Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 6 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Go down

To koniec, nikt nie przyjdzie.
Myśl była tak mroczna, że rudowłosa nie chciała jej przyjąć do wiadomości. Nadal trzymała w dłoni kawał żelastwa i okładała nim robotyczne ramię, które najwyraźniej nie reagowało na tego typu impuls. Za chwile będzie po wszystkim. Byle szybko.
Co ty robisz?!
Automatycznie obróciła głowę w stronę drzwi, zaprzestając atakowania przeciwnika. Na chwilę, nawet całkiem długą jak dla niej, bo kula, która wyleciała z rewolweru w towarzystwie głośnego huku wydawała się lecieć w zwolnionym tempie. Taihen nie miała problemu by policzyć swoje oddechy. Jeden. Brawo, rudzielcu. Przynajmniej zyskała chwilę. I nadal żyła. Cholera, nadal jej nie zjadła ta kupa żelastwa.
Gdy tylko robot zamarł, cofnęła uwolnioną nogę i zaczęła się cofać do wyjścia. Na czworaka, żeby było szybciej. Niestety, zapomniała o jednej z najistotniejszych rzeczy. Nigdy, ale to nigdy nie odwracaj się tyłem do przeciwnika. Nawet jeśli wydaje się już martwy. Pożałowała, gdy pierwszy cios spadł na jej plecy, a jej ciało rozłożyło się na brudnej posadzce. Poczuła przy twarzy coś lepkiego, zapewne krew. Oby tylko nie jej własną.
Kolejny cios w plecy. Krzyknęła z bólu, zmieszanego z wściekłością. Wbiła paznokcie w posadzkę i spróbowała ruszyć dalej przed siebie. Wyjście, już niedaleko. Nie mógł jej zbyt daleko wciągnąć. Patrzyła z utęsknieniem na jasną szparę, która wskazywała drzwi.
Kolejny cios. Znów się rozpłaszczyła. Cios w nerki nigdy nie jest przyjemny. Odbiera dech, paraliżuje na moment. Zacisnęła mocno zęby, żeby przypadkiem nie odgryźć sobie języka. Tę okazję wykorzystał znów robot by obić jej nogi. Krzyknęła po raz kolejny, zmuszając obolałe ciało do czołgania się.
Właśnie wtedy rozbłysło światło. I rozbrzmiał wrzask. To dało kobiecie kopa by poderwać się z ziemi i ruszyć biegiem. Niemal dopadła drzwi, gdy dostrzegła jeszcze jedną sylwetkę. To pewnie ten, co strzelał do robota. I najwyraźniej miał problemy. Gdy włochate plecy napastnika się odsunęły, by spojrzeć na krzyczącą dziewczynkę, rozpoznała twarz Ryana.
Wypadałoby się odwdzięczyć. Gdyby wszystko tak nie bolało. Gdyby... Wyszarpnęła ostatni nóż zza paska przy udzie i rzuciła się na bestię, celując ostrzem prosto w jej oko. Albo niżej w tętnicę szyjną. Abo przynajmniej tę udową, jeśli nie sięgnęła wyżej. Starała się też stanąć tak, by futrzak znalazł się pomiędzy nią a robotem. Może akurat blaszane ramię postanowi zaatakować i zamiast jej dosięgnie bestię.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Nie można tutaj strzelać!”
Jakby w ogóle obchodziły go zakazy i nakazy tego domu. Zagrożeniem trąciło na kilometr, a gdy to ono wchodziło w grę, już wszystkie chwyty były dozwolone. Jeżeli Mei miała lepszy pomysł, już wcześniej mogła wystąpić przed szereg, zająć się sama tym, co „znów się nie udało”. Skoro tak dobrze wiedziała, w czym rzecz, dlaczego sama nie pobiegła na górę, by pomóc – naprawdę dobrej – Taihen. Dlaczego nie rozprawiła się z tą cholerną puszką i dlaczego...
ŁUP.
... sama nie zmierzyła się z siłą – jak mu się wydawało – zwierzęcia?
Właściwie niewiele poczuł. Wiedział, że wpadł na ścianę, a przez jego plecy przemknęło pulsujące uczucie, które już po chwili zostało przyćmione przez uścisk silnych szczęk na nadgarstku. Chyba sobie żartujesz, przemknęło mu przez myśl, zanim impulsywnie przymierzył się do ciosu w uzębiony pysk łokciem swojej wolnej kończyny. Dopiero chwilę temu jego dłoń zdołała wrócić do stanu używalności, a teraz okazywało się, że cały świat był przeciwny temu, by przynajmniej przez chwilę mógł pozostać w pełni sprawności fizycznej. I jak tu się nie wkurwić?
Źrenice mężczyzny zwęziły się do pionowych kresek, a górna warga instynktownie uniosła się wyżej, odsłaniając przydługie kły. Ostrzegawczy, nieludzki pomruk wyrwał się z gardła ciemnowłosego, jakby sama obecność zdziczałego wymordowanego powodowała, że jego własna bestia chciała wydostać się z uwięzi, rycząc i brzęcząc grubymi łańcuchami w jego głowie.
Pozwól mi, Ryan.
Uparcie chciał utrzymać broń w palcach, mimo że szarpiące go za ramię monstrum wcale mu tego nie ułatwiało. Czuł, jak wyślizguje mu się z ręki, jak przymierza się do upadku na podłogę, gdy ostatni raz musnęła opuszkę jego palca. Jednak jedynie Grimshaw miał świadomość tego, że nie przeżyje bliskiego spotkania z podłogą. Cień w porę owinął się dookoła pistoletu, jak wygłodniały wąż, który znalazł sobie gryzonia. Kilka innych macek zaczęło owijać się wokół ciała atakującego potwora, chcąc ograniczyć mu nie tylko możliwość ruchu, ale i ucieczki. Co z tego, że paradoksalnie chciał, żeby to cielsko z niego zeszło?
Ale tu cuchnie.
Zmarszczył nos, przechwytując giwerę. Kiedy ta wygodnie ułożyła się w jego wolnej ręce, posłuszny, cienisty sługa rozpłynął się w powietrzu.
Światło.
Musiał przymrużyć oczy, nie mogąc przyzwyczaić się do tej nagłej zmiany.
Wrzask.
Nie drzyj się.
Syknął coś pod nosem. Ramiona mimowolnie drgnęły i uniosły się nieco wyżej, jakby chciał schować pod nimi swoje uszy. Nie były przyzwyczajone do obecności spanikowanych bachorów. Nie zdążył zadrzeć ich wyżej, bo zwierzę już przycisnęło go mocniej do ściany. Musiał złapać głębszy oddech, szarpnąć mocniej ręką, by wyrwać ją z pułapki z zamiarem końcowego przyciśnięcia lufy do skroni wymordowanego. Pierwsza zasada przetrwania wśród trupów – od razu strzelaj w głowę.
Pociągnąwszy za spust – jeśli się udało – mimowolnie zerknął z ukosa na atakującą rudowłosą. Kto by pomyślał, co?
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

KURT I NATHAIR.
Elektryczne iskry tknęły dłoń Ailena, gdy tylko się zbliżył niebezpiecznie blisko. To raczej niedobry moment na obmacywanie androida.

// @MG: yup. W zasadzie to tyle. Nathair może, naturalnie, oddać kolejkę, bo jako warzywko niewiele już zdziała.

TAIHEN SHI I RYAN.
Strzał w skroń? Nie było tak łatwo. Tym bardziej, że wystarczył jeden ruch Ryana, by bestia szarpnęła łbem. Skroń istotnie otarła się o lufę, ale o jej bok, nie front. Padł strzał, który śmignął przez powietrze, natrafiając na ucho zmory, rozerwał je i przeleciał dalej, uderzając - zbiegiem okoliczności - w rękę androida. Maszyna zachwiała się ponownie, by znów przystanąć, odczekać, przekręcić głowę na bok (jak bardzo dobrej jakości stetoskop), zarejestrować ruch, odwrócić całe ciało i wolnym, mechanicznym krokiem ruszyć ku Ryanowi, szurając po podłodze metalowym prętem.
Mei panikowała.
Jej wzrok padł na Taihen.
Co tu się...
Nie dokończyła. Pokraczna postać, która dotychczas pilnowała Ryana, której pysk otarł się o zimno broni, która była o krok od uśmiercenia, wykrzywiła mordę, rozwierając szczęki i zaciskając je na pistolecie sekundę po wystrzale. Szarpnęła bardzo mocno, wyrywając przedmiot i odrzucając go gdzieś na bok, pod przeciwległą ścianę. Nie zaatakowała już jednak mężczyzny. Nagle rzuciła się do tyłu, dwa kroki przebiegając na czworaka, resztę w pochyleniu. Wyciągnęła łapska przed siebie, jak mumia z drugorzędnych horrorów i dosłownie wpadła na Taihen, pozwalając jej się podnieść na ułamek sekundy.
Nóż prorokini wsunął się w ramię rozzłoszczonej bestii, gdy obie upadały na ziemię.
Mei, chcąc nie chcąc, znajdowała się na tyle blisko, by widzieć wszystko dokładnie. Szczególnie to, jak krzywa łapa, która w pewien nieokreślony, ciężki do opisania sposób przypominała jednak owłosioną dłoń, sięgnęła do kieszeni swetra, jaki na sobie miała. Zagłębiła się w nim nerwowo, a potem wyciągnęła coś niewielkiego, czego dziewczynka już nie widziała. Mei zacisnęła mocno powieki, przykładając dłonie do uszu.
To jakiś koszmar! ― krzyknęła w przestrzeń, akurat wtedy, gdy kobieta siedząca okrakiem na Taihen uderzyła w jej pierś. Nie odsunęła jednak łapy, zamiast tego sprawiając, że w miejscu dotknięcia można było poczuć coraz ostrzejsze gorąco. Swąd spalonego ubrania, a potem skóry rozniósł się szybko po pomieszczeniu ― szczególnie uchwyty przez zmysły wymordowanych.
Mei również to poczuła. Tylko dlatego otworzyła oczy i spojrzała raz jeszcze na tę scenerię. Android wymierzał ciosy w czarnowłosego mężczyznę, bestia wbijała coraz mocniej dłoń w klatkę piersiową rudowłosej, wydrążając ogniem dziurę i wpychając w ciało czarne, niewielkie zawiniątko.
Długi pysk bestii znajdował się nisko, tuż przy twarzy prorokini, o centymetr lub dwa, by ją dotknąć.
Znajdę lekarstwo na wasze wady... ― Gardłowa nuta dotknęła ucha Taihen wraz z gorącym powietrzem, gdy tylko agresor się odezwał. ― Stworzę nowy, lepszy...
Zostaw ją! ― Rozległ się nagle dziecięcy, piskliwy głos, nim młotek uderzył o ramię bestii. Mei od razu puściła trzon przedmiotu i zapłakana upadła na kolana, pochylając się nad Taihen. ― O czymś przyjemnym, o czymś... ― powtarzała, praktycznie łkając. O dziwo ― bestia faktycznie odskoczyła, jak oparzona, choć ciężko stwierdzić, czy przez atak ze strony małej, czy przez samą jej obecność. Nie zbliżyła się jednak do prorokini, którą drżącymi dłońmi starała się uleczyć Mei. Czerwonowłosa dziewczynka przyłożyła rękę do poszkodowanej i choć palce jej się trzęsły, mdłe, złote światło, jak niewielka mgiełka wypełniło przestrzeń między jej ręką, a raną.
Bestia warknęła, tocząc pianę z pyska. Wyszarpała nóż z ramienia, stanęła na czworaka i zgarbiona odwróciła się ku Ryanowi. Kłapnęła zębami i zaszarżowała na niego, chcąc ugryźć go w bok.


// MG: ta jakość postu nawet mnie fizycznie boli. Ale musiałem to nieco przyspieszyć.

----
Obrażenia:
x Nathair: całkowite obezwładnienie ciała (+brak możliwości mowy) (1/3); mocne krwawienie, szczególnie z karku - za 3 posty postać zemdleje, za kolejne 3 (w przypadku braku interwencji) umrze. (1/6).
x Taihen Shi: parę dużych siniaków na plecach i lewym ramieniu, obolałe ciało; wypalona rana na piersi (<-- jeśli pozwoli się wyleczyć przez Mei, to rana zniknie).
x Ryan: pokaźna rana na lewym nadgarstku; głębokie zadrapanie na lewym boku.

                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gzzzyt!
Natychmiast odsunął rękę z nieudolnie stłumionym sykiem na ustach. Mężczyzna wyraźnie nie prezentował rzeczy, którą bezpiecznie dało się w jakikolwiek sposób dotykać. Prędzej było mu do maszyny, niż do człowieka, więc w zasadzie trudno się dziwić. Chociaż…
Odwrócił raz jeszcze łeb w stronę tablicy.
Palnął głupstwo? Skoro to robot, to może wcale nie jest ojcem tej małej? Wychowywał się w Mieście, gdzie robotyka była na bardzo wysokim poziomie. Maszyny wykonywały większość prac ludzi, a te bardziej humanoidalne często trzymano w domu, jak zwierzęta domowe. Programowano tak, aby przypominały im zmarłego członka rodziny lub zachowywały się, jak idealne sługusy. Być może dziewczynka ze zdjęcia nie jest jego córką, a właścicielką?
„W rogu…”
Jego DNA było nierozerwalnie połączone z kocim, więc słuch w tym przypadku go nie zawiódł. W pierwszej kolejności raz jeszcze spojrzał na Nathaira, by później natychmiast rozejrzeć się po pomieszczeniu, wedle jego słowa. Pierwszy róg, drugi, trzeci… miał rację. Miał też marne szanse na przeżycie, a Ailen wyjątkowo nie chciał być z kolejnym trupem w sali.
Zanim dobiegł do błyskającej wśród pajęczyn rzeczy, zawrócił się ku skrzyni, z której wyjął jedną z poprzecieranych, brudnych bluz. Zanim w ogóle się do niej dokopał, musiał przebrnąć przez kilka zdecydowanie naznaczonych użytkowaniem kitlów, co tylko potęgowało nerwowość jego ruchów. Kręcił się po pomieszczeniu, jak dziecko z nadmiarem cukru we krwi, a przy tym ani na chwilę nie chciał zwalniać.
Delikatnie okrył blade, zmęczone ciało anioła, chcąc przynajmniej podarować mu odrobinę ciepła. Już nawet nie liczył ile razy szczeknął pod nosem jakieś przeraźliwie przekleństwo. Mógł jednak wciąć te pieprzone nauki pierwszej pomocy. W chwili obecnej nawet nie wiedział co mógłby zrobić… w dodatku te kajdany. Mimo to wrócił raz jeszcze do skrzyni i wyciągnąwszy z niego jeden z kitli w lepszym stanie, posiłkując się – o ile własna siła by nie wystarczyła – narzędziami, rozerwał kawałek rękawa i posłużył się nim, jak prowizorycznym opatrunkiem. Zdolności miał zerowe, ale chciał przynajmniej zatamować krwotok.
„Mam złe przeczucia…”
Będąc w takich okolicznościach trudno byłoby ich nie mieć. Mimo wszystko imię właściciela nie podziałało na Ailena w sposób pożądany przez anioła. W zasadzie można by odnieść wrażenie, że spłynęło po nim, jak po kaczce. Jasne, że parę godzin temu stanął z wyszczerzonymi kłami naprzeciw bestii wielkości domu, mając na względzie poniekąd obronę tego skurwiela… jednak teraz był skory bardziej skupiać się na problemach swoich i Nathaira. Poza tym, nawet jeśli zachciałoby mu się po raz kolejny bawić w rycerzyka, to przecież i tak nie miał jak się stąd wydostać.
Nie stał przy aniele zbyt długo, ponieważ nogi posłusznie pomknęły we wskazane przez niego miejsce, przy okazji raz jeszcze zahaczając o pudełeczko z kolorowymi fiolkami. Wyostrzony wzrok szybko wyłapał napis „antidotum”, choć ciężko było mu czemukolwiek w tym pomieszczeniu zaufać. Schylił się po przedmiot w rogu pokoju.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Odwdzięczy się i uratuje Ryana, pomoże mu, da radę...
Obolałe plecy jednak nie pozwalały jej wstać wystarczająco szybko jak by od niej oczekiwał Mentor. Była zdecydowanie zbyt wolna, by dopaść do bestii i zrobić z nią porządek. To bestia dopadła jej.
Dłoń kapłanki mocniej zacisnęła się na rękojeści ostrza, upewniając się, że to nie wypadnie podczas upadku. Jak na ironię pręga, którą stworzył metalowy pręt na plecach Taihen, idealnie dopasowała się do nierówności podłoża, sprawiając, że kobieta krzyknęła po raz kolejny. Jutro nie będzie w stanie powiedzieć ani słowa, o ile dożyje jutra. Czuła się taka bezużyteczna... jedynie wbicie noża w ramię bestii sprawiło, że przez chwilę poczuła satysfakcję. Ostatkiem sił pokręciła jeszcze klingą, starając się pogłębić i rozszarpać ranę. Wszystko nim napotkała opór łapy i napinające się mięśnie. Była zbyt słaba by się teraz siłować.
Nawet nie zauważyła tego, co bestia wyprawiała. Jednak jedna, dziwna myśl przemknęła i wyparowała w natłoku paniki, adrenaliny i innych hormonów, których nie potrafiła nazwać.
Ona nosi sweter...
A potem syknięcie. Syczała łapa wielkiej małpy, syczało palone ubranie i skóra. Syczała sama Taihen, za wszelką cenę starając się nie krzyknąć. Już i tak za bardzo ośmieszyła się tego dnia. Paznokciami szukała jakiegoś oparcia, broni, którą mogłaby zaatakować napastniczkę. Palce ryły w betonie, rozkrywając skórę i wypuszczając krew. Był to jednak ból wyjątkowo przyjemny, otrzeźwiający, pozwalający na nie stracenie przytomności przy przypalaniu żywcem.
Nie miała nawet jak osłonić nosa przed swądem.
Starała się skupić na czymś innym, niekoniecznie przyjemniejszym. Jak ostatniej deski ratunku uchwyciła się słów bestii, starając się je przeanalizować, logicznie przemyśleć.
Nie było na to czasu, gdyż po chwili, zamiast potwora, klęczała przy niej mała dziewczynka. Płakała. Kapłanka uniosła zakrwawioną dłoń i pogłaskała dziewczynkę po policzku. Miała ochotę ją przytulić, widziała jednak, co ta starała się zrobić. Coś miłego. Aż ciężko było się nie uśmiechnąć.
Wizja rudowłosej Mei sama się pojawiła. Z radością wyciągała swoje małe łapki do szafki, starając się wyjąć filiżanki. Ponownie ją podsadziła, opierając wygodnie na biodrze. Nie było tam jednak taty dziewczynki, zamiast tego sprawnie działająca kuchenka wraz z czajnikiem, który owszem miał ucho. Cóż, łatwo było wyjaśnić te zmiany, gdy już usiadły do stołu i uniosły naczynia do warg, a Mei pisnęła swoim uroczym głosikiem "dziękuję, mamo".
Tylko tak mogła pomóc dziewczynce w leczeniu. Tylko to przyszło jej do głowy. Po wszystkim jednak miała wielką ochotę przytulić młodą, tym razem dziękując właśnie jej. Ale nadal pozostawał atakowany Ryan.
- Musimy wyłączyć tą maszynę. I uspokoić... twoją matkę?
Cholera, tylko jak. Spojrzała na młotek leżący nieopodal. Gdyby tylko trafiła bestię w głowę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie spodziewał się rewelacji. Po miesiącu niemalże ciągłego pecha raczej trudno było uwierzyć w nagłe przerwanie złej passy. Wcale nie zdziwił się, gdy nabój przedziurawił jedynie ucho zwierzęcia. Zignorował metaliczny trzask, choć mógł uznać go za swój sukces podczas tej farsy. Mimo tego świadomość tego, że było tak blisko, tylko spotęgowała uczucie goryczy w ustach. Ciemnowłosy nie zamierzał szybko dać za wygraną, a biorąc pod uwagę, że nie był to jedyny nabój, spokojnie mógł pójść za tokiem myślenia „Do trzech razy sztuka”. Już odruchowo postanowił przymierzyć się do oddania kolejnego strzału. Nacisnął spust dokładnie w momencie, w którym kły bestii zacisnęły się na pistolecie, by zaraz po tym wyszarpnąć mu go z ręki.
Kolejny huk przeciął ciszę w pomieszczeniu, a cienie rozpłynęły się, wypuszczając bestię, która wybrała sobie inny cel. Grimshaw tylko na chwilę zacisnął palce zdrowej ręki na krwawiącym nadgarstku, chcąc upewnić się, na ile głęboka była rana, od której promieniowało ostrzegawcze pulsowanie. Przez ten cały czas nie spuszczał wzroku z androida, który mechanicznymi ruchami zmierzał w jego kierunku, mimo że wydawał się być o wiele mniejszym problemem niż bestia. Mężczyzna przesunął się wzdłuż ściany, chcąc zwiększyć dystans pomiędzy sobą, a atakującym. Już w tym momencie temperatura w pokoju zaczęła drastycznie spadać, zupełnie nie pasując do swądu spalenizny. Podłoga jak na zawołanie zaczęła pokrywać się warstwą śliskiego lodu, utrudniając przeciwnikom łatwy dostęp do niego. Ale to nie wszystko. Gruba warstwa lodowatej i twardej masa zaczęła osadzać się na nogach robota, mając za zadanie unieruchomienie wszystkich łączeń, które pozwalały na ruch. Wspinała się coraz wyżej, aż do ramion, które poruszały się w dość nieudolnym ataku. Pierwsza niewidzialna igła zanurzyła się w boku szyi Ryana. To krótkie ostrzeżenie nie zostało jednak wzięte pod uwagę przez właściciela artefaktu.
Nie miał czasu, by przejmować się drobnostkami. Dookoła za dużo się działo. Tu cuchnęło, tam syczało, piskliwy głosik Mei był tylko robaczywą wisienką na i tak niesmacznym torcie. Jay nim się spostrzegł, musiał odruchowo odskoczyć na bok, próbując uniknąć ataku zębisk bestii. Zupełnie przypadkiem trącił butem jedną z oderwanych kończyn, które robiły za główną ozdobę tego miejsca. Srebrzyste ślepia błysnęły ostrzegawczo, zawieszając wzrok na szpetnej paszczy. Prawdę mówiąc, nie obchodziło go, że właśnie miał do czynienia z matką dziewczynki. Nie podzielał też zdania Taihen co do próby uspokojenia kobiety. Wściekłe stworzenia usypiano, a nie próbowano pogłaskać czy drapać za uszami, licząc na to, ze spotulnieją.
Nie zamierzał czekać na kolejny atak, który – był tego całkowicie pewien – i tak miał nastąpić. Kilka cieni najpierw wychyliło się zza jego pleców, jednak szybko wystrzeliło do przodu, formując się w ostro zakończone szpikulce, które właśnie z dużą szybkością zmierzały ku bestii, obierając sobie za cel jej szyję, brzuch i klatkę piersiową.

✕ KONTROLA LODU: 1/3 posty.
✕ KONTROLA CIENI: 2/3 posty.
|| Krótko. Gdyby mi się chciało tak, jak mi się nie chce...
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

KURT I NATHAIR.
Ptaszysko uwięzione w klatce, w rogu pokoju zatrzepotało raz jeszcze skrzydłami, gdy Ailen przecinał pokój ku temu, co wskazał mu wcześniej Nathair. Owym błyszczącym przedmiotem okazały się kluczyki. Niewielkie, więc na pewno nie służące do drzwi. Jedynym elementem, do którego mogły pasować, były kajdanki.

Tik tak, Ailen. Może czas najwyższy pożegnać się z kumplem?

TAIHEN SHI I RYAN.
Mei łkała cicho pod nosem, ale cały czas leczyła Taihen, która czuła, jak nitki bólu powoli są z niej wypruwane. Zamiast nich pojawiało się ciepło, nie mające nic wspólnego z gorącem. To jak letnie muśnięcia słońca na odsłoniętych ramionach i plecach.
L-l-lepiej? ― wyjąkała niezdarnie, próbując ułożyć drżące usta w lekki uśmiech. Wyszło bardzo niepewnie, bo zaraz potem skrzywiła się mocno, przykładając wierzch ręki do warg. Drgnęła, wyglądając dokładnie tak, jakby chciała zwymiotować, zacisnęła mocno powieki, pokręciła głową i szarpnęła się, by wstać na nogi. One również się trzęsły ze strachu.
Szybko... szybko, proszę, uciekajmy. I to nie jest moja matka! ― Chwyciła się za niebieski sweter, gdzieś na wysokości piersi. Zacisnęła zęby, odczekała moment, wzięła głębszy wdech i cofnęła się o krok. Ona również poczuła nagłe zimno, jakie pojawiło się w pokoju.
Bestia zaś szalała. Ryanowi udało się zatrzymać robota, który choć nie poruszał nogami, to poruszał wciąż biodrami i ramionami, jakby szedł w miejscu. Zwierzęca karykatura warknęła, szarżując na Ryana. Krople krwi upadły niemo wielkimi plamami na podłogę, gdy wyciągała łapska, chcąc go chwycić. Czarne cienie były jednak szybsze. Jeden z kolców dosłownie wsunął się w jej przedramię (tuż pod łokciem) jak w masło. Była szybka, jak każdy wymordowany, więc uniki nie były dla niej sprawą niemożliwą, ale tym razem nie tylko została zraniona w rękę, ale również w udo, a jeden z kolców otarł się o jej bok, rozdzierając ubranie i rozcinając skórę. Ponadto, chcąc zrobić unik, musiała odskoczyć na bok i istotnie, zrobiła to. Uderzyła jednak barkiem w ścianę, przy okazji przydeptując jakieś narzędzia i śmieci.
W tle rozległ się dźwięk uruchomionego mechanizmu.
Ze schodów, którymi tu przybyli, niewiele już zostało. Stopnie przekręciły się, tworząc razem względnie płaską powierzchnię, razem prezentując się jak długa, zakręcona zjeżdżalnia.
Mei z widocznie mniejszą energią chwyciła Taihen za ramię i zrobiła pierwszy krok ku wyjściu, akurat, gdy bestia złamała raniące ją kolce. Mimo promieniującego bólu pysk wykrzywił się w szkaradnym grymasie, a ona sama znów skoczyła do Ryana, który sam, chcąc zwiększyć dystans, przemieścił się o wiele bliżej wyjścia z pomieszczenia.

// Obrażenia:
x Nathair: całkowite obezwładnienie ciała (+brak możliwości mowy) (2/3); mocne krwawienie, szczególnie z karku - za 3 posty postać zemdleje, za kolejne 3 (w przypadku braku interwencji) umrze. (2/8).
x Taihen Shi: parę dużych siniaków na plecach i lewym ramieniu, obolałe ciało; wypalona rana na piersi (<-- jeśli pozwoli się wyleczyć przez Mei, to rana zniknie).
x Ryan: pokaźna rana na lewym nadgarstku; głębokie zadrapanie na lewym boku.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Znała już to ciepło i bardzo cieszył ją fakt, że po raz kolejny rozchodziło się po jej ciele. Miały niewiele czasu, ale póki bestia nie była nimi zainteresowana... Trzeba było doprowadzić się do jako takiego stanu. Cudowne orzeźwienie rozpłynęło się po ciele kapłanki, gdy ostatnia nitka połączyła się z miejscem w którym powinna się znajdować. Cóż za ironia, tak łatwo było załatać ranne serce. Szkoda, że jedynie powierzchownie, cóż. Nie był to moment na podobne rozważania.
Robiło się zimno. Odruchowo spojrzała na Ryana i nie zdziwiła się tym, co tam zobaczyła. Tym razem nie miała zamiaru go grzać.
Złapała Mei w pasie i oparła sobie na biodrze, widząc jak wymordowany zbliża się do wyjścia. W drugą rękę chwyciła młotek, który był teraz najzmyślniejszą bronią na jaką mogła sobie pozwolić. Niech tylko coś się do nich zbliży, a ona wybije mu ataki z głowy! Albo z łap.
Nadmierne przeciążenie zaraz po zaleczeniu rany nie było przyjemne. Zasyczała, przygryzając policzek by nie upuścić małej. Pierwszy krok był najtrudniejszy i najdłużej się ciągnął. Czuła, jak podeszwa jej stopy zgniata każdą jedną drobinkę kurzu. Jak stare pordzewiałe śrubki wbijają się w stwardniałą skórę, która nie miała zamiaru odpowiedzieć bólem. Bo pół roku nerwy obumierają. Tak zawsze jej wmawiano, gdy wyjątkowo protestowała, broniąc się bólem. Te obumarły. Albo najzwyczajniej w świecie już nic nie czuła.
Drugi krok był o wiele prostszy, napędzał ciało do szybkiego marszu, a potem truchtu. Nim się spostrzegła, już znajdowały się przy wyjściu, a do ich uszu dobiegł dźwięk uruchamianego mechanizmu. Taihen spojrzała w stronę schodów, by dostrzec jak zmieniają się w równą zjeżdżalnię. Nie widziała miejsca lądowania, a szkoda. Równie dobrze mogli wpaść w paszczę kolejnego monstrum, jeszcze gorszego od poprzedniego. Nie było czasu na myślenie.
Poczuła jak podarty rękaw koszuli Ryana ociera się o jej rękę i nie zawahała się ani na moment. Ścisnęła go, mając nadzieję, że trafiła na zdrowy nadgarstek. Pociągnęła do wyjścia. Prosto na płaską powierzchnię, którą zjadą, jeśli nie uda im się zbiec. Młotek się gdzieś w tym wszystkim zapodział, najpewniej upadł gdy postanowiła ratować mężczyznę.
Wymordowany zaś, cóż, łatwiej będzie zastawić na niego pułapkę na dole niż siłować się tutaj. A nuż podczas przejażdżki w dół się już całkiem wykrwawi. Albo uspokoi.
Niezależnie od tego czy Ryan postanowił z nimi uciekać, razem z Mei ruszyły pierwsze do zjeżdżalni i skoczyły.


Ostatnio zmieniony przez Taihen Shi dnia 25.05.15 14:56, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie tylko bestia była bliska wykrwawieniu się. Kiedy tylko uniknęła kolejnego ataku i wpadła na ścianę, ciemnowłosy automatycznie przycisnął rękę do krwawiącego boku. Lewa strona jego ciała miała dziś ogromne szczęście. Mimo widoku licznych ran na ciele bestii i cichej nadziei na to, że już nie wstanie. Cienie nadal wiły się w pobliżu swojego właściciela, gotowe do ponownego wymierzenia ataku. Temperatura powietrza wcale nie wzrastała, a wręcz miało się wrażenie, że im dłużej przebywało się w pokoju, tym ta spadała jeszcze niżej.
W chwili, gdy palce Taihen zacisnęły się na jego zdrowym nadgarstku, cienie raz jeszcze wystrzeliły do przodu, chcąc zatrzymać bestię, która nie potrafiła usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Ryan mimowolnie przekręcił głowę na bok, obrzucając rudowłosą nieludzkim spojrzeniem, jakby w tym wszystkim i jej gest w pierwszej chwili okazał się dla niego zagrożeniem. Kątem oka dostrzegł pobliskie drzwi, zza których rozległ się trzask poruszonego mechanizmu. Powolnym kiwnięciem głową oznajmił Shi, że zrozumiał przekaz. Może właśnie dlatego niemalże od razu wyszarpnął nadgarstek z jej uścisku, żeby nie traciła więcej czasu, choć przede wszystkim nie chciał jej pomocy. Sam przekroczył próg, przeciskając się przez uchylone drzwi, chcąc zrobić to na tyle szybko, by bestia nie zdążyła doskoczyć w ich stronę. Gdy – i jeżeli – udało mu się wydostać na zewnątrz, lód zapobiegawczo zaczął sprawiać, że drewniane drzwi przymarzały do ziemi, a szpara pomiędzy nimi, a futryną robiła się coraz ciaśniejsza. Grimshaw odruchowo rozmasował bok szyi lewą ręką, odsuwając się o krok dalej od drzwi, za którymi czaiła się wymordowana. Szare tęczówki z ukosa przyjrzały się schodom, które teraz przypominały zjeżdżalnię w aquaparku. Nie sądził jednak, że jej koniec prowadził do głębokiego basenu.
Skaczcie ― mruknął. Jak mówiła stara zasada: „Panie przodem”, nie? Szkoda, że nie był to najlepszy moment na udawanie, że zna się pewne zasady dobrego wychowania. Jeżeli Tai zabrała ze sobą Mei, odczekał chwilę, by dać im trochę czasu na odsunięcie się, gdy już znalazłby się na dole. Ostatni raz zerknął za siebie przez ramię, chcąc upewnić się, że w nieznanym pomieszczeniu mimo wszystko nie będą mieli do czynienia z tym chodzącym utrapieniem.
Chciała znaleźć lekarstwo na wady, co? Najpierw musiała popracować nad swoimi.
Nie czekając już dłużej, wybrał tę mało przyjemną drogę w dół.

✕ KONTROLA LODU: 2/3 posty.
✕ KONTROLA CIENI: 3/3 posty.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

W rytm trzepotu piór, przeciął pokój żwawym krokiem znajdując się tuż przy małym, błyszczącym przedmiocie. Bez zbędnych zawahań i ostrożności, która uleciała gdzieś w trakcie całej akcji, schylił się po kluczyk, natychmiast zaciskając na nim palce. Zlustrował go niespokojnym spojrzeniem, by zaraz natychmiast w szybki sposób ponieść wzrok po całym pomieszczeniu. Sam nie wiedział czy oczekiwał spostrzec wskazówkę co do tego, gdzie mógłby ów przedmiot włożyć, jednak zimny, pospieszający oddech czasu na jego karku bynajmniej nie dodawał mu zbytnio punktów na skupieniu. Skrzynia, półki, krzesło, drzwi…
Nathair.
Zerwał się do chłopaka, by widząc stan opatrunków, natychmiast odłożyć kluczyk na stolik z narzędziami i z powrotem dobiec do skrzyni, skąd wyciągnął jeszcze jeden kitel. Przesiąknięte krwią rękawy na karku, zostały przysłonięte przez kolejną warstwę materiału. Ailen starał się być jak najbardziej delikatny, a jednocześnie jak najmocniej docisnąć szmaty, by nareszcie zatamować lejącą się z karku krew. Gdy tylko wykorzystał to, co miał, spojrzał na twarz anioła, niemal natychmiast wykrzywiając ją w zbolałym grymasie.
- Nathair. – położył rękę na jego policzku, nieumyślnie zabrudzając go krwią. - Błagam.. nie trać przytomności. – szepnął, próbując nawiązać z chłopakiem jakikolwiek kontakt. Stęknął pod nosem kolejne przekleństwo, powoli zabijany przez bezsilność. Mimo wszystko nie zamierzał pogrążać się we frustracji. Zrobił w końcu użytek z małego kluczyka i sprawdził, czy aby na pewno pozwala on na uwolnienie towarzysza z kajdanek.
Trzepot ptaka w klatce nie dawał mu się skupić. Kompletnie nie wiedział co zrobić dalej, przyłapując się nawet na tym, że w pewnym momencie zajrzał nawet i pod stół. Jednak...
Telefon.
Zawsze go przy sobie nosił, więc i teraz natychmiast wyciągnął go z kieszeni, próbując uruchomić niewielki ekranik.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

AILEN I NATHAIR.
Kajdanki puściły. Wyświetlacz się włączył. Szkoda tylko, że nie było zasięgu, nie?
Do uszu Ailena dotarł jednak odgłos, który – ku chwale ironii – doskonale znał. Był ledwo słyszalny, ale i tak mógł mieć pewność, że  to nie wyobraźnia. Dochodził on z szybu, którym tu przybył. Pamiętasz, jak spadałeś i z trzaskiem upadłeś na cielska?
To był identyczny odgłos.
Ale w większej liczbie.
Kto był w pokoju, z którego przyszedł.

TAIHEN SHI I RYAN
Ryan zdążył zrobić ledwie jeden krok poza pokojem, a już zza szpary wyleciało łapsko zaatakowanej wcześniej bestii. Pazury dosłownie musnęły czubek jego nosa, nie robiąc mu przy tym żadnej krzywdy. Parę machnięć łapą, aż ta zniknęła, nie chcąc być zgniecioną przez lód, który w tym przypadku z pewnością spowodowałby, a nie uśmierzył ból.

Zjeżdżało się szybko.
Mei wrzeszczała przez te parę sekund, nerwowo i gwałtownie chwytając się ubrania Taihen Shi, dokładnie tak, jakby zjeżdżali z niesamowitej wysokości przy jednoczesnym obraniu niezdrowej prędkości. W rzeczywistości nie wyglądało to tak tragicznie. Zsunęli się gładko po dawnych schodach i... wpadli w dziurę w podłodze. Sekundę po tym, jak Ryan przemknął po linii podłogi, ta poruszyła się, leniwym, mechanicznym ruchem zamykając dziurę.

Wypluła ich starta, pordzewiała rura.
Pomieszczenie było oświetlone. Naga, dogorywająca żarówka dawała nikłą ilość żółtego światła. Ale wystarczającą. Podłoże na które upadli było miękkie i twarde jednocześnie. Noga mogła stanąć tam i ówdzie stabilnie lub zapaść się nagle na parę centymetrów w czymś gąbczastym.
Pomieszczenie było bardzo obszerne.
Gdzieś tam, na drugim końcu, stała niegdyś szafa. Teraz została po niej sterta desek. W ścianie była dziura – ewidentnie tunel. Niewielki, mający ledwie 50 centymetrów średnicy. Ale pewnie nie to ich teraz interesowało...
- T-T... Ta... Taihen... – wyjąkała Mei, a potem zaniosła się głośnym, wysokim piskiem. Zaczęła panikować, przykładając dłonie do twarzy, krzywiąc się, cichnąc by złapać oddech, a potem znów wrzeszczeć.
Czuły węch Ryana mógł zaś - wśród całego smrodu - dorwać znajomą sobie woń. Była mocno przytępiona przez odór wypełniający cały pomieszczenie, ale ciężko byłoby pomylić zapach osoby, która tyle razy ściągała przed nim ciuchy.

Na ziemi walało się mnóstwo nagich ciał. Niektóre praktycznie nietknięte, inne bez głów, rąk lub wnętrzności. Splątane sylwetki tworzyły na ziemi coś na wzór tragicznego, martwego dawno obrazu powojennego z bezimiennymi, poległymi żołnierzami. Trupów było tak dużo, że nie wystawał najmniejszy choćby kawałek podłogi. Wybór był ogromny: kobiety, mężczyźni, dzieci i starcy. Niektórzy z twarzami zastygniętymi w przerażeniu, inni w złości, reszta z wydrapanymi oczami, ustami i nosami. Nad wszystkim unosiły się chmary owadów, głównie bzyczących much, które obsiadały zsiniałe usta i wchodziły do wydłubanych z białek oczodołów.
Prócz tunelu po przeciwległej ścianie, były tylko jedne drzwi. 
Szkoda, że metalowe i zamknięte. Obok nich, na ścianie, znajdował się czytnik.

AILEN I NATHAIR.
Ailen i półprzytomny Nathair usłyszeli wysoki pisk (na pewno małej dziewczynki).

// Obrażenia:
Nathair: całkowite obezwładnienie ciała (+brak możliwości mowy) (3/3) – NATHAIR MOŻE ZACZĄĆ SIĘ RUSZAĆ, ALE POWOLI; BEZ HARCÓW. Mocne krwawienie. Przy 6 poście postać zemdleje. (3/8).
Ryan: pokaźna rana na lewym nadgarstku; głębokie zadrapanie na lewym boku.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 6 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach