrówna porachunki, tylko wtedy postawi swoje życiu do pionu. Shane stał się dla niej swego rodzaju demonem, który nawiedzał ją w snach, którego chciała zwalczyć i doprowadzić do ruiny, a potem przyglądać się temu, jak kawałek po kawałeczku znika z tego świata. Rana którą kiedyś po sobie zostawił zasklepiła się, ale została po niej ogromna blizna, która przypominała o całym złu, którego dopuścił się ten rudy, pozbawiony duszy śmieć.
„Czyżbym nie był jedynym, któremu szelma zalazł za skórę?”
Jej usta zadrżały jak u kogoś, kto próbuje powstrzymać wybuchnięcie śmiechem. Coś tak nagłego mogłoby zostać odebrane jako akt bezradności, a przecież nie była bezradna — przynajmniej nie we własnym mniemaniu. Świat ją wytrenował, nauczył jak być silną, spowodował, że przestała się nad sobą użalać i wzięła sprawy w swoje ręce. Te poranione dłonie, które przeszły tak wiele. Dłonie, które kiedyś trzymały ciało malutkiego, martwego dziecka, którego narodziny mogły tak wiele zmienić, a którego śmierć zmieniła jeszcze więcej.
Zalazł za skórę... — powtórzyła, jakby to określenie było błahe i nie znaczyło nic wobec tragedii, którą przeżyła, do której przyczyniła się szelma. — Miałeś kiedyś w życiu coś, czemu oddałbyś wszystko? Kochałeś kiedyś kogoś tak, by móc poświęcić dla tej osoby swoje własne życie? Czułeś kiedyś, że już prawie jesteś na szczycie, ale jedna, z pozoru drobna sytuacja sprawiła, że spadłeś na sam dół? — dodała dość szybko, a w jej głosie dało się dostrzec autentyczność, której w tej chwili jej nie brakowało. Podczas zadawania tych retorycznych pytań (bo raczej nie spodziewała się odpowiedzi na nich) drżała i wyglądała na nieco przybitą psychicznie — jej oczy zmatowiały, pewność siebie, którą niemalże emanowała zanikła, a na jej miejscu pojawia się masa wątpliwości. Zacisnęła dłoń, nie zwracając nawet uwagi, że twardymi paznokciami naprawdę mocno naciska na własną skórę, niemalże wtapiając się w nią jak nóż w masło.
Schowam kuszę, ale niestety nadal będę musiała być wobec Ciebie ostrożna. To nic osobistego, wolę dmuchać na zimne. Ale spróbuj wywinąć jakiś numer, a wyślę Cię do piekła nawet jeśli osobiście miałabym Ci towarzyszyć w tej podróży — próbowała na nowo zbudować swoją pewność, pokazać, że mimo chwilowej słabości nadal nie należy z nią zadzierać. Nieznajomy mógł jedynie domyślać się przez co naprawdę przeszła, ale żadnym wątpliwościom nie ulegało to, że przydarzyło jej się coś okropnego, co nadal się za nią ciągnęła i o czym nie mogła zapomnieć. Dlatego tak desperacko zareagowała, gdy okazało się, że długowłosy może posiadać jakieś informacje.
Uniosła kuszę i przypięła ją pasami do pleców zaraz obok kołczanu z ostrymi jak brzytwa bełtami. Odruchowo potarła palcami srebrny pierścień, który odznaczał się na jej prawej dłoni. Miał dla niej szczególną wartość, nawet jeśli niebieski kamień był tylko kawałkiem jakiegoś nic niewartego minerału.
„Umowa stoi?”
Po prostu powiedz co wiesz, przyda mi się każda informacja na jego temat. Może brzmię trochę desperacko, ale naprawdę potrzebuję wiedzieć o nim jak najwięcej. Bez wskazówek będę w punkcie wyjścia, w którym tkwię już naprawdę długo. Zdenerwuję się, gdy jedna z nielicznych okazji mi umknie. Wtedy będę musiała szukać Ciebie, a uwierz, że znajdę Cię nawet jeśli zapadniesz się pod ziemię.
Nie powiedziała 'tak', jakby to słowo było zbyt wiążące, jakby nie mogło przejść jej przez gardło. Ale schowała kuszę i zrobiła w jego stronę kolejny krok. Dłonie miała puste — na pierwszy rzut oka wyglądała jakby nie miała żadnych złych zamiarów. Każdy oszust wie jednak, że w rękawie trzeba mieć asa.
Albo pięć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.01.19 21:09  •  Opuszczony Magazyn. - Page 11 Empty Re: Opuszczony Magazyn.
Puścił mimo uszu pierwszy komentarz, którym go uraczyła. Kwestia kompromisu straciła datę przydatności. Mogli sobie pomoc w pochwyceniu soli w ich oczach. Perspektywa pozbycia się tego nikczemnego skurwysyna wprawiła Bernardyna w wyjątkowo szampański nastrój. Od czasu uświadomienia sobie że nie może tracić kontaktu z rzeczywistością kilka razy w tygodniu, że nie ma nic przyjemnego w zataczaniu się, budzeniu we własnych treściach żołądkowych, czy tez w obcych objęciach, nawet alkohol nie miał takiego zbawiennego wpływu na jego układ nerwowy. Co prawda nigdy nie wierzył w przeznaczenie, ale w tej chwili był skory przystać, że coś takiego istnieje, bowiem nie sądził, że ich spotkanie w tym zapyziałym magazynie było dziełem przypadku. Jednak nie mógł zatracić się w sidłach entuzjazmu, które przejęły tymczasowo kontrolę nad rozsądkiem. Za dużo „ale” kłębiło się w jego myślach. Zbyt dużo niedopowiedzeń towarzyszyło im obu. Ponadto to szelma mógł ją tutaj wysłać.
  Uświadomiwszy sobie to, znowu zerknął jej prosto w oczy. Czekał aż potwierdzi lub zaprzeczy. Albo odstrzeli mu łeb. Wszystko opcje były tak samo prawdopodobne, ale to, co potem usłyszał, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Jej słowa sprawiły, że poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku. Wycofał się kilka kroków w tył, gdy ujrzał w głowie znajome rysy twarzy. Ich niechciany widok dostarczył mu wrażenia, że ktoś go spoliczkował. Nawet kilka palców prawej dłoni zetknęły z lewym policzkiem, by je zweryfikować, ale nie wyczuł pod opuszkami naruszonej struktury skóry. Natomiast wiedźma zaprzątająca mu myśli wykrzywiła usta w uprzejmym uśmiechu, po czym otworzyła usta w celu wygłoszenia krótkiej przemowy. Wtedy widział ją po raz ostatni.
  Kochał ją. Uwierzył w każde jej słowa. Zaufał, a potem... wystrychnęła go na dudka i cały świat stanął na głowie. Runął jak Londyn podczas pierwszych dni Apokalipsy, choć wówczas nie był świadom nieszczęść, które wstrząsnęły cywilizacją. Trawiony przez ogień goryczki borykał się z utratą świadomości. W odosobnieniu umierał na skutek nienazwanego wówczas wirusa. A gdy się ocknął, nie było już niczego, na czym mu zależało. Chciał zapomnieć. Zapić się na śmierć. Ironia losu.
  — Pytasz mnie, czy tli się we mnie chęć zemsty? — Ściągnął brwi, interpretując jej słowa po swojemu, aczkolwiek nie miał żadnych wątpliwości, że jego rozmówczyni najchętniej udusiłaby głupiego Irlandczyka gołymi rękami. Ciekawe co jej uczynił. — Tak, owszem. Towarzyszy mi na każdym kroku. Jest trucizną zatruwającą myśli — zapewni ją po chwili, niemniej nie przyznał, że przechodził przez podobno piekło. To nieistotne. Nie był tym samym człowiekiem, co niegdyś. Zawód miłosny, a także strata najbliższej mu osoby w postaci siostry zmieniła go doszczętnie, ukształtowała go na nowo. Wyzbył się wyrzutów sumienia, przestał przestrzegać etyki zawodowej, a jego praktyki medyczne zbierały żniwo w postaci zgonu wielu istnień. Czas się nie zatrzymał. Parł na przód, a on chcąc czy niecąc musiał iść za nurtem zmian. Czerpać radość, z tego co mu pozostało, a tym czymś była medycyna.
Fuck off!, mruknął w myślach (a może pod nosem), chcąc odpędzić z głowy Christine i jej przebiegłą naturę najprawdziwszej komarzycy. Konwersacja z stojącą przed nim kobietą była ważniejsza od powrotu do bolesnej przeszłości. Wrócił na ziemię, analizując każde słowo z osobna. Zastanawiał się, czy powinien powiedzieć jej to, co chciała wiedzieć. Poniekąd nie miał wyjścia. Podjął ryzyko.
  — Nie oczekuj cudu. Ostatnim razem wiedziałem go przed wieloma laty. Jeżeli poprawi ci to humor, wówczas nie był zdolny kiwnąć choćby palcem, czy nawet mówić. Przez paraliż mięśni wpatrywał się w sufit z nieobecnym spojrzeniem i pewnie snuł plan, jak mnie wykończyć. — Zademonstrował jej pakiet zębów. Choć krew szelmy już dawno wykorzystał podczas jednego ze swych eksperymentów, wspomnienie minionego wieczoru zakorzeniło się w jego pamięci i dodawało mu skrzydeł podczas gorszych dni. — Obawiając się jego zemsty, dowiedziałem się o nim kilku rzeczy. I ta część powinna cię się spodobać. — Przerwał na chwilę, by napawać się emocjami wypisanymi na kobiecej twarzy. Złość. Chęć zemsty. Nie sądził, że ktoś, kto jeszcze chwile temu mierzył do niego z kuszy, nagle może stać się jego sprzymierzeńcem, posiadać podobny cel. Jak przekonać ją do współpracy? — Otóż nasz przyjaciel jest tutaj, na Desperacji i nadal dycha. Doszły mnie słuchy, że piastuje najwyższy stołek w grupie najemniczej. Pewnie o nich słyszałaś. Drug-on.
  Usiadł na skrzyni, którą wcześniej zajmował. Chciał dać jej do zrozumienia, że stracił gardę, że nie ma zamiaru jej skrzywdzić, że uwierzył w pokojowe zażegnanie konfliktu. Gra pozorów. Miał przeczucie, że oboje znają jej zasady.
  — Jerk nieźle się urządził. Trudno będzie go dorwać.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.02.19 22:57  •  Opuszczony Magazyn. - Page 11 Empty Re: Opuszczony Magazyn.
Przez dosłownie chwilę, moment trwającą sekund lub dwie była pewna, że dostrzegła w jego oczach coś, co wcześniej nie było widoczne — zupełnie jakby wykrzesał z siebie jakieś nowe emocje, których nie pozywał bardzo dawno. Mogła tylko przypuszczać, że z Shanem łączyła go wspólna przeszłość — co prawda mało ją to interesowało, aczkolwiek dobrze byłoby się dowiedzieć czy to, co kiedyś przeżyli pozostawiło po sobie na tyle nieprzyjemny niesmak, że długowłosy byłby w stanie w znacznym stopniu wesprzeć plan zemsty na rudym Irlandczyku. Planu samego w sobie oczywiście nie posiadała, ale z odpowiednimi informacjami mogła zacząć coś działać — zwłaszcza, że szczęściem napawała ją sama myśl o tym, że być może na jej drodze pojawiła się możliwość uprzykrzenia życia szelmie. Swoją drogą spodobało jej się to przezwisko — aż zaczęła tak nazywać rudego w myślach.
„Pytasz mnie, czy tli się we mnie chęć zemsty?”
Dokładnie o to pytała, chciała już na samym początku być pewna, czy przyświeca im ten sam cel. Co prawda w dalszym ciągu przyglądała się wymordowanemu uważnie, jakby cały czas wyczekiwała momentu, w którym się odsłoni, w którym będzie mogła go wyzwać od najgorszych i w którym ostatecznie okaże się, że miała rację, że jest taki jak pozostali. Otworzyła się przed nim — powinien to dostrzec, powinien zrozumieć, że ta zemsta naprawdę wiele dla niej znaczyła i mimo, że przed chwilą mierzyła do niego z kuszy, to nie chciała go celowo krzywdzić, bo jak każdy walczyła o przetrwanie w tym popieprzonym świecie. Gdy tylko dowiedziała się, że mogą połączyć siły, to wszelkie uprzedzenia starała się odrzucić na dalszy plan. Możliwe, że pierwszy raz zadrżały jej usta z zadowolenia. Nareszcie nastał ten czas, w którym mogła poczuć, że jest bardzo blisko swojego celu. Bez tej zemsty nie mogła żyć szczęśliwie — nie po tym wszystkim co ją spotkało.
„Jest trucizną zatruwającą myśli.”
Razem możemy wynaleźć antidotum, żeby już nigdy nic nie zatruwało Ci umysłu — odpowiedziała wyraźnie pewna swoich ust. Można było powiedzieć, że czasami czuła się podobnie — nie mogła zapomnieć o zemście, ta wciąż siedziała w jej głowie. Shane pojawiał się w jej snach, każdorazowo nawiedzał ją w myślach, gdy tylko zdecydowała się powrócić do przeszłości — niszczył ją nadal, nawet jeśli fizycznie nie było go w jej życiu już dawno. Ale niektóre rany pozostawiały po sobie ogromne, paskudne blizny — zwłaszcza, gdy pozostawiała je po sobie osoba, która kiedyś znaczyła naprawdę wiele, ale w moment znalazła się na samym końcu hierarchii, plasując się na miejscu odseparowanym dla wrogów ludzkości.
„(...) widziałem go przed wieloma laty. Jeżeli poprawi ci to humor, wówczas nie był zdolny kiwnąć choćby palcem czy nawet mówić.”
Słowa wypowiedziane przez długowłosego wywołały na zmęczonej twarzy kobiety uśmiech — nikły, słaby, ale raczej taki, którego nie można było się spodziewać. Wargi rozchyliły się, ukazując naturalnie pożółkłe, ale dość dobrze zachowane zęby. Jillian prawdopodobnie sama nie spodziewała się po sobie takiej reakcji, ale gdy tylko usłyszała, że rudzielec był kiedyś w takim stanie, to wyszczerz sam wykwitł jej na twarzy. To była reakcja, której nie mogła powstrzymać, to było coś silniejszego, coś nad czym nie panowała. Jedyne co mogło ją rozgoryczyć to fakt, że nie mogła się nad nim odegrać wtedy — kiedy wszystko poszłoby łatwo, bezproblemowo. Chociaż... czy zemsta nie smakowała lepiej, gdy sięgało się po nią samodzielnie? O tym mogła się jedynie przekonać, choć już teraz wiedziała, że polubi jej smak.
Mów, mów — powiedziała nieco zniecierpliwiona, nieco go pospieszając. Była nieco podekscytowana, co skrzętnie skrywała pod znudzonym wyrazem twarzy. Była jednak pewna, że dłużej tak nie da razy — chciała wiedzieć wszystko, najlepiej z jak najdokładniejszymi szczegółami. Podejrzewała, że nie dostanie jakichś rewelacyjnych informacji, ale skoro ten nieznajomy podobno znał Shane'a, to powinien co nieco wiedzieć. Możliwe, że zmienił się diametralnie, w końcu styczność z nim miała jakieś tysiąc lat temu. Szmat czasu, ale szuje takie jak on zawsze mają szczęście i żyją sobie w najlepsze, zatruwając ten już i tak zanieczyszczony świat.
Drug-on — powtórzyła na głos, próbując zebrać myśli i skojarzyć nazwę organizacji. Słyszała o niej kilka razy, ale nigdy nie natrafiła na informację, że całą tą szajką dowodzi Shannon (ironio, dalej pamiętała jego pełne imię). — Słyszałam. Ciekawa jestem jak taki nieudacznik mógł zajść tak wysoko... — dodała sprawnie, powstrzymując się przed ostrzejszym doborem słów, choć te same cisnęły się jej na język. W towarzystwie tego mężczyzny jeszcze się hamowała, jakby nadal nie była pewna jego intencji. Równie dobrze mógł sprzedawać jej jakieś fałszywe, wyssane z palca historyjki. Jeszcze nie miała żadnego podparcia i gwarancji, że jego słowa nie są stekiem bzdur.
Trudno? Najwyżej użyjemy Twojego wizerunku jako przynęty. Przyjdzie, skoro tak bardzo Cię nienawidzi. Na mnie nie zareaguje, prawdopodobnie myśli, że jestem martwa. Sprawię mu niemałą niespodziankę, miejmy nadzieję, że dostanie zawału i nie trzeba będzie brudzić rąk — jeśli chodziło o dorwanie tego skurwiela, to w jej słowniku nie występowało słowo 'trudno'. Musiała go jakoś wywabić z bezpiecznej wieży, musiała się na nim odegrać tak, żeby zapamiętał ją, żeby na nowo przypomniał sobie o tym co jej zrobił, a później wręcz błagał o wybaczenia, którego i tak nigdy miał nie otrzymać. — Pamiętasz jak miał na nazwisko? — zapytała nagle. — Muszę mieć jakiś dowód, że nie próbujesz mnie wykiwać. Wiesz o czym mówię.
Machnęła chaotycznie ręką w powietrzu, a drugą ułożyła wygodniej na kuszy, którą oparła o jedną z nóg.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.02.19 0:39  •  Opuszczony Magazyn. - Page 11 Empty Re: Opuszczony Magazyn.
Obserwując relacje kobiety, nieco mu ulżyło. Naprawdę pałała nienawiścią do ich wspólnego przyjaciela, a jeżeli udawała, była znakomitą aktorką. Z pewnością w dalekiej przeszłości dostałby Osacara, gdyby pozyskała angaż w filmie o dużym rozgłosie. Wolał jednak odrzucić od siebie taką myśl. Była wiarygodna, a Jekyll wiedział coś na ten temat. Z własnego doświadczenie. Podczas swojego stażu bezwzględnego wielbiciela medycy, życzyło mu śmierci wiele istnień i jeszcze więcej groziło, że przyjdzie taki dzień, kiedy z nim skończą w najbardziej bolesny z możliwych sposobów. Co prawda nadal nie pochwyciły go dłonie sprawiedliwości, ale wierzył, że kiedyś los przestanie mu sprzyjać i wszystkie wyrządzone zbrodnie bliźnim ujrzał światło dzienne. Zostanie skazany na męki przez kogoś, kto albo był jego pacjentem, albo należał do bliskich mu osób. Wiedział o tym. Niewidzialna pętla umieszczona na jego szyi zaciskała się na niej coraz ciaśniej. I nawet żółta chusta nie zagwarantuje mu taryfy ulgowej. Wręcz przeciwnie. Doprowadzi do większej agresji. Stanie się gwoździem do trumny.
  Przyjrzał się uważnie kobiecie. Znudzony wyraz twarzy nie sugerował jej zainteresowania osobą Irlandczyka, ale cos mu podpowiadała, że skrywała swoje prawdziwie emocje, gdyż ponaglający ton głos był zaprzeczeniem spokoju odbitym w spojrzeniu. Ciekawe kiedy pokaże doktorowi swe prawdziwe oblicze, kiedy ugnie się pod ciężarem emocji, kiedy sytuacja ją przerośnie i pozory przestaną mieć znaczenie? Bernardyn wolał, aby takowa zmiana nadeszło na przełomie kilku minut. Wtedy z pewnością, mimo broni, którą dzierżyła w dłoni, uzyskałby nad nią przewagę.
  Po usłyszeniu jej uwagi, zaśmiał się cicho, niemal histerycznie. Shane, choć nigdy nie błyszczał intelektem, nie był głupi, więc informacja o tym, że stał się najważniejszą osobą w hierarchii najemniczej organizacji nie wywarło na nim zdziwienia, a jedynie wzbudziło przerażenie. Słyszał, że w Drug-on kierowano się siłą, a więc Shannon nadawał się idealnie do tej roboty. Był pozbawionym subtelności mięśniakiem. Ślady jego postępków odcisnęły się na ciele Jekylla w postaci blizn.
 — Debilom zwykle towarzyszy dużo szczęścia. Najwyraźniej ten nieudacznik jest zaledwie przykładem potwierdzającym tą regułę — rzekł. Skoro powierzono mu tak odpowiedzialną poczuję, musiano mu ufać, a to za kolei nie mieściło się Jekyllowi w głowie. Szelma nigdy nie wzbudzał ufności. Zawsze sprawiał wrażenia kogoś, kto nie cofnie się przed niczym by dopiąć swego. Pod tym względem dogadywali się bez użycia słów. Może dzięki tej cechy udało im się przetrwać razem tyle lat? Wolał się na tym nie rozwodzić. Ten rozdział ze swojego życia miał dawno za sobą i nazywał go błędami  młodości, wszak wtedy jeszcze słabo radził sobie z tym, co się wydarzyło. Nie umiał się z tym pogodzić, a towarzystwo kogoś silniejszego ułatwiło mu przetrwania. Ponadto Shane nauczył go kilku pożytecznych rzeczy. Dzięki niemu nie musiał znosić głodu. Nauczył się polować na drobną zwierzynę w biokinetycznej formie, więc wyzbył się nawyku żebrania o jedzenie u przechodniów zachwycających się urodą lisa-chytrusa,
  Przesunął się, aby zrobić jej miejsce na skrzyni. Ochota na podanie jej zatrutego pożywienia zniknęła. Skoro mieli wspólny cel, żal byłoby pozbawić ją tchnienia, poza tym niewątpliwie nie tknęłaby nic, co by jej zaproponował. Prędzej odebrałaby mu życiu, ale w tej chwili na nie myślał o umieraniu. Chciał stwierdzić jego zgon. Być świadkiem jak serce zamiera mu w piersi, jak oddech przestaje ulatniać się z nosa i ust, jak klatka piersiowa opada i już się nie podnosi, jak tętno cichnie. Mając kogoś jej pokroju za sprzymierzeńca, szanse na spełnienie tych fantazji rosły w oczach. Nie miałby nawet nic przeciwko, gdyby to ona wykonała ostateczny cios.
  — Skąd pomysł, że chce nadstawiać karku za nas dwoje? — spytał zaczepnie, choć w zasadzie nie miał nic przeciwko takiemu rozwiązaniu. Miał kilka asów w rękawie o których nie miał zamiaru wspomnieć swojej rozmówczyni, niemniej póki zdecyduje się na współpracę, chciał rozeznać się w szczegółach i przekonać się na własnej skórze, że warto było ponieść ryzyko.  — I co to za zemsta bez brudzenia sobie rąk? Nie wiem, co ten skurwiel ci zrobił, ale powinnaś odpłacić mu się tym samym. Uwierz, śmierć z przyczyn naturalnych nie ulży ani tobie, ani mi. Pozostawi tylko niesmak i niezaspokojone pragnienie, a przecież mieliśmy odszukać antidotum na truciznę wdzierającą się do naszych myśli.  — Na ustach Jekylla ukształtował się lisi uśmiech. — Co powiesz na wycięciu mu serca z piersi, zanim pożegna się ze światem? Nie chciałabyś potrzymać w dłoni ciepłego, bijącego organu tego, który uczynił cię nieszczęśliwą? Tego moron, który uśmierci cię  myślach? — Splunął na podłoże kilka centymetrów od swoich butów w celu podkreślenia swojej odrazy, którą odczuwał do tego łajdaka. — Maccoy. To nazwisko tego irlandzkiego dupka.
  Poruszenie słyszalne w tonie jego głosu było nieco na pokaz. Nie czuł wobec szelmy takiej nienawiść. Zbiegiem czasu wyblakła. Skądinąd już odebrał stosowną zapłatę za dwieście lat udręki, niemniej to nie studziło jego zapału. Dopóki ten skurwiel nadal stąpał po ziemi, Jekyll nie mógł czuć się bezpieczny. Lęk, że się na niego natknie, towarzyszył mu na każdym kroku. Co prawda wraz ze śmiercią Shane'a jego problemy nie zniknął, ale przynajmniej skurczą się do jednej osoby. I to na razie musiało mu wystarczyć.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.02.19 13:18  •  Opuszczony Magazyn. - Page 11 Empty Re: Opuszczony Magazyn.
Ona sprawiała wrażenie wiarygodnej? Każdy kto znał ją chociaż trochę nigdy nie powiedziałby, że Jillian jest wiarygodna. Była raczej pozbawioną kręgosłupa moralnego, wyniszczoną przez życie kobietą, której autentyczność zniknęła już setki lat temu. Zamiast niej pojawiły się kłamstwa, masa szemranych interesów i jeszcze więcej przekrętów. Trudne warunki upadającego świata ukształtowały jej charakter w sposób, którego nigdy się nie spodziewała. Kiedyś była zupełnie inna — radosna, zadowolona z życia i bardzo kobieca. Teraz przyświecał jej tylko jeden cel — ten, który przysłaniał pozostałe, mniejsze. Mimo wszystko bardzo możliwe było, że podczas rozmowy o człowieku, który niewątpliwie stanowił dość ważny element jej historii stawała się na moment o wiele bardziej wiarygodna. Drażliwe tematy (a przeszłość Jill niewątpliwie do takowych należała) zawsze wyzwalały w niej emocje, które zwykle starała się w sobie tłumić. W życiu miała jednak takie momenty, w których mimo usilnych starań nie potrafiła się pohamować i dłużej skrywać swoich prawdziwych reakcji, bo te wychodziły na wierzch z niesamowitą łatwością, obnażając prawdziwe oblicze wymordowanej.
Musiała toczyć wewnętrzną walkę z samą sobą — na pierwszy rzut oka wydawała się być silną kobietą. Skorupa, którą się otoczyła była jej osłoną przed tym popapranym światem, jednakże pod warstwą ochronną znajdowała się drobna dziewczyna, która zapewne chciała żyć swoim dalszym życiem, ludzkim życiem. Chciała napotkać miłość swojego życia, zamieszkać we własnym domu z grupką dzieci i kochającym mężem, przy którym mogłaby się spokojnie zestarzeć. Nie miała wygórowanych oczekiwań, od życia nie wymagała zbyt wiele. Nie zasługiwała na koniec, który ją spotkał. Przyszedł tak niespodziewanie — nawet nie zdążyła pożegnać się ze swoim ludzkim żywotem.
„Debilom zwykle towarzyszy dużo szczęścia. Najwyraźniej ten nieudacznik jest zaledwie przykładem potwierdzającym tą regułę.”
Usta jej zadrżały, odsłaniając kilka nieco pożółkłych, ale wciąż dobrze zachowanych zębów. Słowa długowłosego wywołały na jej twarzy zadowolenie, którym nie emanowała jak najjaśniejsza gwiazda, ale zdecydowanie odznaczało się na jej twarzy, w końcu wcześniej zdawała się trzymać emocje w sobie. Nigdy nie była wylewna, wcześniej nie musiała jednak ze wszystkim się ukrywać. Teraz wiedziała, że łatwiej jest nie pokazywać wszystkiego, bo wiele zachowań mogło też odsłaniać jej słabości, które ktoś mógłby wykorzystać przeciwko niej. Niebezpieczeństwa otaczały ją z każdej strony — miała to na uwadze.
Mimowolnie zerknęła za siebie, jakby chciała upewnić się czy za plecami nie czai się jedno z niebezpieczeństw. Często miała wrażenie, że gdy spojrzy za siebie dostrzeże mężczyznę w masce — jednego z członków Yudokuny, z którymi wciąż nie doszła do porozumienia. Pamiętała jego twarz — popękane wargi, przekrwione oczy, poszarzałą cerę, zabandażowane oko i miliony blizn. Kiedyś przyjęli ją w swoje szeregi, teraz była ich wrogiem, którego próbowali się pozbyć. Zdawała sobie sprawę, że robienie sobie kolejnych wrogów sprowadzi na nią zgubę. Trucicieli chcieli się na niej odegrać za to, że przed laty ich okradła. Nawet w pozornie nowym miejscu musiała uciekać. Wiecznie musiała oglądać się za siebie, bo to właśnie za sobą zostawiała wszystkich wrogów.
Na słowa nieznajomego kiwnęła tylko głową. Właściwie to nie znała Shane'a tak dobrze jak on — w końcu spędziła z nim jakiś tydzień swojego życia. I pomyśleć, że ten tydzień wystarczył, by ktoś taki jak ona popadł w ruinę. Siedem dni wystarczyło, by przewrócić czyjś świat do góry nogami. Czasami pytała sama siebie czy właściwie powinna tracić czas na odnalezienie go. Wtedy przypominała sobie to, co się stało. Do oczu napływały jej łzy. Musiała go dopaść, dla własnego spokoju.
„Skąd pomysł, że chce nadstawiać karku za nas dwoje?”
Ciebie nie lubi bardziej niż mnie, byłbyś najlepszą przynętą. Ale nie martw się, nigdy nie zostawiłam przyjaciela w potrzebie — powiedziała, specjalnie inaczej akcentując słowo 'przyjaciel'. Nawet nie wiedziała czy w ogóle powinna już go tak nazywać — to, że łączył ich wspólny cel nie robiło z nich najlepszych kolegów. Równie dobrze po wykonanym zadaniu mogli się rozejść w swoje strony, zapominając o wszystkim co ich łączyło.
„I co to za zemsta bez brudzenia sobie rąk?”
Pogładziła się palcem po brodzie w geście zamyślenia.
Głównie zależy mi na tym, by wreszcie zakończył swój żywot albo zrozumiał to, jak bardzo zniszczył mi życie. Nie obchodzi mnie w jaki sposób to się stanie. Może umierać niespektakularnie, ważne jest to, żebym była ostatnią osobą, którą będzie widział. Choć faktycznie nieco bardziej zadowoliłoby mnie to, gdyby jego życie rozpadałoby się kawałek po kawałku. Na ten seans skombinowałabym kawę i ładną filiżankę — Można było odnieść wrażenie, że przez chwilę wyobrażała sobie taki rozwój wydarzeń. W jej głowie pojawił się obraz, w którym ona popijając małą czarną, przyglądała się tragicznemu końcowi niedoszłego partnera, bo tak śmiało mogła go nazywać w swojej głowie. Miała zmrużone oczy. Szybko jednak ogarnęła się, powracając do rzeczywistości, która była zupełnie inna niż wyobrażenia. A szkoda.
Najpierw go złapmy, później będziesz się zastanawiać co z nim zrobić — powiedziała tak, jakby nagle odezwał się w niej zdrowy rozsądek. Skoro Shane faktycznie był tak wysoko w hierarchii najemników, to raczej ciężko będzie go poskromić. Potrzebowali realnego planu, bo inaczej ich pragnienie zemsty mogło pozostać jedynie pragnieniem. Wiecznym pragnieniem, które nękałoby ich przez kolejne lata. Ale gdyby się spięli... mogliby osiągnąć naprawdę dużo.
Maccoy.
Znowu uderzyły ją wspomnienia. Napłynęły nagle, atakując brutalnie. Przywoływane w głowie obrazy pojawiały się równie szybko co znikały. Ujrzała momenty, do których nie chciała wracać. Ciało aż jej zadrżały, gdy w końcu uwolniła się od tego, co nękało ją przez dobre kilkanaście sekund, choć jej się wydawało, że próbowała wyzbyć się go z głowy o wiele dłużej.
Podeszła do niego, zajmując miejsce obok, usadawiając się na skrzyni. Kuszę oparła z boku, by w razie potrzeby móc po nią szybko sięgnąć i oddać strzał.
Kim Ty właściwie jesteś?
Nie mogła współpracować z kimś, kogo nie znała ani trochę. Pierwsze pytanie nie było jakieś szczególne, ale to właśnie tak musiała rozpocząć rozmowę, żeby dowiedzieć się więcej. Znacznie więcej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.02.19 22:49  •  Opuszczony Magazyn. - Page 11 Empty Re: Opuszczony Magazyn.
Nacisk, jaki położyła na słowa przyjaciel, nie umknął jego uwadze.  Choć żądza zemsty była niemal na macana, wyczuwalna w powietrzu, w jej spojrzeniu, w słowach i ograniczonej ekspresji twarzy, nie przygniótł ją ciężar takowej.  Jej plan miał dużo szansę na powodzenie, bo miała po prostu rację. Shane najprawdopodobniej nigdy nie zapomniał Jekyllowi tego, co wydarzyło się w noc zniknięcia lekarza. Zanim paraliż ustał, utrwało od trzech do czterech godzin, więc był unieruchomiony niemal do świtu. To dużo czasu, by poukładać sobie w głowie kilka rzeczy. To dużo czasu, by przetrawić słony smak przegranej. I uświadomić  sobie, że nie wszystko stracone. Gdyby ich plan się powiódł, przynętę w formie jego osoby z pewnością zdałby egzamin na szóstkę z plusem i byłby o krok pozbycia się jednego ze swoich sennych koszmarów.
  — Przyjaciela, powiadasz? A czy do przyjaciela celuje się z kuszy? To irlandzki zwyczaj? — Prychnął ni to ironicznie, ni to w ramach rozbawienia. Jego stosunek do Irlandczyków nie zmienił się ani trochę. Na dobrą sprawę uprzedzanie, które odczuwał w stosunku do mieszkańców zielonej wyspy zwiększyło się po spotkaniu szelmy, ale w obliczu współpracy z tą kobietą nadszedł czas, by schować dumę do kieszeni. Spojrzał jej prosto w oczy.  —  Łączą nas interesy, tutaj nie ma miejsca na przyjaźń. Dopóki przyświeca nam jeden cel, dopóty będziemy trzymać się razem, potem... Wiesz, co stanie się potem. Nie jesteś głupia. Masz więcej oleju w głowie niż ten… przygłup..
  Kolejny chwyt. Choć niewątpliwie zasłużyła na kilka komplementów, nie czynił to tylko po to, by zamydlić jej oczu czułymi słówkami. Niezachwiana pewność siebie była kluczem do sukcesu, bo co jeżeli się rozmyśli, gdy przyjdzie co do czego? Nie mógł do tego dopuścić. Miał więcej do stracenia niż ona. Stawiał na szali swoje życie.
  — Ten plan ma potencjał, ale nie zapominajmy, że Shane jest umięśnionym osiłkiem. Jak zmusimy go do współpracy albo, inaczej, jak przetransportujemy jego ciało w bardziej someplace private, by tam w spokoju — nakreślił w powietrzu cudzysłów — mógł dokonać żywota z naszą drobną pomocą, gdy dasz mu do zrozumienia, że popełnił największy błąd w swoim życiu?
  Oparł prawą połowę ciało o twardą strukturę ściany, gdy przysiadła obok. Przez chwilę wpatrywał się w czarną otchłań pomieszczenia, czyli w miejsce, gdzie jeszcze nie dawno stała. I pomyśleć, że to dzięki temu głupiemu Irlandczykowi mu się upiekło.  Może powinien powiedzieć mu dziękuję, zanim weźmie się za oddzielenie organów od ciała? Powstrzymał się od cynicznego grymasu, na którego miał ochotę pod wpływem tej myśli, tylko po to, by skwitować jej pytanie oszczędnym uśmiechem, który nie zdradzał stanu uzębienia Bernardyna.
  —  Jestem lekarzem. Wiekowym. Prócz tego nie stronie od wysokoprocentowych trunków i eksperymentów na żywych organizmach zwanych w żargonie medycznym lab rat — odpowiedział. Wiedział, co skłoniło go do szczerości. Wspólny, szczytny cel. Wyeliminowaniu jeden z kanalii, która chodziło po ziemi i zatruwała swoim oddechem już i tak toksyczne powietrze.. Ponadto - w tej chwili - nie miał względem tej kobiety złych zamiarów. Nie wychwycił jej wyglądzie żadnych specyficznych cech, które wzbudziły w nim zawodową ciekawości. Była do bólu przeciętna. Ani atrakcyjna, ani brzydka, ale to nie jemu ocenić. Pożądanie przestało wieść u niego prym po wielu wizytach w prosektorium, a w roku 2012, kiedy został wystawiony do wiatru, fascynacja kobiecym ciałem zniknęła bezpowrotnie. — Ach, był bym zapomniał. Mam powiązanie z gangiem, lecz to nie jest najważniejszy element mojego życiorysu. To zaledwie zabezpieczenie. Na wypadek, gdyby sprawy nie ułożyły się po mojej myśli, ale to czasem się zdarza. Jestem dość stubborn w dążeniu do celu.
  Wysłał jej wymowne spojrzenie, które świadczyło o tym, że wspomnienie o zażyłości z Psami nie jest przypadkowe. Ta wzmianka, choć na pierwszy rzut oka wyglądała jakby na wyrost, miała na celu uzmysłowić kobietę, że w razie złamania umowy i pozostawienie go na pastwę losu zjawi się ktoś, kto zapragnie ją z tego rozliczyć.
  Sięgnął po manierkę, znajdującą się w torbie, jednakże zanim to uczynił, powiadomił kobietę o swoim zamierzeniu. Nie chciał bowiem, żeby pomyślała, że dysponował czymś na wzór pistoletu. Jedyną broń, zadającą obrażania fizyczne, które posiadał, to skalpel skrywany w rękawie. I nic ponadto. Pierwsze jego kontakt z bronią palną nie poszedł po jego myśli, więc szybko zaprzestał swoich sił strzelniczych. Wolał rozwiązania bardziej... praktyczne. Związane z wykonywanym przez siebie zawodem. Dzięki niemu był za pan brat z ludzką anatomią, ponadto chirurgiczna precyzja jego cięć nie miała sobie równych.
  Błądząc palcami po czeluściach torby natrafił na chłodną powierzchnie piersiówki. Przełknął ślinę, uświadamiając sobie, że jest spragniony bardziej niż wcześniej przypuszczał i woda nie ugasi takowego. Zacisnąwszy na niej dłoń, zrozumiał, że opróżnił ją do dna kilka dni temu. Musiał obejść się smakiem. Oblizał usta koniuszkiem języka. Były popękane.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.02.19 17:13  •  Opuszczony Magazyn. - Page 11 Empty Re: Opuszczony Magazyn.
„Przyjaciela, powiadasz? A czy do przyjaciela celuje się z kuszy?”
Uśmiechnęła się delikatnie, prawie jak zawstydzona panienka, która dopiero co usłyszała komplement z czyichś ust. Przewidziała to, że długowłosy jeszcze nawiąże go sytuacji sprzed kilku minut i — prawdopodobnie — była z tego dumna, bo to oznaczało, że w jakimś stopniu już go poznała. Oczywiście nie potrafiła go obdarzyć stuprocentowym zaufaniem, ale wydawać by się mogło, że byli na dobrej drodze, że wspólny wróg mógł sprawić, by chociaż się tolerowali, bo jednak trudno było mówić o czymś większym, gdy drugą osobę znało się zaledwie kilkanaście minut.
Nie od samego początku tego spotkania nazywam Cię przyjacielem, prawda? A wcześniej kusza była konieczna — odparła, ponownie akcentując inaczej słowo klucz. W stosunku do niego używała nieco przekłamanej definicji słowa „przyjaciel”, własnej. Bo niby kiedy ostatnio nazwała kogokolwiek prawdziwym przyjacielem? Od bardzo dawna kroczyła przez życie samotnie, nie miała nawet dalszych znajomych, nie wspominając o ludziach, którzy byliby dla niej ważni i bliscy. Trudno było komukolwiek zaufać — zwłaszcza teraz, gdy trzeba było podwójnie dbać o własne dobro, bo bez egoizmu naprawdę trudno było przetrwać. Doskonale to wiedziała, po sobie. — Teraz nie byłaby potrzebna — dodała pewnie, jakby mówiła o czymś oczywistym, o czymś, co wiedziałoby nawet małe dziecko. Jej słowa były częściowo ostrzeżeniem — żeby Jekyll już nigdy jej nie zlekceważył. Z drugiej strony były formą żartu — choć dzieliła ich niewielka odległość, którą bez oporów mogła wykorzystać, to nie miała zamiaru go atakować. Ale nadal miała się na baczności. Tyle razy przejechała się na ludziach, wcale nie byłaby zdziwiona, gdyby ktoś taki jak on był psycholem, których na Desperacji było pełno.
„Łączą nas interesy, tutaj nie ma miejsca na przyjaźń.”
Fuknęła nosem, najwyraźniej nieco rozbawiona. Usiadła wygodniej, wiercąc się na skrzyni, by chwilę później napotkać spojrzenie swojego rozmówcy. Skonfrontowała się z toksycznie zielonymi ślepiami mężczyzny. W pierwszych sekundach w jej ruchach można było dostrzec lekkie podenerwowanie — te zniknęło jednak równie szybko co się pojawiło.
Tylko interesy — zaczęła — Nie sądziłam jednak, że coś tak oczywistego musiało zostać powiedziane na głos — dokończyła, nie odrywając od niego wzroku. Może to i lepiej, że tak wyszło — możliwe, że dzięki temu uniknął później jakichś niedomówień, bo te zdarzały się nawet najbardziej zgranym partnerom, do których oni zdecydowanie się nie zaliczali. Jillian miała jednak nadzieję, że współpraca będzie owocna i że oboje dostaną to, czego oboje tak bardzo pragnęli. Sama myśl o możliwym upadku Shane'a wyzwoliła u niebieskowłosej uśmiech — jeden ze szczerszych, na jakie zdobyła się podczas tego krótkiego spotkania. Patrząc na jej zadowolone usta można było na chwilę zapomnieć o zmęczeniu, które odznaczało się na jej twarzy — o podkrążonych oczach, przebarwieniach, bliznach i brudzie.
Komplementy rzucone w swoim kierunku przyjęła w ciszy. Długo nie myślała o słowach mężczyzny, nie przyznała się też, że usłyszenie czegoś takiego z ust równie inteligentnego człowieka (bo za takiego go miała, choć w życiu nie powiedziałaby mu tego w twarz) nieco połechtało jej ego.
„Ten plan ma potencjał, ale nie zapominajmy, że Shane jest umięśnionym osiłkiem.”
Więc przybrało mu się na masie? Zapamiętała go jako nieco zbiedzonego, zagubionego chłopaka. Nic dziwnego, że właśnie takie wspomnienia miała w głowie — poznała go niedługo po tym jak stracił brata i został zarażony wirusem. Nie radził sobie. Wtedy mu pomogła, ale gdyby wiedziała, że sprawy przybiorą taki obrót, to skręciłaby mu kark już wtedy, podczas pierwszej, wspólnej nocy.
Umięśniony osiłek łatwiej wpadnie w pułapkę — dosłownie. Potrafię rozkładać sidła i tworzyć drobne mechanizmy. Dzięki, Yudokuno. Głównie łapałam zwierzęta, ale stworzenie większej pułapki nie powinno stanowić problemu. Mogę też z ukrycia przebić mu bełtem nogę, to nie będzie mógł uciec. Pomysłów mam wiele — zapewniła, pewna swoich umiejętności. Przez większość swojego życia działała w taki sposób — podstępnie i z zaskoczenia. Miała w tym wprawę, potrafiła to robić. Zdecydowanie lepiej poradziłaby sobie z większym celem — łatwiej byłoby go trafić lub naprowadzić na zaminowaną strefę.
Odchyliła się delikatnie do tyłu, gdy zaczął o sobie opowiadać, jakby chciała mu się dokładniej przyjrzeć. Faktycznie, mogła go sobie wyobrazić w roli lekarza, choć wcześniej nie zwróciła na to uwagi, bo postrzegała go jako kolejnego faceta, który prawdopodobnie będzie chciał ją skrzywdzić. Wielu mężczyzn popełniało ten błąd — każdą napotkaną kobietę traktowali jako łatwy cel. Później mogli się tylko dziwić, gdy okazywało się, że domniemana ofiara nie jest taka bezbronna.
Na jego słowa kiwała głową, przyswajając powoli informacje, którym została uraczona. W zamian nie powiedziała nic o sobie — bo nie pytał. I uznała, że tak właśnie było lepiej, prawdopodobnie i tak nie wiedziałaby co powiedzieć, od którego momentu zacząć. Bo właściwie to kim była? Nikim szczególnym. Nie miała żadnego konkretnego wykształcenia, nie trudniła się w niczym specjalnym — po prostu walczyła o przetrwanie, przy okazji próbując się odegrać na potworze z przeszłości, który powracał w koszmarach i wspomnieniach, nie dawał spokoju.
Jesteś wygodny — skomentowała, fuknąwszy pod nosem. Możliwe, że trochę mu tego zazdrościła — w gangu byli pewnie ludzie i wymordowani, na których mógł polegać. Łatwiej mu było zmagać się z przeciwnościami losu i problemami, bo wiedział, że w razie potrzeby ktoś się nim zainteresuje. Ona była sama jak palec. Nie mogła nikomu się wygadać, nikt nie ubezpieczał jej tyłów, a gdyby umarła, to nikogo nie obchodziłoby, w którym rowie wylądowało jej ciało. Ale była silna, nawet jeśli momentami widać było mocne pęknięcia w jej psychice. Od dłuższego czasu dawała sobie radę. Przeżywała kolejne dni, przemierzała kolejne kilometry. Częściowo pogodziła się z tym, że nigdy nie natrafi na kogoś, komu będzie w stanie stuprocentowo zaufać. Tak po prostu musiało być. Może w innym świecie miałaby więcej szczęścia.
Popatrzyła na manierkę, po którą sięgnął mężczyzna. Mimowolnie przełknęła ślinę. Poruszyła spierzchniętymi ustami.
Niespodziewanie położyła mu rękę na udzie — jej ruch w żadnym stopniu nie był zgrabny, ani kokieteryjny, ale i tak chciała go sprawdzić, chciała dokładnie dostrzec jego reakcję.
To za co tak bardzo go nienawidzisz? Za co on nienawidzi Ciebie?
Informacji wciąż miała za mało — odnośnie swojego rozmówcy, jak i jego relacji z tym przeklętym rudzielcem. Bez oporów zadawała następne pytania, korzystając z okazji, że doktor nie wyraził chęci, by dowiedzieć się czegokolwiek o niej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.02.19 20:23  •  Opuszczony Magazyn. - Page 11 Empty Re: Opuszczony Magazyn.
Usłyszawszy, że kobieta konstruuje pułapki nie mógł powstrzymać uśmiechu, który mimowolnie cisnął się na jego usta. Nie docenił jej. Myślał, że jedyną bronią, jaką posiadała to kusza i groźby. Intrygowała go coraz bardziej. I coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nie chciał ujrzeć w niej swojego wroga.
  — Więc kłopot z głowy. Dodam od siebie, że można naszprycować go trucizną paraliżującą mięśnie przed transportem, by za bardzo nie wierzgał w jego trakcie  — zaproponował, choć wcześniejszy uśmiech zniknął z jego ust niemal całkowicie. Nie mógł pozwolić sobie na rozluźnienie. W żadnym wypadku. — I czym jest Yudokuno?  Nigdy o nich nie słyszałem, a nie ukrywam, że dość długo mieszkam na Desperacji — podjął temat, łamiąc nieco jedno ze swoich zasad - im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Z reguły nie zagłębiał się w życie prywatne ani pacjentów, ani ludzi, z którymi robił interesy, ale ten termin go zainteresował, bo choć brzmiał obco, sprawił, że na jego skórze pojawiła się reakcja pilomotoryczna, a wcale nie było zimno. W powietrzu unosiła duchota. I czuł ciepło bijące od drugiego, żywego ciała.  
  Stwierdzenie „jesteś wygodny” wprawił go w stan lekkiej konsternacji. Gdyby teraz dano mu możliwość wyboru, być może nie podjąłby tej samej decyzji i nie dołączyłby do DOGS, ale było już za późno. Decyzja zapadła ponad sto lat temu. Była podyktowana impulsem i tak dostało do dziś, a o rezygnacji nie było mowy. Nie miał ochoty wziąć na sobie konsekwencji. Przyzwyczaił się do otaczających go ludzi, choć pomiędzy nim a nimi nie nawiązała się emocjonalna więź. Wyjątkiem była zaledwie Nayami, którą traktował niemal jak córce. Całej reszcie z przyjemnością wbiły zimne ostrze skalpela w serce i chwilami z trudem powstrzymywał się przed takim aktem, choć niewątpliwie takowy dostarczył mu sporo satysfakcji. Poza tym  nie był pewny, czy w wypadku jego nieoczekiwanego zniknięcia, ktoś powziąłby odpowiednie kroki, by go odnaleźć, choć być może właśnie tak by się stało. Tylko po to, by udowodnić mu zdradę, a potem dokonać na nim zemsty. Kusząca perspektywa dla mieszkańców psiej kryjówki.
  — To zdrowy rozsądek, który nie ma nic wspólnego z wygodą, a jedynie z ułatwieniem przetrwania. — Dzięki swojej specjalizacji, miał łatwiej niż kobieta. Liczba lekarzy była ograniczona, a życie z Psami z dnia na dzień dostarczało mu dowodów na to, że popyt na doktor nadal był olbrzymi i wykraczał poza jakiekolwiek normy, więc wysokie klasyfikacje w tym zakresie gwarantowały mu pozorne bezpieczeństwo. Pozorne, bo również stawiały w nieprzyjemnych sytuacjach. W tym brak snu, czy perspektywa zarażenia się czymś od pacjentów. Ponadto nie był  bogiem, nie był w stanie uratować wszystkich istnień, które wymagały medycznej interwencji, nie posiadał też wyspecjalizowanego sprzętu, więc przynajmniej kilkanaście razy powinęła mu się noga. I choć uważał, że ma do tego pełne prawo, śmierć pacjentów zawsze wyglądała tak samo. Borykał się z oskarżeniami i spojrzeniami takiej samej treści, ale to nich ciężar wprawiał go w stan impasu. Świadomości, że nie sprostał własnym oczekiwaniom, zżerającą go od środka ambicji wielokrotnie wprawiała go w stan bliski depresji. Wymagał od siebie o wiele więcej niż od innych.  
  Nie drgnął pod wpływem jej niespodziewanego dotyku. W pierwszej chwili nawet go nie poczuł, zbyt zaoferowany opróżnieniem pojemnika na wody do połowy. Gdy w końcu nawilżył gardło, wystawił dłoń z manierką ku niej w zachęcającym geście, a wzroku powiódł ku własnym nogom. Przyjrzał się jej dłoni na swoim udzie, jakby ten obraz stanowił odrębne, niezwiązane z nim zjawisko. Nawet nie próbował jej strącić.
  — Nie twierdzę, że jesteś brzydka, ale daruj sobie podobne gesty. Nic nimi nie wskórasz.
  Na jego ustach ukształtował się cierpki uśmiech, podkreślający stosunek do takiego postępowania. Nie wiedział, jak zrozumieć jak gest. Gdyby kierował się głównie popędem, uznałby, że ten czyn podchodzi pod kokieterię, ale obcy dotyk, który w tym momencie był neutralnie, nie wywoływał u niego zbyt dużo emocji. Sprawił jedynie, że na czole pojawiła się fałda w formie zmarszczki.
  — Za to, że żyje. Nienawiść zwykle motywuje do zemsty. Widok jego zwłok zapewniłby mi gwarancje, że nigdy mnie nie dorwie — odparł z niebywała lekkością i prostotą. Dawno nie posłużył się szczerością w trakcie rozmowy i zdążył za nią zatęsknić, o czym przekonał się w tym momencie. Nawet on, osoba z elastycznym  kręgosłupem moralnym, który na rzecz eksperymentów wyzbył się sumienia, miał w życiu chwile słabości, które przepijał wraz z kolejnym łykiem alkoholu. Ale one nie znikały. N i g d y nie znikały. Trwały wiernie przy jego boku. Czuwały jak rodzina przy pacjencie. Tliły się, a potem rozpalały na nowo, atakowały z podwójną siłą z niewyczerpalnym zapasem zawziętości, które towarzyszyły Jekyllowi podczas skomplikowanych zabiegów. Wyrzynały się w świadomości niczym skalpel w skórę – raz za razem, a potem znowu milkły, by za jakiś czas ukazać się swojemu właścicielowi w pełnej kresie. Pobudzić do życia wszystko, co skrzętnie w sobie tłumił.
  — A ty? Za co go nienawidzisz? Mówiłaś, że pewnie uważa cię za martwą. Próbował cię zatłuc, ale schrzanił sprawę? — podpytał, idąc jej śladem. Nie miał w zwyczaju wtrącać się w sprawy innych. Nie tylko dlatego, że wolał nie wiedzieć. Po prostu nie chciał rozdrapywać starych ran, podjudzić złości, która być może w niej żyła, ale skoro łączy ich wspólny cel, wołał wiedzieć, co pchnęło ją ku temu, by nienawidzić szelmy. Mógł to później wykorzystać.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.02.19 12:16  •  Opuszczony Magazyn. - Page 11 Empty Re: Opuszczony Magazyn.
Gdyby faktycznie udało im się wszystko zaplanować od początku do końca i po drodze nic nie poszłoby inaczej niż zakładał zamysł, to schwytanie Shane'a okazałoby się bezproblemowe. Wystarczyłoby rozstawić pułapki w konkretnym miejscu i przy pomocy żywej przynęty zaciągnąć Irlandczyka na wcześniej przyszykowane teren. Dalej poszłoby już z górki. Wszystko wydawało się być tak bardzo realne — na twarzy kobiety kolejny raz pojawił się delikatny uśmiech, który sprawił, że jej ściągnięte policzki uniosły się. Twarz wymordowanej wydawała się jakby okrąglejsza, zdrowsza. Nic dziwnego, że ta rozmowa tak na nią wpływała, w końcu dotyczyła pozbycia się osoby, która zniszczyła jej życie. Snucie nikczemnych planów jeszcze nigdy nie było tak przyjemne.
Naszprycujesz go czym tylko będziesz chciał. Później i tak będziemy musieli go ciągnąć we dwójkę, zwłaszcza gdy będzie taką bezbronną, zwiotczałą kupą mięśni — powiedziała, żeby nie było żadnych wątpliwości, bo przecież sama nigdzie by go nie zaciągnęła. W ogóle to mogłoby się wydawać, że snucie planu spełniało ją. Momentami wyglądała na naprawdę zamyśloną, zupełnie jakby w myślach odtwarzała sytuacje, o których mówili. Możliwe, że doszukiwała się w ich planie również jakichś niedogodności, które mogłaby skorygować. Chciała dopiec Shane'owi, to nie ulegało żadnym wątpliwościom. I miała ogromne szczęście, że spotkała na swojej drodze tego długowłosego, bo ten mógł się okazać liczącym się sojusznikiem. Przy jego pomocy osiągnięcie celu, do którego dążyła wydawało się jeszcze bardziej realne. Musiała wykorzystać jego nienawiść wobec rudego, pokierować nią we właściwy sposób. Zdawało jej się, że nawet wie jak to zrobić.
„I czym jest Yudokuno?”
Spojrzała na niego.
Yudokuna, niepoprawnie i niepotrzebnie próbowałam to odmienić — wyjaśniła najpierw, przyznając się do błędu. Japońskiego perfekcyjnie nie znała, czasami nie potrafiła pewnych rzeczy dobrze wytłumaczyć albo po prostu zdarzały jej się wpadki, że coś źle odmieniała. Albo robiła to niepotrzebnie. Ale i tak dość szybko poznała ten język, więc mogła być z siebie dumna. — To japońscy truciciele. Dokładnie nie wiadomo skąd się wzięli, ale mówi się, że wyłonili się z trujących chmur, ciągnących się daleko za Miastem. Prawdopodobnie szukają zapasów. Kiedyś udało mi się z nimi porozumieć. Nauczyli mnie kilku rzeczy, ale zakończyliśmy współpracę. Korzystają z trujących broni. Toksyczne granaty, groty strzał nasączone truciznami. Też byś się z nimi dogadał, doktorze — opowiedziała o nich pokrótce, specjalnie nie rozszerzając tematu. Jeszcze przypadkiem wygadałaby się, że to ona zakończyła współpracę]wcześniej wspomniała, bo to przecież ona zdecydowała się okraść ich z zapasów. Ale uważała, że zasłużyli sobie na to — nie traktowali jej tak jak powinni, co na dłuższy czas było po prostu bardzo męczące. Zdecydowanie lepiej było się odłączyć i żyć własnym życiem.
Możliwe, że gdyby Jillian miała nieco inny charakter i spojrzenie na świat, to sama próbowałaby zagrzać miejsce w jakiejś organizacji na dłużej. Wybór zapewne padłby na jakiś gang lub ugrupowanie, które dawałoby jej dużą swobodę w ruchach. Niestety — kobieta wielokrotnie przekonywała się, że zdecydowanie lepiej idzie jej działanie w pojedynkę. Podział obowiązków, pilnowanie innych i masa nieporozumień były tym, czego wolała się wystrzegać i unikać. Poza tym w większości miejsc czuła się nieswojo, jak gość — mało kto potrafił wzbudzić w niej uczucie rodzinnego ciepła, którego najwidoczniej potrzebowała, ale nigdy go nie doświadczyła. Ze wszystkim została sama i musiała sobie z tym jakoś radzić. I radziła, nawet jeśli jej psychika nie wszystko potrafiła znieść.
Mój zdrowy rozsądek podpowiadał mi, żeby wystrzegać się niepotrzebnych kontaktów z tymi, którzy tylko udają, że są dobrzy. Zawiodłam się zdecydowanie zbyt wiele razy. Teraz zdrada nie zrobiłaby na mnie wrażenia. Jak myślisz, dlaczego? Wiele razy dostałam po pysku, przyzwyczaiłam się. Ten świat składa się właśnie z takich osób — nawet nie wiedziała dlaczego mu to wszystko mówiła, dlaczego rozwinęła tę kwestię, gdy mogła ją zakończyć już na pierwszym zdaniu. Mężczyzna wyglądał na doświadczonego życiowo — jakkolwiek to zabrzmi. Jillian miała wrażenie, że też przeszedł swoje, że też miał styczność z wieloma, różnymi osobistościami. Wyglądał na takiego, który doskonale wiedział w jakimś świecie życie. Dobrze było nareszcie porozmawiać z kimś, kto zachowywał jakiś poziom. Podczas swoich wędrówek O'Shea napotykała głównie szargane przez zwierzęce instynkty bestie albo totalnych popaprańców i oczywiście z żadnymi nie wdawała się w dyskusje, bo nie było jak. Jednak z nim... z nim mogła porozmawiać nawet o człowieku, o którym nie mówiła nikomu innemu.
„Nie twierdzę, że jesteś brzydka, ale daruj sobie podobne gesty.”
Westchnęła ciężko, zabierając dłoń z jego uda.
Wygodny i niesamowicie drętwy — odparła cicho, choć właściwie to była szczęśliwa, że przynajmniej tym razem żaden facet nie będzie podczas rozmowy wpatrywał się w jej dekolt. Nie należał do grona typów, którzy w kobiecie widzieli tylko ciało, które można było zerżnąć. I całe szczęście, bo naprawdę nie miała siły ani ochoty przeżywać czegoś takiego kolejny raz — bo umówmy się, że w swoim długim życiu zdecydowanie zbyt wiele razy została niemiło zaskoczona przez różnorakich zboków i innych popierdoli. Przynajmniej teraz mogła odetchnąć i oddać się rozmowie.
„Widok jego zwłok zapewniłby mi gwarancje, że nigdy mnie nie dorwie.”
Czyli się go obawiasz. Wkrótce — mam nadzieję — nie będziesz musiał — powiedziała pewnie, jakby tym razem zwycięstwo miało jej przyjść bardzo łatwo. Mieli plan, który wystarczyło jeszcze odrobinę doszlifować. Później mogli go wcielić w życie, a wtedy to już na pewno dostaliby to, czego tak bardzo pragnęli — długo wyczekiwaną zemstę.
„A ty? Za co go nienawidzisz? Mówiłaś, że pewnie uważa cię za martwą. Próbował cię zatłuc, ale schrzanił sprawę?”
Nic z tych rzeczy — zaczęła, machając przecząco głową. — Gdy się poznaliśmy, ja byłam jeszcze człowiekiem. Prawdopodobnie już dawno o mnie zapomniał, od samego początku musiał mnie traktować niepoważnie. Chętnie przypomnę mu o swoim istnieniu. Interesuje Cię za co go nienawidzę? Wykorzystał mnie tak, jakby nikt nie chciał zostać wykorzystany. Dał mi również coś, co chciałam mieć najbardziej — szybko to jednak straciłam, nie ze swojej winy. W znacznym stopniu przyczynił się do mojego upadku, zostawił mnie w momencie, w którym potrzebowałam go najbardziej.
Od samego mówienia o tym wszystkim, co przeżyła w oczach zalęgły jej się łzy. Oczy jej się świeciły jak od zimna. Zupełnie zapomniała o manierce, którą mężczyzna wcześniej wyciągnął w jej stronę. Dopiero gdy na niego spojrzała, to dostrzegła też butelkę. Wzięła ją i szybko nawilżyła usta, żeby równie pospiesznie oddać długowłosemu jego własność. Wierzchem dłoni wytarła oczy, rozmazując niebieskie cienie.
Zwykle o tym nie myślę i nie reaguję w ten sposób. Dzisiaj mam czas, żeby nad tym wszystkim się zastanowić. Im więcej rozpamiętywania, tym więcej bólu i nieprzyjemnych wspomnień.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.02.19 16:18  •  Opuszczony Magazyn. - Page 11 Empty Re: Opuszczony Magazyn.
Przytaknął. Nie miał w tej kwestii nic więcej do powiedziana, choć w obrębie własnej głowy zastanawiał się nad jeszcze jedną opcją. Wynajęciem osiłka, który pomoże im przetransportować szelmę z punktu a do punktu b, bo oni nawet we dwoje będę mieć z tym niemały problem, a czas odgrywał w tym incydencie nie małą rolą. W każdej chwili mogli skupić na sobie uwagę kogoś z grupy najemniczej. Wątpił, że członkowie takowej puszczą im płazem uprowadzenie lidera. Zdemaskowanie nie wchodziło w grę. Może powinni zwabić go do odludnego miejsca? Czy wieść o tym, że Jekyll żył, skłoniłaby Shane'a do zapuszczenia się w takowe, aby tylko odpłacić mu się pięknym za nadobne? Co prawda Irlandczyk nie był typem intelektualisty, ale miał silne rozwinięty instynkt. Coś nakazało Bernardynowi sądzić, że wyczułby spisek, zanim udałoby im się go obezwładnić. Musiał to przemyśleć. Sam. Rozważyć wszelkie za i przeciw. Wiedział, że planowanie wszystkiego krok po kroku mijało się z celem. To Desperacja. Wiedział, jakim rządziła się prawami, ale lubił wiedzieć, na czym stoi.
  Zadrżały mu kącik ust, gdy przedstawiła mu koncept tajemniczej organizacji. Wzbudził w nim zainteresowanie. Dlaczego nie słyszał o nich wcześniej? Snuł domysły. Może nie afiszowali się ze swoją działalnością? Działali niczym skrytobójcy. Po cichu, bezszelestnie. Jak przystało na trucicieli. Chciał dowiedzieć się o nich, jak najwięcej, więc tymczasowo zapomniał o tym, jaki przyświecał im cel.
  — Doprawdy? Nigdy o nich nie słyszałem. Działają w konspiracji? — zapytał, ale miał wrażenie, że kobieta nie chciała mu wyjawić zbyt dużo informacji na ich temat. I wcale się jej nie dziwił. Sam wzbraniałby się przed wyjawieniem tajemnic DOGS. Lubił swoje nogi i ręce, a nawet życie, i zdecydowanie nie chciał się z nim rozstawać.
Po tym, jak wycofał dłoń, ulżyło mu. Wygodny. Drętwy. Cały on. Po dorzucenie do tego zestawu alkoholika i tchórza, miałaby jego charakterystykę w pigułce.
  — Jestem doktorem. Przywykłem do widoku nagiego, kobiecego ciała i dotyku. W kontakcie ze mną musisz zmienić taktykę. Wdzięki zachowaj dla innych przedstawicieli mojej płci. Znam kilku, którzy z pewnością by ci ulegli.
  Stłumił śmiech, który próbował wyrwać się z gardła, ale jednocześnie nie był w stanie powstrzymać rozbawienia widocznie słyszalnego w tonie jego głosu, który wcześniej w nim nie pobrzmiewał. Zaczął się w jej towarzystwie rozluźniać i z tego tytuł odczuwał lekki niepokój. Nie mógł sprecyzować z czego to wynikało. Obdarzył ją czymś na wzór zalążka sympatii, a może po prostu rzuciła na niego urok przy pomocy artefaktu?
  Po zapadnięciu chwilowej ciszy, wsłuchiwał się w jej oddech. Miał wrażenie, że wraz z kolejnym pytaniem, ten nieznacznie przyśpieszył. Wywołał wilka z lasu? Rozdrapał stare rany?
  Wbił w nią uważne spojrzenie, jakby próbował wyczytać to z jej twarzy, ale oprócz pewności siebie, nie dojrzał tam niczego, co mogłoby go zaniepokoić, przynajmniej do momentu, aż w jej oczach nie pojawiły się łzy. Przypatrywał się temu zjawisko, jak czemuś nowemu, choć rozpacz czy też bezsilność nie były mu obce. Widział je wielokrotnie na obliczu swoich pacjentów lub ich rodzin w zmierzłych czasach, kiedy nikt nie patrzył mu na ręce. Pięknych czasach, pomyślał, które przeminęły dawno temu.
  — Skurwysyn — skwitował krótko, nie wdając się w analiz wcześniej przytoczonej wypowiedzi. Nie był zbyt emocjonalny i obawiał się, że jego słowa mógłby ją zaboleć, zranić. Pamiętał o kuszy. I nie chciał odrzuć jej działania na swojej skórze. Nie mógł o niej zapomnieć. Ponadto sam czuł ciepłą i słoną konsystencje łez na swoich policzkach tylko i wyłącznie wtedy, kiedy ból z ran był nie do zniesienia. Przez obniżony próg bólu jego receptory były aż zanadto wrażliwe, przez co stale musiał się pilnować. I uważać, by nie przeholować, a na Desperacji graniczyło to z cudem. Obrywał dość często, czego dowodem były blizny rozsypane po skórze.
  Odwrócił wzrok od swojej towarzyszki i wbił spojrzenie w ciemny kontur pustej półki.
  Było mu jej żal? Współczuł jej?
  Nie.
  — Medycyna leczy ciało, a ból niewidoczny dla oka może wyleczyć jedynie zemsta — podsumował krótko z enigmatycznym uśmiechem oświetlającym twarz. Chciałby powiedzieć to o samym sobie, ale nie był pewny, czy zmora jego życia nadal żyła, a jeśli nawet – miał niemal stuprocentową pewność, że nie znajdowała się na tym kontynencie. Czyż nie mówiła mu kiedyś, że nie lubi Azji? Urody jej mieszkańców, języków i obyczajów? Chyba coś wspominała. — Kyle. Nazywam się Kyle. Jak mam się do ciebie zwracać?
  Ryzykowne pytanie, zwykle miał trudność z zapamiętywaniem imion, dlaczego uważał, że w tym przypadku będzie inaczej? Przez jej uczucia względem Shane'a? Nienawiść płynącą w jej żyłach?
Jesteście podobni, usłyszał odpowiedź ukształtowaną z własnych myśli. Może i tak, dlatego musiał uważać na nią jeszcze bardziej.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.03.19 12:50  •  Opuszczony Magazyn. - Page 11 Empty Re: Opuszczony Magazyn.
Nie sądziła, że sprzedanie kilku nieznacznych informacji o trucicielach wystarczy, żeby zainteresować długowłosego. Właściwie to od samego początku nie potrafiła go wyczuć — choć bardzo się starała, to nie była w stanie wychwycić w rozmowie czegoś, co pozwoliłoby jej rozmawiać o czymś, co wpasowywałoby się w jego upodobania. Wcześniej cały czas trzymała się tematu Shane'a, bo akurat nienawiści doktora wobec Irlandczyka mogła być pewna, dopiero później zaczęła mówić coś więcej. Badała grunt, który z początku wydawał się być bardzo niestabilny. Jednak z każdym słowem nieco się przekonywała — w końcu nie miała do czynienia z bezmózgą bestią, tylko z dość inteligentną istotą, z którą dyskutowało się naprawdę przyjemnie. Ale czy nie tych mądrych należało się bać najbardziej? Głupca dużo łatwiej można było przewidzieć i przechytrzyć, ale jasnowłosy wydawał się być czujny, doskonale wiedział co robić i kiedy sobie odpuścić.
Ona też była wyczulona — podczas rozmowy co jakiś czas zerkała na jego dłonie, jakby była wręcz pewna, że któraś z nich poruszy się niespokojnie, zdradzając podstęp, którego mógł się dopuścić nieznajomy. Często spoglądała mu w oczy, jakby one też miały dużo o nim powiedzieć, odkryć to, co nie było widoczne na pierwszy rzut oka. Wydawało jej się, że kilkukrotnie zatrzymała również wzrok na jego klatce piersiowej — oddech niejednokrotnie zdradzał tych, którzy nie potrafili go unormować w stresujących sytuacjach. Ale czy po tych wszystkich obserwacjach udało jej się dość do jakichś konkretnych wniosków? Nie była tego taka pewna, a to sprawiało, że czuła się nieco nieswojo. Zawsze udawało się jej przejrzeć innych choć w drobnym stopniu — z nim miała wielkie problemy.
„Nigdy o nich nie słyszałem. Działają w konspiracji?”
Kiwnęła głową, a jej usta ułożyły delikatny uśmiech, uwydatniając drobne zmarszczki po bokach.
Ich ugrupowanie nie należy do największych, powiedziałabym nawet, że stanowią grupę kilkudziesięciu osób. Większość z nich mieszka w warunkach, w których ciężko byłoby przeżyć zwykłemu człowiekowi lub wymordowanemu. Osiedlają tereny mocno skażone. Każdy z nich zapatrzony jest w specjalną maskę, ale wielu uodporniło się na toksyny. Nie wyglądają jak normalni ludzie — często mają poszarzałą lub nawet lekko zielonkawą skórę, są też nosicielami wielu chorób. Po zapasy wysyłają mała grupę uzbrojoną w śmiercionośną broń. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie co by się stało, gdyby wszyscy rozeszli się po Desperacji. Póki co... — przerwała na chwilę, machając w powietrzu dłonią. Nakreśliła palcem jakiś bliżej nieokreślony kształt, prawdopodobnie szukała odpowiedniego wyrażenia, które wypadło jej z głowy albo którego po prostu nie znała. — Póki co nie obnoszą się jednak ze swoimi działaniami. Urządzają zasadzki na mniejsze grupy desperatów, okradając ich ze wszystkiego, co jest przydatne. Potem znikają nie zostawiając po sobie żadnych śladów — zdecydowała się powiedzieć więcej tylko dlatego, że doktora faktycznie w jakimś stopniu interesował ten temat. Podejrzewała, że mogły go zafascynować trucizny, których używali — z pewnością zbadałby je, poznał ich właściwości. Sama niewiele wiedziała o substancjach, których używali. Pewne było to, że niektóre działały bardzo szybko, a inne rozprawiały się z nieprzyjacielem powoli, odbierając mu wszystko po kolei. Atakowały wzrok, węch, a na samym końcu układ oddechowy. W przedziale od kilkunastu do kilkudziesięciu minut nawet najbardziej rosły osobnik poddawał się toksynom. Padał jak mucha.
Nie wiedziała dlaczego aż tak się rozgadała, w końcu nigdy nie należała do osób gadatliwych. Nie była też osobą wylewną. Tego mężczyznę znała naprawdę niedługo, ale w jakimś stopniu zdołał na nią oddziałać w taki sposób, że zdecydowała się powiedzieć nieco więcej. Nie opowiadała przecież o swoich przeżyciach, tylko o już teraz całkowicie obcych jej ludziach. Co prawda skądś te informacje miała, ale konstruując każde, pojedyncze zdanie zważała na to, by nie odsłonić przed nieznajomym swojej przeszłości. Nie musiał jej znać, i tak w niczym by mu nie pomogła.
Zapamiętam na przyszłość — powiedziała spokojnie, co najmniej tak, jakby planowała jakąś wspólną przyszłość, jakby wręcz przewidywała, że spotkają się jeszcze niejeden raz. — Nie interesuje mnie co skrywasz po ubraniami, doktorze. Badałam Twoją reakcję, chciałam wiedzieć z kim mam do czynienia. A że trudno jest wyciągnąć z Ciebie cokolwiek... to spróbowałam w taki sposób. Nie oceniaj tego — przyznała szczerze, bo jakby nie patrzeć o to jej chodziło od samego początku. Całe szczęście, że długowłosy był lekarzem, Jillian miała wrażenie, że to własnie przez jego zajęcie mogła czuć się przy nim dużo swobodniej. Nie czuła na sobie kolejnego, męskiego spojrzenia. Traktował ją jako normalną rozmówczynię, kogoś z kim da się porozmawiać. Nie był też wobec niej nachalny. To wszystko razem sprawiało, że między nimi wytworzyła się jakaś nić porozumienia.
„Skurwysyn.”
Kiedyś nazywała go inaczej, lecz teraz byłaby jedynie skłonna splunąć mu w twarz, obrzucając go błotem i najwymyślniejszymi obelgami. Dobitnie uświadomiłaby go o tym, co zrobił źle. A gdyby jego usta wygięły się w uśmiechu, to z przyjemnością zdarłaby go z jego mordy, przy okazji sprawiając, żeby już nikt na niego nie spojrzał. Bardzo długo dawkowała sobie nienawiść, którą go darzyła, ale doskonale wiedziała, że podczas spotkania z Irlandczykiem cała ta niechęć po prostu by wybuchła. Nie mogła się doczekać, aż będzie mogła uzewnętrznić to, co przez tyle lat w sobie nosiła — cały gniew, zażenowanie, ale też smutek i ból.
Dobrze powiedziane — skomentowała krótko, choć w głowie miała i tak kilka innych, bardziej pasujących określeń. Nie oczekiwała od niego współczucia — był dla niej całkowicie obcym człowiekiem, przez którym początkowo miała się tak nie otwierać, ale jednak ze słowa na słowo coś pękało w niej coraz bardziej. W końcu słowa niemalże same wylazły jej z ust, jakby straciła nad nimi kontrolę. Ocknęła się trochę za późno, ale postanowiła, że następnym razem będzie się pilnować.
Na słowa o zemście kiwnęła tylko głową. Miał rację, czasami trzeba było się po prostu na kimś odegrać, żeby poczuć się lepiej.
„Nazywam się Kyle. Jak mam się do ciebie zwracać?”
Dopiero po jego słowach zdała sobie sprawę, że faktycznie wciąż nie wiedzieli jak na siebie mówić. Cóż... początkowo wszystko wskazywało na to, że ich spotkanie potoczy się w zupełnie innym kierunku. Gdyby nie te cholerne zdjęcie, tego cholernego rudzielca, które wypadło doktorowi z książki, to Jillian pewnie wystrzeliłaby z kuszy, a to pokomplikowałoby wszystko. Szczęście, że jednak tak się nie stało, bo nie poznałaby być może jednego z najważniejszych sprzymierzeńców.
Jillian, jestem Jillian — przedstawiła się, wyraźnie wypowiadając swoje imię. — Kyle to zdrobnienie czy pełne imię? — zapytała jeszcze, spoglądając na niego i napotykając jego wzrok.
W międzyczasie zdążyło jej zaburczeć w brzuchu. Pewnie tego nie słyszał, choć wszechobecna cisza panująca w magazynie nie pomagała w maskowaniu odgłosów wydawanych przez żołądek.
To masz coś do jedzenia? Bo jeśli nie, to będę musiała na coś zapolować.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 11 z 14 Previous  1 ... 7 ... 10, 11, 12, 13, 14  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach