Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Czego się spodziewał? Przejętego tonu głosu, łez w oczach, rozdygotanych rąk? Opowiadanie o czymkolwiek, co nie było zbyt pasjonującą historią, pełną świetlanych idei i przyszłościowych dewiz, nie zasługiwało na zaangażowanie. Nawet jeśli wymagano od niego odrobiny więcej przejęcia, gdy nakreślał plan wydarzeń i tak by tego nie zrobił. Nie dlatego, że nie byłby w stanie. Po prostu by nie chciał. Zignorował więc cudowną myśl Leslie'ego. Późniejsze kwestie były ważniejsze, niż spór o to, co i dlaczego nie mówił (lub mówił). Przecież Zero go k o c h a ł. To trzeba było przedyskutować, a nie problem złamanego paznokcia. Co z tego że złamanego uderzeniem obcęgami?
„To nie jest litość”.
Nie?
- Więc co to jest? Troska? Anielskie miłosierdzie? Chrzanię je. Możesz spać nawet na wycieraczce, skoro tak bardzo się uparłeś. Przykryj się drzwiami i podłóż pod głowę kaktus, żeby mi zrobić na złość. No dalej. Czemu jeszcze nie biegniesz jak głupi pies, byle pokazać, że to ty tu rządzisz? – Beznamiętny ton był główną przyczyną, dla której Zero mógł przestać drążyć ten temat, bynajmniej nie dlatego, że oboje nie daliby rady dalej go pociągnąć. Tyle, że nie było czego. Szybko pod nogami pojawiały się przecież nowe kłody.
- Stale – przyznał od razu, nawet nie myśląc nad odpowiedzią. Był jej pewien. Nie skorzystał jednak z przywileju, jaki nałożył na niego Zero. Nie czuł potrzeby zadawania pytań, na które wreszcie otrzymałby odpowiedź. Choć zwykle zabierał wszystko pełnymi garściami, dzisiejszy dzień (czy raczej noc) powoli zaczynały wbijać mu do głowy, że zasada, którą praktykował przy Leslie'm – im mniej wiesz, tym jesteś szczęśliwszy – obowiązywałaby również w tej sytuacji.
Ale było już za późno, choć nawet w tym momencie nie do końca pojmował, jak Zero mógł zrobić coś tak... Skrzywił się. Coś tak nienaturalnego. Ironiczne, że pomyślał o tym akurat on, ale w obecnej chwili słuchanie, że „to on jest tym frajerem” nie było czymś, co sprawiłoby mu wewnętrzną radość. W zasadzie nie mógł sprecyzować, co czuł. W tak krótkim czasie przewaliło się przez niego tyle emocji, myśli i wariantów, że koniec końców pozostawiły po sobie jedynie potężny harmider.
„Pójdę z tobą do łóżka...”
… co?
Lewa brew drgnęła ledwo zauważalnie, zdradzając jego – sekundowe – zaskoczenie. Nie to miał na myśli, chwytając się słowa „uszczęśliwić”. Zero opacznie to zrozumiał... albo myślał, że faktycznie chodzi mu tylko o jedno i wykreślił pozostałe opcje. Białowłosy w automatycznym odruchu chciał mu przerwać, żeby naprostować tę abominację. W pierwszej kolejności, oczywiście, setne uświadomienie mu, że jest tępy i durny, a w ogóle to powinien się leczyć nie tylko na „miłość”, bo z głową najwyraźniej też nie było zbyt dobrze. W następnej zaś, tym samym, nienaturalnie ostrym tonem przypomnieć mu o zajściu sprzed paru chwil. To Zero to zapoczątkował, nie on. Naprawdę sądził, że gdyby był ostrożny, a pocałunek podchodził pod muśnięcie motylich skrzydeł, Growlithe nadal spałby jak kamień?
„Wszystko już wiem”.
„Sięgałem po okulary”.
„Ja też bym nie chciał opowiadać ci, że się zabujałem w stukniętej dziewczynie z hotelu”.
„Ty naprawdę myślisz, że ja..?”
Głupie zbiegi okoliczności. Głupie bariery. Teraz to wydawało się poukładane.
Szkoda, że „teraz” to trochę za późno.
„Wiesz, dlaczego się mylisz?”
Westchnął bezdźwięcznie.
Nie, jasne,że nie wiem, ale jakże chętnie posłucham, by zostać objawionym. Szczególnie, że to zaczynało prezentować się w nieznośny sposób, który łatwo porównać do przepychanek. Nie, to twoja wina. Nieprawda, bo twoja. Nie, wcale nie, to ty jesteś winien. Nie, nie, ależ nie, to ja mam rację!
„Niedobrze mi, Syon”.
Niedobrze mi, Vessare.
Zmarszczył brwi.
„... bo nastawiam dla ciebie karku”.
… wjeżdżał mu na ambicje? Najprościej byłoby odpowiedzieć, że nigdy go o to nie prosił, tak samo, jak nigdy nie miał zamiaru zacząć. To, że Zero pakował się w sam środek bagna, było jego decyzją, a nie musem. Bynajmniej nie musem, który nakładał na niego sam Growlithe. Mimo to milczał, najwyraźniej czekając na jakiś... inny obrót spraw? Cicho liczył na to, że jeśli nie będzie dolewać więcej oliwy do ognia, przyjaciel przestanie się tak złościć. Choć chyba lepszym określeniem było „wkurwiać”, skoro anioł aż się cały trząsł.
„A wiesz, co jest najgorsze?”
To jest coś gorszego?
Słuchanie tego powodowało istną mieszankę humorów. Z jednej strony chciał go ukatrupić, z drugiej było mu już wszystko jedno.
„Tak pomyślałeś?”
Nie.
Nie tak.
Nawet nie przeszło mu to przez myśl. Ba, nie wiedział nawet, jakim cudem wpadł na to Zero. Co jednak było w tym najgorsze? Że nie potrafił znaleźć żadnej odpowiedzi ani na te słowa, ani na następne. Czuł tylko narastające gorąco wewnątrz, co w parze z lodowatym tonem głosu anioła, dało prosty efekt w postaci drżących palców. Dokładnie tak, jakby zimno pochodzące od Vessare'a dotarło do niego i spotkało się z ogniem muskającym chore ciało. Nieprzyjemne połączenie. Zaciskanie dłoni w pięści nic nie dało, choć knykcie dawno pobielały od wkładanej w to siły.
„Nadal uważasz, że to świetna zabawa?”
Denerwował się. Mimo rosnącej w nim frustracji, nie potrafił jednak zdobyć się na jakikolwiek gest, który sprawiłby, że Zero przestanie widzieć go przez pryzmat przeszłości. Jeszcze wczoraj był w stanie uklęknąć przed byle jaką szują. Właśnie. Wczoraj. Ale wczoraj nie wpadłby na to, że dziwne zachowanie przyjaciela nie jest sprawką nieodwzajemnionej miłości wkurzającego babsztyla z hotelu. Gdyby tylko wiedział wcześniej...
TO CO?
Racja. W zasadzie nic. Być może niewiele by się zmieniło, bo niewiele tu było do zmiany. Poczuł, jak Zero go puszcza. Bach. Pięść trafiła na pościel. Powolnym ruchem rozprostował zabliźnione palce, przyglądając się im niechętnie. Nie mógł się wściekać, że go nie chciano, tak samo, jak nie mógł być zły na wszystkie zarzuty Vessare'a.
Cisza zaczęła ostro się przeciągać. Większość straciłaby już cierpliwość i nadzieję, że Growlithe zabierze głos. To i tak był jeden z niewielu razów, kiedy powstrzymał się przed wyszczekiwaniem tego, co mu ślina na język naniosła, w zamian ostrożniej składając zdania. Podniósł wzrok na Zero, choć zrobił to bardzo niechętnie i z widocznym ociągnięciem.
- Dobra. Masz rację. Nie dziwię się. – Zsunął ponownie wzrok na dłonie, które uniósł ledwo do góry i rozprostował palce, przyglądając się zabliźnionym wnętrzom rąk. - Też mnie to brzydzi. Zbereźne słowa, mokre wargi, łapska pozostawiające niezmywalny brud. Szorujesz się dniem i nocą, a on i tak pozostaje. Cholerne, niewidzialne blizny. Nie znoszę tego. Nienawidzę psiego sapania tuż nad uchem, jakbym nad sobą miał durnego, niewyżytego kundla. Zaślinione mordy, dyszące i piszczące, gdy kolejny raz obciągasz spoconemu oblechowi. To cię odrzuca? – parsknął pod nosem. - Mnie też. To jeden z powodów, dla których nigdy nie oferowałem się tobie.  Wiem, że zniszczyłem to ciało. – Wbił w niego spojrzenie. - Ale pomyślałem, że skoro ty mnie... – Urwał mimowolnie, nie mogąc wykrztusić z siebie tej nielogiczności. Ostatecznie zrezygnował. Pewnych słów nie powinno się mówić głośno. Zbyt często wypowiadane, stają się bardziej prawdziwe. - To będziesz chciał dokończyć to, co chciałeś zacząć.
Skretyniałem...
Wyprostował się niespodziewanie, mrużąc wyzywająco oczy. Odzyskał rezon i władzę nad głosem, choć musiał przyznać, że pomogły mu przy tym mary. Ich sztuczny, odrażający styl mówienia, szeptania na ucho, mruczenia tuż pod nosem. Choć w pomieszczenie było nietknięte żadnym dźwiękiem, w głowie Growlithe'a rozbrzmiewała teraz narada wściekłych os. Żeby je uciszyć, musiał być spokojny. Żeby być spokojny, musiał wreszcie... – No, ale rozumiem. Nie, to nie. Nie ma sensu naciskać. Sam nie wiem, dlaczego się narzucam, skoro i tak nie będziesz nikim więcej, jak dobrym znajomym. Obyś się prędko wyleczył, bo robisz się kurewsko nieznośny. – Usta drgnęły, bo najwidoczniej chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Szczupłe barki uniosły się i opadły niespiesznie, jakby wzruszeniem ramion faktycznie mógł zakończyć tę sprawę.
Nie musiał. Pewnie Zero zrobi to za niego.
Nagle warknął cicho przekręcając się i dosłownie padając na materac. O dziwo, mimo szorstkości tonu, nie zabrzmiał jak ktoś, kto ma pretensje czy jest zły. To była inna nuta, nieznana jeszcze Leslie'emu. I niemożliwa do poznania, skoro Growlithe ułożył się tak, aby być do niego tyłem.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Więc co to jest? Troska? Anielskie miłosierdzie?”
A jak myślisz?
Skwaszony grymas przeciął jego oblicze, ale faktycznie nie zamierzał już drążyć tego tematu. Na dobrą sprawę nie chciał też zajmować się tym, co według Growlithe'a było konieczne poruszenia. Miał inne zdanie na ten temat, widząc, że mógł rzucać grochem o ścianę. Ba! Mógł nawet walić w nią młotem, a ta jak stała nieporuszona, tak trzymała się dalej. Skoro O'Harleyh nie potrafił zrozumieć, że robił to wszystko odruchowo, bez żadnej przyczyny, która zmusiłaby go, żeby zacisnął zęby i ustąpił mu miejsca, nie mógł zrozumieć też innych rzeczy, które chciał przez to powiedzieć. Nie chodziło o grzeczność ani miłosierdzie ani o lekarską troskę.
„Stale.”
Poruszył się niespokojnie. Na ręce znów odezwało się to znajome i drażniące uczucie, które nachalnie popychało kończynę prosto w stronę twarzy prowokatora, bo był to jedyny lek. Lek, na którego zażycie nie mógł sobie pozwolić, choć trudno było mu przyjąć do siebie tę niesłuszną ocenę. Mógł zapierać się rękami i nogami, ale znał Wilczura na tyle, by wiedzieć, że ciężko było mu wybić z głowy to, co sobie ubzdurał, ale to wcale nie sprawiało, że miał ochotę trzymać gębę zamkniętą na kłódkę. Najlepiej tak... przez resztę życia, żeby stale nie bawić się w odbijanie głupiej piłeczki.
Tylko raz ― sprostował ostro. Co z tego, że tyle wystarczyło, by nadszarpnąć jego zaufanie? Zaufanie, którego i tak było za mało. Zero wpadł w potrzask, a kraty nie znikały. Im więcej się miotał, tym coraz bardziej się o nie obijał, odkrywając brutalną prawdę.
To twoja wina.
On robi to cały czas.
A ty nie masz pięciu lat.
Trzeba było bardziej uważać, bo cisza, która zapadła była dla niego przytłaczająca. Mimowolnie zacisnął powieki, jakby to miało sprawić, że po ponownym otworzeniu oczu będzie w innym miejscu. Nie będzie już Wilczego, a wszystko, co dziś zrobił i powiedział okaże się tylko złym snem. Nie będzie musiał czekać na głupi werdykt, nie usłyszy braku pozwolenia, do którego i tak by się nie dostosował, ale wypowiedziane na głos byłoby krzywdzące, bo uświadomiłoby mu, jak bardzo jego obecność była niepożądana. A przynajmniej nie, gdy jego kumpel dowiedział się, że jest postrzegany w zupełnie innych kategoriach.
„Nie dziwię się.”
Uchylił powieki, ale ulokował spojrzenie na pomiętych połach koszuli, okrywających częściowo tors chłopaka. Choć ten widok wcześniej doprowadzał go do szału, teraz myślał o czymś zgoła innym. Nic dziwnego, skoro musiał wysłuchiwać tych wszystkich rzeczy, od których wyraz obrzydzenia dopiero teraz uwydatnił się na jego twarzy. Wyglądał jak ktoś, kto został zmuszony do podniesienia z podłogi czegoś tak paskudnego, że nie tknąłby tego nawet kijem.
„Zbereźne słowa...”
Te słowa zaczęły dudnić mu w uszach, a puls przyspieszył. Różnobarwne tęczówki zdradzały chwilową nieobecność, bo na tę chwilę był w zupełnie innym miejscu. Nazwałby je piekłem, gdyby nie przypominało jakiegoś brudnego pokoju, w którym na jego oczach rozgrywała się scena, której nie powinien zobaczyć. Była tylko wytworem jego wyobraźni, ale miał wrażenie, że siedzi przed nimi związany, patrząc jak jakieś paskudne cielsko klei się do niego.
„... mokre wargi...”
Przyprawiające o skręt żołądka cmoknięcia i widok śliny na skórze.
Przestań.
„... niezmywalny brud.”
Ręce dotykają go całego, jakby należał do nich, a on nie może im zabronić. Nie dlatego, że ktoś zakleił mu usta taśmą, ale dlatego, że też nie posiada prawa własności.
Wystarczy.
Smętnie powędrował spojrzeniem wyżej. Chciał na niego wrzasnąć, ale gniew zdążył już wypalić wszystko, choć w oczach blondyna dało się jeszcze dostrzec kilka żywych iskier. Powoli dogasały, a on, choć wciąż drżał, próbował znaleźć słowa, które nie pozwoliłby albinosowi powiedzieć już nic więcej. Jakiś najprostszy przekaz, dzięki któremu zrozumiałby, że nie chodziło o to i wcale nie musiał o tym mówić.
Mam wrażenie, że mówię w innym języku. ― Wypuścił powietrze ustami ze zrezygnowaniem. Nie tak to miało wyglądać.Mówiłem ci już, że się ciebie nie brzydzę. Nie chodzi tu o to, co robiłeś. ― Chciał dodać coś jeszcze, ale w porę zreflektował się i pokręcił głową, jakby ten ruch pozwalał na skuteczne odgonienie niepotrzebnych myśli. Może znów sprowokowałby albinosa do twierdzenia, że przemawia przez niego tchórzostwo. ― Odrzuca mnie to, że jeśli to zrobię, będę taki jak oni. Stanę się tylko kolejnym „sapiącym oddechem” nad twoim uchem, który przyprawia cię o obrzydzenie. Nie, żebym w ogóle sap-- ― uciął i przesunął ręką po twarzy, wydając z siebie ciche warknięcie. Wróć. Nie te tory. ― Chce tylko powiedzieć, że chcę chociaż móc myśleć, że nie jestem kimś, kogo tak łatwo odrzucić w kąt, bo jest tylko kolejnym brudem do kolekcji. „Było, minęło”. Nie zgadzaj się na coś, skoro wiesz, że to cię skrzywdzi. Nie będę się do tego przyczyniać.
„Ale pomyślałem, że skoro ty mnie..”
Właśnie. Ja ciebie.
Nie ty mnie – na prawdę próbował powiedzieć to na głos, ale zamiast tego zacisnął zęby.Być może tyle wystarczyło, by odczytał przekaz. Właśnie z tego względu nie był mu nic winien.
„... będziesz chciał dokończyć to, co chciałeś zacząć.”
Nie chciał od niego wiele, ale nie był wstanie przyznać na głos tego, że chciał wziąć sobie tak niewiele. Znów przesunął ręką po szyi. Znowu czuł się jak skończony dureń, ale jednocześnie nie mógł wyzbyć się niechęci, o którą przyprawiało go to mylne odczytywanie sygnałów i sprowadzanie wszystko do jednego punktu. Oczywiście mógł się spodziewać, że zareaguje w ten sposób, mając za sobą aż tak duży bagaż doświadczeń, które nie należały do najprzyjemniejszych, ale ukształtowały kogoś, kto nie potrafił zrozumieć pewnych oczywistości. Nie mógł mieć mu tego za złe, bo sam potrzebował sporo czasu, żeby wreszcie wbić sobie do głowy, że nie wszystko jest takie, jakie mu się wydawało i jakie chciałby, żeby było, bo tak było prościej. Nadal potrafił upierać się, że ktoś wyciąga do niego rękę, żeby założyć mu na szyję ciężką obrożę długu, ale nawet jeśli, musiał opuścić wzrok, zanim w ogóle zaczął przyglądać się białowłosemu ze współczuciem, którego sam się brzydził. Fala niewypowiedzianych pytań zalała jego głowę, ale nieznośnie chciały przekonać go do otworzenia ust, choć jedno szczególne podgryzało jego podświadomość. Czy kiedykolwiek robił to inaczej? Bez głupiej konieczności przetrwania, bez świadomości tego, jak bardzo nic nie znaczy dla tej drugiej osoby, bez wiedzy, że to tylko chwilowe i dla głupiej przyjemności, którą mógł dostać z byle czego.
Czy było coś, co jeszcze lubił?
Nie spytał. Nie dostałby odpowiedzi, a poza tym miał mu nie przeszkadzać. Był jednak pewien, że gdyby znalazło się coś takiego i byłoby odpowiednim zastępstwem, postarałby się to zdobyć. Ale to w końcu zbyteczny trud.
„... i tak nie będziesz nikim więcej, jak dobrym znajomym.”
Wiem ― wtrącił, bo nie w porę ugryzł się w język. Te słowa zabolały go w szczególny dla niego sposób, choć sam przyznał, że nie oczekiwał niczego więcej. Choć może tego właśnie potrzebował? Musiał usłyszeć na głos to, co wcześniej tylko sobie wmawiał, a potem patrzeć, jak odwraca się od niego, reagując w sposób, który był mu obcy i sprawił, że musiał przyjrzeć mu się dokładniej. Nie wyleczy się. To trwało za długo, ale zawsze mógł udawać, że tak się stało. Byłby ostrożniejszy, choć wydawało się, że na to za późno. ― Dlatego mogłeś zapytać o coś ciekawszego ― dodał, już łagodniejszym tonem czy raczej tonem kogoś, kto już nawet nie mógł czuć się rozczarowany, bo i tak wiedział, że czekała go porażka.
Ale – tak – nie potrafił się wyleczyć.
Chciał zrobić coś jeszcze, choćby była to ostatnia rzecz, zanim zostanie skarcony jak nieposłuszny pies i dostanie zakaz zbliżania. Tym razem nie musiał się zreflektować, skoro nie miał już za wiele do stracenia. Miał świadomość tego, że zamiast wstać i się odsunąć, przysunął się bliżej. Materac ugiął się pod jego masą, a on wyciągnął rękę, by ująć palcami nadgarstek wymordowanego. Nie był to słaby uścisk, ale jednocześnie nie było w nim nic krzywdzącego, jakby w tej gęstniejącej ciszy teraz to on chciał mu przekazać, żeby pozwolił mu chociaż na to. Na uniesienie ręki, na przysunięcie jej do ust i muśnięcie nimi tego niewielkiego skrawka skóry, który uchronił się przed warstwą bandaża. Takimi gestami nie obdarowywało się osób, które budziły w nas wstręt – właśnie to chciał podkreślić.
Przepraszam.
Ani słowa o tym za co. Może tylko za ten głupi gest. Może za to, że był nieznośny. Może za wszystko, co dziś powiedział i co dopiero teraz do niego dotarło. Ciężar winy zaczynał go przytłaczać po tym, gdy w złości nie potrafił użyć słów, które nie obarczyłyby Syona obrzydzeniem do samego siebie. Nawet jeśli stale je odczuwał, Cillian był ostatnią osobą, która powinna mu o nim przypominać. W zasadzie w ogóle nie powinien tego robić.
Ciepłe powietrze ostatni raz musnęło palce białowłosego, zanim puścił jego nadgarstek, by złapać za brzeg koca i okryć nim go w naturalnej kolei rzeczy. Dopiero wtedy podniósł się z łóżka i już bez zawahania ruszył w stronę rozłożonego koca, ignorując wszystkie chęci położenia się obok. Skupiony na tej banalnej czynności zapomniał o wzięciu ze sobą poduszki i własnego okrycia, choć kiedy ułożył się na podłodze, na boku, podkładając sobie przedramię pod głowę, wiedział, że i tak nie zaśnie. Niewygoda była tu najmniejszym problemem. Nawet ból pleców przestał się liczyć. O wiele bardziej kuło go pod żebrami.
Zrobisz coś dla mnie? ― spytał, robiąc krótką przerwę. Na tyle krótką, by nawet nie dać przyjacielowi czasu na odpowiedź. Nie chciał usłyszeć żadnej odmowy. ― Nie próbuj myśleć, że unikając mnie cokolwiek zmienisz i że mi pomożesz. Znikniesz, a obiecuję, że znajdę cię i nakopię ci do dupy.
Nie żartował.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

To chyba jasne? Że to litość, troska, że to wszystko to, czego od niego nie chciał przyjmować. Ha. Czego od niego i tak by nie przyjął, choćby wpychane mu to było prosto do rąk. Zero niestety miał predyspozycje do nadmiernego ładowania się w jego życie tylko po to, aby „pomóc mu w dobrej wierze”. Do teraz Wilczur nie widziałby w tym nic złego czy niestosownego. Ale jeśli od dawna robił to po to, aby bronić ukochaną osobę, Grow wypadał w ogólnym rozrachunku dość bezczelnie. Cały czas był ślepy i podświadomie podjudzał uczucia przyjaciela. Owszem, nie tknął go nigdy, ale złośliwe docinki i dwuznaczne prowokacje musiały być dla anioła prawdziwym torem przeszkód.
„Tylko raz”.
- Ale jak solidnie – burknął, starając się, aby nie wycedzić tych słów przez zęby. Miał być spokojny? Chrzanić spokój. Coraz bardziej zdawał sobie sprawy z tego, że im bardziej próbował ochłonąć, tym mocniej się gotował. Jasne, że mając „tę” wiedzę, niewiele by zdziałał, ale z pewnością zrobiłby więcej, niż bez niej. Zatrzymałby to chociażby. Może nawet kawałek po kawałku wyrywał, aż w końcu Zero zdałby sobie sprawę, że płomień uczucia został ugaszony.
Wreszcie.
„Mam wrażenie, że mówię w innym języku”.
Dwukolorowe ślepia wymordowanego przewróciły się, mimo tego, że – w pierwszym odruchu – chciał zachować pokerową twarz. Nie dało się. Growlithe'owi wydawało się... nie. Nie wydawało. On był śmiertelnie przekonany o tym, że mówi tak łopatologicznie, że bardziej już można tylko zacząć to rozrysowywać. Przecież sam się nie mylił. Już nie.
„Nie chodzi tu o to, co robiłeś”.
No proszę.
Więc o co?
Gardło Growlithe'a zdążyło zamienić się już w istną pustynię. Jeśli jego przeszłość niczego nie zmieniała wymordowany był w stanie się nawet roześmiać, choć sytuacja wcale nie była zabawna. To, co robił zmieniało absolutnie wszystko. To jasne, że gdyby zachowywał się w mniej wyzywający sposób i nie zaczął etapu z prostytucją, jego propozycja ponowienia próby pocałunku zostałaby inaczej odebrana.
Jaka jest różnica między dziwką, która proponuje ci siebie, a osobą, która wciąż trwałaby w czystych intencjach? Bez wątpienia kolosalna. Wierzyć mu się więc nie chciało w te słowa.
Nagle ramiona mu opadły.
„... będę taki jak oni”.
Głowa białowłosego przekręciła się powoli na prawo.
„... przyprawia cię o obrzydzenie”.
… a potem w równie spowolnionym tempie na lewo.
„Nie zgadzaj się na coś, skoro wiesz, że to cię skrzywdzi”.
- Ty naprawdę jesteś głupi – powiedział naprędce z taką mocą, jakby rzeczywiście dopiero uwierzył w te słowa. Na nieszczęście Zero – tak też było. O ile często zdarzały się chwile, gdy potrafił zwyzywać go od idiotów i kretynów, tym razem powaga, jaką okrył to stwierdzenie, nadała temu nowego wymiaru. Mówił szczerze i z lekką nutą goryczy.
Różnisz się od tych skurwieli, dlatego moje podejście do tego też byłoby inne. Nie powiedział tego jednak na głos. Nic by to nie zmieniło.
„Właśnie. Ja ciebie”.
Co z tego? To nie przekreślało niektórych wariantów, ale – jak widać – Zero nastawił się na tylko jeden możliwy koniec scenariusza. W końcu każdemu psu Burek na imię, a jazda bez trzymanki zawsze kończy się złamaniem lewej nogi. Bez wątpienia, jeśli nadal będzie podejmować decyzje według obecnego sposobu myślenia, doprowadzi do następnych, żałosnych sytuacji. Choć obecną Growlithe raczej określiłby jako „krzywdzącą”.
KOCHA CIĘ.
Skurcz w żołądku. Pysk mary wielkości bankomatu wziął lewy bark wymordowanego między zęby. Początkowo zaokrąglone igły muskały tylko jego tors i plecy, ale widząc gasnące spojrzenie Zero, jego niezdecydowanie i coś, czego Growlithe nawet nie znał, szczęki bestii zatrzasnęły się z siłą pułapki na niedźwiedzie. W duchu się uśmiechnął. Poczuł jeszcze jak smoliste zęby przebijają serce, nim perspektywa udanej relacji roztrzaskała się, jak szkoło rzucone z piątego piętra wprost na bruk.
Co miał teraz zrobić?
POSTAW SOBIE ULIMATUM.
To był ten moment, w którym odwrócił się i padł na łóżko. Suche już, nadal poskręcane kosmyki rozsypały się po poduszce, a oczy levelu E schowały się za zmęczonymi powiekami.
Ultimatum?
ZNAJDŹ PUSTĄ ŚCIANĘ W JAKIMŚ POKOJU.
Po co niby?
Dłoń drgnęła. Miał ochotę wsunąć palce między kły a swoje ciało i podnieść szczękę mary. Siła jej uścisku, choć w rzeczywistości była zerowa, w alternatywnym świecie mocno szarpała za mocno nadwyrężony dziś organ. Zmora wyciągała wargi w szerokim, krzywym uśmiechu. Czuła na języku ciepło przeznaczone dla kogoś innego.
ŻEBY ZROZUMIEĆ JAK TO JEST.
Na obecną chwilę wolałby przynajmniej zacząć rozumieć Shivę.
„Wiem”.
Jasna brew drgnęła.
Nie, wcale nie wiedział.
TY TEŻ NIE WIESZ,JACE.
Jego prywatny, śmieciożerny szczur dobierał mu się właśnie do wątroby. Od kiedy tak się złościł, gdy ktoś przyznawał mu rację? Tym bardziej, że sam przed momentem powiedział coś, co spotkało się z absolutną akceptacją... której przecież wymagał.
KIEDY ZNAJDZIESZ JUŻ POKÓJ...
A ta dalej.
... ZA KAŻDYM RAZEM, GDY ZRANISZ ZERO, WBIJESZ TAM JEDEN GWÓŹDŻ.
Growlithe starał się rozluźnić, ale spięte mięśnie przestały się go słuchać. Nawet gdyby chciał, nie mógłby udawać, że już usnął. Jeszcze nie teraz.
Szybko nie miałbym miejsca na gwoździe.
Mara zachichotała, powolutku otwierając szczękę. Lodowate kły wysunęły się z ciała właściciela.
DOKŁADNIE, JACE. ALE ZALEŻY CI NA TEJ RELACJI, PRAWDA?
Drgnął mu mięsień na skroni. Idiotyczne pytanie.
Jasne.
WIĘC BĘDZIESZ CHCIAŁ JĄ PODTRZYMAĆ MIMO WSZYSTKO. Tym razem nie czekała na odpowiedź. Uniosła czarny łeb i zerknęła prosto na Zero, jakby oceniając jego ogólną aparycję. W TAKIM RAZIE, ZA KAŻDYM RAZEM, GDY GO ZRANISZ, PÓJDZIESZ GO PRZEPROSIĆ.
Po cholerę?
WTEDY WYJMIESZ JEDEN GWÓŹDŹ. PÓŹNIEJ, GDY POZBĘDZIESZ SIĘ WSZYSTKICH GWOŹDZI NAJLEPIEJ ODEJDŹ. WIĘKSZEJ LICZBY PRZEPROSIN BY NIE PRZETRWAŁ.

Growlithe poczuł, jak materac się ugina. Nie poruszył się, jakby do końca wierząc, że jeśli nie drgnie, Zero pomyśli, że usnął na amen i zostawi go w spokoju. Zapytany, czy ma go dość, powiedziałby, że najchętniej wywaliłby go przez okno, wcześniej przywiązując mu do szyi kotwicę.
Lekkie muśnięcie na dłoni. Nie spojrzał na niego, choć delikatnie się odwrócił, aby – w pewien sposób – było mu wygodniej. Uchylił nawet powieki, ale wzrok padł na ścianę i już z niej nie zlazł.
To wszystko?
Shiva usiadła tuż obok niego, wtulając się bokiem w brzuch białowłosego i przyglądała się z uśmiechem, jak usta Leslie'ego układają się w trudne dla ich obu słowo. „Przepraszam”. Jej milczenie było dość wymowne. Tak. To wszystko, Jace. Nic więcej. Może kiedyś zrozumiesz.
…może.
Zabrał rękę, bez słowa umieszczając ją na poprzednim miejscu. Wraz z tym momentem przymknął powieki i wypuścił bezgłośnie powietrze przez zęby.
PIEPRZONY Z CIEBIE KSIĄŻĘ, JACE – zauważyła beznamiętnie Shiva, której wwiercające się, bezdenne oczy śledziły ruchy jasnowłosego anioła. Vessare uniósł koc i choć materiał przekroił ją na pół, Growlithe'a obdarował ciepłem. Nie była zdziwiona, gdy mężczyzna po okryciu ukochanego wstał i ruszył ku podłodze, nie biorąc ze sobą swojego koca. Puszysty ogon przemknął po brzegu łóżka, ześlizgując się z niego jak mokra masa.
„Zrobisz coś dla mnie?”
Nawet gdyby Zero dał mu więcej czasu – nie odpowiedziałby. To konflikt charakterów. Może idei. Albo czegoś innego. Czymkolwiek by to jednak było, na każde wymagane „tak” odpowiadał „nie” i wiedział o tym tak on sam, jak i Leslie. Nic więcej dziwnego, że nie zamierzał się wtrącić, nawet gdyby czas został mu jednak dany.
„Nie próbuj myśleć...”
Shiva?
Wilczyca oblizała bok pyska, kończąc długie, znużone ziewnięcie.
„... znajdę cię...”
TAK?
Zrozumiałem o co chodzi ze ścianą.

Położyła się obok niego,przewieszając łeb przez jego biodro.
Zima nadeszła. I wcale nie chciała minąć.
WIEM, JACE.

@ Grow: Prawie wysłałem post w „Czego aktualnie słuchasz?”, lel. Jakby co, po tym Grow poszedł spać, ale uznałem, że skoro Zero tak czy siak wstanie prędzej, to nie ma co się jeszcze budzić.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Ale jak solidnie.”
Żadne usprawiedliwienie nie było wystarczająco dobre.
Chciał tylko, by wszystko było jak dawniej. Wiedział, że to nie możliwe, gdy za każdym razem starał się zatajać prawdę. Na początku radził sobie całkiem nieźle, ale później wszystkie gesty, słowa, widok lepiących się do niego osób i reszta spraw, które niebezpiecznie zahaczały o jego granice wytrzymałości, wysuwając za nią swoje ostre szpony stawały się coraz bardziej nieznośne. Zawsze wychodził, gdy powinien zostać, wiedząc, że nigdy nie znajdzie się na tym miejscu i że była to naturalna kolej rzeczy; zawsze wracał, choć nie powinien pokazywać się białowłosemu na oczy z tym, co pożerało go od środka. Chciał tylko zapobiec... Właśnie: czemu zapobiec? Podobno to niczego nie zmieniało, ale prawda była taka, że zmieniło się wszystko. Mógł w porę go odepchnąć, powiedzieć, że się mylił, że to nie jego chciał, ale z drugiej strony wyrzucenie z siebie zakłamanego źródła problemu nie sprawiłoby, że od jutra zachowywałby się naturalnie w stosunku do Growlithe'a.
To przeklęte serce nie mogło bardziej pokomplikować blondynowi życia.
„Ty naprawdę jesteś głupi.”
Wzruszył bezradnie ramionami. Może to była głupota, ale naprawdę chciał wierzyć, że rezygnacja z czegoś, co teraz mógł dostać tak łatwo i czego chciał już od dawien dawna, była słusznym posunięciem. Nie był Wilczurem, który nie widział przeszkód w sięganiu po to, czego chce. Nauczył się, że nie wszystko można dostać, a przynajmniej nie po dobroci i nie w takiej formie, w jakiej się tego oczekiwało. Wciąż pamiętał zawahanie, które było główną przyczyną, dla której powinien siedzieć cicho. Gdy ktoś inny, bardziej pewny swego, wyjawiłby mu tę ogromną tajemnicę, zapewne dałby mu do zrozumienia, że doprowadzi go do tego samego stanu, ale tutaj miał przed sobą szczelną barykadę, przed którą tylko mógł stać, nie łudząc się, że w końcu zniknie.
Zaledwie przez krótki moment chciał, żeby znów na niego spojrzał, ale coś podpowiadało mu, że Wilczur dobrze zrobił. Teraz mógł dalej żyć w błogiej nieświadomości, że wcale nie doprowadził go do łez, wierzyć, że jego kumpel powinien się cieszyć z tego, że postanowił nie wpychać mu się na środek drogi i nie zmuszać go do zmiany swoich planów.
Kolejne pytanie zaczęło drapać go w gardle, gdy nie dostał odpowiedzi. Rozchylił już usta, chcąc dowiedzieć się, czy faktycznie sobie nie pójdzie, ale zaraz zacisnął je w wąską linię. Oboje potrzebowali czasu, choć teraz przypominali skłócone małżeństwo, któremu wystarczyło odwrócenie się do siebie plecami, by się odseparować. Potem wszystko wracało do normy, bo z problemami najlepiej się przespać. Sen był najlepszą opcją, którą teraz mógł wybrać. Mógł też wyjść, ale wtedy sam okazałby się uciekinierem.
Zamknie oczy, a rano wszystko będzie jak dawniej. Będzie musiał tak się zachowywać.
Był tylko jeden problem...
Nie mógł, kurwa, zasnąć.

[...]

Podłoga była twarda. Ręka na której ułożył głowę szybko zdrętwiała, zmuszając go do zmiany pozycji. chociaż nocne wiercenie się było do niego niepodobne, przez te kilka godzin przekręcał się średnio co piętnaście minut, a i tak starał się nie robić tego w ogóle. Bez skutku. Na pewno szybko zdradził, jak uciążliwa była dla niego ta noc. Co jakiś czas uchylał powieki i zerkał w stronę białowłosego, upewniając się, czy jego wiercenie się nie zakłócało mu snu i – co najważniejsze – czy nadal tam był.
Zmęczenie wielokrotnie dosięgało Zero swoimi lepkimi łapami, trąc nimi jego oczy, ale niezależnie od tego, jak bardzo miał ochotę na sen, nie potrafił odpłynąć z tymi wszystkimi myślami, które przeplatały się w jego głowie. Czasami podnosił się do siadu, chcąc dać odpocząć plecom i żebrom. Aż ciężko było mu uwierzyć, że spanie na podłodze uważano za zdrowe. Pewnie dlatego, gdy zaledwie zaczęło się rozjaśniać, wstał, ubrał się i wyszedł z pokoju, starając się nie wyrwać ze snu białowłosego. O ile w ogóle spał. Obrzucając ostatnim spojrzeniem jego plecy i roztrzepane, białe kosmyki, wolał wmówić sobie, że tak właśnie było.

[...]

Potrzebuję jedzenia.
Nie potrafił zmusić się do grzeczności, gdy przed oczami miał mordę Ronny'ego. Wymordowany o ciemnych włosach, zielonych oczach i z policzkiem oszpeconym pomarszczoną blizną po poparzeniu właśnie przerwał wycieranie baru zdezelowaną szmatką. Uniósłszy wzrok na wyższego od siebie o jakieś półtorej głowy anioła, pewnym ruchem przerzucił sobie przez ramię poszarpany skrawek materiału i nonszalancko oparł się łokciem o blat, obrzucając skrzydlatego szerokim uśmiechem pełnym wyższości, z którą – jak mu się wydawało – mógł się teraz obnosić. Był to jeden z tych uśmiechów, od których Cilliana świerzbiła ręka. Nawet teraz nie mógł powstrzymać się, by rozmasować ją palcami, zanim doszło do rękoczynów. Widok poobijanej twarzy stróża musiał sprawiać mu dodatkową przyjemność.
Zero, Zero, Zero... ― Zacmokał ze zrezygnowaniem, jakby jasnowłosy prosił o coś z grubsza niemożliwego.
Ronny, Ronny, Ronny... spierdalaj.
Chciał załatwić to szybko i bez komplikacji, ale już teraz przestał robić sobie nadzieję na to, że taka opcja wchodziła w grę.
Na takie wygody się pracuje, a ty spieprzyłeś sprawę. Od początku wiedziałem, że będziesz tylko pasożytem, który nie potrafi porządnie skoczyć do spożywczaka za rogiem. Już dawno powinni cię stąd wywalić.
Stara śpiewka. Vessare już nawet nic sobie z niej nie robił. Trudno też było w ogóle przejąć się opinią kogoś, kto wolał przez większość czasu siedzieć w Czarnej Melancholii, niż pakować się z buciorami do miasta z czystego tchórzostwa.
Nieważne. Sam je sobie wezmę ― mruknął, ucinając temat. Wiedział, że istniały pewne zasady, przez które powinien poczekać, ale aktualnie wolał udać, że o nich nie pamięta. Zresztą nie chodziło tu o niego. Nie był głodny.
Nie możesz! ― przypomniał mu wymordowany, ale musiał też wyczuć, że Leslie nie zatrzyma się po dobroci, więc od razu zerwał się z miejsca, by zastawić mu drogę. ― Dobrze wiem, że chcesz zabrać więcej. Zastanów się tylko czy warto... ― przerwał na chwilę, a jego usta wykrzywiły się w niezrozumiałym uśmieszku.
Czy warto co? ― nie wydawał się być zbytnio tym zainteresowany, chociaż ta obojętność nie zniechęciła bruneta do podzielenia się z nim swoją teorią.
Marnować żarcie na coś, co i tak niebawem zdechnie.
Powieka mu drgnęła. Był to pierwszy ostrzegawczy znak.
Myślisz, że nie wiem, kogo tu przyprowadziłeś? Może powinieneś zacząć bratać się z Psami. Nie musiałbyś przychodzić do mnie i żebrać o jedzenie. Z drugiej strony zawsze możesz ładnie zrobić „siad” albo „podaj łapę”. ― Zarechotał krótko. ― Ale powinieneś przemyśleć to, jak wielką przysługę wyświadczyłbyś Desperacji i jak wiele zyskałbyś sprzedając jego głow--
Reszta zdania przerodziła się w rzężenie. Właśnie tak brzmiał ktoś, kto miał jeszcze wiele do powiedzenia, ale bez dostępu powietrza mógł ruszać ustami, ile chciał, ale był to daremny trud. Palce blondyna bezlitośnie zacisnęły się na jego gardle i choć dusił się w zielonych oczach nadal połyskiwała ta chora satysfakcja z faktu, że uderzył w czuły punkt. Widział to w dwukolorowych tęczówkach, które jak na zawołanie rozżarzyły się, tak jak druga ręka, którą uniósł młodzieniec. Pomiędzy rozczapierzonymi palcami zaczęły prześlizgiwać się błękitno-fioletowe płomienie, a uścisk na szyi wymordowanego wcale nie malał. Miał ochotę mu ją zmiażdżyć.
Może zacznę od wyświadczenia przysługi temu hotelowi, co, Ronny? Najpierw poprawię twoją gębę. Ktoś słabo się postarał ― wycedził przez zaciśnięte zęby.
Niestety głupi zawsze miał szczęście.
Dwa centymetry dzieliły go od oszpecenia tej parszywej mordy jeszcze bardziej, gdy ktoś złapał go za nadgarstek i wymierzył otrzeźwiający policzek. Jego imię dotarło do jego uszu, jakby ktoś, kto je wypowiadał znajdował się za cienką powłoką.
Zero.
Zero.
ZERO.

Co w ciebie wstąpiło, do cholery?!
Zerknął z ukosa w bok, z widoczną niechęcią spoglądając na wiecznie trującą nad uchem Kat, która jak zwykle musiała znaleźć się w pobliżu. Nie mogła przyjść tu minutę później, kiedy ciskałby już truchłem pracownika hotelu o ścianę.
Chcesz go zabić? ― Szarpnęła mocniej za jego rękę.
No masz, jak na to wpadłaś?
Nie odpowiedział, ale Ronny doskonale skorzystał z okazji i wyrwał się Lesliemu, którego uwaga na moment została odwrócona. wycofał się o kilka kroków, łapczywie zaczerpując powietrza, a jego barki zaczęły lekko podskakiwać, gdy mimo bólu nie był w stanie powstrzymać śmiechu. Wyprostował się, masując szyję.
Nasz kolega, Kat, po prostu nie zna się na żartach.
Wsadź sobie w dupę swoje żarty ― prychnęła i lekko pchnęła jasnowłosego, chcąc dać mu do zrozumienia, że powinien się odsunąć. ― Mówiłam, żebyś go ignorował.
Próbował, ale tym razem nie zamierzał się tłumaczyć, co mogła wywnioskować po wyrazie jego twarzy. Nawet nie tuszył się z miejsca i stosunkowo szybko przeniósł wzrok na prowokatora. Wyglądał jak kundel, któremu zapięto smycz, ale nadal był gotów zaatakować, gdyby coś mu się nie spodobało. Zdawało się, że jego górna warga drgnęła lekko, jakby zaraz miał obnażyć szereg białych zębów, choć niewiele miał wspólnego z wymordowanymi.
Szarpnął się, wyrywając z uścisku czarnowłosej.
Więc niech, do kurwy nędzy, przyniesie mi cokolwiek.
Ja to załatwię. Tylko się odsuń. Więcej zamieszania nam nie potrzeba. Pamiętasz? Żadnych bójek ― mruknęła i wypuściła powietrze ustami. Potem odczekała jeszcze chwilę i musiała zadowolić się tylko tym, że blondyn cofnął się zaledwie o krok i wepchnął ręce do kieszeni, dając jej do zrozumienia, że na razie zawiesza broń, ale będzie jej wdzięczny, jeżeli się spręży.
Ronny chciał zaprotestować, ale pięść przechodzącej obok dziewczyny zamknęła mu usta.
Żadnych bójek, co?
Prychnął pod nosem, zawieszając wzrok na ścianie.

[...]

Talerz, który przeszedł już wiele procesów sklejania, stuknął cicho o blat stołu. Na jego środku leżało coś, co wyglądem przypominało udko jakiegoś niezbyt dużego zwierzęcia. Prawdopodobnie zająca. Nie mogło popisać się reprezentatywnym rozmiarem, ale najważniejsze, że białowłosy będzie mógł zjeść chociaż tyle. Więcej nie mógł dziś dostać.
― Powiedział, że tylko tyle może ci dać.
― Wystarczy.
― Wyglądasz beznadziejnie.

Zawsze chciał usłyszeć to z samego rana.
Leslie opadł ciężko na krzesło. Odruchowo zaczął poruszać nogą, jakby tymi energicznymi ruchami miał wytrząsnąć z siebie całą złość, która nazbierała się w nim po tym, co powiedział ten jebany szczur. Przez chwilę błądził wzrokiem po stole, odnajdując na nim parę okularów, których wczoraj rzekomo szukał i które przypomniały mu o tym głupim potknięciu. Z niejakim ociąganiem przeniósł wzrok na białowłosego, może dlatego, że w jego oczach nadal tliły się te rozeźlone kurwiki, których jego przyjaciel nie powinien zobaczyć.
Sprzedać jego głowę. Akurat.
ŁUP.
Uderzył kolanem o nogę stołu, ale zamiast zaprzestać tego nerwowego ruchu po prostu odsunął się kawałek, a oparłszy łokcie o blat potarł zmęczoną twarz rękami, a potem zamarł w tej pozycji, zamykając podkrążone oczy. Tylko na chwilę.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

W porównaniu do Zero udało mu się usnąć, chociaż nie dało się tego nazwać spokojnym snem. Ulokowany na samym brzegu materacu, co rusz drgał ramionami, budząc leżącą obok Shivę. Wilczyca z niedbałością przyglądała się wtedy, jak spomiędzy warg wymordowanego wyrywają się krótkie, płytkie oddechy, szybko uspokajane. Na siłę. Nie wiedziała, co mu się śni, bo nie ona była profesjonalistką we wpychaniu się w cudze sprawy. Pod tym kątem bardzo brakowało jej Shatarai, która niejednokrotnie przychodziła tylko po to, by pochwalić się pikantnymi sceneriami, jakie nakreśliła specjalnie dla Jace'a. Jednak mimo solidnej niewiedzy i tak czekała, aż białowłosy ponownie zamknie oczy, aż do końca ustabilizuje oddech, aż w końcu przestanie zaciskać palce na materiale koca i odpłynie w objęcia tego skurwysyna, Morfiego. Wtedy ponownie przewieszała pysk przez jego bok i zamykała czarne ślepia, zastygając w kamiennym bezruchu.
Ilekroć budził się, bezczelnie wrzucony z powrotem do realistycznych ram, prędko zasypiał na nowo, przez zmarszczone brwi zdradzając, że nie podoba mu się to, co właśnie przeżywa wewnątrz swojej głowy. Dopiero jakoś nad ranem, gdy drzwi stuknęły o framugę, ciało poruszyło się raz jeszcze, a oczy Growlithe'a otworzyły się na dobre. Nie potrzebował lustra, by wiedzieć, że wygląda paskudnie. Pewnie w innych okolicznościach nawet by się z tego śmiał, ale dzisiaj był bardziej chętny na kąpiel z tosterem, niż jakiekolwiek przejawy - choćby ironicznej - wesołości.
WSTAŁEŚ JUŻ? – zapytała lekko Shiva, podnosząc tylną łapę i parę razy przemykając nią po boku pyska. Podrapała się jeszcze za uchem, nim wstała, przeskoczyła nieruchome ciało i bezdźwięcznie padła na ziemię. Rozejrzała się wtedy po pomieszczeniu i zacmokała pod nosem, najwidoczniej oceniając wnętrze.
NIE JEST TU TAK ŹLE, CO NIE, JACE?
Oczywiście, że nie odpowiedział.
Nawet na to nie liczyła. Lekkim krokiem przeszła dalej, przyglądając się meblom, nawet siadając na jednym z nich, by dostrzec leżące na blacie okulary. Może gdyby Growlithe dostrzegł je już poprzedniego dnia, obyłoby się bez „wpadki z Kat”, ale na jego nieszczęście – aż do teraz okulary pozostały niezauważone. Shiva wykrzywiła pysk, ale prędko straciła zainteresowanie.
JACE, POROZMAWIAJ ZE MNĄ - nalegała natrętnie, owiewając ton głosu znudzoną nutą. PÓKI NIE MA TWOJEGO UKOCHANEGO.
BACH!
Przez Shivę przemknęła poduszka, która zamiast uderzyć ją w pysk (Grow wycelował idealnie, mimo stanu w jakim się znajdował), przecięła ją tylko, rozmywając od szyi, po biodra. Ciało wilczycy prędko zresztą wróciło od poprzedniego stanu.
ZŁOŚCISZ SIĘ?
Milczał. No pewnie. Cały kwadrans była zmuszona użerać się z wszechogarniającą ciszą, która zdawała się osiadać nawet na jej czarnym, niematerialnym przecież futrze.
W porównaniu do Zero, który mógł podziwiać jedynie plecy wymordowanego, Shiva miała o tyle lepiej, że balansowała z kąta w kąt, a w momencie, gdy wrócił pan domu, zmora przemykała właśnie przez bok swojego właściciela. Przeszła po nim, pozostawiając na skórze gęsią skórę i zeskoczyła tuż przy nogach, oplatając je puszystym ogonem.
WRÓCIŁ - poinformowała go koniecznie, choć nie było to coś, co zostało wypowiedziane ze szczególną euforią. Postawiła jednak uszy, gdy do jej nosa dotarła woń mięsa. O tym Wilczura informować już nie musiała - sam zwęszył zapach, który pojawił się w pomieszczeniu wcześniej, niż samo „danie”. Nie podniósł się jednak. Nawet na niego nie zerknął. Uparcie wpatrywał się w ścianę przed sobą, co jakiś czas przegryzając wewnętrzną stronę policzka albo wargi. Dopiero stuknięcie kolana o stół przełamało blokadę.
Ogon Shivy rozmył się, gdy Growlithe ruszył nogami. Podkulił je... i zrozumiał, że był to idiotyczny pomysł. Zdrętwiałe ciało od razu się odezwało. Zrobił jednak wszystko, aby się nie skrzywić, co w parze z jego otwartym charakterem było misją poziomu „hardcore”. Nie mógł przecież reszty życia przeleżeć na jednym boku w jakimś obskurnym pokoju. Chyba tylko ta myśl zmusiła go do zsunięcia stop na zimną podłogę. Odczekał moment, nim nie nabrał pewności, że się nie zachwieje i wreszcie dźwignął się do pionu. Nie podobał mu się moment, w którym poczuł zbyt dużą dysproporcję wagi. To tak, jakby wszystko od pasa w dół było lekkie i słabe, a cała reszta, obejmująca górną strefę, nagle zrobiła się okropnie ciężka i niewygodna.
Shiva przechyliła nieco łeb na bok, przyglądając się, jak zdrętwiałe palce wymordowanego wsuwają się w białe kosmyki. Faktycznie wyglądał jak ścierwo. Czarne wory pod oczami, pusty wzrok, powolne, mechaniczne ruchy i... cisza. Ten brak pyskowania, który był jego nieodłączonym elementem, wydawał się Shivie najbardziej zaskakujący. Nic już jednak nie mówiła. Zeskoczyła z materaca i szła obok niego, stawiając łapy równie wolno, jak sam Growlithe wolno stawiał kroki. Potrzebował chyba z miesiąca, żeby dojść do drugiego krzesła, na które dosłownie padł. Od razu zakleszczył palce po obu stronach mebla, jakby obawiał się, że zaraz z niego runie. Wilczyca usadowiła się tuż obok niego, kładąc wąski pysk na zabandażowanym udzie.
W końcu nie wytrzymała.
ODEZWIESZ SIĘ?
Growlithe podniósł niechętny wzrok na Zero.
Nie było opcji.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Żałował, że nie zabił tego gnoja, choć jeszcze wczoraj rano nie zareagowałby na te zaczepki, a jeśli już – mógłby zrzucić wszystko na niewyspanie. Teraz, chociaż zarwał całą noc, co było do niego niepodobne, a na domiar złego był obolały, powodem jego rozdrażnienia była ta cholerna niepewność. Widocznie podświadomość postarała się o to, żeby zamiast myśleć o tym, co będzie, gdy Growlithe się obudzi, zaprzątał sobie głowę szpetną mordą Ronny'ego i jego równie szpetnym, rekinim uśmiechem.
Szelest.
Noga, która dotychczas podrygiwała nerwowo, nagle zatrzymała się, jakby ten bezgłośny ruch miał przeszkadzać mu w dokładniejszym nasłuchiwaniu. Wszystko, czego wcześniej zapomniał, a o czym powinien pamiętać powróciło do niego miażdżącą falą. Nie potrafił oderwać rąk od twarzy, mimo że przez kilka godzin przekonywał samego siebie, że udawanie to pestka, gdy robiło się to przez tyle czasu. Rzecz w tym, że wtedy jeszcze miał coś do ukrycia, a kiedy wszystko wyszło na jaw, jego język nie chciał się już rozwiązać. W świetle dnia – może i słabo wdzierającego się do środka przez zakurzone okna, ale zawsze – czuł się jeszcze bardziej obnażony. Wiedział, że teraz wiele od niego zależało, ale jeszcze więcej zależało od białowłosego. Jednak on milczał, katując go wszechobecną ciszą i rodząc jeszcze więcej niepewności.
Powiedz mi. Co jest nie tak?
Wszystko, Leslie. Wszystko.
Pierwszy krok.
Liczył na chociaż jedno słowo. Nic z tego. Może przez to zaczął sądzić, że Syon właśnie zmierza do łazienki; że zaraz ubierze się i po prostu wyjdzie bez słowa, kiedy on dalej będzie tu siedział i, niczym małe dziecko, zasłaniające buźkę rękami, będzie udawał, że go nie ma. Jakby zasłanianie twarzy miało magiczne właściwości. Ale nie miało. Los był o tyle ironiczny, że chociaż anioł potrafił strzelać płomieniami z rąk, wciąż marny był z niego magik.
Drugi krok.
Może nie powinien się ruszać? Może właśnie o to chodziło? O to, by jakaś niewidzialna siła poddusiła go grubą obrożą i nie pozwoliła na żaden manewr, bo smycz była za krótka. Nie pozwalała też na odezwanie się, a chciał tylko wiedzieć, dlaczego to wszystko musiało wyglądać tak, a nie inaczej. Nie powiedział nic od wczoraj, odkąd się odwrócił.
Kolejny krok. I jeszcze jeden.
Zniszczona podłoga wydała z siebie charakterystyczny dźwięk sprzeciwu.
Jasnowłosy mimowolnie wstrzymał oddech, gdy zorientował się, że cała jego teoria runęła. Było zbyt głośno, by uznać, że właśnie się oddalał. Wręcz przeciwnie. Nieznośne łupanie w klatce piersiowej znów dało o sobie znać, a on wypuścił powietrze ustami, choć zabrakło tu nuty ulgi, którą powinien odczuć. W końcu O'Harleyh postanowił zostać. Jeszcze. Pewnie nie na długo.
Znowu krok.
Miał coraz mniej czasu.
Potarł rękami twarz, głównie skupiając się na przekrwionych od zmęczenia oczach, choć czerwona lewe białko już wczoraj straciło swoją zdrową barwę – tak samo jak skóra dookoła tego oka. Jego twarz przypominała nieudany eksperyment, krzyżujący skrzydlatego ze śliwką, a kiedy wreszcie odsunął ręce od policzków, cień pod prawym okiem wyjawił siedzącemu już przed nim wymordowanemu poziom jego zmęczenia. Vessare szybko przekonał się też, że nie był jedyny, choć – co dało się zauważyć – sam ociągał się z uniesieniem spojrzenia w oczy Wilczurowi. Chyba stracił to prawo.
A gdzie naturalność?
Ten natrętny pasożyt znów podgryzał go w środku, ale jasnowłosy zdołał powstrzymać się od niepożądanego skrzywienia, przez które zdradziłby, że widok chłopaka w tak kiepskim stanie zwyczajnie go ubódł. Nie chciałem, nawet nie próbował oszukiwać się, że to nie jego wina, ale jednocześnie był zły nie tylko na siebie. To on, Growlithe, powiedział, że to niczego nie zmienia, więc dlaczego sam temu przeczył? Wyglądał potwornie, nie odzywał się, a Cillian miał nieodparte wrażenie, że widzi kłódkę, która krępowała jego usta. W zachowanie spokoju włożył wiele wysiłku, ale palce jednej ręki odruchowo skuliły się, formując pięść, którą miał ochotę trzasnąć o blat. Nie chciał odzywać się pierwszy. Po zeszłej nocy należało mu się chociaż jedno słowo białowłosego, ale najwyraźniej skoro on to zaczął, musiał już kontynuować.
To dla ciebie ― rzucił, przesuwając talerz w jego stronę. Przynajmniej znalazł pretekst do oderwania od niego wzroku u skupienia go na króliczym udku. Nie podobał mu się sposób, w jaki na niego patrzył, choć póki co świetnie radził sobie z maskowaniem tego. Szkopuł tkwił w tym, że nie miał pojęcia, po jakim gruncie stąpa i czy powrót do w miarę opanowanego podejścia nie był drażniący po ich poważnej rozmowie. ― Niewiele i właściwie powinienem załatwić to wcześniej, ale mam nadzieję, że póki co wystarczy.
Masz zamiar gadać o zawartości talerza? To Desperacja. Tu cokolwiek na talerzu to świętość.
Miał zamiar mówić o czymkolwiek. Cisza go zabijała.
„Jak się czujesz?”
„Masz jakieś plany na dziś?”
...
DLACZEGO NIC NIE MÓWISZ?
Rzecz w tym, że ciężko mówić o czymkolwiek, gdy oczywiste pytania same pchały mu się na język. Noga znów drgnęła, ale w porę powstrzymał ją przed zapętlaniem się tej czynności.
Miałeś nie zachowywać się, jakby to coś zmieniało ― wymruczał pod nosem, nie będąc przekonanym czy dobrze robi, wyrzucając z siebie ten zalegający mu w gardle przekaz.
Ale zmienia. Wiesz o tym.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

// @Grow: miałem pisać na misji, ale Ev...

„Miałeś nie zachowywać się, jakby to coś zmieniało”.
Warknął.
- Słyszysz się w ogóle? Miałem? MIAŁEM? Nie przypominam sobie, żebym obiecywał ci coś takiego. – Trudno nie przyznać racji. - Poza tym, dla twojej wiadomości, to zmienia wszystko. No hej, masz mnie za dziwkę. Pieprzoną kurtyzanę, która rozłoży nogi nawet przed najlepszym kumplem. Bo przecież obaj dobrze wiemy, że proponuję się każdemu, co?
JEDEN GWÓŹDŹ, GROW...
Cmoknął rozeźlony. Nie było pewności, czy w ogóle usłyszał kpiarskie słowa Shivy, która pod nieobecność Shatarai najwidoczniej czuła się w obowiązku, aby podrasować swój charakter i ją zastąpić.
- Chciałeś mi oddać krew, hm? Dobrowolnie. – W oczach pojawiły się znajome kurwiki. - Mogłem cię tym osłabić, ale o to obaj byśmy się nie martwili. Co byś jednak zrobił, gdybym przegryzł tętnicę? Albo wypił za dużo? Mogłem cię zabić tu i teraz, a ty tylko dałbyś mi do tego pretekst, w postaci zwyczajnego pozwolenia. Aż tak mi ufasz? Poczekaj, może jeszcze chcesz powiedzieć, że traktujesz mnie poważnie? Świetnie. Wychodzi na to, że jesteś ode mnie bardzo zależny, podczas gdy ja wytoczyłem wokół siebie mur. Nie ufam ci, okłamuję, żartuję z twoich uczuć... co tam jeszcze wymyślisz? To beznadziejna granica, Vessare.
Z gardła białowłosego rozległo się kolejne, charakterystyczne warkniecie. Podniósł się nawet z krzesła, choć kolana trzęsły się pod ciężarem ciała.
- Dla sprostowania, bo i tak nie umiesz w porę ugryźć się w język. Ten poranek mógł przebiec w ciszy. Nie miałem zamiaru się odzywać. Nie, dopóki nie zacząłbyś roztrząsać sprawy. A ty – oczywiście – musiałeś to zrobić. Nie zauważyłeś, że coraz bardziej się pogrążasz? Cholerny hipokryta. – Skrzywił się z najwyższym wyrazem politowania. - Oh, jasne, wyjaśnijmy sobie klika nienaprostowanych spraw. Więc twierdzisz, że mówisz w innym języku, co? A może to wygląda inaczej? – Zrobił krok w bok. - Może to ty nie rozumiesz tego, co ja czuję? Zasłaniasz się cierpieniem i ubolewaniem nad tym, jakim katem jestem, bo „ty mnie” i tylko tyle. Przez myśl ci nawet nie przeszło, że to może wyglądać odwrotnie. Nie twierdzę, że bardziej czarująco i z większym smakiem, ale inaczej, niż to sobie nakreśliłeś.
Krok w przód.
Żałował, że odsunął się od krzesła, którego mógłby się złapać. Cały pokój poruszał się w takt bicia serca, jakby sam był jednym, wielkim, pulsującym organem.
- Jeśli tak bardzo lubisz podobne tragedie, zostań dramaturgiem. Wiesz, na czym się kopnąłeś, kochanie? – Pokręcił głową. W ton zaplątała się drobna nuta rozbawienia i już nawet można było myśleć, że się uśmiechnie. Zamiast tego wzruszył tylko kościstymi barkami. - Wcale nie na tym, że się zakochałeś. Zdarza się. Nie jestem z tego zadowolony. Ty pewnie też nie. – Krok. - To też nie wina tego, że się przyznałeś i się trochę posprzeczaliśmy, bo byłbym w stanie oddać ci się tu i teraz, choćbym wyszedł bardziej pokiereszowany z lochów. I na koniec; to nie wina twojego zachowania, decyzji, rozwiązań – z każdym kolejnym wymienionym punktem przesuwał bose stopy w kierunku Zero.
„... charakteru, wyglądu...”
Przybliżał się nieubłaganie, tnąc na kawałki dzielącą ich przestrzeń. I był zły. Znowu.
„rasy, płci...”
Tym sposobem wyminął wreszcie stół i dotarł do jasnowłosego. Nie czekał na jego reakcję. Nie dał mu też czasu na ucieczkę. Dłonie od razu ujęły jego twarz, nakierowując ją ku twarzy Growlithe'a. Zza nierówno ściętej, poczochranej grzywki spoglądały na Vessare'a poważne ślepia, lekko przymrużone i błyszczące, mimo tego, że nie miały skąd wyłapywać światła. - Spójrz wreszcie na mnie, nie na siebie, chrzaniony egoisto. Nie aprobujesz tego, jak żyję. Wiem. Rozumiem. Znoszę to. Ale bardziej łopatologicznie nie umiem ci już wyjaśnić, że moja zgoda, nie jest wyrazem litości wobec ciebie. Gdybym się litował, nie roztrząsałbym tematu... i w ogóle bym ci tego nie proponował. Naprawdę jesteś tak tępy, głuchy i ślepy? – Przesunął powoli kciukiem po jego policzku, ledwo muskając ciemniejsze zabarwienie pod okiem anioła. - Jesteś. Wiesz dlaczego? – Kolejne pytanie, na którego odpowiedź nie miał zamiaru czekać. - Bo wybraniasz się kwestią przyjaźni i tym, że nie skrzywdziłbyś mnie, tak jak... khm, reszta. Ale ja nie pozwoliłbym ci na nic, co byłoby wbrew mnie. – Był blisko. Zapewne według Leslie'ego – zdecydowanie za, bo ich nosy prawie się stykały, a oddechy łączyły. - Nie kocham cię – wycedził przez zaciśnięte zęby. - Nie dałeś mi czasu, żebym mógł zacząć, bo kiedy już wspaniałomyślnie postanowiłeś się przyznać, nagle uznałeś – puścił go. Wręcz odepchnął. - że jednak wcale mnie nie chcesz, bo wolisz dalej bawić się w Wertera. Też się boję twojego uczucia, wiesz? Ale może powinienem zacząć brać pod uwagę opcję, że jesteś taki sam jak ten bohater. Kochasz dla samej idei kochania. – Cofnął się, rozkładając ręce na boki. - Ale przecież nic się nie zmieniło. -  rzucił wręcz beznadziejnie lekkim tonem. Zaraz jednak powrócił do poprzedniej barwy. - Dla ciebie. Mój świat runął, Lassie, bo okazuje się, że masz mnie za śmiecia, który by się tobą bawił. Jestem dużym chłopcem, robię co chcę. Jeśli będę miał ochotę rozwalić łóżko, pieprząc się na nim z jakimś facetem, to to zrobię. Jeśli chciałbym cię okłamywać – zrobiłbym to. Teraz tylko zastanów się, czy przez te wszystkie lata byłbym skory do zniszczenia tego, co jest między nami, bo nagle zrobiło mi się ciebie żal. Czy gdyby mi na tobie nie zależało, dalej wybierałbym pewne opcje – prychnął.
Zaraz potem rozległ się cichy huk, gdy noga wymordowanego z impetem kopnęła brzeg stolika. Mebel podskoczył wystraszony i umilkł, najwidoczniej nie chcąc dalej robić hałasu, gdy i tak wokół było głośno. Białowłosy wsunął drżące palce we włosy z boku głowy i odgarnął je niedbale, przyglądając się tępo skrawkowi dywanu. Oddychał ciężej i... szczerze mówiąc, dopiero to zauważył.
- To nie tak, że chcę teraz, żebyśmy byli razem, bo jestem w stanie odwzajemnić twoje uczucia, ale do kurwy nędzy, kochasz mnie, a to zmienia wszystko, więc z łaski swojej, jakbyś choć raz mógł być szczery, a nie dalej udawać szczęśliwego...


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 11.02.15 20:01, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Słyszysz się w ogóle?”
Widocznie nie słyszał sobie zbyt dobrze, a słowa przyjaciela wręcz wrzynały mu się w uszy, ale jak na złość nie potrafił stać się na nie głuchy. Za to bycie niemym przychodziło mu bez większego wysiłku. Ciszą przyznawał mu rację. Rzeczywiście nie dostał żadnej obietnicy, ale dlaczego obiecanie tak błahej rzeczy miałoby być problematyczne.
„No hej, masz mnie za dziwkę.”
Nie mam ― spróbował się wtrącić, ale jego głos zabrzmiał zaskakująco cicho, by przebić się przez salwę słów Growlithe'a. Szczęki blondyna i tak zacisnęły się po tym na tyle mocno, by stracił chęć otwierania ust, by bardziej dobitnie zakomunikować mu, że się mylił. Powinien zostawić go w spokoju po tym, gdy sam wszystko spieprzył, ale możliwe, że gdyby pozwolił na przeciągające się milczenie i zaakceptował to, że musi żyć ze świadomością przyczynienia się do wpatrywania się w plecy kumpla, którymi powoli się do niego odwracał, już nigdy nie zdołałby do niego dotrzeć.
I tak źle, i tak niedobrze.
„Chciałeś mi oddać krew, hm? Dobrowolnie.”
To aż tak zaskakujące?
Jego twarz zupełnie straciła jakikolwiek wyraz, choć – na szczęście białowłosego – z tą drażniącą beznamiętnością wpatrywał się w brzeg talerza.
„Co byś jednak zrobił, gdybym przegryzł tętnicę?”
Wzruszył barkami. Bardziej dosadny mógł nie być. Oboje wiedzieli, że odpowiedź na to pytanie było równie oczywista, co stwierdzenie, że słońce świeci, choć w tej sytuacji Vessare nie powinien wychylać się ze swoją świadomością, że po prostu by zdechł. Nawet rozchylił usta, żeby odpowiedzieć mu na resztę zadanych pytań, ale spomiędzy warg nie wyrwał się choćby najcichszy pomruk. Cillian uniósł mętne spojrzenie na twarz przyjaciela i przeorał paznokciami drewnianą powierzchnię. Nie powinien zadawać aż tak durnych pytań. Oczywiście, że mu ufał. Nawet, gdyby to zaufanie okazało się niesłuszne, nie miałby nic przeciwko, wiedząc, że fizycznie pomoże to Wilczemu.
Chciał dobrze, a wyszło jak zwykle.
Znowu to cholerne uczucie. Przeklęta igła zatruta irytacją, która wbiła się głęboko w jego czaszkę. Ręce znowu zaczęły mu drżeć, choć miał wrażenie, że spazmy targają całym jego ciałem.
W ciszy? ― wycedził przez zaciśnięte zęby. ― I co? Myślisz, że miałbym to zaakceptować? Powiedziałem ci wszystko. Teraz mam znosić twoje milczenie? Jak długo „nie miałeś zamiaru się odzywać”? Skoro tak bardzo się mylę, wyprowadź mnie z błędu i powiedz, co czujesz.
Zamilkł, jego mina wyrażała już tylko rozgoryczenie. Przecież dał mu do zrozumienia wszystko, co powinien zrozumieć. Że nic się nie zmieni, że nie ma o tym nawet mowy, a teraz robił coś zupełnie sprzecznego. Zamiast zachować dawny dystans, podchodził jeszcze bliżej, nadszarpując nerwy jasnowłosego, które zbierał do kupy przez całą noc, a kiedy wreszcie mu się udało, znowu runęły, powracając do swojego poszatkowanego wydania.
„Wiesz, na czym się kopnąłeś, kochanie?”
Brew mu drgnęła. Kpina znów dawała mu się we znaki.
Nie nazywaj mnie tak.
Ale nie odezwał się ani słowem, pozwalając albinosowi na spokojne kontynuowanie wywodu, bo ostre spojrzenie dwukolorowych tęczówek pewnie i tak nie dało mu wystarczająco dużo do zrozumienia. Kiedy z kolei Grow znalazł się tuż obok, a skrzydlaty planował zaprotestować i odsunąć krzesło, ciepło rąk na policzkach skutecznie zbiło go z tropu, zamknęło usta i...
Łup.
Słyszysz? Szczur znowu się tłucze.
Spójrz na niego.
Gdyby to było takie proste. Wzrok znów błąkał się gdzieś po bokach, zanim odnalazł oczy wymordowanego, które przecież nie mogły umknąć żadnej uwadze. Nie z takiego bliska. Zacisnął usta w wąską linię, gdy oddech młodzieńca zaczął muskać jego twarz, sprawiając, że serce biło mu o wiele za szybko. Chyba miał mu trochę za złe, że boleśnie wykorzystywał swoją nową wiedzę przeciwko niemu. Skoro go kochał, to oczywiste, że trudno było mu zachować spokój, gdy puszczał z dymem bariery jego przestrzeni osobistej, a jeszcze trudniej było mu nie wstrzymywać oddechu, jakby nawet ta czynność miała przybliżyć go do białowłosego i sprawić, że milimetry odległości ograniczyłyby się do kompletnego minimum.
Odepchnięcie zabolało, ale poczuł też ulgę, gdy mógł wreszcie przesunąć paznokciami po jednym z policzków, jakby chciał zdrapać z niego pamiątkę po dotyku.
Nie mógł tego słuchać.
W którym momencie powiedziałem, że mam cię za śmiecia? Dla twojej wiadomości: nie mam. Może sam postaw się na chwilę w mojej sytuacji? „I tak nie będziesz nikim więcej, jak dobrym znajomym”. „Nie jestem zadowolony, że to mnie wybrałeś”. „Nie kocham cię”. Może nie są to sprawy, których nie byłem świadom już wcześniej, może nawet powinienem słyszeć to częściej, ale nie tylko twój świat się zawala. Jak mam się zachowywać, gdy dajesz mi to do zrozumienia? Nie. Jak mam się zachowywać, gdy dajesz mi do zrozumienia, że nie ma żadnej opcji przekroczenia granicy, za którą stoję, a potem mówisz coś zupełnie sprzecznego, dotykasz mnie, a ja... ― Co, Leslie? Dostaję jebanego świra. Reszta zdania utonęła w sfrustrowanym warkocie, którego nie stłumiła nawet przyciśnięta do ust ręka, którą chwilę później uderzył o blat z taką siłą, że natychmiastowo odczuł pulsujący ból. Huk był nieznośny i na pewno krzywdzący dla słuchu – nie tylko tego najwrażliwszego, bo Zero też się skrzywił, usiłując podciągnąć barki na wysokość uszu. ― Myślisz, że kto dał ci prawo, żeby mieszać mi w głowie?! ― podniósł głos do tego stopnia, że ostatnie słowa przyodziała wyraźniej słyszalna chrypa.
Sam mu je dałeś.
Zamknij się.
Nie rozumiem, Syon. ― Zmarszczył brwi, spojrzeniem wiercąc dziurę w stole, by po chwili z równą determinacją unieść je na białowłosego. ― Naprawdę myślisz, że mój świat nie runął? Wmawiasz mi, że nagle, gdy wszystko cię wydało, już cię nie chcę. Chcę, do cholery. Nie wiem czy jesteś w stanie pojąć, jak bardzo. Ale – spójrz – zjebałem wszystko głupim potknięciem, bo byłeś za blisko. Bo chciałem cię tylko... ― Blady i krzywy uśmiech na ułamek sekundy zagościł na jego ustach, gdy zahaczył wzrokiem o wargi Wilczura. ― Idiotyzm. Ale nie to jest teraz ważne. Wyobraź sobie, że przez kilka lat ― nawet nie ukrywał, że jego „choroba” trwała już bardzo długo ― wmawiasz sobie, że nie możesz czegoś mieć. Wszystkie znaki na to wskazują. Gdy to wszystko wreszcie wychodzi na jaw, nagle okazuje się, że po prostu wystarczyło poprosić albo dać znać już na samym początku, bo to żaden problem. ― Syknął i raz jeszcze trzasnął ręką o blat. Tym razem włożył w to mniej siły. ― Powiedziałeś, że zawsze sięgasz po to, czego chcesz. Nie tknąłeś mnie nawet palcem. I wiem, nie musisz powtarzać, że nie chciałeś tego robić ze wcześniej wspomnianych powodów. Może teraz jestem tchórzem, który nie korzysta z okazji. Ale dla jakiej idei ty jesteś w stanie oddać mi się tu i teraz? Zależy ci na mnie – w porządku. Nigdy nie twierdziłem, że w to nie wierzę. Twierdzisz, że na ciebie nie patrzę, ale prawda jest taka, że przez cały czas zastanawia mnie tylko to, co sam czujesz i czy robisz to dla siebie, a może tylko po to „by mnie uszczęśliwić”. Jeśli jesteś przekonany, że sam tego chcesz... ― Zerwał się z miejsca, niemalże wywracając krzesło, na którym dotychczas siedział i rozłożył ręce. ― Proszę bardzo, jestem cały twój ― nie powstrzymał poddenerwowanego tonu, a ramiona prędko opadły mu wzdłuż ciała, jakby w geście rezygnacji.
Przecież wiem, jak jest. Oboje wiemy.
Wiedział też to, że nie potrafił patrzeć na niego w tym stanie.
Jakby choć raz mógł być szczery, co?
Postawił jeden krok w stronę Syona i tyle wystarczyło, by znalazł się tuż obok. To były dla niego naprawdę długie i wlekące się niemiłosiernie sekundy. Chyba nawet sam nie był do końca przekonany, co chciał zrobić i co powinien zrobić. Uniósł ręce, mając wrażenie, że siłuje się z jakimś ogromnym ciężarem, na który musi uważań, bo jeśli go upuści, zmiażdży nogi nie tylko sobie, ale i białowłosemu. Czuł się nieswojo, gdy wreszcie objął Wilczura na wysokości barków, a wszystko dlatego, że gdy przyciągnął go do siebie bliżej, miał wrażenie, że bardziej obnażony być nie może. Cienki materiał narzuconej rano koszulki pewnie nijak zagłuszał nieznośne łomotanie.
Właśnie dlatego nie masz podstaw, żeby twierdzić, że nie daję ci czasu.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Oho. On naprawdę był głupi. Naprawdę niczego nie rozumiał. Naprawdę nie potrafił spojrzeć na to z szerszej perspektywy, a Growlithe nie miał cierpliwości, aby tłumaczyć mu swój punkt widzenia.  Dzieliła ich spora różnica zdań, ale przede wszystkim - gigantyczna różnica charakterów. On nie dawał mu żadnej opcji przekroczenia tej granicy? Żadnej? Gdyby nie ciekawość co do dalszych słów Cilliana, pewnie już dawno wyszedłby z jego pokoju, pozostawiając w powietrzu ciężki niesmak.
„Myślisz, że kto dał ci prawo, żeby mieszać mi w głowie?!”
Te trzaski. Huki. Czuły słuch wymordowanego niemalże katował jego uszy. Najchętniej przykryłby je dłońmi, zacisnął zęby, zamknął powieki, skulił się... ale pozostawała jeszcze sprawa dumy, a ta nie pozwalała mu na nic więcej, niż drobne drgnięcie ramion, gdy pięść anioła z impetem uderzyła o nieszczęsny stół.
Ty mi dałeś prawo.
Był tego tak pewien, że najchętniej wypowiedziałby te słowa na głos. Ale nie. On znów postanowił milczeć, bez przerwy wpatrując się w jego twarz, a jeśli była możliwość - w oczy.
„Nie rozumiem, Syon”.
Właśnie widzę.
Growlithe'owi naprawdę ciężko było obchodzić się z nim jak z jajkiem, choć niewątpliwie złagodziłoby to sytuację.
„Naprawdę myślisz, że mój świat nie runął?”
Naprawdę myślisz, że bym tak myślał?
- Nie myślę tak – przyznał bez ceregieli. - To ty tak mówisz. „Nic się nie stało”. Powtarzasz to głupie zdanie jak mantrę, tak jakby to miało ci pomóc. Nie przykleisz do tego łatki z napisem „prawda” tylko dlatego, że zaczniesz wielokrotnie wypowiadać kłamstwo. Stało się, Lassie. Stało i to pieprzenie dużo. Na tyle sporo, że nie możesz tego na odwal zmieść pod dywan, bo się nawzajem pozabijamy o ilość odsuniętych na bok śmieci. Powinieneś wziąć wdech i podejść do tego mniej szczeniacko.
NAPRAWDĘ, JACE? NAPRAWDĘ?
Morda.
JESTEŚ OSTATNIĄ OSOBĄ, KTÓRA POWINNA MÓWIĆ TE SŁOWA.
Ale jestem też pierwszą, która może odgryźć ci łeb.
Shiva obrzuciła go nieprzychylnym spojrzeniem, ale już się nie odezwała. Sama wsłuchiwała się w słowa jasnowłosego i to na nim skupiła przeszywające spojrzenie. Wpatrywała się w niego bez chwili wytchnienia, równie intensywnie, jak robił to Growlithe.
„Bo chciałem cię tylko...”
Właśnie. Tylko. To nie było nic wielkiego. Oczywiście, nie pozwalał na to wszystkim, nawet jeśli ostatecznie wpuszczał ich do swojego łóżka, ale Vessare miał przewagę nad „klientami”, choć - jak widać - od lat wmawiał sobie, że jest trzy kroki za nimi. Niedorzeczność. Kretynizm.
„Idiotyzm”.
Tak. To też.
Niewątpliwie białowłosy powinien go rozumieć, skoro sam czuł na szyi ciężar niewidzialnej obroży, świadczącej o tym, że już do kogoś należy. A jednak. Burzliwy charakter i ogólny zarys sytuacji nie pozwalał mu na obiektywniejsze przyjrzenie się sprawie. Czy był zły? Był. Wściekły? Jasne. Wkurwiony? Kurewsko. Bo to, co różniło ich relację, od relacji Growlithe'a z Nathanielem było nieporównywalne. I tylko dlatego nie kwalifikował się do tej samej ligi. Dlatego też sam nie czuł się źle, kiedy wypowiadał słowa, które przecież mógłby sam usłyszeć, zamieniając się z Zero miejscami.
Pech. Tym razem padło na Vessare'a.
A o odwrocie ról nie było mowy.
Choć ciężko było słuchać o tym, że to trwało już parę lat, wymordowany kodował informacje, niektóre odkładając na późniejszy termin. Musieli sporo sobie wyjaśnić. Tak dużo, że najchętniej wytyczyłby daty, bo przedyskutowanie tego na jednym czy dwóch spotkaniach zdecydowanie nie leżało w ich możliwościach.
„Proszę bardzo, jestem cały twój”.
Chciał coś powiedzieć. Uchylał już nawet usta, ale zamiast słów spomiędzy nich wyrwał się tylko pomruk zaskoczenia. Zresztą... prędko stłumiony. Potrzebował chwili, aby odzyskać władzę w ciele. W porządku. Niech będzie. Tego wymagał od Zero, hm? Chciał szczerości i do niej go zmuszał. W takim razie tym bardziej powinien dotrzymywać słowa.
Dostałeś swoją szczerość, Grow?
To działaj.
Materiał koszulki pogniótł się pod palcami wymordowanego, gdy wreszcie dotknął jego pleców. Z nosem wtulonym w bark wyższego chłopaka spoglądał ponad jego ramieniem na ścianę pokoju, niewiele mogąc teraz z siebie wykrztusić.
I CO? – zapytała Shiva, przyglądając się z boku. Bez wyrazu. Bez emocji. Zwykły, bezczelny posąg, naruszający cudzą prywatność. JAK TO JEST?
Dziwnie.
ŹLE?
Lewa brew drgnęła.
Po prostu dziwnie – uściślił na odczepnego, powoli przymykając oczy.
To z pewnością nie było czymś, co kiedykolwiek planował.
„Nie kocham cię”.
„Nie jestem z tego zadowolony”.
„Jesteś tylko dobrym znajomym”.
Nic więcej i właśnie dlatego takie sytuacje nie powinny mieć miejsca. Growlithe niemalże słyszał swój suchy, beznadziejnie pewny siebie głos przeszłości. Dobrze wiedział, jak to jest usłyszeć lodowatą odpowiedź, gdy wewnątrz ciało płonęło i dlatego właśnie nie dotknęła go skrucha. Nie czuł litości wobec siebie, więc dlaczego miałby ją czuć wobec Leslie'ego? Właśnie. Zdecydowanie obaj o tym wiedzieli, choć Growlithe słysząc cichy chichot Shivy, dodatkowo czuł się równie obnażony co Zero – a tego już nie obejmował scenariusz.
Westchnął cicho, owiewając gorącym powietrzem ramię stróża. Czuł jego zapach i ciepło, ale nie to szczególnie przykuło jego uwagę. Leslie mógł wkrótce poczuć, jak dłonie Growlithe'a puszczają jego koszulkę i sekundę później jedna z nich ledwo wyczuwalnie przemyka na pierś anioła. Białowłosy odsunął się od niego na nieznaczną odległość, by móc wpuścić rękę między nich. Uchylił powieki, kierując wzrok na palce, pod którymi waliło serce. Przez tkaninę wyczuwał uderzenia, nawet jeśli tylko muskał opuszkami to miejsce.
- Nie wierzę – wykrztusił rozbawiony, podnosząc spojrzenie na twarz Vessare'a. - Mimo tylu lat nadal się denerwujesz. – Ostatnie słowo zostało ubarwione cieniem uśmiechu. Kącik ust drgnął mu zadziornie ku górze, gdy wspinał się na palce. Nie lubił tej różnicy wzrostu, który teraz – na domiar złego – z góry ustalał, kto byłby stroną dominującą. Mimo tej szybkiej i krótkiej myśli, jaka przebiegła przez jego głowę, oparł rękę o jego bark, a drugą lekko musnął policzek anioła, znów pozwalając sobie na przekroczenie umownej linii. - Chodź. - Daleko było temu do rozkazu, ale nikt nie nazwałby tego prośbą. Może było to czymś pomiędzy, co tylko Wilczur potrafił wyczarować i co tylko dzięki jego osobie pozostawiało u rozmówcy mieszankę gorzkiego i słodkiego smaku. Wraz z tym słowem przysunął się jeszcze bliżej, przykładając szorstkie wargi do szyi przyjaciela. Leslie mógł poczuć wpierw zęby, które niegroźnie otarły się o skórę, a potem ciepłe usta, które pozostały tam tak długo, aż nie pozostawiły po sobie znaku.
JAK ON SIĘ POKAŻE NA MIEŚCIE?
Teraz Kat się odpierdoli.
Stanął na piętach i krytycznie zerknął na malinkę, jakby do ostatniej chwili zastanawiał się, czy powinien zrobić coś jeszcze. W końcu podniósł ponownie wzrok na Vessare'a, wręcz rzucając mu jakieś niematerialne, niewypowiedziane nigdy wyzwanie.
- Daj mi tydzień, żebym się wykurował... wtedy zdziałamy więcej.
I znów ciężko było uznać, czy była to obietnica, czy groźba. Po tym wyplątał się z jego objęć, ale nie odszedł zbyt daleko. Nie mógł... a przynajmniej nie powinien, jeśli chciał zachować godność. Opierał palce na ramieniu anioła, przekładając na niego pewien procent swojego ciężaru.
- I jeszcze jedno, Lassie. - Oh. Jeszcze jedno „jeszcze jedno”? Wymordowany nie krył się z tym, że ciężko mu było ustać na nogach. Chociażby przez minę, która prędko z uśmiechu przemieniła się w krzywy grymas człowieka, który dopiero co dostał pogrzebaczem w potylicę. - W sumie jednak dwa punkty. Po pierwsze: mogę dostać jakieś spodnie? - To było bardzo ważne, ponieważ im dłużej stał w samej koszuli, tym bardziej czuł się jak kretyn z mangi dla nastoletnich yaoistek. Niestety. Tutaj nie było miejsca na kawaii uke. Zaraz jednak odczekał jeszcze moment, jakby specjalnie chciał zrobić dramatyczną przerwę. Po tym odwrócił głowę nieco na bok, odbiegając spojrzeniem od Vessare'a jak najdalej. - Po drugie Jace.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Słyszysz? Nie zamieciesz tego pod dywan.
Jakby już teraz tego nie wiedział. Kłamstwo od zawsze miało krótkie nogi, a tę szopkę ciągnął już wyjątkowo długo. W końcu wszystko musiało wyjść na jaw. Vessare naprawdę był w stanie mu się nie narzucać, jak robił to dotychczas. Próbowałby ułożyć wszystko tak, by znów było jak dawniej, ale nie miał w sobie tyle zaparcia, by zrobić to samodzielnie. Był pewien, że gdyby przy ich następnym spotkaniu – gdyby już negatywne emocje opadły – potrafiłby zachowywać się w sposób, w który skutecznie odwiódłby ich od tego tematu, jakby nigdy wcześniej nie miał miejsca.
To nie jest szczeniackie podejście ― zaoponował tonem, który prawdopodobnie nie miał zbyt wielkiej siły przebicia. A może starał się przekonać samego siebie, że postępuje słusznie? Możliwe też, że z premedytacją wolał nie uniknąć dzielenia się swoją wersją wydarzeń. Kąciki jego ust na krótką chwilę uformowały krzywy wyraz niezadowolenia, a spojrzenie opadło ciężko na brudną podłogę, choć to nie ona była winowajcą. Wszystkie wytłumaczenia tego postępowania zalegały mu w gardle i mnożyły się, pęczniejąc w duszącą gulę. Znów miał wrażenie, że słowa, które wypowiedziałby na głos, zraniłyby go jeszcze bardziej.
Gdzie jest haczyk?
I dlaczego, do cholery, nadal się nad nim znęcał?
Jasnowłosy wciągnął powietrze przez lekko rozchylone wargi. Ten cichy dźwięk na krótką chwilę całkiem wypełnił pomieszczenie, zanim uniósł spojrzenie na białowłosego. Próbował doszukać się na jego twarzy czegoś, co choćby w nieznacznym stopniu dało mu do zrozumienia, dlaczego ciągle naciskał.
Wiem, że się stało. Ale co z tym zrobisz? ― Właśnie: co? Na dobrą sprawę nie musiał robić nic. Anioł dawał mu multum możliwości, które pozwalały na zapomnienie o dzisiejszej nocy i poranku. Przygaszone spojrzenie jasno informowało, że nie czekał na odpowiedź, ale błysnęła w nim jakaś błagalna iskra, za pośrednictwem której bez słów chciał wyrazić, że nie chce żadnej nadziei, ponieważ najgorszym, co mógł w tej chwili zrobić, było mu ją dawać.
A robił to cały czas.
Głupie, co, Lassie?
Idiotyczne wręcz. Szczególnie wtedy, gdy pieprzona frustracja rozsadzała go od środka, a on mógł tylko zacisnąć drżące w palce w pięść, by szybko spostrzec się, że coś, co próbował złapać w ogóle nie istniało. A przynajmniej nie istniało dla niego na stałe. A to jego uparcie chciał mieć.
Tyle tylko mógł przekazać tym jednym uściskiem.
Growlithe nie był jedynym, który czuł się z tym dziwnie, jednak w przypadku blondyna wyraźnie dało się odczuć, że było mu z tym nieswojo. Gest wydawał się mechaniczny, ale jeżeli przebywało się w jego towarzystwie wystarczająco długo, miało się świadomość, że najdrobniejsze przejawy wylewności zawsze sprawiały mu jakiś nieopisany kłopot, ale zdecydowanie rezerwował swoje ciepło dla specjalnych osób. Chciał być z nim w pełni szczery, ale przełamanie tej niewidzialnej bariery, którą stawiał sobie przez lata, nie było aż takie proste, jak mu się to wydawało. Niepewność miała tu sporą zasługę. Nie był w stanie przewidzieć, co zrobi białowłosy, ale główny scenariusz zakładał natychmiastowe odepchnięcie, świadczące o tym, że jego przyjaciel jednak nie chciał go w granicy swojej przestrzeni osobistej. Bo nic nie rozumiał, bo ciągle coś zarzucał, bo nie potrafił nawet określić, czego dokładnie chce.
„Nic, Syon” – chciał sam udzielić najbardziej prawdopodobnej odpowiedzi na przed chwilą zadane pytanie, ale nie potrafił wydusić z siebie słowa, gdy jego prognozowanie przyniosło odwrotne skutki. Myślał, że ciepło Wilczura szybo pozostanie dla niego wspomnieniem, ale to nasilało się coraz bardziej, im dłużej się nie odsuwał. Jasnowłosy miał ochotę odchylić głowę, by przyjrzeć się temu z nieco szerszej perspektywy, ale kark jak na złość odmówił mu posłuszeństwa. Wolał nie upewniać się, czy to działo się naprawdę. Natychmiast poczuł miłe łaskotanie miękkich włosów na twarzy, a jego ramiona już pewniej otuliły wymordowanego. Jeszcze ułamek sekundy przed tym wierzył, że jeśli to zrobi, chłopak po prostu rozpłynie się w powietrzu, a on ocknie się i nadal będzie tkwił z dupskiem na krześle, wpatrując się tępo w rozeźlonego kumpla, sztyletującego go ostrym spojrzeniem. Aż dziw, że nic takiego nie nastąpiło.
Wrócił na ziemię, wówczas gdy Growlithe poruszył się. Wtedy też od razu rozluźnił uścisk i wyprostował się, odchrząkając cicho, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że robił coś niestosownego. Ręce zamiast wypuścić chłopaka, zsunęły się niżej, znajdując oparcie nad jego biodrami. Przyłapał się też na tym, że mimo faktu, iż ta bliskość mu ciążyła, był z niej zadowolony, jednak nawet najmniejszy cień na jego twarzy nie ośmielił się tego zakomunikować. I dobrze – na tym etapie nic nie było pewne. Drgnął ledwo zauważalnie, gdy palce zaczęły białowłosego zaczęły mknąć po jego torsie i zatrzymały się tam, gdzie teraz nie powinno ich być. Zdawał sobie sprawę, że w tym położeniu już nic nie miało szans umknąć uwadze przyjaciela.
„Nie wierzę.”
Ja jeszcze bardziej. O to też będziemy się sprzeczać?
Nie denerwuję się ― rzucił, nie mijając się z prawdą. To twoja wina, przemknęło mu przez myśl, gdy zakreślał szeroki łuk spojrzeniem, zanim wreszcie obarczył Syona tym niemym wyrzutem. Nie na wszystko dało się znaleźć złoty środek, a już na pewno nie na to, jak na niego reagował.
Czy aby na pewno, Zero?
Zwykle odsuwał się jak poparzony, ale tym razem, gdy dłoń Wilczura musnęła jego policzek, przechylił głowę w jej stronę, jakby jakaś niewidzialna siła ciągnęła go do tego delikatnego dotyku. Musiał być naprawdę zmęczony.
„Chodź.”
Hmm? ― wyrwało się mrukliwie z jego gardła.
Odpowiedź nadeszła na tyle szybko, że nie zdążył się przed nią obronić. Uczucie szorstkich warg na skórze było zupełnie inne od łaskoczącego ciepła oddechu – właśnie dlatego to doznanie stało się dla niego bardziej wyraźne. Potrafił doskonale wyobrazić sobie...
Niczego sobie nie wyobrażaj.
... co czułby, gdyby nocna próba zakończyła się powodzeniem. Jednocześnie powinien mieć mu za złe, że tak bezczelnie przyspieszał bieg czasu, który dawał mu na zastanowienie. Jakaś jego część próbowała przekonać go, żeby się odsunął, ale druga – i pewnie ta mniej rozsądna – nie chciała, żeby się oddalał. Idąc za głosem tej drugiej, zacisnął mocniej dłonie na materiale pożyczonej mu koszuli, tak na wszelki wypadek, gdyby przyszło mu na myśl, żeby się odsunąć. Wiedział jak to się skończy, ale byłby gołosłowny, gdyby wyraził swoje niezadowolenie z tej niezrozumiałej formy oznaczania go, bo jeszcze chwilę temu sam zarzekał się, że jest cały jego. Teraz dosłowność tych słów została przypieczętowana. Dopiero, gdy Wilczur odsunął się, jasnowłosy zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo spięły się jego mięśnie, ale przede wszystkim skupił się na pulsującej jeszcze pamiątce na jego szyi. Wiedział, co zobaczy, gdy spojrzy w lustro.
„Daj mi tydzień, żebym się wykurował... wtedy zdziałamy więcej.”
Palce anioła niechętnie odczepiły się od koszuli. Niemniej jednak rozumiał i wiedział, że jeśli będzie trzeba, da mu nawet miesiąc albo dwa. Może nawet rok. Nigdzie się nie wybierał. W milczeniu przysunął rękę do podbródka levelu E i uniósł go nieznacznie, zaczepiając wzrok o popękane wargi. Niezależnie od tego, jak wielką ochotę miał przysunąć się do nich raz jeszcze – i tym razem zakończyć tę akcję sukcesem – ograniczył się do oczywistego przesunięcia opuszką kciuka po dolnej wardze białowłosego. Już i tak zabrnął za daleko.
Więc lepiej uważaj na siebie przez tydzień ― odparł z ledwo wyczuwalną nutą wymowności, gdy wreszcie przestał traktować jego usta motylim wręcz dotykiem. I tak nie będziesz.Możesz zacząć od teraz.  Usiądź. ― Podparł jego przedramię swoim, zakleszczając palce w okolicy jego łokcia. Kiedy tak napierał na niego swoim ciężarem, trudno było nie wyczuć, że ledwo trzymał się na nogach.
„I jeszcze jedno, Lassie.”
Już zamierzał przysunąć się bliżej, by pomóc mu pokonać te kilka kroków w stronę krzesła, ale albinos skutecznie go powstrzymał. Chciał usłyszeć go dokładnie, bez obawy o to, że jakaś skrzypiąca deska postanowi wciąć mu się w połowie zdania – już szczególnie, gdy z jednej sprawy nagle zrobiły się dwie.
Jasne ― odpowiedź na pytanie padła automatycznie, a drobne drgnięcie kącika ust było oznaką pojawienia się w jego głowie nieprzyjemnej myśli. Nie ma opcji, żeby wypuścił go stąd bez spodni, kiedy aktualnie sam toczył wewnętrzną walkę, by nie spojrzeń w dół. Tak na dobrą sprawę nie chciał wypuszczać go w ogóle, widząc, w jak beznadziejnym był stanie. ― A druga sprawa?
Cisza.
Miał złe przeczucia, gdy uciekał od niego wzrokiem. Choć złe nie było tu odpowiednim określeniem. O ile sprawa spodni wydawała mu się małostkowa i dość oczywista, tak zauważył, że najważniejsze było dopiero przed nim. Przez te kilka dłużących się sekund był doskonałym przykładem kogoś, kto postanowił stać się personifikacją słuchu i wzroku. I...
Jace? ― Uniósł brwi, w myślach już starając się dociec, co Wilczy chciał mu przekazać. Opcji nie było zbyt wiele, ale nim w ogóle odważył się zadać drugie pytanie, jego wargi tylko rozchyliły się, nie mogąc wypuścić zza siebie żadnego słowa. Wiele myśli tłoczyło się w jego głowie, ale przede wszystkim zastanawiało go, dlaczego akurat teraz. Sam fakt ukrywania się nie był dla niego niczym nadzwyczajnym, skoro sam robił to na co dzień, ale nigdy nie spodziewał się, że w zamian za to będzie musiał oddać serce.
Czy był zły? Nie.
Rzecz w tym, że nie miał do końca pojęcia, jak zachować się w tej sytuacji. Był zaskoczony, ale i zawiedziony tym, że uświadamiał mu, jak niewiele o nim wie akurat teraz. Gdzieś w środku poczuł też ulgę, gdy jakaś – może niewielka – przeszkoda została pokonana.
To twoje imię? ― Mimo że próbował się upewnić, pytanie za wszelką cenę starało się być twierdzeniem. Zero sam z siebie pokiwał ledwo widocznie głową, przez moment spoglądając z ukosa gdzieś w bok, jakby tym samym usiłował pozbierać myśli. Coś zakuło go w środku, ale mimo tego wymusił na Wilczurze wycofanie się w stronę krzesła. Zamierzał puścić go dopiero po upewnieniu się, że wyląduje na nim bezpiecznie.  ― W porządku. Podoba mi się. ― I to wszystko? ― Jest jeszcze coś, co powinienem wiedzieć? Mam nadzieję, że nie mówisz mi tego, bo sądzisz, że to cokolwiek zmieni, gdy zorientuję się, że niewiele o tobie wiem. Żałuję jedynie tego, że nie byłem bardziej dociekliwy. Pewnie mam sporo do nadrobienia... ― Wypuścił powietrze ustami, robiąc krótką pauzę. Jednak mimo tej przepełnionej rezygnacją reakcji, spojrzeniu, którym go obdarował, nie zabrało determinacji. Przykucnął obok stołu i oparł o niego przedramiona. Nie wiadomo czy z premedytacją szturchnął łokciem talerz z mięsem, przypominając o jego istnieniu. Może najpierw powinien poprosić go, żeby zjadł? ― Jace.
A co ze spodniami?
Poczekają.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie odsunął się. Posłusznie (jak nie on) pozwolił, by Zero zadarł jego głowę ciut wyżej. Niewyraźne, rozbiegane spojrzenie błądziło gdzieś od ust, po oczy anioła, by zaraz ponownie zjechać na jego policzek i z powrotem. Miał na siebie uważać?
- Oczywiście. Przecież nie obiecałbym ci zepsutego... - „towaru” zaplątało się gdzieś w powietrzu, gdy Growlithe mrużył oczy. To złe słowo. - ... wieczoru.
Zaraz po tym opuścił niżej głowę i przeniósł resztę ciężaru na Zero, niemo mianując go swoim prywatnym stojakiem. Jeśli było coś, czego nienawidził teraz bardziej od CATS, z pewnością była to ta jawna bezsilność w nogach. Gdyby go teraz zaatakowano, nie potrafiłby zrobić dobrego uniku. Równowaga prędko zostałaby złamana, a on upadłby na podłogę, tłukąc sobie kolana. Nie był zresztą przyzwyczajony do okazywania jakichkolwiek słabości, bo Desperacja nauczyła go, że najmniejsze odsłonięcie może być wystarczająco ogromne, by wykorzystał je wróg. To była prawdopodobnie pierwsza i ostatnia sytuacja, w której jawnie obnażył się przed kimkolwiek. Westchnął warkliwie, zaciskając szczęki, aż poczuł twardy ból w okolicach żuchwy. Palce zacisnęły się mocniej na ramieniu anioła, gdy zrobił pierwszy krok w stronę krzesła.
„To twoje imię?”
- Na to wychodzi.
Usiadł.
„W porządku. Podoba mi się”.
Białowłosy wzruszył barkami.
- No to tobie pierwszemu.
Ciężko, co?
Spojrzał na niego z lekkim sceptycyzmem. Czasami tak było, że najprostsze słowa wcale nie były najłatwiejsze w wymowie.
- Jasne, że nie mówię tego dlatego.
WIĘC DLACZEGO?
Świetne pytanie. Nawet miło byłoby samemu znać na nie odpowiedź.
- Uznałem, że możesz wiedzieć. Jeśli nie usłyszałbyś tego ode mnie, nie usłyszałbyś od nikogo. Wszystkie papiery, akta i inne cuda-wianki zniknęły wraz z apokalipsą z 2012. – Wtedy też zniknęli wszyscy ci, którzy cokolwiek by wiedzieli. Ale tego już nie dodał. Tego się nie dodaje. To jest. Pozostaje między wersami dla tych, którzy potrafią to odczytywać i Growlithe cicho liczył na to, że Zero był świadom, jaka masa wtedy zginęła. Bo to już nie byli „ludzie”. To była właśnie masa.
„Pewnie mam sporo do nadrobienia...”
Może.
„...Jace”.
Usta wymordowanego mimowolnie się skrzywiły.
- Przestań. Jonathan to człowiek, który już umarł. Nie chcę bezcześcić imienia zmarłego własną osobą.Nawet jeżeli to ja nim byłem. Niemalże to wywarczał, choć z całej siły starał się nie narobić większego bałaganu. Nie mógł być zły na Zero. Jeśli choć w niewielkim procencie reagował na informacje o „ukochanym” tak, jak robił to Growlithe... cóż. W tym wypadku Grow zdecydowanie go rozumiał. To jednak nadal nie niwelowało zirytowania, jakie dosięgnęło go ścinającym z nóg ciosem. Sam nie wymawiał tego imienia nawet w myślach od wielu lat, a usłyszenie go z ust kogoś innego, kogoś, kto nie był związany z „tamtym” życiem, wydawało mu się nienaturalne. Jak ingerowanie w sprawy, które nie dotyczyły jego rasy. To były już kwestie boskie, by łączyć dwie świadomości. Growlithe się na to nie pisał. Zostawił tamtą osobę, ten charakter, wspomnienia i przyzwyczajenia i narodził się na nowo. Brwi zmarszczyły się nad gniewnie przymrużonymi ślepiami, gdy Growlithe przylegał zmęczonymi plecami do oparcia krzesła. - Nie myśl, że jeśli ci je zdradziłem, masz prawo go używać. Bo nie masz. Rozumiemy się?
Shiva pokręciła łbem. Niemalże z politowaniem. Znała Jace'a. Wiedziała więc, jak Growlithe reagował na każdą wzmiankę o osobie, którą był przed wieloma wiekami; która różniła się od niego do tego stopnia, że mogliby stać się ogniem i wodą. Nie spodziewała się jednak tak nerwowej reakcji ze strony właściciela.
DENERWUJE CIĘ? – zagadnęła mimowolnie, przekręcając pysk o ponad dziewięćdziesiąt stopni. Jej długi jęzor co rusz oblizywał pysk. TO MIAŁA BYĆ TAKA U R O C Z A MIŁOŚĆ, JACE.
Chłopak przyłożył palce do skroni, zaczynając ją rozmasowywać.
- Może kiedyś, Zero – huknął pod nosem, czując natrętne pulsowanie. Uspokój się, uspokój się, uspokój się... Wtedy pójdą. Wtedy te wszystkie, nachalne głosy ucichną, jakby zmiótł je jednym pociągnięciem za spust. - Kiedyś może ci o nim opowiem.
Shiva zarechotała pod nosem, podnosząc się i przemykając do Zero. Otarła się pyskiem o jego udo, wsuwając nos pod materiał jego koszulki. Była tą denerwującą personifikacją bariery, jaka pojawiała się między Growlithe'em a Leslie'em wtedy, gdy jeden z nich znów chciał coś zataić. Białowłosy powoli odsunął dłoń do pokiereszowanej twarzy i uśmiechnął się słabo. Przez jego wargi przemknął lekki cynizm.
- Ten twój przejaw troski - wymruczał w końcu niskim, gardłowym tonem, przemykając na moment po talerzu z jedzeniem. - Nie chcę. Skoro lubisz sytuacje, w których ktoś sam je przy kimś innym, to droga wolna. Ty to zjedz. Niech role się odwrócą. Ja się na to nie piszę. Nie znoszę, gdy się o mnie martwisz. Wtedy zawsze pojawia się głupia myśl, że faktycznie masz ku temu powód.
A nie miał.
Prawo Desperacji nie obejmowało litości dla kogokolwiek. I Growlithe z tym prawem się zgadzał. Robienie z niego słabszej jednostki godziło w dumę Wilczura nie tylko jako przywódcy DOGS, ale jako postaci okrytej pewną sławą. Dobrą, złą...to nieistotne. Nie chciał nawet myśleć, jak by się czuł, gdyby wyszło na jaw, że ktoś się nim opiekował, bo sam nie był w stanie się sobą zająć. Już i tak przetrwał dość upokorzeń.
- Mówiłeś, że idziesz do miasta - zaczął nowy temat, jakby poprzedni został zamknięty na amen tylko dlatego, że on tak chciał. - Pójdziesz ze mną drogą, jaką szłoby się do Przyszłości? Możemy się rozdzielić przy lesie. Stamtąd to już rzut beretem do baru, a muszę się tam wybrać jak najszybciej. Tylko... - Odchrząknął znacząco. - Spodnie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach